Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-11-2013, 22:34   #15
Ryzykant
 
Ryzykant's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryzykant ma wyłączoną reputację
Poszukiwacze przygód naprawdę lubili Solace. Szczególnie upodobali sobie opuszczanie owej miejscowości, niczym legendarni już Bohaterowie Lancy. Zwykle po miesiącu czy dwóch wracali w najlepszym wypadku z pustymi rękoma, czasem okaleczeni przez gobliny. Rzadko kiedy ktoś zdobywał jakieś łupy podczas, jak to ci poszukiwacze przygód od siedmiu boleści określają, ,,Wielkiej Przygody". Jednak idea trwała- Solace nadal przyciągało kolejnych, niestrudzonych mieszkańców Ansalonu, którym nie wystarczyło życie zwykłego zjadacza chleba. Chcieli od fortuny czegoś więcej!
W grupie, która tego dnia opuszczała Solace również zdawała się niczym nie wyróżniać. Ot, kolejni chętni sławy i bogactwa. Kilku ludzi, żlebowy krasnal, kender... Tylko jedna kobieta w grupie. Typowe, myśleli sobie mieszkańcy Solace. Skończy się jak zwykle. A jednak miało być inaczej. Istniało jednak coś, co zdecydowanie różniło tą grupkę od innych. Była to kwestia doświadczenia. Ci, po których wezwał Reinferie naprawdę znali się na swoim fachu- jakikolwiek by on nie był. Podchodzili do sprawy rzeczowo, choć z różnym entuzjazmem. Wszyscy jednak wiedzieli, że czekają ich, jakby nie było, ciekawe chwile- bowiem chwile spędzone w towarzystwie kendera nigdy nie są nudne, a to już coś.
Kuce niechętnie ruszyły się z miejsca, za nimi podążył wyładowany do granic możliwości wóz. Faktycznie, ekwipunku mag im nie pożałował. Dodatkowo większość zastanawiała się po jaką cholerę im tak duże namioty. Tas, słysząc pytania, jedynie się uśmiechał. Uśmiech zanikał jednak czasami gdy ktoś powątpiewał w to, że kender zna drogę w góry, by ustąpić miejsca bardzo urażonej minie- Tas zarzekał się bowiem, że tereny wokół Solace zna jak własną kieszeń. A, to trzeba przyznać, lubiący pożyczki lud znał każdy szew swojej (i nie tylko) kieszeni.
Do podnóża gór nie było daleko, zaledwie kilometr od wioski droga zaczęła znacząco piąć się w górę. Nadal jednak ku przygodzie wiódł ich trakt. Ciepłe, wczesnojesienne słońce wiszące nad Solace żegnało kolejnych bohaterów ruszających na przygodę.



*****


Wysoki mężczyzna odetchnął z niemałą ulgą. Wydawało mu się, że wreszcie ich zgubił… Cholerni najemnicy. Czy we wszystko muszą się wpieprzyć?
Rycerz Ciernia wreszcie wyprostował się i wyjrzał zza skalnego załomu. Trwał w tej pozycji przez ostatnie kilka godzin. Lepiej dmuchać na zimne. Przewaga jaką mieli przeciwnicy była przytłaczająca, nawet dla niego. A wszystko z zemsty o głupiego syna jakiegoś kupczyny. No, może nie kupczyny. W zasadzie to pomógł w skazaniu na śmierć syna jednego z najpotężniejszych magnatów nerakijskich utrzymującego się z handlu magicznymi przedmiotami. A tacy łatwo nie zapominają dyshonoru, jakiego dostąpiła ich rodzina, kiedy jeden z jej członków trafił na stryczek. Odbiło się to na interesach.
A interesy, wiadomo, rzecz święta. Niepowodzenie w nich miało odbić się na czyimś zdrowiu. Tym kimś był prostujący się właśnie Hurgen. Ostatnie dni w jego życiu nie należały do najprostszych, to trzeba przyznać. Błądził po górach, a wszystko z powodu durnego listu który otrzymał od maga imieniem Reinferie. Nie znał go. Chciał jednak wiedzieć, skąd zaklinacz wie o nim i o jego, jak to napisano w liście, „talentach”. Drobny listonosz który owy list mu doręczył zdołał zwiać, zanim Hurgen wyszeptał stosowne zaklęcie mające zmusić go do gadania. Musiał więc pofatygować się do maga osobiście…
Tylko co podkusiło go do tego, by wybierać drogę „na skróty” przez góry? Może Ci depczący mu po piętach najemnicy? W górach faktycznie łatwiej zgubić wroga. Niestety, równie łatwo jest stracić orientację i, tak jak wrogowie, zgubić się wśród kamienistych zboczy. Wierzył jednak, że odnajdzie jakiś omen który go stąd wyprowadzi.
Zbroja płytowa, o wiele lżejsza niż na to wyglądało, cicho zachrzęściła gdy rycerz ruszył przed siebie. Poczuł lekkie zawroty głowy- od wczoraj nie spał, zmęczenie dawało o sobie znać. Zauważył jaskinię leżącą nieopodal. Nieważne, czy była zamieszkana czy nie. On zamierzał się tam przespać, a rozeźlonego Rycerza Ciernia lepiej nie zatrzymywać.



*****


-Zabłądziliśmy- bezceremonialne stwierdził Srebrny Wilk. Barbarzyńca powtarzał to od kilku godzin, jednak kender zdawał się ignorować jego słowa. Tym razem Tas nie wytrzymał.
-Nie zabłądziliśmy, dlaczego tak sądzisz?! Przecież jedziemy dalej, do jasnej ciasnej! Tassie, Burffie, dawajcie! Jeszcze tylko kilkadziesiąt…-Tas przerwał poganianie wiernych kucyków niestrudzenie (chociaż strasznie powoli) sunących do przodu by zastanowić się nad tym, ile w ogóle drogi zostało im do przebycia-… Jeszcze tylko trochę!
Wszyscy prócz Stinka, który robił za zwiadowcę i (ku uldze większości drużyny) szedł kilkadziesiąt metrów przed powozem, przewrócili oczami. Nikt nie miał już złudzeń, że zabłądzili. Pierwszy dzień podróży minął naprawdę nieźle. Przespali się w wygodnych, przestronnych namiotach, przeanalizowali wspólnie mapy które Tas zabrał ze sobą. Dalsza część podróży zapowiadała się nieźle. Niestety, tylko zapowiadała. W południe następnego dnia trakt skończył się i znaleźli się na łasce Tasowej intuicji. Kender prowadził ich stromymi rampami, wąskimi przesmykami, nieraz chciał sprowadzić ich w przepaść. Jedynie szybkie interwencje reszty członków drużyny, która w międzyczasie całkowicie zeszła z wozu by chociaż trochę ulżyć biednym kucykom, uratowały dobytek (i Tasa, choć niewiadomo czy byłaby to straszna strata dla świata) przed spadnięciem w przepaść. Nastroje stały się nieco bardziej napięte. Napięcie wzrastało z każdą nową kłótnią, która wybuchała podczas wybierania drogi, którą wóz miał podążyć na jednym z licznych rozdroży.
A miało być tylko gorzej…



*****


Rycerz Ciernia nie spodziewał się, że jaskinia którą znalazł była tak wielka. No i w dodatku niezamieszkana. Wprawdzie nie zbadał większości wielkiego kompleksu jaskiń, jednakże odnalazł miejsce gdzie rozbił prowizoryczny obóz. Wyspał się, zjadł coś ze swoich skromnych racji żywnościowych. Wypoczęty postanowił zbadać resztę korytarzy. Ciekawiło go, dlaczego żadne stworzenie nie zadomowiło się tutaj na stałe. Świetna miejsce, przestronne, gdzieniegdzie słyszał uderzające o skałę krople wody. Wydawało się miejscem idealnym dla jakiegoś jaskiniowego niedźwiedzia albo…
Z rozmyślań wyrwał go metaliczny dźwięk, gdzieś w okolicach ziemi. Dźwięk taki powstaje na skutek uderzenia ciężkim butem o sporą kupkę złotych monet. Brzdęk monet rozniósł się echem po jaskini, w jakiej właśnie się znalazł. Prowadził do niej sporych rozmiarów korytarz, tak duży, że bez problemu zmieściłby się w nim…
…Smok.




Hurgen działał instynktownie. Ciemny kształt wyłonił się zza kupki złota. Powinien próbować dyplomacji, manipulacji… Smoki były przecież istotami piekielnie inteligentnymi, nie zabiłyby go bez powodu. Niczego nie ukradł. Jednak nigdy nie miał do czynienia ze smokami. Zadziałał więc tak, jak nakazał impuls w jego mózgu- posłał wiązkę elektrycznych wyładowań w kierunku gada, co by go unieszkodliwić. Chwilę potem musiał uchylić się przed rykoszetującym zaklęciem. W świetle błyskawicy zobaczył czerwień łusek odbijających magiczną moc zaklęcia… Słysząc odgłos wciąganego przez smoka powietrza. Obawiając się najgorszego ruszył w kierunku wyjścia. Wybiegł stamtąd tak szybko, że nie zdążył nawet usłyszeć westchnięcia czerwonego gada, po którym nadeszło chrapanie.
Hurgen, będący już na powierzchni, zmrużył oczy z powodu jasnych słonecznych promieni. Nogi jednak nadal niosły go naprzód, prowadzone pierwotnym strachem przed majestatycznymi gadami. Stracił równowagę i stoczył się z pagórka. Wstał jednak szybko, z niemałą gracją jak na kogoś, kto nosi ciężki, płytowy pancerz. Nadal lekko oślepiony zauważył pięć postaci stojących zaledwie pięć-sześć metrów od niego.
-Hej, czy to nie…
-A co, znasz go? Już myślałem, że to jakiś dzikus…
-Nie jestem pewien…
Rycerz zdołał wreszcie zogniskować wzrok. Zaklął w duchu, gdy uświadomił sobie to, co zobaczył. Na szerokiej na jakieś sześć metrów wydeptanej ścieżce stało dwóch magów odzianych w fioletowe szaty. Jedna twarz i Hurgenowi wydawała się niezwykle znajoma. Wydawało mu się, że już kiedyś miał nieprzyjemność go spotkać… Obok czarnoksiężników stały równie posępne postacie- ogr, opierający się na prymitywnym, choć zdecydowanie niebezpiecznym dwuręcznym młocie, ludzki mężczyzna w lekkim pancerzu, który właśnie ładował kuszę, oraz kobieta, która szybkim ruchem dłoni dobyła drobnej, ręcznej kuszy- jej druga dłoń powędrowała w kierunku pasa na lewym udzie, gdzie znajdował się kołczan z bełtami i z ponurym uśmiechem zamoczyła bełt w fiolce znajdującej się obok.
-To on! Ten skurwysyn, pieprzony kapłan, zrujnował moje badania!
Hurgen miał rację. Spotkał tego mężczyznę już jakiś czas temu… Rozejrzał się po okolicy. Z jednej strony stromy pagórek, skąd przed chwilą się stoczył, z drugiej strony ścieżki widniała głęboka na kilkadziesiąt metrów przepaść. Dosyć się już dzisiaj poobijał, w dodatku skok z takiej wysokości pewnie nie skończyłby się jedynie na powierzchownych ranach, tego był pewien. Za nim ścieżka gdzieś skręcała, zaś ta przed nim, zagrodzona przez magów i ich popleczników, po pewnym czasie zaczynała się zwężać. Do zakrętu miał zaledwie kilka metrów…
-Zabić go! Pojmać! Wszystko jedno!- Przemówił odziany w fioletową szatę mag.
Bełt wystrzelony przez człowieka minął naramiennik Jurgena o cale. Ogr zaryczał, drugi mag począł coś szeptać pod nosem, zaś kobieta zdołała wreszcie umiejscowić pocisk na kuszy i celowała w rycerza.



*****



-A mówiłem, że znajdę wreszcie drogę? Mówiłem, że znajdę? No powiedzcie? Czy nie jestem genialny?- przechwalał się dumniejszy z siebie niż zwykle Tas.
Fakt, udało mu się wreszcie znaleźć jakąś ścieżkę, która wydawała się być drogą wiodącą ich do celu. Stracili jednak nieco czasu, by odnaleźć Stinka który poszedł zupełnie inną drogą. Ostatecznie jednak cała kompania, tym razem bez żadnego zwiadowcy na czele, parła do przodu właściwą drogą. Atmosfera rozluźniła się, zrobili nawet krótki popas by uczcić drobne zwycięstwo. Podczas drogi Tas uraczył ich pieśnią o Bohaterach Lancy, która naprawdę wpadała w ucho.
Zbliżali się właśnie do zakrętu, gdy Esther zauważyła ciemny kształt który przeleciał kilka metrów przed nimi i runął w przepaść. Był to bełt, było to pewne. Inni byli w tym czasie zajęci podziwianiem rozciągających się obok widoków. Zresztą, łatwo było pomylić mknący pocisk z ptakiem. Jednak kobieta czym prędzej poinformowała resztę drużyny o ty, co zobaczyła. Wóz pozostał za zakrętem, reszta poszukiwaczy przygód zaś ostrożnie podążyła dalej ścieżką.
Chwilę później ich oczom ukazała się niezbyt przyjemna sytuacja, w jakiej znalazł się stojący nieopodal Hurgen.
-Facet ma chyba niezły problem- podsumował kender.
-My chyba też…- mruknął pod nosem Eryk, gdy zaskoczona towarzyszka magów zmieniła cel na, zdawało mu się, właśnie niego.
Hurgen, słysząc głosy za sobą, odwrócił się. W jego dłoniach już wcześniej znalazł się miecz. Jednak, jak się okazało, nowi przybysze mogli okazać się jego przyjaciółmi. Wnioskował to w myśl złotej zasady „wróg mojego wroga jest moim przyjacielem”. A swojej wrogości wobec grupy poszukiwaczy przygód prześladowcy Hurgena dowiedli strzałem, który faktycznie był skierowany na Eryka. Pocisk musnął jego lewe udo, powodując dosłownie zadrapanie. Mimo to pierwsza krew została przelana. Drużyny dzieliła odległość około dziesięciu metrów, a w środku tego całego zamieszania znajdował się Hurgen.
Cholera wie, czy smok nie byłby ostatecznie lepszym wyborem.
 
Ryzykant jest offline