Larch uśmiechem przywitał wchodzącą Neferi.
- Jak widzę - zapasy na drogę - powiedział.
- Siadaj - gestem zaprosił dziewczynę do zajęcia miejsca. - Jak udał się poranny spacer?
Poczekał na reakcję Neferi, a potem sam usiadł przy stole.
- Musimy zatem zdecydować, co robimy dalej - rzekł do reszty. - Wolałbym nie siedzieć tu i czekać tydzień na Nathaniela. Zanim byśmy się zjednoczyli, umarlibyśmy z nudów. A przecież obowiązki czekają - dodał z lekkim przekąsem, wskazując kierunek, w którym odleciały ptaki.
- Zastanówmy się, czego nam potrzeba... Liny. pochodnie, trochę prowiantu - spojrzał na stół i lekko westchnął. - Jeśli oczywiście wioska może nas wspomóc w naszej misji.
Spojrzał na gospodynię czekając na odpowiedź.
- W jednym EsQuero miał rację - przydałby się przewodnik. - Ale nie wiem, czy kto zechce ruszać z nami. A zmuszać nikogo nie będę.
Sięgnął po chleb i trzymając kromkę w dłoni rzekł do Murana:
- A Ty zrób cos z tym złomem - wskazał na leżący miecz - zabierz ze sobą, albo zniszcz... Wolałbym, żeby nasz ex-przyjaciel - oby mu skóra wybielała - nie dostał go w swoje ręce. |