Podróż:
Valandrian wyruszył na zjazd, z jednej z przygranicznych wiosek, gdzie wraz ze swoimi najodważniejszymi i najwaleczniejszymi kompanami opijał udane polowanie. Za prawdę, godne to były łowy. 20 wilczych futer, 3 niedźwiedzie skóry i tyle mięsa, dziczego i sarniego, że po zasoleniu i wysuszeniu wszystkiego starczyłoby chyba na rok, przy skromnej diecie.
Mężczyzna żałował trochę że musi jechać. Nigdy nie lubił długich podróży, a ponadto miał niepohamowaną chęć zalania się w trupa, wraz z przyjaciółmi. Ten zjazd, mógł być jednak oknem na świat dla jego ludzi. Może w końcu zostaliby okrzyknięci mianem "Wolnych Ludzi", a nie jak dotąd "buntowników".
Spakował więc to co najpotrzebniejsze. Trochę suchego prowiantu, łuk, strzały, skórzany kołczan, dwa zakrzywione ostrza które zawiesił u pasa, krótki miecz i z 20 bukłaków piwa. Dodatkowo, ubrał pod lnianą koszulę żeliwny napierśnik i na niego podwójnie utwardzany, skórzany kaftan. Zawsze trzeba było być gotowym na wszystko. Lider buntowników, nie wiedział jak przebiegają tego rodzaju spotkania. Może dojdzie do jakichś burd? Kto wie?
W każdym razie po porządnym śnie, mężczyzna wyruszył na swojej szkapie w podróż.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=AQHr8k_-yXU[/MEDIA]
Jechał przez lasy, łąki, pola doliny, różnego rodzaju nieużytki i przez góry, które uroczyły go swoim majestatem.
Podziwiał ich wysokie szczyty, pokryte z wierzchu śniegiem. Tak... to było to. Góry dawały mu siłę i pozwalały wrócić do korzeni. Z uśmiechem patrzył przed siebie. Później także zobaczył wiele pięknych miejsc, ale żadne nie dorównywało temu. Wiedział jednak, że już niewiele drogi mu zostało i postanowił bardziej skupić się na jeździe. Tak też zrobił i po kilku dniach drogi ujrzał mury miasta Wanderos.
Na zjeździe:
Valandrian, tak jak pozostali władcy zasiadł przy małym, okrągłym stole przywódcy miasta. Rozglądał się ciekawie, po szychach z jakimi przyszło mu zasiąść. Był tutaj dumny król ludzi, pięknie odziany władca elfów, tężny fizycznie imperator krasnali i ktoś, kto chyba miał coś wspólnego z nekromantami. Ciarki go przeszły, gdy wyobraził sobie tysiące zombie i szkieletów, których jest w stanie przywołać ten skromny, blady człowiek.
Monotonię gapienia się, przerwał nagle głos syna władcy miasta. Jego głupkowata uwaga poruszyła lidera "Wolnych Ludzi" , do żywego.
"Potwory"? Miał na myśli ludzi Valandriana, czy nieumarłych? Mężczyzna ze wściekłością zacisnął pięści pod stołem. Gdyby coś takiego zdarzyło się w jakiej tawernie, to panicz z pewnością już by leżał na ziemi, kwicząc z bólu i próbując zatamować krwawienie z rozwalonego nochala. Ledwo się zdołał powstrzymać, a już nadeszła kolejna obelga. "Wrogów świata"? Ten gołowąs chyba na prawdę dawno nie dostał po łbie.
Jedynym co go mogło teraz uspokoić, był alkohol.
-Za przeproszeniem, możni panowie. - rzekł do otaczających go władców, wyjmując zza pasa małą glinianą buteleczkę z cienkuszem.
- Coś czuję że to będzie niezwykle interesująca konwersacja. - powiedział, od razu rozpromieniony Valandrian.