"Ciekawe". Molier zmierzył wzrokiem Ruperta, Corneliusa, Sparkiego, czy jakie tam inne głupie imię wpisał sobie w papiery. Steryd, któremu meta nie wyżarła do końca mózgu. Pokiwał głową z uznaniem. Tylko po co mówić o rzeczach oczywistych? Tego nie mógł zrozumieć w ludziach. Irytująco często uwielbiali słuchać własnych głosów.
-
Ucieczka? - Powtórzył. -
Złe słowo. Wyruszamy z powodu smrodu. - Spojrzał na pęczniejące ciała, temperatura i wilgoć miały za nic szacunek do zmarłych. -
Dużo większego, odkąd wyszedłeś z konserwy. - Zachichotał złośliwie, oddając się kolejnej z niedawno odkrytych, drobnych przyjemności, wkurwiania pozostałych.
-
Duzi mali ludzie już postanowili? - Aleksander teraz siedział gdzieś między dziurą statku, a policjantem. Raz po raz brał garść piachu, i delikatnie przesypywał go z ręki na rękę. Robił to z pełnym zafascynowaniem, jakby był chory na autyzm. -
Wybrali, gdzie wolą umrzeć? Ktoś tu się bawił w hodowlane porównania. - Ledwo zauważalnym ruchem głowy wskazał w stronę Duxxa. Chyba dopiero teraz pozostali mogli zauważyć, że Aleksander miał w prawym oku wybarwioną na czarno spojówkę. A w lewym wybarwioną na biało tęczówkę. -
Pasterz - Zwrócił się w stronę policjanta -
Nie wypuszcza swojej trzody tak łatwo. Chyba, że nic jej nie grozi. Pasterz z przypowieści tak zrobił. Ale dostał wpierdol. Nie jesteś biblijnym pasterzem, co?
-
Ah, ale dowciap. Ha, ha, ha. Wyborne milordzie. - Sparky mówił bez jakiejkolwiek intonacji. -
Jak już przestaniesz się zachwycać swoją yntelygencją to zacznij myśleć. To naprawdę nie boli. Może jeszcze o tym nie wiesz, ale nie boli. Dziecko z piaskownicy ma racje. Nie znamy się i raczej nie będziemy sobie ufać. Jaką mamy pewność, że jeden z nas nie jest szpiclem? - Podszedł do truchła agenta i metodycznie przetrząsnął wszystkie kieszenie, niestety nic nie znajdując, poza plakietką z nazwiskiem. -
Tu się kolega oferuje na szpicę. Chwalebne i niekontrolowane stanowisko… Tobie przeszkadza smrodek, a tamten gdzieś rusza swoją piękną dupę, myśląc, że wszyscy kupili jego “zaufajcie mi, uratuję was”, ale ja znam za wiele takich sympatycznych kanalii w wojskową manierą. Ah... ale szkoda mojego języka. Stary... - Wyszczerzył kły w pseudo uśmiechu. -
...aby ci smrodek mój nie przeszkadzał pójdę z tyłu na zawietrznej. Masz takie jaja, żeby mi zaufać? Funkel nówka nieśmigane trepy rozmiar 43. - Dodał ściągając pierwszego buta trupowi i zaglądając do środka. -
Ktoś reflektuje?
-
Buty? - Aleksander zaciekawił się, spojrzał na swoje gołe stopy. -
Od trzech lat nie nosiłem butów. Ciekawe, jakie to uczucie… - Odparł, podchodząc do Ashera.
Ten rzucił najpierw jednego, a po obejrzeniu wnętrza także drugiego desanta i zainteresował się okolicą, a właściwie tym, gdzie można było jeszcze coś użytecznego znaleźć.
-
Szpicel... - Molier się zamyślił. -
Jest kandydat. Tak bardzo łapie się życia, że zagrałby kobietę w murzyńskim porno, aby je zachować. Do tego ma tak nieziemsko filmową aparycję. - Mając na uwadze pamięć tysięcy zabitych, dorzucił na odchodne. -
Nie Gamelion, wcale nie jesteś ciekawy jakie to uczucie. - Odwrócił się i ruszył za forpocztą nie przestając się uśmiechać.
-
A przy okazji, Duxx? Dobrze pamietam? - Dorzucił Sparky, kiedy pierdoły o filmowej aparycji przebrzmiały. -
Nie masz żadnych ofert. Nic mi nie dajesz i nic nie oferujesz. Jesteś na to za mały w fujarce. Jaką masz pewność, że funfle tego truchła, których się tak boisz, już nie czekają na pozycjach na wylocie kotlinki? Żadną. Zachowujesz sie jak harcerzyk na wycieczce survivalowej... -Przymierzył się do skał usiłujac wejść po nich i zupełnie ignorując wszystkich na około. -
Naprawde jesteś świętoszkiem, który na tym statku wycieczkowym na Kocioł znalazł się przez pomyłkę? Bitch please... I nie pieprz o cenieniu życia skoro sam masz je w dupie. Gówno zrobiłeś, aby otworzyć pozostałe kapsuły znajdujące się na statku i uratować tych, którzy być może również przeżyli katastrofę. Sam jesteś takim samym wyrachowanym skurwielem jak ci co nas tutaj ściągnęli... Ty! - Na sekundę odwrócił się w kierunku Szpicy. -
Niezależnie jak jesteś dobry, ubierz ciuchy truposza… mimo tego, że wyglądają na “lekko zużyte”. Jak cię wyczają będzie szansa, że nie zastrzelą od razu... Kurwa. - Skwitował kilka nieudanych podejść do wspinaczki po ostrych krawędziach skalnych załomów. Kilkanaście metrów to nie było dużo, ale mokrych i stromych skał - za dużo. Wspinaczka nie wchodziła w grę.
-
Dobra - Lizzy zamruczała pod nosem. -
Wy tu sobie gadu gadu, a ja bym chętnie ruszyła. - Dalej nie siliła się na donośny głos. Nie miała ochoty się odzywać, ale widać więcej się tu dyskutowało, niż działało. -
Droga jest jedna. Te śliskie krawędzie są zbyt niebezpieczne nawet dla mnie, nie wspominając o tym, że na górze będzie się bardziej widocznym. Jazda. - Pozwoliła sobie na naglące spojrzenie na Duxxa, gdyż postanowiła trzymać się zasady, że utrzyma jako-taki kontakt z kimś, kto wydawał się w miarę rozsądny. Alpejski wyczyn Sparky'ego skwitowała jedynie kręcąc potępiająco głową.
-
W zasadzie masz rację, tyle, że zapominasz o drobnych detalach. - Sparky uśmiechnął się i powędrował w kierunku wraku. -
Więc, pleciesz bzdury. - Dorzucił już przez ramie. Szybkie przejrzenie wnętrza wraku potwierdziło tylko “wstępne złe przeczucia”. Na statku nie ocalało nic, co nadawałoby się do wykorzystania, a nawet - w spalonej maszynowni - nic, co potwierdziłoby słowa gliniarza. Przy braku laku za prowizoryczną, acz skuteczną broń musiały posłużyć resztki poszycia statku. Pręty montażowe może nie były proste i nie były odpowiedniej długości, ale lepszy rydz niż nic. Część kapsuł była jeszcze pełna i to podsunęło mężczyźnie pomysł. Praktycznie gołe zwłoki agenta wsadził w jeden z pustych sarkofagów, a całość ozdobił szmatami i kawałkami poszycia, aby, przynajmniej w pierwszej chwili, wyglądało na to, że gliniarz polazł razem z więźniami, a to są zmasakrowane zwłoki więźnia numer 12…
Aleksander w międzyczasie również znalazł sobie prowizoryczną broń, 2 metrowej długości, solidny stalowy pręt, wyrwany z trzewi statku.