Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-11-2013, 00:39   #6
andramil
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Siedział, bezpieczny na podłodze, na kolanach trzymając na nowo zdobytego starego przyjaciela. Przypatrywał mu się na pozór beznamiętnie, oceniając zmiany jakie w nim zaszły. Skrócona lufa, składana kolba, dodane szyny. Co oni z tobą zrobili przyjacielu? Zastanawiał się przez chwilę czy, tak jak w używanym niegdyś przez niego M16A2, miał tryb serii trzystrzałowej, czy czasem nieograniczony. Oczywiście wolał by tego nie sprawdzać, ale czuł, że przyjdzie i na to czas. Delikatnie wyciągnął magazynek po czym odkrywając ile miał naboi, stwierdził w duchu, że zapewne nie będzie jednak miał okazji. Zawczasu przełączył na tryb ognia pojedynczego.

Cała sytuacja bezgranicznie mu się nie podobała. Eh, trzeba by było być totalnym szaleńcem, by w obecnym chaosie, śmierci i zatraceniu ludzkiemu odnajdywać lubieżność i czerpać przyjemność. Jednakże Jason miał także inne powody by tęsknić za błogimi latami jakie niedawno żył. Znów leciał liniami lotniczymi US Army Airline, znów w rękach trzymał karabin, znów musiał zabijać. Po tych wszystkich latach, w ciągu których uciekał od wspomnień, znów musiał wskoczyć w wir by walczyć o życie. Nie cierpiał tego.

Starszy mężczyzna, o twarzy nie tylko naznaczonej wiekiem, ale i podbitej i zdominowanej przez nie do końca zadbaną brodę, ubrany był w stary, dawno wyszły z mody, mundur żołnierza. Choć laik bądź stresem napędzany cywil mógłby go pomylić z dzielnymi wojakami, nie używany już wzór kamuflażu czy, bardziej oczywiste, brak jakichkolwiek oznaczeń, naszywek i stopni świadczyły o braku przynależności do którejkolwiek organizacji bojowej. Ot, zwykły facet, nie mający na tyle jaj by wstąpić do armii i własną piersią chronić kraj, za to ubiorem podnoszący swe ego. Żując rytmicznie w swych ustach gumę, patrzył się mętnym wzrokiem na opuszczane miasto. Wtem zauważył, z niechęcią i strachem oczekiwane, dwa niedokładne kształty lecące w kierunku miasta. Wiedział co za chwile się stanie. Wiedział, że to nieuniknione. I konieczne.
Nagle zdał sobie sprawę, że nie odlecieli wystarczająco daleko by czuć się bezpiecznie i pewnie. Fala uderzeniowa, która zaraz miała nastąpić, winna ich bez problemu sięgnąć i zmieść z wyznaczonego kursu.
- Kurwa, no nie. No po prostu, kurwa, no nie. - szepnął cicho, do siebie.
Siła jaka nimi miotnęła była wystarczająca by totalnie zakłócić pracę maszyny. Silniki mogące bez problemu wznieść w powietrze ponad dziesięć ton okazały się śmieszne w obliczu energii pędzącej masy powietrza.

Grzmot rozbijanej maszyny zagłuszył wszelakie krzyki. Zgrzytliwy dźwięk łamanego i dartego metalu wwiercał się w uszy, nie dając spokoju. Przynosił ból wspomnień. Strach sparaliżował, a wstrząs niemal rzucił nim w jedną ze ścian pojazdu.

Wylądowali. Tak, użycie tego słowa było by nie małą przesadą.

Dźwięk piskliwy, świdrujący się w czaszce był jedynym co zanotował. Ludzie wkoło biegali, krzyczeli coś. Nie słyszał ich. Jedynie ten dźwięk. Wtem nagle nie był już w śmigłowcu. Siedział przygnieciony blachą pancerza oraz kawałkami silnika. Za sobą czuł żar. Gorąco bijące od podpalonej maszyny. Niczym ognie piekielne trawiące wnętrze wozu bojowego. Jęki działonowego dochodziły go niewyraźnie, zaś wszystko ogarniający smród niemal przyprawiał go o wymioty. Wtem wszystko zawirowało. Stał opierając się o własne kolana. Chciał pozbyć się lichego śniadania jakie dzisiaj miał, jednak zamiast tego pociągnął łyk z piersiówki. Przyjemne ciepło ogarnęło jego wnętrze by po chwili znów zaproponować wymarsz na wpół strawionego jedzenia na zewnątrz.
- Pierdolone frendlyfire. Znowu... Pierdolone... Friendlyfire - wykrztusił z siebie słowa chrapliwym głosem. Rozejrzał się dookoła niemal przytomnie. Był na zewnątrz wraku, wraz z grupą okrwawionych ocalałych. Ubrudzone juchą rękawy wpierw napędziły mu stracha, jednak z ulgą stwierdził, że to nie jego krew. Znów cudem ocalał. Znów wyszedł bez szwanku. Znów.

- Zejdź z linii strzału! - Słowa doszły do niego niewyraźnie. Linia strzału... Niebezpieczeństwo... Umysł Tylera zaczął znów pracować na pełnych, no prawie, obrotach. Oczy rozbieganie wodząc po ocalałych, zogniskowały się na nieznanym mężczyźnie celującym z rakiety sygnałowej w stronę Cassa... nie, chwilkę... W stronę śmigłowca.
Jason Michael Tyler ruszył rozpędzając się w stronę chcącego wysadzić śmigłowiec mężczyźnie. Chwycił za karabin wiszący na ubogiej wersji pasa taktycznego i wyćwiczoną w dawnych czasach manierą wycelował w zagrażającemu człowiekowi.
- Stój, bo strzelam! - krzyknął ile sił w płucach. Sam nie był pewny czy ośmieli się pociągnąć za spust. - Odrzuć racę! Już!
Bezmyślne i idiotyczne wysadzenie helikoptera w powietrze było nie do przyjęcia. Co za debilna idea! Pal licho akumulator, możliwy w przyszłości do wykorzystania, części zamienne, może nawet silniki zdatne do naprawienia. Radio. Urządzenie mogące zaważyć o ich przetrwaniu i przyszłości. Jeśli spłonie w wymuszonej eksplozji, na pewno nie będzie możliwe do użycia. Myśl, że ten prosty przedmiot jest więcej wart niż życie celującego z racy, kołatała mu się po głowie.
 
__________________
Why so serious, Son?

Ostatnio edytowane przez andramil : 09-11-2013 o 00:44.
andramil jest offline