Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-11-2013, 16:19   #133
VIX
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny

Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
18 Karakzet, czas Hyrvelitu, roku Drum - Daar 5568 KK
Niska Cytadela, Komisariat Milicji Politycznej, siedziba SSP


Dłonie Ysassy były zakrwawione. Kobieta ciężko sapała kiedy opuszczała pokój przesłuchań, w którym przetrzymywano Thera Hi', zarządcę manufaktury rodu Hazzar. Co gorsza, niczego nowego się od niego nie dowiedziała, biła i pytała, łamała palce i pytała, wbijała sztylet powoli w dłoń zdrajcy Azul... i pytała dalej, ale nic, Ther był uparty i bardzo dobry w tym co robił, w dochowaniu tajemnicy. Zrezygnowana córka Moisura poszła do biblioteki i odnalazła Thorina któremu opowiedziała wszystko co zdarzyło się w pokoju przesłuchań, sam kronikarz nie wydawał się chyba zszokowany krwawymi śladami na odzieniu i dłoniach Ysassy. Gdy skończyła, powiedziała że idzie do siebie odpocząć, gdyż w nocy czekała ją warta przy drzwiach pokoju gdzie przetrzymywano elfią kobietę, Tilyel. Ysassa nie wiedziała jeszcze że to jej ostatnia rozmowa z Thorinem Alriksonem w życiu, oraz ostatnia noc jakże wspaniałego losu który miało zakończyć coś co wymyślili khazadzi - szkło.


Thorin pożegnał Ysassę i zajął się papierami, a szczególnie tajemniczą kartą znaczoną szyfrem, gdzie pierwsza linijka tyczyła się Dziewięciu Kluczy, czymkolwiek by owe klucze nie były. Kronikarz napisał raporty, wypełnił formularze i uzupełnił wiedzę w księgach Wielkiej Biblioteki, czyli naszykował karty ze wzmiankami o zdarzeniach w Karak Undzul znanym jako twierdza Skaz. Wzrok młodego cyrulika spoczął na solidnej włóczni, opartej o ścianę, w rogu pomieszczenia. Na szczycie drzewca spoczywał czarny sztandar... Alrikson wspomniał braci poległych w ostatnich tygodniach i zabrał się do spisywania ich czynów. Pisać zaś było o czym. O dzielnym, cichym i sędziwym Harginie, o Skallim który walczył za trzech, zawsze w pierwszym szeregu, o Baldriku, młodzieniaszku który potrafił wspiąć się po każdej ścianie i miał w sobie zręczność taką jakiej żaden inny poznany przez Thorina krasnolud. Wreszcie o Glandirze, sierżancie, dowódcy 8 drużyny Czarnego Sztandaru, który naznaczył cel w życiu członków całej grupy, prowadził ich dzielnie i zmuszony był podejmować okrutne decyzje. Każdy ze wspomnianych zasługiwał na wspaniałą Sagę i taką miał otrzymać. Wiele godzin później, Thorin ruszył do podziemi komisariatu by obejrzeć rany Dorrina, który został zatruty w niehonorowej walce. Kronikarz nie mógł spodziewać się że wkrótce do Sagi zostanie dopisana kolejna karta, splamiona krwią druha, i że to jego czyn się ku temu przyczyni.

Opatrunki zostały zmienione, czoło otarte z potu, a ciało przykryte dodatkowym kocem. Dorrin spoglądał na to wszystko w spokoju. Odprowadził też wzrokiem cyrulika Thorina, który właśnie wyszedł z piwnicy i zamknął za sobą drzwi prowadzące do okrągłej studni schodowej. Dziki khazad leżał ranny i myślał o tym wszystkim co się ostatnimi czasy wydarzyło, o tym jak szybko jego los odmienił się... i co tu ukrywać, na lepsze. Mało kto mógłby powiedzieć że oblężone miasto, widmo wojny, krew braci i wrogów jest czymś zgoła lepszym, ale dla Zarkana tym było. Dorrin wiele przeszedł, wielu zabił, ogrom stracił... to wszystko zmieniło go nie do poznania. W obejściu był prosty, wręcz arogancki... życie traktował z przymrużeniem oka i wabił w swoją stronę śmierć. Gdy wyrwano go z rzeki, uniknął może śmierci ale czuł że od dawna nie powinien już żyć, tyle razy Gazul chciał go zabrać do siebie i tyle samo razy Dorrin zdołał się mu wymknąć. Ta pewność siebie była darem i zgubą berserkera... a ostatnie wydarzenia były tego potwierdzeniem, i wcale nie chodziło o zabójczą truciznę która wciąż krążyła w żyłach wojownika, ale o sprawy tak sekretne iż Dorrin czuł że nikt nie powinien o nich wiedzieć, nawet jego towarzysze. Gwardzista poczuł się trochę lepiej i usiadł na swym leżu. Obok stał zestaw medyczny Thorina, a wśród wielu instrumentów i flakoników była mocna dratwa i stalowa igła do szycia ran. Jakaś dziwna myśl tknęła wojownika i sięgnął po zestaw do szycia... z plecaka wyjął stary skórzany kubrak i pociął go sztyletem... zaczął szyć i choć tego nigdy wcześniej nie robił to coś jakby prowadziło jego dłoń... jeszcze przed świtem miał ukończyć swe dzieło. Dzieło zniszczenia.

Kapral Detlef miał dzień pełen wrażeń. Poza nim nikt nie zdołał zebrać tylu informacji, od tego bolała aż głowa. Thorin może jedynie dokopał się głębiej, ale jego wiedza była innej natury, on badał to co działo się dawno temu, przed wiekami... a Detlef poznał wiele sekretów dni dzisiejszych. Wymieniać by było je długo, jedne warte uwagi, inne nie warte funta psich kłaków. Kapral doskonale zdawał sobie sprawę że są tematy ważniejsze niż gwałt na córce Haruma, Aivie, ale tę całą okoliczność postawił sobie za punkt honoru. Przeboleć nie mógł jak ktokolwiek mógł się dopuścić takiego barbarzyństwa, ale jednego zaczynał być pewny, że ktokolwiek to był, ten skończy krucho jeśli wpadnie w ręce Detlefa. Cała sprawa wydawała mu się bardzo dziwna. Pierwej prawodawca Aring, syn Ginvira, prowadzący sprawę spalonej karczmy, okazał się być kimś kto raczej sprawców nie szuka. Wykpił się wojną, oblężeniem i tym że do sprawy wróci kiedy Gorfang i jego zastępy odpuszczą Azul... wszak jego zdaniem sprawa spalonej karczmy nie była ważna. Rozmowa z Aivą była zaś ciężka, i to dla obojga dwywagujących. Zawstydzona dziewczyna wspaniałej urody, opowiadała swą historię przez łzy, a długa ta historia nie była. Ot, wyszła w środku nocy ze Starego Hugvarssona i ruszyła do domu, nim odeszła na kilkanaście kroków od karczmy, ktoś wciągnął ją w bramę i tam dokonał czynu haniebnego. Detlef jednak zwrócił uwagę na pewien szczegół, ale pytana Aiva wyparła się swego błędu i zapłakana uciekła... a błąd ów dotyczył tego że opowieść imała się grupy zbereźników, kiedy zaś Aiva była w rozpaczy to mówiła tak jakby zgwałcił ją jeden a nie kilku zbirów. Uimara musiał sobie Detlef darować tego wieczoru, wszak mury miały kilometry długości, a obsada liczona była w tysiącach wojowników, znaleźć tam Uimara graniczyło z cudem. Dlatego też kroki ku domowi Hurgavssona były rozsądnym wyjściem. Stary Harum, ojciec Aivy, opisał i domostwo i samą żonę Hugvarssona, Solię, dlatego rozpoznać ją w postaci która opuszczała dom nie było trudno. Tak było, Detlef gdy szedł na spotkanie z ową wdową dostrzegł jak opuszcza ona swój dom i okrywa się płaszczem. Podejrzliwy kapral ruszył za nią i wkrótce dotarł do innego domu, w którego otworach wentylacyjnych dostrzec można było światło. Kobieta weszła tam i spędziła około dwóch godzin, po czym wyszła w towarzystwie mężczyzny, którego tożsamośc pozostała tajemnicą, gdyż szczelnie okrywała go opończa. Dom pozostał pusty, a Solia ruszyła w stronę domu... Detlef ruszył za mężczyzną, a ten wkrótce wszedł do Karczmy Hutnika i tam zniknął. Pozostało zatem porozmawiać z żoną nieżyjącego Hurgavssona, i tak też się stało. (...) Detlef myślał o tym co odkrył tego dnia, a myśli ciężkie te przymknęły jego powieki. Odpoczynek mu się należał. Wreszcie zasnął.

Dowódca jednostki Służby Stabilizacji Politycznej, Roran Ronagaldson, również miał wiele na głowie. Informacje które przekazał zwierzchnikowi Relv'owi oraz zwrotne wieści były niejasne, a te które były pisane wprost, okazały się mało użyteczne. Pocieszająca była sakiewka ze złotem na wydatki dla milicjantów oraz fakt że Relv wydaje się ufać swym podkomendnym. Sam sierżant miał mętlik myśli, za dużo składowych, za dużo informacji i wydarzeń, wszystko łączyło się ze sobą, albo i nie... jak się okazywało, walka i dowodzenie na polu bitwy było o wiele łatwiejsze. Roran zatęsknił za tymi czasami, choć brud Azul wykopywał dopiero od dwóch dni na światło dnia. Przyznać zaś trzeba było że ów brud to był spory bo i najemne armie Tilei i Estalii się w to mieszały, zabójstwa wysokich rangą dowódców tajnej milicji, takich jak Vlag, do tego szlachetni rodów Azul umierający w dziwnych okolicznościach, orki pod muarmi, skaveny pod górami i ogry w tunelach. Dodając do tego bestię w Skaz oraz niechęć Relv'a, a pewnie i Vareka Ciernia do badania tajemnic Skaz, jak to nakazano lub raczej zakazano Thorinowi, dziwny czerwony kryształ w Karak Undzul i oczywiści jeńcy: Ther, Njordur i elfka Tilyel, i to całe Bonarges które cholera wie czym było. Zanosiło się na spisek, niestety. Tak, Roran tęsknił za wiaterm w górach, szumem lasu i hałasem bitwy, nigdy nawet mu wcześniej przez myśl nie przeszło że można za tym tęsknić, a jednak. Przynajmniej Torven, karczmarz w gospodzie u Chciwego Avera, okazał się dobrym towarzyszem do rozmów i źródłem informacji o tym co działo się w Azul... ale ciekawszym było to że na zewnątrz karczmy ktoś organizował walki psów. Ronagaldson poszedł popatrzeć i okazało się że monstrualnych rozmiarów psy bojowe, rozrywają sobie gardła. Kilku mężczyzn dopingowało je, a inni robili zakłady. Roran jedynie patrzył, wszak walki psów były dozwolone w mieście, ale to raczej same psy zaciekawiły sierżanta. Pogadał chwilę z właścicielem i umówił się na dzień kolejny by spotkać się i dowiedzieć się więcej o tych bestiach, zwanych Mastifami Krańcowymi. Ta sytuacja odciągnęła na chwile myśli dowódcy jednostki milicji od martwiących go tematów... ale gdy szedł w nocy by złożyć zmęczone ciało do łóżka, to jego mina była już posępna i smutna. Kolejny dzień miał dać nowe odpowiedzi na naurtujące Rorana pytania... ale jak to bywa, miały pojawić się też kolejne pytania, i tak bez końca.


Zabójczyni Ni'tessine, czysta, świeżo odziana i nakarmiona, zorientowana w sytuacji i po kilku słowach z khazadami którzy chyba jej niedocenili. Sama siedziała przy kominku i grzała swe ciało, medytowała i rozciągała ciało... wciąż szukała drogi ucieczki, a w czas ten próbowała krasnoludzkiego specjału jakim był alkohol zostawiony dla niej przez Thorina. Tilyel bawiła się butelką i czekała przeznaczenia i to jej nie zawiodło, ktoś puknął w drzwi i wsunął pod nimi coś... klucz, kóry pasował do zamka jej celi. Pojawiło się wiele pytań, kto, jak, dlaczego i po co, oraz czy to nie podstęp khazadów ? Co by nie było, Tilyel postawiła wszystko na jedną, czarną kartę... zaczekała do późnej nocy i w czas ten wprowadziła swój plan (...)

(...) dużo, dużo później, bedąc już na Podbramiu, otoczona wędrownymi elfami, mogła odpocząć, chroniona przez swoich pobratymców. Eleserill, topornik elgi, z domu Okta Nameh, przyjął biedną i zmarzniętą elfkę do swgo kręgu. Otoczył opieką i obiecał pomóc najlepiej jak potrafi... zrobił to, ale czy zachowałby się tak samo gdyby wiedział kim jest Tilyel Ni'tessine?


Strzelec Thorgun, syn Siggurda miał udany wieczór, rzec by było można. Zrobił wszystko co do niego należało a nawet więcej, umówił się na kolejny dzień ze zbirami którzy mieli kontakty z Areną, jak zwano walki w opuszczonej fabryce. Zlokalizował źródło informacji w postaci Karczmy Hutnika, w dzielnicy przemysłowej. Odnalazł też samą Arenę i zdołał obejrzeć niektóre walki, jednak nie doczekał się pojedynku na śmierć i życie, zatem doszedł do wniosku że musi tam być kolejne dno, inne miejsce gdzie toczą się najkrwawsze walki. Liczył na to że kolejny dzień rozwieje całun tajemnicy wokół owej Areny. Co było ciekawe to fakt iż mistrz areny był nieobecny i nikt nie potrafił powiedzieć czemu dziś nie walczy, a wielu na to liczyło i przybyło ze swoim dorobkiem życia by obstawić walkę. Thorgun popytał i ustalił też że tożsamość właściciela owego przybytku przemocy jest nieznana, a nikt nawet nie starał się by zlokalizować i poznać owego jegomościa, przynajmniej nikt kogo by Thorgun spotkał tego wieczoru. Po spotkaniu z dwójką zbirów w ciemnej alejce, Siggurdsson oddał się relaksowi, upoił się alkoholem i miłością w Karczmie Hutnika, a nad ranem był na powrót na komisariacie. W drzwiach zastał Torana, syna Erola, gwardzistę przysłanego przez Relv'a. Toran spał, a zbliżający się Thorgun go nie zdołał zbudzić, dopiero kilka szturchnięć go otrzeźwiło i Toran się zawstydził. Po kilku żartach i srogiej zjebce, Toran wrócił na posterunek, a Thorgun miał może dziwne przeczucie, jakby coś nie było tak, ale miło spędzony wieczór zrobił swoje i smutki dało się zrzucić na karb zmęczenia. Siggurdsson ruszył do swej kwatery i zaległ na łożu. Zbudził go dopiero alarm o świcie.


Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
18 Karakzet, czas Hyrvelitu, roku Drum - Daar 5568 KK
Tunele Karak Undzul. Kierunek marszu - Stalowy Szczyt


Kto jak kto ale Grundi się nie pierdolił. Plecy odchodzącego w swoją drogę Njordura, Fulgmisson przyjął nawet z radością, bo od wroga w boju, bardziej nie znosił tylko tchórzy, szczególnie wsród swoich pobratymców. Przed Njordurem otworzyły się czeluści twierdzy Skaz, które miały go pochłonąć, wszak jakie szanse miał on w pojedynkę, w tej przeklętej i zapomnianej przez bogów warowni. Na drodze stały tunele, bestie z piekieł i ogry, a w dłoniach miał jedynie tarczę i topór oraz na szybko naszkicowaną przez Galeba Galvinssona, mapę. Grundi wiedział że to się dobrze nie skończy dla syna Njola, ale jak było wspomniane, miał to w dupie. Fulgrimsson wolał skupić się na rannym Tyrusie, wojowniku sędziwym acz hardym jak skały Azul. Opatrzył mu porządnie rany i naszykował do poworotu do miasta stali. Gdy znalazł trochę czasu, poszperał w tym co ogry i krasnoludy miały przy sobie, odnalazł kilka kuriozów i trochę złota. Zgodnie z prawem wojny, wszystko to należało się jemu i z prawa tego skorzystał... a już bez słowa zabrał się do pochówku zmasakrowanych khazadów, pomagał mu w tym Galeb. Inną sparwą było to że ciekawiła go krasnoludzka kobieta znaleziona na stosie zakatowanych dawi... ale nie aż tak bardzo jak ogrzy suweren który zdołał ujść z walki, a któremu Grundi zaprzysiągł śmierć. W złości pracował, spoglądał w tunel gdzie uciekł potworny ogr i walczył z ochotą by pobiec tam i wymierzyć sprawiedliwość kreaturze. Jednak to musiało zaczekać.

Gdyby tylko dziarska Khaidar wiedziała jak sprawy się mają? Gdyby wiedziała że jej brat, sam teraz pracuje jako stróż prawa... to nie uwierzyłaby. Roześmiałaby się tubalnie i popiła ten śmiech kilkoma łykami browaru... ale Roran, jako prawy khazad, ba, strzegący prawa milicjant? To nie było możliwe...no ale, Khaidar tego jeszcze nie wiedziała. Na razie jedynie leżała i otwierała powoli zeschnięte jak drewniany wiór usta. Posmak krwi i ziemisty zapach w nozdrzach, wiedziała że wciąż jest pod ziemią, to było i tak o niebo lepsze uczucie niż świeży powiee wiatrów i słońce na twarzy, bo oznaczałoby to iż jest już w zaświatach. Gdy otworzyła oczy, a te przyzwyczaiły sie do półmroku podziemnego przejścia, dostrzegła przed sobą siedzącego khazada, starca poranionego straszliwie, z zabandażowaną piersią. Spoglądał na Khaidar smutno i drapał swą długą brodę. Córka Ronagalda po chciwli dostrzegła dwóch innych krasnoludów, pracujących w pocie czoła przy pochówku ciał jej towarzyszy. Szybko skojarzyła fakty, a identyczne, czarne umundurowanie wojowników, podpowiedziało jej że a oto i są... azulczycy. Dotarła do celu i przeżyła, czego nie można było powiedzieć o jej towarzyszach podróży i ograch leżących teraz bez głów. W końcu Khaidar przełamała się i odezwała. Jej słowa przywitały zaciekawione spojrzenia dwójki odzianej na czarno krasnoludów.

Runiarz Galvinsson ciekaw był dziwnego zielonkawego ognia, które miało trzy źródła w sali. Zbadał je i stwierdził z całą pewnością że nie były one magiczne a jedynie ich dziwny kolor pochodził od tajemniczych składników które spalały się weń. Natura tego zjawiska była alchemiczna a nie magiczna, zatem nic tu było po wiedzy kowala run. Z całą pewnością jednak, syn Galvina czuł że ogrzy czempion miał przy sobie coś magicznego, a znając naturę tych stworzeń można było przypuszczać iż owa mordercza aura pochodziła od broni lub zebranych przez monstrum zdobyczy w postaci rogów i kłów prawdawnych stworów z wysokich gór. Galeb miał ochotę zbadać owe coś, ale wróg zniknął. Kowal sam nie ruszyłby może za wrogiem, ale gdyby było więcej członków Czarnego Sztandaru to suweren byłby już martwym ochłapem mięcha... zatem szkoda że nie skrócono męki świata dziś i nie posłano ogra w otchłań zapomnienia. Gdy kowal wrócił myślami do tego co się działo wokół, do masy martwych braci, wiedział że czeka ich mozolna praca i pochówek. Grundi już pracował w pocie czoła, a runiarz ruszył z pomocą. Nawet nie spostrzegł chwili gdy khazadzka kobieta obudziła się i patrzyła na niego zdziwiona, podobnie ranny wiarus Tyrus wbijał wzrok w Galeba, a gdy runiarz spojrzał na swego kompana Grundiego, dostrzegł ze i on siedzi, ocieka potem i ma dziwny wyraz twarzy. Z początku Galeb nie rozumiał co się dzieję... a gdy zobaczył Grundiego którego szeroki tors naznaczony bliznami był zroszony sokami pracy, a przecież Grundi zdawał się być znacznie silniejszy fizycznie... do tego głazy które unosił Galeb wydały się za duże na jego możliwości. Coś było nie tak. Galvinsson zrozumiał że pracuje już od wielu godzin przy grobach braci jednak nie czuje zmęczenia i jego ciało wyciska z siebie więcej niż by mógł to zrobić w normalnych okolicznościach. Czy było to działanie jakiejś obcej mocy czy może rytuał runicznego hartowania ciała okazywał efekty ze zdwojoną siłą. Galeb tego nie wiedział, coś się jednak zmieniło.


Czwórka wojowników podróżowała już od kilkunastu godzin. Tyrus czuł się wyjątkowo źle i spowalniał marsz, ale Grundi zgodnie ze swą dogmą i obyczajowością, cenił walecznego wiarusa i pomagał mu iść, podtrzymywał go i podawał bukłak z wodą. W marszu zachowywano ciszę, tak było lepiej dla wszystkich, bo i zebrane w tunelach fanty potrafiły dociążyć plecy, a i narobić sporo hałasu... kolczugi, biżuteria, broń i inne znaleziska, to wszystko trzeszczało i mogło zdradzić pozycję wędrowców, a teraz mogło tcoś takiego zaważyć o życiu lub śmierci. Galeb prowadził, a na końcu szła Khaidar, która uwierzyła że wojownicy Azul wiedzą jak wejść do twierdzy, mówili prawdę. Kilknaście godzin później oczom czwórki podróżników ukazała się barykada. Grundi zwątpił czy ich przepuszczą, Galeb ruszył dziarsko, a Khaidar tylko się uśmiechnęła, bo była u celu, nareszcie.

Zbliżał się już wieczór i strażnicy na barykadzie zareagowali agresywnie, ale Worulf Rozginsson był obecny i dotrzymał umowy. Przepuścił czwórkę krasnoludów i nie dociekał czemu wyszło czterech mężczyzn a wraca trzech i kobieta. Zamiast się nad tym głowić, Worulf wziął sztabkę złota od Galeba i ucałował ją... schował i zapomniał o sprawie. Teraz był czas na odpoczynek, nadchodziła noc i tej doby już nie było sposobu by wejść na wyższe poziomy i do samego miasta. Musieli nocować w pobliżu barykady. Galeb i Khaidar spali, a Grundi doglądał ran Tyrusa. Minęła północ, a później czas szybko już biegł ku porankowi. Wtedy nadeszli, było ich mrowie, ktoś zaczął uderzać na alarm. Tunele były zgubione.


Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
19 Karakzet, czas Aurazytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Niska Cytadela, Komisariat Milicji Politycznej, siedziba SSP


Spokojny świt w Azul rozdarły odgłosy rogów sygnalizacyjnych. Miasto było atakowane. Na komisariacie powstał zgiełk, wszyscy jak jeden mąż rzucili się w stronę swych pancerzy i broni. Gdy kolejne kolcze zasłony spadały na torsy i barki, dał się już słyszeć ostrzał artylerii wroga, w chwilę później odezwały się tubalnie, działa domnium Kazadora. Stalowy Szczyt zatrząsł się w posadach. Gigantyczne, źeliwne kule orków biły w ściany twierdzy, a na głowę Rorana, Detlefa, Thorguna i reszty milicjantów sypał się gruz. Nawet Dorrin rzucił się do gotowania do walki. Rana wciąz doskwierała i wyglądała na zakażoną, ale jakie to miało teraz znaczenie, żadne.

Toran, syn Erola i Ergen Ergensson czekali już w głównym hallu. W pancerzach i z bronią gotową do walki, czekali rozkazów sierżanta. Po chwili dołączyli do nich inni. Thorin odziany w grubą kolczugę i z młotem w dłoni. Detelf okryty stalą i z całym swym asortymentem zabójczych narzędzi. Throgun w zbroi i z potężną rusznicą na ramieniu. Na koniec, spokojnym krokiem szedł Dorrin, w lekkiej skórzni z nabijaną stalowymi kolcami maczugą. Brak było Ysassy. Sierżant szybko to dostrzegł i posłał Ergena po nią, w czas ten zajął się krótką odprawą. Po chwil Ergen wrócił jednak i rzucił jedynie.

- Kapral Ysassa jest martwa. Leży u drzwi komanty gdzie był elf... więzień uciekł. - Otarł pot z czoła i czekał rozkazów.

Wszyscy spojrzeli po sobie zdziwieni... a pył pokrywał ich oksydowane hełmy - gdyż raz za razem, artyleria wroga, nawałnicą ołowiu, stali i żeliwa, zalewała ściany i mury Karak Azul, Stalowego Szczytu, potężnej i pełnej dumy twierdzy, niegdyś.

***

Szybkie oględziny ciała córki Moisura dały proste i celne wnioski. Kawał szkła w jej gardle nie pozostawiał złudzeń co do natury jej zgonu. Otwarte drzwi i pusta komnata gdzie być powinna Tilyel, mówiły jasno kto dokonał tego haniebnego czynu. Oględziny drzwi i zamka mogły zmrozić krew w żyłach... były otwarte, ale kluczem. Choć odpowiedzi nie było to jasnym stało się że Tilyel Zabójczyni została uwolniona. Prawdę znała jedynie sama elfka, ona była odpowiedzią na wiele pytań, wystarczyło ją odnaleźć, ale czy był na to czas? Kolejna salwa krasnoludzkich dział mówiła że zbliża się bitwa, można było tylko przeklinać że wszystko dzieje się na raz. Na żal po śmierci Ysassy Moisurdottir, czas miał nadejść później.


Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
19 Karakzet, czas Aurazytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Runiczne Wrota. Próg pomiędzy Undzul a Karak Azul


W tunelach pod miastem twierdzą, również odezwały się sygnały alarmowe, tym razem nie były to rogi, tych nie używało się pod ziemią ze względu na niebezpieczeństwo zawału skalnego... tu bito metalowmi prętami, jeden o drugi, mataliczny, niski ale donośny dźwięk budził wojowników do starcia. Przez dziesiątki metrów skał sklepienia, słychać było kanonadę jaka odgrywała się na przedmurzu Azul, i choć ciekawość była ogromna, to należało zająć się swoimi problemami, a tych było sporo. Grimnir chciał i tak było, Galeb, Grundi, Khaidar i Tyrus, odpoczywali na barykadzie, zaraz za nią, po bezpiecznej jej stronie rzecz jasna. Gdy wzniesiono larum, Grundi był pierwszym na równych nogach. Dostrzegł jak lina wbija się w ciało strażnika i zabiera go w ciemność, ten krzycząc, sunie po skalistej podłodze i znika na zawsze. Po chwli wstał i Tyrus i wtedy obaj mogli zobaczyć jak salwa zielonych pocisków przeszywa ciemność i zabija szereg krasnoludów na barykadzie, w uderzenie serca później dopiero usłyszeć się dało trzask spaczeniowej broni.

Skaveny wdrapywały się na blokadę tunelu na Skaz i przeskakiwały ją. Kilku z nich dopadło budzących się wartowników i mordowało ich skaveńskimi ostrzami w najbrutalniejszy, znany cywilizowanym rasom sposób. Ostrze w brzuch, zęby w szyję, zęby w twarz, zakrwawiony pysk w ranę na brzuchu... pożerały wnętrzności krasnoludzkich wojowników, a pożerani wciąż żyli. Krzyk jaki poniósł się po tunelach był przeraźliwy. Zabijano dumnych strażników tunelowych, podziemną gwardię broniącą imperium krasnoludów od wroga z głębin matki ziemi, która potrafiła być gniewna. Khaidar dołączyła do rychtujących się do starcia wojowników. Zacisnęła mocno dłonie na rękojeści topora gdy jej oczom ukazał się obraz potworny. Obłe, niewielkie kształty przeleciały nad blokadą tunelu i uderzyły o posadzkę... z ich wnętrza wydostał się kłąb zielonkawego gazu, który zabijał obrońców i napastników... szczuroludzie nie liczyli swych strat. Gaz topił twarze i dłonie walecznych synów Grungniego, a potworne szczury umierały w piskach i warknięciach. Ta kaźń po chwili się jednak skończyła. Chmura trującej substancji dotarła do rzędu pochodni, przymocowanych przy ścianie. Gdy gaz zetknął się z płomieniem, efekt mógł być tylko jeden... ogromna kula ognia przetoczyła się po barykadzie i spopieliła wszystko. Na krótką chwilę zapanowała cisza... przed burzą.

Fala skaveńskich klanbraci zalała płonącą wciąż barykadę, było ich mrowie. Jedn skoczył na Tyrusa i wbił pazury wszystkich czterech kończyn w jego tarczę. Tyrus zasłaniał się i utrzymywał szczuroczłeka na tarczy jedną ręką, drugą chciał sięgnąć toporem by skosztować krwi wroga lecz nie mógł. W sukurs przyszedł mu Galeb. Młot zatoczył półokrąg i strzaskał kręgosłup skavena... Tyrus kiwnął głową w podzięce, słowa nie miały wielkiego sensu... piski atakujących wypełniły tunele całkowicie. Był jednak jeden głos który wzbił się ponad odgłosy walki. Głos dowódcy, silny jak grzmot.

- Wycofać się bracia. Do Wrót!!! - Dowódca barykady Worulf Rozginsson krzyczał tę samą komendę raz za razem, a jego miecz był pokryty gęstą posoką skavenów. Jedną ze swych potężnych dłoni trzymał szczuroczłeka za pysk i z siłą tytana wbił jego czeszkę w ścianę tunelu. Wycofywał się.

Krasnoludy ruszyły w rozsypce by dostać się do Runicznych Wrót, tam czekały ich siły tarczowników i odwody zaciężnych górników uzbrojonych w oskardy. Jednak trzeba było tam dotrzeć. Wszyscy słyszeli rozkaz Worulfa. Tyrus uderzył brzegiem tarczy w grdykę skavena i posłał go do Rogatego Szczura, boga skaveńskich śmieci. Po tym ruszył do odwrotu. Khaidar zagłębiła topór w szczęce atakującego ją szczura, sprowadziła go do parteru, wyrwała topór i zmiażdżyła jego głowę, ciężkim podkutym buciorem i zaraz po tym ryszyła za Tyrusem. Grundi walczył zaś bez opamiętania. Nadziak odnalazł swą drogę do serca znienawidzonego wroga, a silne ramię popchnęło rannego pod ścianę. Grundi uderzał głową w zębaty, szczurzy pysk wroga i ranił sobie tym facjatę... kolanem uderzał w podbrzusze skavena i miażdżył szczątkowe przyrodzenie humanoidalnego gryzonia. Po chwili odpuścił, wyszarpnął pazur nadziaka i posłał potężnego kopa w brzuch wroga, skaven umarł. Jednak nadchodzili kolejni, Grundi nie czuł strachu, rzucił się w wir walki. Dopadł kolejnego przeciwnika na glebie i wyłupał mu palcami oczy, po czym oślepionego bił z siłą maszyny parowej, swą mocarną dłonią... w ułamek chwili później Galeb załpał go za obojczyk zbroi i odciągnął. Runiarz wiedział że zbliża się coś innego, coś większego i gorszego niż masa najniższej kasty skavenów, klanbraci. Kowal odczuwał zawirowania mocy.... fale zielonej energii ujawniły się i rozchodziły po ścianach, dostępnę były tylko dla wzroku Galvinssona. Kowal dobił ciosem młota kolejnego nieprzyjaciela i wykrzyczał w twarz Grundiemu że muszą się wycofać. Tak też się stało.


Kolumna obrońcow barykady oraz czwórka przygodnych khazadów w postaci Khaidar, Grundiegi, Galeba i Tyrusa, biegła w stronę Runicznych Wrót. Worulf krzyczał i bronił się, a po chwili z drugiego końca tunelu dało się dostrzec światło nadzeji. Pomoc nadchodziła. Odziani w mityczne pancerze z gromrilu, oznaczone runami, Łamacze Żelaza nadbiegali w zupełnej ciszy. Worulf nakazł rozbić szyk i wycofujący się strażnicy barykady oczyścili środek tunelu i zwiększyli jego przepustowość, sami zbili się pod ścianami. Łamacze przebiegli środkiem, wycofujący się ryknęli radosnymi okrzykami. Legendarni żołnierze zderzyli się z wrogiem i jak stalowy klin przebijali się do barykady. Runy zalśniły złotem, błękitem i czerwienią na ich orężu i pancerzach. Odbierali każdy cal zagarnięty przez skaveny, które teraz padały dziesiątkami pod morderczymi ostrzami. Jednak wróg był liczony w setkach, a może i tysiacach, tego nikt nie wiedział. Galeb spojrzał w głąb tunelu skąd nadchodzili coraz to i nowi wrogowie. Na barykadę wstąpił Prorok i uderzył swą magią. Promień przeskakiwał między Łamaczami i wypalał ich runy, chroniąc ich właścicieli... na koniec, zabójczy pocisk trafił Galeba, szukał go i znalazł. Jednak nie uczynił mu krzywdy. Magia spaczenia rozproszyła się na Kowalu Run. Szary Prorok to dostrzegł i nastało piekło.

 
VIX jest offline