Beorn wyrwał za kamienną osłonę, z Vindierim depczącym mu po piętach. Narsain pragnął przytulić się do zimnego głazu jak najszybciej się da, coby uniknąć świstających w powietrzu pocisków. Vin natomiast, z dobrego serca czy solidarności, postanowił wspomóc go w razie natrętów chętnych do bliższego zapoznania się. Plan dobry i solidny, gdyby nie jeden szkopuł.
Niebezpieczeństwo napierało ze wszystkich kierunków.
* * *
Potężna sosna rozdzieliła ich na dwie grupy. Ghrarr, Tylo, Elva i Pedrus byli w ariergardzie, z trzema gwardzistami jako towarzyszami niedoli. Mogli się jedynie domyślać, jak sytuacja wyglądała z przodu. Pewnie nie różniła się zbytnio od tej u nich. Rżenie, tętent kopyt i trzaskające gałązki dobitnie świadczyły o tym, że bez mała wszyscy eskortanci zdecydowali się na walkę pieszo. Trochę oleju w głowie mieli, bo im bliżej byli ziemi, tym trudniejszym byli celem.
Ghrarr i Tylo wystrzelili prawie że jednocześnie, celując w podejrzanie ruszający się krzaczek. Nie mogli wiedzieć, czy trafili bo wrzawa była konkretna i próżno było zdawać się na słuch. Wzrok ich jednak nie mylił, bo zza krzewu wyskoczył jak oparzony jakiś młodzieniaszek z kuszą. "
Amator," przemknęło przez myśl dwójce strzelców. "
Na chuj się wychylać?" Ghrarr zaklął, motając się ze strzałą, ale Tylo takich problemów nie miał. Ruchy miał płynne, cel bezbłędny. Strzałę ulokował dokładnie tam, gdzie chciał - w tchawicy młodego, znaczy się.
* * *
Beorna tym razem uratowała szybkość, nie celność. Pocisk przezeń posłany nie trafił celu, ale zmusił strzelca do odruchowego kroku w tył. Mężczyzna potknął się o jakiś zdradziecki korzeń i miast wystrzelić w Narsaina, wystrzelił gdzieś w górę. Jeden z jego towarzyszy również spudłował, chociaż bardziej z własnej mierności aniżeli zrządzenia losu, ale bełt który nadszedł z drugiej strony ścieżki trafił idealnie - wszedł aż po lotki w tył czaszki jednego z edvinowych gwardzistów. Śmierć ekspresowa.
Kolejny pocisk sięgnął Madyassa, ale to dla rudego żołnierza było tylko draśnięcie. Gorzej miał drugi bezimienny strażnik, który miał teraz zamiast twarzy czerwoną miazgę - efekt oberwania kropaczem. Vindieri i Madyass skoczyli ku napastnikowi i uderzyli razem, jedno po drugim niczym śmiercionośny duet z jakiejś legendy. Mastegnejczyk ciął nisko, przejechał ostrzem od biodra do biodra, a Ellyrian uderzył potężnie z góry, niemalże amputując nieszczęśnikowi całą rękę.
* * *
W tylnej grupie też nie próżnowano. Dwójka napastników wyłoniła się biegiem spomiędzy drzew, chcąc napsuć trochę krwi eskortantom. Tylo spudłował za pierwszym podejściem, ale wystarczyło zakląć i wymierzyć ponownie. Drab pędzący ku Zakapturzonemu wywinął kozła i ze sterczącą z potylicy strzałą zaczął przedśmiertny taniec.
Mniej szczęścia miał Ghrarr, który spudłował, ale mógł kląć ile chce, a i tak Fortuna poskąpiłaby mu cennych sekund potrzebnych na kolejne podejście. Mógł jedynie spróbować uskoczyć przed świszczącym ostrzem, ale i to nic nie dało. Całe szczęście, że rana była tylko powierzchowna; drab zdołał jedynie skrwawić mu biodro, zanim dwójka gwardzistów zmusiła go do przejścia w defensywę.
Tylo również nabawił się świeżej rany, kiedy w udo wbił mu się pocisk. Bełt nadszedł spomiędzy drzew za jego plecami i Zakapturzony mógł jedynie bluzgać, wyginając się w ekwilibrystycznej pozie, próbując pozbyć się drewnianego natręta. Również z tamtej strony nadeszły kłopoty dla Elvy, która jak i Tylo oberwała z zaskoczenia. Pannica wydarła się wniebogłosy i spróbowała odwinąć nachalnemu adoratorowi, ale skubaniec zdążył się uchylić. Ghrarr zaraz rzucił się do pomocy, szybkim susem dopadając chłopaka i wbijając mu żelazo w trzewia. Elva ochoczo poprawiła, umiejscawiając jeden ze swoich noży między żebrami.
Napastnik, który chwilę wcześniej ranił Ghrarra, teraz dowodził swojego obycia w walce. Uskakując przed ciosami gwardzistów, potężnym ciosem otworzył żołądek jednego i przejechał ostrzem po oczach drugiego. Trzeci bezimienny eskortant rzucił się ku niemu i zdołał poharatać mu bok, ale wiele to nie dało.
Pedrus dobył sztyletu i najwyraźniej chciał dołączyć się do walki, ale brak koordynacji i doświadczenia zadziałał przeciw niemu. Cyrulik zaplątał się we własne nogi i wyrżnął jak długi na leśną drogę. Tylo miał nieco więcej szczęścia; pierwsza strzała co prawda poszła za wysoko, ale za to druga trafiła przebojowego zasadzkowicza w ramię. Łucznik skulił się mimowolnie, gdy koło lewego ucha świsnął mu czyjś bełt.
* * *
Beorn mógł w końcu poszczycić się swym pierwszym trafieniem w walce, kiedy jego strzała popieściła strzelca między drzewami. Pocisk wpierw przeorał korę, wskrzeszając deszcz drzazg, a następnie policzek draba, który na powrót skulił się za zasłoną.
Madyass starł się z kolejnym nadbiegającym przeciwnikiem, tym razem dzierżącym podręczny toporek. Ellyriański żołnierz miał fechtunek opanowany niemalże do perfekcji, bo oba ciosy sięgnęły celu, rozrywając skórznię i skórę jednako. Napastnik nie pozostawał dłużny, uderzył i ostrze weszło z mlaskiem w madyassowy biceps.
Vindieri z gwardzistą natomiast natarli na zasadzkowicza, który przymierzał się do zaatakowania Beorna, ale duet zaraz go od tego zamiaru odwiódł. Stal zadźwięczała o stal, ale ani chłopak, ani Vindieri nie mogli się sięgnąć. Dopiero edvinowy strażnik zdołał uderzyć celnie, przejeżdżając ostrzem po młodzieńczej żuchwie. Mastegnejczyk, wykorzystując moment, dokończył dzieła dwoma szerokimi cięciami.
Zbir z toporkiem natarł po raz drugi, rozochocony najwyraźniej poprzednim sukcesem, ale Madyass zdołał sparować cios. Ellyrian kontratakował niecelnie, ale to było zamierzone - zmyła, finta, jak kto zwał. Żołnierz uderzył potężnie, z półobrotu, wbijając miecz głęboko w szyję zbira, prawie że go dekapitując.
Beorn ranił strzelca skrytego między drzewami po raz kolejny, posłaną strzałą szarpiąc mu bok. Musiał też skutecznie zgasić w nim zapał bitewny, bo ten odrzucił kuszę i zaczął uciekać wgłąb lasu, klucząc między drzewami. Narsain rozejrzał się po ścieżce. Sytuacja uspokoiła się tutaj, z przodu. Pień sosny blokował widok na to, co działo się z tyłu, ale chyba było dobrze.
-
Tam jeden spierdala! - Beorn krzyknął w stronę swoich towarzyszy.
-
Mus wziąć go żywcem! - Odkrzyknął gwardzista.
-
I grzecznie z nim porozmawiać! - Dodał Madyass.
* * *
Napastnika, który własnoręcznie zadał śmierć dwóm gwardzistom naraz, najwyraźniej opuściło szczęście. Próbował odpędzić od siebie Elvę machnięciami żelaza, ale pannica była cierpliwa i wyrachowana w swoich działaniach. Poczekała, aż zbir otworzy się na atak i dopiero wtedy zaatakowała. Złotowłosa najpierw kopnęła go w męskość, a następnie oba nożami naraz zaczęła dziurawić mu plecy.
Ghrarr i Tylo uporali się z ostatnim już chyba strzelcem. Narsain wykurzył go z kryjówki celnym strzałem w potylicę, a gdy napastnik zaczął uciekać, Tylo wraził mu dwa pociski w plecy. Jednak tylko na tyle było go jeszcze stać, bo zarówno nowe jak i stare rany dały o sobie znać. Czuł, że bok skórzanej kurty jest mokry od krwi i to jej upływ osłabiał go coraz bardziej. Łucznik przysiadł na ziemi, opierając się o koło wozu.
Sosna nie tylko przysłoniła im widok na awangardę i spłoszyła konie, lecz również zmieniła konwój w losowo sterczące deski oraz pozwoliła transportowanym dobrom wysypać się na zewnątrz. Tylo widział spod na wpół przymkniętych powiek jeden z kuferków, rozbity przez impet zderzenia i jego zawartość, która rozsypała się na ścieżkę i którą miał na wyciągnięcie ręki. Zaśmiał się na jej widok, ale jakoś tak bez humoru, ponuro.
"- Kamienie. - Sigurd zaspokoił też tylową ciekawość. - Wieźć będziecie ostatnią dostawę z kopalni."
Skryba nie kłamał. Tylo obracał w szczupłych palcach szare, nijakie kamienie, które miały wartość jedynie w jakiejś dziecinnej grze, której zasady już dawno zapomniał. Zakapturzony westchnął - był zmęczony.
Oczy same się mu zamknęły.
* * *
Ghrarr widział, jak Pedrus z Elvą kucają przy Tylo i zrobił krok w ich stronę, ale przystanął w miejscu. Coś po lewej, między drzewami, przyciągnęło jego uwagę. Został jeszcze jeden strzelec, ale ten był chyba najmądrzejszy.
Bowiem wziął nogi za pas.
_______________________________
Proszę czajosa o niepostowanie.