Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-11-2013, 21:37   #129
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację



Wszyscy



Potężny statek kosmiczny dryfował przez bezmiar kosmicznej pustki.

Gigantyczną, pokrytą lodem konstrukcję przeszył wstrząs. Na potężnej burcie pojawił się płomień wybuchu i nowa dziura, przez którą do środka wdarła się próżnia. Łapczywa królowa otchłani wszechświata.

Gdzieś, w odległej części GEHENNY sektor ludzi dokonał swojego żywota. Ale to nie było jedyne miejsce na GEHENNIE gdzie na ludzi czyhała śmierć.

Bo śmierć na GEHENNIE była stałym bywalcem. Jak pijak w podrzędnej spelunie, w zasadzie nigdy nie opuszczała pokładu więziennego okrętu.
Czaiła się, czyhała, czekała na najmniejszy błąd. Nienasycona dziwka. Wiecznie głodna nowych dusz i żyć.




ORTEGA

Ostrze weszło gładko i zaskoczony Otis charknął obrzydliwie, zapluł się krwią i osunął na ziemię. Zabity szybko i fachowo. Jednym, pewnym ruchem ręki Ortegi.

Brais wyszczerzyła się opętańczo. Przez chwilę jej, skądinąd atrakcyjna twarz, zmieniła się w dziką, zwierzęcą maskę furii. Potem szybko jednak kobieta przyjęła maskę obojętności i tylko jej oczy zdradzały, jak bardzo jest wściekła.

- Jesteś mi, kurwa, winny sto fajek – wycedziła przez zęby. – Trup mi ich nie spłaci.

Potem jednak zmieniła zdanie.

- Pięćdziesiąt i jesteśmy kwita. Pół stówki miałam zapłacić temu, kto urżnie łeb temu kutasowi.

Spojrzała obojętnie na ciało u stóp Ortegi. Wokół zwłok rozlewała się coraz większa kałuża krwi.

Brais spojrzała na swoich ludzi.

- Carlos i Vinigo, weźcie to ścierwo do mielarni.

Potem znów skoncentrowała swoją uwagę na Ortedze.

- Dobra, kosiarzu. Ja jestem Brais, szefowa Furii w tym sektorze. A ty, to kto?




CARLA

Szła ostrożnie, nie chcąc popełnić błędu rozluźnienia uwagi i rozkojarzenia tuż przed celem swojej ucieczki przed Hienami. Zastanawiała się, czy inni mieli taki fart, jak ona, czy też Hieny ogryzały właśnie ich gnaty gdzieś na niższych poziomach.

Ta druga wizja chyba przemawiała do jej wyobraźni dużo bardziej.
Kilka razy zatrzymywała się z przeświadczeniem, że jest obserwowana. Czyżby Wędrowiec postanowił ją dyskretnie odprowadzić, czy też miała inne towarzystwo. Była sama, zmęczona, nadal rozbita po spotkaniu z tym, co jej przewodnik nazwał Czernią. Wolała nie ryzykować konfrontacji. Z kimkolwiek.

Szczęście znów się do niej uśmiechnęło.

Przeszła ostatni fragment korytarza i stanęła pod oznaczonymi przez gang Psycholi wrotami do łącznika. Jak można było się domyślić, drzwi były zamknięte. Normalna procedura w większości opanowanych przez więźniów sektorów. Czasami zdarzało się, że kilka sektorów nie odgradzało się od sąsiadów, tworząc swoistego rodzaju wyspy połączonych ze sobą korytarzami sekcji, ale było to zjawisko dość rzadkie. Zazwyczaj sektory miewały ze sobą problemy, niekiedy toczyły otwarte wojny.
Cóż. Zdecydowana większość ludzi egzystujących na GEHENNIE nie należała do kategorii wymarzonych sąsiadów. Wykolejeńcy, gwałciciele, mordercy, dewianci wszelkiej maści i autoramentu.

Załomotała do drzwi z niepokojem oglądając się za siebie. Uczucie, że ktoś jest w mrokach korytarzy i jej się przygląda narastało.

Wręcz to wyczuwała. Jakąś obecność. Wypatrując oczy do bólu w ciemność wydawało jej się, że zauważyła ukradkowe poruszenie, jakiś ruch.

Zadudniła w gródź raz jeszcze, klnąc przy tym pod nosem.

Tak! Zdecydowanie ktoś tam był.

Szybko przypadła do ziemi, przykucnęła i ten odruchowy manewr uratował jej życie.

Coś świsnęło nad nią, i jakiś wygięty przedmiot walnął z łoskotem metalu o stalową przeszkodę przed jej nosem.

Obok niej upadł zakrzywiony kawał płaskownika – zaimprowizowany bumerang.
A potem, z ciemności korytarza, wyskoczyły trzy pochylone postacie. Pierwsza miała dziwaczny grzebień na czaszce, dwie pozostałe chyba były całkiem łyse.

Pierwsza myśl, jaka przyszła Carli do głowy to „Hieny!”. Ale, że atakowały tak blisko „normalnego” sektora.

- Kto tam?! – usłyszała stłumiony przez grubą stal głos, w tej samej chwili, kiedy zdegenerowani mieszkańcy niższych pokładów ruszyli jej na spotkanie.




JONASZ, TORCH

Torch grał na czas, a Jonasz robił swoje „czary na komputerze”. Zadanie dla Jonasza proste, wręcz banalne. Ale proste i banalne w innych warunkach, bez presji i tylko z WKP. Szybkie komendy wystukiwane skrótami znanymi tylko Blademu.

Torch idzie w stronę skanera. Wie, że jeśli będzie zwlekał z tym zbyt długo, to skurwysyny na górze otworzą klapę i rozwalą ich z zarekwirowanej przed chwilą broni. Czysto, szybko i bez litości. Jak to na GEHENNIE.
Podkłada nadgarstek ze znamieniem pozostawionym przez STRAŻNIKA pod czytnik. Nie widzi światełek, nie widzi promieni, nic nie czuje.

Po chwili głos z głośnika mówi:

- Cześć Rom, numer 5606529. Teraz twoja dziwka.

Jonasz już jest spokojny. WKP już nie jest potrzebny. Jednak on ma nieco większy problem. Już dawno temu pozbył się wszystkich widocznych oznaczeń, zatarł ślady, dezaktywował mikroczipy. Zapłacił za to bardzo dużo fajek, przysług i usług, również lepkiej, cielesnej natury. Ale pozbył się piętna SENTINELA. Ograniczył Maszynie możliwość jego namierzenia i zniszczenia.
Jonasz jednak myśli o wszystkim. Jak chodzący komputer. Akcja doskonale zgrana w czasie, co do sekundy. Podstawia zatarty kod na nadgarstku w tej samej chwili, w której jego WKP nadaje odpowiedni sygnał.

- Witaj Dom, numer 7007801.

Idealnie. Ale teraz pozostaje ostania część weryfikacji. Taka, której nie da się po prostu oszukać za pomocą kilku mistrzowskich sztuczek.

- Przygotujcie się do badania krwi. Bez obaw Rom i Dom. Niedaleko stąd wybuchła epidemia. Musimy zachować ostrożność.

Bez żadnego sygnału, bez ostrzeżenia drzwi zaczęły się rozsuwać. Do pomieszczenia weszło trzech ludzi. Dwóch ewidentnych ochroniarzy mierzący do nich z samorodnych strzelb o przerażającym kalibrze. Każdy z nich miał na twarzy ochronną maskę chirurgiczną zasłaniającą usta i nosy. Trzecim był mężczyzna z medpakiem w ręce. Jonasz rozpoznał typ urządzenia. Ten medpak został wymontowany z maszyny medycznej STRAŻNIKA i oprócz możliwości udzielenia pomocy lekarskiej spokojnie nadawał się do przeprowadzenia nawet tych średnio wymagających testów krwi.

- Pod ścianę, kurwy! – rzucił jeden z ochroniarzy.

- Ten blady to facet czy laska? – dodał drugi z dziwną ciekawością w głosie. – Nieważne. Zaruchałby.




BASS (a także JONASZ i TORCH)

W Poczekalni było ich dwóch. Dwoje? Ciężko powiedzieć. Pierwszym był starszy facet z połową tarzy pokrytą starymi bliznami. Bass skądciś znał tą twarz, ale za cholerę nie potrafił powiedzieć, skąd. Drugim był … Hermafrodyta? Obojniak? Uniseks? Chujwieco?

Po obu (obojgu) widać było, że mają za sobą nieliche przejścia.

- Pod ścianę, kurwy! – powiedział Igła.

- Ten blady to facet czy laska – rzucił Rakarz z ciekawością w głosie. – Nieważne. Zaruchałby.

Bass przyjrzał się obu (obojgu) z ciekawością. Włączył medpak. Urządzenie zaszumiało cichutko.

- Test potrwa kilka chwil. Sprawdzę wam krew. Tylko lekkie ukłucie i wszystko. Który pierwszy.

Coś w oczach poparzonego spowodowało, że Bass poczuł lekki niepokój. Przez chwilę lekarzowi wydawało się, że dostrzega jakiś cień niepokoju, kalkulacji, czegoś, co kompletnie nie pasowało do sytuacji.

Jak zaszczute zwierzę - pomyślał.

Serce zabiło mu odrobinę szybciej.
 
Armiel jest offline