Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-10-2013, 22:03   #25
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Tylo był strzelcem wyborowym. Udowodnił to już kilka razy tutaj, w Podlesiu, ale teraz miał kłopoty. Jego długi łuk i sokole oko nie mogły mu pomóc w walce w zwarciu, do której został zmuszony przez okoliczności i gościa o haczykowatym nosie. Zacisnął zęby i dobył miecza, z którym zaraz rzucił się na draba, ale braki w tylowym wykształceniu było widać. Pierwszy cios jedynie drasnął przeciwnika, a dwa kolejne przecięły powietrze.

Zbój był bardziej doświadczony od Tylo, który bladł w porównaniu z bardziej przebojowym napastnikiem. Łucznik tłumił ból promieniujący z rany w plecach, starał się zignorować ciepłą posokę meandrującą pod skórznią. Myślał, że najgorsze ma za sobą. Mylił się. Chudzielec skoczył w jego stronę jak drapieżnik, nurkując pod świszczącym mieczem. Zaciśnięta pięść huknęła Tylo w oko, a impet uderzenia posłał go w tył. Najgorsze nadeszło zaraz po tym. Zbój uderzył szybko i zdradziecko, nóż zazgrzytał o żebro i wykręcony chudą dłonią wyrwał z Zakapturzonego okrzyk bólu.

Desperackie próby odpłacenia się spełzły na niczym. Żelazo siedziało niewygodnie tuż pod tylowymi żebrami i groziło naprawdę poważnymi uszczerbkami na zdrowiu. Tylo nie miał już żadnych możliwości, by zaszkodzić napastnikowi. Mógł jedynie wierzgać jak ryba wyrzucona na brzeg. Chudzielec wykręcił nóż po raz drugi i uśmiechnął się, kiedy z łucznika wydobył się żałosny jęk. Długie palce zacisnęły się na krtani i cebulowy oddech owionął tylową twarz, kiedy zbój odezwał się do niego. W każdym innym przypadku to jedno słowo nie wzbudziłoby w Tylo przerażenia, ale teraz sprawiło, że aż przymknął oczy.

- Dobranoc.

* * *


Beorn nie tracił czasu. Strzała przezeń posłana uderzyła bezbłędnie, lokując się w udzie napastnika. Bliznowaty zaklął, ale o dziwo rana nie zrobiła na nim większego wrażenia. Owszem, stanął w miejscu i skrzywił się, lecz to by było na tyle. Narsaiński strzelec skoczył w stronę osłony, najwyraźniej niechętny przebywaniu w bliskiej odległości z prowodyrem zbójeckiej bandy. Zamiast znaleźć się w bezpiecznym miejscu, poczuł jak coś bardzo ostrego wbija mu się w goleń i posyła go na ziemię.

Bliznowaty stracił wiele na złowrogiej prezencji dzięki Ghrarrowi. Zbój co prawda na widok Narsaina dobywającego bicza prychnął, ale naprawdę szybko zmienił stosunek do niepozornej broni. Dużą rolę w owej zmianie grało to, że sznur ciasno owinął się wokół jego krtani i odciął dopływ powietrza do płuc.

Miecz rąbnął o bruk, a paluchy desperacko próbowały oswobodzić gardło. Ghrarr uśmiechnął się, bowiem widok bliznowatego z siną twarzą i wybałuszonymi oczami był iście komiczny, ale nie nacieszył się widokiem zbyt długo. Mężczyzna postanowił spróbować innego podejścia i w jego dłoni zalśnił trzeci już sztylet. Nawet podduszony, zdołał wziąć porządny zamach i posłać go tak, żeby zabolało.

Ghrarr jedynie warknął, kiedy ostrze weszło w lewe ramię i zmusiło go do wypuszczenia bicza z rąk. Wyswobodzony bliznowaty momentalnie znalazł się na kolanach, łapiąc powietrze i sięgając po upuszczony miecz. To go uratowało, bo Beorn który zebrał się z ziemi i naciągnął łuk, celował w miejsce, gdzie przed chwilą był jego korpus. Teraz nie było tam nic, a strzała jedynie przemknęła zbójowi nad głową.

Bliznowaty już, już wstawał z żelazem w dłoni i zwiastował kłopoty, ale momentalnie przysiadł z dwoma pociskami ulokowanymi w brzuchu. Tylo, wyratowany przez Madyassa, nie zważając na ból i zmęczenie przyszedł w sukurs narsaińskiemu duetowi. Z lidera bandy jakby uszło powietrze, zmalał i zdawał się jakoś mniej groźny. Ghrarr, zaciskając zęby, wyrwał z ramienia nóż i skoczył w jego kierunku. Narsain uderzył z całą siłą, na jaką było go stać i ostrze z brzydkim chrupnięciem weszło po rękojeść w czaszkę.

Kilka chwil później było już po wszystkim.

* * *


Ellyriański posterunek był zdecydowanie jednym z większych budynków w Podlesiu. Z całą pewnością o wiele lepiej zabezpieczonym przed szalejącymi płomieniami, bowiem szare kamienie były tylko trochę osmolone. Ale nawet i tego budynku nie ominęły szkody. Odrzwia z jasnego drewna trzymały się na jednym zawiasie, sztandary ellyriańskie były zerwane i podeptane, a wnętrze wyglądało jakby przeszedł przez nie huragan.

Widać piromani nie tylko chcieli sfajczyć kilka chałup, ale też obłowić się bogactwami. Ślady zostawione w garnizonie dobitnie o tym świadczyły. Zawartość każdej szafy, komody i innego magazynku walała się po podłodze. Skromna zbrojownia, którą znaleźli, była opustoszała. Podobnie jak stajnie. Na ścianach brakowało obrazów, arrasów czy innych ozdobnych badziewi.

Humor znacznie poprawił fakt, że spichlerz i piwniczka z alkoholem niezbyt interesowały szabrowników. Palenisko w kuchni zaraz zostało rozpalone i na ruszcie zaczęły skwierczeć soczyste mięsiwa. Ku ogólnej uciesze wytoczono też antałek piwa i od razu zrobiło się jakoś przyjemniej.

No, ale nie wszystkim.

* * *


Drewno trzeszczało pożerane przez płomienie, które roztaczały przyjemne ciepełko. Komnata, która robiła za wspólną sypialnię kilkunastu żołnierzy ellyriańskich, teraz stała się swego rodzaju lazaretem. Łóżka były całkiem wygodne, ale Vindieri i Tylo bali się zamknąć oczy, bo mogli ich już nie otworzyć. No, i z niezdrową fascynacją obserwowali sobie pracę Pedrusa.

Chłopaka może i wywalono ze Szkoły Uzdrowicieli, ale na pewno nie z powodu jakichś braków. Widać było, że ma talent i zacięcie do leczenia, więc to ich trochę uspokajało. Elva z Madyassem obandażowali rany Narsainów, a Pedrus wręczył im buteleczki jakiegoś ziołowego płynu. Ghrarr mógł przysiąc, że wyczuwał w nim jakąś szczątkową magię.

- Wypijcie przed snem. Przyspieszy gojenie. - Cyrulik poinstruował ich krótko i wygonił za drzwi, żeby nie przeszkadzali.

Vindieri i Tylo byli mile zaskoczeni tym, że Pedrus pracował szybko i dokładnie. Chude palce śmigały wte i wewte, zszywając rany cienką nicią. Cyrulik nucił sobie coś pod nosem, przerywając od czasu do czasu, żeby przyjrzeć się krytycznie własnej robocie albo żeby napoić ich jakimś śmierdzącym napojem. Na sam koniec wysmarował ich jakimś kremem o mdlącym, słodkim zapachu i obandażował. Nakazał odpoczynek i sen, obmył ręce, zebrał rzeczy i tyle było go widać.

Pedrus dbał o swoich pacjentów. Dostali nawet kolację do łóżka.

* * *


Nocleg w Podlesiu był przyjemniejszy, niż początkowo sądzili. Mieli smaczne jedzenie, napitek i ciepłe wyrka. Nawet sen przychodził w miarę szybko, kiedy już zapomniało się o tym, że dzielą miejsce noclegu z kilkoma tuzinami trupów. Szóstka gwardzistów wraz z Elvą i Madyassem zaoferowała się pełnić warty w nocy, więc pozostali mogli porządnie się wyspać.

Poranek, zdawało się, przyszedł za szybko. Ale to może wina tego, że opuścili Podlesie o brzasku, po pospiesznym śniadaniu. Wiedzieli, że im dłużej przebywali w wiosce, tym bardziej kusili los. Po porządnym, całonocnym śnie nawet odniesione obrażenia nie były aż tak dokuczliwe. Pedrus naprawdę miał talent.

Tylo i Vindieri co prawda nadal odczuwali skutki walki stoczonej w Podlesiu, ale dzięki cyrulikowi czuli się o niebo lepiej. "Szalony" nawet dał im jakieś przeciwbólowe dekokty przy śniadaniu, dzięki którym jazda konna nie była męczarnią. Po Narsainach natomiast nie było widać, żeby coś im dokuczało, ale w sumie mniej ich poturbowano dnia poprzedniego.

Pogoda za to im nie dopisała. Ciężka mgła spowijała całą okolicę i chłodny wiatr targał płaszczami oraz włosami. Mogli tylko mieć nadzieję, że później to się zmieni.

Dzień w końcu dopiero się zaczynał.

* * *


Napięcie było wyczuwalne. Wszyscy bez wyjątku zrobili się niespokojni, gdy tylko kolumna wjechała między drzewa, ale dopiero minięcie miejsca pierwszego napadu postawiło ich zmysły w stan gotowości. Leśna droga była wąska, więc byli zmuszeni jechać parami co tylko ułatwiało sprawy potencjalnym napastnikom. Zbici w grupę podróżnicy byli łatwym celem.

* * *


Minęli miejsce i drugiego, i trzeciego napadu, i czwartego nawet, bez szwanku. Rozluźnili się ździebko, a napięcie jakby zmalało. Zwłaszcza gdy ktoś mruknął, że tylko liga i wyjadą z lasu. Później kolejne pół ligi i przekroczą granicę. Po cichu liczyli na to, że obędzie się bez przelewu krwi, że wszystko potoczy się gładko. Przeliczyli się.

Kłopoty dopadły ich dosłownie na ostatniej prostej. Szum rzeki rósł z każdą chwilą i niebawem ich oczom ukazał się most, którym powinni przekroczyć rzekę, stanowiącą granicę lasu. Tyle że nie mogli. Mostu zwyczajnie nie było. Był jedynie jego szkielet.

Ghrarr, Elva i Pedrus od dłuższego czasu kręcili się w siodłach, bo zdawało im się że są obserwowani. Milczeli jednak, bo nie dostrzegali niebezpieczeństwa, ale teraz wiedzieli na pewno, że wjechali w paszczę lwa.

Potężna sosna rąbnęła idealnie w środek eskortowanego wozu, wzbijając w powietrze drzazgi, pył i liście. Narsaini usłyszeli ponad chaotycznymi pokrzykiwaniami i rżeniem spłoszonych wierzchowców ciężkie kroki. Wiele ciężkich kroków. Ale nie czuli potrzeby oznajmiania oczywistego.

- To zasadzka! - Krzyknął odkrywczo któryś z gwardzistów w awangardzie.

Po czym zwalił się z siodła, z bełtem wpakowanym w oczodół.

Ale miał rację.



To była zasadzka.
 
__________________
"Information age is the modern joke."

Ostatnio edytowane przez Aro : 25-10-2013 o 22:18.
Aro jest offline