Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-10-2013, 15:49   #8
Ryzykant
 
Ryzykant's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryzykant ma wyłączoną reputację
Rozmowy w głównej sali gospody powoli zaczęły się rozkręcać, gdy tylko Reinferie opuścił gości. Integracja trwała w najlepsze.
Eryk opróżnił fajkę którą palił zdawało się przez sen i nabił ponownie własną mieszanką. Splunął wąską strużką płomienia rozpalając ją i kilka raz głęboko się zaciągnął.
- Zapalisz?- Szturchnął Srebrnego Wilka proponując poczęstunek.
Barbarzyńca uśmiechnął się lekko i pokręcił przecząco głową.
- Nie, dziękuję przyjacielu. Zamiast fajki chętnie bym posłuchał jakich wielkich czynów ostatnio dokonałeś. Może znasz jakąś opowieść o bohaterach?
- Moje ostatnie dokonania to raczej marny materiał na pieśń czy opowieść, no chyba że interesuje Cię jak uporałem się z epidemią sraczki w jednej małej wiosce.
Srebrny Wilk zaśmiał się klepiąc się jednocześnie w kolano.
- Nie, masz rację. Sraczka to raczej kiepski materiał na pieśń. Skoro nikt nie kwapi się do opowiadania o sobie to może ja to zrobię. Daleko mi co prawda do wielkich bohaterów, ale przecież jestem młody. Jeszcze dużo przede mną. Jak już mówiłem wywodzę się z nomadów Que-shu. Przemierzałem stepy i lasy w tej części Krynnu razem z moimi ziomkami aż w wieku osiemnastu wiosen poczułem zew przygody. Dołączyłem do partyzantów walczących z czarnymi rycerzami smoczej możnowładczyni. Dzielnie się biłem i zyskałem pewną sławę wśród moich towarzyszy broni. Przyjęto mnie potem do gwardii miasta Haven, gdzie przez jakiś czas byłem gwardzistą. Lecz to nie jest życie dla nomada Que-shu. Ciągło mnie do stepu i przygód dlatego porzuciłem tę pracę. List od Reinferie zastał mnie na łowieckim szlaku. Na razie większych chwalebnych czynów nie dokonałem, ale mam nadzieję, że jeszcze to się zmieni.
Skończywszy przemowę Srebrny Wilk wzniósł kufel piwa w toaście.
- Piję za powodzenie naszej wyprawy. Niech Chislev i inni bogowie będą nam łaskawi- powiedział po czym pociągnął solidnego łyka.
Eryk wyprostował się, a mierzył bez mała dwa metry i chuderlakiem nie był toteż górował w tej chwili nad zgromadzeniem. Pochwycił swój kufel po czym zakrzyknął.
- Za powodzenie wyprawy! Kto wypije z nami?!
- Ano za powodzenie, niechaj Lunitari oraz inni bogowie wspierają nas łaskawie - wzniósł toast. - Natomiast opowieści na swój temat mości Srebrny Wilku, hm, siłą rzeczy nie było okazji. Jeśli jednak chcesz posłuchać, oraz jeśli ktokolwiek chce, brałem niedawno udział w kilku potyczkach oraz zdobyciu jednego umocnionego miejsca. Nic pewnie wielkiego dla bywałych wędrowców oraz wojaków, ale mógłbym rzec co nieco, jak było, jeśli jest chęć na takie opowieści - rzekł Dorian.
-Może to być interesujące zadanie - powiedział Argaen, który do tej pory nie zabierał głosu. - Zwą mnie Argaen. Za powodzenie. - Podobnie jak poprzednicy wzniósł toast, chociaż w jego szklanicy było wino.
- Opowieści o bohaterskich czynach mogą ze spokojem poczekać, aż usiądziemy przy ognisku - dodał. - A i tak najważniejsze jest, żeby każdy potrafił wspomóc innych w razie konieczności i o siebie zadbać, gdybyśmy popadli w tarapaty.
- Pewnie masz rację, mości Argaenie. Wobec tego niech opowieści poczekają do popasu pod niebem, zaś tutaj raczej podumajmy, jak wykonać owo zlecenie oraz rzec warto sobie, co potrafimy, bowiem jestem zwykłym wojakiem, tymczasem na takiej wyprawie przydałby się także ktoś umiejący tropić ślady, dla przykładu - odrzekł Dorian rozglądając się wśród kompanów.
- Tropienie śladów to nie dla mnie - stwierdził Argaen. - Jak już, to trochę leczenia mogę zaoferować.
- Dla mnie także nie, jednak leczenie na wyprawie to przeważnie coś niezwykle potrzebnego, pewnie jakieś skaleczenia podczas walki mogą się niekiedy przytrafić. Jeśli waść opanowałeś taką sztukę, chyba my wszyscy będziemy się cieszyć mając cię przy boku podczas wspomnianej wyprawy - niewątpliwie osobnik potrafiący leczyć rany stanowił skarb dla każdej drużyny. Wyprawa górska to nie przelewki, któż bowiem wie, jakie istoty zamieszkują owe jaskinie. Mieli więc medyka oraz wojów. Ale jednak to nie była cała ich grupa. Bowiem niewątpliwie Tas to Tas, Stink zaś dysponował niesamowitą bronią gazowo biologiczną zwaną smrodem, ponadto jednak była jeszcze nieznajoma dziewczyna ciekawej oraz miłej niewątpliwie urody oraz para innych mężczyzn.
- Ja też jakimś ekspertem od tropienia nie jestem - odezwał się Srebrny Wilk, który od dłuższego czasu milczał i słuchał- ot, królika wytropić potrafię gdy głód zmusi. Służę swoim mieczem. Jestem wojownikiem i walka jest moim żywiołem. Co zaś do opowieści Dorianie może rzeczywiście lepiej poczekać tak jak mówił Argaen do noclegu pod gołym niebem przy ognisku.
- Jeśli w razie koniecznosci złapiesz dwa, to już wystarczy - zażartował Argaen.
- Właściwie pojęcia nie mam, czy w tamtych górach mieszkają króliki. Prędzej kozice górskie, albo jakieś inne tego typu stworzenia kicające po skałach niczym cyrkowe linoskoczki. Sprawne, jednak całkiem pewnikiem smaczne. Choć pewnie bez łuku się ich nie dorwie. Będziemy musieli przygotować sobie jakieś jedzenie, bowiem wątpię czy tamci, ewentualnie spotkani, nakarmią nas czymś pożywnym oraz sensownie jadalnym - uznał spokojnie Dorian sięgając po sympatycznie wyglądającą pajdę chleba oraz michę gulaszu.
- Zaopatrzymy się tutaj w racje żywnościowe- wtrącił barbarzyńca. - W górach z zaopatrzeniem nas w jedzenie jakoś sobie poradzę, ale po wejściu do jaskiń byłby z tym kłopot. Na szczęście mam jeszcze trochę złota -Uśmiechnął się lekko pociągając kolejny łyk piwa.
- W ramach zaliczki nasz pracodawca mógłby załatwić trochę prowiantu - stwierdził Argaen. - Ta gospoda słynie z dobrego jedzenia, więc moglibyśmy jedzenie tutaj załatwić.
- Nie znam gościa, ale pewnie pomyślał, że tak wypada. Ten gulasz - jasne oblicze Doriana wskazywało na uczucie miłości do pałaszowanej drewnianą łychą porcji sosu - jest wspaniały.
- Jedzcie póki jest bo w podróży to ten gulasz długo nie wytrzyma. Z górą dwa dni. -Eryk szybko poszedł za własną radą. - Ale piwa możemy wziąć, dobre jest, sycące.
- Od piwa brzuchy rosną - mruknęła Esther.
- Nie tylko od tego, prawdę mówiąc - odparł Argaen. - Od zbyt dobrego jedzenia też. Między innymi.
- Tylko jeśli siedzisz w miejscu i nic nie robisz.- Zielarz uśmiechnął się przyjaźnie. - A w podróży dodaje sił i odwagi, przekonacie się za kilka dni.
- Pewnie, że jakiemuś kupcowi, który przelicza jedynie towary, tłuszczyk rosnąć może od jadła, albo piwska. Niemniej chyba wśród tej kompanii, większość aktywnie zarabia jakieś pieniądze, czy to wędrując, czy mieczem machając, czy inaczej. Podczas tego głód zagląda za kołnierz niejednokrotnie, dlatego kiedy mogę sobie podjeść, jem wiedząc, że bywa rozmaicie. Ponadto słowo, świetne - oblizał się solidnie Dorian odpowiadając Argaenowi oraz nieznajomej dziewczynie, zgadzając się ze swoim przedmówcą..
- Słusznie. Fajeczki? - Podał swój skarb wojownikowi. Niepalący jednak Dorian podziękował wprawdzie gestem doceniając propozycję, lecz specjalnie zainteresowany nie był.
- Bywało głodować i bywało żyć w dostatku - zgodnie z prawdą stwierdziła Esther. - Najeść się na zapas nie sposób, ale jeśli trafia się sposobność, nie warto odmawiać dobrego posiłku.
Rozejrzała się przy tym po stole, a potem nachyliwszy się trochę nad blatem, sięgnęła po upatrzony kawałek mięsiwa.
- Mhm… zaiste - wymruczała z lubością. - Rozpływa się w ustach. Kucharzą tu mistrzowsko - przyznała. - Dobrze przyprawione. Chyba, że to po porównaniu z twoją kuchnią mam takie dziwne wrażenie. - Prychnęła śmiechem, szturchając łokciem siedzącego obok Argaena.
- Paskuda - mruknął Argaen, uśmiechając się lekko. - Zapamiętam ci to.
- Znacie się, jak mniemam? - zaciekawił się Dorian naturalnym sposoben interesując się kompanami - Rzeczywiście fatalna tak to kuchnia? - zażartował wesoło Dorian. - Chociaż przyznaję, iż kuchnia panny Majere jest świetna, zaś przyprawia ogólnie genialnie. Ach, uwielbiam tę lebiodę oraz dodatek macierzanki.
- Spotkaliśmy się kiedyś przypadkiem- odparł z uśmiechem Argaen. - Ponoć uratowałem ją od śmierci... głodowej.
- Ano pewnie masz rację - przyznał Argaenowi wcinający doskonały gulasz Dorian. - Głód stanowczo najlepszym jest kucharzem. Jednak chociem niejednokrotnie próbował potraw jego stołu, wolę normalne jadło, szczególnie takie frykasy, jak tutaj - widać bowiem było, że wojownik zadowolony jest ze wspaniałej kuchni.
Rozmowy trwały jeszcze długo. Tylko dwie postacie zdawały się siedzieć cicho. Dwie, bliźniaczo podobne postacie, które w rzeczywistości toczyły telepatyczną konwersację, jak to mieli w zwyczaju. Wymieniali się w większości podobnymi odczuciami co do pozostałych członków wyprawy. A wszystko to w absolutnej ciszy.
To właśnie przyciągnęło do nich smród, nazywany też Stinkiem. Krasnolud żlebowy cicho jak cień, w dodatku bardzo szybko, wyprzedzając swój zapach zszedł z góry niosąc jakiś pakunek. Nie wiadomo, czy nie chciał psuć atmosfery wesołości wśród innych gości swoim zapachem, czy był po prostu nieśmiały. Tak czy inaczej nagle pojawił się pod stołem, kąsając konspiracyjnie braci po nogach. Najpierw jednego, potem drugiego.
-Wy, yntelygenty, wyźcie to i pszytyczajcie no! Rejnfer kazał to wam dać, to żem dał. Zapłacił mi- pochwalił się potrząsając sakiewką pełną trzaskających kamyków. Miał już dwie. – Mówił, że si może przydacz! Po czo komu liszty to ja żem nigdy nie rozumiał, ale jak każom to robie, hyh! Czytojcie, bo żem ciekaw, może to jakyś historia o pobratymcach moich?- krasnolud z podniecenia aż wylazł spod stołu i zajął miejsce obok. Podłubał trochę w uchu i z zaciekawieniem popatrzył na to, co się z niego wydostało. Wszyscy goście bali się na to spojrzeć. To było ponad możliwości zwykłych bohaterów. Stink chyba to zrozumiał, bo to, co przed chwilą było na jego palcu, zniknęło w jego ustach. Cichy mlask przeszedł po milczącej sali. Wszyscy byli bardzo zaciekawieni, co takiego Reinferie kazał im pokazać.
Pakunek zawierał dwa listy. Jeden zapisany na wielu stronach, drugi zaś był zaledwie kilkoma linijkami tekstu. Stanowiły one historię niejakiego Tarothina Hema. Argaen, Esther oraz bliźniacy momentalnie skojarzyli postać mrocznego barda. Krążyły o nim różne historie. Dorian kojarzył skądś to imię, lecz nic ponadto. Eryk nie skojarzył nawet imienia, za to Srebrny Wilk był pewien, że kiedyś, podczas swoich wędrówek w młodości, spotkał barda o tym samym imieniu w jednej gospodzie. Ba, nawet coś tam z nim wypił, za cholerę jednak nie było w nim nic złowrogiego. A ten list mówił co innego. Opowiadał o zdradzie Branchali, o tym, jak na drodze oszustw i przekupstwa stał się arystokratę w Nerace, o budowie swego zamczyska nieopodal.
Po podpisie Tarothina w drugim liście opisującym atak magów oraz to, czym się stał, widniała notatka Reinferiego. Zaklinacz uważał, że Tarothin w swojej nowej postaci, o ile napisał prawdę, może faktycznie znajdować się na terenach w które się zapuszczą. A nawet, jeśli kłamał co do swojej przemiany w rycerza śmierci, tak czy siak powinni mieć się na baczności. Tarothin tak czy siak był niebezpieczny. Wprawdzie jego zamek znajdował się w zupełnie innej części gór niż jaskinia do której zmierzali… Ale ostrożności nigdy za wiele. Reinferie przeprosił również gości za to, że musiał opuścić spotkanie, ale musi chyba zgłosić się do Dalamara osobiście, ponieważ nie uzyskał od niego żadnej odpowiedzi.
Dalamar- o tym magu słyszał w zasadzie każdy, kto znajdował się w tutejszym pomieszczeniu. U niektórych budził trwogę, u innych szacunek. Dalsza część notatki Reinferiego wspominała jeszcze tylko o tym, kto będzie ich przewodnikiem w górach- kender Tas, którego mieli okazję poznać. Dostaną zaopatrzenie na okres podróży- koce, śpiwory, namioty oraz jedzenie, o które zadbała sama Laura Mejere.
Wszystko zapowiadało się bardzo dobrze.




Towarzysze dokończyli posiłek, żołądki napełniły się, a rozmowa powoli przestawała się kleić. Pożegnali się i ruszyli odpocząć. Każdy dostał do dyspozycji świetnie wyposażony pokój. Na tego, kogo nie zmógł sen czekał na szafce nocnej jeszcze jeden kufel ciemnego piwa, zaś dla tych bardziej wybrednych- szklanka wody.
Noc minęła dla wszystkich bardzo spokojnie. Dzień był wyjątkowo ciepły, Solace odżyło rankiem. Wszyscy wstawili się na drobne śniadanie, głównie składające się z resztek wczorajszej wieczerzy. Wóz z zaopatrzeniem czekał na ziemi pod gospodą, ciągnęły go zaś dwa sporej urody kuce. Tas, jak się zarzekał, sam wybierał zwierzęta które będą ciągnąć wóz z jedzeniem oraz narzędziami. Co takiego się tam znalazło? Każdy z uczestników wyprawy otrzymał dwuosobowy namiot, łopatę, notes (wraz z piórem i kałamarzem w zestawie), 12 metrów liny. No i pożywienie- sporo suszonego mięsa (dobrze przyprawionego), sucharki, kilka worków ziemniaków. Mieli też do dyspozycji trzy beczki ciemnego piwa. Jak zarzekał się kender, w górach na pewno znajdą jakiś potok, toteż zabieranie ze sobą wody wydawało mu się głupim pomysłem. Zabrał za to nieco drewna opałowego z gospody- ognisko na pewno bardzo się przyda.
Kender oczekiwał na przybycie bohaterów. Był gotów ruszyć w każdej chwili. Stink też czekał już przy wozie. Oblizując wargi spoglądał w kierunku jednego z kucyków Tasa. Krasnolud miał przy sobie ciężką kuszę wykonaną z jakiegoś przedniego gatunku drewna. Zdobiły ją rozmaite rysunki przedstawiające zwierzęta, zdecydowanie nie wykonał ich jednak Stink, tylko jakiś artysta. Krasnolud obwieszony był również rozmaitymi ziołami (pomysł Tasa na zatrzymanie jego smrodu) oraz bandolierami pełnymi bełtów. Wyglądał przez to jak nieco groteskowe połączenie zbrojowni z małym entem. No, przynajmniej nie cuchnął tak jak zwykle. Bohaterowie mieli jeszcze trochę czasu, by rozejrzeć się po Solace, Tas, jak na kendera, był dosyć cierpliwy. Pewnie tylko dlatego, że miał Stinka do rozmowy.
Wszystko wyglądało na to, że przygoda miała wreszcie się zacząć.

 
Ryzykant jest offline