Bliźniacy wstali skoro świt i chyba najchętniej ze wszystkich nocujących w „Ostatnim Domu”, ale czy można było się temu dziwić? Nie, bo zaklinacze wypili o wiele, wiele mniej od swoich nowych współtowarzyszy i ulotnili się do pokoju tuż po otrzymaniu wiadomości od Reinferiego, kiedy impreza tak naprawdę dopiero się zaczynała. Nie zasnęli od razu, lecz najpierw uzupełnili braki w wiedzy o Tarothimie Hemie, studiując przekazane im przez Stinka papierzyska.
* * *
„Nielepszy od dziwki,” pogarda i obrzydzenie.
„Okrutne stwierdzenie.”
„Prawdziwe.”
„Lepiej mu tego nie mów, gdy go spotkamy,” rozbawienie.
„Gdy? Więc sądzisz...”
„Reinferie tak sądzi, nawet jeśli tego nie stwierdził. Jestem tego pewien.”
„Lepiej dla nas i naszych nowych towarzyszy, jeśli do bliższego spotkania z grajkiem nie dojdzie.”
„Ano.”
* * *
-
Gotowi. – Lemnus oznajmił kompanom, a Demas pokiwał głową ziewając.
Tyle że na gotowych nie wyglądali ni cholery – ubrani w tuniki dobrej jakości, bryczesy, buty do jazdy konnej i lekkie płaszcze zdawali się gotowi, owszem, ale do jakiejś wycieczki krajoznawczej. Do ruszania na pohybel niebezpieczeństwom, w imię nauki i ratowania świata – już nie. Z broni mieli tylko nóż, przytroczony do demasowego uda i jakieś alchemiczne cuda, z których większość raczej większego użytku w starciach nie miała.
Bliźniacy zwyczajnie nie spodziewali się niebezpieczeństwa teraz, tak blisko Solace, więc większość ich dobytku (w tym tego groźnego) spoczywała w torbie przy siodle. Ano, siodle, bo zaspani zaklinacze bodajże jako jedyni mieli swój własny środek transportu – rączą kasztanową klacz. Torba jak torba, zdawało się że wiele pomieścić nie mogła, ale bliźniacy poszli w ślady swojego niegdysiejszego mistrza i mieli parę magicznych akcesoriów.
A najniebezpieczniejszą bronią Dema i Lema była, jakżeby inaczej, Moc.