Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-10-2013, 15:46   #7
Ryzykant
 
Ryzykant's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryzykant ma wyłączoną reputację
Pytania i odpowiedzi


Wszyscy przysłuchiwali się słowom Reinferiego ze sporą uwagą. Wszyscy zdążyli się już rozgościć w przybytku, nałożyć sobie czegoś na talerz. Mag gadał, gadał, gadał. Aż wreszcie przyszła kolej na nich. Atmosfera stała się nieco bardziej napięta. Zawsze ktoś musiał bowiem przełamać pierwsze lody. A potem już jakoś leciało. Fakt, że mieszanka osób, po które Reinferie posłał, była naprawdę bardzo ciekawa, wcale nie polepszał sytuacji.
Białowłosy mężczyzna siedział przy stole od czasu do czasu pociągając łyk piwa z kufla. Wielki dwuręczny miecz odpasany stał oparty o brzeg stołu. Drugą ze swoich broni- długi łuk położył na ziemi. Jako pierwszy przedstawił się jednak przyszłym towarzyszom podróży. Jedyne słowa jakie dotychczas wypowiedział, to było jego imię plemienne.
- Srebrny Wilk syn Ulmsa z Que-shu.
Pomimo pewnego obycia Doriana, dwie osoby na tej sali stanowczo zaskoczyły go. Pierwszą niewątpliwie był krasnolud żlebowy imieniem Stink, doskonale pasującym. Plemię dosyć znane ze swojej głupoty, strachu oraz oślego uporu, wybierające na wodza zawsze najgłupszego spośród swoich pobratymców. Jeśli wielce się nie wyróżniał ów osobnik od swoich współplemieńców, magik chyba nie dokonał właściwego wyboru. Ponadto kender! Dziwne plemię, notoryczni złodzieje, którzy jednak potrafili się podczas walk wznieść na wyżyny pomysłowości, odwagi oraz jakiejś przyzwoitości, której brakowało nieraz krytykującym ich obyczaje elfom, ludziom, albo krasnoludom. Ponadto podane przez Reinferiego imię obce nikomu nie było. Tasslehoff Burrfoot, bohater Lancy, czyżby ten kender był jego krewnym, albo wręcz nim samym. Jeśli właśnie tak było, mieli do czynienia ze wspaniałą, absolutnie wyjątkową postacią.
Rozmyślania na temat krasnala oraz Tasa przerwał mu przedstawiający się twardziel, wyglądający na takiego, co smokowi mógłby dać radę przy siłowaniu się na rękę.
- Witam wszystkich - skinął lekko. - Dorian Twinklestar - rzekł przedstawiając się.
Białowłosy nie wiedział za dobrze skąd zleceniodawca zna jego imię. Zdawało mu się, że znają się z widzenia, ale nie wiedział dokładnie gdzie się spotkali. To cud, że kenderowi, który dostarczał list udało się go znaleźć. Przemierzał pustkowia i lasy wokół Solance i przypadkiem zaszedł do pewnej osady sprzedać skóry i uzupełnić zapas strzał. Tam właśnie znalazł go kender posłaniec. Dobrze, że doręczyciel umiał czytać bo nomad, jakim był, nie posiadł tej zdolności. Ważniejsze były umiejętności walki i przetrwania w dziczy. Z politowaniem patrzył na krasnoluda żlebowego o imieniu Stink i kendera. Jedne z bardziej nielubianych przez niego nacji. A tu trzeba będzie się z nimi użerać całą wyprawę.
Usłyszawszy czego zleceniodawca od nich wymaga, potarł z namysłem nos i zapytał.
- Tylu luda do sprawdzenia jakiejś jaskini? To może zrobić pijany kender. Czy to może być niebezpieczne? Czy okryję się przy tym chwałą? No i ile na tym zarobimy?
Pierwsze pytania zawirowały w powietrzu. Ku uciesze maga nie dotyczyły ani kwestii sanitarnych, ani nawet kwestii wynagrodzenia. Nie to, że o tym nie pomyślał. Po prostu nie ułożył sobie jeszcze planu wypowiedzi w głowie. A Reinferie bardzo lubił mieć wszystko wcześniej zaplanowane.
Mag podrapał się po chorym ramieniu, po czym skupił wzrok na Srebrnym Wilku.
-Szczerze mówiąc… Może być niebezpieczne!- zaklinacz roześmiał się po wypowiedzeniu tych słów. Wiedział, że ktoś zada to pytanie. - Nawet bardzo. Jak, ekhm, zdaje mi się, mówiłem wcześniej, nie tylko my zamierzamy badać cywilizację Ludzi Cienia. Choć, w rzeczywistości nasi konkurenci nie będą chcieli poszerzać wiedzy o tej jakże interesującej rasie! Och, nie! Co to to nie. Oni zamierzają ją złupić. Poniekąd waszym zadaniem będzie również ochronić moich… przyjaciół? Mogę ich chyba tak nazywać. Wiecie państwo, oni strasznie na mnie polegają… Mówili coś o tym, że jestem ich jedyną nadzieją? - wzruszył zdrowym ramieniem. - A wy jesteście moją. Jeszcze jakieś pytania? Śmiało! Śmiało! Musicie się przecież lepiej poznać! A mój ojciec zawsze powtarzał, że najlepszym sposobem by kogoś poznać jest napicie się z nim. Chyba…- zaklinacz zamyślił się głęboko…- Ach, tak… Rozmowa przy napitku, o to chodziło.

***




Rycerz cały czas próbował walczyć ze swoim stwórcą. Z potężną mocą, która tłamsiła jego wolę. Niestety, na próżno. Potęga maga była zbyt wielka, by jego umysł mógł się z nią równać. To było na nic. Przerwał więc walkę i po prostu skupił się na wykonywaniu dalszych rozkazów. Opór ze strony maga również zelżał. Popuścił mu trochę smyczy, jak dla jakiegoś pieprzonego, tresowanego psa…
Stwórca nie potrafił odczytywać każdej myśli ożywieńca. Potrafił przeglądać tylko te powierzchowne. Rycerz śmierci mógł więc trochę porozmyślać, kiedy jego ciało trzęsło się na całkiem żywym, aczkolwiek pozbawionym strachu przed nieumarłymi przy pomocy magii, wierzchowcu.
Był niegdyś bardem. Jakież to były odległe czasy… Kapłanem Branchali, jednym z niewielu, z którymi Pieśń Życia skontaktowała się bezpośrednio poprzez awatara od czasów powrotu bogów. Naprawdę kochał to życie, do czasu, gdy nie został oszukany przez Bardyckiego Króla. Zdradzony. Dosłownie- sprzedany.
Nie do końca rozumiał pobudki, jakie kierują boskimi mocami. Nie chciał nawet rozumieć. Były istotami o wielkiej potędze, której ludzki umysł nie potrafi ogarnąć. Jednak rycerz wiedział jedno- ich umysły były niezwykle podobne ludzkim. Znali gniew, znali zdradę, znali również moc, jaką jest przysięga oraz dług wdzięczności, nawet ten zawarty przed mileniami, gdy wszystko wyglądało zupełnie inaczej, gdy bogowie szli tą samą ścieżką. No i potrafili to wykorzystać.
Branchala odmówił mu prawa do używania magii. Zablokował każdą cząstkę arkany wokół, którą mógł pozyskać. Bard czuł wówczas, że to sprawka boskiej mocy. Kapłan potrafił to wyczuć. Szkoda, że zrobił to w tym samym czasie, gdy potężne ostrze dwuręcznego miecza mknęło w kierunku jego żeber. Zaklęcie, które miał zamiar posłać zesłałoby natychmiastowy sen na oponenta z którym przyszło mu się zmierzyć. Jednak Branchala chciał śmierci barda.
Ostrze zagłębiło się w jego ciele. Rycerz śmierci słabo pamiętał to, co się później stało… Coś, jakby czas zatrzymał się w miejscu. I ta wszechmocna świadomość, która w niczym nie przypominała wspaniałej, szlachetnej, boskiej energii którą otaczał się Branchala. Od postaci, która przed nim stanęła, wyczuwał aurę ironii oraz pierwotnego, choć w bardzo wyrafinowanej formie, zła. Postać odziana w ciężkie, drogie jedwabie przedstawiła mu się.
-Hiddukel, do usług.


***


Inni siedzący przy stole goście wyglądali na bardzo spokojnych. Jadło i napitek faktycznie przełamywało lody, bo większość spoglądała już to na Reinferiego, to na swoich przyszłych towarzyszy, z ciekawością. No, niektórzy czynili to z innego powodu. Tak czy inaczej udało mu się skupić ich uwagę. A to Reinferiego bardzo cieszyło.
-Dobrze, że będzie okazja się wykazać- powiedział barbarzyńca-Nie powiedziałeś tylko, czy masz zamiar nam zapłacić i ile. Jest ryzyko to powinna też być nagroda.
Esther, która swoim zwyczajem oparta o ścianę siedziała przy zastawionym stole, bujając się na tylnych nogach stołka, średnio przypadł do gustu sposób tatusia Reinferie’go na wieczorek zapoznawczy. Picie na koszt zleceniodawcy miało zwykle opłakany wpływ na skutki podejmowanych decyzji. Głównie decyzji zleceniobiorcy. Kilka razy miała okazję przekonać się o tym na własnej skórze.
-Spokojnie, wyrywny przyjacielu. Nagroda będzie! Z mojej prywatnej kieszeni. Podobno również samo Konklawe magów ma coś dorzucić…- zełgał prędko mag. Kłamstwo podziałało na Srebrnego Wilka, jednakże nikt inny nie był skory w nie uwierzyć. Konklawe magów, Zakony Magów, mają niby wspomagać misję organizowaną przez zaklinacza? Dobre sobie!- Więc, wierz mi, nagroda będzie naprawdę pokaźna. No i, oczywiście, wszystko co znajdziecie w jaskini, jak i poza nią- rzucił zagadkowo- Należy do was. Ktoś jeszcze ma jakieś pytania? Jak na razie jedynie Pan… Cóż… Srebrnogrzywy… Pszepraszam... Srebrny Wilk jest skory do rozmowy!
Mało zachęcające. Esther do kieszeni Reina nie zaglądała. Równie dobrze mógł tam mieć płótno, albo dziury. W wyznaczoną niby to nagrodę Konklawe i Zakonów nie wierzyła, a w jaskini mogli znaleźć jeno kamulce i pułapki. I tyle byłoby z tego, jeśli chodzi o nagrodę za wiarę w puste obietnice.
- Pozostali czekają aż zaczniemy pić.- Mężczyzna w długim znoszonym podróżnym płaszczu ziewnął przeciągle. Do tej pory spoczywał na krześle w pozie niedwuznacznie wskazującej na drzemkę. - Po kilku głębszych rozmowa sama się rozwija. A tak w ogóle, to oglądał już jakiś medyk to twoje ramię?
Ester skrzywiła się lekko. Powinna była wynieść się stąd od razu po tych słowach i czuła, że jeśli zostanie, będzie tego żałowała już całkiem niedługo. Nie po to jednak przemierzyła taki kawał drogi, żeby nie skorzystać przynajmniej ze zdobycia kilku informacji, które mogą się kiedyś bardzo przydać. A poza tym na stół donoszono wciąż coś zachęcającego do poczęstowania się. Przecież nie musiała się godzić na układy z zaklinaczem, a z posiłku, w dodatku całkiem darmowego, warto było skorzystać. Jak to mówią mądrzy ludzie, którym udało się pożyć dostatecznie długo, by przekazać tę wiedzę potomnym: “Dają - to bierz. Biją - to uciekaj.”
-Medyk… - kontynuował zaklinacz - Żeby to jeden. Zarówno mistyk, kapłan, jak i czarodziej byli w kropce. Nie podziałały żadne okłady, zaklęcia były bezsilne. To klątwa, tak powiedzieli. Naprawdę potężna klątwa…- jego twarz przybrała posępny wyraz- Musicie coś wiedzieć… W jaskiniach Ludzi Cienia magia działa trochę… Inaczej. Jest zaburzona. Nie jestem jeszcze do końca pewien dlaczego, choć śmiem wysunąć hipotezę, że to umysł wielkiego Przedwiecznego, swoistego przywódcy danej osady, zakrzywia magię wokół. Naprawdę potężna istota, muszę powiedzieć…-westchnął ciężko. Po chwili jednak jego twarz znów wykrzywiła się w zawadiackim uśmiechu- Choć i z tym sobie poradzicie, jestem pewien! Pozwólcie państwo, że zostawię was na jakiś czas samych… Pijcie, bawcie się, jedzcie! Panie Tas, Stink, proszę ze mną… Wrócimy niebawem, moi mili! - Wstał z pomocą kendera.
Tak, tak - pomyślała jedyna dziewczyna w towarzystwie. - Zostaw ich żeby się spili, będą łatwiejsi. Weźmie górę brawura i samozachwyt. Jutro, jak przyjdzie co do czego i trzeba się będzie zmierzyć z bólem głowy i podpieczętowaną umową, będzie mniej zabawnie. Nawet nie wyjaśnił dobrze czego od nich oczekuje. Same ogólniki i pobieżności. Jakby nie chciał ich straszyć. Cóż, z przemilczeń można się czasem dowiedzieć więcej, niż z wielu słów.
Mający wiele pytań Dorian wstrzymywał się jedynie dlatego, że nie chciał się nikomu wcinać w rozmowę.
- Przepraszam, akurat kilka głębszych mnie nie interesuje, zaś misja, którą chcesz waść nam zlecić zdecydowanie bardziej. Jeśli łaska, pozostań jeszcze chwilę oraz prosiłbym o udzielenie kilku odpowiedzi. Rzecz jasna na sam przód: kim właściwie są wspomniane Cieniostwory? Prosiłbym, żebyś przekazał ile wiesz, gdyż takie informacje mogą pomóc wyjść cało. Po wtóre, co niby mają wspomniane cieniste istoty, że Renegaci chcą to sami dorwać? Jeśli nie wiesz, powiedz, co pan przypuszczasz. Następnie więcej nieco na temat Renegatów, skoro pewnie przyjdzie się przeciwko nim mierzyć. Każda informacja posiadana byłaby przydatna. Powiadasz jaskinia, gdzie trzeba przejść przez góry. Czy wiadomo cokolwiek na temat istot zamieszkujących owe okolice? Może pustka, może górskie plemiona ludzi lub krasnoludy, może zaś smokowcy … - spojrzał ciekawie na zaklinacza stojącego obok stołu. - Ponadto, dlaczego właśnie my oraz - jakby wahał się, ale widać było ciekawość przemogła - Czy pan Tas, którego przedstawiłeś to wiesz, TEN - zaznaczył mocno - ten właśnie Tas?
Esther poprawiła się przy stole i pilnie zastrzygła uszami. Wreszcie miała szansę usłyszeć coś konkretnego. No… może poza tym ostatnim. Kim jest TEN Tas okaże się w praniu. Czyny podobno mówią głośniej niż słowa, na których w ciągu swego niezbyt długiego życia nauczyła się zbytnio nie polegać.


***


Pan Kłamstw obiecał mu siłę i potęgę, jakiej to pożałował mu Branchala. Bard był w strasznym stanie. Miecz był wbity w jego ciało zdecydowanie zbyt blisko organów witalnych. Umierał, z trudem łapał oddech. Hiddukel obiecał mu nowe życie, w zamian, za wyrzeknięcie się wcześniejszego. Instynkt przetrwania brał górę. Trzeba było przeżyć. Któż, pod wpływem szoku i osłabienia spowodowanego upływem krwi nie skorzystałby z takiej okazji? Chyba tylko najbardziej prawy solamnijczyk. Pech chciał, że bard pochodził z Neraki. Wprawdzie był prawy, opuścił to ohydne miejsce, które niegdyś nazywał domem, ponad dziesięć lat temu, ale chyba nawyki jego pobratymców wzięły nad nim górę. Skłonność do zdrady, zawierania umów… Na pewno miał w sobie przynajmniej jedną z tych cech.
Bez wahania zgodził się, czego będzie jeszcze bardzo długo żałował.


***


Zabiegany mag zwrócił się w kierunku nowego rozmówcy.
- Pan… Dorian, o ile dobrze pamiętam? - uśmiech spełzł z twarzy zaklinacza ustępując miejsca skupieniu. - Widzę, że naprawdę fachowo i z pewnym przygotowaniem podchodzi Pan do tematu. Nie dziwi mnie to, nasza wspólna… przyjaciółka… wspominała, że to do Pana podobne. Chce Pan wiedzieć coś więcej o Cienioczłekach. To zrozumiałe. Cóż…
Wyciągnął z sakiewki zwitek różnych papierów. Prawdopodobnie stanowiły one coś w rodzaju pamiętnika lub notesu. Reinferie przeglądał plik papierów przez krótki moment, po czym odnalazł wreszcie jakiś szkic. Podał go Dorianowi.
-Proszę obejrzeć, może Pan go sobie nawet zatrzymać. Mam tego na pęczki!


Szkic przedstawiał istotę z wyglądu podobną do wysokiej, wątłej, wychudzonej małpy pokrytej czarnym, długim futrem. Pomiędzy jego ramionami, a bocznymi częściami tułowia zwisa długa, rozciągliwa membrana. Twarz, najprościej mówiąc, niezbyt przypominała ludzką. Mały, płaski nos, kły wystające poza linię warg, dodatkowo spiczaste uszy oraz równie ostre rysy twarzy… Coś, jakby połączenie człowieka z przerośniętym nietoperzem. W dłoni zakończonej ostrymi pazurami Cienioczłek ściskał egzotycznie wyglądającą broń - coś jakby ostry, zakrzywiany hak z długą rękojeścią. Postać nie wyglądała zbyt zachęcająco…
-Musicie wiedzieć, że to w głębi duszy niezwykle dobroduszne stworzenia- wymruczał zaklinacz jakby chciał jak najszybciej wymazać z pamięci zebranych obraz Cienioczłeka z ponurym, wykrzywionym wyrazem twarzy, który trzymał w dłoni narzędzie służące do… Czegoś nikczemnego. - Naprawdę, bardzo dobroduszne. Tworzą ścisłą kulturę klanową, której przewodzi potężna, niematerialna istota, nazywana przez niech Wielebnym Przedwiecznym. Jest to istota o potężnym umyśle oraz potencjale magicznym… Zresztą sam Lud Cienia również posiada pewne talenty w tej kwestii. Potrafią komunikować się telepatycznie z każdą napotkaną przezeń istotą, co wyklucza możliwość wystąpienia bariery językowej. Potrafią również… Czytać wasze myśli. Ale nie bójcie się! Zazwyczaj tego nie robią. Są nad wyraz kulturalni w tej kwestii, muszę przyznać!- Mag roześmiał się, zielona toga zafalowała. Zastanowił się przez chwilę na jakie tory zmierza jego wykład…- Ale, żeby nie zanudzać, zakończę już ten wywód. Z ich strony nie musicie się niczego obawiać- chyba, że okażecie wrogość. Co do twoich innych pytań… O samych Renegatach niewiele mi wiadomo, niestety. Wysłałem list do samego Dalamara z Zakonu, jednakże nie doczekałem się odpowiedzi. Pewne ptaszki ćwierkają - spojrzał wymownie na Tasa, który równie wymownie spoglądał na jedną z wielu sakiewek maga. - Że magowie mają aktualnie spory problem natury rewolucjonistycznej. Wewnętrzny rozłam wśród i tak niezbyt stabilnych szeregów. Renegaci to byli członkowie Czarnych Szat, którzy dali się komuś omamić i próbują, pod jego władzą, jak sądzę, stworzyć nowy zakon… No i pewnie pozbyć się starego. Nie wiemy tylko komu służą. Wprawdzie część tego, co przed chwilą powiedziałem, to jedynie moje przypuszczenia, aczkolwiek, jak mi się zdaje, mogą być wielce prawdopodobne. Mogą też, co pewnie uczynią już wkrótce, polować na innych użytkowników magii… Takich jak, na przykład, ja-Znów wzruszył zdrowym ramieniem- Czego szukają? Tego do końca nie wiem. Ma to związek z Wielebnym Przedwiecznym. To właśnie komnata w której przebywał przywódca Ludu Cienia była celem ich ataku… Nie wiem jak owa komnata wygląda od środka i co można znaleźć w jej wnętrzu. Nawet najbardziej zaufani doradcy Wielebnego Przedwiecznego nie mogą udać się do miejsca jego spoczynku. Widziałem jedynie wrota do owej komnaty. Wprawdzie nie jest to krasnoludzka robota, ale robi wrażenie. Czy ktoś mieszka na tamtych terenach… Nie wiem. To tereny w głównej mierze niezbadane, góry są zbyt trudne do przebycia dla kupieckich karawan… Może gobliny? Wątpię w to, że mieszkają tam ogry. Wolałyby raczej jakieś ruiny. Choć może i tam ich dostatek? O tym, że mogą znajdować się tam Ludzie Cienia wiem od… Jednego z Wielebnych Przedwiecznych- przyznał niechętnie Reinferie. Skrzywił się na wspomnienie kontaktu z potężnym umysłem. - Użyczył mi tej wiedzy, gdy ewakuował mnie z jednej z jaskiń zamieszkanych przez Ludzi Cienia. Faktycznie, w owym regionie wyczuwałem potężne fluktuacje mocy już od dawna. Podobne fluktuacje, chociaż wielokrotnie silniejsze, dało się wyczuć w okolicy Wielebnego Przedwiecznego… - Reinferie znów popatrzył w sufit, jakby starał sobie jeszcze coś przypomnieć- No i to już chyba wszystko, o co Pan pytał, Panie Dorian… Ach, tak… Dlaczego wy? Każdy z was posiada pewne talenty. Bardzo przydatne talenty. Część z was znam osobiście, niektórych widziałem tylko przelotnie… Ale każdy z was, drodzy państwo, ma przynajmniej jednego znajomego, którego znam i ja. Polecono mi was w przeszłości, a ja bezczelnie tą wiedzę wykorzystałem. Dobrze, jeszcze jakieś pytania, nim pozwolicie sobie rozpocząć wieczerzę? Muszę niezwłocznie udać się na górę z panem Tasem oraz Stinkiem w celu przekazania im pewnych wytycznych dotyczących drogi na…
- Szefie, on jeszcze pytał, czy jestem tym Tasem, czy innym! - kender popatrzył w stronę Doriana, po czym z wyższością wykrzyknął: - TYM!
Nie dało się ocenić, czy kender blefował czy nie. Jakimś Tasem był na pewno, a cholera wie, jak kender to zrozumiał. Reinferie tylko westchnął, po czym odczekał jeszcze jakąś chwilę na dalsze pytania dotyczące misji.



***


Walka po zdobyciu nowych umiejętności nie była zbyt ciężka. Hiddukel zmienił barda w każdym niemal calu. Każda cząstka jego umysłu wypaczyła się po tym, gdy zgodził mu się służyć. Tak działają mroczne siły- największy efekt wywrą na tych, którzy przyjmą je świadomie. A o ile ten ktoś przeżył przed chwilą kryzys światopoglądowy…
Hiddukel był dumny z tego, jak wykorzystał dług u Branchali. Król Bardów sporo wycierpi bez swego wybrańca…
Również muzyka barda uległa zmianie. Harfa, której niegdyś używał, utraciła swe szlachetne brzmienie ustępując miejsca wszechogarniającej melancholii. Barbarzyńca, teraz nieco zdziwiony faktem, że mężczyzna, który jeszcze przed chwilą wił się na ziemi w agonii teraz stoi kilka metrów dalej nie zdążył wykonać kolejnej szarży, nim bard wydobył pierwsze brzmienie z odmienionego instrumentu.
Tak wygląda śmierć…?- zdołał tylko pomyśleć, nim nastąpiło Crescendo. Smutek, który przytępił wszystkie jego zmysły nakazał porwać mu zza pasa sztylet, którego zazwyczaj używał do skórowania zwierząt. Teraz również ostrze przecięło płat skóry, by iść dalej. Sztylet mknął w kierunku serca swego właściciela, który płacząc popełniał haniebny czyn samobójstwa.
Muzyka ucichła. Martwe ciało runęło na ziemię. Bard polubił swoje nowe umiejętności.


***


- Drogi (Esther nie użyła tego określenia przypadkowo) i zacny panie Reinferi. Jako, że wyprawa, którą nam pan zlecasz, nie wygląda mi na lekką, łatwą i przyjemną, miałabym do pana małą prośbę. - Uśmiechnęła się czarująco. - Chciałabym zobaczyć chociażby kawałek, owej obiecanej nagrody, jaka miałaby przypaść w udziale śmiałkom, którzy się zgodzą na uczestnictwo w tej eskapadzie. - Wzruszyła ramionami. - Nawet uliczne panienki nie idą z klientem na piękne oczy. Robota jest robotą. Najpierw sprawdza się czy dany buc jest wypłacalny, a jak nie, to fora ze dwora i jeszcze kop w tyłek na odchodne. Jaka płaca, taka praca.
Słysząc słowa nieznajomej kobiety, Dorian niemal nie parsknął śmiechem. Szybko przykrył swoją chyba zabawną minę, łykiem dobrego piwka. Właściwie pewnikiem nie dlatego, żeby nie miała racji, bo miała, ale raczej, że nikt wcześniej nie wpadł na myśl, żeby jakoś sprecyzować ich ustalenia. Dużo mogłoby być dla niektórych dycha stalowych monet, dla innych natomiast setka mało …
- Jeśli nie miałbyś nic przeciwko, zacny panie, przyłączyłbym się do owej panienki - kimkolwiek jest, dodał już w myśli, gdyż nie przedstawiła się wcześniej. - Nie to, żebym ci nie ufał, jednak lubię przynajmniej wiedzieć, za ile się narażam oraz czego mam się spodziewać. Tym bardziej, że jak wspominałeś, znamy się jedynie przez wspólnych znajomych, nie osobiście.
Reinferie popatrzył na kobietę z mieszaniną ciekawości oraz rozbawienia w oczach. Coś jak podczas patrzenia na zabawę dwóch małych kotków. On nie krył rozbawienia, w przeciwieństwie do Doriana. Jego zdrowa dłoń ruszyła w kierunku bandoliery. Namacała tam sakiewkę, z pozoru taką samą, jak wszystkie inne torby Reinferiego- ot, mała, wykonana z jakiegoś cienkiego materiału o kremowym zabarwieniu, w dodatku wyglądająca, jakby za chwilę miała pęknąć z powodu przepełnienia. Gdy jednak mag jej dotknął i wymówił cicho jakieś niewyraźne słowa, sakiewka rozbłysła błękitnym blaskiem. Dopiero po tym krótkim rozbłysku magii sakwa, przy pomocy dłoni maga, opuściła bandolier.
-Świetnie Panią rozumiem. Pana również. Mili goście, otóż oto i wasza nagroda. No, w zasadzie jej drobna część - oznajmił Reinferie. - Mam tego więcej, oczywiście.
Jego dłoń zniknęła w sakiewce, jednakże po krótkiej chwili pojawiła się z powrotem, widocznie na czymś zaciśnięta. Otworzył ją by pokazać wszystkim sporych rozmiarów brylant (mniej więcej zaciśnięta dłoń kendera), w dodatku świetnie oszlifowany. Położył go przed sobą na stole. Jeszcze chwilę pogmerał w sakiewce i wyciągnął garść mniejszych kamieni szlachetnych. Mniejszych, choć równie pięknych (no i drogich!). Topazy o rozmaitych barwach, szafiry, granaty. Było tego naprawdę sporo. Tego łupu nie położył na stole. Kender stał niebezpiecznie blisko, a klejnotów było zbyt wiele by ich upilnować. Schował garść kamieni z powrotem do sakiewki, która wróciła na miejsce. Oszlifowany diament pozostał na stole.
-Więc, mam nadzieję, robota wydaje się Państwu dobrze płatna. Mam rację? Oczywiście dorzucę też nieco sztuk stali, jednakowoż nie mam jak teraz pokazać wam owej sumy gdyż… Jest na razie w bezpiecznym miejscu. Rozumiecie Państwo… - Chrząknął wskazując brodą najpierw na Tasa, potem zaś na Stinka. Żlebowy krasnolud wyglądał, jakby jego drobny rozum po prostu się zawiesił. Siedział w skupieniu, całkowicie nieruchomo. Może coś kalkulkował? Tas zaś, jak to Tas, po prostu uśmiechnął się i wzruszył ramionami.
-[i]A teraz, jeśli państwo pozwolą, wreszcie[i]- podkreślił ostatnie słowo- Udam się z panem Tasem oraz panem Stinkiem na stronę. Omówię z nimi jeszcze pewne dręczące ich kwestie na stronie. Są bardzo nieśmiali- wytłumaczył mag.
Kender popatrzył z niejakim zdziwieniem na Reinferiego. On? Nieśmiały?! Wzruszył jednak tylko ramionami. Krasnolud żlebowy wybudził się z matematycznego transu i oblizał wargi. Potem, jakby zupełnie nie słyszał słów zaklinacza, zajął się po prostu krasnoludzkimi sprawami.
-Panie Stink…!- niecierpliwy głos Reinferiego rozbrzmiał w sali.
Stink był bardzo niepocieszony. Właśnie pakował do torby sporych rozmiarów pieczonego indyka. Zaniechał jednak tego, po czym ruszył za magiem oraz kenderem na górę. Odchodząc wrzasnął:
-Tylko ni zeżryjcie szystkiego, głodnym!
I już ich nie było. Bohaterowie pozostali na jakiś czas sami, mieli czas na rozmowy, picie i zabawę… Niekoniecznie w tej kolejności.


***



W Solace i okolicach już od wielu lat szerzyły się plotki, jakoby gdzieś w górach, nieopodal Qualinesti, potężny, nerakijski lord wzniósł jakąś fortecę. Podobno obrał sobie tamtejsze górskie rejony we władanie. Nie obchodziło to nikogo do czasu, aż sam lord nie przybył do Solace. Tylko po to, by napić się piwa.
Budził swą obecnością niezbyt przyjemne uczucia. Pomimo uśmiechu cały czas obecnego na jego twarz coś… Coś po prostu było nie tak. W dodatku ta harfa, z którą się nie rozstawał. Ona była jeszcze gorsza. Ludzie, którzy byli owego feralnego dnia wewnątrz gospody należącej do Laury Majere, mówili, że spytał przebywającego tam wówczas barda, czy może z nim zagrać. Młodzieniec przerażony pytaniem tajemniczej postaci oczywiści zgodził się.
Wszyscy w gospodzie poczuli się słabiej, włącznie z Laurą Majere. Ta jednak potrafiła wyczuć złowrogą magię, którą Lord wplótł w tą melancholijną, pieśń. A gdy zaczął śpiewać było jeszcze gorzej. Nie to, że miał zły głos. Głos miał przenikliwy niczym ostrze dobrze wykonanego rapiera. Dosłownie, bowiem wiele osób odczuło okropny ból w okolicach serca. Część gości zwaliła się na ziemię, włącznie z właścicielką karczmy, która legła nieprzytomna za ladą.
Najbardziej wstrząśnięty muzyką był jednak drugi bard, który pobladł na twarzy, a jego sine wargi próbowały wymówić kilka słów.
-Ty… Tarothin Hem…
Mroczny bard tylko się uśmiechnął, na chwilę przerywając pieśń.
-Lord,- podkreślił stanowczo czempion Hiddukela- Lord Tarothin Hem, przyjacielu.
A potem szarpnął strunami harfy tak mocno, że te niemal pękły. Bard jęknął żałośnie, po czym zataczając się wybiegł z gospody. Krzycząc w niebogłosy, drąc sobie włosy z głowy, biegł przed siebie, byle dalej od Tego Czegoś. Wielu ansalońskim bardów znało postać Tarothina Hema, niegdysiejszego bohatera tej kasty, który zdradził Króla Bardów i oddał się niczym dziwka w ramiona Hiddukela. Wiedzieli, że jest śmiertelnie niebezpieczny. Jednym słowem potrafił wydobyć z człowieka to, czego chciał się dowiedzieć. W dodatku ta muzyka… Jedynymi istotami, na które nie wpływała byli kenderzy. Inni słuchacze tracili chęć jakiegokolwiek życia, pragnęli skończyć ze swą marną egzystencją, bard dosłownie wysysał z nich wszelkie życiowe siły.
A ta piekielna harfa została podobno stworzona ręką samego Pana Kłamstw. Jej dźwięki doprowadzały do szaleństwa każdego dobrego minstrela… A, o ile Tarothin się postarał, potrafiły również doprowadzić do szaleństwa kogokolwiek innego.
Bard potknął się, przeleciał przez barierkę i runął w dół. Po chwili jego nieziemskie wrzaski ustały. Z mózgiem wylewającym się z czaszki ciężko krzyczeć.
Tarothin zaś wstał, podszedł do lady i dopił piwo. Karczmarka oraz goście powoli dochodzili do siebie, większość nawet nie zauważyła tego, co stało się z bardem. Za wyjątkiem jednej osoby, która z niepokojem spoglądała na Tarothina ze schodów. Jedyna osoba, która zdołała poskromić potworną siłę muzyki Hema. Mężczyzna w szarej todze przyglądał mu się swymi fioletowymi oczyma. Tarothin nie zauważył Reinferiego.
-Zaprawdę, wyborne jest to piwo, panno Majere! Przyślę kogoś z zamku po kilka beczek. Zapłata z góry.- Obojętnym ruchem wyrwał pękatą sakiewkę zza pasa i rzucił ją na stół. Kilka sztuk stali wypadło z niej i potoczyło się w kierunku podłogi. Tarothin stał już u drzwi, kiedy dobiegł go przyjemny, nawet dla jego uszu, głos.
-Poczyniłeś znaczne postępy, Tarothinie! Naprawdę, genialny koncert.- rzekł Reinferie, z pozoru ciepłym głosem. W rzeczywistości jednak bard wyczuł naganę w głosie swego dawnego znajomego.
-Dziękuję. Bardzo ładna szata, stary przyjacielu!- przyznał nerakijczyk obracając się w kierunku rozmówcy.
-Ta czarna kolczuga też wygląda bardzo gustownie. Kto ją wykonał? Wygląda na bardzo lekką.
-Krasnoludy. Ciekawy metal, prawda? Bardzo dobrze przepływa przez nią negatywna energia.
-Och, naprawdę ciekawe. Wpadniesz do nas jeszcze? Niedawno wykupiłem tu pokój na dłużej.
-Obawiam się, że nie, Reinferie. Wierz mi, znalazłem w górach coś, co naprawdę wymaga mojej uwagi- Tarothin uśmiechnął się- Ale będę tu od czasu do czasu przysyłał kogoś po piwo. Z chęcią odbierze od Ciebie listy. Miło byłoby odświeżyć tą naszą starą znajomość, prawda?- uśmiech na twarzy wybrańca Hiddukela był cholernie nieszczery.
-Nie- odparł Reinferie, wyraźnie zdenerwowany już tą farsą. Tarothin zawsze był w tym dobry, zawsze potrafił go też zdenerwować. Jedyną odpowiedzią, jakiej doczekał się Reinferie, było tylko skinienie głową. A potem Tarothin opuścił Solace, gdzie do dziś pamięta się jego imię, ale niezbyt oczekuje się na jego powrót…



***


Dziewczyna odkleiła się od swego rozhuśtanego stołka, wstała i podeszła do kamienia pozostawionego przez Reinferiego na stole. Najpierw spojrzała po twarzach zasiadających przy stole biesiadników, jakby pytając o zgodę, a potem podniosła diament. Popatrzyła poprzez klejnot pod światło, gładząc lekko fasetki szlifu.
- Któryś z szanownych zebranych zna się na czymś takim? - spytała, coś jakby z lekkim zwątpieniem w tonie głosu. - Prawdziwe to aby? Czy jakaś sztuczka?
Białowłosy pokręcił przecząco głową.
-Nie znam się Pani na kamieniach szlachetnych. Na sztuczkach także się nie znam, ale ten cały Reinferi wygląda mi na uczciwego człowieka. Jestem gotów mu zaufać. Moje przeczucia mnie jeszcze nigdy nie zawiodły.
O święta naiwności, powiedziała w duchu Esther. I jaka intuicja! Niemalże kobieca.
- Obyś się pan nie zawiódł na swoich domysłach - Esther powróciła na swoje miejsce wciąż obracając w palcach oszlifowany pięknie kamień.
-To nie domysły tylko instynkt dzikiego nomada Que-shu - powiedział barbarzyńca.
- Mój instynkt dzikiej baby, podpowiada mi, że wszędzie kręcą się cwaniacy, chcący wydudkać naiwnych - stwierdziła dziewczyna z rozbrajającą szczerością.
-Jeśli się mylę to Reinferi będzie miał kilku wrogów, gdy wykonamy misję. Wygarbujemy mu wspólnie skórę. Zaś skarbów, które zdobędziemy podczas jej wykonywania nikt nam nie odbierze.
- No, i to rozumiem. - Wyszczerzyła się do białowłosego. - Rozumiem więc, że zakładasz pan, iż tak czy inaczej weźmiesz udział w ekspedycji?
-Gdybym sądził inaczej nie byłoby mnie tutaj. Dość obecnie mam nudnego życia. Dusza poszukiwacza przygód i bohatera znowu się we mnie odezwała i ciągnie na szlak- mówiąc to jakby trochę posmutniał. Przypomniała mu się Marika, którą zostawił samą.
Taaa, jasne, pomyślała Esther, bohatera! Powsinogi i włóczęgi. Takiego, co to nigdy nie zagrzeje miejsca. Całkiem jak i ja. Uśmiechnęła się pod nosem. Nigdy jeszcze nie usiedziała w jednym miejscu dłużej, niż kilka miesięcy. Chociaż nie zawsze z własnej woli musiała opuszczać schronienie pod dachem. Czasem nawet w pośpiechu.


***


Mag dopadł Tarothina, gdy ten właśnie oddawał się porannej gimnastyce w swej komnacie. Był tego dnia strasznie spokojny. Wyzbył się wszystkich myśli, które przez tyle lat go dręczyły. Reinferie bowiem otrzymał jego list, swoistą spowiedź. Tarothin pragnął oczyścić sumienie oraz swe imię i wytłumaczyć staremu znajomemu sprzed lat, co tak naprawdę skłoniło go do „porzucenia” Branchali. Naprawdę chciał, by ktoś się o tym dowiedział.
Pancerz, broń oraz harfa leżały pod ścianą, zaś on, całkiem nagi, wykonywał standardowe ćwiczenia. Pomimo tego, że miał pod sobą teraz wielu ludzi (w większości zdominowanych lub nieumarłych) gotowych spełnić każdą jego zachciankę. Mimo to dbał o siebie. Nigdy niewiadomo, kiedy będzie musiał polegać jedynie na swoich umiejętnościach.
W zasadzie to wiadomo- właśnie teraz. Błyskawica uderzyła w tors barda, odrzucając go na łóżko. Zaklął. W drzwiach stał średniego wzrostu szczupły mężczyzna odziany w fioletowe szaty maga, bliźniaczo podobne do tych, które nosili członkowie Konklawe. Tylko barwa się nie zgadzała. Tarothin nigdy nie słyszał o magach fioletowych szat…
Nie było jednak czasu na zadawanie pytań, kiedy mag rozpoczynał kolejną inkantację. Zdołał przekoziołkować się w kierunku harfy oraz rapiera. Porwał instrument i spróbował wykorzystać moc, jaką obdarzył go Hiddukel. Harfa wydała zwykły odgłos- taki sam, jak przed laty, kiedy służył dla Branchali. Nie było już magii. Po chwili zdał sobie sprawe, co się właśnie dzieję. Czuł rozbawienie Księcia Kłamstw, który zawsze czaił się gdzieś tam na skraju jego świadomości.
Ten, który obdarował go nowym życiem, bogactwem, renomą oraz potęgą bardzo lubił ironię. Aż za bardzo. Tarothin ponownie stanął w obliczu tej samej sytuacji. Mag zakończył tkanie zaklęcia i kolejna błyskawica przecięła powietrze, uderzając w harfę Tarothina. Nie poczuł żadnego bólu, instrument całkowicie pochłonął magię. Śmiech Hiddukela urwał się. Bóg wiedział, że faktycznie o czymś zapomniał. Ale nic takiego się nie stało. Przynajmniej dłużej poogląda sobie ciekawy spektakl. A potem… Wydłuży go o kolejny akt.
Mroczny bard rzucił harfą w maga przerywając jego koncentrację i niwecząc próbę rzucenia kolejnego zaklęcia. Chwycił rapier oburącz, pobiegł w kierunku maga i pchnął. Przebił serce na wylot.
-Dobrej nocy- życzył życzliwie, uśmiechając się do maga, który z przerażeniem spoglądał na jego twarz. Z tym samym wyrazem przerażenia wyzionął ducha.
Tarothin popatrzył przez drzwi. Tym razem to on wykrzywił twarz w przerażeniu. Dziesiątki magicznych pocisków uderzyły go w twarz. Upuścił ciało, w które nadal wbity był jego miecz i cofnął się zamroczony. Potknął się o szafkę i runął jak długi pod ścianą swej komnaty.
Do komnaty wszedł mag, którego twarz zdobiły rozmaite blizny. Gdyby nie one mógłby być uważany za przystojnego. Wysoki, muskularny. Wyglądał jak atleta odziany w szaty maga. Dosyć osobliwe szaty. Fioletowe, tak jak u wcześniejszego maga, obwieszone były jednak różnokolorowymi pasami materiału- czarnymi, czerwonymi oraz białymi. Wymówił jedno słowo, a w jego dłoni pojawiła się sporych rozmiarów włócznia utkana z cicho trzaskających drobnych błyskawic. Uniósł ją nad sponiewieranym Tarothinem.
-Pierdolić wszystkich bogów...- mruknął, po czym zamknął oczy.
Ból nie trwał długo. Zresztą i tak po chwili się obudził. Czuł się inaczej. Zdecydowanie inaczej. Stał się upiornym rycerzem, ożywionym przez maga z pomocą Hiddukela. Tak mu przynajmniej powiedziano. Kontrola nad nim nie była jeszcze tak potężna chwilę po wybudzeniu. Dano mu czas na „przygotowania” do podróży. Korzystając z chwili wolnego czasu prędko napisał list do Reinferiego, który zamykał jego historię. Czuł, że jest bronią, która zostanie wykorzystana do jakiejś zbrodni. Pierwszy raz od wielu lat mógł na powrót zrobić coś dobrego. Napisał Reinferiemu dokąd zmierza, prosił, by ten go powstrzymał, by ukrócił jego męki. Nie wiedział, czy mag pójdzie na ten układ. Zawsze istniała możliwość tego, że Reinferie po prostu to oleje. Ale nadzieja pozostała. Posłał kościotrupa z wiadomością do Solace. Może po tym, gdy go już utłuką, odnajdą list adresowany do maga. Może…
 
Ryzykant jest offline