Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-11-2013, 19:32   #31
 
Smirrnov's Avatar
 
Reputacja: 1 Smirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znany
W bitewnym zgiełku nie było czasu na przemyślenie każdego detalu otaczającej ich sytuacji. Potyczka wydawała się Ghrarr'owi rozwlekła niczym ruch ślimaka otępionego dymem. Jednocześnie trwała z pełną dynamiczności mocą i nim Przepatrywacz uświadomił sobie co robi akcja podążała o dwa kroki dalej.
Nadążał za nią jedynie jego instynkt. Dlatego stał wpatrzony w zbliżających się towarzyszy i dopiero po chwili uzmysłowił sobie co widzi.
Jednakże odruchy znów wzięły nad nim górę i nim się obejrzał gonił za uciekającym strzelcem. O mały włos nie dostał sojuszniczą strzałą wystrzeloną w afekcie.
Zbieg był zwinny jak każdy łucznik jednak z powodu strachu potykał się o pułapki poszycia gdy rzucał okiem przez ramię na goniącego go Narsaina.

Każdy mięsień pulsował z irytującym bólem w ciele Ghrarr'a dając znać o przemęczeniu i odniesionych w walce ranach. Dyszenie było za to rytmiczne pomimo ciężkości łapania przez niego oddechu. To czym napędzało tropicielskie nogi była wizja sowitego odpoczynku gdy już połamie młodzieniaszkowi nogi by nie mógł dalej uciekać. Oraz by wyśpiewał jak piękna ptaszynka kto go najął i gdzie ich baza wypadowa.
Ooooo tak... Popuścimy wodze fantazji. Nie muszę się znać na torturach by połamać palce prawda?
 
__________________
Kto lubi czytać, ten dokonuje wymiany godzin nudy, które są nieuchronne w życiu, na godziny rozkoszy.
Smirrnov jest offline  
Stary 04-11-2013, 02:20   #32
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Ghrarr, widząc dezerterującego strzelca, nie zastanawiał się długo i ruszył w pościg. Za to miał im Edvin zapłacić - pozbycie się niebezpieczeństwa, udrożnienie szlaku handlowego. Musieli więc wiedzieć konkretnie, czy robota została wykonana, czy może trzeba będzie się gdzieś jeszcze pofatygować. Dlatego złapanie niedobitków i wzięcie ich na spytki było działaniem logicznym.

Narsain wpadł między drzewa niczym wicher, to przeskakując nad jakimś korzeniem, to uchylając się przed nisko wiszącą gałęzią; nie spuszczając żółtych ślepi z pleców swej ofiary. Obudziło się w nim Dziecko Lasu, ta zwierzęca połowa która ekscytowała się pościgiem. Ghrarr mimowolnie obnażył ostre zębiska w drapieżnym uśmiechu.

Uciekinier obejrzał się i to było jego zgubą. Najwyraźniej Narsain wyglądał groźnie, szczerząc się niczym drapieżnik, bo chłopak zaskamlał w przerażeniu i nabrał wiatru w żagle. Był szybki i rączy jak jelonek, ale brakowało mu obycia z leśnymi gonitwami, bo potknął się o wystający korzeń i rąbnął jak długi w poszycie. Desperacko próbował odczołgać się, wstać na nogi i na powrót rzucić się do ucieczki, ale trzaskający ghrarrowy bicz zmuszał uciekiniera do pozostania w pozycji leżącej.

Chłopak zdołał zerwać się na nogi i, ze zdwojonym wysiłkiem, rzucił się w stronę gdzie musiała płynąć rzeczka. Może miał ochotę na kąpiel, może była to droga ucieczki - to nie miało już znaczenia, bowiem zasadzkowicz po raz drugi rąbnął w leśne runo, tym razem z kostkami obwiniętymi sznurem bicza. To był już koniec.

Ghrarr doskoczył do chłopaka, kopnięciem wytrącając mu sztylet z dłoni. Wraził mu kolano pod żebra, pozbawiając tchu i przyłożył swój własny nóż do młodzieńczej grdyki. Uśmiechnął się jeszcze szerzej i nachylił nad młodzikiem.

- No, to lepiej dla ciebie, jeśli zaczniesz gadać.

* * *


- Tylo odszedł, nie znałem go długo, ale zapewne był wielkim wojownikiem. Nie powiem "nie płaczcie" gdyż ta strata wymaga smutku, ale nie możemy pozwolić aby to wydarzenie powstrzymało nas od wykonania zlecenia, i kto wie, może znajdziemy obozowisko tych skurwieli i utniemy łeb hydrze która pozbawiła nas towarzysza. Musimy ruszać dalej.

- Jeszcze nie odszedł. - Odezwał się Pedrus, grzebiąc w torbie z przyrządami. - Może się wykaraskać.

Ale wcale się na to nie zanosiło. Tylo był blady niczym upiór, a cały bok miał mokry od krwi. Nawet przyglądając mu się uważnie nie sposób byłoby powiedzieć, czy oddycha czy nie. Drużynowy cyrulik jednak zdawał się być pewien swego, bo podwinął tylową koszulę i zaczął obmywać mu rany.

- Kamienie. - Prychnęła Elva, potrząsając głową. - Pieprzony skryba.

Beorn jedynie zerknął na dziewczynę, która pomagała mu w przeszukiwaniu zmarłych. Nie miał zielonego pojęcia o jakiego skrybę chodzi, więc po prostu milczał. Próżno było szukać jakichś papierów czy map - zbóje-analfabeci nie mieliby z nich żadnego pożytku. Narsain krążył więc jedynie i zbierał strzały z pobojowiska.

* * *


Vindieri z Madyassem, w przeciwieństwie do Ghrarra, za swoją ofiarą nie musieli się uganiać po leśnych ostępach. Wystarczyło tylko przebiec kilka kroków do miejsca, w którym uciekinier został ustrzelony przez Beorna. Nie wiedzieli, ile w tym było zdolności łuczniczych Narsaina, a ile szczęścia, ale strzała jedynie utkwiła w łydce, skutecznie gasząc w napastniku chęci do maratonu.

Co prawda ustrzelony mężczyzna spróbował się jeszcze oddalić, ale duet edvinowych najemników był o wiele szybszy. Kusznik jakby zmalał i skurczył się, ale to było naturalne w jego sytuacji - z czubkami mieczy tuż przy gardle mało kto cwaniakował.

- P-p-p-panowie, proszę... - Mężczyzna zakwilił i o mało co nie zaniósł płaczem. - Nnnie chciałem, al-l-l-le tak mi przykazanooo...

- Kto tak przykazał? - Odezwał się Vindieri. - Mów, ino chyżo i pełnymi zdaniami, to puścimy cię wolno.

Kusznikowi zadrgała warga i tym razem zaniósł się płaczem, więc jeśli nawet im odpowiedział, to odpowiedź zagubiła się gdzieś w szlochach. Widać Madyass miał doświadczenie w tej materii, bo podszedł do płaczka i rąbnął go pięścią tak, że ten poleciał na ziemię. Rudy żołnierz poprawił jeszcze kopnięciem w żebra i usytuował sztych miecza tuż przy sercu.

- Mój przyjaciel o coś się pytał. - Ellyrian powiedział spokojnie. - Więc gadaj, jeśli ci życie miłe. Gadanie może ci teraz tylko pomóc.

Mężczyzna pobladł widocznie, ale też uspokoił się. Odetchnął głęboko i zaczął śpiewać jak skowronek; co prawda głos nadal mu drgał, ale przynajmniej szło zrozumieć wyrzucane słowa.

- My... Ja... - Przesłuchiwany chyba nie wiedział od czego zacząć. - Kazano nam napadać na kupieckie karawany, Galmi zawsze dostawał cynk gdzie i kiedy będzie konwój, kiedy wyjedzie z Errden, którędy będzie jechać...

- Więc ten cały Galmi stoi za tym wszystkim? - Vindieri chciał się upewnić.

- T-t-tak jakby... - Odparł mężczyzna. - Podobno rozkazy przychodzą gdzieś z góry, a on jedynie je wypełnia. Chwali się, w jakich to bogactwach nie będziemy się kąpać, jak tylko wykonamy fuchę. Mówi, że ten kto mu to zleca, jest zainteresowany tylko w jakimś metalu...

Vin i Madyass wymienili się zdziwionymi spojrzeniami, ale nie przerywali monologu.

- ...więc wszystko inne zostanie dla nas. Rubiny, szafiry i cała reszta. - Mężczyzna prychnął. - Ale mi własny kark jest o wiele droższy.

- I chwilowo na naszej łasce. - Madyass przypomniał, dziobiąc rozmówcę sztychem. - Galmi. Był tutaj z wami? Czy melinuje się gdzieś?

- Melinuje się, ale nie powiem gdzie! - Oznajmił zbój, ale jakoś tak nieprzekonująco.

- Jak na razie prosimy grzecznie, ale nie miej złudzeń... - Oznajmił Vindieri. - To się może w każdej chwili zmienić.

Mężczyzna przełknął głośno ślinę. Najwyraźniej rozważał swoje możliwości, bo milczał przez chwilę.

- Mogę was zaprowadzić.

* * *


- Spierdalaj!

Młodziak wydarł się i zaczął wierzgać, próbując wyswobodzić się spod ciężaru Narsaina. Ghrarr jedynie warknął i przejechał czubkiem noża po skórze, ale guzik to dało. Chłopak co prawda znieruchomiał przez chwilę, ale zaraz na powrót zaczął się szamotać, za nic mając sobie ranę na szyi.

- Pies na ellyriańskiej smyczy!

Młody splunął Narsainowi w twarz, na co ten warknął i przyozdobił drugą stronę grdyki identycznym cięciem. Wycierając twarz rękawem, zauważył błysk tryumfu w oczach chłopaka. Ghrarr zareagował instynktownie, przetaczając się po leśnym poszyciu i tym samym unikając sztychu nożem. "Ty pluskwo jebana," zaklął w myślach, podnosząc się do pionu.

Chłopak skoczył w jego stronę, wywijając nożem i zdołał sięgnąć Narsaina. Ghrarr nawet tego nie odczuł, bo zdołał w porę uskoczyć. Chciał się odwinąć, przejechać żelazem po paluchach i rozbroić gnoja, ale los pokrzyżował mu plany. Młodziak potknął się i poleciał do przodu. Wprawione w ruch ghrarrowe żelazo weszło od dołu w szczękę chłopaka.

I to tyle, jeśli idzie o przesłuchanie.

* * *


- Co to jest? - Beorn uniósł w górę medalion, zerwany z jednego z truposzy.

- Medalion. - Oznajmiła Elva odkrywczo, przyglądając się znalezisku. - Nic specjalnego, kawałek taniego metalu z wybitym symbolem... O kurwa.

Narsain uniósł pytająco brew i przyjrzał się uważniej "błyskotce". Wybity kształt przypominał jakieś zwierzę, ale jakość wyrobu była kiepska i zakrwawiona; jednak reakcja Soennyrki ułatwiła mu rozszyfrowanie znaczenia medalionu. Niedźwiedź. A więc partyzantka, patrioci.

* * *


Po walce przyszedł czas na ogarnięcie sytuacji, w jakiej się znajdowali. Podzielili się zdobytymi informacjami, odszukali spłoszone wierzchowce i obdarli zabitych z wartościowych rzeczy. Starali się nie zwracać uwagi na zasypaną szarymi kamyczkami ścieżkę, coby nie szargać sobie zanadto nerwów. Co prawda Sigurd ich nie okłamał, ale i tak nie podobał im się zastosowany fortel.

Ale koniec końców byli profesjonalistami i raz podjęte zadania trzeba było wykonać. Duma nie pozwalała im się wycofać, zwłaszcza że byli bardzo blisko celu. Jeśli wierzyć Olafowi, ich jeńcowi i przewodnikowi, wybili nieco więcej niż połowę całej bandy odpowiedzialnej za napady, a od meliny reszty dzieliły ich tylko trzy ligi. To zdecydowanie poprawiło ich morale, nadszarpnięte przez straty własne.

Pedrus po raz kolejny dał popis swych umiejętności, przywracając Tylo do stanu używalności. Łucznik co prawda nadal był cały obolały i ledwo co wspiął się na siodło, ale wyglądał o wiele mniej upiornie niż kilka chwil wcześniej. Ghrarr wiedział, że cyrulik nafaszerował ich towarzysza porządnymi magicznymi miksturami, ale to odkrycie zachował dla siebie.

Zatrzymali się, wedle informacji Olafa, w połowie drogi do celu. Wieczór był nadal daleko, ale musieli odetchnąć, zjeść i wypić. Pedrus zrobił rundkę po prowizorycznym obozie, opatrując rany i oferując przeróżne kremy i mikstury. Torba cyrulika zdawała się być bezdenna, jeśli idzie o chirurgiczne przyrządy, ale to było im na rękę.

Zwłaszcza, że najciekawsze dopiero przed nimi.

* * *



Zamek czasy świetności miał dawno za sobą. Najemnicy nie znali się za bardzo na historii, ale mogli się domyślać że został opuszczony w wyniku jednej z licznych wojen o Międzyrzecze. Mury były w ruinie i na kamiennych ścianach widać było upływ czasu, ale nawet teraz zamczysko stało dumnie i górowało nad okolicznym lasem. Jeśli o strategię idzie, lokalizacja była strzałem w dziesiątkę.

- Fjalarberg. - Wyszeptała Elva.

Dziewczyna i Olaf wymienili się spojrzeniami, w których dostrzec można było jakby... Smutek? Madyass za to westchnął, a Pedrus pokręcił głową. Vindieri chyba niegdyś słyszał historię zamku w jakiejś tawernie, ale pamiętał niewiele - tylko tyle, że "zdrada" i "rzeź" były motywami przewodnimi tamtej zasłyszanej opowieści. Narsaini za to nie wiedzieli nic, a nic. Ot, jedynie kolejna ludzka ruina, jakich widzieli wiele.

- To tutaj. - Oznajmił Olaf, przestępując nerwowo z nogi na nogę.

- Od frontu raczej nie wejdziemy. - Zauważył Beorn.

- Jest boczne wejście, którego używano podczas oblężeń. - Zaoferował ochoczo jeniec-przewodnik. - O, tam o.

Olaf wskazał palcem zbocze wzgórza i najemnicy dostrzegli żelazną kratę. Zsiedli z wierzchowców i przywiązali je do drzew, a następnie pieszo zbliżyli się do rzekomego wejścia, którego broniła kłódka.

- Masz klucz? - Zapytała się Elva.

Przewodnik pogrzebał chwilę w kieszeniach, po czym wydobył rzeczony klucz, podając go dziewczynie.

- To mo...

Madyass uniemożliwił mu dokończenie zdania, wbijając nóż pod żebra.

* * *


Krata, jak się okazało, strzegła wyrzeźbionego tunelu, który kończył się stromymi schodami. Wspinaczka trwała dłużej, niż się spodziewali. Pierwsi ruszyli gwardziści, za nimi Madyass z Elvą, następnie Vindieri i Narsaini, a Pedrus i Tylo zamykali pochód. W wątłym świetle pochodni musieli ostrożnie mierzyć każdy krok, zwłaszcza że dyskrecja była wskazana.

Dziwne było to, że nie napotkali żadnych czujek. Zdrowy rozsądek nakazywał obstawianie miejsc takich jak to, ale dopiero teraz uświadomili sobie że nawet na wiekowych murach nie dostrzegli żadnych wartowników. Jak na razie argumentowali to zwykłym szczęściem.

Schody doprowadziły ich do pomieszczenia, które było zapewne magazynem, chociaż próżno było doszukiwać się skrzynek czy innych zapasów. Jedyne, czego było pod dostatkiem, to pajęczyny i szczury. Najemnicy rozeszli się po pomieszczeniu, cichutko i szybciutko rozeznając się w sytuacji.

Zamek jedynie sprawiał wrażenie opuszczonego. Tylo i Beorn, którzy podeszli do okien wychodzących na dziedziniec, mieli nań dobry widok. Widzieli, jak na odległym końcu stoi siedem koni, ale po ich właścicielach nie było ani śladu.

Z pomieszczenia prowadziły dwie pary drzwi. Jedne, te po prawej od klatki schodowej, były otwarte na oścież i widzieli jak korytarz biegnie przez jakiś czas prosto, a następnie kończy się zakrętem. Kilka pomieszczeń przylegało do holu, ale nie mogli być pewni co się w nich znajduje. Drugie drzwi były uchylone, ale domyślali się, że prowadziły do wejścia i głównego holu.

We Fjalarbergu było cicho, jeśli nie liczyć rżenia koni na podwórzu i oddechów najemników w magazynie.

Cisza przed burzą.



_______________________________

"Fjalarberg"
 
__________________
"Information age is the modern joke."

Ostatnio edytowane przez Aro : 05-11-2013 o 00:58.
Aro jest offline  
Stary 09-11-2013, 02:54   #33
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
1 akapit we współpracy z Ryzykantem

Vindieri wymruczał pod nosem coś w stylu ,,biednemu zawsze wiatr w oczy”. Cóż, miał trochę racji. Niezbyt uśmiechało mu się bowiem przetrząsanie na ślepo kolejnych pomieszczeń. Cholera go wie, co można tam spotkać. Mimo to popatrzył na resztę kompanów z lekkim, ponurym uśmiechem. Jak już ginąć, to przynajmniej w niezłym towarzystwie, nie?

- Niezbyt uśmiecha mi się rozdzielanie na mniejsze grupki, niezbyt miłe byłoby spotkanie się z przewagą trzy do jednego albo jeszcze większą… - Wymruczał cicho do reszty drużyny. - Powinniśmy też chyba zacząć od dokładniejszego zbadania rozkładu tego cholernego zamczyska. W razie czego trzeba przecież wiedzieć, którędy spierdalać, co? - Uśmiech poszerzył się, palcem wskazał zakręcający gdzieś korytarz. - A te pokoje, o tam, po bokach. Może to sypialnie? Ktoś chce sprawdzić? Bo ja niezbyt. Ale bym się za to napił…

- Nie sypialnie. - Odezwał się Pedrus, który zdawał się być zafascynowany kępką kurzu w kącie. - Kwatery służących, a korytarz prędzej czy później doprowadzi do spiżarni i kuchni, a stamtąd blisko do wielkiej sali.

Najemnicy spojrzeli się na Szalonego, wyraźnie zdziwieni jego wiedzą.

- Jestem cyrulikiem. - Chłopak wzruszył ramionami, jakby to wyjaśniało wszystko. - Bywałem już w soennyrskich zamkach i uwierzcie mi, nie różnią się zbytnio od siebie.

-Jasne. - Mruknął nieco zbity z tropu najemnik. - Czyli na naszej drodze mogłaby znaleźć się kuchnia? - Uśmiechnął się do swoich myśli. - Pedrus, nie masz przypadkiem jakichś specyfików… Medycznych… Które, na ten przykład, nieco zabarwiłyby treść żołądka naszych gospodarzy? Zawsze lepiej walczyć z kimś, kto ma sraczkę, albo jeszcze co gorszego. Choć ostatecznie możnaby i przeprowadzić frontalny atak na… Cholera wie kogo, bo nawet nie wiemy, gdzie te skurwiele się chowają. Ale żreć muszą. Więc myślę, że albo urządzona gdzieś zasadzka, albo zatrucie powinno ich nieco zaskoczyć.

Vindieri popatrzył po reszcie. Mówił, co myślał, choć liczył się też ze zdaniem innych. Wolał wszystko zaplanować wcześniej. Teraz to oni mieli element zaskoczenia, a to już sporo.

- Coś by się znalazło. - Pedrus wzruszył ramionami.

- W sumie plan dobry… - Stwierdziła Elva, ale jakoś tak powątpiewająco. - Tylko czy naprawdę myślisz, że będą teraz żreć? Jak tamci nie wrócą, to mogą się zrobić podejrzliwi. Może nawet ruszą dupska i wylegną, żeby sprawdzić co z ich kompanami.

- Nie ma co strzępić języków. - Odezwał się Madyass. - Mamy element zaskoczenia po naszej stronie, a i wiele ich nie zostało. Nie ma co się pierdolić, trzeba ruszać.

Rudy żołnierz ruszył powoli korytarzem, z dwójką gwardzistów depczącą mu po piętach. Elva westchnęła, pokręciła głową i, dobywszy swoich noży, ruszyła w ślad za mężczyznami. Pedrus, widocznie niepewny co zrobić, zagryzł wargę i rozejrzał się po pozostałych. Ghrarr stał ze zmarszczonym czołem, jakby coś głęboko kontemplując, Beorn ruszył w stronę korytarza, a Tylo otworzył okno i dobył łuku.

- Jakby ktoś próbował dać nogę, to go ustrzelę. - Oznajmił towarzyszom.

- Dziwne… - Mruknął Ghrarr pod nosem, ale zaraz potrząsnął głową i ruszył za innymi.

Na słowa Tylo Vin tylko wzruszył ramionami. Jak na jego rozum, niezbyt mądrym było pozostawanie praktycznie samemu na wrogim terenie. Ktoś będzie musiał pilnować mu pleców. Z tego co mężczyzna zauważył (a raczej odczytując ze stanu, w jakim chłopak się znajdował), Tylo był ryzykantem. Albo strasznym pechowcem. Ale to przecież jego wybór.

Poprosił za to Pedrusa, by podążył za nimi. Lepiej nie zostawiać cyrulika na wrogim terenie. Zbyt dużo przykrości mogło spotkać go ze strony wrogów. Bardzo krwawych przykrości. No i zawsze lepiej mieć natychmiastową pomoc medyczną na miejscu, zamiast modlić się, żeby Pedrus nadal był w tym samym miejscu, w którym go ostatnio widzieli.

Dręczyły go też pewne wątpliwości dotyczące mieszkańców fortu, aczkolwiek postanowił na razie nie dzielić się nimi z towarzyszami. Nie chciał wyjść na głupca. W sumie, to nie chciał też mieć racji - to byłoby zdecydowanie gorsze od zbłaźnienia się w oczach innych najemników! Czasami jednak lepiej po prostu przemilczeć pewne sprawy.

Vin dobył miecza oraz krótszego sztyletu. Przyspieszył kroku, by dogonić gwardzistów. Nie czuł się za dobrze z tyłu, woląc od razu rzucić się w wir działania.

* * *


Najemnicy z duszą na ramionach zagłębili się w wąski korytarz dwójkami. Nie wiedzieli, czy i gdzie spotkają się z lokatorami zamczyska, więc starali się zbytnio nie hałasować. To, że ktoś, a nawet wielu ktosiów, melinował się w ruinie było jasne po obecności wierzchowców. Głupotą byłoby zrzeczenie się asa w rękawie, jakim był element zaskoczenia.

Wędrówka korytarzem nie przeszkodziła im również we wściubieniu nosa w przylegające doń pomieszczenia, które okazały się być, nomen omen, służebnymi kwaterami. Pedrus nie mylił się, ale pokoje były od dawien dawna opuszczone, a jedynymi właścicielami były teraz szczury i tkające sieci pająki. Cyrulik miał również rację, jeśli idzie o dalszy rozkład kasztelu; za załomem korytarz ciągnął się tylko przez parę kroków, by skończyć się drewnianymi drzwiami.

Kuchnia, w przeciwieństwie do zostawionych za plecami pokojów była niedawno użytkowana. Świadczył o tym kominek, przy którym leżała sterta drewna, jak również garnki i inne utensylia kuchenne. Spiżarnia, do której zapuścił żurawia Beorn z Madyassem, była o dziwo pusta. Jedynie gdzieś w kącie gryzoń pałaszował pozostałe na podłodze ziarna. Vindieri chwycił za pozostawioną na drewnianym blacie butelkę i szarpnął za korek. Pociągnął nosem i uśmiechnął się czując znajomy zapaszek bimbru. Eksperymentalny łyk skutkował w formujących się w kącikach oczu łzach. Zacny trunek, jedynie szkoda że tak mało zostało.

Ghrarr, który od momentu wejścia do zamku był niespokojny, dopiero teraz zaczął się porządnie denerwować. Wcześniej dziwne uczucie tłumaczył sobie tym, że Fjalarberg może stać na Źródle, albo że wiekowe mury przesiąkły całkiem dosłownie historią. Teraz nie miał wątpliwości - świerzbiły go ręce, szumiało mu w głowie. Było tylko jedno wytłumaczenie: magia. Ktoś w Fjalarbergu czarował. Na dodatek całkiem blisko.

Beorn nie miał na podorędziu szóstego zmysłu jak jego pobratymiec, ale wyostrzony narsaiński słuch go nie zawodził. Wyraźnie słyszał przytłumione odgłosy czyjejś rozmowy, podobnie jak Pedrus i jeden z gwardzistów. Madyass, Elva, Vindieri i ten drugi gwardzista najwyraźniej nie mieli tak wyczulonych uszu jak inni.

Narsaini i Pedrus ruszyli powoli do drzwi po lewej, za którymi znajdować się powinna wielka sala. W niej natomiast powinno być źródło dźwięków i magicznego "promieniowania". Ich towarzysze na widok ich zachowania czym prędzej ruszyli do drugich drzwi, odległych o kilkanaście kroków od tych pierwszych. Obie grupy nieśmiało uchyliły odrzwia, a w chwilę później zrobiły to śmielej.

Trójka obecnych w wielkiej sali była zwrócona do nich plecami, ale to nie na nich zwrócili największą uwagę. O wiele ciekawsza była mglista Projekcja kobiety, górująca nad tercetem. Mogli szczerze powiedzieć, że takiej magii to jeszcze nie widzieli. Móc komunikować się na odległość i na dodatek w miarę dokładnie widzieć rozmówcę? Cudo!

Kiedy już nacieszyli oczy Projekcją i jej powabnymi kształtami, przyjrzeli się uważniej triu, które było fizycznie obecne w sali. Wysoki i wbity w elegancką tunikę mężczyzna o złotych lokach musiał być jakimś quasi-przywódcą, bo to głównie on podtrzymywał konwersację. Dorównujący mu wzrostem chudzielec w obcisłej skórzni z rapierem u boku był bez dwóch zdań Ellyrianem; tylko że w przeciwieństwie do Madyassa ellyriańskiej Starej Krwi było w nim sporo - świadczyła o tym cera i ciemne jak krucze skrzydła włosy. Był też trzeci, większy od pozostałej dwójki razem wziętej. Tyle że nie o wzroście tu mowa, a o szerokości i masie mięśni; bankowo pochodził z Południa, i to bardzo dalekiego Południa. Świadczyła o tym czarna skóra, południowe ostrze przypominające przerośnięty sierp i widoczny nawet z daleka jasny tatuaż na gardle. Dawny niewolnik.

Edvinowi najemnicy domyślali się, że z bandą Galmiego ta trójka nie miała nic wspólnego. Mag, Ellyrian i Południowiec działający w interesie Soennyru? Koń by się uśmiał.

Domysły potwierdziła podsłuchana rozmowa.

* * *


- Mam nadzieję, że odzyskałeś ładunek? - Odezwała się Projekcja, z akcentem podobnym do vindierowego.

- Przykro mi, Arcymistrzyni Ferrinaci. - Blondyn pochylił głowę, unikając wzroku rozmówczyni. - Przeszukujemy zamek, ale wszystko wskazuje na to, że Galmi i jego ludzie ulotnili się wraz z sivaanitem.

- Zaraza... - Magini mruknęła pod nosem. - Zapomnij więc o zamku, zbierz ludzi i znajdź Soennyrczyka, a co najważniejsze - sivaanit. Włożyliśmy w całą operację zbyt wiele koron, żeby pozwolić sobie na błędy. Oczekuję postępów.

- Tak jest, Arcymistrzyni. - Mag ukłonił się, ale Projekcja już się rozpłynęła.

* * *


Wpadli jak śliwki w kompot, tyle było wiadomo. Niby chodziło o ukrócenie napadów, ale teraz wszystko wskazywało na to, że to jakaś grubsza afera. Żeby jeszcze dodać całej sprawie rumieńców, był w nią zamieszany Krąg Magów. Było jasne, że rozchodziło się o jakiś metal - sivaanit - ale nie wiedzieli dlaczego. Nigdy w życiu nie słyszeli tej nazwy.

Nie mieli jednak czasu, żeby rozmyślać nad pechem i przewrotnością losu. Blondyn odwrócił się do swoich towarzyszy, na co z ust Elvy wyrwał się okrzyk zdziwienia i tercet stał się świadom ich obecności. Ellyrian i Południowiec nie wiadomo kiedy dobyli broni i ruszyli w ich stronę, ale zatrzymał ich mag.

- Stójcie, czekajcie! - Pospiesznym krokiem zbliżył się do najemników i przyjrzawszy uważniej blond pannicy, wybałuszył oczy. - Elva? Co ty, do ciężkiej cholery, tutaj robisz?

- Mam robotę do wykonania. - Odparła najemniczka, wychodząc na spotkanie blondynowi. - A ty, Marcel, zdaje się awansowałeś. Nowicjat za tobą, lata usługiwania innym magom przed tobą, kuzynie.

Następnie, ku i tak już sporej konsternacji wszystkich obecnych, Elva i Marcel rzucili się sobie w ramiona, ze śmiechem na ustach. Najemnicy mogli odetchnąć z ulgą.

W końcu "wróg mojego wroga jest moim przyjacielem".



_______________________________
Proszę o niepostowanie i zapoznanie się z postem w komentarzach.
 
__________________
"Information age is the modern joke."

Ostatnio edytowane przez Aro : 09-11-2013 o 03:30.
Aro jest offline  
Stary 16-11-2013, 10:19   #34
 
Ryzykant's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryzykant ma wyłączoną reputację
Rodzinne spotkania rodzinnymi spotkaniami, ale to nie było ani miejsce, ani czas na opowiastki i wspominki. Nawet sami zainteresowani, Marcel i Elva, mieli tego świadomość i odłożyli sympatyczne i podnoszące na duchu rozmowy na później. Ich towarzysze, obrzucający się podejrzliwymi spojrzeniami, zdecydowanie do tego zachęcali i byli za.

- Więc sprowadzają was tutaj interesy, hm? – Mag odezwał się do edvinowych najemników, oglądając każdego po kolei, tylko by na powrót skupić się na Elvie. - Podejrzewam, że mamy wspólny cel.

Nikt jakoś nie kwapił się do potwierdzania czegoś, czego potwierdzać nie trzeba było. Tak jak Marcel i spólka, tak i oni sami pasowali do bandy soennyrskich patriotów jak pięść do nosa. Byli przedsiębiorczymi ludźmi interesu, którzy pracowali dla zysku. Pracę dla chwały i idei zostawiali głupcom.

- Nie trzeba być geniuszem, żeby się tego domyślać. – Mruknął w końcu Madyass, nie mogąc znieść przedłużającej się ciszy. - Przeczuwam, że zaraz złożysz nam ofertę.

- A i owszem. – Odparł blondyn. - Połączmy siły. W grupie zawsze raźniej i bezpieczniej. No i wstyd mi przyznać, ale brakuje nam utalentowanych tropicieli.

To ostatnie zdanie wypowiedział ze znaczącym uśmiechem w stronę Narsainów.

Najemnik westchnął ciężko, gdy Madyass powiedział to, co pewnie większość z nich miała na myśli. Niezbyt lubił sytuację, w których zazwyczaj była tylko jedna, naprawdę właściwa opcja. Zawsze wolał miećwolny wybór. Ogólnie, jakby na przekór swojemu uzależnieniu, wolał być człowiekiem wolnym, któremu nikt nie może nic narzucić. A tutaj znalazł się w dosyć… Niekomfortowej sytuacji, delikatnie mówiąc.
Niezbyt ufał magom. Nie to, że ich nie szanował, co to to nie. Szanował i to nawet bardzo. Rozumiał, że dojście do perfekcji w sztuce magicznej to naprawdę ciężka praca, może nawet trudniejsza niż opanowanie do perfekcji Ellyriańskiego stylu szermierczego. Przemęczone mięśnie prędzej czy później zregenerują siły, tak samo jak i rany zadane przez nauczyciela podczas treningu. Za to rany na umyśle goiły się o wiele wolniej… A niektóre wcale. Słyszał bowiem naprawdę wiele o magach, których pożarła własna, wydawałoby się, nieskończona ambicja. No i o tych, z braku lepszego słowa, szalonych. Vindieri nigdy się tym nie interesował, ale zdawało mu się, że magia deprawowała. No i przyciągała kłopoty. Dlatego zazwyczaj trzymał się od tych spraw z daleka.
Ale tym razem chyba nie miał zbyt wielkiego wyboru. Miał przecież robotę do wykonania! A raz wziętego zlecenia nie wypada przecież porzucać- nawet, jeśli na drodze do wykonania misji stoi legion magów gotowych zetrzeć go w pył. Inaczej po prostu nie wypada…
-Żeby połączyć siły przydałoby się dowiedzieć się o sobie nawzajem nieco więcej- burknął, na początku nieco nieśmiało,

- Oczywiście. - Odparł blondyn, odwracając się w stronę Vina. - Marcel Lornssenr, Mag Kolegium, działający w imieniu Kręgu Magów. Moi towarzysze to panicz Eryann Lerigios… - Tu wskazał na Ellyriana. - Oraz Alziz Jar’ael, zwany “Niezłomnym”.

Na dźwięk imienia Południowca nastąpiło w grupie przybyszy wyraźne poruszenie. Większość z nich znała historię Alziza, a przynajmniej jedną z jej wersji. Różniły się one szczegółami bądź opisami poszczególnych zdarzeń czy osób, ale wszystkie malowały głównego bohatera tak samo - jeden z najświetniejszych gladiatorów, którzy stąpali po ziemi. Oczywiście jak to w przypadku takich wojowników bywa, był niewolnikiem. Pod jego ostrzem zginęły setki ofiar, gołymi rękoma rozłupywał czaszki i obezwładniał zwierzęta, zaczynając od lwów na niedźwiedziach kończąc. Fakty i mity rozpowiadane po zajazdach nie były jednak zgodne co do zakończenia - niektórzy twierdzili że Alziz zginął, niektórzy że wygrał swą wolność i żyje gdzieś w spokoju. Najemnikom dane było poznać prawdę.

- Jest z nami również czwórka najemników. - Ciągnął Marcel. - Leios, Sebius, Myron oraz Pamvilos.

- No i pozostaje pewna myśl dręcząca mnie od dłuższego czasu… - Ton Vindieriego zelżał. - Ludzie których szukacie… Szukamy… To nie jest zwykła banda bandytów. To banda zdecydowanie niezwykłych bandytów. Którzy mają coś równie niezwykłego, czego szukacie. Albo kogoś? Cholera go wie, to nie na mój rozum. Zdecydowanie, kiedy jestem trzeźwy. - Wpadłszy w słowotok, męczony uciążliwą suchotą w gardle zaczął przechadzać się po sali. - Fakt, może to niegrzeczne, że usłyszeliśmy waszą rozmowę… Ale, na przykład w moim sercu, zasiało to niepokój. Cholerny niepokój. Wolę wiedzieć z kim przyjdzie mi się zmierzyć. No bo, powiedzmy sobie szczerze- ktoś, kto kradnie coś magom, sam musi znać się nieco na magii. Albo być cholernym skrzyżowaniem Narsaina z duchem. - Popatrzył na towarzyszy z lekkim uśmiechem. - Bez obrazy.

- Albo skończonym głupcem. - Mruknął pod nosem Eryann.

- Cóż, bandyci jak bandyci. - Stwierdził Marcel, rozkładając ręce. - Jedyne, co ich wyróżnia to fakt, że walczą o ideę. Chcą niepodległości swej ojczyzny. Cel szczytny, ale szanse powodzenia - mierne. To, co ukradli, to sivaanit. Niezwykle cenny metal, ale ani krztyny magiczny. Wręcz przeciwnie…

Mag nie dokończył urwanego zdania, najwyraźniej uznając że wiedzą wystarczająco wiele.

Coś Vindieremu nadal nie pasowało. Rozejrzał się po towarzyszach.
-Ktoś pójdzie po Tylo? Chyba jest tu w miarę bezpiecznie, więc wypadałoby, żeby też się wypowiedział co do… - Podkreślił te słowo nutką ironii. - Oferty. Jeszcze nam poodstrzeliwuje łby kiedy spróbujemy stąd wyleźć.

Pedrus bez słowa odwrócił się na pięcie i zaraz zniknął im z oczu. Dwaj gwardziści spojrzeli po sobie i dołączyli do cyrulika. Pozostali obecni w sali nadal spoglądali na siebie krzywo, ale na pewno z mniejszą dozą nieufności i uprzedzenia.

- Spieszy nam się. - Oznajmił Marcel. -Chcemy złapać Galmiego przed zachodem słońca.

Ponaglenie do podjęcia decyzji było słyszalne i podziałało na niektórych.

- Ja cię nie zostawię, kuzynie. - Oznajmiła Elva z rozpromienioną buzią.

- A ja nie zostawię Elvy. - Burknął Madyass, ale musiał mieć też jakiś inny powód. Zaciekawione spojrzenia rzucane w kierunku Alziza sugerowały jaki.

-A ja nie zostawię nikogo z was. - Wzruszył ramionami Vin. On również przyglądał się z fascynacją Alzizowi. Sporo mógł się od niego nauczyć. Naprawdę sporo. A w zasadzie każda chwila jest dobra do samodoskonalenia. - Magia… Najemnicy… Niepodległość… Brzmi jak materiał na dobrą karczemną piosnkę. - Zażartował głośno, po czym pod nosem dodał. - Na tyle dobrą, żeby zdrowo się przy niej napruć i przestać myśleć o pieprzonych problemach, w które się wplątałem...

Pomimo tego, że miał sporo wątpliwości, zgodził się na udział w rozgrywce o sivaanit. Robota to robota. Może uda się nawet upiec dwie pieczenie na jednym ogniu- pieniądze za eskortę, a i magowie coś może dorzucą?

- To kiedy ruszamy?

- Jak najprędzej. - Odparł mu Marcel.

Vindieriego bardzo satysfakcjonowała taka odpowiedź.
 
Ryzykant jest offline  
Stary 17-11-2013, 02:50   #35
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Mówi się, że darowanemu koniu w zęby się nie zagląda i edvinowi najemnicy trzymali się tego powiedzenia. Owszem, byli w stanie wykonać zlecone zadanie na własną rękę, ale jeśli nadarzyła się okazja do współpracy i nawiązania nowych kontaktów, dlaczego mieliby z niej nie skorzystać? Krąg Magów był przecież organizacją szeroko znaną, z kontaktami gdzie okiem sięgnąć, a i kieszenie miał raczej głębokie. Na współpracy można było tylko zyskać.

Z Fjalarbergu wyruszyli kilka chwil po zakończeniu rozmowy, ponaglani przez Marcela. Czwórka najemników, która towarzyszyła wysłannikowi Kręgu, była pospolita do bólu. Ubrani w skórznie, z mieczami przy pasach i łukami przewieszonymi przez ramiona nie wyglądali na profesjonalnych zabijaków, ale pozory mogły mylić. Zresztą niedługo się okaże.

Otaczający zamek las zdawał się mniej przyjazny teraz, kiedy słońce zaczęło układać się do snu. Wiatr wprawiał pozółkłe liście w ruch, mgła powoli zaczęła spowijać okolicę i, ku niezadowoleniu chyba wszystkich, zaczął siąpić deszcz. Jak na razie była to jedynie mżawka, za co mogli dziękować bogom. Potężniejsza ulewa mogłaby zmyć ślady, za którymi podążali, a tak jedynym zmartwieniem było to, że trochę zmokną.

Galmi i jego banda opuścili Fjalarberg razem z wozem, co poświadczały dwie równoległe linie, bięgnące krętą, błotnistą ścieżką. Podążanie za tak oczywistym śladem było dziecinnie proste i nie nastręczyło żadnych trudności. Miejsce, w którym trop się skończył, znaleźli w miarę szybko.

A tam po raz kolejny sprawy się skomplikowały.

* * *


Pierwsze ciało na które się natknęli należało do podstarzałego już mężczyzny. Leżał z twarzą w błocie, które wokół nieboszczyka przybrało ciemno-czerwoną barwę – skutek paskudnego cięcia biegnącego od ramienia do biodra. Najemnicy kolejny zakręt pokonali już pieszo, z dłońmi na broniach i zmysłami w stanie gotowości.

Ścieżka kończyła się polaną, która wiosną i latem była najpewniej usłana kwiatami. Teraz jedynymi dekoracjami były kolejne ciała, których naliczyli z tuzin i zabarwiona na szkarłat ziemia. Niebo nad ich głowami już od jakiegoś czasu stopniowo ciemniało i teraz z ciężkich chmur runęły na świat strugi deszczu, jakby sama Matka Natura lamentowała nad losem martwych nieszczęśników.

- Rzeź. - Mruknął pod nosem panicz Lerigios. - Nie mieli szans.

I miał rację, a przynajmniej wszystko na to wskazywało. Najemnicy rozeszli się po polanie, przeszukując zmarłych i po cichu zastanawiając się, czy ich domysły się sprawdzą. Sprawdziły się.

- Kurwa! - Wydarł się Marcel i odgarnął przyklejone do czoła włosy. - Poznaję tego tutaj.

- Kto to? - Spytał Vindieri, przewidując odpowiedź.

- Galmi. - Odparł mu mag przez zaciśnięte zęby.

- A więc jeden problem z głowy. - Stwierdził Madyass, wzruszając ramionami. - Ale gdzie wóz i ten twój sivaanit?

- Gdybym to ja wiedział. - Odpowiedział Marcel. - Ruszajmy dalej, nie mamy czasu do stracenia.

* * *


Wóz znaleźli pół ligi od krwawej polany, porzucony na skraju leśnej drogi. Nie mogli się dziwić, bo konstrukcja była naprawdę kiepska i sklecona byle jak. Jedno z kół sterczało pod naprawdę dziwnym kątem, a całość wyglądała jakby miała się zaraz rozlecieć. Rzecz jasna brakowało sivaanitu, ale to ich wcale nie zaskoczyło.

- Świeże. - Oznajmił Beorn, oglądając ślady końskich kopyt.

Trop prowadził nie dalej wzdłuż drogi, ale odbijał w prawo między drzewa. Co prawda większość liści zdążyła już opaść na wąską dróżkę, ale liściasty baldachim nadal oferował jako takie schronienie przed deszczem, co było na plus. Wędrówka przez ostępy nie potrwała długo i odbite w błocie ślady kopyt wnet doprowadziły ich do rzeczki, prawdopodobnie tej samej przy której odparli atak zasadzkowiczów. Mimo lejącej się z nieba ulewy, woda nie zdążyła jeszcze wezbrać i wylać się poza swe zwyczajowe granice.


- Bród. - Mruknął ktoś pod nosem.

Podróż na drugi brzeg kosztowała najemników niemało nerwów. Świadomość tego że jeden niepewny krok mogli przypłacić życiem skutecznie uciszała jakiekolwiek inne myśli, które jak dotąd zaprzątały im głowy. Z duszą na ramieniu, jedno po drugim, dotarli na drugą stronę strumienia bez większych kłopotów. Co prawda nie obyło się bez przekleństw, potknięć czy odrobiny strachu, ale dali radę.

Konie zostawili przywiązane do drzew kilkanaście metrów od rzeczki, posłuszni narsaińskim sugestiom. Złotoocy twierdzili, że są naprawdę niedaleko od... No właśnie, kogo? Nie mieli pojęcia, komu mogli podziękować za wyeliminowanie ich celu. Wątpili również, czy nadarzy się ku temu okazja. W końcu ktokolwiek zarżnął Galmiego i jego bandę był w posiadaniu sivaanitu, którego tak zawzięcie pożądał Krąg. Sprzeczne cele rzadko kiedy pozostawiały miejsce na przyjazne rozmowy.

* * *


Pierwszym zwiastunem nadchodzącej bitwy były strużki dymu na niebie, widoczne przez prześwity w koronach drzew i wątłe światło rzucane przez ognisko. Rozstawieni w linii, powoli okrążyli rozbity naprędce obóz pod osłoną coraz to dłuższych cieni i konarów drzew. Na obozowiczów mieli całkiem dobry widok.

Bez wątpienia byli najemnikami. Siedzieli bądź leżeli wokół rozpalonego ognia, rozmawiając i popijąc wino, co jakiś czas zagryzając mięsiwem. Nie różnili się niczym od pospolitych wojowników - ubrani w skórzane zbroje, z orężem przy pasach i prostymi łukami. Tylko jeden się wyróżniał. Wysoki, barczysty mężczyzna w kwiecie wieku kontrastował ostro z otoczeniem - zasługa jasnej zbroi i białego (aczkolwiek tu i ówdzie zabłoconego) płaszcza.

Domyślali się, z kim mają do czynienia; tylko jedna organizacja miała taki uniform. Zakon Białego Płomienia. Sytuacja robiła się coraz ciekawsza. Oto zrozumieli, że zostali wciągnięci w jakiś konflikt, jeden z licznych jakie istniały pomiędzy zakonnikami, a magami. Tylko jaką rolę grał w nim Edvin Ravssenr, errdeński kupiec?

Ale nie było czasu na zastanawianie się. Szczęknęły kusze i zaświstały wszelkiej maści pociski. Śmierć nadeszła na skrzydłach strzał i bełtów. A w chwilę później wraz z biegnącymi najemnikami.

Pora na ostatni taniec.


_______________________________
"Bród"
 
__________________
"Information age is the modern joke."
Aro jest offline  
Stary 21-11-2013, 19:48   #36
 
Ryzykant's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryzykant ma wyłączoną reputację
Vindieri niezbyt zdziwił się widząc tutaj kogoś z Zakonu Białego Płomienia. W zasadzie niewiele mogło go teraz zdziwić- a to dzięki temu, w jakim towarzystwie się znalazł.
Cięciwa zadrżała, niemal pękając. Vindieri wymierzył. To mógł być ostatni strzał w jego życiu. Spudłuje czy nie, nieważne. W tej chwili Vindieri oczyszczał umysł przed bitwą. Spróbował po prostu stać się chłodną maszyną której jedynym celem jest zabicie wroga. Czy nie taki bowiem był ich cel? Za chwile pogrąży się w śmiercionośnym tańcu. Cóż, przynajmniej nie zrobi tego sam.
Z tymi ludźmi nie łączyły go praktycznie żadne więzy. Pochodzili z różnych regionów, mieli inne przekonania, cenili inne wartości. Niektórzy należeli do zupełnie innych ras. Mimo to Vindieri naprawdę, podczas ostatnich dni, się do nich przywiązał. Będzie musiał postawić każdemu z nich kolejkę w barze, kiedy będzie już po robocie. Sądząc po tym, że wielce możliwe jest to, że nie wszyscy wyjdą żywi z następnej walki, nie będzie się musiał zbytnio wykosztowywać.
Tak. Miało być ciekawie.
Vindieri wystrzelił w pierwszego, najbliższego przeciwnika. Odrzucił łuk na ziemię. Tam, dokąd zmierza nie będzie mu już potrzebny. Dobył sprawdzonego miecza, do drugiej dłoni włożył sztylet. Rzucił się w kierunku członka Zakonu. Najpierw rzucił sztyletem, potem, z dobytą bronią i okrzykiem bojowym na ustach ruszył na przeciwnika. Nastał czas, by Vindieri dowiódł wreszcie swojej wartości bojowej.
To była ostatnia okazja. Może nawet w życiu?
 
Ryzykant jest offline  
Stary 24-11-2013, 01:25   #37
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Pierwsi z sukcesów, jak to zwykle bywa, mogli cieszyć się skryci wśród drzew strzelcy. Otwierające salwy co prawda nie okazały się celne w każdym przypadku, ale nie można też było narzekać na ich wynik. Dwa bełty przyniosły śmierć jednemu z najemników, który nawet nie zdążył zarejestrować, że nastąpił jakiś atak. Rozglądając się wokół nierozumiejącym wzrokiem, oberwał jednym pociskiem w biodro, a drugim w czaszkę. Wykrwawił się na poszycie leśne, wciąż ściskając w dłoni nadgryziony barani udziec.

Po drugiej stronie obozu drużynowy strzelec wyborowy - Tylo - dwiema naprędce posłanymi strzałami wyłączył z gry kolejnego najemnika. Beorn również mógł poszczycić się celnym okiem, ale jego pocisk jedynie zachwiał wojownikiem. Czarnoskóry Południowiec wystrzelił zza drzew jako jeden z pierwszych i to właśnie ten nieszczęśnik znalazł się na jego drodze. Sierpowe ostrze świsnęło, przeprowadzając momentalną dekapitację. Były gladiator był w swoim żywiole i szybkim piruetem wyminął kolejnego delikwenta, by za chwilę skrwawić mu plecy zamaszystym cięciem.

Madyass był zaraz za Niezłomnym i chociaż nie mógł poszczycić się tak wspaniałą karierą jak jego masywny, nowy sprzymierzeniec, to dotrzymywał mu kroku. Szybkim sztychem prosto w trzewia pozbył się najemnika, który pod impetem alzizowego ciosu zatoczył się w jego stronę. Kilkanaście kroków na prawo dwójka edvinowych gwardzistów starła się z dwoma najemnikami w akompaniamencie uderzeń żelaza.

Vindieri był gdzieś pomiędzy nimi, a Madyassem i Alzizem, którzy doskoczyli do ostatniego przy życie po tej stronie najemnika. Zakonnik w białym płaszczu stał okrążony ścierającymi się zbrojnymi, nonszalancko dzierżąc półtoraręczny miecz. "Raz matka rodziła," przemknęło Vinowi przez myśl i skoczył w stronę rycerza. Kątem oka zauważył jeszcze jak daleko po prawej Elva i Eryann biegną w kierunku pozostałych przy życiu najemników. Później porwał go wir walki.

Sztylet zawirował kilka dobrych cali od rycerskiej głowy, ale Vindieri już był przy nim i zmuszał do defensywy. Wprawione w ruch ostrze sięgnęłoby potylicy zakonnika, gdyby nie parada. Profesjonalna, solidna i szybka parada; Vin wiedział już wtedy, uskakując przed ripostą, że tak łatwo nie będzie. I nie było. Nawet w ograniczającym ruchy płaszczu i ciężkiej zbroi, rycerz uderzył dwakroć, i to dwakroć celnie. Mastegneńczyk wzbogacił się od dwie nowy rany - jedną na biodrze, drugą tuż pod żebrami. Vindieri odwinął się, skrwawiając zakonnikowi nadgarstek, ale drugie cięcie jedynie ześlizgnęło się po napierśniku, nie czyniąc zbytnich szkód.

Madyass i Alziz radzili sobie lepiej. Rudy żołnierz co prawda nie uczynił zbytnich szkód, tnąc jedynie powietrze, ale też sam wywinął się od dalszych uszkodzeń na ciele. Południowiec za to dwoma zamaszystymi cięciami pozbył się najemnika, otwierając go od obojczyka aż po męskość. Tylo i Narsaini, skryci pomiędzy drzewami, mieli dobry widok na pole bitwy. Skorzystaliby może ze swoich łuków, ale zamieszanie było niezłe i ryzykowaliby trafieniem w swoich.

Obie strony trwały w swego rodzaju impasie; żelazo albo uderzało w naprędce składane parady, albo przecinało powietrze. Jedynie młody Eryann udowodnił swój szermierczy talent, jak i zarozumiałość. Skłonił się nadbiegającemu najemników w szyderczym ukłonie, przybrał pozycję, zrobił wypad i... Umiejscowił rapier w oku przeciwnika, wykręcając rękojeść z sadystycznym uśmiechem na twarzy.

Krzyk, który wzniósł się ponad wrzawę zdawał się nieludzki. Przepełniony bólem i strachem krzyk wyrwał się z vindierowego gardła. Wszystko zdarzyło się szybko - próbował uderzyć w rycerza, ten natomiast zbił uderzenie i zripostował. Potężnie i boleśnie. Półtoraręczny miecz uderzył w przedramię, zamieniając je w krwawą ruinę i chyba druzgocząc kość. Vindieri nie wiedział. Był bezbronny; z prawą ręką niezdatną do użytku, z mieczem gdzieś pod nogami, mógł tylko próbować się wycofać. Szok i utrata krwi jednak zrobiły swoje i, nie wiedząc kiedy, leżał na ziemi. Czekał na uderzenie, które zakończy jego żywot.

Nie nadeszło, bowiem Madyass i Alziz przyszli mu w sukurs. Duet zmusił zakonnika do cofnięcia się, nieustannie i nieubłaganie kąsając i uderzając. Ale Vindieri tego już nie widział. Wpatrywał się w ciemniejące niebo, zbyt słaby nawet na jakieś próby odczołgania się w bezpieczne miejsce. Gdzieś niedaleko niego rozbrzmiały kroki i po chwili ktoś zaczął go ciągnąć za kołnierz po ziemi.

Walka dobiegała końca, tyle było wiadome. Najemnicy Zakonu wykrwawiali się w błocie, podobnie jak dwójka edvinowych gwardzistów i Pamvilos. Ostał się jedynie rycerz, który najwyraźniej postanowił zginąć z mieczem w dłoni. Nawet pomimo tylowej strzały w barku i przeoranego przez Marcela ognistym grotem boku, utrzymywał się na nogach. Alzizowe cięcie napotkało paradę, Madyass trafił jedynie powietrze. Zakonnik zdołał jeszcze uderzyć dwa razy rudego żołnierza, przy drugim uderzeniu rozbrajając go i posyłając na ziemię, ale nie mógł odwołać nieuniknionego.

Alziz zakończył walkę, potężnym ciosem z góry pozbawiając rycerza ręki i, w ostatecznym rozrachunku, życia.




Cern, Ellyria

Niegdysiejsza stolica Soennyru przedstawiała się marnie. Oczywiście każdy, nawet Narsaini, znali jako tako historię tych miejsc. Wielokrotne wojny o Międzyrzecze spustoszyły kraj, przetrzebiły większość szlachty i posiadaczy ziemskich, a zamki i posterunki wzdłuż obecnej granicy zostały zniszczone podczas tego, czy owego oblężenia. Cern miało najgorzej.

Usytuowane nad rzeką Viflod, na jednym ze wzgórz, przez lata umożliwiało cerneńskim siłom kontrolę nad niemal wszystkimi brodami i miejscami przepraw. Cern było również ważnym ośrodkiem handlu i przemysłu, jak również siedzibą soennyrskich Królów. Wszystko trafił szlag, kiedy Ellyria i Azavert zaczęły rościć sobie prawa do ziem Międzyrzecza. Kiedy upadło Królestwo, zaczęły się przepychanki Korony i Arcyksięstwa. Cern oblężano regularnie co kilkanaście lat i mieszkańcy stopniowo opuszczali gród, by szukać szczęścia gdzie indziej. Zamek dumnie górujący nad okolicą popadł w ruinę i któregoś dnia zwyczajnie zawalił się pod własnym ciężarem.

Cern, wedle Pokoju Errdeńskiego który zakończył ostatnią wojnę, powinno być podzielone pomiędzy Koronę, a Arcyksięstwo. Oba państwa trzymały po swoich stronach rzeki garnizon i fortyfikowały pozycje na wypadek (wedle niektórych nieuchronnego) konfliktu. Ale najemnicy już z daleka widzieli, że coś się święci. W ciemnicy ognie i łuna były aż nazbyt wyraźnie widoczne.

- Mówiłeś, że będzie bezpiecznie. - Elva powiedziała do Marcela.

- No i jest. - Mag wzruszył ramionami. - Przynajmniej po naszej stronie. To ta druga ma nieciekawie.

- Kurrrrwaaa... - Jęknął Vindieri z ręką unieruchomioną deseczką. - Mam dosyć wrażeń na dziś.

Nikt nie zaprotestował. Starcie z zakonnikiem Mastegneńczyk niemal przypłacił życiem i chyba tylko szybka pomoc Pedrusa go uratowała. Chyba po raz pierwszy od początku roboty widział cyrulika w pełnej przytomności, chociaż prawdę powiedziawszy pamiętał niewiele. Jeszcze teraz, po dwóch godzinach jazdy i trzech od starcia, czuł skutki potężnych magicznych mikstur przeciwbólowych, którymi został napojony. Ale musiał przyznać, było mu przyjemnie. Oprócz magii, w pedrusowych specyfikach musiało kryć się coś jeszcze. Halucynogeny? Alkohol? Nieważne. Ważne, że ręka pozostanie na swoim miejscu.

Co było dziwne, po tej nieciekawej stronie rzeki nie wisiały sztandary, które powinny. Zamiast czarnego, dwugłowego orła na szkarłatnym tle widzieli białego wilka w błękitnym polu. I jeszcze jeden, którego nie znali - młot na biało-niebieskim tle. Nie, żeby ich to obchodziło. Obchodziła ich tylko marcelowa obietnica noclegu i jedzenia. Tylko dlatego znaleźli się w Cernie.

* * *


Wartownicy nie sprawiali im żadnych problemów, dzięki statusowi Marcela. Wskazali nawet grzecznie drogę do posterunku, ale zamilkli na pytania o to, co się dzieje na zachodnim brzegu. Podobno takie mieli rozkazy. Sytuacja wyjaśniła się przy spotkaniu z komendantem.

- Zajęliśmy zachodni brzeg. - Oznajmił obojętnym tonem. - Takie mieliśmy rozkazy. Syn Jarla Varcyrnu przybył z posiłkami dwie noce temu z glejtem od Króla. Miał wzmocnić nasz garnizon na wypadek... Incydentów.

- Incydentów? - Powtórzył Marcel z uniesionymi brwiami.

- Gdzieście byli przez ostatnie dni? - Zapytał komendant. - Soennyrczycy skorzystali z chaosu w Azavercie i wzięli Easeyr, ogłaszając niepodległość. Robią, co chcą, bo większość azaveryjskich arystokratów opowiedziała się za Arcyksięciem Aronem i pomaszerowała na południe ze swoimi wojskami. Sam Arcyksiążę chuja może zrobić, bo siedzi między młotem, a kowadłem.

- I Korona postanowiła zaprowadzić porządek? - Elva skrzywiła się.

- A gdzie tam. - Wojskowy machnął łapą. - Dzisiaj Soennyrczycy podstępem wzięli zachodni Cern. Panicz Nevcemer zarządził przekroczenie rzeki i tymczasową okupację.

- "Tymczasową"... - Prychnął któryś z najemników.

- Nie utrzymają się długo. - Stwierdził z przekonaniem Madyass. - Wzięli Easeyr, ale jedno miasto nie czyni ich zwycięzcami.

- I dlatego właśnie maszerują na Areuze. - Oznajmił komendant i westchnął. - Najpierw wojna domowa w Azavercie, teraz soennyrska insurekcja. Nadchodzą ciekawe czasy.

Co do tego nie było wątpliwości.

* * *


Następny dzień przyszedł szybko, a wraz z nim moment na pożegnania. No, to za dużo powiedziane, bo żegnali się tylko Elva i Marcel. Reszta była jakoś mniej chętna na uściski i ciepłe słowa.

- Rozmawiałem z moimi przełożonymi. - Oznajmił im mag. - Są wdzięczni za wasz wkład i pomoc w całą sprawę. Kiedy dotrzecie do Errden, zgłoście się do tamtejszej filii Banku Żelaznego po zapłatę.

Obietnica złota poprawiła nastroje.




Errden, Ellyria
Sześć dni później


Ellyriańską stolicę Międzyrzecza zastali taką, jaką ją zostawili. Tylko że nie całkiem. Zmiany były subtelne, ale nadal dostrzegalne i wyłapywali je w drodze do edvinowej rezydencji. Kilka witryn sklepowych było wybitych, tu i ówdzie widzieli wywalone z zawiasów drzwi. Ludzie jakoś krzywiej spoglądali na Elvę i ogólnie każdego, kto wyglądał na Soennyrczyka. Nie wiedzieli, co o tym sądzić. Czyżby coś ich ominęło?

Przed rezydencją Edvina spotkała ich niemiła niespodzianka. Brama była zamknięta na cztery spusty i strzeżona przez dwójkę mężczyzn. Tyle że nie pracowali dla kupca. Czarno-czerwone, pasiaste uniformy to poświadczały. Jeden ze strażników obdarzył ich ponurym, znudzonym spojrzeniem.

- Czego tu? - Warknął drugi.

- Mieliśmy spotkać się z Edvinem Ravssenrem. - Walnął prosto z mostu Madyass.

- To macie pecha. - Ziewnął ten przyjemniejszy. - Siedzi tam, o... - Wskazał górujący nad miastem zamek. - W lochach.

- Co, kurwa? - Wyrwało się Vindieriemu. - Za co?

- Za zdradę stanu. - Oznajmił nieprzyjemny. - A teraz wypierdalać.

* * *


Uznawszy, że nie ma co strzępić sobie języków w próbach rozmowy ze strażnikami, drużyna skierowała się na Stary Plac, gdzie swoją siedzibę miała errdeńska filia Banku Żelaznego. Jak każdy z najpopularniejszych i najsolidniejszych banków, i ten należał do Wspólnoty Vuokaackiej. Oddział w Errden mieścił się w jednym z nowszych budynków, postawionym z marmuru i w myśl ellyriańskiej szkoły budowniczej.

Strażników było mało, prawie że wcale, ale to ich nie dziwiło. Powiedzenie, że tylko idiota próbowałby obrobić Vuokaatów, było całkiem dobrze znane. Ghrarr wyczuwał uśpione zaklęcia w ścianach i pod stopami, które były wystarczającymi środkami bezpieczeństwa.

Kiedy już odstali swoje w kolejce i dostali się do jednego z okienek, podali swoje imiona i powołali się na Marcela oraz Krąg. Dostali do rąk skrawki pergaminu, na których mieli się podpisać, ale tylko Pedrus złożył na swoim zamaszysty podpis. Reszta postawiła mniej lub bardziej koślawy krzyżyk. Wręczono im przyjemnie pełne sakiewki, po jednej dla każdego. Tylko że na tym się nie skończyło. Dostali też, ku zdziwieniu, po drugim woreczku monet.

- Coś nie tak, proszę państwa? - Obsługujący ich Vuokaat zlustrował ich spojrzeniem.

- Chyba zaszła jakaś pomyłka. - Odezwał się niepewnie Ghrarr.

- To niemożliwe. - Odparł bankier i zerknął w dokumenty. - Na pańskie imiona dokonano dwóch wpłat. Jedna została wykonana przez Krąg Magów, a druga przez Sigurda Lornssenra.

Najemnicy nie zamierzali dyskutować. Złota nigdy za wiele.

* * *


Zajazd "Pod Dwoma Toporami" był jednym z lepszych w Errden i to właśnie w nim drużyna zamierzała oblać wykonane zlecenie. Przeżyli oraz dostali zapłatę - na dodatek podwójną! Nie było co kręcić nosem i narzekać; mogli być z siebie zadowoleni. Zwłaszcza Vindieri, którego ręka wracała do stanu używalności, miał powody do świętowania. Wyszedł cało ze starcia z rycerzem Zakonu Białego Płomienia, a to nie lada wyczyn. Inni też mogli się cieszyć - nowe znajomości, pełne sakiewki. Było dobrze.

Zabawę i zadowolenie mógł umniejszać tylko fakt, że nie pozostaną w nienaruszonym składzie. Pedrus zamierzał szukać szczęścia w Greinie, Tylo zamierzał pójść swoją drogą, a Madyass z Elvą zamierzali odwiedzić Ylcveress. Vindieri i Narsaini jeszcze nie mieli żadnych planów, ale też raczej nie zamierzali zagrzewać miejsca w Errden.

Świat stał przed nimi otworem.






Koniec.

Dziękuję Panom za grę.



_______________________________
Proszę Obsługę o zamknięcie tematu w czwartek, 28.11. Z góry dziękuję.
Raport. ([Autorski] Zuchwali)
 
__________________
"Information age is the modern joke."

Ostatnio edytowane przez Aro : 24-11-2013 o 19:18.
Aro jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:01.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172