Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-11-2013, 02:54   #33
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
1 akapit we współpracy z Ryzykantem

Vindieri wymruczał pod nosem coś w stylu ,,biednemu zawsze wiatr w oczy”. Cóż, miał trochę racji. Niezbyt uśmiechało mu się bowiem przetrząsanie na ślepo kolejnych pomieszczeń. Cholera go wie, co można tam spotkać. Mimo to popatrzył na resztę kompanów z lekkim, ponurym uśmiechem. Jak już ginąć, to przynajmniej w niezłym towarzystwie, nie?

- Niezbyt uśmiecha mi się rozdzielanie na mniejsze grupki, niezbyt miłe byłoby spotkanie się z przewagą trzy do jednego albo jeszcze większą… - Wymruczał cicho do reszty drużyny. - Powinniśmy też chyba zacząć od dokładniejszego zbadania rozkładu tego cholernego zamczyska. W razie czego trzeba przecież wiedzieć, którędy spierdalać, co? - Uśmiech poszerzył się, palcem wskazał zakręcający gdzieś korytarz. - A te pokoje, o tam, po bokach. Może to sypialnie? Ktoś chce sprawdzić? Bo ja niezbyt. Ale bym się za to napił…

- Nie sypialnie. - Odezwał się Pedrus, który zdawał się być zafascynowany kępką kurzu w kącie. - Kwatery służących, a korytarz prędzej czy później doprowadzi do spiżarni i kuchni, a stamtąd blisko do wielkiej sali.

Najemnicy spojrzeli się na Szalonego, wyraźnie zdziwieni jego wiedzą.

- Jestem cyrulikiem. - Chłopak wzruszył ramionami, jakby to wyjaśniało wszystko. - Bywałem już w soennyrskich zamkach i uwierzcie mi, nie różnią się zbytnio od siebie.

-Jasne. - Mruknął nieco zbity z tropu najemnik. - Czyli na naszej drodze mogłaby znaleźć się kuchnia? - Uśmiechnął się do swoich myśli. - Pedrus, nie masz przypadkiem jakichś specyfików… Medycznych… Które, na ten przykład, nieco zabarwiłyby treść żołądka naszych gospodarzy? Zawsze lepiej walczyć z kimś, kto ma sraczkę, albo jeszcze co gorszego. Choć ostatecznie możnaby i przeprowadzić frontalny atak na… Cholera wie kogo, bo nawet nie wiemy, gdzie te skurwiele się chowają. Ale żreć muszą. Więc myślę, że albo urządzona gdzieś zasadzka, albo zatrucie powinno ich nieco zaskoczyć.

Vindieri popatrzył po reszcie. Mówił, co myślał, choć liczył się też ze zdaniem innych. Wolał wszystko zaplanować wcześniej. Teraz to oni mieli element zaskoczenia, a to już sporo.

- Coś by się znalazło. - Pedrus wzruszył ramionami.

- W sumie plan dobry… - Stwierdziła Elva, ale jakoś tak powątpiewająco. - Tylko czy naprawdę myślisz, że będą teraz żreć? Jak tamci nie wrócą, to mogą się zrobić podejrzliwi. Może nawet ruszą dupska i wylegną, żeby sprawdzić co z ich kompanami.

- Nie ma co strzępić języków. - Odezwał się Madyass. - Mamy element zaskoczenia po naszej stronie, a i wiele ich nie zostało. Nie ma co się pierdolić, trzeba ruszać.

Rudy żołnierz ruszył powoli korytarzem, z dwójką gwardzistów depczącą mu po piętach. Elva westchnęła, pokręciła głową i, dobywszy swoich noży, ruszyła w ślad za mężczyznami. Pedrus, widocznie niepewny co zrobić, zagryzł wargę i rozejrzał się po pozostałych. Ghrarr stał ze zmarszczonym czołem, jakby coś głęboko kontemplując, Beorn ruszył w stronę korytarza, a Tylo otworzył okno i dobył łuku.

- Jakby ktoś próbował dać nogę, to go ustrzelę. - Oznajmił towarzyszom.

- Dziwne… - Mruknął Ghrarr pod nosem, ale zaraz potrząsnął głową i ruszył za innymi.

Na słowa Tylo Vin tylko wzruszył ramionami. Jak na jego rozum, niezbyt mądrym było pozostawanie praktycznie samemu na wrogim terenie. Ktoś będzie musiał pilnować mu pleców. Z tego co mężczyzna zauważył (a raczej odczytując ze stanu, w jakim chłopak się znajdował), Tylo był ryzykantem. Albo strasznym pechowcem. Ale to przecież jego wybór.

Poprosił za to Pedrusa, by podążył za nimi. Lepiej nie zostawiać cyrulika na wrogim terenie. Zbyt dużo przykrości mogło spotkać go ze strony wrogów. Bardzo krwawych przykrości. No i zawsze lepiej mieć natychmiastową pomoc medyczną na miejscu, zamiast modlić się, żeby Pedrus nadal był w tym samym miejscu, w którym go ostatnio widzieli.

Dręczyły go też pewne wątpliwości dotyczące mieszkańców fortu, aczkolwiek postanowił na razie nie dzielić się nimi z towarzyszami. Nie chciał wyjść na głupca. W sumie, to nie chciał też mieć racji - to byłoby zdecydowanie gorsze od zbłaźnienia się w oczach innych najemników! Czasami jednak lepiej po prostu przemilczeć pewne sprawy.

Vin dobył miecza oraz krótszego sztyletu. Przyspieszył kroku, by dogonić gwardzistów. Nie czuł się za dobrze z tyłu, woląc od razu rzucić się w wir działania.

* * *


Najemnicy z duszą na ramionach zagłębili się w wąski korytarz dwójkami. Nie wiedzieli, czy i gdzie spotkają się z lokatorami zamczyska, więc starali się zbytnio nie hałasować. To, że ktoś, a nawet wielu ktosiów, melinował się w ruinie było jasne po obecności wierzchowców. Głupotą byłoby zrzeczenie się asa w rękawie, jakim był element zaskoczenia.

Wędrówka korytarzem nie przeszkodziła im również we wściubieniu nosa w przylegające doń pomieszczenia, które okazały się być, nomen omen, służebnymi kwaterami. Pedrus nie mylił się, ale pokoje były od dawien dawna opuszczone, a jedynymi właścicielami były teraz szczury i tkające sieci pająki. Cyrulik miał również rację, jeśli idzie o dalszy rozkład kasztelu; za załomem korytarz ciągnął się tylko przez parę kroków, by skończyć się drewnianymi drzwiami.

Kuchnia, w przeciwieństwie do zostawionych za plecami pokojów była niedawno użytkowana. Świadczył o tym kominek, przy którym leżała sterta drewna, jak również garnki i inne utensylia kuchenne. Spiżarnia, do której zapuścił żurawia Beorn z Madyassem, była o dziwo pusta. Jedynie gdzieś w kącie gryzoń pałaszował pozostałe na podłodze ziarna. Vindieri chwycił za pozostawioną na drewnianym blacie butelkę i szarpnął za korek. Pociągnął nosem i uśmiechnął się czując znajomy zapaszek bimbru. Eksperymentalny łyk skutkował w formujących się w kącikach oczu łzach. Zacny trunek, jedynie szkoda że tak mało zostało.

Ghrarr, który od momentu wejścia do zamku był niespokojny, dopiero teraz zaczął się porządnie denerwować. Wcześniej dziwne uczucie tłumaczył sobie tym, że Fjalarberg może stać na Źródle, albo że wiekowe mury przesiąkły całkiem dosłownie historią. Teraz nie miał wątpliwości - świerzbiły go ręce, szumiało mu w głowie. Było tylko jedno wytłumaczenie: magia. Ktoś w Fjalarbergu czarował. Na dodatek całkiem blisko.

Beorn nie miał na podorędziu szóstego zmysłu jak jego pobratymiec, ale wyostrzony narsaiński słuch go nie zawodził. Wyraźnie słyszał przytłumione odgłosy czyjejś rozmowy, podobnie jak Pedrus i jeden z gwardzistów. Madyass, Elva, Vindieri i ten drugi gwardzista najwyraźniej nie mieli tak wyczulonych uszu jak inni.

Narsaini i Pedrus ruszyli powoli do drzwi po lewej, za którymi znajdować się powinna wielka sala. W niej natomiast powinno być źródło dźwięków i magicznego "promieniowania". Ich towarzysze na widok ich zachowania czym prędzej ruszyli do drugich drzwi, odległych o kilkanaście kroków od tych pierwszych. Obie grupy nieśmiało uchyliły odrzwia, a w chwilę później zrobiły to śmielej.

Trójka obecnych w wielkiej sali była zwrócona do nich plecami, ale to nie na nich zwrócili największą uwagę. O wiele ciekawsza była mglista Projekcja kobiety, górująca nad tercetem. Mogli szczerze powiedzieć, że takiej magii to jeszcze nie widzieli. Móc komunikować się na odległość i na dodatek w miarę dokładnie widzieć rozmówcę? Cudo!

Kiedy już nacieszyli oczy Projekcją i jej powabnymi kształtami, przyjrzeli się uważniej triu, które było fizycznie obecne w sali. Wysoki i wbity w elegancką tunikę mężczyzna o złotych lokach musiał być jakimś quasi-przywódcą, bo to głównie on podtrzymywał konwersację. Dorównujący mu wzrostem chudzielec w obcisłej skórzni z rapierem u boku był bez dwóch zdań Ellyrianem; tylko że w przeciwieństwie do Madyassa ellyriańskiej Starej Krwi było w nim sporo - świadczyła o tym cera i ciemne jak krucze skrzydła włosy. Był też trzeci, większy od pozostałej dwójki razem wziętej. Tyle że nie o wzroście tu mowa, a o szerokości i masie mięśni; bankowo pochodził z Południa, i to bardzo dalekiego Południa. Świadczyła o tym czarna skóra, południowe ostrze przypominające przerośnięty sierp i widoczny nawet z daleka jasny tatuaż na gardle. Dawny niewolnik.

Edvinowi najemnicy domyślali się, że z bandą Galmiego ta trójka nie miała nic wspólnego. Mag, Ellyrian i Południowiec działający w interesie Soennyru? Koń by się uśmiał.

Domysły potwierdziła podsłuchana rozmowa.

* * *


- Mam nadzieję, że odzyskałeś ładunek? - Odezwała się Projekcja, z akcentem podobnym do vindierowego.

- Przykro mi, Arcymistrzyni Ferrinaci. - Blondyn pochylił głowę, unikając wzroku rozmówczyni. - Przeszukujemy zamek, ale wszystko wskazuje na to, że Galmi i jego ludzie ulotnili się wraz z sivaanitem.

- Zaraza... - Magini mruknęła pod nosem. - Zapomnij więc o zamku, zbierz ludzi i znajdź Soennyrczyka, a co najważniejsze - sivaanit. Włożyliśmy w całą operację zbyt wiele koron, żeby pozwolić sobie na błędy. Oczekuję postępów.

- Tak jest, Arcymistrzyni. - Mag ukłonił się, ale Projekcja już się rozpłynęła.

* * *


Wpadli jak śliwki w kompot, tyle było wiadomo. Niby chodziło o ukrócenie napadów, ale teraz wszystko wskazywało na to, że to jakaś grubsza afera. Żeby jeszcze dodać całej sprawie rumieńców, był w nią zamieszany Krąg Magów. Było jasne, że rozchodziło się o jakiś metal - sivaanit - ale nie wiedzieli dlaczego. Nigdy w życiu nie słyszeli tej nazwy.

Nie mieli jednak czasu, żeby rozmyślać nad pechem i przewrotnością losu. Blondyn odwrócił się do swoich towarzyszy, na co z ust Elvy wyrwał się okrzyk zdziwienia i tercet stał się świadom ich obecności. Ellyrian i Południowiec nie wiadomo kiedy dobyli broni i ruszyli w ich stronę, ale zatrzymał ich mag.

- Stójcie, czekajcie! - Pospiesznym krokiem zbliżył się do najemników i przyjrzawszy uważniej blond pannicy, wybałuszył oczy. - Elva? Co ty, do ciężkiej cholery, tutaj robisz?

- Mam robotę do wykonania. - Odparła najemniczka, wychodząc na spotkanie blondynowi. - A ty, Marcel, zdaje się awansowałeś. Nowicjat za tobą, lata usługiwania innym magom przed tobą, kuzynie.

Następnie, ku i tak już sporej konsternacji wszystkich obecnych, Elva i Marcel rzucili się sobie w ramiona, ze śmiechem na ustach. Najemnicy mogli odetchnąć z ulgą.

W końcu "wróg mojego wroga jest moim przyjacielem".



_______________________________
Proszę o niepostowanie i zapoznanie się z postem w komentarzach.
 
__________________
"Information age is the modern joke."

Ostatnio edytowane przez Aro : 09-11-2013 o 03:30.
Aro jest offline