Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-11-2013, 00:42   #120
VIX
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny

Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
18 Karakzet, czas Hyrvelitu, roku Drum - Daar 5568 KK
Niska Cytadela, Komisariat Milicji Politycznej, siedziba SSP


~ Roran Ronagaldson, Detlef, Ysassa Moisurdottir, Thorin Alrikson, Thorgun Siggurdsson ~


Zatem wszystko było jasne... za dużo może. Powiedzieć raczej można że odrobinę jaśniejsze niż wcześniejszy mrok wiedzy jaką posiadała komórka milicji politycznej w Niskiej Cytadeli. Relv, choć nie powiedział o sobie niczego więcej, to był zdolny wytłumaczyć wiele spraw które nurtowały Rorana, jego kaprali i szeregowych milicjantów. Wciąż jednak pozostawały pytania takie jak, czym było Bonarges, kim był Orig Glen, kim był tajemniczy zabójca który dopuścił się ataku na KMP z samego rana, w pojednynkę... no i oczywiście te duże formaty; co się działo w Azul? Jaki to wszystko miało związek z królem? Dlaczego okradziono manufakturę rodu Hazzar?

Ukryć się tego nie dało, ni Roran, ni żaden inny milicjant SSP, nie znał się na robocie śledczych, do tego teraz skład osłabiony był o dwóch zacnych towarzyszy, a trzech nawet, jeśli wliczyć w to umierającego w łóżku Dorrina. Jednak innego wyboru nie było. Zwierzchnik KMP, a zarazem podkomendny Varoka Ciernia, nakazał by spalić akta i zająć się wyłącznie sprawą Bonarges i wewnętrznego bezpieczeństwa Azul oraz samego króla. Roran jednak, jak na tajnego członka, jeszcze tajniejszej agentury, nakazał by akt nie palić nim Kronikarz Alrikson ich nie przeczyta, ale skąd mógł wiedzieć że potrzeba kilku dni by posiąść wiedzę zawartą w tych kartach... akt było dwie pełne skrzynie, a nawet Thorin patrząc na nie odczuwał wstręt na myśl o tym co kryją, już wyrazy spisane runicznym pismem na ich obwolutach zapowiadały krwawą lekturę. Można było tam znaleźć, wątpliwie zacne dzieła pióra spamiętywaczy takie jak: Morderstwo Erguna Witvadlssona i Moriga, syna Trada, w rzeźni na Podbramiu; Gwałt dokonany na Aivie, córce Haruma, w dzielnicy przemysłowej; Śledztwo nad Prawodawcą Uragiem, który podejrzany był o dokonanie kilku morderstw i defraudowanie złota Korony, lecz zarzutów mu nigdy nie postawiono z braku dowodów; Lista gróźb i imiona ich adrestatów, a każda skierowana w osobę króla lub jego Radę: Kolejna lista, tym razem donosy na tego kto zdradza partnera, a kto przemyca Czarny Lotos, czerwonym inkaustem ktoś postawił znak przy listach które były warte uwagi; Zabójstwo prominentnego rzeźbiarza Olufa i jego żony Irin, akta mówiły że ich ciała zostały zbeszczeszone i przybite do rzeźb których autorem był Oluf... i wiele, wiele innych, podobnych spraw, każda krwawa i z zakresu takich jakie sprowadzać mogły dyshonor na śledczego, dlatego trafiały do tajnej gwardii Vareka, teraz do SSP... bo były czymś za co żaden strażnik Azul, nikt z otoczenia dowodzącego siłami porządkowymi, nie chciał się zająć. Przerastały one Prawodawców rzec można, a i zbierały się od miesięcy... i choć byli na pewno tacy którzy mogli podążać tropami owych przestępstw i je rozwiązać, to problem pojawiał się natury honorowej, bo jakiż szanujący się gwardzista stanie na drodze szlacheckim rodom, nieuczciwemu Prawodawcy czy zajmie się podejrzeniami o spisek czy działalnością mrocznego kultu trawiącego miasto... to musiał być ktoś z zewnątrz, ale na tyle uwikłany i rozważny oraz godny zaufania by go tym obarczyć... ktoś dokładnie taki jak agentura SSP z siedzibą w Niskiej Cytadeli.


Tak też wszystkie akta trafiły do biblioteki gdzie Kronikarz Thorin mógł spokojnie je przeczytać i spaczyć swój uczony umysł masą krwawych ochłapów, którymi ociekały owe dokumenty. W ten czas kapral Detlef przyniósł sporo ciekawych wieści z miasta. Jego zwiad pod przykrywką, w czymś co normalni khazadzi nazywali odzieniem dziennym, dla Detlefa był tylko przebraniem. Sam kapral nie pamiętał już kiedy miał na sobie coś innego niż mundur, on nie przebierał się do pracy jak zwykli to robić normalni obywatele, on wiecznie tkwił w pracy i tylko czasem mógł przebrać się w cywilne ubranie by pójść na spacer, który i tak zawsze kończył się wypytywaniem, plotkami, politycznym zwiadem... praca członków tajnej komórki milicji nigdy się nie kończyła. Jednak Detlef nie wydawał się narzekać, miast tego ukazał plakat który opiewał króla Kazrima Kazadora jako zdrajcę. To były bardzo złe wieści.

Sierżant Roran od razu nakazał przygotować pakiet dla zwierzchnika KMP Relva. W jego skład wszedł ów plakat szydzący z króla, czerwona wstążka znaleziona przy martwym asturglandczyku Yrr'a oraz lista podejrzeń Rorana. Wspomniane zostało tam o rzeczach strasznych i w sposób bardzo pretensjonalny, ale były to tylko spostrzeżenia niskiego rangą podoficera i pewnie nie wyszłyby nigdzie poza biuro Relv'a... ale jednego nie można było odmówić Ronagaldsonowi... odwagi, bo było w nocie o tym że oblężenie może być częścią spisku w obaleniu Kazadora, o tym że tajemniczy Orig Glen może być pochodzenia tileańskiego i sprawować funkcję bankiera, a i masa brawurowych pytań o kontakty Azul z południem, o puste trakty w kierunku Księstw Granicznych, wreszcie o fort na wschodzie którego celem ponoć była grupa należąca do Bonarges. Reszta była już tylko biurokratycznym kotłem, annały księgowych, informacje o rodzie Hazzar i Degvarów oraz prośba o przybliżenie sytuacji na Podbramiu, w związku z morderstwami które tam miały miejsce. Podsumowując, pakiet dla Relva okazał się pokaźny i sporo roboty kosztowało Alriksona by to przygotował na rozkaz sierżanta.

Decyzją dowodzącego było aby sprawdzić okradzioną manufakturę rodu Hazzar. Grupa specjalna w sile, Rorana, Detlefa, Ysassy, Thorina i Thorguna, poczęła się gotować do wykonania zadania. Przywdziali czarne mundury oraz pancerze do których zwieńczeniem były oksydowane hełmy Milicji Politycznej. Pozostały dwie sprawy do zamknięcia... jedna to ranny Dorrin Zarkan i kręcący się wciąż po budynku ślusarz Jorg, drugą było oczekiwanie na zaufanych Relv'a. Ci ostatni zjawili się wkrótce. Weszli i odbyli krótką rozmowę z sierżantem, okazali czerwone wstęgi i mogli zyskać zaufanie należne tajnym króla Kazadora. Jeden z nich zwał się Ergen Ergensson, drugi zaś mianował się Toranem, synem Erola. Obaj młodzi, a ich brody czarne jak to zwykło bywać w przypadku azulczyków. Do ich zadań należało zabezpieczenie KMP w czasie nieobecności członków komórki śledczej. Sprawa Dorrina była bardziej skomplikowana.


Hardy jak skała krasnolud był ranny, choć obrażenia same w sobie nie zagrażały jego życiu to nie można było powiedzieć tego samego o truciźnie która krążyła w te czasy w jego żyach. Zarkan leżał i oddychał płytko, nie miał świadomości że Kronikarz Alrikson dwoi się i troi przy nim by ratować jego życie... życie które zawdzięczał sierżantowi Roranowi, choć sam poszkodowany o tym nie wiedział. Dowódca ofiarnie użył swych ingredientów, które w owych czasach były na wagę złota i mieszanką skomplikowanych maści i płynów ocalił żywot dzikiego wojownika jakim był Wyrwany z Rzeki Hverd Dorrin Zarkan. Teraz jednak nawet potężna wiedza Thorina nie mogła pomóc... odtrutki robiły swoje, reszta była zależna od bogów i czasu nim substancje oczyszczające krew nasilą działanie, a zawarte w nich węgle wchłoną zabójcze mikstury... kwestią był czas i odporność Dorrina... czy jego organizm wytrzyma taki wyścig, czy trucizna opuści jego ciało nim zrobi to jego duch? Odpowiedź miała nadejść już wkrótce.


W sile pięciu khazadów, oddział milicji ruszył przez Karak Azul i kierował się do manufaktury Hazzar. Obraz na ulicy, choć miasta w stanie wojny, to zdawał się wyglądać jak mara zapadłej gdzieś w lasach Darkwaldu wsi, którą nawiedziła zbrojna grupa reikwaldzkich najemników. Mieszkańcy Azul wypatrzywszy pięciu milicjantów Vereka Ciernia, zamykali drzwi i okiennice. Podejrzane typy czające się w bramach i alejkach między kamiennymi budowlami, znikali jak kamfora. Wieść rozchodziła się z prędkością ołowianego sabotu pchanego przez ładunek prochowy w iście mistrzowsko wykonanej rusznicy... Służba Stabilizacji Politycznej ujawniła się, a teraz ich siepacze szli ulicami Azul... nastały ciężkie czasy. Jak to wyglądać mogło z punktu widzenia milicjantów było trud orzec, ale budzili oni strach w mieszkańcach, to było pewne.

Strażnicy przy bramach Hazzar Grom'az, niepewnie zastawili drogę przed piątką milicjantów. Spoglądali miedzy sobą szukając twardego oparcia w postawie dowódcy zmiany, ale takiego nie znaleźli, bo sam dowódca chował coś w tobołkach w zawrotnym tempie... każdy miał jakieś grzechy na sumieniu, małe czy duże i nikt nie chciał wpaść w łapy grupy Rorana i jego załogi. Strażnicy Hazzarów jednak postawili się, inaczej być nie mogło.

- Stać! Kim jesteście i co tu robicie? - Padło pytanie odzianego w brygantynę gwardzisty.

- Zejdź mi kurwa z drogi! - Ryknął Detlef, a strażnik ustąpił bez słowa sprzeciwu. Milicjanci weszli do manufaktury i zgodnie z rozkazami sierżanta zaczęli szukać śladów. Nikt nawet nie ważył się stawać im na drodze. To nie była gwardia Vanir'a... żołnierze Thongdula, czy fanatyczni wojownicy Ilura... to był oddział Vareka Ciernia, postaci przed którą drżał każdy w Azul i jego prowincjach... postaci okrytej takim mrokiem że nikt nawet nie mógł jej przejrzeć i Varek od lat pozostawał jedynie cieniem między obywatelami Stalowego Szczytu i cierniem w boku każdego mieszkańca.

***

Thorgun Siggurdsson ryszył do głównej strażnicy by rozmówić się z stacjonującymi tam gwardzistami. Jego biała broda i czarny hełm oraz odzienie kontrastowały ze sobą w iście magiczny sposób. Budził podziw i skruszenie w innych, jego surowa mina była obietnicą cierpień a gotowa do pracy Miruchna zwiastowała rychłą śmierć ewentualnego uciekiniera. W strażnicy zaczęła się poddenerwowana dysputa i słychać było wpierw...

- To jak to było z tą kradzieżą planów?

- Jakich planów? - Padały pytania które sugerowały że strażnicy nic nie wiedzą, ale pomylili się bo Thorgun był istnym kawałem skurwiela i już chwilę później dialog zmienił ton...

- Jak? Gdzie? O której i kto? Kurwa!!! Gadać szybko bo ściągniecie na siebie taki syf że aż wam go uszami wyjebie... - Ton Siggurdssona był karny, czyli całkiem normalny jak na jego normy. Całość trwała dość długo, strażników było wielu i każdy zasługiwał na zjebę od Thorguna, jednak sam milicjant nie był zadowolony bo niczego nowego nie udało mu się ustalić ponadto że wersja Galv'a vel Vlag'a, byłego jeńca KMP i byłego dowódcy owej formacji, a teraz jedynie martwego khazada, się potwierdziła. Czas zdarzenia, okoliczności, skład grupy rabunkowej... to wszystko się zgadzało. Chociaż tyle.


Córka Moisura, Ysassa była znana z dwóch rzeczy, mówiła mało lub wcale i walczyła z siłą burzy. Powiedzieć szło że była odrobinę jak dziki górski khazad Dorrin, z tym że on gadał i śmiał się bez przerwy jak szaleniec, co wcale nie przeszkadzało mu rąbać toporem wroga niczym drwal rąbiący drwa. W czasy te kapral Ysassa była oddelegowana przez sierżanta by zbadać ślady w miejscu zdarzenia czyli pracownię kreślarską manufaktury. Tak też zrobiła. Pracujący wewnątrz warsztatu kreślarze, inżynierowie i architekci byli grupą najtrudniejszą, lubili się mądrzyć i filozofować, ale kilka spojrzeń Ysassy potrafiło usadzić na dupie każdego. Jej wspaniałe kobiece oblicze... czegoś takiego nie było, była tylko twarz morderczyni, poznaczona bliznami z licznych potyczek, było roszarpane ucho, była świeża blizna na policzku i podbrudku która wyglądała jakby nie po trafieniu orkowym tasakiem ale po ciosie zadanym napędzaną parą gilotyną do blachy... krócej, Ysassa była szkaradną kobietą, ale miała to w nosie, była wojownikiem i zyskała prawo by walczyć ramię w ramię z mężczyznami, więcej nie trzeba jej było, miała honor.

Jednak pomimo wszystko... niczego nie znalazła. Pomieszczenie było nieodizolowane od czasu kradzieży, kręciło się tam dziesiątki gryzipiórków którzy niczego nie widzieli i nie słyszeli oczywiście. Ot, oddali plany zgodnie z tym jak im nakazano. Opisy rabusiów zgadzały się z informacjami podanymi przez Vlag'a. Więcej śladów nie było. Zapytani co było na planach, spoglądali po sobie niepewnie, ale wiedzieli że czarny mundur nie zwiastuje możliwości zachowania tajemnicy. Zatem odpowiadali. Plany zawierały schematy i szczegółowe dane nowego rodzaju działa prochowego. To było już coś.

***

Alrikson miał chyba zadanie najprostsze, choć wydawać się mogło żeby tak nie było, to jego wspaniała aparycja zrobiła swoje. Thorin Alrikson, chorąży, cyrulik i kronikarz z zamiłowania, bohater odznaczony Tarczą Azul, którą teraz miał dumnie przypiętą do czarnego uniformu. To wszystko zdobył w niesamowitym czasie swej krótkiej kariery wojskowej, od której uciekał latami, a która i tak upomniała się o swoje. Alrik, ojciec Thorina byłby pewnie dumny z syna, ale cena jaką Thorin zapłacił za swą ofiarność była potworna, może nawet gorsza niż ból i oszpecone ciało chorążego. To właśnie temu paskudnemu wyglądowi i mundurowi KMP zawdzięczał że nikt nie stanął mu na drodze gdy już wszedł do archiwów Hazzar Grom'az. Garstka skrybów patrzyła podejrzliwe na poczynania Alriksona, ale spokojne oczy wojowniczego uczonego oznaczały że wie co robi i że przeszkadzanie mu jest niewskazane. Zresztą, wystarczyło spojrzeć na jego spaloną twarz, na skórę jego dłoni poskręcaną pod wpływem ogromnej temperatury zapłonu prochowego w którego stał centrum gdy rozgorzało piekło w obozie wroga. Choć rany się zasklepiły to wciąż bolały, a gdyby nie tajemnicze napary, to pewnikiem Alrkson leżałby teraz ciężko ranny w łóżku, ale jego wytrwałość była już niemalże legendarna. Szedł i walczył, płonął i walczył, padał i walczył... na lodowych zboczach szczytu, biegł w nocy z kuszą by wspomóc towarzyszy w wlace, a sam krwawił z setki ran i ociekał osoczem i karmazynem... na szczęście to było już daleko za nim, teraz był czas by przejrzeć archiwa.

Praca trwać miała godzinami, a jakoś nikt skory nie był by mu pomóc, to nic, wmawiał sobie i wertował karty zapisane drobnymi runami w endrinkuilu, piśmie inżynierów. Adnotacje, załączniki not odsyłających do odpowiednich magazynów, próbki materiałów, poprawki, przypisy, wnioski... i nic, poza wspomnianym w kilku miejscach słowie Zemsta... a później już pełną nazwą... działo burzące - Zemsta. Planów było brak, zapisek mówił że przeniesione je do sal kreślarskich, ale jak było wspomniane, tam była Ysassa i też nie natknęła się na wiele.

***

Sierżant Ronagaldson i kapral Detlef zostawili dla siebie rozprawkę z zarządcami manufaktury, ale co ciekawe, okazało się że w owej faktorii nie ma nawet jednego przedstawiciela rodu Hazzar, w imieniu klanu, przemawiał zarządca Ther Hi'. To było dziwne imię jak dla krasnoluda z Azul i Roran szybko wypytał go skąd jest i co tu robi, ale odpowiedzi były prozaiczne. Ther pochodził ponoć ze wschodu, gdzieś z prowincji królestwa Wieprzej Góry. Sam zarządca nie wydawł się podejrzany na pierwszy rzut oka, ale fakt jego pochodzenia spowodował że Detlef i Roran wymienili spojrzenia.


~ Ther Hi' ~


Wypytywany pocił się obficie i szukał czegoś po kieszeniach, denerwował się a miał przecie czym. Roran z miną sędziego i Detlef z miną kata... prawo i porządek... oba te przymioty stały nad Ther'em i nakazały spowiedź. Detlef budził lęk, lecz było to coś z czym żył od lat, szkolony by odeprzeć wroga samym wyglądem, jeszcze nim przypieprzył by mu toporem w twarz. Ten wygląd powodował że Ther'a nawiedzały fale gorąca, raz po raz zerkał na Deltefa i wkładał palec za kołnierz swego surdutu by dać sobie samemu odetchnąć, bez sensu, to mu nic nie dawało. Roran zaś stanowił inny obrazek, spokojny i stanowczy, widać dowodzenie wchodziło mu w krew, choć zapierał się przed tym od lat, wolał wojować i budzić lęk jako tarczownik, lecz teraz stawał się inny, miął w rękach władzę, a dryg dowodzenia podpatrzyć mógł przez krótki czas u sierżanta Glandira Torinssona, który był już wśród swych przodków i świętował z nimi czekając na bitwę bogów. Ronagaldson wciąż walczył ze sobą, bo to co robił nie niosło ze sobą honoru, ale skłamałby gdyby powiedział że władza go nie pociągała, jego oddział był karny, może poza Dorrinem, ale i na niego sierżant potrafił znaleźć sposób, czego więcej można było chcieć? Cóż, jeszcze więcej władzy... w sercu sierżanta już rosło to uczucie.

***

Kilka godzin później przesłuchania śledczych zakończyły się. Oddział dotarł do Komisariatu w ten sam sposób, czyli napastowany nienawistnym wzrokiem przez masy mieszkańców miasta. Sama siedziba została szybko oznaczona jako rzeźnia i miejsce kaźni... ktoś wyrysował runę morderców na murze KMP, a gwardzista Ergen powiadomił sierżanta że jacyś gówniarze obrzucili siedzibę zgniłą kapustą i liznęli szybko farbą na murze to co było wspomniane.

Zbliżał się wieczór i zbliżała się kolejna robota, chciałoby się rzec niespodzianka, ale na tym etapie już niewiele mogło kogoś zaskoczyć. Pod komisariat podjechał wóz a schemat się powielił. Worek pełen żywej osoby. Podpisane dokumenty i akta mówiące krótko.

Tilyel Ni'tessine. Członkini Bonarges. Elgi. Schwytana wraz z Njordurem, synem Njala przy próbie wejścia do manufaktury rodu Dergvarów. Trójka włamywaczy, jeden zbiegł. Rysopis zbiega: Umgi, wysoki, brak bliższych danych, odziany w opończę i kaptur, w ocenie; bardzo niebezpieczny.

Roran był niepocieszony, reszta oddziału również, bo dlaczego nie wspomniano wcześniej o tym elfie co tu teraz w worku leżał? Ktoś chyba nie mówił całej prawdy. Tak czy inaczej. Worek zaciągnięto do piwnicy. Więźnia przykuto do stołu kajdanami, na głowie pozostawiono mu mały płócienny worek, tak by nie mógł rozpoznać swych oprawców... na razie.

~ Tilyel Ni'tessine ~


Losy Tilyel były owiane tajemnicą, przynajmniej na razie. Nikt jej w Azul nie znał i chciała by tak pozostało, wszystko szło dobrze aż do momentu gdy wpadła na akcji. Była wściekła, ale teraz mogła tylko wspominać. Ktoś ciągnął ją w worku po posadzce, ktoś inny wymówił jej imię i nazwisko na głos, a przecież nikomu go nie podała na przesłuchaniach. To już czwarty raz jak ją przenoszono, to miał być czwarty katorżniczy zakład gdzie życie ktoś będzie z niej wyciskał jak sok z dojrzałej pomarańczy. Wielu by się poddało i pragnęło śmierci, tym bardziej że za każdym przeniesieniem obiecywano jej coraz gorszych oprychów którzy ją będą zmiękczać i jak na razie tak było, słowa dotrzymano. Teraz, ten ostatni raz powiedziano jej że więcej już przemieszczać się jej nie będzie, to miał być ostatni przystanek, ale Tilyel nie chciała odpuścić swego żywota. Chciała poznać ostateczną linię krwiożerczości krasnoludów którzy 400 lat wcześniej tak zniszczyli jej rasę, chciała napluć bandytom w twarz, odejść z podniesionym wysoko czołem, godnym potomkini Kurnousa Łowcy.


Posadzono ją na prostym zydlu. Zerwano worek, ale nie ten z głowy. Piękne, kiedyś alabastrowe dłonie, teraz brudne od krwi, potu i odchodów, zostały przykute kajdanami do łańcucha, a ten był przykręcony do stołu. Traktowano ją jak psa, gniew w niej rósł jak nigdy wcześniej, do tego miała przeczucie że ktoś ją wrobił, ale wolała na chwilę o tym zapomnieć, co by bandyci którzy ją tu przetrzymują nie mieli radości z jej łez, przez poczucie bycia opuszczoną przez swoich. Jednak mogła się mylić, może to wcale tak nie było... może to zbieg okoliczności? Oby.

Przez płócienny worek niczego widać nie było. Zatem cudnie wyglądająca elfia wojowniczka nie widziała swych kiedyś wspaniałych włosów, teraz posklejanych wymiocinami i ściętych byle jak tępym nożem... nie widziała swego pełnego i sprężystego biustu przypalonego pogrzebaczem. Wciąż była piękna, ale i gniewna. Gwardziści Azul obchodzili się z nią jak ze zwierzęciem, a zatem sami byli jak zwierzęta, więc jak potraktują ją ci nowi, jeszcze gorzej?

Gdy tak siedziała przykuta do krzesła, czuła to choć była oślepiona workiem, że ktoś jej się przygląda. Już wyobrażała sobie te lubieżne spojrzenia krasoludów wodzące po jej wspaniałych biodrach i długich nogach, po jej smukłych palcach dłoni obiecujących nieziemskie przyjemności... jakże ona nienawidziła tych pokurczów... ale czy oni faktycznie pragneli jej? Ponoć mieli być najgorsi, a już ci przed nimi zdawali się nie patrzyć na wdzięki wspaniałej kobiety. Bili ją po stopach i pod kolanami okutą żelazem pałką... tłukli w dłonie i uderzali głową o stół, połamali nawet na niej drewniany stołek, a bolące żebra wciąż przypominały ten paskudny dzień.

Tilyel uspokoiła się, zaczęła nasłuchiwać, była pewna że czuje paskudny odór khazadzkiego potu którym to miejsce było przepełnione. Po chwili usłyszała głos, pierwsze zdanie, wypowiedziane w mowie leśnych elfów, w jej rodzimym języku, w fan-eltharin. Zaskoczyło ją to, wszak pierwszy raz napotkała krasnoluda który znałby ten język, choć jego słowa były proste, akcent obcy, a poziom lingwistyczny raczej niski, odpowiadający temu jaki przedstawiają ludzie uczący się tego języka... to i tak, krasnolud posługujący się elfim? Cholera. To faktycznie mógł być ostatni przystanek przesłuchań, a później już tylko grobowy dół w skutej lodem ziemi. Zatem zostały jej tylko wspomnienia wspaniałego domu który opuściła.




~ Galeb Galvinsson i Grundi Fulgrimsson ~

Plan Galeba był prosty ale szczegółowy i jakże zmyślny. Odwołał się do odwiecznej żądzy i chciwości swych braci i opłacił komendanta barykady Worulfa Rozginssona, krasnoluda karnego lecz chciwego niczym pradawni władcy Królestwa pod Górami. Bogowie świadkami że taki manewr był skazany na niepowodzenie, ale suma jaką zacny kowal run ofiarował Worulfowi była majątkiem. Sztabka złota, warta 10 złotych monet i obietnica drugiej takiej, jeśli Worulf zaordynuje by przepuścić wędrowców na powrót do Azul za dwa dni. Takiej ofiarności oraz połączonej honorowej służby kowala run i politycznego agenta króla Kazadora, nikt nie mógł odmówić... lepsze wrażenie mógłby tylko wywołać chyba mistrz Ellinsson, Varek albo sam Kazador.


~ Worulf Rozginsson ~


W nocy strażnicy przepuścili czwórkę odważnych wędrowców w mroczny tunel prowadzący do twierdzy Skaz lub Pożyczonej przez Ziemię Twierdzy, jak można było tłumaczyć ową nazwę Skaz. Teraz byli sami. Dzielny gwardzista Tyrus Ergansson, postanowił że pójdzie razem z Grundim, Galebem i Njordurem do Skaz, oczywiście w sercu czuł strach, ale gdy zobaczył sztabki złota i pomyślał o honorze jaki może zyskać ową wyprawą, lęki odeszły precz. Swe postępowanie tłumczył wieloletnim doświadczeniem w owych tunelach i chęcią pomocy jako przewodnik... każdemu było to na ręke.

Njordur zaś był wciąż cichy i nieufny, w sumie dziwić się czemu nie było, zdradzony, schwytany, przesłuchiwany a wreszcie w dziwnych okolicznościach uwolniony, teraz czuł że wędruje ku swej zgubie lub faktycznej wolności. Te emocje były tak mieszane że sam już nie wiedział co myśleć. Czy faktycznie go puszczą wolno, zdrajcę, członka Bonarges, wroga Azul? To było dziwne. Naturalnie rozglądał się za drogą i możliwością ucieczki, ale tunele nie były mu znane, gdzie miałby pójść, wrócić w stronę barykady czy pobiec przed siebie wgłąb Skaz, gdzie każdy wiedział ze czaiła się odwieczna groźba i klątwy z legend. Każdy o zdrowych zmysłach bał się Skaz... każdy ale nie ci dwaj, nie ponury i zaprawiony w bojach Grundi, syn Fulgrima i nie Galeb, syn Galvina - kowal run. Njordur zastanawiał się nad tym czemu taka odwaga cechuję tę dwójkę khazadów, wszak szli jak po swoim, znali drogę i co najważniejsze, nawet ksztyna strachu przez nich nie przemawiała. Zupełnie jakby Galeb i Grundi nie bali się klątwy Skaz lub wiedzieli czym jest. Syn Njola miał w owej chwili strwożone serce, kiedyś odważny, bitny ale teraz się po prostu bał. Zważył topór jaki dostał od charyzmatycznego sierżanta Rorana i ruszył w pochodzie. Dłoń zaciśnięta na stylisku była ranna... od razu Njordur wspomniał dzikiego oprawcę o długich, rozpuszczonych włosach i posturze bojowego dzika... nienawidził go... i choć nie wiedział jak się owy khazad nazywał to zaprzysiągł mu w sercu zemstę... nie mógł wiedzieć że teraz ów krasnolud, Dorrin Zarkan już puka do Sal Grungniego w Herdistad Duraz, być może zatem przeznaczenie dopadnie berserkera nim Njordur zdąży wymierzyć sprawiedliwość wedle własnej woli.

Fulgrimsson jako jedyny na wszystko patrzył podejrzliwie. Galeb dowodził obecnie i miał jasno określony cel, Tyrus szedł po złoto i chwałę, ale chciał wracać, Njordur miał spotkać swe przeznaczenie na lodowych zboczach Gór Krańca Świata - samotnie, a Grundi? Grundi obserwował Njordura, strzegł Galeba i pilnował Tyrusa by ten nie zrobił czegoś głupiego. To Fulgimsson właśnie był naznaczony największym doświadczeniem wojennym. Wszystko wydawało mu się podejrzane, niebezpieczne i głupie. Wierzyć mu było trudno że przejdą przez barykadę, ale udało się, jednak czy uda się wrócić? Azul choć oblężone wciąż było przyjazne strudzonemu wojownikowi, emanowało ciepłem hutniczych palenisk i zapachami z karczemnych kuchni, a Skaz odwrotnie, jedynie lód i śmierć... syn Fulgima znów tam szedł, nie chciał ale szedł. Spełniał obowiązek gwardzisty, krasnoludzkiego wojownika o nieprzeciętnej dumie.

Wiele razy Grundi musiał poganiać Njordura i uciszać gadającego wciąż Tyrusa podczas tej wyprawy. Inaczej było z Galebem, ten cichy, wciąż wędrował wzrokiem i palcami po khazadzkiej mapie tuneli, obierał drogę najlepszą dla oddziału, zaś wiedza Tyrusa na niewiele się przydała. Jak się okazało, tunele za jego czasu wyglądały inaczej... ale Grundi nie wierzył nawet że Tyrus tu kiedykolwiek był w swym życiu. Kilka godzin później złe przeczucia Grundiego ziściły się. Odnaleźli ciało krasnoluda. Leżał oparty o ścianę a z jego piersi sterczał promień strzały. Tyrus rozejrzał się szybko i przyjął pozycję obronną, zasłonił się tarczą od strony głębi tuneli w którą zmierzali. Njordur podszedł do ciała i obejrzał je, sprawę strzały skwitował krótko, a jego brak wiedzy wyszedł na jaw.


- Orki. - Po tym słowie dotknął lotek strzały. W ten czas Galeb zbliżył się i wyszarpnął pocisk, obejrzał ją i stwierdził.

- To nie jest orcza strzała. Za dobre żelazo, za długi promień. - Oko profesjonalisty robiło swoje, ale coś innego przykuło uwagę Galeba, znaki na odzieniu zabitego kuzyna. Strzałę rzucił Grundiemu, a ten ją złapał i obejrzał dokładnie. Grundi miał swoje podejrzenia. Tyrus gówno wiedział ale chociaż był cicho na chwilę, Njordur chyba zgrywał na eksperta, a Galeb był wyśmienitym kowalem i znawcą metalu, ale to Grundi był siepaczem pierwszych szeregów, dlatego podsumował krótko i trafnie.

- To ogrza broń, nie orcza. - Powąchał strzałę, splunął i złamał ją w dłoni.

Galeb spojrzał na Grundiego ze zrozumieniem i przeszukał ciało, niczego przy nim nie było, ale oznaczenia zidentyfikował... to były glify lorda Gervala, a martwy khazad musiał należeć do jego domu bądź świty. Gdy Njordur usłyszał o ograch ciarki przebiegły mu po plecach i nogi chciały zawrócić, ale gdzie, na powrót do więzienia Azul? Tyrus utracił trochę odwagi ale widać było że mur tarcz nie jest mu obcy, stał odważnie lecz liczył chyba na to że zawrócą, czekał decyzji. Kowal run Galvinsson wstał i nakazłał kontynuowanie marszu.

- Idziemy dalej. Mamy dzień drogi do Skaz. - Rzucił.

Ostatnią rzeczą jakiej chciał Grundi to mieć Njordura za plecami, no ale... sam nie wierzył że to mówi.

- Tyrus idź na końcu i miej zdrajcę na oku. Ruszamy. - Fulgrimsson chwycił swój topór w jedną, a nadziak w drugą rękę i wszedł w ciemności tunelu Skaz. Byli w drodze, a każdy cień zdawał się być wrogiem.


Kilka godzin później, ich uszu dobiegły tubalne głosy z głębi tuneli. Ruszyli drogą okrężną i natrafili na coś co było połączeniem kopalnianych, ostęplowanych tuneli Skaz i naturalnych jaskiń. Poza głosami dostrzec dało się ogrom światła... zatem nie był to ktoś kto potrafił poruszać się w ciemnościach jak krasnoludy. Głosy nabierały mocy wraz z tym jak grupa podchodziła bliżej. W końcu krasnoludy osiągnęły wejście i w dole potężnej pieczary dostrzegli coś czego może i się spodziewali, bo liczyli że trafią na ogry, ale sytuacja była troszeczkę bardziej skomplikowana.

W dole groty było trzy spore ogniska, płonęły nienaturalnym blaskiem zielonego ognia. To jednak nie było jeszcze niczym tak niezwykłym jak postacie które kręciły się między owymi ogniskami. To owszem, były ogry, ale między nimi królowała bestia, udzielny suweren ogrzej elity, stwór tak krwiożerczy że jego chciwość życiodajnego płynu nie mogła zostać opisana słowem a jedynie wizją jego czynów, teraz zaś postanowił dać tego popis. Chwycił żywego krasnoluda, uniósł go i potężnymi zębiskami odgryzł mu twarz. Krew zalała jego nabrzmiałe cielsko okryte pancerzem z grubego żeliwa. Krasnolud krzyczał, nawet wtedy gdy nie miał już twarzy... ogrza bestia ponowiła atak paszczęką i zakończyła agonię biednego wojownika dawi.


Poza wstrętnym stworem, w sali było dziewięciu pancernych ogrów, uzubrojonych po zęby. Między nimi siedziała grupa krasnoludów w barwach Azul, być może była to grupa zwiadowcza lub uderzeniowa. Khazadów było siedmiu. Ich rąk czy nóg nie krępowały powrozy, po prostu wycieńczeni walką siedzieli zbici w grupę i okrążeni przez wroga. Wokół tej sceny leżało kilkanaście ciał krasnoludów i być może około dziesiątki martwych ogrów. Widać też było że nie każdy ogr jest w pełni sił. Zniszczeni walką która musiała się rozegrać nie dalej jak dwie modlity, o pomyślność w walce do Grimnira, temu. Jeden z ogrów miał rozpłatany brzych, a kolejny wymiotował czerwienią na skały.

Z groty prowadziło dobre dziesięć tuneli o nieznanym ich zakończeniu. Na pewno dało się przejść obok tej sceny bokiem, ale poczucie obowiązku walczyło z chęcią ratowania skóry. Grundi obliczał swe siły na zamiary, a kłykcie mu zbielały od zaciskanej nerwowo broni w obu dłoniach. Tyrus miał szeroko otwarte oczy, ale zachowywał się jak na wojownika przystało... nawet zdrajca Njordur patrzył na scenę zimnym wzrokiem, lecz trud było orzec co myśli, może o nieuchronnym końcu khazadzkiej braci na dole, a może o chęci niesienia im pomocy? Jak było wspomniane... trud orzec.

Jeden tylko Galeb doświadczał właśnie zupełnie innego zjawiska. Dziwny kolor płomieni w ogniskach, jakby faeria odcieni zieleni... a do tego krwawa aura otaczająca potężnego wodza ogrów. Runiarz nie mógł jednak zidentyfikować dokładnego źródla owej przesyconej brutalnością mocy. Po chwili widział już normalnie, odrętwienie opuściło go. Czas było podjąć decyzję.

 

Ostatnio edytowane przez VIX : 02-11-2013 o 18:00.
VIX jest offline