Belizario uśmiechnął się szeroko widząc kobietę witającą go w progu. Istotnie drugie wrażenie było nie gorsze niż pierwsze. Niemal tego się spodziewał. Dobroduszna, uśmiechnięta, szczera, oddana. Przymiotniki same się nasuwały. Wystarczyło spojrzeć w jej oczy... ale to nie miało wielkiego znaczenia.
- Tak, Belizario O’Connell to ja. Bardzo mi miło – uśmiechnął się uprzejmie. - Okropnie pada... Kurtka na szczęście nie przemokła, ale pana mokasyny, chyba owszem, prawda? – kobieta zdawała się autentycznie zaangarzowana – Zaraz coś poradzę. O! Proszę - Och, są tylko odrobinę zwilgotniałe – mężczyzna począł energicznie wycierać obuwie w wycieraczkę. Choć ten prosty gest nie zdołał ukryć chwili zawahania i zakłopotania. - To naprawdę nic – uśmiechnął się raz jeszcze, wyraźnie bagatelizując zmoczone obuwie i jednoznacznie odmawiając przyjęcia kapci – Bardzo dziękuję że zechciała mnie Pani przyjąć. Jestem zobowiązany. Czy możemy chwilę porozmawiać? |