Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-10-2013, 21:55   #119
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
* * *


CARLA

Ocknęła się leżąc na ziemi. Całe jej ciało promieniowało bólem, jakby przed chwilą koś ją skopał. Z trudem uniosła głowę, czując, że włosy zlepia jaj jakaś wilgoć, najpewniej krew.

Z jękiem przetoczyła się na bok. Zakręciło się jej w głowie, zakaszlała a potem dostała torsji. Suchych, szarpiących jej trzewia, aż po gardło, wprowadzających jej ciało w kolejną dawkę katuszy. Miotało nią tak dłuższą chwilę, ale z zaschniętego gardła wydobyło się jej jedynie trochę śliny.
Nie mając siły na nic więcej, przez chwilę leżała na ziemi wdychając smród swoich wydzielin i odór miejsca, w którym odzyskała świadomość.
Jej oczy poraził blask.

Po chwili zorientowała się, że to maleńki płomyczek niewielkiej lampki alkoholowej. Dawał światło tylko na krok lub dwa od miejsca, w którym płonął.

- Czerń nieźle cię sponiewierała – usłyszała glos Wędrowca. – Kurwa, kobieto. Dawno nie słyszałem podobnych krzyków. Cokolwiek widziałaś w swojej głowie, pamiętaj, nic nie było prawdziwe. To tylko wpływ sektora.

Mówił spokojnie. Powoli, jakby był zmęczony.

- Najgorsze za nami. Odpoczniemy chwilę, aż odzyskasz siły. Na tyle, byś mogła iść i nie padła po drodze.

Pochylił się nad nią, a ona była za słaba, by się obronić, by ruszyć ręką.

- Masz – przyłożył jej coś do ust. – Pij. To tylko woda, ale jest ci potrzebna.

Miał rację. Czuła się sucha, jak stuletnia zakonnica.

- Powoli, nie wszystko na raz, bo znów wyrzygasz. A jak zaczniesz znów rzygać, to wyrzygasz swoje flaki. Znam się na tym.

Przymknęła na chwile oczy. Nawet nie spodziewała się, że smak wody może być tak zajebisty.

- Nieźle jesteś posrana, wiesz – powiedział Wędrowiec tonem swobodnej pogawędki, ale Carl a usłyszała w jego głosie coś jeszcze. Jakąś niechętną nutkę … podziwu.




JONASZ, TORCH

Strażnicy sektora otworzyli grodzie i przejście stanęło otworem. Weszli w mrok, obok siebie, kierując kroki w głąb łącznika pomiędzy sekcjami. Za nimi wartownicy zamknęli grodzie. Cichy huk zabrzmiał, niczym wieko zamykanej trumny. Przez chwilę zamarli.

Powoli, czujnie, podeszli w stronę grodzi do sektora A-0676.
Pierwsze spalone ciało leżało kilka korków od metalowej przegrody. Za nim kolejne dwa. Widać było, że nim dokonali odcięcia, ich skurwieli sąsiedzi nie cackali się z nikim, kto chciał przejść ich blokadę. To było oczywiste.
Na grodzi ktoś jasną farbą namalował ostrzeżenie.

Dziesięć kroków od bramy! Inaczej ŚMIERĆ!

Jak łatwo było policzyć, ciała znajdowały się bliżej.

- Nie wpuszczą nas – to było oczywiste.

Jednak mieli stąd wyjście. Drabinkę w górę. Aż do klapy w suficie.

- Tam pewnie też ktoś pilnuje.

Znali dwa sektory nad nimi. Były puste. Techniczne fragmenty GEHENNY. Ziemia niczyja. Często patrolowana przez maszyny STRAŻNIKA. Ich sektor zablokował na amen wszelkie drogi na górę. Dlatego zapewne bossowie nie planowali wysłania ekipy po szczepionkę tamtędy. Ale może ci z A-0676 nie byli tak zapobiegliwi. Może istniały jakieś krecie przejścia.

Teraz pozostawał przed nimi dylemat. Czy tracić czas i czekać na Ortegę, czy próbować szukać drogi do Irminy na własną rękę.




ORTEGA

Ortega obserwował dyskretnie, jak Jonasz i Torch przechodzą przez grodzie i jak strażnicy zamykają je za nimi na głucho.

Dziwne przeczucie, że jednego z nich widzi po raz ostatni pojawiło się znienacka. Uderzyło, niczym mistyczne objawienie, jakie ponoć niektórzy więźniowie na GEHENNIE odkrywali w sobie po przejściu okrętu przez Anomalię.
Potem, czujny jak drapieżnik na obcym terytorium, ruszył zaciągnąć informacji o sektorze, do którego chcieli się dostać.

Okazji ku temu nie było zbyt wiele. Większość rezydentów sektora, w którym się znalazł nie wyglądała na chętnych do pogawędek.

Jednak Ortega i tak musiał pohandlować, a handel zawsze zwiększał szansę na porozumienie. Szczególnie, jeśli był udany dla obu stron.

Wymienił kilka fantów na pociski, jak chciał, ale kupcy nie wyglądali na wygadanych i zorientowanych. Ot, przypadkowi handlarze, którzy mieli gdzieś obcych.

Ale w końcu znalazł miejsce, w którym można było zaciągnąć języka.
Kantynę.

Trafił na nią zupełnie przez przypadek.

Jadalnię w którym za czasów STRAŻNIKA więźniowie przyjmowali żarcie, przerobiono na ordynarną, mroczną norę, w której pito podejrzanie wyglądające płyny i jedzono biomasę zrobioną z Bóg chyba jeden wie czego.
Miejsce nie było zbyt tłoczne, a barman okazał się być chętnym do pogawędek, od warunkiem, że pięć fajek wydano na jego „smakołyki”.
Ortega dowiedział się od niego, że od kilku godzin nikt nie ma wieści od tych z 676, że nawet nie wpuszczają swoich, że po kilku próbach wejścia tamci odcięli się całkiem zabijając kilku frajerów. Dowiedział się, że nikt z kilkunastu cwaniaczków, którzy wybrali się do A-0676 nie wrócił. Wieści nie były zbyt przyjemne.

- Hej, kolo – w pobliżu Ortegi pojawił się zarośnięty więzień przyglądający mu się uważnie.

Twarz brodacza wydawała się Ortedze znajoma.

- Ja cię znam – wyszeptał cicho. – Jesteś Ortega z Mścicieli. Z zarażonego sektora. Pewnie szukasz kogoś, co? Kogoś w sektorze 676? Ha? Jeśli tak, to chodź ze mną. Musimy pogadać.

Ortega przypomniał sobie więźnia. To był Otis. Więzień z jego korytarza, zamieszkujący pięć cel obok. Z A-0677. Ziomek.
 
Armiel jest offline