Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-10-2013, 15:01   #102
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację


Wszyscy zawsze mówili, że ludzie to istoty niższe. Niewolnicy rutyny, norm oraz praw, których sobie sami ustanowili. Kontrolowani przez przytłaczający strach, presję i głód. Zakotwiczeni do ziemi, bez skrzydeł, lecz z marzeniami. Zwierzęta skrępowane krwią, ciałem i konwenansami. Kręcące się w kółko, niepotrafiące wyjrzeć za horyzont małpy.

Adama uwolniono na tych kilka chwil, minut, godzin przed śmiercią. Bóg z aniołkami wyjrzeli zza chmurki, wskazali na niego paluszkiem, poczarowali i wszystko zmienili. Choć ciężko dyszał, nie musiał oddychać. Choć serce mocno waliło, to brak krwi - brak jakiejkolwiek materii - poddawało w wątpliwość sens tego wysiłku. Adam stał się stworzeniem z efemery, zupełnie jak Patrick Swayze. Brakowało jedynie Demi Moore, z którą mógłby się egzaltować.

Słońce padało na Molińskiego, lecz mężczyzna nawet nie rzucał cienia. Nie wywierał wrażenia drobnej, choćby najrzadszej mgiełki, czy rozgrzanego, migoczącego powietrza. Czy gdyby pobiegł, wyskoczył przez okno i spadł - przefrunąłby przez ziemię aż do Chin? A może grawitacja w ogóle by go nie przyciągnęła? A co, jeśli zmaterializowałby się i strzelił sobie w głowę? Tylko cztery pieczęcie by głosowały? Zostałby wybrany kolejny frajer ze znamieniem? Trochę jakby za późno, skoro już po trzeciej wizji, a niedługo zapewne miała nadejść czwarta. Mało czasu na zorientowanie się dla nowicjusza. Istniała też inna możliwość - Bóg przywróciłby Adama do życia. Pewnie nie byłoby to dla niego takie trudne, skoro i Jezus - jego syn - wskrzeszał.

Co teraz?


Krople. Jedna po drugiej spadają z sufitu. Wybijają rytm prosty i miarowy, niczym bicie serca. Obskurny metronom, choć w domu nikt nie uczy się grać na instrumencie. Kap, kap. Ćwierćnuta po ćwierćnucie trafiają do ustawionego na środku przedpokoju blaszanego wiadra. Woda prawie się przelewa.

Drzwi otwierają się, przychodzi dziewczyna, bierze wiadro i idzie z nim do łazienki. Marta. W grubym, włochatym swetrze i długich aż do kostek dresach. Drobne mięśnie przedramienia napinają się, przez gardło przechodzi jęk bólu, naczynie przechyla się i przezroczysty płyn znajduje ujście w odmętach hydraulicznej konstrukcji. Ręka podnosi się, dłoń ociera z czoła pot. Adam zamiera, niezdolny do ruchu, czy wydania jakiegokolwiek dźwięku.

Był w tym mieszkaniu tylko jeden raz, kilka lat temu. Wiele się zmieniło.

- Marta, piwo…! - rozlega się niski, tubalny głos dochodzący z innego pokoju.

Dziewczyna spieszy się. Zostawia wszystko i zmierza do kuchni prędzej, niż pastuszkowie do stajenki nowonarodzonego Jezusa. Przypadkowe skojarzenie, które pojawiło się w głowie Adama.

Przychodzi chwila zawahania. Powinna wyjąć piwo z lodówki, czy może cieplejsze z szafki? Nie zapyta się, nie może się zapytać. Nie wiadomo, co dziś wyprowadzi go z równowagi.

- Mówiłem, że z lodówki, kurwa!

Otyły, łysy mężczyzna wstaje z fotela, rzuca na siedzenie pilot i ciężką ręką przewraca otwartą puszkę na podłogę. Marta odskakuje w bok, bojąc się ciosu. Jednak nic takiego nie następuje.

- Zetrzyj to i przynieś następne.

- Bardzo przepraszam - Marta pokornie wycofuje się do kuchni. Oddycha z ulgą, dziś jej się upiekło.

Napuszcza do żółtej miski wodę, dodaje detergentu, bierze gąbkę i zmierza ku dużemu pokojowi. Tym razem robi to powoli, gdyż wie, że prawa fizyki nie byłyby dla niej szczególnie przychylne. Po dotarciu na miejsce pochyla się i na klęczkach zamienia się Kopciuszka. Jednak wokół nie ma przyjaźnie nastawionych myszek i ptaszków do pomocy - wszystko, jak zawsze, musi zrobić sama.

Hubert wstaje z fotela, by przybliżyć się do dziewczyny.

- Ruchy do siebie, nie od siebie, kurwa. Matka nie nauczyła się roboty?!

Wydziera z rąk gąbkę i edukuje. Potrząsa jej ramieniem, każe powtórzyć. Coś dzieje się nie po jego myśli, gdyż znów podnosi głos. Następnie podnosi rękę. Marta zaczyna szlochać, lecz zamiera dopiero wtedy, gdy dłoń schodzi tam, gdzie nie powinna. Niestety nie po raz pierwszy.

Adamowi to wystarcza. Bez namysłu podbiega, wyciąga rękę, która przechodzi przez głowę Huberta i materializuje się przed Martą.

Krew.

Dziewczyna nie krzyczy, nawet nie drży. Adam uświadamia sobie, że nie postąpił tak, jak powinien. Sekundy mijają, krople wody w przedpokoju kapią. Ręka mężczyzny wciąż tkwi w czaszce mechanika.

Sekundy mijają, krople wody kapią. I krew.

Oczy Marty rozszerzają się, dziewczyna zaczyna się śmiać. Z braku innego, lepszego oręża bierze żółtą miskę i nie zwraca uwagę na wodę, która się z niej wylewa. Zaczyna okładać plastikiem zwłoki mężczyzny. Słabe ruchy, przypominające batalię wierzbowej witki z wiatrakiem. Adam nie rusza się, ciało Huberta opiera się na nim. Z boku wygląda to tak, jakby wystawiał truchło mężczyzny w pozycji dogodnej dla morderczej furii córki.

W pewnym momencie wycofuje się, a Hubert upada na podłogę. Marta nie zwraca na to uwagi, dalej okłada denata żółtą miską . W pewnym momencie plastik łamie się, dziewczyna bierze jeden z kawałków i kontynuuje. Adam chcę znaleźć się gdzieś daleko, bez odpowiedzialności.

I słowo stało się ciałem.


Dziadek Adama, Milos leżał na kanapie. Żył, spokojnie oddychał, śnił. W pomieszczeniu rozbrzmiewał głos speakerki - zwykła radiowa audycja. Tutaj wszystko w porządku. Znajome, cynamonowe bajgle na kuchennym blacie. Adam bierze jednego i wgryza się tak, jakby zależało od tego jego życie. Smak się nie zmienił, to jedno wciąż takie samo. Mężczyzna powoli uspokaja się. Bierze drugą słodycz, następnie trzecią. W porządku.

Ani jedna kropla krwi nie pozostała na Adamie. Teleportując się do własnego mieszkania pozbył się wszelkich obcych płynów i grudek… Grudek…

Po chwili znów był w Przemyślu.


Marta siedziała we własnych wymiocinach obok zwłok faceta matki. Adam zaprowadził ją do łazienki, sczesał z włosów krew, a z rąk postarał się zmyć grzech. Na minutę wyszedł do jej pokoju, by przynieść czyste ubrania. Zamknął oczy, gdy córka przebierała się. Po chwili oboje wyszli.

- Gdzie jest matka?

- Pracuje do późna, codziennie.

Zaczęli rozmawiać. Niezwykła konwersacja prowadzona zwyczajnym tonem. Jak gdyby Adam nie pojawił się znikąd, a w dużym pokoju nie leżało ciało wraz z połamaną doszczętnie plastikową miską. Jednak w pewnym momencie omijanie głównego tematu stało się niemożliwe.

- To nie twoja wina. To przeze mnie.

- W nocy przychodził do mnie.

- Czemu nic mi nie powiedziałaś?

- Przez telefon?

- A matka?

- Bałam się.

Cisza.

- Skurwiel - skonstatował.

Wtedy Marta po raz pierwszy rozpłakała się, a Adam ją przytulił. Dziewczyna płakała coraz głośniej, aż w pewnym momencie przestała.

- Masz telefon? - zapytał ją.

Wykręcił numer na policję, wyjaśnił, że pod tym adresem zabił Huberta Listka i rozłączył się. Teraz - jako boży wybraniec - był nietykalny, nie musiał więc kłamać.

- Chodź, pójdziemy na miasto - rzekł do córki. - Pojedziemy autobusem.

Spojrzała na niego nieprzytomnym wzrokiem.

- Nie zostawię cię samej, no chodź.


Siedzieli w jednej z pizzerii. Do wyboru akurat tego lokalu przyczynił się nieziemski wręcz aromat pieczonego ciasta, oliwy i świeżych składników. Jakość za znaczną cenę, lecz Adam wciąż był zachwycony. Marta nie przestawała mówić.

- Boje się, że jak zamilknę, to już nigdy nie będę potrafiła się odezwać - powiedziała w pewnym momencie.

Adam obawiał się dokładnie tego samego. Z podobnych powodów zabrał córkę do miejsca pełnego ludzi. Mężczyzna nie miał wątpliwości, że największy kryzys jeszcze nie nadszedł. Córka zdawała się być nieporuszona, choć świadoma sytuacji. Być może wciąż tkwiła w szoku, jakimś wyparciu, czy innym psychologicznym terminie.

- Nie możecie tam dalej mieszkać. Przeprowadźcie się do dziadków, wiem, że wielokrotnie składali wam propozycję.

- Miałyśmy, ale wtedy mama poznała Hu

Cisza. Oczy Marty ponownie rozszerzyły się i zaczęły cieknąć z nich łzy. Otworzyła usta w niemym krzyku, nie potrafiąc wykrztusić ani słowa. Przypadkowym ruchem zrzuciła na podłogę porcelanowy pojemnik z sosem czosnkowym. Oczy wszystkich nagle zwróciły się na ich stolik.

- Wychodzimy - rzekł Adam, po czym postawił na stoliku banknot stuzłotowy i wyprowadził córkę z lokalu.

Obawiał się tego momentu, lecz gdy już nadszedł, odczuł ulgę. Przeraźliwy płacz, szloch i niemożność zaczerpnięcia oddechu rozumiał. W tej sytuacji były to bardzo naturalne elementy.

- Nie zbliżaj się… do mnie… - szepnęła Marta. Bała się go.

- Zadzwoniłem do twojej mamy, za chwilę powinna tu być, o ile policją ją nie zatrzy…

Marta zaczęła uciekać. Adam podbiegł do niej i wymierzył policzek.

- Uspokój się - rzekł. Zabranie córki w miejsce publiczne jednak nie było takim dobrym wyjściem. Na szczęście znajdowali się w bocznej uliczce i jedynie starsza pani oraz spacerująca para obserwowały przedstawienie.

- Ale jak… - Marta wyrzęziła, po czym nieoczekiwanie przytuliła się do niego. Adam objął ją i pogłaskał po plecach. Czuł wilgoć łez wsiąkających w materiał jego koszuli.

Wraz z Magdaleną Ochocką nadjechał radiowóz policyjny - Adam spodziewał się tego. Pożegnał się z córką, na jej matkę nawet nie spojrzał. Nie był w stanie. Pozwolił się skuć i umieścić w bagażniku. Od funkcjonariuszy dzieliła go gruba krata.


Na tym polegał triumf azjatyckich filozofii. Religii, według których należało wpierw osiągnąć duchową doskonałość, wytrenować się w harmonii, balansie i rozsądku, by uzyskać nadludzkie moce. Adama wcale nie uwolniono od tragedii losu zwykłego człowieka. Wciąż był niewolnikiem rutyny, norm oraz praw. Kontrolowały go strach, presja i głód. Już nie zakotwiczony do ziemi, ale wciąż bez skrzydeł, niepewny swoich marzeń. Kręcące się w kółko, niepotrafiące wyjrzeć za horyzont zwierze.

Według odwiecznego porządku najpierw należało osiągnąć szczyt duchowej równowagi - jak Jezus, lub Budda - by uzyskać nadludzkie moce. Adam otrzymał nowe zdolności za darmo. Nie zasłużył na nie, a materialnym poświadczeniem tych słów był Hubert Listek leżący bez życia pod ostrzałem policyjnych fotografów. Bóg przekazał Molińskiemu narzędzie, lecz bardzo szybko okazało się, że mężczyzna nie potrafi z niego odpowiednio korzystać. Jak dziedzic fortuny, który jedynie dzięki urodzeniu otrzymał w spadku pokaźny majątek do roztrwonienia, tak i Adam jako Pieczęć uzyskał moc, której nie powinien posiadać. Choć z drugiej strony… jak można wątpić w boski osąd? Widocznie Bóg tak chciał, prawda?

Adam wciąż był zwykłym człowiekiem z całą masą ludzkich słabości. Nadanie nadludzkich przymiotów musiało doprowadzić do chaosu.

Za cztery Trąby Anielskie i tak będzie leżeć martwy.

Mógł przenieść się wszędzie, gdzie był - prawda? A gdyby tak… przenieść się do górskiego strumyka Mirobora? Tych zielonych pól, kolorowych kwiatów i stromych pagórków? Być może mędrca już tam nie będzie, lecz samo miejsce wydawało się być tym odpowiednim, by dojść do odpowiednich wniosków.

Czy Adam bał się nieuniknionej śmierci? Po części tak - jak każdy człowiek. Jednakże od dłuższego czasu był nosicielem śmiertelnej choroby, której rozwój powstrzymywały jedynie pigułki, więc… przywykł do myśli, że nie będzie żyć wiecznie. Równie dobrze mógł powiedzieć, że wirus nadspodziewanie szybko namnożył się i Moliński zmarł z powodu AIDS, a nie znamienia na kostce w kształcie gwiazdy betlejemskiej.

To już nieważne, teraz cisza. Błękitne niebo, ostry zarys wzgórz na horyzoncie i szmer strumyka.

Adam skoncentrował się.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 26-10-2013 o 15:15.
Ombrose jest offline