Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-11-2013, 22:07   #121
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Wykorzystując resztki siły woli, oddała wodę, gdy zaspokoiła podstawowe pragnienie. Faktycznie czuła, jak jej jelita zwijają się w ósemkę i z trudem opanowała odruch wymiotny. Jakaś ręka przyjęła manierkę. Do kogo należała?

Wędrowiec.

"Ten kutas miał czelność się tutaj jeszcze pokazywać?!"

Gdyby nie czuła się, jakby właśnie ktoś przewrócił jej ciało na drugą stronę i z powrotem, Carla rzuciłaby się na tego gnoja z samymi pazurami. Chciała go zniszczyć, chciała by poznał cierpienia, których zaznała... Odruchowo przejechała językiem po zębach. Chwila...
Była mściwą suką, ale nie była głupia. W umyśle pojawiła się czerwona lampka. Coś nie pasowało. Ford jeszcze raz się rozejrzała i dotarło do niej, że wszystkie doświadczenia… wszystko to, co Krzywy jej zrobił… zdarzyło się tylko w jej głowie. Nadal miała wszystkie zęby, a jej żebra były całe.

- Kurwa... jak ci się udało to przetrwać? - zapytała, spoglądając podejrzliwie na Krzywego. Wciąż trudno było uwierzyć w to, że wszystko zdarzyło się tylko w jej wyobraźni.
- Już raz tędy szedłem. Potem drugi. Z czasem ... uodparniasz się. Albo giniesz.
- Widziałeś... co się ze mną działo?
- Wyciągnąłem cię stamtąd i słuchałem jak wrzeszczysz. Ale nie, nie widziałem, kurwa, jak Czerń zrobiła ci z mózgu sraczkę. To zawsze jest osobiste. Kurewsko osobiste. Mnie, na ten przykład, zapinał starszy brat.
- Mnie krzywdzili wszyscy, których znałam... ale najbardziej Ty.


Carla podniosła wzrok na Wędrowca. Na moment zasłona obojętności opadła. Docierało do niej to, co właśnie przeżyła.

- No - wzruszył ramionami. - Taki już ze mnie kutas. Zawsze krzywdzę tych, których spotkam na drodze. To buduje reputację godnego zaufania przewodnika.
Potem spojrzał na nią twarzą bez wyrazu.
- Pamiętaj, laska, że cokolwiek ci tam zrobiono to wszystko, po prostu, siedzi w twoim łbie. A Czerń to wyciąga i obraca przeciwko tobie. Taki chuj.
Otrząsnęła się.
- Wiem, kurwa. Dlatego żyjesz. – burknęła zadziornie.

Nie patrzyła jednak dłużej w oczy Wędrowca. Drżącymi z wyczerpania rękami sięgnęła po Medpak. Czuła, że potrzebuje tego gówna bardziej niż kiedykolwiek.
- Odpocznę chwilę i możemy iść dalej. – zakomunikowała towarzyszowi.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 02-11-2013, 22:18   #122
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Rozdzielili się, Ortega został, bo jako jedyny mógł przeżyć sam w sektorze pełnym skurwieli, pozostałą dwójka ruszyła do A-0676.
Niespodzianką nie była zamknięta grodź, w końcu paker przed bramą ostrzegał, jednak spalone ciała już owszem. To przekraczało wszystko to, co znajdowało się pod pojęciem "środki zapobiegawcze". Chociaż, z drugiej strony Oleg nigdy nie słyszał o żadnej zarazie na Gehennie ani o odcięciu się sektora z innego powodu. Może tutaj, gdzie wszystko było groźniejsze i bardziej drapieżne, miotacz ognia był podstawowym narzędziem w tak ekstremalnych sytuacjach?

- Myślisz, że się domyśli, że poszliśmy na górę, jak zostawimy właz otwarty? - spytał Oleg hakera. - Niezbyt chce mi się czekać, ale i tracić go głupio, nie znajdziemy teraz innego fizycznego.

- Zbiór danych niewystarczający do określenia potencjału intelektualnego Ortegi
- z chłodnym sarkazmem zamamrotał w odpowiedzi Jonasz.
Nawet jednak nie popatrzył na Torcha. Ze zmarszczonymi brwiami przyglądał się spalonym ciałom i Oleg mógłby się niemal założyć, że znowu coś liczy, znowu określa prawdopodobieństwa, buduje piętrowe symulacje, a ich wyniki w obecnej chwili absorbują go bardziej niż konieczność podjęcia decyzji.
Petrenko podjął ją więc sam. Drabina w górę wyglądała na jedyną drogę, jaką mógł wybrać ktoś, kto chciał się wydostać z tego łącznika. Powoli zaczął się na nią wspinać, aż dotarł do włazu nad głową. Wystarczyło teraz chwycić się pewnie jedną ręką szczebli, drugą wyciągnąć w górę i popchnąć klapę.
Powinna odskoczyć. Otworzyć się.
Powinna.

I odskoczyła.

Wprawione w ruch mechanizmy przeciwwag uniosły klapę w górę. Coś w tym pozornym spokoju budziło jego silny niepokój. Miał złe przeczucia.
Mogło być różnie. mogli przecież zamknąć wszystkie włazy od swojej strony i samym łącznikiem się nie przejmować - grunt, żeby do nich nikt się nie dostał. Jednak z drugiej strony kto ich wie? Musieli być gotowi na pułapki w korytarzu technicznym, na to, że 676 potraktowało sprawę bardzo poważnie. Tylko po co? Oleg nadal nie mógł zrozumieć tej potrzeby izolacji. Bo żeby palić żywcem każdego, kto zbliży się do drzwi sektora? Przecież to oni, z ich domniemaną epidemią, stanowili zagrożenie. mogą nikogo nie wpuszczać, nich sobie stoją przed grodzią, walą pięściami, ale po co ich palić? Nie szkoda paliwa? Co tam się, do chuja pana, dzieje?
Petrenko zawahał się. Klapa nie stawiała oporów, niby nic nadzwyczajnego, ale jednak, niepokój zwiększał się. Wyjął nóż i przejechał ostrzem wzdłuż krawędzi, potem pomachał w powietrzu, w miejscu gdzie byłaby klapa. Mogli zaminować to miejsce, mała mina kierunków zasypująca opiłkami metalu wszystko, co wejdzie do szybu. Żadnych ładunków w zasięgu wzroku, więc nawet wybuch go nie zrani, ewentualnie wytrąci nóż z ręki, może Jonasz złapie, w czerep choćby. Tak działali pierwsi saperzy, nie rozbrajali, tylko detonowali w kontrolowany sposób. Potem wychyli się z latarką, zobaczy jakie mają możliwości.

Zrobił, jak planował, by po chwili wpełznąć na górę. Kiedy kucał z obu stron zalały go światła latarek.

- Ani drgnij, kutasie! - rzucił ktoś. - Rzuć broń przed siebie, w stronę światła!
Oleg wzdychnął głośno, ale poza tym milczał. Płynnym ruchem ręki posłał nóż osobie po lewej. Szurający po metalowej posadzce nóż piszczał nieprzyjemnie. Nie zabili go od razu, to dobrze wróżyło. Uzyskanie kolejnej minuty życia to duży plus każdej sytuacji, jednak zawsze liczy się finisz. Równie dobrze mogą spytać, czy jest sam i dopiero potem go zabić.
- Dobra, A teraz wstawaj. Łapy nad głową, na widoku. Jeden ruch i jesteś trupem.
Torch nadal milczał, podniósł się powoli. Opuścił lekko głowę, tak aby światło go nie oślepiało i czekał. Może zrobią coś głupiego…
- Kim jesteś i gdzie się wybierasz? - padło kolejne pytanie od strony światła.
- Strudzonym wędrowcem, który nie chce utknąć w Łączniku. Mówili mi, że w 676 jest źle, ale dlaczego nie wpuszczacie ludzi? - spytał spokojnym, zachrypniętym bardziej niż zwykle głosem.
- A gdzie ten strudzony wędrowiec się wybiera?
- Głupia sprawa, ale baba mi kiedyś życie uratowała, na dodatek żona kumpla. Jest tu, w 676. No i zanim umarł, ten kumpel znaczy, obiecałem, że będę miał na nią oko. Normalnie bym to olał, ale jak usłyszałem, że tu u was jakiś bajzel w sektorze… Kurwa, oka zmrużyć nie mogłem. Honorowy ze mnie człek, może powiecie, że stary i głupi, ale swoje zasady mam.
- Oleg zapatrzył się w podłogę, dodał dopiero po chwili, ciszej. - Nie musiała mnie ratować, nie było jej po drodze, ale jednak, żyję…
- 676 jest odcięte. Nie przejdziesz.
- Na jak długi? Dlaczego? Panowie, wspomóżcie informacją, mały kawałek przyszedłem… Mówią, że wasi sąsiedzi mają zarazę jaką. Wy też?
- Oleg spokojnie wypytywał dalej. Wyczuł, że nie są żądni krwi, postanowił więc wykorzystać ich chwilowy brak skurwysyństwa i dowiedzieć się, ile tylko da radę.
- To się nazywa kwarantanna, człowieku. Nikt nie wchodzi. Nikt nie wychodzi.
- Aaah, czyli tylko względy bezpieczeństwa? No to ja rozumiem. A ile to może potrwać? Dwa, trzy dni? Wiecie coś na ten temat? Bo będę musiał zostać w pobliżu, żeby potem tę kumpelę odwiedzić, fajnie by było wiedzieć, na ile, tak mniej więcej.
- Potrwa ile potrwa. Tymczasem możesz pójść do bezpieczniejszego miejsca. Ale to kosztuje.


Jasne, wszystko kosztuje. Nawet jak Ci wpierdol spuszczą, to jeszcze fajki zabiorą, a co dopiero mowa o przejściu przez jakikolwiek teren. Po prostu ktoś uzbrojony gdzieś stoi i żąda fajek. I co, będziesz się kłócił, czy mu się należą, czy nie? Jak nie znasz teren i sytuacji, to nie wiesz, czy za plecami nie czai ci się dwóch kolejnych, gdybyś był zbyt hardy. To zdecydowanie nie była sytuacja, w której mógłby się stawiać.
Pomyślał o Jonaszu. Nie wiedzą o nim, ale co z tego? Jaki obecnie pożytek z przyczajonego hakera? Żaden. Ale i zostawić go nie może, jeszcze nie. Cokolwiek by o nim Oleg nie myślał, był on kopalnią danych i wydajną maszynką symulująco-kalkulującą. Był przydatny, chociaż nie w tym momencie. Dlatego nie zostawi go, nie tutaj.
Milczał jeszcze przez chwilę, po czym odezwał się szczerze.

- Panowie nie pytali, ja się nie chwaliłem, a sprawa jest taka, że ja z suką jestem. - Wskazał głową otwarty właz. - Czeka tam na mnie. Bezbronny, ale jest. A co ja mogę dać za przejście… Porcję żarcia mam, i parę fajek luzem, pewno z 10. - Torch spojrzał w źródło światłą i wzruszył ramionami, czekając na odpowiedź.
- Gołodupiec, kurwa, nam się trafił - rzucił ktoś niechętnie.
- Rozkaz, jest rozkaz. Mamy obstawiać to przejście, to obstawiamy - dodał inny głos.
- Dobra - znów ten pierwszy. - Wołaj swoją sukę. I razem idziecie w lewo. Do Poczekalni.
- Jontuś, chodź właźże. Panowie nas przepuszczą, to nasz szczęśliwy dzień. - Petrenko wychylił głowę przez właz i machnął na hakera. Następnie spojrzał w stronę latarki, która pożarła jego nóż. - A ostrze panowie oddadzą? Bo Jontek zęby ma za słabe, lepiej takim nożykiem co podważyć, jak trzeba. A śrubki to on już nawet jedynkami nie wykręci, nawet nie ma co próbować... Eh, no co ja tu będę pieprzył, przydałby mi się ten nożyk jeszcze.

Miał gdzieś tę porcję żarcia, te parę fajek, byle tylko kosę zwrócili. Bo jak wszystko wezmą, to nawet jak za dwie osoby to normalne zdzierstwo. Ale, tak czy siak, pójdą do tej Poczekalni, postarają się wrócić do Ortego, żeby się i on w pułapkę nie wpakował. Torch nadal wierzył w przydatność wojskowego, nadal nie chciał go zostawiać. No, chyba że Poczekalnia przyniesie inne rozwiązania, w końcu podróż do 676 nadal była opcją, tylko tą znacznie cięższą do zrealizowania.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 03-11-2013, 22:31   #123
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację


ORTEGA

Otis poprowadził Ortegę w stronę wyjścia z sektora. Nie tego, którym weszli, Anie tego, którym sektor opuścili Jonasz i Torch. Ale innego, prowadzącego bardziej w lewo, do sektora nr A-0667.

Ortega słyszał o nim jedynie tyle, że to „dziki” sektor. Rządził nim gang Ultramax Psychos – twardzi, nastawieni na dominacje psychole, tutaj jednak, w tej części GEHENNY mający niewielkie wpływy. Co prawda Ortega słyszał plotki, że są sektory gdzieś daleko, na okręcie, w których nie ma już innych gangów. Sektory zdominowane przez Psychosów.

Otis prowadził w milczeniu. Czujny, wyraźnie lustrujący ciemne odnogi bocznych korytarzy i mijane cele, w których przebywali mieszkańcy sekcji.
W końcu dotarli do posterunku przy bramie. Nie był on tak silnie wzmocniony, jak ten łączący sektor przylegający do ich skażonej sfery, ale i tak wyglądał na pilnie strzeżony.

- Performance – powiedział Otis patrząc na strażników, a ci bez słowa zaczęli otwierać drzwi.

- Dokąd idziemy? – nie wytrzymał w końcu Ortega czujnie mierząc brodatego więźnia.

Szukał śladu fałszu w oczach, czegoś, co mogłoby wzbudzić większą podejrzliwość.

- Nie teraz. Wiem, ze chodzi o szczepionkę – wyszeptał cicho. – Prowadzę cię do Irminy.

To nie uspokoiło Ortegi. Ale koleś miał tyle informacji, że nie wydawał się być przypadkową osobą.

Postanowił zaryzykować.

Przekroczył grodzie niegościnnego sektora i znalazł się w łączniku, jakich wiele na GEHENNIE.

Otis pewnym krokiem ruszył w stronę kolejnych wrót i zadudnił w nie pięścią. Mocno i zdecydowanie.

- Performance – powtórzył o samo słowo co wcześniej i drzwi zaczęły się rozsuwać.

- Teraz milcz i pozwól mi mówić – ostrzegł Otis Mściciela.






JONASZ, TORCH

Było ich pięciu. Uzbrojeni w kusze i dwie śmieciowe strzelby, w kastety, noże i tasaki.

Odebrali im broń i poprowadzili przed sobą tunelem technicznym, – ale, w odróżnieniu od większości tego typu tuneli – szerokim i wysokim. Nad nimi biegły rury z kablami, sieci światłowodów, rury z ogrzewaniem i inżynier jedynie wie, z czym jeszcze.

To byli ludzie z gangu Punisherów. Zapewne byli żołnierze lub policjanci. Działali rutynowo, zdecydowanie, profesjonalnie.

Po przejściu kilkudziesięciu kroków znaleźli się w mniejszym korytarzu, a potem zatrzymali przy włazie techniczny prowadzącym w dół.
Przy nim, w blasku małej lampy, czekał na nich czarnoskóry więzień z najbardziej wybałuszonymi oczami, jakie w życiu widzieli. Wyglądałby komicznie, gdyby nie twarde rysy twarzy i liczne blizny na kanciastej gębie.

- Na dół – wskazał właz, który otworzył jedną ręką. – Najpierw stary. Potem bladziak. Broń dostaniecie dopiero po wszystkim.

To nie był dobry moment, aby o tym dyskutować. Obcy mieli przewagę liczebną i uzbrojenia. Jednak, na szczęście, nie mieli zamiaru ich zabijać. Najwyraźniej wykonywali otrzymane rozkazy. Jak to najemnicy.

Posłuchali zatem poleceń i ostrożnie zeszli w dół, po rozchybotanej drabinie.



* * *



CARLA


- Dobra. Ruszajmy.

Wędrowiec wstał, kiedy już upewnił się, że Carla odzyskała na tyle siły, by móc iść dalej. Córa Rzeźni niechętnie, na nadal lekko drżących nogach, poszła za przewodnikiem.

Korytarze wokół nich były puste i ciemne, ale po spotkaniu z Czernią, żadna ciemność nie wydawała się być już taka sama.

Wędrowiec wybierał drogę pewnie. Poruszał się z tą drapieżną czujnością, której trochę mu zazdrościła. Widać było, że nie pierwszy raz przechodzi tą drogę.

Kiedy mógł, wybierał tunele techniczne i wąskie, boczne korytarze. Wyraźnie unikał głównych arterii i większych przestrzeni.

Kilka razy ukryli się przed czymś. Raz przed patrolem Hien, raz przed jakimiś ludźmi, których Wędrowiec namierzył ze sporym wyprzedzeniem i postanowił nie ryzykować konfrontacji, a raz przed czymś, co przeszło dwa korytarze obok nich powodując, że Carla dostała dreszczy. Wyczuwała to coś, całą sobą. Stworzenie pobudziło jej atawistyczne pokłady lęku. Jak drapieżnik, którym zapewne było.

- Są coraz bliżej – wyjaśnił Wędrowiec nie do końca precyzyjnie. – Coś ich wypycha z dolnych poziomów. Albo ciągnie do ludzi.

- Kto?

- Demony. Obcy. Anomalie – wyszeptał. – Naprawdę nie wiem, czym są.

W końcu, kiedy znów zaczęła czuć to przekradanie, pełzanie w tunelach technicznych i przeciskanie się przez boczne łączniki w mięśniach, Wędrowiec doprowadził ją do czegoś, co wyglądało jak szyb windy.

- Maszyny woziły tedy zaopatrzenie.

Wędrowiec poluzował śruby w bocznym wentylatorze i po chwili wpełzał już do dziury.

- Dawaj.

Czekał tam na nią, stojąc nad krawędzią przepaści. Wyczuwała otwartą przestrzeń nad sobą i pod sobą, kawałek dalej.

- Zawiesiłem tutaj liny. Musimy się wdrapać trzy poziomy w górę. Dasz radę.

To ostanie nie było pytaniem. Wędrowiec chwycił się mocno liny i rozpoczął wspinaczkę.

- Dajesz, laska – dobiegł ją stłumiony głos z góry.

To było dość ryzykowne i podniecała ją sama myśl, że może spaść, ześliznąć się i polecieć w dół, na spotkanie niechybnej śmierci. Ruszyła w górę, wysilając całą swoją siłę i zwinność, by podołać temu zadaniu.

A kiedy w końcu dotarła do celu, kiedy Wędrowiec wyciągnął ją z szybu przez rozwarte drzwi, miała tylko na tyle sił, by oddychać ciężko i leżeć na ziemi.

- Dobra, Carla, jesteśmy prawie na miejscu.

Siadł kawałek od niej. Czuła, że mierzy ją wzrokiem.

- Ziemia niczyja. Teren pomiędzy sektorami. Ja pokręcę się trochę po okolicy, a ty leć prosto do celu. Dojdziesz do A-0667. Rzut kamieniem od sektora, do którego chciałaś dojść.





ORTEGA


Sektor A-0667 wyglądał na wyludniony. Owszem, wejścia pilnowało kilku ubranych w pomarańczowe kombinezony więzienne mężczyzn, ale kiedy już przeszli przez straże, wydawało się, że idą opuszczonym sektorem. Tylko nieliczne cele były zasiedlone, tylko na kilku korytarzach zobaczyli jakiś ludzi.
Otis prowadził go mniej więcej w stronę centrum sektora.

Ortega miał powoli dość tego marszu. Wyraził to dosadnym pytaniem.

- Już prawie jesteśmy na miejscu.

-Otis – piątka więźniów wyszła z bocznego korytarza. – Brais chce z tobą pogadać. Szukamy cię od godziny.

Wszyscy wyglądali na twardzieli. Ciemnoskórzy, raczej śniadzi, niż czarni.

- Teraz nie mogę, chłopaki. Muszę kumpla zaprowadzić do lazaretu.

- Teraz, kurwa, Brais i tak za długo czekał.

Otis spojrzał błagalnie w stronę Ortegi.

- Kurwa, stary, masz poratować stówką fajurek? Zajebią mnie, jak ich nie spłacę. Przynajmniej w części.





[B]JONASZ, TORCH[/b]


Zeszli po drabinie na dół, do ciemnego pomieszczenia technicznego. Miało ono tylko jedno wyjście, ale zamknięte. Na domiar złego goście na górze również zamknęli właz nad ich głowami.

To było dość niepokojące. Ale nie zdążyli się za bardzo zmartwić, kiedy usłyszeli trzeszczenie jakiegoś archaicznego komunikatora.


- Podajcie swoje imiona, numery więzienne i sektor zakwaterowania.

Głos był męski i agresywny. A właz na górze nadal pozostawał zamknięty. Podobnie, jak ich broń.




BASS SEWARD


Bass nie czuł się najlepiej. Numer 9069930. Już samo to stawiało go gdzieś na końcu kolejki do władzy. Na końcu łańcucha pokarmowego GEHENNY. Ale w G-0 nie patrzyli na to, jaki kto ma numer i ilu ludzi zamordował. Patrzyli na wiedzę i na kwalifikacje, a tych Bassowi nie brakowało.

Siedział nad notatkami i próbował dojrzeć w nich sens, jakiś wzór. Ale nie potrafił. Musiał to przyznać. Jego bezpośrednia mentorka jest lepsza. Dużo lepsza.

Czekał, aż wróci. I liczył na to, że szybko skontaktują się z nią ludzie, którzy mieli się z nią skontaktować.

Dźwięk interkomu wyrwał Bassa z rozmyślań.

- Bass – Seward usłyszał chrapliwy, charakterystyczny głos Vladovica.

Red Vladovic. Szef Gildii Zero w sektorze. Jego bezpośredni boss, jego bezpośredni dręczyciel, jego bezpośredni pracodawca. Zimnooki, inteligentny i na pozór życzliwy ludziom psychol. Ale „jego” psychol. A to się liczyło na GEHENNIE najbardziej. Sojusze i kontakty.

- Tak, szefie – powiedział Bass do głośniczka.

- Jak idzie?

Nie musiał mówić nic więcej. Chodziło o narkotyk, nad którym pracował dla Vladovica. Bez większych rezultatów, co napawało go coraz poważniejszą obawą.

- Nadal pierwsza faza testów.

- Mamy kolejną dwójkę w Poczekalni. Możesz podejść i zrobić podstawowe testy. Nie chcemy tutaj choróbska.

Świetnie.

- Kogo dostanę do eskorty?

- Igła i Rakarz. Już do ciebie idą.

Świetnie. Igła i Rakarz. Dwój tępych cweli, którzy poza czubkiem własnego kutasa nie widzieli wiele więcej. Po prostu cudnie.

Bass wiedział jednak, że z Vladovicem się nie dyskutuje. Wziął torbę do podstawowych testów, dyżurny medpak i wyszedł na spotkanie swoich ochroniarzy.

Potem ruszyli do Poczekalni.

Czemu tak się pocił? Jasna cholera. Miał złe przeczucia.
 
Armiel jest offline  
Stary 06-11-2013, 22:40   #124
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Nie wiedział, czym jest Poczekalnia, ale wiedział, czym może być. Mroczne wizje chodziły mu po głowie, postanowił być jednak realistą. Nie zabiją ich, bo mogliby to zrobić wcześniej. Chyba, że kazali im przyjść na miejsce egzekucji, które będzie jednocześni miejscem ich "pochówku", żeby nie musieli ich przenosić korytarzami technicznymi... Nie, nie tak. Nie przysłali ich tu, żeby robili za obiekty doświadczeń jakiegoś szalonego naukowca. Przecież takie rzeczy zdarzają się tylko w starych filmach... Sprawdzą ich i wypuszczą. Tylko co sprawdzą, i gdzie wypuszczą? Po pierwsze, co. Czyżby faktycznie oczekiwali kogoś z 677? Może faktycznie to wszystko jeden wielki show, a oni w 676 obstawiają, kto trafi do ich sektora pierwszy? To bardziej absurdalne niż szalony doktorek... A może nic nie będą sprawdzać? Tyle że wtedy po co czekać, nie mogą ich od razu wypuścić na łączniku z najbliższą pustą sekcją? Coś musi być na rzeczy. No a gdy to coś sprawdzą, to gdzie puszczą, do 676, czy tam, skąd przybyli? Może sprawdzają przydatność osób i wpuszczają wartościowych, a zbędnych odsyłają poza 676? No, brawo, coraz więcej sensu, ale pewnie i tak opcja daleka jest od prawdy. Zaraz się przekonają, eskorta zwalnia, pojawia się murzyn, schodzą na dół. Ponoć dostaną broń po wszystkim. Super, od razu cieplej na serduchu...

Zostali sami w niewielkim pustym pomieszczeniu. Odezwał się głos, mieli się przedstawić. Dobrze zatem, przedstawienie czas zacząć.

- Rom, numer 5606529, sektor A-0747. - Musieli dalej grać w tę grę i podawać się za wymyślone przez Prahę postacie. Szczur wiecznie żywy, choćby pod postacią sylab.
- A to Dom, numer 7007801, chociaż ja mówię na niego Jontuś. Też jest z A-0747. - Wolał odpowiedzieć za hakera, wolał załatwić wszystko sam, wolał uniknąć wpadki. Blademu zdarzały się ataki, głównie przy Ortedze, ale jednak, lepiej zdusić tę niezdrową pokusę w zarodku. Poza tym, Torch jest tu samcem Alfa.
- Widzicie to urządzenie pod głośnikiem. - Szorstki głos mówił dalej. - Czytnik skanerów. Podejdźcie i przysuńcie kody do skanerów. Potwierdzimy waszą tożsamość, dokonamy krótkiego badania krwi i będziecie mogli opuścić poczekalnię.
- Zaraz, zaraz, że niby badanie czego? Odrąbiecie mi łapę i będziecie badać, czy ładnie krew sika? Odcięliście się, my chcieliśmy wejść, wy nie chcecie nas wpuścić, rozumiem. Ale co to za cyrki? Co wy z nas króliki doświadczalne chcecie zrobić? - Oleg nie krył oburzenia, a raczej krył nim niepokój. Że też w porę nie zauważył skanerów, może wtedy udałoby się im przyznać i wykręcić, że od dłuższego czasu nie byli w sektorze, że nie wiedzą, co tam się dzieje, że chcą sie tam dostać, że… A teraz koniec. Mają przejebane. Nie kłamać więcej, niż to niezbędne, idioto, zdechniesz z tą myślą tłukącą się wewnątrz czaszki.

Jonasz zdawał się nie słuchać i nie rozumieć problemu. Gdy Oleg rozmawiał, haker krążył po pomieszczeniu jak bezmyślna, znerwicowana lalka. Dotykał przedmiotów, nerwowo pocierał dłońmi przedramiona, wyginał palce, toczył błędnym wzrokiem. Obijał się po poczekalni jak pijana ćma, niegroźny cudak. Dopóki nie przytulił się plecami do jednej ze ścian, nie machnął w kierunku Torcha, żeby nawijał dalej i nie zaczął pobijać rekordów prędkości w pisaniu na WKPie. Dla Olega sytuacja wyglądała wystarczająco klarownie - Blady na coś wpadł. On sam nie znał się na elektronice, w tej dziedzinie ufał niemalże bezgranicznie Jonaszowi. Chociaż gdyby stał bliżej niego pewnie złapałby jego rękę nim zdołałby sięgnąć do WKPu, z obawy przed kamerami, jednak teraz to już bez znaczenia - jeśli mogli go tam zobaczyć, już zobaczyli, już wydali wyrok, już po nich. A jeśli nie zobaczyli, to nie zobaczą, i próby powstrzymania go lub choćby patrzenia na niego pracującego spieprzyłyby wszystko. Pozostało tylko grać na czas i czekać an konsekwencje...
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 07-11-2013, 13:46   #125
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Otis był podejrzanie spokojny prowadząc żołnierza w stronę wyjścia z sektora. Rick wiedział, że oddala się od towarzyszy - Jonasza i Torcha - skazując ich na poważne osłabienie sił w trakcie dalszej wędrówki, którą zapewne podejmą, gdy on nie zjawi się na czas. Punisher wiedział, że kierują się do A-0667. Cały czas czujny, lustrujący bacznie polimerowo-stalowe otoczenie i patrzący spode łba na mijanych więźniów...

Dzikim sektorem rządzili Ultramax Psychole, pod których podszywali się Rick wraz z kumplami. Ortega wiedział, że tamci nie mają szans o tym wiedzieć, ale twardzi i szaleni psychopaci mogą sprawić mu jakieś problemy. Nie bez powodu na dalekich, zdominowanych przez psychosów sektorach nie pojawiają się członkowie innych gangów.

Otis chyba wyczuł, że Rick nie lubuje się w rozmowach i w milczeniu prowadził żołnierza. On również był czujny. Zerkał w głąb bocznych korytarzy i penetrował wzrokiem cele i ich nieciekawych mieszkańców. Posterunek przy bramie będący ich celem był silnie strzeżony - chociaż nie tak bardzo jak ten bliski objętemu kwarantanną sektorowi.

Gdy Otis rzucił zagadkową komendę, na którą zostali przepuszczeni dalej Ortega nie wytrzymał i tym razem to on się odezwał. Lepiej było wiedzieć dokąd jest prowadzony. Otis nie powiedział tego, ale zdradził, że wie o szczepionce i doprowadzi żołnierza do Irminy. Mściciel wiedział, że byle kto nie wiedziałby aż tyle o ich tajnej misji. On musiał być w to wtajemniczony...

Za wrotami był łącznik, a później kolejne grodzie. Otis pewnie zadudnił w wejście znowu rzucając hasło "Performance". Drzwi zaczęły się otwierać, a brodacz ostrzegł Ricka, że lepiej aby on mówił. Ortega nie wyglądał jakby zamierzał dyskutować. Było mu to jak najbardziej na rękę...

Sektor wyglądał na wyludniony, ale Ortega podejrzewał, że to tylko pozory. Mimo iż poza strażnikami przy wejściu nie było widać żywej duszy to żołnierz wiedział, że gdzieś tutaj czają się Ci dzicy psychole. Pierwsi ludzie jakich wraz z Otisem mijali wyglądali jakby przygotowywali się do wojny. Obrzyny, maczety, niecierpliwy wzrok i szczątkowe pancerze. W celach siedzieli niemniej ciekawi więźniowie.

Ortega wiedział, że idą w stronę centrum, ale trwało to tyle, że zaczynał się niecierpliwić. A u niego brak cierpliwości był niebezpiecznie blisko gniewu, który często przeradzał się w krwawą, skąpaną w flakach sieczkę. I jak Otis upewnił go, że są niedaleko z bocznego korytarza wyłoniło się kilku ciemnoskórych więźniów. Jakiś Brais chciał gadać z brodaczem. Goście wyglądali na twardzieli i nie dali się zbyć nawet częściową spłatą długu. Otis chciał stu fajek, a Rick...

- Sto fajek? - zapytał z lekkim niedowierzaniem żołnierz. - Czy ja Ci z ryja wyglądam jak reprezentant Czerwonego Krzyża? Otis mam niewiele i jedynie niezbędne rzeczy. Na pewno nie dasz rady się dogadać? - zapytał Ortega. - Będziesz mi potrzebny żywy…

- Oni mnie zapierdolą. Zwlekam z zapłatą już kilka dni.

- Kurwa mać, Otis. - powiedział Ortega ściągając plecak. - Dam Ci coś aby ich udobruchać. Oddasz jak wyjdziemy z “tego” gówna cało. Oddasz z procentem. - mówiąc to Punisher podał ziomkowi zawiniątko z jego medpakiem wewnątrz.

- Dzięki stary. Oddam z procentami. Na bank. - powiedział brodacz po czym zwrócił się do więźniów. - Koledzy. Mam zadatek. Weźcie i zanieście szefowi.

- Sam, kurwa, zaniesiesz, cwelu. - jeden z ciemnoskórych wyraźnie miał ochotę na jakiś pokaz sił albo szukał sposobu na odreagowanie.

Żołnierz uniósł wzrok pod którym niejeden fagas by się złamał. Gości było pięciu. Uzbrojeni różnie. Mieli pałkę, różnej maści noże i jeden pistolet. W grupie wyglądali na prawdziwych twardzieli, ale Rick szczerze wątpił aby w pojedynkę któryś z nich sprawił mu problem. W sumie po wyeliminowaniu tego z klamką mógłby dyktować warunki chyba, że rzuciliby się na niego wszyscy naraz. Jak to psychole z tego gangu.

- Otis załatw to szybko, bo nie mamy czasu na pierdoły. - powiedział Ortega niby od niechcenia, ale naprawdę był czujny niczym szakal.

- No dobra, chłopaki. - Otis spojrzał na agresorów i westchnął ciężko. - Prowadźcie do szefa. - dodał patrząc błagalnie na Ortegę.

- Idziesz ze mną, bracie?

- Idę. - odparł uspokajająco mściciel. - Mamy niedokończone sprawy do załatwienia. Spiesz się. - dodał po chwili.

Kolesie uśmiechnęli się wrednie. Poprowadzili ich tunelami sektora, do jednej z bocznych odnóg. Tutaj sekcja tętniła życiem. członkowie gangu wysiadywali na korytarzu, w celach. Była ich tam z dobra setka. Cały tłumek. Podobnie wytatuowani, raczej ponurzy, łypiący na nich spode łbów.

- Zaczekajcie tutaj, idę po szefa. - burknął jeden z przewodników.

- Mam nadzieję, że tym go udobruchasz, bo jesteś mi potrzebny. W sumie mogę być w tej sprawie sam więc nie tylko ja będę Ciebie potrzebował. - powiedział do Otisa żołnierz starając się nie tracić na czujności.

Na ich spotkanie wyszła ona. Ubrana w czarne skóry, ciemnowłosa, zadbana.


- Braise... - jęknął na jej widok Otis. - Sorki, ze nie dałem rady przyjść.

- Masz dług? - zapytała ona, wpatrując się w niego z gniewem w oczach.

- Nie cały.

- Nie cały, to ty możesz stąd wyjść. - warknęła kobieta. - Na ile wyceniasz swoją fujarę? Co? I co to za fagas?

Rick uśmiechnął się ledwo widzialnie na widok kobiety. Nie trzeba było być mistrzem spostrzegawczości aby stwierdzić, że pierwsze sekundy wojownik oceniał jak zajebiście byłoby z takową “powalczyć”. Punisher otrząsnął się jednak na czas aby usłyszeć jak ciekawie określiła go Braise.

- To nie ważne… - rzucił po chwili Ortega bez krzty emocji w głosie.

- To koleś, którego wynająłem, by Ci wjebał, jeśli mnie nie posłuchasz i nie odpuścisz. Twardziel, jakich kurwa mało. - Wydarł się Otis patrząc dziko, jak zaszczute zwierzę. - Nie mam fantów, kurwa mać! Nie znajdę ich tak szybko, a twoje jebane oprocentowanie jest nie do przyjęcia. Albo się dogadamy i mi odpuścisz, albo on rozjebie Ci tą ładną buźkę, laka. Kumasz?

Rick na reakcję miał ułamek sekundy. Albo grać w grę Otisa i liczyć, że obaj wyjdą z tego cało albo zaprzeczyć jego słowom i patrzeć jak ziomek z korytarza traci jaja, jego medpaka, a potem całą resztę. No i jak Otisa zabraknie nie dostanie się on do Pani doktor. Nie będzie leku, wybawienia dla żołnierza i reszty sektora. Wybór wydawał się oczywisty.

Szybkie rozeznanie się na korytarzu, gdzie przywitała ich Braise wybijało z głowy jakiekolwiek numery wszelkim kozakom. Wokół były cele z dziesiątkami, a nawet setkami jej ludzi. Ludzi gotowych walczyć i ginąć na jedno jej skinienie. Oczywiście Rick mógłby ją zabić, ale nie był samobójcą. Na takiego teraz wyglądał Otis...

Żołnierz podjął decyzję. Wiedział, że nawet jak zabije kobietę, kilku jej ochroniarzy to… i tak nie wyjdzie z tego cało. Nie miał szans. Otis oszalał zachowując się jak dzikie zwierzę i tracąc nad sobą kontrolę. Albo był po prostu głupi myśląc, że Rick nadstawi za niego karku albo wierzył, że Punisher chce leku bardziej niż żyć. A po co lek trupowi? Właśnie. Żołnierz nie mógł pozwolić zabić ziomka obcemu więc podjął decyzję, że… zrobi to sam. Szybko, dynamicznie, zdecydowanie. Ortega nie chciał aby kompan konał powoli, a aby odszedł z tego świata w jak najmniejszym bólu. W końcu byli ziomkami. A to była jedynie myśl w trakcie której ręka żołnierza poszła wzdłuż ciała. Mało kto zdążyłby się ruszyć przed tym jak on dobył noża. Otis był blisko. Rick wyskoczył błyskawicznie za niego chcąc chwycić go od tyłu za kombinezon i pchnąć wielkim nożem w serce. Cholernie szybko, cholernie mocno aby kompan padł niemal bez zakończeń nerwowych. W końcu byli ziomkami…
 
Lechu jest offline  
Stary 07-11-2013, 15:19   #126
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
“A co z tobą?” - miała ochotę spytać, ale to nie był jej interes.

W jej interesie też nie było przypominać o zapłacie, jaką powinna uiścić. Może zresztą Wędrowiec miał własną wizję tego, kiedy i jak się rozliczą. Uśmiechnęła się, ale oczy pozbawione były wesołości.

- Trzymaj kciuki. - powiedziała lekko, choć wielki ciężar zalegał jej na piersi i utrudniał każdy oddech.

Powoli ruszyła we wskazanym kierunku.

- Nie daj się pokroić. Nie zawsze to jest tak miłe, jak się wydaje. - rzucił za nią mimochodem.

Carla spojrzała na niego, jakby chciała, żeby ją zatrzymał. Szybko jednak odwróciła głowę. Szła, nie oglądając się więcej za siebie.

Tunele w tej części GEHENNY wydawały się ... zwyczajne. Sektor był pusty, ale tu i ówdzie dostrzegała ślady ludzkiej bytności. Głównie oznaczenia gangów na ścianach. Mimo to kobieta postanowiła zachować ostrożność. Choć w sercu zatlił się płomyk nadziei, nie zamierzała dać się zabić na progu, dlatego tym bardziej rozglądała się wokół i nasłuchiwała.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 10-11-2013, 16:03   #127
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Od czego to się zaczęło?
Od bomby na lotnisku Hartsfielda-Jacksona.

Media atakowały obrazami stopionego tworzywa, stali porwanej jak papierowa kartka, plam organicznej tkanki oblepiających gruz i potłuczone szkło, mięsa wprasowanego w nowoczesną ruinę. Wszędzie pojawiały się te same liczby: liczonych w miliardach szkód, liczonych w milionach odszkodowań, liczonych w tysiącach rannych i setkach zabitych. Jonasz widział zapisy, widział holo. To był piękny spektakl, doskonale rozegrane przedstawienie.

Na fali wszelkich dyskusji o bezpieczeństwie, zbrodni, karze i odpowiedzialności wypłynął wtedy David Kessler, naukowiec MindTechu, specjalista od nowych technik mapowania mózgu.

Z obecnej perspektywy jego rozwiązanie było takie proste, takie oczywiste, prymitywne niemal, ale wtedy… wtedy zdawało się niemal cudem. Skupiona wiązka ultradźwięków, dodatkowy katalizator i voil�-! - można przewarunkować człowieka, wyciąć z niego niepożądane skłonności, niechciane myśli, niekontrolowane popędy. Wystarczy tylko wiedzieć gdzie skierować strumień, wiedzieć które z synaps należy pobudzić, które wprowadzić w uśpienie. Nie można jeszcze zmienić ścieżek pomiędzy nimi, nie można modyfikować tej skomplikowanej siatki połączeń, ale to już tylko kwestia czasu.

Nowa granica została wytyczona i wystarczyło ją już tylko sukcesywnie przesuwać.
Odkrycie za odkryciem, precedens za precedensem.
Coraz dalej i dalej.

Myślowy spam. Krótki okres nim zabroniono wszczepiania nazw firmowych, uzależniania konsumentów od konkretnej marki, narzucania podsuwanych billboardami pragnień. Potem handel osobowościami. Licencje na hełmy i bramki MindTechu. Moraliści krzyczący o kresie wolnej woli, o psychicznej robotyzacji społeczeństwa. Tech-sceptycy ostrzegający przed psychoterroryzmem, bombami indoktrynacyjnymi. Ale machina ruszyła i nic nie mogło jej już zatrzymać.

Bezpieczny świat. Bezpieczni ludzie. Bezpieczne społeczeństwo.
Wszechobecna prewencja zagrożeń.

Coraz dalej i dalej.
Aż do Traktatu WARDa, obowiązku podstawowego warunkowania prenatalnego i rozpoczęcia pracy nad projektem GEHENNA.

Aż do narodzin Nowego Ładu.


* * *


Od czego to się zaczęło?
Ten upadek?

Od prostego paradoksu, luki w systemie. Gdy priorytetyzujesz jedną rzecz, inne musisz uczynić względem niej podległymi. Gdy najważniejszym ustanawiasz nakierowanie na osiągnięcie efektu i sukces, zbiór środków, z których możesz czerpać jest kategoryzowany właśnie względem tego nadrzędnego celu. To on jest wartością. Nie da się tego ominąć. Efektywność i rozwój albo sztywne reguły i stagnacja. Nie da się wygrać nie przekraczając żadnych granic. To podstawowa prawda: każde odkrycie, każda innowacja wymaga przełamania zastanego paradygmatu.

Od czego to się tak naprawdę zaczęło?

Od jednej cyfry, której zmiana zagwarantowała dofinansowanie dla jego projektu badawczego. Została wytyczona nowa granica, którą potem wystarczyło sukcesywnie przesuwać. Czasem, gdy Jonasz przyglądał się powstałym matrycom - klarownej strukturze algorytmów i logiki rozmytej nadbudowanej nad biologicznymi sieciami neuronowymi, czystej nauce zasadzonej na gnoju ludzkiego biolo - czuł, że jest blisko, że wystarczy już tylko jedno przesunięcie, jeszcze jeden krok, by osiągnąć wymarzony cel: świadomość uwolnioną z ograniczeń narzucanych przez niedoskonałe i pełne wad ludzkie mięso.

Machina marzeń ruszyła i nic nie mogło jej zatrzymać.
Przez cztery lata, osiem miesięcy i dwadzieścia dni Jonas Bowen prowadził tą grę.
Aż do Gehenny.


* * *


A teraz Gehenna.

I Jonas Bowen ciągle prowadzi tą głupią, rozpaczliwą grę. Dostosowuje się do reguł, które wyznaczają inni, a potem przesuwa granice. O milimetr, o jedno słowo, o ton głosu, o niedopowiedziany gest.


* * *


Dostosowuje się do gry Torcha, do jego pozy pana trzymającego na smyczy swoją sukę. Zna to doskonale, grał w tą grę już wiele razy. Wie jak się w niej ukryć, jak się schować.

Gdy Torch mruży oczy jakby szukając oznak niesubordynacji, przerzeźbieniec uśmiecha się tylko tym enigmatycznym uśmiechem androidalnego anioła. Gdy Oleg klepie się po udzie, jakby przywoływał do nogi psa, Jonasz kręci się tylko w miejscu jak zagubiony szczeniak. I milczy. Milczy jak na samym początku ich wycieczki przez Kibel.

Piroman już to widział wcześniej - tą niegroźną zupełnie maskę, rodzaj jakiejś niewinności, obraz kruchej, bezbronnej lalki bez śladu chłodnej inteligencji w odbarwionych oczach.

Gdy z przestarzałego komunikatora dobiega trzeszczący zakłóceniami głos i Petrenko zaczyna rozmowę, haker już krąży po niewielkim pomieszczeniu jak bezmyślna, znerwicowana lalka, niegroźny cudak. Chaotycznie dotyka przedmiotów, przesuwa opuszkami palców po ich powierzchniach, pociera dłońmi przedramiona, wygina palce prawie do połamania stawów. Przyzwyczaja wszystkich do tego algorytmu zachowania.

Mikrofon. Skaner. Zatrzaśnięta klapa prowadząca do technicznego korytarza. Gdzie kamera? Przesuwa niespokojnym wzrokiem po każdej ze ścian. Jest. Sprytnie ukryta ponad zarysem zamkniętych głucho drzwi. Udaje, że nie widzi, że niczego nie dostrzegł, odwraca się w inną stronę. Oblicza pole jej widzenia, szuka jej plamki Mariotte'a, miejsca, które musi pomijać. Upewnia się, że w żadnej powierzchni jego sylwetka nie odbije się rykoszetem obrazu. Tam. To musi być tam.

Przytula się plecami do jednej ze ścian i podciąga rękaw, odsłaniając podstawową klawiaturę WKP. Macha ręką w kierunku Torcha, dając mu znać, żeby mówił dalej, żeby brnął w kłamstwo, żeby dał mu jeszcze chwilę czasu. Kątem oka widzi jak starzec przełyka ślinę, słyszy sekundową pauzę w jego wypowiedzi, ale machina ruszyła i nic nie może jej już zatrzymać.

Błyskawicznie wprowadza nowe dane, subwokalizuje polecenia swojej podręcznej SI, odpala i synchronizuje aplikacje, które nadpiszą dane obecnie powiązane z ich barkodami. W kilkanaście sekund powołuje do życia Romana Pietrenko 5606529 i Dominica Bowena 7007801 z sektora A-747. Każe Ego wypełnić resztę podstawowych info, sprokurować uszkodzenie plików. Ustawia komendę startu i obciąga rękaw, kryje końcówkę kabla między palcami, we wnętrzu dłoni.

Wdech.
Wydech.

Teraz tylko trzeba podejść do skanera, ustawić się odpowiednio do kamery i wpiąć kabel. Zawołać Torcha tak, jak omega mógłby wołać alfę: z tym nieodmiennym uśmiechem na twarzy i cichą niepewnością w głosie. Przeskanować obydwa kody, gdy kabel jest ciągle wpięty, zmusić elektronikę, żeby nadpisała dane.

Trzymać się tej fali adrenaliny i zrobić wszystko, żeby wyjść z tego gówna cało.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
obce jest offline  
Stary 10-11-2013, 19:14   #128
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Wcześniej, Ziemia


Policjanci, niczym morska fala, wlewali się wolno do jego domu, robili zdjęcia, notowali, rozpoczynali długotrwały proces obdzierania jego żony z resztek godności. Widział ją za każdym razem, gdy zamykał powieki, zalaną krwią, z szeroko otwartymi w przerażeniu oczami. Raz za razem czuł dotyk jej zimnego ciała, które jeszcze dziesięć minut temu przytulał do swojej piersi. Jej zlepione krwią włosy zakrywały częściowo twarz. Wszystko działo się niczym w zwolnionym tempie. Pocałował ją w blady policzek, w jej sine usta i przycisnął do siebie jeszcze mocniej. Ostatni moment, gdy ją widział.

Ukrył twarz w dłoniach, krew mieszała się z łzami. Jeden z funkcjonariuszy coś do niego mówił, lecz do jego uszu nie dochodził żaden dźwięk. Były jedynie emocje, które go wypełniały. Smutek, żal, przerażenie, strata, wina. Cały się trząsł, łkał i ledwie dawał radę złapać oddech. Ktoś chwycił go za ramię, a gdy nie zareagował pociągnął lekko. W nagłym przypływie sił, gniewu spowodowanego bezsilnością, szarpnął się i uderzył łokciem, żeby się wyrwać. Funkcjonariusze zareagowali natychmiast, silne ramiona spętały jego ręce, twarz dotknęła zimnej blachy radiowozu. Dopiero teraz zauważył, że uderzoną osobą była młoda policjantka, trzymała się za nos, który obwicie krwawił. Przez chwilę obserwował ją ze wstydem, potem zamknął oczy, jego ciało zrobiło się ciężkie i bezwładne, stracił przytomność.

Zobaczył ją jeszcze raz, ubraną jedynie w biały szlafrok w krówki, wycierającą ręcznikiem mokre włosy. Uśmiechała się tak, jak tylko ona potrafiła. Jego kochana dziewczynka.

***

Obecnie, Gehenna

Podobno lepiej rządzić w Piekle, niż służyć w Raju, Seward nigdy nie miał okazji przekonać się o słuszności tych słów, nie należał do przywódców, nie był nawet człowiekiem, który mógłby walczyć o władzę. Był na końcu łańcuchu pokarmowego, słaby, bezradny, samotny. Dzięki pomocy innych skazańców zdołał się odnaleźć, przynajmniej częściowo. Ktoś wyciągnął do niego dłoń, pokazał jak żyć by nie zginąć w celi od noża, by przetrwać kilka dni dłużej. Był robakiem, karaluchem zdolnym odnaleźć się w różnych warunkach. Nie potrafił walczyć wręcz, nie posiadał informacji, które mógłby sprzedać, nie chciał też sprzedać własnego siebie. Był jednak lekarzem, znał się na medykamentach, wiedział jak niektóre produkować, a to sprawiało, że był użyteczny.

Gehennę traktował jak Piekło, na które sam się skazał. Gdzież indziej mógłby się znaleźć? Skoro przebywał wśród kryminalistów, wszędzie czuł smród krwi i fekaliów, a w każdym rogu czekały demony. Diabelskie stworzenia żerujące na cudzym nieszczęściu. Przywykł do nowego domu i brutalnych zasad w nim panujących. Do ludzi oraz strachu przed nimi i przed wszystkim co nieznane. Zasłużył na to, nie da się cofnąć tego jak żył, oto była jego kara. Taki los spotykał wszystkich, których postępowanie było złe. Dlaczego nigdy nie myślał o samobójstwie? Dlaczego nie dał się zabić? Powód był prosty. Jeżeli Gehenna była piekłem, to gdzie trafiłby później?

***

Jego przyszłość nie rysowała się w kolorowych barwach, prace nad nowym projektem nie szły za dobrze, a cierpliwość Vladovicia nie była wieczna. Dniami i nocami ślęczał nad swoimi zapiskami, ale miał wrażenie, że nawet o krok nie zbliżył się do stworzenia narkotyku, zadanie zlecone przez Reda przerastało go. Wiadomości o przymusowym oderwaniu od pracy wcale nie odebrał jako pozytywne, miał złe przeczucia odnośnie Poczekalni i tego co może na niego czekać. Próbował tłumaczyć sobie, że przesadza, z marnym jednak skutkiem.

Wreszcie się pojawili, najpierw ujrzał niższego, ale szerokiego w barkach Igłę, miał łysą głowę i chudą, zaczerwienioną twarz. Dopiero później pojawił się Rakarz, mięśniak o posturze byka. Przerażał samą budową ciała. Seward nie ufał im, nie należeli do rozgarniętych. Z nimi u boku czuł się jeszcze mniej bezpiecznie niż wcześniej.

- Siema, Zszywka – rzucił Igła, miał tendencję do nadawania ludziom przydomków – Raszpli nie ma? – Seward pokręci przeczącą głową. – To jazda.

Rakarz położył swoją wielką łapę na plecach lekarza, który wzdrygnął się nieco, lecz po chwili ruszył. Mieli go eskortować, ochraniać w razie, gdyby coś poszło nie tak, czuł się jednak jak ich więzień. Wiedział, że obaj załatwiliby go w kilka sekund, jeśli tylko mogłoby się im to opłacić. Na szczęście życie Sewarda nie było wiele warte, nie kombinował na boku, nie zgrywał kozaka. Nie obawiali się go, nieogolony, zaniedbany, przypominał bardziej nic nie wartego lumpa niż doktora medycyny.

- Zaruchałby co – rzucił Rakarz.- A kieszeń pusta – jego wielka, świniowata twarz przybrała smutny grymas.

- Nadziewałem ostatnią Monę, niezła, jest za co capnąć – odparł Igła i zaśmiał się ochryple.

- Drogo.

- To może doktora? Co, Zszywka? – Igła szturchnął lekarza palcem w żebra – Przydałoby się jakieś przeczyszczenie rury. – Seward nie zareagował, nawet się nie odwrócił, po chwili mężczyzna klepnął go lekko, wręcz przyjaźnie, w plecy. – Spoko, Zszywka, rozluźnij dupkę, żarty takie.

- Zaruchałby co –
powtórzył jeszcze żałośniejszym tonem niż wcześniej Rakarz – Może Lessie?

Bass zatrzymał się, Lessie była, a raczej był popularną i tanią dziwką. Naprawdę nazywał się Lesley, miał długie włosy i zadbaną cerę, przynajmniej wcześniej. Dostał ostry chrzest już na początku ze względu na urodę podobną do kobiecej, w końcu zrozumiał, że nic się nie zmieni i zaczął współpracować za niewielką opłatę. Dziwką był tanią i dla wielu to było najważniejsze.

- Lessie ma syfa – wtrącił Seward po raz pierwszy spoglądając w oczy swoim strażnikom – Ma syfa – powtórzył – Nie chcesz sprawdzić jakiego – zapewnił Rakarza.

- Doigrał się dupoliz jeden! – Igła znowu się roześmiał – Olać to, masz jakieś dopalacze przy sobie? Coś nowego? – Jego oczy zaświeciły się, nie było żadną tajemnicą, że przed trafieniem na Gehennę sprzedawał i brał co popadło. Stąd zresztą wzięła się jego ksywka. Wyciągnął papierosy i poczęstował Rakarza.

- Dasz jednego? Sam już nie mam, poratuj – powiedział Seward, jeszcze bardziej przypominał teraz nędzarza niż wcześniej.

- Chyba ci pseudo zmienię z Zszywka na Sęp, kurwa. – Podał lekarzowi papierosa. – Se zachowaj na później lepiej.

Seward skinął głową, powróciła mu nagle jakaś duma i już zupełnie innym tonem, głosem pewniejszym rzekł – Teraz nic nie mamy ciekawego, poczekaj parę dni, pracujemy nad czymś, dupę ci urwie jak już będzie gotowe, gwarantuję. – Jego nieogoloną twarz rozświetlił uśmiech.

Igła roześmiał się, najwyraźniej spodobała mu się ta odpowiedź, bo nawet przez myśli mu nie przeszło by zdzielić lekarza w twarz za tę śmiałość. Seward miał spore wyczucie i wiedział kiedy mógł sobie pozwolić na nieco więcej.

- Zaruchałby co…

- Przymknij się w końcu!
– warknął Igła.

Dotarli do Poczekalni, Bass spojrzał na swoją torbę. Może i przysięga Hipokratesa do czegoś zobowiązywała, ale na Gehennie nie wiele to znaczyło. Liczyło się tylko to czego chciał Red, a Red chciał żeby Seward zbadał tych dwóch. Jego słowo zawsze było rozkazem.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline  
Stary 10-11-2013, 21:37   #129
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację



Wszyscy



Potężny statek kosmiczny dryfował przez bezmiar kosmicznej pustki.

Gigantyczną, pokrytą lodem konstrukcję przeszył wstrząs. Na potężnej burcie pojawił się płomień wybuchu i nowa dziura, przez którą do środka wdarła się próżnia. Łapczywa królowa otchłani wszechświata.

Gdzieś, w odległej części GEHENNY sektor ludzi dokonał swojego żywota. Ale to nie było jedyne miejsce na GEHENNIE gdzie na ludzi czyhała śmierć.

Bo śmierć na GEHENNIE była stałym bywalcem. Jak pijak w podrzędnej spelunie, w zasadzie nigdy nie opuszczała pokładu więziennego okrętu.
Czaiła się, czyhała, czekała na najmniejszy błąd. Nienasycona dziwka. Wiecznie głodna nowych dusz i żyć.




ORTEGA

Ostrze weszło gładko i zaskoczony Otis charknął obrzydliwie, zapluł się krwią i osunął na ziemię. Zabity szybko i fachowo. Jednym, pewnym ruchem ręki Ortegi.

Brais wyszczerzyła się opętańczo. Przez chwilę jej, skądinąd atrakcyjna twarz, zmieniła się w dziką, zwierzęcą maskę furii. Potem szybko jednak kobieta przyjęła maskę obojętności i tylko jej oczy zdradzały, jak bardzo jest wściekła.

- Jesteś mi, kurwa, winny sto fajek – wycedziła przez zęby. – Trup mi ich nie spłaci.

Potem jednak zmieniła zdanie.

- Pięćdziesiąt i jesteśmy kwita. Pół stówki miałam zapłacić temu, kto urżnie łeb temu kutasowi.

Spojrzała obojętnie na ciało u stóp Ortegi. Wokół zwłok rozlewała się coraz większa kałuża krwi.

Brais spojrzała na swoich ludzi.

- Carlos i Vinigo, weźcie to ścierwo do mielarni.

Potem znów skoncentrowała swoją uwagę na Ortedze.

- Dobra, kosiarzu. Ja jestem Brais, szefowa Furii w tym sektorze. A ty, to kto?




CARLA

Szła ostrożnie, nie chcąc popełnić błędu rozluźnienia uwagi i rozkojarzenia tuż przed celem swojej ucieczki przed Hienami. Zastanawiała się, czy inni mieli taki fart, jak ona, czy też Hieny ogryzały właśnie ich gnaty gdzieś na niższych poziomach.

Ta druga wizja chyba przemawiała do jej wyobraźni dużo bardziej.
Kilka razy zatrzymywała się z przeświadczeniem, że jest obserwowana. Czyżby Wędrowiec postanowił ją dyskretnie odprowadzić, czy też miała inne towarzystwo. Była sama, zmęczona, nadal rozbita po spotkaniu z tym, co jej przewodnik nazwał Czernią. Wolała nie ryzykować konfrontacji. Z kimkolwiek.

Szczęście znów się do niej uśmiechnęło.

Przeszła ostatni fragment korytarza i stanęła pod oznaczonymi przez gang Psycholi wrotami do łącznika. Jak można było się domyślić, drzwi były zamknięte. Normalna procedura w większości opanowanych przez więźniów sektorów. Czasami zdarzało się, że kilka sektorów nie odgradzało się od sąsiadów, tworząc swoistego rodzaju wyspy połączonych ze sobą korytarzami sekcji, ale było to zjawisko dość rzadkie. Zazwyczaj sektory miewały ze sobą problemy, niekiedy toczyły otwarte wojny.
Cóż. Zdecydowana większość ludzi egzystujących na GEHENNIE nie należała do kategorii wymarzonych sąsiadów. Wykolejeńcy, gwałciciele, mordercy, dewianci wszelkiej maści i autoramentu.

Załomotała do drzwi z niepokojem oglądając się za siebie. Uczucie, że ktoś jest w mrokach korytarzy i jej się przygląda narastało.

Wręcz to wyczuwała. Jakąś obecność. Wypatrując oczy do bólu w ciemność wydawało jej się, że zauważyła ukradkowe poruszenie, jakiś ruch.

Zadudniła w gródź raz jeszcze, klnąc przy tym pod nosem.

Tak! Zdecydowanie ktoś tam był.

Szybko przypadła do ziemi, przykucnęła i ten odruchowy manewr uratował jej życie.

Coś świsnęło nad nią, i jakiś wygięty przedmiot walnął z łoskotem metalu o stalową przeszkodę przed jej nosem.

Obok niej upadł zakrzywiony kawał płaskownika – zaimprowizowany bumerang.
A potem, z ciemności korytarza, wyskoczyły trzy pochylone postacie. Pierwsza miała dziwaczny grzebień na czaszce, dwie pozostałe chyba były całkiem łyse.

Pierwsza myśl, jaka przyszła Carli do głowy to „Hieny!”. Ale, że atakowały tak blisko „normalnego” sektora.

- Kto tam?! – usłyszała stłumiony przez grubą stal głos, w tej samej chwili, kiedy zdegenerowani mieszkańcy niższych pokładów ruszyli jej na spotkanie.




JONASZ, TORCH

Torch grał na czas, a Jonasz robił swoje „czary na komputerze”. Zadanie dla Jonasza proste, wręcz banalne. Ale proste i banalne w innych warunkach, bez presji i tylko z WKP. Szybkie komendy wystukiwane skrótami znanymi tylko Blademu.

Torch idzie w stronę skanera. Wie, że jeśli będzie zwlekał z tym zbyt długo, to skurwysyny na górze otworzą klapę i rozwalą ich z zarekwirowanej przed chwilą broni. Czysto, szybko i bez litości. Jak to na GEHENNIE.
Podkłada nadgarstek ze znamieniem pozostawionym przez STRAŻNIKA pod czytnik. Nie widzi światełek, nie widzi promieni, nic nie czuje.

Po chwili głos z głośnika mówi:

- Cześć Rom, numer 5606529. Teraz twoja dziwka.

Jonasz już jest spokojny. WKP już nie jest potrzebny. Jednak on ma nieco większy problem. Już dawno temu pozbył się wszystkich widocznych oznaczeń, zatarł ślady, dezaktywował mikroczipy. Zapłacił za to bardzo dużo fajek, przysług i usług, również lepkiej, cielesnej natury. Ale pozbył się piętna SENTINELA. Ograniczył Maszynie możliwość jego namierzenia i zniszczenia.
Jonasz jednak myśli o wszystkim. Jak chodzący komputer. Akcja doskonale zgrana w czasie, co do sekundy. Podstawia zatarty kod na nadgarstku w tej samej chwili, w której jego WKP nadaje odpowiedni sygnał.

- Witaj Dom, numer 7007801.

Idealnie. Ale teraz pozostaje ostania część weryfikacji. Taka, której nie da się po prostu oszukać za pomocą kilku mistrzowskich sztuczek.

- Przygotujcie się do badania krwi. Bez obaw Rom i Dom. Niedaleko stąd wybuchła epidemia. Musimy zachować ostrożność.

Bez żadnego sygnału, bez ostrzeżenia drzwi zaczęły się rozsuwać. Do pomieszczenia weszło trzech ludzi. Dwóch ewidentnych ochroniarzy mierzący do nich z samorodnych strzelb o przerażającym kalibrze. Każdy z nich miał na twarzy ochronną maskę chirurgiczną zasłaniającą usta i nosy. Trzecim był mężczyzna z medpakiem w ręce. Jonasz rozpoznał typ urządzenia. Ten medpak został wymontowany z maszyny medycznej STRAŻNIKA i oprócz możliwości udzielenia pomocy lekarskiej spokojnie nadawał się do przeprowadzenia nawet tych średnio wymagających testów krwi.

- Pod ścianę, kurwy! – rzucił jeden z ochroniarzy.

- Ten blady to facet czy laska? – dodał drugi z dziwną ciekawością w głosie. – Nieważne. Zaruchałby.




BASS (a także JONASZ i TORCH)

W Poczekalni było ich dwóch. Dwoje? Ciężko powiedzieć. Pierwszym był starszy facet z połową tarzy pokrytą starymi bliznami. Bass skądciś znał tą twarz, ale za cholerę nie potrafił powiedzieć, skąd. Drugim był … Hermafrodyta? Obojniak? Uniseks? Chujwieco?

Po obu (obojgu) widać było, że mają za sobą nieliche przejścia.

- Pod ścianę, kurwy! – powiedział Igła.

- Ten blady to facet czy laska – rzucił Rakarz z ciekawością w głosie. – Nieważne. Zaruchałby.

Bass przyjrzał się obu (obojgu) z ciekawością. Włączył medpak. Urządzenie zaszumiało cichutko.

- Test potrwa kilka chwil. Sprawdzę wam krew. Tylko lekkie ukłucie i wszystko. Który pierwszy.

Coś w oczach poparzonego spowodowało, że Bass poczuł lekki niepokój. Przez chwilę lekarzowi wydawało się, że dostrzega jakiś cień niepokoju, kalkulacji, czegoś, co kompletnie nie pasowało do sytuacji.

Jak zaszczute zwierzę - pomyślał.

Serce zabiło mu odrobinę szybciej.
 
Armiel jest offline  
Stary 15-11-2013, 15:58   #130
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Ruch był szybki, pewny i oszczędny. Bez zbędnych przyruchów czy złych przyzwyczajeń, które zdradzały cel niejednego zabójcy nim pokroi on swoją ofiarę. Ortega mimo iż na Ziemi szkolony był na snajpera to na Gehennie należał do grona lepszych nożowników. Statek i jego historia zmusiły go do zmian.

Lico Brais w chwili, gdy ciało Otisa osunęło się na ziemię było ciężkie do opisania słowami. Ta piękna twarz zmieniła się na chwilę w obraz dzikości - niczym pysk jakiegoś zaszczutego drapieżnika. Gdy obojętność znowu zaczęła górować nad emocjami Rick uklęknął na jedno kolano chowając nóż z powrotem do pochwy. Jego ręce zgrabnie przeszukały martwego więźnia, wokół którego plama krwi stale się powiększała. Poza medpakiem żołnierz znalazł równowartość jakiś 10 fajek.

Brais powiedziała swoje, a Rick wstał i dał zabrać ciało do mielarni.

- Dobra, kosiarzu. Ja jestem Brais, szefowa Furii w tym sektorze. A ty, to kto? - powiedziała kobieta ogniskując spojrzenie na postaci komandosa.

- Dawno byłem żołnierzem, a teraz… Mów mi Tom. - powiedział Rick odwijając zawiniątko i podając skrywanego w kawałku materiału medpaka kobiecie.

Podał jej go na wyciągniętej ręce, nie zbliżając się bardziej niż to konieczne. Nie kręcił głową, nie marudził, a przekazał przedmiot bez żadnej czci dla fajek, które jest wart. Miał teraz gorszy problem niż niedobór szlugów.

- Otis miał mi pomóc znaleźć pewną osobę, ale ze znanych nam powodów już tego nie zrobi. Sam tego nie ogarnę dlatego mam dla Ciebie pewną propozycję. Mówić dalej? - zapytał żołnierz patrząc na kobietę.

- Mów. - lekko zmrużyła oczy obserwując go uważnie Brais.

- Jak powiedziałem na Ziemi byłem żołnierzem, a dokładniej snajperem w oddziałach przez wielu uważanych za najlepsze na świecie. Może nie jestem najlepszym specem na statku jeżeli chodzi o ochronę, ale jesteś pierwszą ważniejszą osobą do jakiej dopuszczono mnie z bronią, nie pytając kim jestem i co tutaj robię. - Rick wyglądał na wyluzowanego, ale czujność miał wygrawerowaną na DNA na długo przed wejściem na statek. - Moja propozycja jest taka: Pomożesz mi znaleźć osobę, której szukam i dasz mi czas aby załatwić z nią pewną sprawę. Nie powinno to zająć długo. Ja w zamian będę twoim dłużnikiem do chwili aż wpadniesz na to jak mogę się odwdzięczyć. Do tego czasu mogę zająć się twoją ochroną. Wybacz, ale to co zobaczyłem po drodze tutaj to totalna amatorka i brak organizacji. Nie mówię o dopuszczeniu do Ciebie ludzi z bronią, bo i gołymi rękoma zabijam większych od siebie, ale o tym, że Ci ludzie nie mają zielonego pojęcia jak zorganizować sektor abyś była tu bezpieczna i mogła kręcić swoje interesy. Na moje oko 10-15 wyszkolonych osób, uzbrojonych odpowiednio wbija i przechodzi od samego łącznika aż pod twoje drzwi. Ja mogę sprawić, że to się zmieni i nawet porządnie wyposażony oddział nie będzie stanowił żadnego zagrożenia. Co o tym myślisz? - zapytał lekko przekręcając głowę Ortega.

- A co za to byś chciał? - wydawała się być zainteresowana.

- Tak jak mówiłem pomożesz mi znaleźć osobę, której szukam, dasz czas na załatwienie z nią moich spraw, a później… Zostając u Ciebie i zajmując się twoją ochroną pewnie sam będę potrzebował azylu, bo gdzie się taka bidula jak ja podzieje. Można to nazwać stałą współpracą. Do życia nie potrzebuje wiele. Nie palę, nie ćpam, a amunicje mogę zawsze załatwić na własną rękę. Wiem, że ciężko dać się ochraniać gościowi, którego dopiero poznałaś i rozumiem to dlatego proponuję współpracę pod okiem twoich ludzi. Na pewno początkowo. Poza samym rozstawieniem goryli w sektorze nauczę ich jak się zachowywać przy VIPie, rozplanuję procedury, przyswoję im formacje i takie tam. Nie jestem specem od ochrony, ale wielu fachowców znam. Niejeden brał u mnie nauki strzelania a w zamian uchylał rąbka tajemnicy. To jak? - zapytał Ortega. - Potrzebujesz czasu aby się zastanowić?

Wahała się chwilę, oceniała go wzrokiem.

- Zaryzykuję. - odpowiedziała przeciągając słowa. - Kogo szukasz?

- Szukam Irminy Ratztan. - powiedział spokojnie, bez wahania cedząc słowa żołnierz. - Wiem, że była w okolicy miejsca, z którego zgarnęli nas twoi ludzie. Otis tak mówił. Wiesz dokładnie gdzie mogę jej szukać czy możesz się dowiedzieć? Mogę zawsze cofnąć się do tamtego punktu i pójść niezbadaną drogą. Może tak znajdę tą dziewoje. Jak myślisz? - zapytał Ortega z przyjemnością patrząc na ładną buźkę Brais.

- Ratztan ma ucznia, jest jego mentorką. Zaprowadzić Cię do niego? - zapytała kobieta.

- Jak mają ze sobą stały kontakt to myślę, że warto. Muszę jak najszybciej ją znaleźć. - powiedział Ortega uśmiechając się parszywie. - Cieszę się na naszą współpracę. - dodał wojownik. - Kiedy ruszamy na poszukiwania? Jak znajdzie się chwila bym zjadł co nieco…

- Masz swoje żarcie? Czy idziesz do mordowni?

- Mam żarcie w plecaku. Jeszcze kilka posiłków tam się znajdzie. - odpowiedział Ortega. - Nie mamy czasu na mordownię… To jak? Zjem, a ty za ten czas zorganizuj wypad do tego ucznia Irminy. Za ile wyruszamy? W kwadrans się wyrobisz? - zapytał nożownik Brais.

- Wyrobię. - strzelec zdążył zauważyć, że lubiła raczej oszczędną mowę.
 
Lechu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:31.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172