Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-11-2013, 14:07   #29
Makotto
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Morgan zaklął, uniósł rewolwer i wypalił, po cichu licząc że reszta grupy którą sobie wybrał też jakoś weźmie udział w starciu.

Pomijając jednak złudne nadzieje, Lockerby po prostu zaczął strzelać.

Trafienie pokrak z tak małej odległości nie było szczególnie trudne.

Im bliżej były niego tym bardziej uderzył w jego nozdrza smród tych pokrak wywołujący łzawienie oczu i odbierający oddech. Pierwsza kula chybiła, orając skórę, druga wbiła się oko bestii wywołując jej skrzek wściekłości i bólu. Najwidoczniej, na te typki zwykłe kule wystarczały... choć nie były tak zabójcze jak dla żywych. Trzecia kula również tylko drasnęła niegroźnie nieumarłych.

Odgłos błyskawicy tuz za nim świadczył, iż doktorek wreszcie włączył się do walki. Tymczasem stwory napierały i ich odór był coraz silniejszy.

-Kurwa mać...- Morgan zacisnął zęby, podniósł rewolwer i kciukiem odciągnął kurek, by następnie posłać pocisk prosto w kolano pierwszego z dwóch potworów.

Drugą ręką spod płaszcza wyjął nóż.

To był celny strzał. Kula przebiła kolano powalając potworka na ziemię.Bestia jednak z początku zaskoczona spróbowała powstać opierając się o ścianę. A jej kompan dotarł już w pobliże Morgana... zbyt blisko, by rewolwer dało się skutecznie użyć.

Dlatego nadszedł czas na improwizację.

Morlock zrobił krok do przodu, uniósł broń i na odlew uderzył kolbą przez pysk potwora. Następnie obrócił się, pochylił i cała masą ciała spotęgował siłę prawego prostego, wyprowadzonego obciążoną kastetem ręką.

Broń charakterystyczna dla zakapiorów i ulicznych morderców zdeformowała skórę na mordzie nieumarłego.

On sam warknął gniewnie, kiedy Morgan cofnął dłoń.

-Kurwa...

-Moojaaaa koleeeej.....ciepłokrwiiisssty.-
zaskrzeczał gniewnie stwór i rzucił się z pazurami i zębiskami na Morlocka. Mężczyzna jednak okazał się zwinny i szybki, unikał zębatej paszczy która próbowała rozgryźć mu gardło i pazurów próbujących rozorać mu ciało. Jeden stwór nie był w stanie mu zagrozić. Problem jednak w tym, że drugi kulejący zbliżał się by zaatakować z flanki Morlocka.

-Morda przy sobie!

Kątem oka rewolwerowiec dostrzegł nadbiegających towarzyszy, którzy, jak szybko się okazało, mieli bardziej pragmatyczne podejście do życia niż nieszczęsny Morgan.

Zamarudzili, zbierając oliwę.

Albo po prostu nie chcieć zebrać bury za nie wykonanie rozkazu. Nie zmieniało to jednak faktu że mężczyzna naprawdę ucieszył się na widok nadciągającej kawalerii, tłukąc i siekąc kasteto-nożem.

Stwór lepiej sobie radził w walce wręcz bo zwinnie unikał ciosów, a drugi już zachodził z boku Morgana więc sytuacja mężczyzny była nie do pozazdroszczenia.
W kierunku potworków fiolki rzucane przez krasnoluda i rozstrzakały się na ciałach potworów.

-Odskocz szefie!- wrzasnął Black i Morgan odrochuwo rzucił się szczupakiem w stronę walczących półelfki i doktorka zwiększając dystans od kreatur.

A gnom i Will cisnęli na raz... Magik płonącą kartę, a Archibaldo jakąś inna fiolkę i.. nastąpił wybuch. Fala ognia dosłownie pochłonęła oba stwory nie dając im czasu na reakcję. I przysmażyła kapelusz Morgana.

Pomiędzy Morlockiem a jego podwładnymi była teraz ściana ognia, w której smażyły się truchła przeciwników.

Z trójki walczących bandytów... jeden był już martwy. Drugi postrzelił Lurgha w plecy i starł się z nim w walce wręcz. Trzeci prowadził wymianę ognia z doktorkiem, który walczył teraz z muszym wynaturzeniem. I radził sobie znaczniej gorzej niż półelfka. Gilian natomiast, pałaszem siekała rój pająków próbujących ją obleźć.




Kreatury były na pewno czarciego pochodzenia.

Morgan westchnął, kciukiem poderwał z kabury drugi rewolwer i złapał go w powietrzu, jednocześnie chowając pierwszy za pas.
Następnie obrócił się, położył dłoń na kurku i wypalił w stronę obleśnej muchy, powoli kierując się w jej stronę.

-Doktorku, Gilian!- krzyknął, mając nadzieje że wykrztałciuch załapie tą "subtelną" sugestie.

Wystrzelone kule dosięgły potworka, ale pierwsza odbiła się od jego skóry, a druga ledwo drasnęła. Potwór zaatakował doktora korzystając z tego, że słowa Morlocka rozproszyły jego uwagę i pazurami rozorał jego bark.

-Co... za... bydle!- wrzasnął Lockerby, zbliżając się coraz bardziej i wypalając pocisk za pociskiem.

Będąc już ledwie kilka metrów od potworka, Morgan puścił rewolwer, strzepnął dłonią i wypalił z małego, dwulufowego pistoletu ukrytego w rękawie. Pierwsza kula była magiczna.

Spadający rewolwer zaś bezpiecznie spadł na wysunięta stopę mężczyzny.

Stworek ignorował strzelającego Morgana, które pociski wydawały się co najwyżej zdolne zadrapać małego demona żądnego dobicia doktorka, którego w miedzy czasie ugryzł w szyję.

Nie zwrócił uwagi na mały pistolecik, dopóki nie było za późno. Wybuch tuż przy twarzy, kula rozrywająca prawy policzek i oko. Normalny śmiertelnik by zginął od rany odsłaniającej kości szczęki.
Ale i demon nie mógł przejść wobec takiej rany obojętnie. Stworka odrzuciło do tyłu,po czym on znikł... zapewne uciekając do piekielnej nory, z której wylazł.

Lockerby jednak nie skomentował tego mikroskopijnego sukcesu.

Zamiast tego wepchnął pistolet do kabury pod pachą, sięgnął za plecy i z tylnej kieszeni wyjął mały, śliczny flakonik biało-pomarańczowej substancji.

-Gilian!- krzyknął.- Do tyłu!

Następnie zamachnął się i cisnął ogień alchemiczny prosto w rój pająków.

Ogień pochłonął część upartych pajęczaków ułatwiając półeflce trzymanie ich z dala od siebie. Resztę załatwił stożek ognia wystrzeliwujący z wihajstra zamontowanego w lewym karwaszu. Ręka mu jednak drżała, a czoło rosił pot.

Na szczęście ściana ognia zainicjowana przez drużynę Morlocka już się wypaliła i krasnolud, gnom, oraz Will mogli dobiec do rannych.

Morgan podszedł do Gilian i spojrzał na nią pytająco.

-Co się stało?- zapytał, zerkając na doktora i krwawiącego półorka.- Wy zaskoczyliście ich czy oni was?

-Wszystko szło dobrze, do czasu aż...-Gilian spokojnie przeładowała broń.-...przeklęty psiak zaczął wyć i szczekać, zanim Lurgh załatwił tych szaleńców z rewolwerami. Naćpanych aż po uszy.

-Niezupełnie... naćpanych. Jedynie w stanie berserkerskiego szału.- wtrącił gnom.- To nie to samo. Zwykłe narkotyczne zioła deformują postrzeganie rzeczywistości, a mój wynalazek blokuje jedynie ból i przesuwa wydajność organizmu poza zwykłe ograniczenia narzucone nam przez naturę.

-Skąd wziąłeś tego kurdupla?
- zapytała Gilian uśmiechając się ironicznie.

-Uwolniliśmy go... niestety.- stwierdził ironicznie Will, podczas gdy krasnoludzki bard nucąc jakąś piosnkę pod nosem zajął się ranami wojowniczego naukowca.

-Psiak?- Morgan zmarszczył brwi.- Jaki, kurwa, psiak?

-Duży i śmierdzący...
- Gilian wskazała na truchło leżące dość daleko przy końcu korytarza.- Chyba nieumarły psiak.

-Nieumarli tracą większość zmysłów, ale nie ważne... Musimy iść dalej.-
głową Lockerby wskazał na resztę swojej grupy.- Uwolniliśmy knypla i dodatkowo zaopatrzyliśmy się w sporo nafty. Jesteś cała?

Okiem rzucił na leczonego doktorka a potem na Lurgha.

-W zasadzie to nie tracą żadnego.- wtrącił Archibaldo z miną fachowca.- A nawet zyskują pewne zdolności, choć... część ożywieńców to tylko bezmyślne reanimowane szczątki.

Z Moenhausenem nie było za dobrze. Najwyraźniej ugryzienie demona miało jakieś fatalne następstwa. Lurgh też wyglądał na mocno poranionego, ale ziółka które zażył sprawiały, że wydawał się nie zwracać uwagi na swe rany... albo pozował na takiego twardziela.

-Nie ma co czekać, zbierzcie się do kupy i ruszamy natychmiast.- rzekł butnie półork.

Jack Black potarł brodę dodając.- Zrobiłem co mogłem, ale Ferdie...

-Jess stem Ferdddy...- drgawki wstrząsały ciałem uczonego utrudniając mu mówienie.- nnand..ddoo.. lllicha.

-Ferdie potrzebuje czegoś mocniejszego na swą przypadłości.-
dokończył Black nie przejmując się protestami doktorka.

-Mam tonik, ale wątpię żeby pomógł...- wzrok rewolwerowca padł na uwolnionego gnoma.- Masz coś przydatnego w tym swoim chlebaczku? Pamiętam że sporo tego zabrałeś z laboratorium.

-Nic co pomogło by na choroby przenoszone przez istoty nie z tego świata.-
wzruszył ramionami gnom i podrapał się po głowie.- Niestety nie...

-Komorrraaa uzdddrowienia...-
wydukał doktor.-Mmmój wynallazeeek... On mnie uzd..rowi.

Morgan uklęknął obok rannego naukowca.

-Które?-zapytał kategorycznie, obserwując aparaturę którą obwieszony był doktorek.

-W ddomu... Komora...wie...lkie pppudło. Metalloowe...- wyjaśnił Ferdynand dygocząc.

-Trumna? I dlatego unikam znachorów i lekarzy. Ich metody leczenia są nieludzkie.- wzdrygnął się Will.

-Black wyprowadzisz doktorka i tego tu...- Gilian wskazała gnoma kciukiem na powierzchnię.- A my zajmiemy się sprzątnięciem reszty tutejszych bandytów.

-Dobry plan.-
mruknął Morgan, zastanawiając się jak ciężko jest obecnie dostać w New Heaven uniwersalne antidotum.

Sam przeładował oba rewolwery, umieszczając dwie srebrne kule w swoim ukrytym pistolecie. Z namysłem spojrzał na nabój przeciwko nieumarłym.

-Przyda się?- mruknął w stronę Gilian.

-Raczej... tak. Większość kłopotliwych przeciwników tutaj to ghule.- rzekła półelfka i ruszyła przodem. Nie dotarła jednak do półorka. Lurgh nie bacząc na swe rany ruszył bowiem dalej pierwszy. A Will szedł tuż za Morganem zamykając pochód.

A napady na powozy i banki były takie proste…
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...

Ostatnio edytowane przez Makotto : 17-11-2013 o 13:53.
Makotto jest offline