Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-11-2013, 00:37   #131
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację
Miasto Azul, miejsce nieznane



Ostatnie dni były dla Tilyel wyjątkowo dramatyczne, ale wiedziała że to dopiero początek. Bito ją, nie pozwalano spać, włosy ścięto o połowę, a przez cały czas toaletą była jej własna podłoga. Smród, bród, pot i krew z początku sprawiły że elfka wymiotowała, urozmaicając „rajskie” zapaszki jej celi treścią żołądka. Ostatnie co pamięta to gdy jakiś fiut postanowił przypalić jej rozgrzanym prętem pierś. Ta wciąż bolała dotkliwie, pozostawiona w tym stanie samej sobie. Jednak podobno teraz dopiero jej cierpienia mogły się zacząć, a elfka nie była głupia. Wiedziała czego może się spodziewać, sama przecież dopuszczała się okropnych zbrodni.
Przeniesiono ją do nowego miejsca i przykuto łańcuchem do twardego, zimnego stołu. Na głowie miała worek i nie mogła nic widzieć, ale wiedziała że pomieszczenie wykonano z kamienia i że było małe. Zdała sobie z tego sprawę gdy echo jej głosu klarownie dudniło odbite w uszach. Czuła też chłód tego miejsca. Zmarznięta, przerażona w głębi duszy trzęsła się na stole. Wpierw pozwolono jej oswoić się z nowym miejscem i choć elfka zorientowała się że ma luźne nogi, a także trochę wolnego łańcucha trzymającego ręce to nic z tego nie wynikało. Ten trzymał ją zbyt solidnie.

- Nie chcę tu umierać.. - Wyjęczała cicho, bezsilnie pod nosem, a dłońmi błądziła po stole szukając jakiegokolwiek cienia nadziei na uwolnienie się. Zamiast tego usłyszała że do komnaty otworzyły się zamknięte zamkiem drzwi, a do pomieszczenia weszły jakieś osoby. Nie wiedziała tego, lecz jej przesłuchanie miał poprowadzić krasnolud Roran, Detlef i Thorin. Zamarła, czekając na to co nastąpi i starając powstrzymać drżenie ciała.

- Czego chcieliście z manofaktury? – Słowa które padły ostro i szorstko charakteryzowała Elfia mowa, choć wypluta z khazadzkich ust.

Nie wierzę.. skąd oni go wzięli? – pomyślała i aż drgnęła zaskoczona swą ojczystą mową. Zakryta workiem twarz przekręciła się lekko, jakby kobieta nadstawiała ucha. Na moment zamarła, choć palcem nerwowo zaskrobała po drewnianym blacie. Na chwilę zapanowała zupełna cisza, którą przerwało jej kpiące fuknięcie. Udawała twardą, ale nawet po jej płytkim oddechu widać było niepokój.
- Spłonąć żywcem winien ten kto nauczył naszej mowy krasnoluda… - Wyszeptała miękkim, melodyjnym nawet w jej stanie głosem choć brzmiał on nieco chłodno. Ściągnęła mocniej kolana i napięła udręczone mięśnie, bo czuła że jej się oberwie.
Pomyliła się. Nie była w dobrym stanie, a jej nieprzytomność lub śmierć przecież nic by krasnoludom nie dały. Usłyszeć mogła jeno krótki rumor, jaki towarzyszył podstawianiu pod dwie z nóg stołu kamieni. Krótka chwila, przepięcie łańcucha, szybkie przeniesienie i znalazła się na pochylonym stole, przyłożona plecami do blatu, głową w dół. Po chwili ściagnieto jej worek z głowy a przed sobą ujrzeć mogła twarz nienajmłodszego i widocznie zmęczonego krasnoluda o piaskowej brodzie.

-Jesteś z tych co wolą trudniejszy sposób, co? - zapytał, z czymś na kształt współczucia w głowie. - Lubisz wodę?

Elfka delikatnie szarpnęła łańcuchem trzymającym jej dłonie, bardziej sprawdzając jak solidnie tym razem ją trzyma niż próbując się wyrwać. Trzymał mocno. Nie zdążyła nawet zakląć pod nosem, a jej oprawcy zdecydowali zakończyć tą maskaradę, zdejmując worek z głowy. Przymrużyła oczy, ale nic jej nie uderzyło. Rozejrzała się pośpiesznie wodząc oczami po pokoju w którym się znalazła, po twarzach które nad nią stały. Na nich zatrzymała swój wzrok, nieufny i nieco wystraszony. Wysiliła się na ironiczny uśmiech, choć wcale jej do śmiechu nie było.

- Dobrze wiemy że i tak mnie zabijecie… a jak nie wy, zrobią to inni. - Odpowiedziała szorstko, ale już za pomocą Reikspiel czyli ludzkiej mowy. Strasznie irytował ją fakt że drań który miał być jej katem bezcześcił jej piękny język. Zatrzepotała nerwowo rzęsami i spojrzała na boki ku poplecznikom przemawiającego do niej krasnoluda. Badała ich wzrokiem, a minę miała kwaśną. To nie wyglądało dobrze, jak każdy krasnolud zresztą.

- Wiesz panienko, to jest śmieszne zachichotał dziwnie radośnie krasnolud: -Zawsze, ale to zawsze każdy usiłuje mi mówić co zrobię, i doskonale wie co planuje i w ogóle… zdradzę ci malutki sekrecik, tylko dla nas dwojga powiedział ciszej -Gówno prawda. Nie ma wielu nade mną a i ci nie utrudniają… może cię zabije, może nie… ale nie waż się uważać że rozgryziesz mnie od pierwszego spojrzenia, jesteś na to za krótka o sto lat dokończył dość cicho i poważnie. Jakoś tak zacięcie… jakby słyszał ten tekst o kilka razy za dużo. - Będziesz współpracować czy wybierasz dłuższą drogę do bramki numer jeden?

Tilyel patrzyła uważnie w jego oczy zgrywając twardą, ale on był na tyle doświadczony by wyczuć że nad czymś się zastanawia. Wiedziała że jeśli ma zakończyć ten koszmar, musi zacząć z nimi współpracować. Na to jednak też nie mogła sobie pozwolić bo Bonarges wszędzie miało swoje oczy i uszy. Pozostała jedna opcja. Kłamać i jeszcze więcej kłamać, byle przekonująco. Poprowadzić swoją grę, ale pozwolić im wierzyć że to oni dyktują jej zasady. Spojrzenie ustąpiło, teraz była skupiona już tylko na nim. Uznała że musi dać im sobie ulżyć, zdzielą ją w twarz ale bez tego nie łykną jej gry.

- Kto tu jest za krótki..? Miarą i w uszach.. skoro nawet nie ma pojęcia co dzieje się w jego mieście.. - Syknęła już elfią mową skoro khazad nie miał zamiaru odpuścić, poddając się wcześniejszej próbie zmiany języka ich dialogu.

- Taka ładna, a tak nie umie szpileczek wbijać… cmoknął krasnolud -Pudło pierwiosnku, jestem tu dopiero od dwóch dni, to nie moje miasto...wiesz? Jestem z twoich okolic… może z pięćdziesiąt mil od Lasu… ale ale , decyduj się, gadasz czy zgrywasz twardą? - zapytał ostatecznie.

W odpowiedzi na twarzy elfki wymalował się mały grymas. Zmarszczyła brwi i zapytała nerwowym głosem. Tego nie było w planie, ale krasnolud znający elfią mowę także.

- A kim Ty jesteś?

- Roran Ranagaldson, sierżant, jeśli musisz wiedzieć. Zapytam po raz ostatni, mówisz czy idziemy pływać? zapytał juz wyraźnie zniecierpliwiony.

Na odpowiedź nie musiał długo czekać, kobieta splunęła mu prosto w brodę ze wzgardą. Krasnolud cofnąwszy się o krok, chwycił jakąś lezącą obok wiadra szmatę, którą to wytarł sobie starannie brodę. Następnie rozprostował ją i narzuciwszy na twarz przesłuchiwanej chwycił wiadro, z którego począł jednostajnie lać wodę na twarz elfki.

Szarpnęła się, a jako że miała długi luz w łańcuchu spróbowała wybić wiadro z jego rąk nagłym zrywem okutych rąk. Nie było tu niespodzianki. Niedokładność krasnoludów zaowocowała rozlaną na podłogę i buty sierżanta wodą.
Ten uśmiechnął się tylko i podszedł o krok, przywalił jej solidnie w nerki. Następnie skinął na kaprala Detlefa by ten pomógł mu skrócić jej łańcuchy. Obwiązali je, przywierając jej ręce do stołu i zmniejszając maksymalnie jej możliwość ruchu. Szkoda wiader, wiadra są drogie w końcu. Tak samo poprawili pozostałe łańcuchy, by zyskać pewność że elfka zostanie na swoim miejscu. Gdy na jej twarz powróciła szmata, sierżant zapytał : -To na czym stanęliśmy?

Głuchy stukot wiadra, a potem jej bolesny jęk odbił się po ciasnym pomieszczeniu przesłuchań. Uderzenie Rorana zabolało, a ona i tak była już wystarczająco osłabiona. Próbowała się skulić, ale szybko naciągnęli łańcuchy szykując na najgorsze. Sierżant widział jej strach. Widział jak pierś unosi się łapczywie łapiąc powietrze, jak dłonie bezskutecznie walczą próbując się wyswobodzić. Ze szmatą, którą przed chwilą wytarł swoją brodę czuła się podle.

- Chrzań się. - Rzuciła szybko, prawie plując w niego tymi słowami ze złości.

Roran skinął głową na kaprala by ten przytrzymał więźniarkę po czym bez słowa począł wylewać strugi wody na jej twarz, względnie powoli, by starczyło na dłuższy moment...kąpieli.
Nie widzieli jak wystraszona była elfka, zza okrywającej jej twarz szmaty. Gdy poczuła na swojej głowie silne krasnoludzkie dłonie pobladła. Szarpnęła się, bezskutecznie.. raz, drugi, aż miarowo lana woda z nieubłaganą precyzją Rorana wdarła się przez nos szokując tak swoją obecnością jak i chłodem. Nie było już gierek, szarpnęła się najmocniej jak mogła, próbowała odkrztusić.. Zamgliło jej oczy, a strach sprawił że przerażone ciało poddawało się tylko instynktom. Próbowała się wyrywać, szarpnąć rękoma, wierzgnąć nogami. Złapać oddech, albo wypluć wodę. Nie mogła, trzymana bezdusznie przez swoich katów. Szarpanina osłabiła ją, czuła jak braknie jej sił by znów próbować.

Roran odczekawszy chwilę, zerwał szmatę z jej twarzy, Detlef zaś przechylił jej głowę na bok, dając jej wypluć i zwymiotować wodę w jej gardle i ustach. - To co, druga runda? padło pytanie.

Elfka nie odpowiedziała będąc wciąż w szoku i dochodząc do siebie, najwyraźniej nie była wcale tak zaprawiona czy wyszkolona by znosić bardziej zmyślne tortury niż proste obicie. Rozchylone, drżące usta dziewczyny próbowały złapać kilka oddechów na więcej niż trzeba, jakby na zapas. Mokra, zmarnowana twarz elfki nie uniosła się by spojrzeć na sierżanta. Czuła że nie daje rady, a powinna poddać się ich torturom znacznie dłużej. Nie była aż tak wytrwała, a topienie sprawiło że była już dość przerażona.

- Po co ci to. Zacznij mówić a będziesz żyć… nie zgnijesz nawet w lochu...warto? zapytał Roran, nabierając kolejne wiadro wody. Dawał jej chwilę by się otrząsnęła, wypluła wodę...oraz by zaczęła się bać.

- To te wasze cholerne intrygi.. - Głos jej drżał. Wydukała wciąż kaszląc ze zmarnowaną miną, ale nie mając siły czy ochoty spojrzeć sierżantowi w twarz. Zatrzęsła się jeszcze cała, jakby przeszedł ją dreszcz. Musiała przyspieszyć swój plan by rzeczywiście nie złamali jej już za drugim podejściem.

- Też mam ich dość… Ale życie nie zawsze daje wybór. Ty go masz, więc zerwij z tym, daj sobie spokój. Wystarczy że powiesz co wiesz… zaproponował cicho Roran.

- A jaką mam gwarancję że cokolwiek z tego co mówisz jest prawdą? Dla was jestem tylko dziwadłem, nic nie znaczącym zwierzęciem które zaburzyło wasz spokój i harmonię… - Elfka zmusiła się by przekręcić twarz i spojrzeć w oblicze swojego oprawcy. W jej głosie dało się czuć wyraźną nutkę goryczy i żalu, ale też jakąś siłę.

- Ehh… jesteś rasistką wiesz? Ogranicza cie twoje własne postrzeganie. Myślisz że uczyłem sie twego języka gardząc wami? Naprawdę? Cóż dla ciebie znaczy moje słowo…

- Przyjaciół trzymaj blisko, a wrogów jeszcze bliżej.. - wtrąciła.

- Ehh, a więc tak. A jeśli… przyrzeknę ci na życie enta… w ich języku? Malla - room -ba - larin, jeśli dobrze wymawiam jego nazwę zaproponował z kamienną miną sierżant.

Ni’tessine przez chwilę zatrzymała wzrok na ustach krasnoluda, nie wierząc w to co słyszy. Przymrużyła oczy krótko, zastanawiając się czy tortury którym ją poddali nie wpłynęły jakoś na jej zdrowy rozsądek. Po twarzy elfki zdawać się mogło że nie wie co myśleć, albo nadmiar “atrakcji” tak o nią uderzył. Sama nie znała tego języka, a jednak wiedziała że mówił prawdę. Zatkało ją.

- Przybyłam do manufaktury po zapłatę… - zacisnęła zęby. - Ale te psie syny, Degvarowie wypieli się. Najwyraźniej chcieli się mnie pozbyć, zacierając ślady.. ale jeśli wy nie pracujecie dla nich.. - W głosie elfki słychać było wahanie.

- Może wyjaśnię jaśniej. Sierżant Roran Ranagaldson, Milicja Polityczna, Królewstwa Karak Azul, stanowimy specjalny zespół do wytropienia zdrajców… którzy w swych interesach handlowych sprzysiężyli się z zielonymi… oraz dążą do przejęcia władzy od legalnego rządu. Nie wiem kogo się spodziewałaś ale zostałaś wydana straży jako terrorystka i zbrodniarka stanu… W jakich okolicznościach was złapano? zapytał sierżant, pragnąc rozeznać się na ile elfka mówi prawdę a na ile zmyśla na poczekaniu.

Wypuściła z ust powietrze niedowierzając. Czuła się trochę jakby to właśnie ona zdobywała informacje a nie na odwrót. Jakkolwiek to wyglądało jednak, wciąż była przykuta a on stał nad nią.

- NIC mi do waszego króla, czy zielonych… - urwała na chwilę. - Masz na myśli orków prawda? Chyba nie chcesz mi powiedzieć że elfka miałaby współpracować z orkami.. - Zakpiła prawie, ale widząc poważną minę krasnoluda kontynuowała. - “Złapano” mnie gdy dostarczyłam “przesyłkę” dla rodu Degvarów. To oni zlecili mi tą robotę, a ostatecznie zamiast zapłacić oddali twoim rodakom, by mogli się na mnie popastwić.

- Znowu stawiasz na stereotypy...tak, i elfki współpracują z zielonoskórymi...a w tym wypadku jak przypuszczam zapewne i twoi pracodawcy tak postępują, zapewne prowokując inwazję…. taaak, pośrednio pomagałaś orkom. Co dostarczałaś Degvarom? I czy to ty okradłaś manufakturę Hazzarów? zapytał spokojnie.

- A czego się spodziewałeś? Że po tym jak mnie potraktowano będę pałać miłością do tobie podobnych? - Odwróciła twarz robiąc zirytowaną minę i cicho zaklęła po elficku, ale bardziej do siebie samej. Krótką chwilę się zastanawiała nad wciskaną im bajeczką. Ta musiała przeplatać w sobie nieco prawdy by była jak najbardziej prawdopodobna. - Tak, okradłam manufakturę Hazzarów. Nie jestem inżynierem, nie wiem dokładnie co to było, poza tym że chyba miało to być jakieś działo. Nie płacą mi za wtykanie nosa w nie swoje sprawy…

- O tak mruknął sierżant -Wielkie działo burzące po czym słuchał dalej.

Elfka złapała niepewnie oddech, zerkając chwilę na sierżanta.. wywinęła powoli oczami i kontynuowała.
- To było zlecenie Degvarów, oczywiście nigdy nie spotkałam się wcześniej z nimi osobiście, lub tak się nie przedstawili…

- Więc skąd wiesz że to oni byli zleceniodawcami? zapytał spokojnie sierżant.

- Oni nie lubili się z tym obnosić, zresztą komu zależało by narzędzie, którym byłam wiedziało więcej niż musi. Jednak mój kontakt który załatwił mi to zlecenie mniej przejmował się ich dyskrecją… Nie jestem niewinna… ale pracowałam dla waszych. Którzy nie mieli nawet honoru zapłacić za wykonaną robotę. Masz tu swój rasizm. Jestem złodziejką, ale nie terrorystką!

- A więc nie wywodzisz się z Bonarges? zapytał jeszcze Roran, zerknąwszy przelotnie na swych kompanów.

- Z czego? - Zapytała elfka robiąc zdumioną minę, choć na równi wciąż przestraszoną. Nie mogła sobie pozwolić na powiązanie jej z Bonarges. Jakkolwiek oni by twierdzili szła w zaparte że nie wie o czym mówią.

- Powiedzmy że chwilowo założymy że tak jest… Dobrze. Zostaniesz opatrzona i dostaniesz cos do jedzenia, jak również możność umycia się. Będziesz pod strażą ale w lepszych niż teraz warunkach… a my sprawdzimy tą informację. Jeśli mówisz prawdę, dalsza rozmowa odbędzie się w bardziej komfortowych warunkach...może nawet damy ci pracę. Jeśli zaś kłamiesz lub spróbujesz uciec, no cóż, sama rozumiesz. Masz jakieś pytania? wyjaśnił Ranagaldson.

Ni’tessine zatkało już drugi raz. Czy to był podstęp? Tak łatwo łyknęli jej bajeczkę. Tak szybko z więźnia którego los jest przypieczętowany nagle oferują jej godne warunki, pomoc i… pracę?! To brzmiało jak marne łgarstwo, ale jako kobieta mogła udawać głupią, słabą i przestraszoną. Jeśli kłamali warto było by uznali że jeszcze do czegoś im się przyda. W końcu inaczej mogliby ją zabić, a Tilyel chciała żyć.

- Na pewno mogłabym zdobyć jakiś dowód na to że Degvarowie zlecili tą robotę. Te plany muszą wciąż tam być.. - Jęknęła niepewnie elfka nieufnie patrząc na Rorana.

- Troche inaczej… Detlef! Zawiadom Relva że muszę się z nim spotkać. Pilnie. Nie wiem jak, przez kontakt czy jak chcesz ale pilnie. Thorin, opatrz ją, później popilnuje jej Yssana. Dziś wieczór atakujemy manufakturę Degvar. Jeśli to sie potwierdzi, czyni ich to winnymi zdrady głównej, a możliwe że również, konspiracji, buntu zbrojnego i aktu apostazji...czy czegoś tam. A ty dodał obracając się ponownie do elfki: - Jeśli masz pomysł jak mamy dotrzeć do dokumentów nim zniszczą dowody, to lepiej szybko go przemyśl ponownie i mów…

- Oddałam im je… ale wydawało mi się że są dla nich bardzo ważne, nie sądzę aby mieli je zniszczyć.. może.. ukryć aż sprawa ucichnie. - Odparła szorstko.

- Tym lepiej…. tym lepiej. Chcesz dodać coś jeszcze póki co? zapytał.

- Tak.. ten łącznik, nie był krasnoludem. To był człowiek, nie znam jego imienia. Być może coś więcej łączy go z Degvarami… - Urwała. - Gdzie mnie zabieracie?

- Będziemy mieli chyba parę pytań o niego…. chyba go kojarzę. Póki co? Wygodny pokój gościnny. Normalne meble, bez okien, jedne drzwi. Dopóki będziesz przestrzegała reguł, nic ci nie grozi. Zgaduje że chętnie doprowadzisz się do porządku. wyjaśnił jeszcze raz Roran.

Nie odpowiedziała, tylko odwróciła twarz na bok, z cichym brzdękiem łańcucha napinając skute ręce. Najwyraźniej wcale nie była w dobrym humorze. Zamilkła unikając jego spojrzenia, ale w duchu śmiała się z niego. Krasnolud jadł jej z ust każde kłamstwo, w dodatku sama dowiedziała się więcej niż on. Pytanie tylko jak wykorzystać chwilę czasu który dostała by się stąd wyrwać?

Roran przyjrzal jej się uważnie i długo, po czym zapytał, ponownie w jej języku: - Nadal jestes nieufna prawda? Rozumiem to...lecz nie warto

Thorin - koszmarnie popalony na twarzy krasnolód - niespecjalnie wiedział co robi w pokoju przesłuchań. Papier i pióro spoczywały bezwładnie na biurku. Przygotowywał się na notowanie zeznań świadka tymczasem przyszło mu słuchać świergoczącej mowy w której przynajmniej raz zdołał wyłapać słowo które kojarzyło mu się z piwem, choć kontekst jego wypowiedzenia wyraźnie temu zaprzeczał. Cóż może po prostu głodnemu chleb na myśli… Pozostała mu ocena zranień jeńca i przygotowanie się do udzielenia jej pomocy, oraz czasochłonne streszczenie zeznań które oczekiwał od sierżanta. Wyraźnie biło od niego współczuciem… o ile ktoś potrafił się przebić przez powierzchowne zagęszczenie blizn które z wyrazem współczucia nie miały nic wspólnego. Wyglądało bardziej na to jakby się na elfkę gniewał… jedynie żywe oczy cechowały się dużą dozą litości i niechęci do sposobu w jaki ją przesłuchiwano. Nie zamierzał jednak na żadnym etapie przeszkadzać sierżantowi, niektóre rzeczy po prostu trzeba było wykonać. Kiedy w końcu przesłuchanie wyglądało na zakończone thorin wyciągnął torbę i zaczął wygrzebywać z niej medykamenty, głównie środki wzmacniające, bandaże i trochę maści na oparzenia.

- Mogę Cię opatrzyć - Thorin zwrócił się w reispiklu do elfki wskazując na przyszykowany “arsenał” środków medycznych. - Daj znać gdy się umyjesz i będziesz chciała skorzystać z pomocy, jestem medykiem , nazywam się Thorin Alrikson - dodał po chwili uświadamiając sobie, że dla elfki musiał być jednym z tajemniczych oprawców siedzących i przyglądających się jej nieszczęściu.

Tilyel zmrużyła swoje oczy kocio po czym zerknęła ironicznie w bok.
- To jakiś podstęp? Umyję? Jak i gdzie? Będziecie znów lać na mnie wodę z wiadra.. ?! - By podkreślić o co jej chodziło szarpnęła skutymi rękoma bezsilnie próbując je oswobodzić. Choć krasnoludy póki co traktowały ją uczciwie nie wydawała się skora im zaufać. Nie po ostatnich wydarzeniach.

Thorin wzruszył jedynie ramionami zachowując stoicki spokój - Dostaniesz wiadro z wodą do pokoju, co z nim zrobisz to już twoja sprawa - odrzekł spokojnie, zerknął na kajdany do których przykuta była elfka, ale nie ruszył nawet palcem by ją z nich wyswobodzić. Decyzja ta nie należała do niego. - Skończyliśmy już ? - zapytał w ojczystym języku sierżanta, nie będąc do końca pewnym czy jeszcze czegoś nie szykuje i dopiero po potwierdzeniu zaczął się zbierać do wyjścia, mając zamiar dostarczyć elfce do pokoju to co będzie potrzebne. - Jak z nią skończę to zbierzemy się do spisywania, bo coś długo w tym jej języku gaworzyliście - po chwili namysłu postanowił jeszcze zapytać - i tak w ogóle to chętnie nauczył bym się tego języka… sam mogę zarezerwować nieco czasu, choćby na naukę pisania przepustek … o raportach nie wspominając - dodał z uśmiechem, który wystraszyłby nie jedno dziecko.

- Skąd znacie moje imię? - Rzuciła im gdy odchodzili, a w jej głosie było słychać tajemniczą nutkę żalu. Ktoś podał im jej imię! To mogło wszystko zepsuć, cały plan. W dodatku było to bardzo niepokojące.

- A to niech będzie już nasza mała tajemnica odparł sierżant, ruszając za Thorinem. - Papierkologia… eh, co za szajs.

- Ciesz się że nie każą nam tego wykuwać w kamieniu! - dodał sarkastycznie Thorin zanosząc się w śmiech

- Wtedy chyba bym zdezerterował… odparł tylko sierżant, również parskając śmiechem.

Po chwili zauważając, że ani sierżant ani Detlef nie śpieszą z rozkuciem więźnia, Thorin podszedł do elfki, po czym wyswobodził ją z więzów. W tym posterunku, w tym mieście, była i tak jak w wielkim więzieniu, nie miała ani jak ani dokąd uciec, zwłaszcza podczas oblężenia… - Zaprowadzę cię do twojego pokoju, nie sprawię, że nie będziesz się obawiać, to twoja decyzja, z mojej strony nic ci jednak nie grozi. - stwierdził spokojnie siląc się na resztki ogłady jakie w nim pozostały. Czuł się dziwnie stając przed obiektem wieloletnich żartów i naigrywań, z drugiej jednak strony powinność lekarza nie wypływała z czysto praktycznego podejścia. W jakiś sposób czuł się związany z każdym cierpiącym i na ile potrafił starał się pomóc. Nie inaczej było z długouchą, choć tego zapewne wiedzieć nie mogła.

Tilyel wreszcie, nieśmiało oderwała ręce od chłodnego stołu przesłuchań. Wydawało się że dalej nie wie czy to podstęp który ma na celu jedynie bawić się z jej nadzieją, rozbudzając ją a potem gasząc. Uniosła ostrożne spojrzenie na Thorina i pewnie zaraz odwróciłaby twarz dotknięta jego ranami, gdyby nie to że ostatnie dni wyczerpały tak jej nerwy jak i poczucie smaku. Nie zostało w niej zbyt wiele elfiej dumy, poza krztą wspomnień. Gdyby nie zawziętość i chęć przetrwania którą wypatrzył w jej oczach krasnolud, gdzieś pod tym wszystkim dało się dostrzec nutkę współczucia. Bo nawet teraz wciąż był w niej pierwiastek dawnej elfki o dobrym, wrażliwym sercu.
Ta zniknęła równie szybko jak się pojawiła. Dziewczyna spojrzała na drżące, brudne palce swoich dłoni, to znów po krasnoludach. Na wszelki wypadek gdyby nagle miała dostać jakąś pałką po głowie. Powoli, z jękliwym westchnieniem stanęła o własnych nogach uzmysławiając sobie jak bardzo jest osłabiona. Nie powiedziała nic, zrobiła krok i zachwiała się tracąc równowagę. Szybko podparła się o ramię Thorina, ale przestraszona swym “występkiem” zaraz cofnęła brudną, zmęczoną dłoń z jego munduru pod którym wyczuła pancerz . Do jej wrażliwego nosa, po płukaniu znów uderzył jej własny smród i sprawił że elfce zrobiło się słabo..
 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun

Ostatnio edytowane przez Kata : 27-11-2013 o 22:29.
Kata jest offline  
Stary 11-11-2013, 00:38   #132
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację
Tilyel została zaprowadzona do kolejnej mrocznej komnaty. Tym razem prowadził ją Thorin, khazad uczony acz obojętny o twarzy i dłoniach przypominających najgorsze stwory z koszmarów sennych... zupełnie jakby krasnoludy nie znały odpowiednich medykamentów by usunąć takie poparzenia i blizny po nich... jednak każdy krasnolud z dumą nosił swe blizny i tak było też z chorążym Thorinem. Elfka zaczynała wierzyć w to że póki co nikt nie chce jej skrzywdzić. Pytanie jednak nieustannie wracało: Jak długo? Ni’tessine stanęła niepewnie, rozglądając się po sali i w milczeniu oceniając pomieszczenie. Dużo możliwości jej nie dawało. Pozostało więc skorzystać z szansy doprowadzenia się do porządku, odwróciła się w stronę krasnoluda i nieśmiało wsparta o zimną ścianę zapytała miękko, choć w ludzkiej mowie.

- Kto zrobił Ci te blizny? - Nie ukrywała tego że tak dotkliwe rany wzbudzały w niej współczucie, nawet pomimo tego że Thorin nie był jej przyjacielem, a wrogiem. Przez chwilę elfka zastanawiała się czy przez moment krasnolud nie jest jedynym jej wartownikiem. Czy mogłaby jakoś pozbyć się go i uciec… ale opanowała się. Nie czas był na głupią brawurę. Potrzebowała też jego pomocy, o ile rzeczywiście znał się na medycynie. Nie aby niedoceniała krasnoludów ale w jej przekonaniu ich metody leczenia mogły być równie barbarzyńskie co ludzkie. Kątem oka poszukała miejsca gdzie miała dostąpić “zaszczytu” umycia się.

Thorin spojrzał na elfkę, o dziwo była pierwszą osobą która go o to zapytała. Nie miał jednak nic do ukrycia a wobec jej obfitych zeznań uznał , że i jej należy się ciut wiedzy. - Właściwie to sam je sobie zrobiłem… - Widząc jej zdziwione spojrzenie dodał - Nie , nie był to wypadek. Natknęliśmy się na zgrupowanie ogrów będący częścią składową armii oblegającej miasto, czy też raczej zmierzające do oblężenia. Mieli armaty, kule, proch… w nie małej ilości. Czyniąc opowieść krótką bo nie ma co dywagować, zbyt silnie strzegli ładunku aby można się było między nimi przemknąć, zamontować lont podpalić i uciec. Pozostawało podpalić go bezpośrednio…

Głucha cisza która po chwili wypełniła komnatę uzmysłowiła rozmówczyni , że to już koniec opowieści. Krasnolód z którym rozmawiała żywcem podpalił zgromadzony ładunek wybuchowy. Dopiero po dłuższej chwili z uśmiechem dodał - Zginęło przy tym dziewięciu ogrów. - naszyjnik z gigantycznych kłów który kolebał się na jego piersi zdawał się potwierdzać każde jego słowo. Widząc jak zmarzła Thorin postanowił rozpalić w kominku.

- A czym ty się zajmujesz… tak na co dzień? Co potrafisz? Wiesz, jesteśmy bardzo praktyczną rasą i dobrze by było gdyby dało się wykorzystać jakoś twoje umiejętności, w przeciwnym razie obawiam się , że będziesz tu kisła aż do zakończenia oblężenia, choć to nie moja decyzja. - zapytał elfki żywo nią zainteresowany. Jak na przedstawicielkę nielubianej rasy obalała przynajmniej jeden stereotyp, była ładniejsza niż się to zwykło mówić o elfach, choć zdecydowanie za chuda…

Elfie uszka nastroszyły się lekko, a jej oczy rozszerzyły się w niedowierzaniu. Słuchała go uważnie choć w pierwszej chwili słowa uderzyły w nią jak tłuk o głowę.

- Głupek… - Rzuciła krótko w dźwięcznej elfiej mowie, kręcąc głową. Nie wierzyła że ktoś mógł zrobić coś takiego. Przecież można było choćby użyć podpalonej strzały, albo rzucić zapalonym flakonem z oliwą. Jej spojrzenie uciekło na bok. - Przykro mi. - odparła do krasnoluda delikatnie, już w ludzkiej mowie. Fakt że poświęcił tak wiele by powstrzymać atak wroga na miasto nie czynił go w jej oczach lepszym jeśli można było zrobić to inaczej. Bez tego bólu i cierpienia. Elfka ceniła sobie u mężczyzny spryt, nie tępą brawurę. Choć nie znała całej historii, być może się myliła.

Jego kolejne słowa wybiły ją z tego stanu zamyślenia. Wielkie, elfie oczy zatrzymały się na nim, ale usta milczały. Rzęsy zatrzepotały nerwowo kilka razy, ale dziewczyna szybko zorientowała się że musi się pilnować. Nie mogła zdradzić swoich emocji zbyt łatwo, tyle że nie wiedziała co mu odpowiedzieć. Bo co miała powiedzieć? Że jest doskonałą złodziejką? Że potrafi wejść w każdy cień po cichu i wyjść z równą gracją? Że gdy trzeba by było dobyć broni potrafiłaby się nią posługiwać? Prawda była zbyt brudna, by mogła jej pomóc w rozmowie z milicją miasta. Jej umiejętności włamywaczki czy fakt że ostatnio jej praca polegała się do zabójstw wcale nie ratowały jej reputacji. Nie była elfką o jakich snuto opowieści, nieskazitelną istotą lasu, nieśmiałą i słabą. Kiedyś wszystko było inaczej…
Teraz jednak trzeba było odpowiedzieć, a wizja zostania tu kolejny dzień nie wróżyła nic dobrego. Prędzej czy później ktoś będzie chciał jej śmierci, więc wypadałoby znaleźć jakikolwiek powód by krasnolud uznał że przyda się gdziekolwiek poza tą celą.. Wtedy też szanse na ucieczkę wzrosną.

- Jestem szybka, zwinna, potrafię ostrożnie stąpać jak i cicho podchodzić. Nauczyłam się tego podczas łowów w moim ojczystym lesie, ale i w miejskich warunkach sobie poradzę. Dbam.. a raczej dbałam o moją sylwetkę. Ćwiczyłam codziennie by być sprawna jak akrobatka. Mam dobry wzrok i słuch.. - Tilyel zamyśliła się na moment i przygryzła wargę. - Umiem szyć, mogę gotować i prać… - te słowa ledwo wyszły jej z gardła, ale w desperacji by przetrwać powiedziałaby wszystko. Przez chwilę zastanowiła się czy na pewno gotowa byłaby na wszystko? Myśli zeszły na niebezpieczne tematy, ale nie chciała zastanawiać się nad tym. Jeszcze nie teraz. - Myślę że dobrze strzelam, z łuku oczywiście, choć tu i tak nikt mi broni nie da.

Odeszła kilka kroków, rozglądając się po pomieszczeniu. Nie było żadnej balii czy wanny, a przecież obiecali jej że będzie mogła się umyć. To było ważne, ważniejsze niż mogło się im wydawać. Nie chodziło nawet o jej utraconą dumę. Kobieta nie mogła chodzić w takim stanie, tak zaniedbana, bo mogłoby to doprowadzić do niemiłych powikłań, infekcji, chorób. Osłabiona już była, jeśli miała to przetrwać potrzebowała higieny.

Odwróciła się nieśmiało, jakby wahając. Patrzyła w oczy Thorina w skupieniu, silnym, pewnym siebie wzrokiem, zdeterminowanym, a jednak troszkę też niepewnym. Przymrużyła oczy na moment, bo podjęła już decyzje, a delikatne elfie dłonie chwyciły lnianą koszulę podwijając ją i ściągając ostrożnie przez głowę. Brudny, poszarpany materiał opadł na podłogę bezwiednie, odsłaniając jej aksamitne ciało. Nie unikała spojrzenia krasnoluda, wręcz przeciwnie. Wpatrywała się wprost w jego oczy, choć jej wzrok był chłodny. Paluszki kobiety rozpięły spinający jej pełne piersi stanik. Ten o pięknych, elfich, kwiecistych koronkach kiedyś cudowne dzieło, dziś rozpruty i wyraźnie nadszarpnięty nie miał w sobie wiele czaru. Pierwszy raz odkąd zaczęła się rozbierać, jej powieki mrugnęły a spojrzenie uciekło na drobny moment gdzieś na bok. Tylko na chwilę, bo elfka ukrywając swój wstyd za twardą, chłodną maską znów zatrzymała wzrok wprost na oczach krasnoluda o wypalonej twarzy. Przez jej bok, aż pod pierś, rozciągał się czarny wykonany z niezwykłym kunsztem tatuaż przedstawiający kwiaty róż. Ktoś włożył weń wiele wysiłku, patrząc na kunszt zapewne elfi artysta.


Choć zaniedbana, wciąż była elfką która jeszcze tydzień temu mogłaby zadzierać dumnie nos i uśmiechać się promieniście. Jej młodym, jędrnym piersiom niczego nie brakowało. Odznaczały się na jej ciele dumnie, a może to była tylko jej gra? Thorin czy chciał odwrócić spojrzenie onieśmielony, czy też nie dostrzegł na jednej, z boku paskudną ranę. Była dość świeża i wyglądała jakby zadano ją jakimś rozżarzonym narzędziem, zapewne efekt niedawnych tortur. Na pewno była bolesna, a cała podrażniona skóra dookoła zaczerwieniła się aż do sutka.

- Obiecaliście że będę mogła się umyć.. - Rzekła choć jej głos brzmiał bardziej prosząco niż jak żądanie. Thorin widział w niej też lekki wstyd, zamaskowany gdyż nie chciała go mu objawić. W głębi duszy jednak fakt że rozebrała się przed krasnoludem był dla niej postawieniem wszystkiego na jedną, ryzykowną kartę. Chciała udawać pewną siebie, by to on się speszył. Chciała dostać to czego potrzebowała.

Nie czekała na to co odpowie khazad. Chwyciła za swe skórzane spodnie i ściągnęła je. Jej długa, naga nóżka odsunęła je niczym brudną szmatę na bok, do leżącej na ziemi koszuli. Wtedy nie wytrzymała i uciekła wzrokiem, zawstydzona swoją nagością. Widok ten był dla Thorina na pewno szokujący, jej nogi sięgały prawie jego ramion. Nie dość że pierwszy raz zapewne dane mu było zobaczyć elfkę, to jeszcze całą taką jak stworzyła ją natura. Długi zgrabny palec wsunął się za linię majteczek, a te ześlizgnęły przez pełne biodra w dół, bezgłośnie upadając na podłogę. Tilyel dużo jeździła konno, dużo ćwiczyła by utrzymać sprawność fizyczną. Musiała być zwinna i szybka by uciec z opresji, by nie dać się powalić byle rycerzykowi. Jej nogi i biodra tylko to potwierdzały.

Teraz, zupełnie naga zebrała swoje brudne szmaty z ziemi i rzuciła je w popiół paleniska. Nie zrobiła tego tylko bo miała ich dość. Nie dało się przywrócić im świetności. Gdyby uciekła.. jeśli chcieliby ją tropić przy użyciu zwierząt, lepiej było by węgiel przesycił zapach jej dawnych ubrań. Odwróciła się, zakrywając swoją intymność i biust rękoma. Oparła o zimną ścianę i spojrzała znów na krasnoluda, tym razem chcąc z oczu wyczytać jego myśli. Liczyła na tą kąpiel i jakiekolwiek czyste ubranie, ale wiedziała też że spotkać może ją wszystko. Podjęła ryzykowną grę.

Thorin przyglądał się przez chwilę elfce bardziej z zaciekawieniem niż z pożądliwością. Chwilę wcześniej stwierdził, że doszła ona do pełnej desperacji gdy zaoferowała pranie krasnoludzkich brudów, gdy jednak rozebrała się całkiem uznał, że jej desperacja sięgnęła zenitu. Nie dowierzał, że ta co by nie było dumna rasa zniża się do tego stopnia aby ocalić swa skórę. Thorin jednak nie był w ciemię bity, mogła się mylić biorąc go za prostego wojaka i licząc że da się zwabić w pułapkę, jeszcze chwile wcześniej wierzgała i pluła na jego sierżanta, co kronikarz doskonale zapamiętał. Nie zdziwiłby się więc bardzo gdyby rzekoma desperecaja była zwyczajnie udawana. Zaś elfka miała na celu obezwładnić go gdy ten będzie zajęty spełnianiem swych zachcianek… Kwestią sporną byłoby czy chciałby z nią pobaraszkować … z wielu względów mogła być to ciekawa, perspektywa dla krasnoluda dominującego nad elfką, z drugiej strony niechęć do elfów nie dotyczyła tylko rasowych uprzedzeń, ale całej gamy antypatii jaką do siebie te rasy żywiły. Wyszedł nie zamierzając ani bawić się jej nagością, ani wstydem, ani też ryzykować, że ulegnie własnym pokusom i da się rozbroić niczym dziecko. Szczęk przekręcanego zamka za drzwiami nie pozostawiał elfce wątpliwości co do charakteru w jakim przebywała w milicyjnym posterunku.
Gdy wyszedł Tilyel oparła twarz w dłoni i westchnęła słabo. Cała ta sytuacja zaczynała ją przerastać. Tak dużo ryzykowała, by zyskać swoje. Okruszki dawnej siebie. Mimo to efekt był wciąż zadowalający bo krasnolud nie spróbował jej posiąść. Gdyby tak się stało, nie wiedziałaby co robić. Chciała go speszyć, chciała by ją opatrzył, by mogła się umyć. Tyle że igrała na ostrzu noża, bo co by było gdyby ten zechciał ją wtedy zgwałcić? Nie chciała sobie tego wyobrażać, cieszyła ją myśl że dobrze go wyczuła. Że nie miał tak na prawdę ochoty dobrać się do jej ciała. Zresztą, nic dziwnego w jej stanie. Zamarła, sama się karcąc za myśl że może tylko taki miał plan, by zrobić to już gdy ona się umyje i doprowadzi do porządku.
Nie, wtedy coś wymyślę. Obronię się. – Pomyślała speszona. Odgarnęła włosy nerwowo i wtulona w róg pokoju czekała aż wróci. Drżała lekko z zimna, wszak była naga, a pokój z kamienia.

Kroki a chwilę później szczęk otwieranych drzwi zwiastowały nadejście krasnoluda, ten wiedząc, że więzień może próbować ucieczki, zwłaszcza po przedstawieniu jakie mu chwile wcześniej dała, przyszykował się na najgorsze i upewnił się że może spokojnie przekroczyć próg komnaty i że z boku nie czeka nań niespodzianka w postaci elfki gotowej do ataku. Przyniósł wiadro wypełnione wodą oraz szmatkę umożliwiającą wymycie ciała, chciał je pozostawić i dać dziewczynie czas na wymycie, potem mógłby zająć się ranami. Po prawdzie jednak wcale nie był pewny czy i tej sytuacji nie wykorzysta do ucieczki. Wolał upewnić się, że ktoś będzie w odwodach na wypadek gdyby elfce udało się go jednak obezwładnić. Nie ufał jej, zwłaszcza po ostatnim pokazie i ofercie szorowania gaci… Nie , to nie była elfka o jakich słyszał, to nie była elfka która pluła w twarz sierżantowi. Jeśli tak bardzo pragnęła żyć nie ośmieliłaby się, musiała więc być to z jej strony gra, gra której Thorin nie zamierzał podejmować.

- Proszę - powiedział stawiając wiadro i kładąc obok szmatkę, gotowy wyjść na zewnątrz i poczekać stosowną chwilę.

Tilyel nie miała zamiaru ryzykować napaści na kronikarza. Wciąż zasłaniając swe ciało stała w miejscu, jakby oczekiwała że wyjdzie. Widziała wszak, a bynajmniej tak sądziła po ostatniej swojej obserwacji że mężczyzna nie jest nią specjalnie zainteresowany i to idealnie jej pasowało. Spojrzała jednak jeszcze raz na postawione przez niego wiadro wody, a przez twarz przeszedł jej mimowolnie drobny grymas.

- Mogłabym.. dostać choć jeszcze jedno? To ważne… kobiece sprawy. Proszę.. - Dodała miękko, tym razem niezwykle słodko, choć nie brzmiało to sztucznie. Zapewne gdyby nie cała ta sytuacja właśnie tak brzmiałaby gdyby starała się być miła. Patrzyła na niego prosząco. Oczywiście nie było żadnych nadzwyczajnych potrzeb poza tym że chciała dostać więcej wody, a mężczyźni nie zwykli zadawać więcej pytań po takim zdaniu.

“Miesiączke ma czy co?” - przemknęło przez myśl Thorinowi, któremu kobiece sprawy kojarzyły się albo z krwawieniem, albo z wahaniami nastrojów, zresztą jedno szło często w parze z drugim. Z pewnością jednak kolejne wiadro nie miało ostudzić jej emocji, więc w grę wchodziła raczej tylko pierwsza możliwość. Nie wchodził jednak w dywagacje, tyle mógł jeszcze dla więźniarki zrobić - Ale nie myśl, że tak będzie codziennie - odburknął na pożegnanie wychodząc po kolejne wiadro wody.

Elfka zaś szła cios za ciosem.

- Mogłabym dostać też jakieś czyste ubranie? - Nim wyszedł zapytała niepewna, czy ta prośba nie zrazi krasnoluda, i ostrożnie, krok za kroczkiem podeszła pod postawione przez niego wiadro. Wciąż patrzyła mu w oczy licząc że dla kobiety zrobi wyjątek, nie pierwszy zresztą.

- Trzeba było nie palić swego - odparł nieco ozięble krasnolud, wiedząc, że sama sobie przygotowała taki los - Myślisz że śpimy tu na stosach elfich ubrań? … Ech - dodał po chwili zdenerwowany - Zobaczę co się da zrobić, ale na elfie ciuchy raczej nie licz, będziesz miała szczęście jeśli znajdę ci jakieś krasnoludzkie spodnie czy koszulę. - Odrzekł pozostawiając elfkę sam na sam z wodą. W jego działaniu była jednak nić pragmatyzmu, wiedział, że jak im się więźniarka rozchoruje to będzie ją musiał leczyć, wolał więc już poszukać jakichś zapasowych ubrań , całkiem możliwe że coś po rodzinie poprzedniego właściciela pozostało. “Taaak krótkie spodnie do kolan i obcisła koszula będą musiały jej wystarczyć, do tego koc aby mogła się przykryć i niemal pewne , że tak ubrana nie będzie próbowała się nam wymknąć…” - myślał po drodze wiedząc że ucieczka na wpół nagiej elfki nie powinna wchodzić w rachubę.

Nie oczekiwała od niego nic więcej. Nie liczyła także na to że krasnolud zrozumie jej potrzeby, ale to nie było ważne. Cieszył ją fakt że póki co zaczęła powoli wychodzić na swoje mimo że sytuacja wciąż wydawała się beznadziejna. Może fakt że krasnoludy te tak mało znały się na jej rasie, dawało właśnie szansę której normalnie by nie miała. Pozwalało ukryć pewne rzeczy, a ich brak wiedzy wykorzystać. Ostatecznie to i tak ona była tu przegrana. Pluła sobie w brodę że wzięła to zlecenie. Ale czy miała wybór? Chciała dorwać zdrajcę i sprawić by jego ostatnie chwile przypominały piekło za to co jej zgotował. Klęknęła przed porzuconym wiadrem i położyła na chwilę na ziemi. Twarda, zimna podłoga dotknęła jej policzka, ale nie to się liczyło teraz. Przez chwilę wreszcie była sama i ten moment chciała wykorzystać by zdjąć wreszcie przybraną maskę, by ulżyć emocjom i wypłakać się. W końcu ile można być silną?

Nie pozwoliła sobie na ten luksus na długo. Thorin mógł wrócić lada chwila, nie mógł jej zobaczyć w takim stanie. Nie mógł wykorzystać jej słabości. Przetarła twarz i nachyliła się nad wiadrem wody, ostrożnie myjąc w nim ręce, twarz i włosy. Przeciągnęła po nich dłonią nieśmiało i skrzywiła się. Nie były już tak piękne jak kiedyś. Jakiś drań przyciął je krzywo, by ją upodlić, odebrać dumę. Chciała zemsty tak bardzo że przez chwilę nie myślała o niczym innym.

- Odrosną.. - szepnęła cicho sama do siebie, chciała wierzyć że z tego wszystkiego da się jeszcze wyjść. Bo jaki sens walczyć bez wiary? Szmata którą jej zostawił poszła w ruch, a mimo że do dawnej czystości daleko jej było uczucie chłodnej wilgoci wody na skórze sprawiało że elfka czuła się prawie jak księżniczka. Wspominała i wyobrażała sobie swoje dawne piękno, wmawiając że właśnie wraca. Wymięła włosy, wytarła kark, ramiona.. Przetarła delikatnie piersi, choć nie miała odwagi zbliżyć ścierki do rany. Spojrzała na wodę, ta była mętna. Potrzebowała jeszcze jednego wiadra by wymyć się cała, póki co jednak usiadła i z kwaśną miną poczęła wycierać mokrą szmatą swe nogi. To dodawało otuchy i pozwalało zapomnieć na chwilę o jej sytuacji.

Thorin przez chwilę zastanawiał się czy zapukać, po chwili jednak uzmysłowił sobie, że elfka rozebrała się przy nim kiedy jeszcze nie było takiej potrzeby, szczęk otwieranego zamka był zresztą wystarczającą informacją pozwalającą schować co trzeba. wszedł i postawił wiadro wody, rzucając obok zwitek ubrań oraz koc. - Poczekam na zewnątrz, daj znać jak skończysz, potem zajmę się twoimi ranami, nie chcemy przecież by zaczęły ropieć, prawda? - było to retoryczne pytanie na które nie oczekiwał odpowiedzi.

- Dziękuję - Odpowiedziała miękko, zerkając ku niemu ciekawa jego myśli. Chciała wiedzieć czego może spodziewać się z jego strony. Nie przeszkadzając sobie jego obecnością wróciła do mycia się z brudu i potu, znoju ostatnich dni. Czekała aż wyjdzie i da jej prywatność której potrzebowała.

Thorin wyszedł, widok nagiego kobiecego ciała może zrobiłby na nim większe wrażenie gdyby nie fakt, że należało ono do elfki, na dodatek takiej co do której czuł nieufność. Jej wcześniejsze słowa i gesty wyczuliły go na niebezpieczeństwo z jej strony, a intuicji nie zamierzał ignorować. Nie przyglądał się jej jednak zbyt długo wiedząc, że ciało może domagać się innych chęci niż umysł. Wyszedł jak zamierzał, czekając aż skończy. W tym czasie szykował opatrunki i upewnił się, że sztylet schowany za pazuchą będzie łatwy do wydobycia i jednocześnie trudny do wyciągnięcia go przez inne osoby.

Ostatnie wiadro wykorzystała by jak najlepiej wymyć intymne partie swojego ciała, tam gdzie czystość była najważniejsza. Choć mycie się w wiadrze nie było łatwe jakoś sobie poradziła. Musiała przyznać też że Thorin był bardzo pomocny. Jak na krasnoluda zdawał się traktować ją nienajgorzej, choć jego delikatna względem elfki postawa sprawiała że ta mogła być prawie pewna że więźniami to się w ich milicji nie zajmował na co dzień. Spojrzała na niewymiarowe krasnoludzkie ciuchy beznamiętnie. Nie była teraz wybredna, bo nie czas był na strojenie się, a walkę o życie. Starannie ubrała się, ściągając gdzieniegdzie ubranie by z niej nie spadło, a gdy skończyła – zawołała ponownie Thorina.

Krasnolud położył na stole torbę medyczną i począł wyjmować z niej przyrządy, uprzednio jednak prosząc o wskazanie zranień. Każde zranienie uważnie ocenił tam gdzie mógł zastosował maść i bandaże, zwłaszcza pierś elfki wyglądała na solidnie poparzoną, na to jednak miał sprawdzoną maść która skutecznie łagodziła ból i przyśpiesza gojenie. Na co Thorin był żywym dowodem. Tilyel bardzo nieufanie obserwowała zbliżające się do jej nagiego ciała dłonie krasnoluda. Cokolwiek za szopkę odstawiła wcześniej, teraz krasnolud miał dotknąć jej rannej piersi. Obserwowała każdy jego ruch, jakby gotowa wyrwać się i uciec. Po komnacie rozniosły się jej bolesne, słabe jęki. Nie były udawane.
Thorin zwłaszcza pod koniec zabiegu starał się być ostrożny, sam na jej miejscu planując ucieczkę poczekałby, aż medyk skończy swoje. Nie było potrzeby odrzucać pomocy na którą w obcym i wrogim mieście raczej nie było co liczyć. Na koniec pozostawił jej trochę trunku i skierował się do wyjścia , cały czas mając ją na oku, tak że szedł niemal tyłem.

- Co do twojej przydatności przekaże sierżantowi twoje deklaracje, choć o gotowaniu możesz raczej zapomnieć. Może mogłabyś się przydać do zagrywek politycznych, wiesz elf wręczający prezent jakiemuś notablowi w mieście z miejsca obciążyłby go szeregiem podejrzeń… Więc możesz się przydać. Generalnie będzie to zależało jednak od ciebie… hmmm mogłabyś nawet wysłużyć swoisty glejt od milicji politycznej dający ci względne bezpieczeństwo w mieście, ale to już zależy od wielu czynników. Między innymi twojego zachowania podczas pobytu tutaj. Bądź grzeczna to ci raczej nie zaszkodzi… - Wychodząc stwierdził jeszcze
- Jutro cię odwiedzę zobaczyć jak rany, dosmarować gdzie trzeba i ewentualnie zmienić opatrunki. - po czym zamknął drzwi na zamek.

Gdy tylko krasnolud wyszedł Tilyel sprawdziła palenisko jako drogę ucieczki, ale kominem była jedynie wąska żeliwna rura, nawet smukły elf by się nie przecisnął. W komnacie była tylko prycza, stół i ciężka dębowa serwantka w ponurych zdobieniach i wadze bliskiej objuczonego konia. W owej serwantce nie było nic. Z pomieszczenia prowadziły jedne drzwi, drewniane i obite stalowymi sztabami, wyważenie ich nie wchodziło w grę. W kącie stał cebr na odchody, a obok niego cynowa misa z zimną wodą... jedyne światło pochodziło z samotnej pochodni, która płonęła słabym ogniem.

Tilyel mogła rozglądać się po komnacie w najlepsze, a w czas ten ktoś przyniósł i wsunął za drzwi drewnianą miskę fasoli z bekonem i pajdę chleba oraz kubek wody. Tilyel mogła zasiąść do samotnej kolacji. Była tak głodna i spragniona że pochłonęła cały posiłek w chwilę. Nerwowo rozejrzała się dookoła gdyż mimo że sporo sobie wywalczyła, dalej nie miała pomysłu jak się stąd wydostać. Do tego gdyby khazadzi zorientowali się iż jej zeznania były kłamstwem, wróciłaby na stół tortur. Jej wzrok uniósł się na pozostawioną przez Thorina butelkę i z krasnoludzką śmiałością upiła zeń czegoś, co nieziemsko paliło ją w gardło. Tuląc do boku flaszkę położyła się na kocu, zamknęła oczy i zaczęła śmiać desperacko. Marzyła by cała ta sytuacja była tylko złym snem. Po chwili goryczy, odłożyła w końcu trunek i zdrzemnęła się. Pierwszy raz od kilku dni.


Kilka godzin później…



Długie kobiece rzęsy zatrzepotały niemrawo jakby nie chcąc przyjąć obrazu przed nimi właśnie takim jakim był. Budząc się, Tilyel wystraszona prawie zerwała z koca i zaparła rękoma na chłodnym kamieniu. To jednak nie był sen, a jej los wciąż wahał się na cienkim włosku. Tak bliski upadku.

- Tak kochanie, najlepiej zapij się na śmierć.. – skarciła się sama, gardząc tym jak pozwoliła sobie na topienie smutków i słabości krasnoludzką wódką.

Odstawiła butlę na stół i delikatnie dotknęła swej piersi. Syknęła ostro bo ta wciąż strasznie bolała, ale wiara w maść Thorina dodawała otuchy. Czysta, świeżo odziana i nakarmiona, a nawet względnie wyspana usiadła przy gasnącym kominku, grzejąc swoje ciało.
Dość tego obijania – stwierdziła w myślach i spojrzała po swych dłoniach jakby szukała w nich siły. Khazadzi jej nie doceniali, ale przecież nie raz była już w tarapatach i jakoś się udawało. Musiała myśleć pozytywnie nawet gdy wpakowała się w takie gówno.

Ostrożnie rozmasowała swoje ciało i zaczęła rozciągać mięśnie, szykując do treningu. Korzystając z mebli i ścian przystąpiła do ćwiczeń by rozruszać swoje osłabione ciało. Nie mogła ryzykować że leniąc się w celi straci okazję by uciec. Musiała być gotowa na wszystko co może ją czekać. Musiała być silna tak psychicznie jak i fizycznie. Nie ćwiczyła jednak długo, bo jej forma nie była najlepsza co nie było dla elfki zaskoczeniem. Przy okazji choć od wysiłku zgłodniała, to zrobiło się jej cieplej. Musiała przyznać że luźne krasnoludzkie ciuszki doskonale nadawały się do ćwiczeń. Uśmiechnęła się na tą myśl ulotnie, zaraz badając dokładnie pokój w którym ją zamknięto. Węszyła wszelkich dróg ucieczki gdy nagle usłyszała puknięcie w drzwi, lecz nikt nie odezwał się czy ich nie otworzył. Zamiast tego u ich spodu wysunął się klucz. Drobny kawałek metalu, na który teraz Ni’tessine patrzyła się niczym zahipnotyzowana. Czy była to jakaś próba? Czy może Bonarges sobie o niej przypomniało? Setki pytań otępiły jej zmysły gdy przyklękła przed drzwiami i ujęła w dłonie swój skarb. Kto mógł go tu podrzucić? Miała w ręku swój los, i trudną decyzję do podjęcia. Klucz do wolności, lub do jej śmierci. Bała się go, a jednocześnie dawał jej nadzieję. Coś jak związek z mężczyzną.
Ścisnęła go w łapkach mocno przyciągając do serca i starając podjąć decyzję co dalej. Nie było sensu układać się z krasnoludami. Nie dość że ich własne miasto było infiltrowane przez Bonarges, to jeszcze dostęp do jej celi miał ktoś, kto najwyraźniej nie był do tego powołany. Nie mogli zapewnić jej bezpieczeństwa, ale nawet gdyby to Tilyel w to nie wierzyła. Nie wierzyła że khazadzi zwrócą jej wolność, że dadzą jej pracę czy też że jakkolwiek im na niej zależy. Zapewne wszystko to były tylko kłamstwa których celem było wykorzystanie jej wiedzy przy najmniejszym oporze z jej strony. Manipulacja mająca na celu gładki i bezproblemowy wyzysk. Wiedziała też że gdy nie byłaby już potrzebna, na przypalaniu piersi by się nie skończyło. Nie ufała im ani trochę. Kto ufałby po takich przejściach?

Opuściła wzrok smutno, bo wiedziała że z decyzji którą musiała podjąć nie wyniknie nic dobrego. Wiedziała że zginie, lub poleje się czyjaś krew. Musiała jednak wybierać, albo ona, albo jej oprawcy.
Uniosła się i przystawiła do drzwi ucho. Na zewnątrz wciąż słychać było ruch, a to znaczyło że nie czas jeszcze był by próbować ucieczki. Musiała wyczekać sygnału, lub gdy ucichnie, a pogrążone snem krasnoludy będą mniejszą przeszkodą. Odwróciła się, opierając plecami o drzwi i spojrzała po pomieszczeniu. Jej wzrok zatrzymał się na pozostawionej przez Thorina flaszce. Spojrzała w bok jakby wystraszona lub roztargniona. Wcale nie chciała tego robić.

- Nie masz sumienia.. oni też nie mieli gdy cię katowali… – szepnęła sama do siebie by dodać sobie sił.

Ostrożnie, jakby wciąż niepewnie podeszła do stołu i zgarnęła butelkę.

- Przepraszam Thorin… – wyszeptała pod nosem, choć nikt inny usłyszeć tego nie mógł.

Szybkim ruchem wylała resztkę alkoholu na palenisko i owinęła butelkę kocem by nie robić hałasu. Spojrzała na drzwi i uderzyła swym zawiniątkiem raz, drugi i trzeci. Z długiego lejka robiącego za rękojeść teraz sterczał ostry, szklany szpikulec. Dopieściła kształt swego improwizowanego sztyletu na ile mogła i owinęła rękojeść szmatą która została z jej kąpieli. Broń była gotowa i choć do walki się nie nadawała to użyta z zaskoczenia zabić mogła równie skutecznie co niejeden miecz. Zabójczyni ubrudziła jeszcze ostrze w palenisku by zwiększyć szansę na zakażenie.
Zauważyła że ręka jej nieco drży więc ujęła ją drugą, delikatnie rozmasowując. Nie mogła pozwolić by cokolwiek ją powstrzymało. Czy to stres, zmęczenie czy strach.
Ukryła broń pod kocem, ukryła ślad po szkle i ułożyła się obok drzwi, grzecznie czekając aż za nimi ucichnie. Serce biło jej szybko, bo znów czuła ten dreszczyk. Ten sam ekscytujący i przerażający zarazem. Przymknęła oczy i po jakimś czasie znów przysnęła. Tym razem jednak gdy tylko otworzyła oczy prędko znów nadstawiła do drzwi swe długie ucho. Cisza na zewnątrz była obiecująca, ale wyczekała jeszcze trochę czasu dla pewności. Nie miała pojęcia jaka jest godzina. Nie miała pojęcia co ujrzy za drzwiami. Sięgnęła po szklane ostrze i ostrożnie, cichutko wsunęła klucz do zamka. Wzięła głęboki oddech i płynnym ruchem przekręciła, powoli otwierając drzwi. Przewrotny los przyniósł szczęście w jej nieszczęściu bo porządne krasnoludzkie drzwi nie wydały z siebie prawie w ogóle dźwięku gdy je otwierała. Zamarła.

Naprzeciw znajdowała się ława, a na niej siedziała śpiąca wartowniczka. Elfka oblizała powoli wargę wychodząc z pokoju i uważnie obserwując śpiącą khazadkę. Była ciężko uzbrojona i opancerzona. Nie było tu czasu na błędy. Nie było go też na wahanie. Po lewej i prawej stronie rozlegał się jakiś korytarz, ale elfka jeszcze tam nie zajrzała. Miała tylko nadzieję że nie ma tam więcej wartowników. Trzymając swój kolec za plecami, wyjrzała zza rogu. Świeciło pustką. Broń zza pleców wyłoniła się przy biodrze elfki która postawiła wszystko na jedną kartę, kartę której ufała. Na siebie. Potrzebowała czegoś więcej niż kawałka szkła by stąd uciec. Krasnoludzki sztylet znajdujący się przy pasie wartowniczki wyglądał obiecująco, ale wzrok Tilyel przebiegł po niej ciekawie szukając jeszcze czegoś godnego uwagi. Z kocią gracją podeszła bliżej i przełożyła nogę przez ławę, przygotowując się do zadania ciosu niczym pajęczyca przyczajona na swej sieci. Delikatna dłoń elfki momentalnie, mocno przyciśnięta do ust khazadki uniosła jej głowę niespodziewanie w górę. Oczy kobiety otworzyły się szeroko w szoku i zaskoczeniu lecz nie zdążyła wydać z siebie krzyku. Ostry szklany szpic przeszył głęboko jej gardło raz, dociskany bezwzględnie przez elfkę. Chłodne ostrze na chwilę ustąpiło cofając się by zaraz zadać kolejny cios, rozrywając gardło i tętnice. Doświadczona zabójczyni wykręciła jeszcze ostrze w jej szyi bo powiększyć ranę i cofnęła ostrze. Krew trysnęła strumieniem po ścianie, po ręce, a nawet policzku Tilyel.
Khazadka upadła na kolana w śmiertelnym amoku, robiąc przy tym mały hałas, brocząc krwią i dławiąc się nią.

- Ciii… – Szepnęła dziwnie miękko i czule elfka na jej ucho, sama rozglądając się czy aby nikt nie usłyszał dramatu który miał tu miejsce.

Wciąż trzymając krasnoludkę za ramię, by ta nie upadła na ziemię z hukiem elfka ponownie rozejrzała się w obie strony korytarza. Popełniła błąd. Nie doceniła swej ofiary, a ta o dziwo mimo rozpłatanej szyi i braku oddechu zdążyła dobyć sztyletu i się na nią zamachnąć. Zaskoczona Tilyel zdążyła uniknąć ataku, ale drugi lekko już drasnął jej rękę. W tych emocjach nawet tego nie zauważyła. Złapała khazadkę za rękę i powstrzymała ją, czując jak jej opór słabnie. Jak uchodzi z niej życie. Ujęła swą dłoń na krasnoludzkiej, zaciskając ją mocniej na rękojeści sztyletu i w dramatycznym zakończeniu wbijając jej własne ostrze przez szyję ku górze. To był jej koniec, a dla Tilyel nowy początek. Elfka szybko ograbiła ciało z wszelkich przydatnych rzeczy i wytarła ubroczony krwią sztylet o materiał szat kobiety. Nie było sensu ukrywać ciała gdyż wszędzie było pełno krwi. Zabójczyni wybiegła w korytarz cicho, pozostawiając w tyle martwe ciało Yssassy w powiększającej się karmazynowej kałuży. Szklane ostrze, dar życia i śmierci jakim obdarował ją nieświadomie Thorin pozostało na miejscu zbrodni i już niedługo miało uderzyć kolejny raz, tym razem w nie w ciało, a umysł kronikarza…

Elfka wyjrzała na hol który dzielił ją od opuszczenia budynku. Tak blisko była wolności, ale tak łatwo mogła ją stracić. Po drodze nie spotkała nikogo. Czy to bogowie ją chronili, czy też ktoś wszystko dobrze zaplanował. W ostatnim pomieszczeniu ujrzała dwójkę krasnoludów i byłby to raczej koniec jej ucieczki gdyby nie to że jeden spał, a drugi jakby na błaganie jej duszy odszedł. Przez chwilę kobieta patrzyła się, doszukując nieistniejącego zagrożenia. Nie mogła tak stać. Zerwała się i szybko przycupnęła pod drzwi, a te otworzyły się przed nią niczym bramy niebios ku pogrążonemu w ciszy, śpiącemu krasnoludzkiemu miastu. Wzruszyła się głęboko. Wreszcie po tylu cierpieniach była wolna…




Pobiegła prędko przed siebie, byle zostawić to przeklęte miejsce za sobą. Chłód powietrza muskający jej policzki i gołe nogi wcale nie przeszkadzał, przeciwnie. Czuła że wreszcie ma władzę nad swoim własnym życiem. Podniecona wizją wolności i szansą na ratunek od Bonarges nie przejmowała się już bólem, czy strachem. Gdyby tylko miasto nie było zamknięte… Zwolniła nieco z lekkim zwątpieniem kryjąc się w ciemnej uliczce. Musiała odetchnąć. Pozwoliła sobie się zaśmiać szczęśliwa, nawet jeśli ktoś mógł ją usłyszeć. Odgarnęła włosy z twarzy i postarała przypomnieć mniej więcej miasto, by ustalić swoje położenie. Przysięgła sobie że jeśli to przetrwa odbije sobie z nawiązką, a sztylet i te szmaty miały być jej pamiątką. Ukryła ostrze i zerwała się do biegu od cienia do cienia, wtulona w kamienne ściany budynków. Musiała dostać się na Podbramie, tylko tam mogła otrzymać pomoc i jeśli Bonarges nie było już na miejscu, musiała być to pomoc od tych których zawiodła. Swoich elfich pobratymców.
Wiedziała że w krasnoludzkich ciuchach nie będzie wyglądać przekonująco, ale elf elfowi pomocy nie odmawia. Nie wydaliby jej, bynajmniej nie jeśli zmyśli jakąś wiarygodną bajeczkę. Nie myliła się i tej samej nocy Eleserill, topornik elgi, z domu Okta Nameh przyjął biedną i zmarzniętą elfkę do swego kręgu. Otoczył opieką i obiecał pomóc najlepiej jak potrafi. Nie wiedziała czy postąpiłby tak samo gdyby wiedział kim jest. Po tym czego się dopuściła wiedziała też że następne dni wcale nie będą lekkie, jeszcze nie. Jeśli chciała przetrwać musiała być twardsza od krasnoluda. W zasadzie twardsza od całej armii krasnoludów którzy niewątpliwie w najbliższych dniach zaczną jej szukać…



.
 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun

Ostatnio edytowane przez Kata : 27-11-2013 o 22:29.
Kata jest offline  
Stary 11-11-2013, 16:19   #133
VIX
 
VIX's Avatar
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny

Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
18 Karakzet, czas Hyrvelitu, roku Drum - Daar 5568 KK
Niska Cytadela, Komisariat Milicji Politycznej, siedziba SSP


Dłonie Ysassy były zakrwawione. Kobieta ciężko sapała kiedy opuszczała pokój przesłuchań, w którym przetrzymywano Thera Hi', zarządcę manufaktury rodu Hazzar. Co gorsza, niczego nowego się od niego nie dowiedziała, biła i pytała, łamała palce i pytała, wbijała sztylet powoli w dłoń zdrajcy Azul... i pytała dalej, ale nic, Ther był uparty i bardzo dobry w tym co robił, w dochowaniu tajemnicy. Zrezygnowana córka Moisura poszła do biblioteki i odnalazła Thorina któremu opowiedziała wszystko co zdarzyło się w pokoju przesłuchań, sam kronikarz nie wydawał się chyba zszokowany krwawymi śladami na odzieniu i dłoniach Ysassy. Gdy skończyła, powiedziała że idzie do siebie odpocząć, gdyż w nocy czekała ją warta przy drzwiach pokoju gdzie przetrzymywano elfią kobietę, Tilyel. Ysassa nie wiedziała jeszcze że to jej ostatnia rozmowa z Thorinem Alriksonem w życiu, oraz ostatnia noc jakże wspaniałego losu który miało zakończyć coś co wymyślili khazadzi - szkło.


Thorin pożegnał Ysassę i zajął się papierami, a szczególnie tajemniczą kartą znaczoną szyfrem, gdzie pierwsza linijka tyczyła się Dziewięciu Kluczy, czymkolwiek by owe klucze nie były. Kronikarz napisał raporty, wypełnił formularze i uzupełnił wiedzę w księgach Wielkiej Biblioteki, czyli naszykował karty ze wzmiankami o zdarzeniach w Karak Undzul znanym jako twierdza Skaz. Wzrok młodego cyrulika spoczął na solidnej włóczni, opartej o ścianę, w rogu pomieszczenia. Na szczycie drzewca spoczywał czarny sztandar... Alrikson wspomniał braci poległych w ostatnich tygodniach i zabrał się do spisywania ich czynów. Pisać zaś było o czym. O dzielnym, cichym i sędziwym Harginie, o Skallim który walczył za trzech, zawsze w pierwszym szeregu, o Baldriku, młodzieniaszku który potrafił wspiąć się po każdej ścianie i miał w sobie zręczność taką jakiej żaden inny poznany przez Thorina krasnolud. Wreszcie o Glandirze, sierżancie, dowódcy 8 drużyny Czarnego Sztandaru, który naznaczył cel w życiu członków całej grupy, prowadził ich dzielnie i zmuszony był podejmować okrutne decyzje. Każdy ze wspomnianych zasługiwał na wspaniałą Sagę i taką miał otrzymać. Wiele godzin później, Thorin ruszył do podziemi komisariatu by obejrzeć rany Dorrina, który został zatruty w niehonorowej walce. Kronikarz nie mógł spodziewać się że wkrótce do Sagi zostanie dopisana kolejna karta, splamiona krwią druha, i że to jego czyn się ku temu przyczyni.

Opatrunki zostały zmienione, czoło otarte z potu, a ciało przykryte dodatkowym kocem. Dorrin spoglądał na to wszystko w spokoju. Odprowadził też wzrokiem cyrulika Thorina, który właśnie wyszedł z piwnicy i zamknął za sobą drzwi prowadzące do okrągłej studni schodowej. Dziki khazad leżał ranny i myślał o tym wszystkim co się ostatnimi czasy wydarzyło, o tym jak szybko jego los odmienił się... i co tu ukrywać, na lepsze. Mało kto mógłby powiedzieć że oblężone miasto, widmo wojny, krew braci i wrogów jest czymś zgoła lepszym, ale dla Zarkana tym było. Dorrin wiele przeszedł, wielu zabił, ogrom stracił... to wszystko zmieniło go nie do poznania. W obejściu był prosty, wręcz arogancki... życie traktował z przymrużeniem oka i wabił w swoją stronę śmierć. Gdy wyrwano go z rzeki, uniknął może śmierci ale czuł że od dawna nie powinien już żyć, tyle razy Gazul chciał go zabrać do siebie i tyle samo razy Dorrin zdołał się mu wymknąć. Ta pewność siebie była darem i zgubą berserkera... a ostatnie wydarzenia były tego potwierdzeniem, i wcale nie chodziło o zabójczą truciznę która wciąż krążyła w żyłach wojownika, ale o sprawy tak sekretne iż Dorrin czuł że nikt nie powinien o nich wiedzieć, nawet jego towarzysze. Gwardzista poczuł się trochę lepiej i usiadł na swym leżu. Obok stał zestaw medyczny Thorina, a wśród wielu instrumentów i flakoników była mocna dratwa i stalowa igła do szycia ran. Jakaś dziwna myśl tknęła wojownika i sięgnął po zestaw do szycia... z plecaka wyjął stary skórzany kubrak i pociął go sztyletem... zaczął szyć i choć tego nigdy wcześniej nie robił to coś jakby prowadziło jego dłoń... jeszcze przed świtem miał ukończyć swe dzieło. Dzieło zniszczenia.

Kapral Detlef miał dzień pełen wrażeń. Poza nim nikt nie zdołał zebrać tylu informacji, od tego bolała aż głowa. Thorin może jedynie dokopał się głębiej, ale jego wiedza była innej natury, on badał to co działo się dawno temu, przed wiekami... a Detlef poznał wiele sekretów dni dzisiejszych. Wymieniać by było je długo, jedne warte uwagi, inne nie warte funta psich kłaków. Kapral doskonale zdawał sobie sprawę że są tematy ważniejsze niż gwałt na córce Haruma, Aivie, ale tę całą okoliczność postawił sobie za punkt honoru. Przeboleć nie mógł jak ktokolwiek mógł się dopuścić takiego barbarzyństwa, ale jednego zaczynał być pewny, że ktokolwiek to był, ten skończy krucho jeśli wpadnie w ręce Detlefa. Cała sprawa wydawała mu się bardzo dziwna. Pierwej prawodawca Aring, syn Ginvira, prowadzący sprawę spalonej karczmy, okazał się być kimś kto raczej sprawców nie szuka. Wykpił się wojną, oblężeniem i tym że do sprawy wróci kiedy Gorfang i jego zastępy odpuszczą Azul... wszak jego zdaniem sprawa spalonej karczmy nie była ważna. Rozmowa z Aivą była zaś ciężka, i to dla obojga dwywagujących. Zawstydzona dziewczyna wspaniałej urody, opowiadała swą historię przez łzy, a długa ta historia nie była. Ot, wyszła w środku nocy ze Starego Hugvarssona i ruszyła do domu, nim odeszła na kilkanaście kroków od karczmy, ktoś wciągnął ją w bramę i tam dokonał czynu haniebnego. Detlef jednak zwrócił uwagę na pewien szczegół, ale pytana Aiva wyparła się swego błędu i zapłakana uciekła... a błąd ów dotyczył tego że opowieść imała się grupy zbereźników, kiedy zaś Aiva była w rozpaczy to mówiła tak jakby zgwałcił ją jeden a nie kilku zbirów. Uimara musiał sobie Detlef darować tego wieczoru, wszak mury miały kilometry długości, a obsada liczona była w tysiącach wojowników, znaleźć tam Uimara graniczyło z cudem. Dlatego też kroki ku domowi Hurgavssona były rozsądnym wyjściem. Stary Harum, ojciec Aivy, opisał i domostwo i samą żonę Hugvarssona, Solię, dlatego rozpoznać ją w postaci która opuszczała dom nie było trudno. Tak było, Detlef gdy szedł na spotkanie z ową wdową dostrzegł jak opuszcza ona swój dom i okrywa się płaszczem. Podejrzliwy kapral ruszył za nią i wkrótce dotarł do innego domu, w którego otworach wentylacyjnych dostrzec można było światło. Kobieta weszła tam i spędziła około dwóch godzin, po czym wyszła w towarzystwie mężczyzny, którego tożsamośc pozostała tajemnicą, gdyż szczelnie okrywała go opończa. Dom pozostał pusty, a Solia ruszyła w stronę domu... Detlef ruszył za mężczyzną, a ten wkrótce wszedł do Karczmy Hutnika i tam zniknął. Pozostało zatem porozmawiać z żoną nieżyjącego Hurgavssona, i tak też się stało. (...) Detlef myślał o tym co odkrył tego dnia, a myśli ciężkie te przymknęły jego powieki. Odpoczynek mu się należał. Wreszcie zasnął.

Dowódca jednostki Służby Stabilizacji Politycznej, Roran Ronagaldson, również miał wiele na głowie. Informacje które przekazał zwierzchnikowi Relv'owi oraz zwrotne wieści były niejasne, a te które były pisane wprost, okazały się mało użyteczne. Pocieszająca była sakiewka ze złotem na wydatki dla milicjantów oraz fakt że Relv wydaje się ufać swym podkomendnym. Sam sierżant miał mętlik myśli, za dużo składowych, za dużo informacji i wydarzeń, wszystko łączyło się ze sobą, albo i nie... jak się okazywało, walka i dowodzenie na polu bitwy było o wiele łatwiejsze. Roran zatęsknił za tymi czasami, choć brud Azul wykopywał dopiero od dwóch dni na światło dnia. Przyznać zaś trzeba było że ów brud to był spory bo i najemne armie Tilei i Estalii się w to mieszały, zabójstwa wysokich rangą dowódców tajnej milicji, takich jak Vlag, do tego szlachetni rodów Azul umierający w dziwnych okolicznościach, orki pod muarmi, skaveny pod górami i ogry w tunelach. Dodając do tego bestię w Skaz oraz niechęć Relv'a, a pewnie i Vareka Ciernia do badania tajemnic Skaz, jak to nakazano lub raczej zakazano Thorinowi, dziwny czerwony kryształ w Karak Undzul i oczywiści jeńcy: Ther, Njordur i elfka Tilyel, i to całe Bonarges które cholera wie czym było. Zanosiło się na spisek, niestety. Tak, Roran tęsknił za wiaterm w górach, szumem lasu i hałasem bitwy, nigdy nawet mu wcześniej przez myśl nie przeszło że można za tym tęsknić, a jednak. Przynajmniej Torven, karczmarz w gospodzie u Chciwego Avera, okazał się dobrym towarzyszem do rozmów i źródłem informacji o tym co działo się w Azul... ale ciekawszym było to że na zewnątrz karczmy ktoś organizował walki psów. Ronagaldson poszedł popatrzeć i okazało się że monstrualnych rozmiarów psy bojowe, rozrywają sobie gardła. Kilku mężczyzn dopingowało je, a inni robili zakłady. Roran jedynie patrzył, wszak walki psów były dozwolone w mieście, ale to raczej same psy zaciekawiły sierżanta. Pogadał chwilę z właścicielem i umówił się na dzień kolejny by spotkać się i dowiedzieć się więcej o tych bestiach, zwanych Mastifami Krańcowymi. Ta sytuacja odciągnęła na chwile myśli dowódcy jednostki milicji od martwiących go tematów... ale gdy szedł w nocy by złożyć zmęczone ciało do łóżka, to jego mina była już posępna i smutna. Kolejny dzień miał dać nowe odpowiedzi na naurtujące Rorana pytania... ale jak to bywa, miały pojawić się też kolejne pytania, i tak bez końca.


Zabójczyni Ni'tessine, czysta, świeżo odziana i nakarmiona, zorientowana w sytuacji i po kilku słowach z khazadami którzy chyba jej niedocenili. Sama siedziała przy kominku i grzała swe ciało, medytowała i rozciągała ciało... wciąż szukała drogi ucieczki, a w czas ten próbowała krasnoludzkiego specjału jakim był alkohol zostawiony dla niej przez Thorina. Tilyel bawiła się butelką i czekała przeznaczenia i to jej nie zawiodło, ktoś puknął w drzwi i wsunął pod nimi coś... klucz, kóry pasował do zamka jej celi. Pojawiło się wiele pytań, kto, jak, dlaczego i po co, oraz czy to nie podstęp khazadów ? Co by nie było, Tilyel postawiła wszystko na jedną, czarną kartę... zaczekała do późnej nocy i w czas ten wprowadziła swój plan (...)

(...) dużo, dużo później, bedąc już na Podbramiu, otoczona wędrownymi elfami, mogła odpocząć, chroniona przez swoich pobratymców. Eleserill, topornik elgi, z domu Okta Nameh, przyjął biedną i zmarzniętą elfkę do swgo kręgu. Otoczył opieką i obiecał pomóc najlepiej jak potrafi... zrobił to, ale czy zachowałby się tak samo gdyby wiedział kim jest Tilyel Ni'tessine?


Strzelec Thorgun, syn Siggurda miał udany wieczór, rzec by było można. Zrobił wszystko co do niego należało a nawet więcej, umówił się na kolejny dzień ze zbirami którzy mieli kontakty z Areną, jak zwano walki w opuszczonej fabryce. Zlokalizował źródło informacji w postaci Karczmy Hutnika, w dzielnicy przemysłowej. Odnalazł też samą Arenę i zdołał obejrzeć niektóre walki, jednak nie doczekał się pojedynku na śmierć i życie, zatem doszedł do wniosku że musi tam być kolejne dno, inne miejsce gdzie toczą się najkrwawsze walki. Liczył na to że kolejny dzień rozwieje całun tajemnicy wokół owej Areny. Co było ciekawe to fakt iż mistrz areny był nieobecny i nikt nie potrafił powiedzieć czemu dziś nie walczy, a wielu na to liczyło i przybyło ze swoim dorobkiem życia by obstawić walkę. Thorgun popytał i ustalił też że tożsamość właściciela owego przybytku przemocy jest nieznana, a nikt nawet nie starał się by zlokalizować i poznać owego jegomościa, przynajmniej nikt kogo by Thorgun spotkał tego wieczoru. Po spotkaniu z dwójką zbirów w ciemnej alejce, Siggurdsson oddał się relaksowi, upoił się alkoholem i miłością w Karczmie Hutnika, a nad ranem był na powrót na komisariacie. W drzwiach zastał Torana, syna Erola, gwardzistę przysłanego przez Relv'a. Toran spał, a zbliżający się Thorgun go nie zdołał zbudzić, dopiero kilka szturchnięć go otrzeźwiło i Toran się zawstydził. Po kilku żartach i srogiej zjebce, Toran wrócił na posterunek, a Thorgun miał może dziwne przeczucie, jakby coś nie było tak, ale miło spędzony wieczór zrobił swoje i smutki dało się zrzucić na karb zmęczenia. Siggurdsson ruszył do swej kwatery i zaległ na łożu. Zbudził go dopiero alarm o świcie.


Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
18 Karakzet, czas Hyrvelitu, roku Drum - Daar 5568 KK
Tunele Karak Undzul. Kierunek marszu - Stalowy Szczyt


Kto jak kto ale Grundi się nie pierdolił. Plecy odchodzącego w swoją drogę Njordura, Fulgmisson przyjął nawet z radością, bo od wroga w boju, bardziej nie znosił tylko tchórzy, szczególnie wsród swoich pobratymców. Przed Njordurem otworzyły się czeluści twierdzy Skaz, które miały go pochłonąć, wszak jakie szanse miał on w pojedynkę, w tej przeklętej i zapomnianej przez bogów warowni. Na drodze stały tunele, bestie z piekieł i ogry, a w dłoniach miał jedynie tarczę i topór oraz na szybko naszkicowaną przez Galeba Galvinssona, mapę. Grundi wiedział że to się dobrze nie skończy dla syna Njola, ale jak było wspomniane, miał to w dupie. Fulgrimsson wolał skupić się na rannym Tyrusie, wojowniku sędziwym acz hardym jak skały Azul. Opatrzył mu porządnie rany i naszykował do poworotu do miasta stali. Gdy znalazł trochę czasu, poszperał w tym co ogry i krasnoludy miały przy sobie, odnalazł kilka kuriozów i trochę złota. Zgodnie z prawem wojny, wszystko to należało się jemu i z prawa tego skorzystał... a już bez słowa zabrał się do pochówku zmasakrowanych khazadów, pomagał mu w tym Galeb. Inną sparwą było to że ciekawiła go krasnoludzka kobieta znaleziona na stosie zakatowanych dawi... ale nie aż tak bardzo jak ogrzy suweren który zdołał ujść z walki, a któremu Grundi zaprzysiągł śmierć. W złości pracował, spoglądał w tunel gdzie uciekł potworny ogr i walczył z ochotą by pobiec tam i wymierzyć sprawiedliwość kreaturze. Jednak to musiało zaczekać.

Gdyby tylko dziarska Khaidar wiedziała jak sprawy się mają? Gdyby wiedziała że jej brat, sam teraz pracuje jako stróż prawa... to nie uwierzyłaby. Roześmiałaby się tubalnie i popiła ten śmiech kilkoma łykami browaru... ale Roran, jako prawy khazad, ba, strzegący prawa milicjant? To nie było możliwe...no ale, Khaidar tego jeszcze nie wiedziała. Na razie jedynie leżała i otwierała powoli zeschnięte jak drewniany wiór usta. Posmak krwi i ziemisty zapach w nozdrzach, wiedziała że wciąż jest pod ziemią, to było i tak o niebo lepsze uczucie niż świeży powiee wiatrów i słońce na twarzy, bo oznaczałoby to iż jest już w zaświatach. Gdy otworzyła oczy, a te przyzwyczaiły sie do półmroku podziemnego przejścia, dostrzegła przed sobą siedzącego khazada, starca poranionego straszliwie, z zabandażowaną piersią. Spoglądał na Khaidar smutno i drapał swą długą brodę. Córka Ronagalda po chciwli dostrzegła dwóch innych krasnoludów, pracujących w pocie czoła przy pochówku ciał jej towarzyszy. Szybko skojarzyła fakty, a identyczne, czarne umundurowanie wojowników, podpowiedziało jej że a oto i są... azulczycy. Dotarła do celu i przeżyła, czego nie można było powiedzieć o jej towarzyszach podróży i ograch leżących teraz bez głów. W końcu Khaidar przełamała się i odezwała. Jej słowa przywitały zaciekawione spojrzenia dwójki odzianej na czarno krasnoludów.

Runiarz Galvinsson ciekaw był dziwnego zielonkawego ognia, które miało trzy źródła w sali. Zbadał je i stwierdził z całą pewnością że nie były one magiczne a jedynie ich dziwny kolor pochodził od tajemniczych składników które spalały się weń. Natura tego zjawiska była alchemiczna a nie magiczna, zatem nic tu było po wiedzy kowala run. Z całą pewnością jednak, syn Galvina czuł że ogrzy czempion miał przy sobie coś magicznego, a znając naturę tych stworzeń można było przypuszczać iż owa mordercza aura pochodziła od broni lub zebranych przez monstrum zdobyczy w postaci rogów i kłów prawdawnych stworów z wysokich gór. Galeb miał ochotę zbadać owe coś, ale wróg zniknął. Kowal sam nie ruszyłby może za wrogiem, ale gdyby było więcej członków Czarnego Sztandaru to suweren byłby już martwym ochłapem mięcha... zatem szkoda że nie skrócono męki świata dziś i nie posłano ogra w otchłań zapomnienia. Gdy kowal wrócił myślami do tego co się działo wokół, do masy martwych braci, wiedział że czeka ich mozolna praca i pochówek. Grundi już pracował w pocie czoła, a runiarz ruszył z pomocą. Nawet nie spostrzegł chwili gdy khazadzka kobieta obudziła się i patrzyła na niego zdziwiona, podobnie ranny wiarus Tyrus wbijał wzrok w Galeba, a gdy runiarz spojrzał na swego kompana Grundiego, dostrzegł ze i on siedzi, ocieka potem i ma dziwny wyraz twarzy. Z początku Galeb nie rozumiał co się dzieję... a gdy zobaczył Grundiego którego szeroki tors naznaczony bliznami był zroszony sokami pracy, a przecież Grundi zdawał się być znacznie silniejszy fizycznie... do tego głazy które unosił Galeb wydały się za duże na jego możliwości. Coś było nie tak. Galvinsson zrozumiał że pracuje już od wielu godzin przy grobach braci jednak nie czuje zmęczenia i jego ciało wyciska z siebie więcej niż by mógł to zrobić w normalnych okolicznościach. Czy było to działanie jakiejś obcej mocy czy może rytuał runicznego hartowania ciała okazywał efekty ze zdwojoną siłą. Galeb tego nie wiedział, coś się jednak zmieniło.


Czwórka wojowników podróżowała już od kilkunastu godzin. Tyrus czuł się wyjątkowo źle i spowalniał marsz, ale Grundi zgodnie ze swą dogmą i obyczajowością, cenił walecznego wiarusa i pomagał mu iść, podtrzymywał go i podawał bukłak z wodą. W marszu zachowywano ciszę, tak było lepiej dla wszystkich, bo i zebrane w tunelach fanty potrafiły dociążyć plecy, a i narobić sporo hałasu... kolczugi, biżuteria, broń i inne znaleziska, to wszystko trzeszczało i mogło zdradzić pozycję wędrowców, a teraz mogło tcoś takiego zaważyć o życiu lub śmierci. Galeb prowadził, a na końcu szła Khaidar, która uwierzyła że wojownicy Azul wiedzą jak wejść do twierdzy, mówili prawdę. Kilknaście godzin później oczom czwórki podróżników ukazała się barykada. Grundi zwątpił czy ich przepuszczą, Galeb ruszył dziarsko, a Khaidar tylko się uśmiechnęła, bo była u celu, nareszcie.

Zbliżał się już wieczór i strażnicy na barykadzie zareagowali agresywnie, ale Worulf Rozginsson był obecny i dotrzymał umowy. Przepuścił czwórkę krasnoludów i nie dociekał czemu wyszło czterech mężczyzn a wraca trzech i kobieta. Zamiast się nad tym głowić, Worulf wziął sztabkę złota od Galeba i ucałował ją... schował i zapomniał o sprawie. Teraz był czas na odpoczynek, nadchodziła noc i tej doby już nie było sposobu by wejść na wyższe poziomy i do samego miasta. Musieli nocować w pobliżu barykady. Galeb i Khaidar spali, a Grundi doglądał ran Tyrusa. Minęła północ, a później czas szybko już biegł ku porankowi. Wtedy nadeszli, było ich mrowie, ktoś zaczął uderzać na alarm. Tunele były zgubione.


Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
19 Karakzet, czas Aurazytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Niska Cytadela, Komisariat Milicji Politycznej, siedziba SSP


Spokojny świt w Azul rozdarły odgłosy rogów sygnalizacyjnych. Miasto było atakowane. Na komisariacie powstał zgiełk, wszyscy jak jeden mąż rzucili się w stronę swych pancerzy i broni. Gdy kolejne kolcze zasłony spadały na torsy i barki, dał się już słyszeć ostrzał artylerii wroga, w chwilę później odezwały się tubalnie, działa domnium Kazadora. Stalowy Szczyt zatrząsł się w posadach. Gigantyczne, źeliwne kule orków biły w ściany twierdzy, a na głowę Rorana, Detlefa, Thorguna i reszty milicjantów sypał się gruz. Nawet Dorrin rzucił się do gotowania do walki. Rana wciąz doskwierała i wyglądała na zakażoną, ale jakie to miało teraz znaczenie, żadne.

Toran, syn Erola i Ergen Ergensson czekali już w głównym hallu. W pancerzach i z bronią gotową do walki, czekali rozkazów sierżanta. Po chwili dołączyli do nich inni. Thorin odziany w grubą kolczugę i z młotem w dłoni. Detelf okryty stalą i z całym swym asortymentem zabójczych narzędzi. Throgun w zbroi i z potężną rusznicą na ramieniu. Na koniec, spokojnym krokiem szedł Dorrin, w lekkiej skórzni z nabijaną stalowymi kolcami maczugą. Brak było Ysassy. Sierżant szybko to dostrzegł i posłał Ergena po nią, w czas ten zajął się krótką odprawą. Po chwil Ergen wrócił jednak i rzucił jedynie.

- Kapral Ysassa jest martwa. Leży u drzwi komanty gdzie był elf... więzień uciekł. - Otarł pot z czoła i czekał rozkazów.

Wszyscy spojrzeli po sobie zdziwieni... a pył pokrywał ich oksydowane hełmy - gdyż raz za razem, artyleria wroga, nawałnicą ołowiu, stali i żeliwa, zalewała ściany i mury Karak Azul, Stalowego Szczytu, potężnej i pełnej dumy twierdzy, niegdyś.

***

Szybkie oględziny ciała córki Moisura dały proste i celne wnioski. Kawał szkła w jej gardle nie pozostawiał złudzeń co do natury jej zgonu. Otwarte drzwi i pusta komnata gdzie być powinna Tilyel, mówiły jasno kto dokonał tego haniebnego czynu. Oględziny drzwi i zamka mogły zmrozić krew w żyłach... były otwarte, ale kluczem. Choć odpowiedzi nie było to jasnym stało się że Tilyel Zabójczyni została uwolniona. Prawdę znała jedynie sama elfka, ona była odpowiedzią na wiele pytań, wystarczyło ją odnaleźć, ale czy był na to czas? Kolejna salwa krasnoludzkich dział mówiła że zbliża się bitwa, można było tylko przeklinać że wszystko dzieje się na raz. Na żal po śmierci Ysassy Moisurdottir, czas miał nadejść później.


Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
19 Karakzet, czas Aurazytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Runiczne Wrota. Próg pomiędzy Undzul a Karak Azul


W tunelach pod miastem twierdzą, również odezwały się sygnały alarmowe, tym razem nie były to rogi, tych nie używało się pod ziemią ze względu na niebezpieczeństwo zawału skalnego... tu bito metalowmi prętami, jeden o drugi, mataliczny, niski ale donośny dźwięk budził wojowników do starcia. Przez dziesiątki metrów skał sklepienia, słychać było kanonadę jaka odgrywała się na przedmurzu Azul, i choć ciekawość była ogromna, to należało zająć się swoimi problemami, a tych było sporo. Grimnir chciał i tak było, Galeb, Grundi, Khaidar i Tyrus, odpoczywali na barykadzie, zaraz za nią, po bezpiecznej jej stronie rzecz jasna. Gdy wzniesiono larum, Grundi był pierwszym na równych nogach. Dostrzegł jak lina wbija się w ciało strażnika i zabiera go w ciemność, ten krzycząc, sunie po skalistej podłodze i znika na zawsze. Po chwli wstał i Tyrus i wtedy obaj mogli zobaczyć jak salwa zielonych pocisków przeszywa ciemność i zabija szereg krasnoludów na barykadzie, w uderzenie serca później dopiero usłyszeć się dało trzask spaczeniowej broni.

Skaveny wdrapywały się na blokadę tunelu na Skaz i przeskakiwały ją. Kilku z nich dopadło budzących się wartowników i mordowało ich skaveńskimi ostrzami w najbrutalniejszy, znany cywilizowanym rasom sposób. Ostrze w brzuch, zęby w szyję, zęby w twarz, zakrwawiony pysk w ranę na brzuchu... pożerały wnętrzności krasnoludzkich wojowników, a pożerani wciąż żyli. Krzyk jaki poniósł się po tunelach był przeraźliwy. Zabijano dumnych strażników tunelowych, podziemną gwardię broniącą imperium krasnoludów od wroga z głębin matki ziemi, która potrafiła być gniewna. Khaidar dołączyła do rychtujących się do starcia wojowników. Zacisnęła mocno dłonie na rękojeści topora gdy jej oczom ukazał się obraz potworny. Obłe, niewielkie kształty przeleciały nad blokadą tunelu i uderzyły o posadzkę... z ich wnętrza wydostał się kłąb zielonkawego gazu, który zabijał obrońców i napastników... szczuroludzie nie liczyli swych strat. Gaz topił twarze i dłonie walecznych synów Grungniego, a potworne szczury umierały w piskach i warknięciach. Ta kaźń po chwili się jednak skończyła. Chmura trującej substancji dotarła do rzędu pochodni, przymocowanych przy ścianie. Gdy gaz zetknął się z płomieniem, efekt mógł być tylko jeden... ogromna kula ognia przetoczyła się po barykadzie i spopieliła wszystko. Na krótką chwilę zapanowała cisza... przed burzą.

Fala skaveńskich klanbraci zalała płonącą wciąż barykadę, było ich mrowie. Jedn skoczył na Tyrusa i wbił pazury wszystkich czterech kończyn w jego tarczę. Tyrus zasłaniał się i utrzymywał szczuroczłeka na tarczy jedną ręką, drugą chciał sięgnąć toporem by skosztować krwi wroga lecz nie mógł. W sukurs przyszedł mu Galeb. Młot zatoczył półokrąg i strzaskał kręgosłup skavena... Tyrus kiwnął głową w podzięce, słowa nie miały wielkiego sensu... piski atakujących wypełniły tunele całkowicie. Był jednak jeden głos który wzbił się ponad odgłosy walki. Głos dowódcy, silny jak grzmot.

- Wycofać się bracia. Do Wrót!!! - Dowódca barykady Worulf Rozginsson krzyczał tę samą komendę raz za razem, a jego miecz był pokryty gęstą posoką skavenów. Jedną ze swych potężnych dłoni trzymał szczuroczłeka za pysk i z siłą tytana wbił jego czeszkę w ścianę tunelu. Wycofywał się.

Krasnoludy ruszyły w rozsypce by dostać się do Runicznych Wrót, tam czekały ich siły tarczowników i odwody zaciężnych górników uzbrojonych w oskardy. Jednak trzeba było tam dotrzeć. Wszyscy słyszeli rozkaz Worulfa. Tyrus uderzył brzegiem tarczy w grdykę skavena i posłał go do Rogatego Szczura, boga skaveńskich śmieci. Po tym ruszył do odwrotu. Khaidar zagłębiła topór w szczęce atakującego ją szczura, sprowadziła go do parteru, wyrwała topór i zmiażdżyła jego głowę, ciężkim podkutym buciorem i zaraz po tym ryszyła za Tyrusem. Grundi walczył zaś bez opamiętania. Nadziak odnalazł swą drogę do serca znienawidzonego wroga, a silne ramię popchnęło rannego pod ścianę. Grundi uderzał głową w zębaty, szczurzy pysk wroga i ranił sobie tym facjatę... kolanem uderzał w podbrzusze skavena i miażdżył szczątkowe przyrodzenie humanoidalnego gryzonia. Po chwili odpuścił, wyszarpnął pazur nadziaka i posłał potężnego kopa w brzuch wroga, skaven umarł. Jednak nadchodzili kolejni, Grundi nie czuł strachu, rzucił się w wir walki. Dopadł kolejnego przeciwnika na glebie i wyłupał mu palcami oczy, po czym oślepionego bił z siłą maszyny parowej, swą mocarną dłonią... w ułamek chwili później Galeb załpał go za obojczyk zbroi i odciągnął. Runiarz wiedział że zbliża się coś innego, coś większego i gorszego niż masa najniższej kasty skavenów, klanbraci. Kowal odczuwał zawirowania mocy.... fale zielonej energii ujawniły się i rozchodziły po ścianach, dostępnę były tylko dla wzroku Galvinssona. Kowal dobił ciosem młota kolejnego nieprzyjaciela i wykrzyczał w twarz Grundiemu że muszą się wycofać. Tak też się stało.


Kolumna obrońcow barykady oraz czwórka przygodnych khazadów w postaci Khaidar, Grundiegi, Galeba i Tyrusa, biegła w stronę Runicznych Wrót. Worulf krzyczał i bronił się, a po chwili z drugiego końca tunelu dało się dostrzec światło nadzeji. Pomoc nadchodziła. Odziani w mityczne pancerze z gromrilu, oznaczone runami, Łamacze Żelaza nadbiegali w zupełnej ciszy. Worulf nakazł rozbić szyk i wycofujący się strażnicy barykady oczyścili środek tunelu i zwiększyli jego przepustowość, sami zbili się pod ścianami. Łamacze przebiegli środkiem, wycofujący się ryknęli radosnymi okrzykami. Legendarni żołnierze zderzyli się z wrogiem i jak stalowy klin przebijali się do barykady. Runy zalśniły złotem, błękitem i czerwienią na ich orężu i pancerzach. Odbierali każdy cal zagarnięty przez skaveny, które teraz padały dziesiątkami pod morderczymi ostrzami. Jednak wróg był liczony w setkach, a może i tysiacach, tego nikt nie wiedział. Galeb spojrzał w głąb tunelu skąd nadchodzili coraz to i nowi wrogowie. Na barykadę wstąpił Prorok i uderzył swą magią. Promień przeskakiwał między Łamaczami i wypalał ich runy, chroniąc ich właścicieli... na koniec, zabójczy pocisk trafił Galeba, szukał go i znalazł. Jednak nie uczynił mu krzywdy. Magia spaczenia rozproszyła się na Kowalu Run. Szary Prorok to dostrzegł i nastało piekło.

 
VIX jest offline  
Stary 18-11-2013, 11:37   #134
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Ranek nie był radosny. Elfka uciekła zabijając jednego z nich. Nie traktował Ysassy inaczej niż jak członka drużyny. Kogoś kto przelewał z nimi krew i walczył ramię w ramię. Elfka?? Kto o zdrowych zmysłach pozostawia długouche ścierwo żywe. Dorwą ją a wtedy...zemsta przyjdzie sama. Uśmiech powrócił na twarz Thorguna. Teraz jednak Roran miał dla nich zadanie. Manufaktura i przeszukanie jej. To dla jego dowódcy było priorytetem, więc ruszył wraz z towarzyszami. Gdy znaleźli się u wrót manufaktury od razu dało się wyczuć niechęć i dziwne, ukradkowe spojrzenia skierowane w ich stronę. Roran od razu przeszedł do rzeczy zostawiając Tułacza z Torenem i Erganem przy bramie. Początkowo nic sie nie działo, dopóki ich wzroku nie przykuł jeden budynek wokół którego zaczęli się gromadzić strażnicy. Thorgun ruszył więc bez namysłu chcąc wejść do ów dziwnego budynku, lecz drogę mu zagrodził dowódca strażników, który zaczął twierdzić że bez zgody naczelnika Naina nie wpuszczą go. Prośba, groźba, walnięcie po mordzie nie przyniosło skutku. Twardo zagradzali wejście, nawet gdy Thorgun złapał szefa strażników za fraki i kolbą pistoletu Rorana walnął mu w ryj. Krew trysnęła z nosa a szef opadł na ziemię. Tylko co z tego, jak strażnicy zaczęli zacieśniać krąg wokół trójki khazadów, lecz do dalszych przepychanek nie doszło na szczęście. Od słowa do słowa, sprawa została postawiona tak, że Thorgun wraz z dowódcą strażników udali się do Naina. Nie podobało się to Tułaczowi, lecz trzech na ośmiu robiło różnicę. Tak samo jak i to, że stary wiarus nie chciał nikogo zabijać, a przynajmniej nie swoich “braci” i to w takich czasach. W końcu oni wykonywali tylko rozkazy, a on kiedyś był taki jak on.
Milcząco szli ramię w ramię aż w końcu zaczęli rozmawiać. Niechętny do współpracy odpowiadał na pytania, nie chętnie się odzywał i spoglądał nieufnie na Thorguna. Nic dziwnego skoro ten rozwalił mu noc. Cóż, nawet i spokojnego czasem ponosiło lecz Thorgun umiał przyznać się do błędu. Wyciągnął chusteczkę, której pobity odmówił lecz na zadane pytanie odpowiedział:

- Jedno i drugie idzie w parze. Jak zawiodę swój klan to będę wart tyle co nic. Wykonuje obowiązki szlachetnego rodu i nie dam sobie wmówić że oni działają na niekorzyść naszej rasy. - odpowiedział dowódca strażników

- To co my tu robimy skoro nie są podejrzani o to? Czy naprawdę myślisz, że nam się nudzi i wpadamy na chybił trafił do faktorii, przeszukujemy co chcemy, walimy po ryjach? Pomyśl czy skoro nie mają nic do ukrycia to kazali by wam za cenę życia chronić to miejsce>? Przecież wiadomym jest, że zarządca w końcu będzie musiał uznać nasze pisma, a wiadomym że takie wasze zachowanie może doprowadzić do eskalacji przemocy wśród nas samych. Walcząc między sobą będziemy się oslabiać, o to chodzi.. Wybacz że Cię uderzyłem.. nie to było moim zamiarem lecz cóż..pozory trzeba zachowywać. Thorgun, a Ciebie jak zwą ? - białowłosy Khazad się przedstawił

- Jestem Jokul, syn Hagrima i urazy nie trzymam, wy musicie tam wejść, a ja musze was zatrzymać. Pal licho was wie co wy tu robicie tak naprawdę. Dobrej reputacji nie macie, chyba o tym wiesz? Poza tym, przestrzegano nas przed wami i kłamać zamiaru nie mam… do magazynu wpuścić mi was nie wolno bez uprzedniego słowa zarządcy. Wy sprawdzicie co chcecie i odejdziecie, a ja stracę wszystko bo Nain Degvar nie zna litości, a wy nie znacie jego - zaczął się tłumaczyć

- Rozumiem i szanuję Twoją postawę. Cóż on nie zna nas, ale na pocieszenie powiem Ci że za chwilę albo stąd zawiniemy się z nim albo wejdziemy tam gdzie chcemy i wtedy pewnie też się z nim zawiniemy. Jeśli ukrywa tam o czym nam doniesiono cóż.. Jokulu, dam Ci radę. Trzymaj ludzi przy sobie i niech nie walczą...chyba, że chcecie osierocić wasze żony i dzieci. To nie groźba, po prostu zbyt wiele razy widziałem zbyt wiele krwi i zbyt wielu krasnoludów, którzy dla “zdrajców” oddawali życie. A ty jesteś w porządku. Masz jaja.. przydałby się nam ktoś taki - wyciągnął rękę ku niemu by ją uścisnąć.

Dowódca straży Jokul popatrzył na dłoń Throguna i zastanowił się… po czym ją podał. - Może i masz rację. Pójdziemy do Naina, on wam da zgodę, ja was wpuszczę do środka i wy niczego nie znajdziecie. To czego szukacie już tam nie stoi. Zabrali to dziś… teraz już kończą. Zanim wrócimy to będzie za bramami manufaktury Degvarów i wtedy możecie to obejrzeć jak chcecie - Thorgun zaskoczony słuchał, ale coś mu tu nie grało, za łatwo poszło no i o czym mówił Jokul?

Thorgun stanął i zapytał:
- Wiesz dokąd chcą To przenieść albo jak wynieść ?

Jokul patrzył przez moment na Tułacza ważąc słowa dokładnie po czym rzekł nie pewnie:
- … nie wiem. Jednak wiem którędy to zrobią. Jeśli chcesz ich znaleźć to szukaj przy zachodniej skarpie - przerwał na chwilę i zatrzymał się, złapał za rękaw Thorguna i wciągnął go do bramy. - Wcale nie… jebać to, tak nie można. Wcale nie ma nic przy zachodniej skarpie. Tak mi kazali powiedzieć. Pieprzyć to wszystko bo nie tak chciałem by sprawy się potoczyły. - Jokul załamał ręce - tego działa nie znajdziecie ni tutaj, ni gdziekolwiek tam gdzie wam o tym powiedzą… ono wróci do Hazzarów jeszcze dziś, a później do zbrojowni króla. O co w tym chodzi nie wiem, ale wszystko jest dziwne a ja nie chce się plamić zdradą. Pamiętaj jednak panie Thorgunie, nikomu tego powiedzieć nie możesz że ode mnie wiesz, inaczej po mnie.

Thorgun przytaknął i poklepał Jokula po ramieniu mówiąc:
- Dziękuje. Cóż jestem Twoim dłużnikiem - rzekł z uśmiechem - no to chodźmy do tego zarządcy co by ten cyrk dokończyć. I tak to wali chujnią jak stąd do Nuln...ale cóż, ja też rozumiem czym jest rozkaz. Nie zawsze mi się to podobało ale rozkaz jak mowią rzecz święta. Cóż więc na pocieszenie dodam, że nie tylko ty nie wiesz o co tu chodzi. Rah Rah.- zaśmiał się białobrody

Jokul stracił rezon całkowicie, nie był pewien czy dobrze zrobił, szczególnie teraz, jak już było za późno by słowa cofnąć, ale obowiązek w służbie króla jest ważniejszy niż w służbie zdrajcy. Tak myślał Jokul tego dnia i już zawsze, do końca swych dni.
- Chodźmy zatem. - ruszył przed siebie. Wcale mu do śmiechu nie było, mógł stracić życie za swe słowa.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 18-11-2013, 19:50   #135
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany

- Witam uczynnych wysłanników króla. Jak możemy pomóc jego wysokości i jego najwierniejszym? - Gestem dłoni zaprasza do stołu.

Ainar szepcze do was zza pleców.

- To nasz pan, Nain Kergelsson Degvar, zarządza tu. - Po czym zamyka za wami drzwi i pozostaje w środku sali jako straż.

- Witaj Panie, do twych usług. Z bólem donosimy że ród wasz i przedsiębiorstwo zostało obciążone zeznaniami dwóch aresztantów, schwytanych podczas śledztwa o zdradę. Wiemy oczywiście o waszej bezgranicznej lojalnosci królowi i Azul ale zmuszeni jesteśmy dokonać przeszukania, z gonie z prawem i procedurami. Bardzo nam przykro ale jest to nasz smutny obowiązek. Później zaś będziemy musieli zadać kilka pytań, o ile zajdzie taka konieczność

- Rozumiem. Skoro zachodzi taka konieczność. Zechcecie najpierw się posilić czy napić. Nasz ród ma wiele cennych i rzadkich napitków. Co wy na to, dacie się zaprosić? - Zachęca dłonią i wskazuje na suto zastawiony stół.

- Dziękujemy za zaproszenie, ogromnym zaszczytem dla nas będzie z niego skorzystać, lecz najpierw obowiązek, później tak zacna przyjemność skłonił się grzecznie Roran, dochodząc do wniosku że nawet między podejrzanymi zdarzają się uprzejme osoby.
Uniesiona brew Thorina świadczyła o tym, iż ułożona mowa Rorana zrobiła na nim wrażenie. Sierżant zaskakiwał go niemal na każdym kroku.

- Jak wolicie zacni panowie. Oprowadzę was po manufakturze osobiście. Opowiedzcie mi czego to król, lub raczej Varek, bo to dla niego pracujecie, prawda… oczekuje ode mnie? Czy my, Degvarowie jesteśmy o coś podejrzewani? - Nain dał sygnał dłonią i i Ainar otworzył drzwi przed wami. Po czym Nain zaprosił was i wyszedł z pomieszczenia, skręciliście w prawo i poszliście z nim.

- Skoro Varek pracuje dla Króla to i my służymy królowi, pozwolę sobie doprecyzować odparł uprzejmie sierżant - Trudno rzec czy podejrzani, pojawiliście się w zeznaniach, co oczywiście musimy sprawdzić.

- …. no tak, to ma sens oczywiście. Zanim jednak ujawnię sekrety Degvarów, muszę wiedzieć w jakiej to sprawie padło nasze nazwisko rodowe? Sami rozumiecie, ja też odpowiadam przed kimś i nasza głowa rodu może nie być pocieszona jeśli każdemu pokażemy co w magazynach kryjemy. - Strażnicy otworzyli kolejne drzwi, prosto na długi korytarz.

- Tym możecie sie nie martwić… cóż...pewien schwytany osobnik zeznał że kierował się by ukraść wam pewne dokumenty… które wcześniej zagineły Hazzarom powiedział w końcu sierżant, bacznie wpatrując się w twarz rozmówcy.

- Czyżby jeden z owej trójki która kilka dni temu nas napadła nocą? Znam dwójkę z nich, nasi gwardziści ich dopadli i oddali straży miejskiej. Ponoć jeden, człowiek, uciekł. Wiecie już jakie to dokumenty chcieli nam wykraść? Ciekawym bo tu tak na prawdę nic o ogromnej wartości nie ma. - Zamek trzasnął głucho i następne odrzwia otworzyły się. Weszliście na stalową kładkę nad magazynem. W dole khazadzi pracowali przy beczkach i kufrach. Zdawało się że wszystko wygląda normalnie. Nain ruszył kratowanym chodnikiem.

- Tak. Człowieka szukamy… bardzo intensywnie. Jeśli ktoś z waszych ludzi zapamiętał coś co do niego prosilibyśmy o informację. A co do magazynów: czy w okresie kilku tygodni przed oblężeniem dostarczano wam miedź z północy, jaspis, barwniki lub paki skór? zapytał Roran, zbijając temat, licząć że póki co zamota rozmówcę dziwnymi pytaniami. Później planował podpytać o handel z Estalią i Tileą.

Nain zamyślił się na chwilę, wsadził palce za pas i szedł dalej dziarsko.
- Niech pomyślę… no tak. Prawda, przyszedł ostatnio transport jaspisu, bo miedź barwniki i skóry przychodzą do nas codziennie. Czy to istotne dla śledztwa? Ciekawi mnie to. Można zapytać czego do tej pory się dowiedzieliście? - Nain zapytał, a Roran od razu wyczuł że arystokrata jest coś nazbyt ciekawski. Więcej pytał niż mówił, troszkę jakby za dużo. Detlef również to wyczuł i spojrzał na sierżanta z porozumieniem. Nain chyba coś kręcił. Thorin w ten czas oglądał magazyn z wysokości stalowego chodnika.

- To dość ważne, kwestia ma pewne bieżące znaczenie, zwłaszcza dla Vareka. A co do śledztwa, taaak, w śledztwie już trochę wiemy… kransolud zmienił specjalnie temat : -Jak tam wasze kontakty z Tileą? Idą dobrze? zarzucił przynętę Roran, tonem swobodnej pogawędki.

Wspomnienie imienia Vareka wywołało dziwne spojrzenie u Naina, który zaraz po tym rzucił okiem w dół i przeniósł spojrzenie na Ainara.
- Z Tileą? Całkiem dobrze, z innymi ludzkimi państwami też. Przyznaje że ciekawicie mnie coraz to bardziej. Wasze pytania zdają się być całkiem przypadkowe. Czy to ma jakiś sens czy tylko chcecie mnie podejść? Pytajcie wprost, tu nie ma żadnych tajemnic. - Nain prowadził dalej.

- Och, tu mogę dać słowo na honor mych przodków, że odpowiedź na każde jedno wiele nam mówi i bardzo nas interesuje, czyż nie kapralu? I każde jedno łączy się z resztą… ale skoro już o tym mowa, jak sądzisz czemu naczelnik manufaktury Hazzarów zabronił szukać tej kopi planów działa co ją zabraliście? zapytał uprzejmie krasnolud.
Nain spojrzał na Detlefa, a później na Thorina.

- Czy ja wiem co w jego głowie siedzi? Trudno powiedzieć, wątpię by jednak ktoś taki jak Ther coś ukrywał. - Prowokacyjną, drugą część pytania Nain zdawał się zignorować.
- A dokąd stal wysyłacie, jeśli możecie zdradzić? - kapral włączył się do rozmowy.

- Wszędzie, kto płaci ten otrzymuje. Do Nuln, do Karaz a Karak, do Barak Varr, a nawet do Altdorfu. Nasze towary i materiały są najlepszej jakości i pomimo wysokich cen mamy masę klientów. - Grupa byłą już gdzieś w połowie chodnika.
- W to nikt nie wątpi. Czy ten transport który okradziono z miesiąc temu? Ten z kapłanem i próbkami? kontynuował temat sierżant.
Nain uniósł brew i zatrzymał się.

- Niczego nam nie skradziono ni teraz ni miesiąc temu. Prawda Ainar? - Arystokrata spojrzał na strażnika, a ten ostatni przytaknął głową.
- Hmm, rozumiem więc że wasze transporty nie są zbyt często napadane, wnioskując ze zdziwienia? Musicie trzymać mocne straże jak sadzę, trakty nie są bezpieczne od czasu tej, jak to ludzie nazywają, Burzy Chaosu. Na wielu ciężko przejechać bez zbrojnej straży.. zaciekawił się dalej Roran.

- Każdy nasz transport jest solidnie zabezpieczony. Zawsze był. Jeśli was to nie obrazi to powiem że dobrych toporników zawsze nam potrzeba i jeśli kiedyś porzucicie pracę dla Vareka to możecie znaleźć zajęcie u nas. Wiemy że Varek wybiera najlepszych. Spójrzcie tam… to nasz najcenniejszy ładunek teraz, czeka jak to wszystko się skończy, to całe oblężenie, bo chyba nie wierzycie że orki tu się wedrą? - Nain wskazał palcem w stronę składu skrzyń i worków, między nimi stało kilka pokaźnych dział.

- Sprzedajecie, czy sami budujecie te działa? - Detlef zainteresował się towarem.
- Tylko sprzedajemy. Mamy rozległe kontakty, a działa produkują Hazzar’zy. To dobry kontrakt który mamy ze sobą od dziesiątków lat. - Powiedział zadowolony z siebie Nain.
- Dokąd te działa będą wysłane?

- Te idą do Nuln właśnie. Caryca to dobry odbiorca. Zawsze płaci na czas i nie żałuje bonusów. Ta cała wojna psuje nam interes tylko. - Nain uderzył lekko pięścią w poręcz przy chodniku.
- Nie dziwię się… Zresztą chyba wielu traci na tym. Manufaktury nie mają jak wywozić towarów, ba, krasnoludy nie mogą opuścić twierdzy, spore komplikacje. Sam zbierałem się do wyjazdu na jakiś czas gdy zaczęła się ta mała zadyma Roran nie doprecyzował że motywowała go do tego drobna nadgorliwość straży w jego sprawie. -Ale słyszałem że elektorzy nie zaprzestają skupować broni, Bogowie wiedzą czy obawiają się powrotu Burzy czy na siebie nawzajem. Ale ale, jestem pewien że akurat na stalowe wyroby z Azul chętnych nigdy nie zbraknie dodał sierżant.

- Ha! To bardziej niż pewne. Już tych kilka razy jak imperialni inżynierowie osmolili sobie wąsy swoimi śmiesznymi zabawkami wystarczyło by zdecydowali się na nasze, lepsze wyroby. Zła nie cierpię, ale co ja zrobię że dzięki wiecznej wojnie nam się interes tak dobrze kręci. Gdybym litości w sercu nie miał to bym powiedział że niechaj ta wojna zawsze trwa. - Nain trochę speszył się swą wypowiedzią, ale rezon mu wrócił po chwili. Grupa byłą już prawie na końcu chodnika. Wtedy też od strony z której przybyliście, drzwi otworzyły się i na chodnik wstąpiło dwóch krasnoludów, jeden był obcy, drugim był Thorgun, szli w waszą stronę sztywnym krokiem.
Sierżant rzucił idącemu kompanowi pytające spojrzenie, samemu zwalniając lekko kroku. Tymczasem zapytał jeszcze: - Chyba jedna z ostatnich kwestii jak sądzę. Słyszeliście może panowie o serii zabójstw z ostatnich tygodni? Znaliście może któregoś z zabitych? tu wymienił ich nazwiska - Szukamy bowiem kogoś kto ich zna, a to fachowcy więc mogliście się na nich natknąć

- Zanim odpowiecie - wtrącił się kapral - Powiedzcie, czy oprócz broni handlujecie też technologią? Planami broni dla przykładu? - rzucił.
- Tak… handlujemy wszystkim co się da. Bronią, planami, drewnem, płótnem… wszystko co może przynieść zyski znajduje się w naszych magazynach. - Nain odpowiedział wpierw na pytanie Detlefa, a później przeniósł spojrzenie na Rorana i również przemówił. - O tych zabójstwach słyszałem, a kto by nie słyszał… i tak znałem zabitych osobiście, każdy liczący się w mieście kupiec czy szlachcic ich znał, nie tylko ja. Prowadziliśmy ze sobą interesy, ale to chyba nie jest dziwne w żaden sposób, prawda? - Arystokrata zdawał się mówić szczerze.
Przed grupę wysunął się Ainar i zapytał obcego khazada.
- Jokul. Czy coś się stało? - Ainar wydawał się być przejęty tym że Jokul i Thorgun zjawili się w magazynie.
Jokul zaś zignorował pytanie Ainara i tylko mu się ukłonił, szybko i płytko, po żołniersku, po czym od razu przemówił do Naina.
- Panie. Milicja Vareka chce wejść do składu. Czy wydasz panie na to zgodę?

Nain spojrzał na Jokula i pokiwał głową.
- Tak. Jeśli to miejsce jest gotowe na przyjęcie gości rzecz jasna. - Thorgun w mig wyłapał napięcie miedzy spojrzeniem Naina i Jokula. Wiedział o co chodzi.
- Zatem szanowni goście. Pójdźcie za Jokulem a on was oprowadzi dalej, jeśli będziecie mieli jeszcze jakieś pytania to zastaniecie mnie w moim gabinecie. Zgoda? - Zapytał Nain milicjantów.
- Oczywiście. Tymczasem kronikarz Thorin sprawdzi czy i w papierach wszytsko sie zgadza. Bardzo dziękujemy za waszą pomoc mości Nainie, nie zapomnimy wspomnieć o niej naszym zwierzchnikom dodał bardzo uprzejmie sierżant.

- Thorinie, sprawdź zapiski na temat towarów wysyłanych na południe, szczególnie transporty najlepszej gatunkowo stali - sprawdzimy też skrzynie, tylko musimy wiedzieć, które to. Jeśli znajdziesz coś o planach broni - też daj znać. Gdzieś plany Kazrika mogą tu być… - kapral szepnął na ucho kronikarzowi. - Idę z resztą do składu, co go Thorgun chce odwiedzić i wracam pomóc. - Powiedział już głośniej.
Tak też Thorin ruszył z Nainem i Ainarem do gabintu zarządcy, a Detelf, Roran i Thorgun w towarzystwie Jokula do magazynu.
Thorgun odczekał aż Nain oddali się i puścił Detlefa z Jokulem przodem. Gdy był pewien, że może zamienić z nim kilka słów rzekł:

- Szefie, wiem co było w magazynie i gdzie będzie. To jakieś działo i według tego co wiem, dziś wieczorem wróci do Hazzarów a potem do zbrojowni króla. Oficjalnie jak coś znajdziemy każą nam iść do zachodniej skarpy ale to gówniana ściema. Jeśli moje informacje są prawdziwe, a wierzę że są, to powinniśmy na razie grać według ich zasad. Szkoda informatora, może się jeszcze przyda więc.. - wskazał dyskretnym gestem Jokula - reszta nie tu i nie teraz
- Dobra odparł cicho Roran Wieczorem możemy się przejśc do nadzorcy Hazarów...i tak sie nas spodziewa, zamknelismy mu głównego inżyniera. a póki co szukamy dokladniutko, jak gdyby nic...tak? Pytanie po kiedu chuja ktos zajebał armate i zwraca….

Thorgun kiwnął głową potakująco i rzekł tylko:
- Może..dywersja.. Co jeśli ją uszkodzili..albo przy wystrzeleniu broń wybuchnie.. - pokiwał smutno głową białowłosy Khazad.
- [i]Nieee....inzynierowie Hazarów sprawdzą, nie są głupi. Jak armata wypierdoli w powietrze to król ich jajami udekoruje główne place. Moze chcieli jej do czego użyć...ale dobra sie zobaczy, póki co szukamy. A potem się zobaczy czemu…[/u] pokiwał wolno głową sierżant, zamyśliwszy sie z lekka. To wszytsko było dziwne. Nadewszystko zgineły plany...a znajdowała się armata - przecież w dwa dni jej nie zrobili. W każdym razie musieli dokończyć przeszukanie, wiarygodnie itd, później zaś, w odpowiedniej porze udać się doz arządcy manufaktury Hazarów, by przypadkiem odnaleść działo. A dalej to cóż, mieli Galeba i sami niektórzy byli kowalami - zobaczą czy dzialo nie zjebane. a potem zobaczą Relv i Varek. Najpierw jednak dokończyli przeszukania, Roran zaś długo oglądał, liczył i sprawdzał ów sprowadzony zapas jaspisu, mamrocąc wiele a niezrozumiale.


Działo faktycznie znajdowało się na spodziewanym miejscu wskazanym przez informatora. Tak więc udawszy zdziwnie wysłuchali relacji Hazarów po czym zabrali się do zabezpieczania armaty. Najpierw Roran wysłał znającego już drogę Detlefa, by pilnie sprowadził Relva. Sam, z resztą ekipy najpierw wysłał w głąb lufy Thorguna, by ten spojrzał czy cała konstrukcja …cóż jest cała. Sam, zaś skupił się na rozmowach z personelem i świadkami. Wychodził bowiem z założenia że im więcej pyta tym trudniej komuś dojść do tego co faktycznie go interesowało. W końcu przybył Relv i przekazano mu armatę, w krótkiej rozmowie zapewnił on że nastepnego dnia prześle informacje przez stały punkt kontaktowy. Dalej pozostawało wrócić do komendy…do martwej Yssany. List gończy i nagroda sugerowały że może i elfka zostanie doprowadzona, to by było już coś. Pojawiła się jednak pewna niespodzianka – zabójca…leżał martwy, padł z rak Dorrina. Sierżant zadowlony był z tego wielce, wolałby go przesłuchać ale jak się nie ma co się lubi.,... to się gówno ma…czy jakos tak.

Ranagaldson pochwalił więc wylewnie Dorrina i wreczył mu na oczach wszytskich swój najcenniejszy łup – złoty puchar. Potem zebrał się na wypad wraz z Detlefem. Rano wrócili rajdersi z podziemi. Sierżant akurat skończyl rozstawiać nowe posłanie dla swych świeżo pozyskanych piesków: Misia, Puchacza i Kamulca.
 
vanadu jest offline  
Stary 18-11-2013, 23:16   #136
 
Cattus's Avatar
 
Reputacja: 1 Cattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputację
Grundi siedział na ziemi ciężko dysząc. Był wyraźnie zasapany. Najpierw walka, a następnie żmudny pochówek martwych. Pomimo potu nie wyglądał na wycieńczonego, sprawiał wrażenie jakby zaraz mógł ruszać do dalszej walki. Siedząc tak i powoli łapiąc oddech wpatrywał się w przytomną już khazadkę. Otarł pot z twarzy ścierając przy okazji resztki krwi.
- Więc żeś już przytomna… to dobrze. Niezłą jatkę żeś przeżyła, jak Cię zwą? Jam jest Grundi Fulgrimsson. Coś tu robiła z innymi? Nikogo obecnie nie przepuszczają przez bramy. Ni w jedną ni to w drugą stronę.

Kobieta już od dłuższego czasu rozglądała się po okolicy lekko nieprzytomnym wzrokiem. Uniosła się na łokciu, potrząsając pokrwawionym łbem. Obraz powoli przestawał wirować przed jej oczami, a nieznośny szum w uszach tracił na sile. Odetchnęła głęboko, po czym usiadła, płacąc za tą czynność kolejnym potężnym zawrotem głowy. Zacisnęła powieki, czekając aż chwila słabości minie.
- W gównie rzeźbię, nie widać? - warknęła przez zęby, odgarniając przyklejone do czoła kosmyki włosów. Milczała przez dłuższy moment, a gdy odezwała się ponownie jej głos był już spokojny - Jestem Khaidar Ronagalddottir i szukam kogoś. Słyszałam, że jest w Azul, stąd moja próba przebicie się do miasta. Nie wiedziałam, że sytuacja jest aż tak zła. Może gdybym wiedziała, nie pchałabym się tu jak ten debil
Uniosła wzrok i wlepiła go w drugiego khazada, krzywiąc cynicznie usta.
- W ostatniej chwili się pojawiliście - przyznała niechętnie - Należą się wam podziękowania.

- Córa Ronagalda? - spytał zdziwiony krasnolud o krótkiej srebrzystej brodzie - Jestem Galeb Galvinson… czy znasz może Rorana? Długa jasna broda i wygląd starego zbója.

- Zależy - parsknęła, zwaracjąc uwagę na srebrnobrodego - Jak coś odjebał to go nie znam. Jeżeli nie, to może wiem o kogo ci chodzi. Wiesz gdzie go szukać?

Twarz Galeba rozjaśnił szczery krasnoludzki uśmiech.
- Coś czuje Grundi, że po powrocie ktoś będzie nam winny przysługę. - zaśmiał się - No nic. Roran ma się dobrze i to nasz znajomy. Zaprowadzimy Cię do niego. Hah.. ale masz farta, kobieto.

- Szczęście to duże że trafiłaś tu na nas… A czy Roran coś odjebał to pewnie niedługo się okaże. Jak tylko trochu odpoczniemy to wracamy. Nie ma co tu siedzieć, wilka łapać i czekać na śmierć. Na twarzy Grundiego pojawił się grymas który mógł być równie dobrze uśmiechem bądź objawem rozdrażnienia. I zapewne był tym wszystkim jednocześnie.

- Co u niego słychać? - Khaidar przerwała ciszę, która zapadła po słowach jednego z jej wybawców, nadzorców, katów, czas miał pokazać - Nadal jest upierdliwy jak wrzód na dupie i wszystko wie najlepiej?

Tyrus zaśmiał się radośnie, mimo ponurego klimatu panującego w tunelach. - Ha! Masz ikrę. Przypominasz moją kobitę, tak ze sto lat temu. - Stary tarczownik powiedział co chciał po czym niuchnął tabaki i kichnął, z nikim się nie dzielił, odchylił głowę do tyłu i oparł ją o skałę, a oczy zamknął.

Grundi wyciągnął fajkę, ostrożnie ją nabił i zapaił. Zaciągnął się mocno, niemal wypalił ją trzema wdechami. Nie pamiętał już kiedy ostatnio miał okazję zapalić w spokoju. Jeśli spokojnym można było nazwać biwakowanie u wrót Skaz w miejscu niedawnej rzezi. Ale lepszego miejsca nie było, a znowuż nie było tak najgorzej. Mieli ogniska rozpalone przez ogry, chwilowy spokój, wrogowie gryźli piach.
Wytrzepał z fajki popiół, nabił ją ponownie. Tym razem palił powoli delektując się smakiem, nienajgorszego w sumie ziela.
- Obawiam się że może być jak mówisz, Khaidar. Przekonamy się jak wrócim… Zakończył przyciszonym głosem wypuszczając dym. Przez zmrużone oczy obserwował otoczenie, khazadkę, wylot ciemnego tunelu. Dość gęsty obłoczek dymu zebrał się przy jego głowie spowijając ją mgłą. Oparty o głaz wyglądał niemal jakby miał za chwilę zasnąć w tym cuchnącym śmiercią i ogrem miejscu. Wyraźnie się relaksował.
 
__________________
Our sugar is Yours, friend.
Cattus jest offline  
Stary 18-11-2013, 23:38   #137
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Nie można powiedzieć, że atak skaveńskiego czarnoksiężnika nie wpłynął na Galeba, a przynajmniej nie w takim sensie w jakim tamten by chciał. Kowal run zacisnął mocniej dłoń na młocie. Spojrzał na Łamaczy, którzy parli naprzód niczym parowe czołgi robiąc sieczkę ze skavenów. Niestety szary szczur wydawał się być poza ich zasięgiem.

Runiarz odetchnął i spojrzał na Grundiego. Tu nie powinno być miejsca na bezrozumny heroizm, ale… ale…

- Czujesz się na siłach? - mruknął Galeb

Grundi pragnął walki. Chciał rozszarpać te piszczące plugastwa. Zacisnął dłonie na broni i już był gotów do walki. Spojrzał na Galeba.
- Zawsze! musimy zajebać dowodzącego. Wtedy może ich napór zmaleje i da nam szansę na odparcie. Dawać tu tego kurwa szczuromaga jebańca! Obrzucił jeszcze wzrokiem Khaidar i Tyrusa. - Trzymać się blisko.

Galeb w odopowiedzi skinął tylko głową. Lewą ręką chwycił porzuconą przez któregoś z martwych wojowników tarczę. Runiarz wziął głęboki wdech i ruszył pośród walczących, aby chociaż starać się przebić do cholernego szaraka. Z jego ust popłynęła jedna z prastarych pieśni, której słowa nie zostały spisane khazalidem, a w runkaraki - języku którym wypowiadano runiczne zaklęcia i litanie. Głos Galeba chociaż nie był wyjątkowo głośny, niósł się że przez pole bitwy. Między kolejnymi słowami pieśni wydzielał mocne ciosy skavenom, które nawinęły się mu pod oręż.
Zaś co do samej pieśni… pieśń ta była starożytna i potężna. Czy były to pradawne zaklęcia? A może wspomnienia czasów kiedy Bogowie Przodkowie stąpali po ziemi? Nie wiadomo, jednak każdy z krasnoludów, który słyszał tajemne słowa czuł jakby… zew… Zew Przodków. Tak bowiem nazywała się ta pieśń i przywoływała chwałę dawnych dni.
Runiarz parł naprzód i choć nie był tak bitny jak Łamacze, ani tak dobrze wyposażony nadrabiał to wszystko wielkim męstwem i bezwzględnością wobec wroga.
Grundi tuż przed ruszeniem do walki obejrzał się na Tyrusa i khazadkę którą uratowali. Stary tarczownik wyglądał na zdeterminowanego i ani myślał opuścić walkę pomimo krytycznych ran. Grundi szanował to, ale był niemal pewien że będzie to jego ostatni bój. Khaidar stała obok i również nie wyglądała jakby miała ustąpić. - I dobrze… Pomyślał.
- Musimy trzymać się razem i osłaniać wzajemnie. Wtedy mamy szanse. Niemalże wykrzyczał żeby być dobrze usłyszanym w bitewnym zgiełku i rzucił się do walki za Galebem. Ogrze łby obijały się o niego, ciosy spadały na wrogów, a posoka znów lała się na wszystkie strony i wsiąkała w ubrania.
Pieśń runiarza nadała rytm walce i w dziwny sposób pomagała, pokrzepiała i dawała nadzieję na rychłe zwycięstwo.
Córka Ronagalda zaklęła szpetnie i mocniej chwyciła rękojeść topora, choć najchętniej wykonałaby taktyczny odwrót i przeczekała zawieruchę liżąc rany. Niestety nie mogła okazać słabości, nie w momencie, gdy pozostali uważnie się jej przyglądali. Nie po to przebyła taki szmat drogi, by zostać teraz uznana za dezertera i ścięta przyjacielskim ciosem przez łeb. Lubiła swoją głowę i nie miała nic przeciwko miejscu jej aktualnego pobytu. Pokrzepiające towarzystwo reszty zbrojnych, wreszcie zdyscyplinowanych i mając jakiekolwiek pojęcie o tym co robią, stanowiło miłą odmianę po doświadczeniach poprzednich tygodni. Dawało choć cień nadziei na to, że tym razem uda się jej wyjść z burdy w jednym, w miarę całym kawałku. Pocieszenie może i o kant dupy potłuc, jednak lepsze takie niż żadne. Łatwiej przyjmować kolejne ciosy, gdy ma się przed sobą jasno postawiony cel i perspektywy w odcieniu nie przypominającym gówna. Warcząc pod nosem wulgaryzmy, zasłyszane z innych języków, waliła toporem, starając się nie zranić nikogo ze “swoich”. Pchanie się w sam środek walki uznała za głupotę, poruszała się więc z tyłu, atakując wszystko, co tylko znalazło się w zasięgu krótkich ramion.

Parli przed siebie. Pomimo znajdowania się na drugiej linii nie mieli łatwo. Co chwilę przedzierały się szczury gotowe zabić każdego byle by tylko odsłonił się na moment. Kolejne ścierwa padały pod Ciosami Grundiego. Nie musiał nawet zbytnio poszukiwać celów bo przeciwnicy byli wszędzie wokoło. Miażdżył ranne szczury pod nogami kończąc ich życie pośród pisków bólu i przerażenia. Szybkimi ciosami ściągnął jednego z napastników z pleców Galeba, kolejne ciosy odnalazły drobę do jego ciała, jeden ze szczurów wskoczył mu na pierś i zatopił zęby w twarzy. Ohydny odór dobywający się z jego pyska nie zwiastował nic dobrego. Grundi szybkim ruchem zrzucił z siebie paskudztwo i zmiażdżył mu klatkę piersiową buciorem. Widział jak oczy nieszczęśnika wyskoczyły mu z orbit, a z pyska trysnęła fontanna krwi i flaków. Sytuacja stawała się gorsza z minuty na minutę. Kontrnatarcie krasnoludów zatrzymało się na chwilę by ponownie ruszyć z mozołem do przodu. Choć szczyry padały setkami to każdy kolejny martwy krasnolud był poważnym ciosem dla obrońców. Zgiełk bitwy zagłuszał niemal wszystko wokoło. Krzyki rannych, piski szczurów salwy wystrzałów i świst bełtów odbijały się echem od ścian powracając kakofonią dźwięków.
Grundi wiedział że potrzebują planu, czegoś co pozwoli im dożyć spotkania ze szczurzym magiem.
- Zebrać się! Trzymać się razem i osłaniać wzajemnie! Ciaśniej kurrwa! Grundi wykrzyczał najgłośniej jak potrafił do swoich towarzyszy. Zdania były krótkie i proste. Nie pozostawiały pola do dyskusji, nie było na nią czasu.
Runiarz odpowiedział na słowa Grundiego skinienem głowy i przeszedł na bardziej defensywny “styl walki” osłaniając siebie i Grundiego, kiedy ten mordował skavenów. Ciosy uderzały w tarczę i schodziły po niej. Czasem który szczuroczłek skakał na nią całym sobą, jednak Galeb nie dawał sobie w kaszę dmuchać i gdy który się tak go czepiał, kończył z obuchem młota w pysku. Zwykle dawało to dość czasu, aby któryś z pozostałych krasnoludów przebił przeklętego stwora lub zarąbał toporem.
Następny próbował powtórzyć manewr jednak Galeb strzelił mu młotem po łapach, a kiedy szczurek zwalił się na ziemię, Runiarz podskoczył i z ogromem złośliwej determinacji rozprysnął czaszkę skavena stąpnięciem swoich podkutych buciorów. W tym momencie jednak posypały się na niego kolejne ciosy i Kowal musiał przyjąć bardziej defensywną postawę. Z pomocą przyszedł mu Grundi, który przez parę sekund był wolny “na swoim odcinku”. Szczury zdołały uniknąć ciosów, jednak wpadły prosto pod topory innych brodatych wojaków. Niestety Runiarz zauważył że tarcza którą znalazł na ziemi zaczyna ustępować pod ciosami szczuroludzi. Niektóre ataki skavenów przechodziły i szastały zbroję Galeba, lecz ten twardo parł naprzód w kierunku Szarego Proroka, który napawał się widokiem rzezi co jakiś czas próbując ciskać plugawymi czarami. Przy następnej takiej próbie Runiarz nabrał powietrza i krzyknął głośno.
-Salwa w szarego! Zanim rzuci czar! - Galeb miał nadzieje, że to chociaż rozproszy uwagę szczurzego czarownika , na tyle aby ten chociaż skiepścł rzucanie złowrogiego zaklęcia.
Niestety i razem pociski nic nie zdziałały. Kilka poleciało z Szarego Proroka, lecz ten dalej stał, a jego ochroniarze padali za sprawą dziwnych czarów, które przenosiły siłę uderzenia z czarownika na jego podwładnych. Szarak skończył zaklęcie, które pomknęło w kierunku Galeba. Nie mając innej opcji krasnolud zasłonił się tarczą.
Ta eksplodowała w chmurę odłamków które zasypały stojących przed Runotwórcą skavenów. Oszołomiony Galeb zatoczył się do tyłu wpadając na drugi szereg brodatych wojowników zostawiając swoich towarzyszy bardziej z przodu wraz z Łamaczami Żelaza.
Znów ktoś z barykadziarzy pomógł wstać Runiarzowi, który potrząsnął głową. Byli coraz bliżej Szaraka… jeżeli zdołają go ubić…
Jeden ze szczurów skoczył na Grundiego, lecz przeleciał nad wojakiem i wpadł wprost na wyciągniętą rękę Galeba, który cisnął skavena na ziemię po czym potężnym stąpnięciem złamał mu kręgosłup.
Do końca walki była jeszcze daleka droga i pomimo ran Czeladnik Run nie miał zamiaru się poddawać.. nie naprzeciw takiego wroga.
Plan bezpiecznego przeczekania potyczki początkowo nie sprawiał Khaidar problemu. Ramię w ramię z resztą khazadów szlachtowała każdego szczura, zepchniętego przez pierwszą linię na tyły formacji. W większości połamani i poważnie ranni przeciwnicy nie oponowali, gdy stalowe topory kończyły ich żywoty, zagłębiając się w podłużnych czaszkach. Krople krwi wirowały w powietrzu mieszając się z kurzem podziemi, fragmentami tkanek i kłaków futra. Masa wojowników jednak napierała na nią, powoli wypychając do przodu. Nie mogła się cofnąć, zostałaby stratowana podkutymi buciorami gdyby tylko spróbowała wrócić na bezpieczniejszą pozycję. Pozostawała tylko jedna droga. Coraz bardziej zła, zarówno na sytuację jak i na siebie, córka Ronagalda dopadła jednego ze skavenów. Szczerząc nienawistnie zęby zamachnęła się bronią, a ostrze zagłębiło się w barku stwora przy akompaniamencie głośnego mlaśnięcia. Popłynęła krew, przeciwnik wierzgnął rozpaczliwie, chcąc uwolnić się od kawałka żelastwa, kaleczącego jego ciało. Kobieta zaparła się butem o jego plecy i mocnym szarpnięciem wyswobodziła topór. Trysnęła cuchnąca metalicznie jucha, powietrze rozdarł przeraźliwy pisk. Szybko zamilknął na wieczność, gdy drugi cios rozłupał szczurzą czaszkę, pozbawiając ją połowy żuchwy i paciorkowatego ślepia. Euforia nie trwała długo, silne parcie z tyłu kierowało khazadkę ku samemu centrum rzezi. Odpychając swych pobratymców skierowała się ku wykrzykującemu rozkazy Grundiemu. Wiedział gdzie jest jej brat, musiała się go trzymać.

***

Parli przed siebie. Pomimo znajdowania się na drugiej linii nie mieli łatwo. Co chwilę przedzierały się szczury gotowe zabić każdego byle by tylko odsłonił się na moment. Kolejne ścierwa padały pod Ciosami Grundiego. Nie musiał nawet zbytnio poszukiwać celów bo przeciwnicy byli wszędzie wokoło. Miażdżył ranne szczury pod nogami kończąc ich życie pośród pisków bólu i przerażenia. Szybkimi ciosami ściągnął jednego z napastników z pleców Galeba, kolejne ciosy odnalazły drobę do jego ciała, jeden ze szczurów wskoczył mu na pierś i zatopił zęby w twarzy. Ohydny odór dobywający się z jego pyska nie zwiastował nic dobrego. Grundi szybkim ruchem zrzucił z siebie paskudztwo i zmiażdżył mu klatkę piersiową buciorem.
Zatem mur ściera sie z murem. Khaidar w pierwszej linii, ale Łamacze szybko spychają ją do drugiej i trzeciej linii, a sami z okrzykami spod cięzkich gromrilowych pancerzy, rzucają się w wir walki. Trudno jest wam ocenić sytuację w obecnej chwili... jest ścisk, ramię w ramię, nic nie widać poza towarzyszami z przódu i po bokach....oraz falanga szczurów, oczywiste.

Magikowy szczur o szarym futrze, zamieszał coś kosturem i pod sklepieniem tunelu pojawił się zielonkawy kłąb, cusik jak chmura, po jej powierzchni przebiega masa wyładowań elektrycznych któe raz po raz siekają krasnoludy i skaveny. Rażeni padają martwi i skierczący lub ogłuszeni, szczury piszczą i rzucają się do ucieczki ale zza ich pleców wyrastają większe osobniki i razami tasaków zmuszają mniejszych braci do ataku na krasnoludy.

Szansa na to że was trafi zielona błyskawica ( 5% - bez obrażeń w waszą stronę ), ale udaje się wam.

Krasnoludy ruszają o krok. a późneij ogromny ryk i fala szczurów dostaje jakby nowych sił.... khazadzi postępują o kilka kroków w tył, wy także. Ktoś krzyczy by walczyć i się nie poddawać...ktoś inny pada pod ciosami skaveńskich mieczy... jakiś łamacz zostaje rażony sztyletem prosto w wizurę hełmu i w oczy.

Grundi atakuje wroga zaciekle... każdy cios trafia...topór uderza klanbrata w bebech a nadziak przebija kolejnemu czaszkę. Galeb ma gorzej... choć gotów do ataku, jakiś pancerny wojownik łapie go za bark i podpierając się na nim, odsuwa go na tył a sam wbija się atakiem młota w szereg wroga. Dlaczego? trudno powiedzieć, być moze dlatego że wojownik był odziany w pancerz płytowy, a taka powinna być pierwsza linia.

Kolejne chwile.... i tym razem krasnoludy zwiększają tempo. Wojownicy obok Grundiego zaciskają szyk jakby na jego komendę, ale czy tak jest czy to może logiczny ruch który i Grundi przewidział? Mniejsza z tym...ważne że z tyłu nadciąga następna fala krasnoludzkich obrońców i wbijają się w swoich braci z impetem pchając ich na wroga.... szala znó się przechyla...tym razem krasnoludy napierają okrutnie do przodu, szybko docierają w poblize barykady. Grundi powala toporem i nadziekiem kolejnego szczura. Galeb ( zmniejszony zasięg) uderza młotem i również trafia choć jest to cios przypadkowy między ramionami swych kompanów, ale trafił i zranił skavena. Khaidar odszukuje swoich jedynych tu obecnie znajomków i krok po kroku zbliża się do nich... jakiś skaven ranny na glebie dźga Khaidar w nogę zakrzywionym nożem... krasnoludzka wojowniczka wbija mu topór bez pardonu w klatkę piersiową a ten krztusząc się krwią pada. Khaidar ponawia cios i skaven zdycha.

Okrzyk przebiega szeregi... Grimnir! i kolejna runda. Tym razem nikt się nie posunął do przodu. Krasnoludy padają ...ale skavenów pada dziesiątki. Grundi tnie toporem i odrąbuje ramie skaveńskiego napastnika...ale kolejny cios wprowadza go w potęzny ruch który miałby wielki sens gdyby nie mokra od krwi skałą pod stopami... Grundi pada i zwyczajowo w hirdzie... ktoś łapie go za bety i wyciąga na tyły szybkim ruchem... trzeci i czwarty szerego pomaga mu wstać.

Galeb rusza w wyłom w szeregach wroga i zamiata młotem i trafia lae tarczę wroga. Skaven piszczy pod mocarnym ciosem a tarcza pęka, choć nie jest całkiem zniszczona. Szczuroludzia atakują Galeba który jest już dość mocno ranny od magicznego ataku Proroka... tasak, miecz i włócznia uderzaą tylko w kółka kolczugi... ale nisko posłany cios gizarmą, gdzieś na wysokości kolan trafia w udo... i rani poważnie. Galeb w złości uderza młotem w gizarmę i łamie jej drzewce.

Khaidar wreszcie zauważa swoich nowych kolegów... wciąż jest daleko od nich... ale już przynajmniej zna cel swego pochodu... idąc wykańcza dogorywających skavenów.

***

Byli coraz bliżej… coraz bliżej przeklętego szaraka. Już tylko kilka kroków… już tylko kilka chwil.

- Za Grombrindala! Za dni dawnej chwały! - zakrzyknął kowal run chwytając za ułamane drzewce skaveńskiej broni.

Mocnym szarpnięciem przyciągnął do siebie szczuroczłeka i rzucił pod topory i buty drugiej linii, która rozsiekała szczurka na sieczkę. Galeb uparcie parł naprzód miażdżac pod swoimi butami ciała umierających skavenów. Barykada była już blisko więc krasnoludy musiały zdwoić wysiłki… zanim szary skurwysyn zwieje. Niestety rany dały już o sobie znać, więc runiarz zwalniał i pozwalał, aby ciężej opancerzeni wojacy szli na samym przedzie.

***

- Za Grombrindala! - Okrzyk Galeba poniósł się po tunelu, wszyscy mogli go usłyszeć, może dlatego że bitwa przycichła na chwilę, może to przez magię skavenów, albo moc runiarza, albo imię Białego Krasnoluda miało taki wpływ na sytucaję.... trudno powiedzieć. W każdym razie zew krwi legendy khazadzkiego boju, Grombrindala, nie pozostał bez odpowiedzi.

Krasnoludzcy wojownicy ryknęli jak jeden i wzywając swych przodków i bogów ruszyli na wroga wzmocnieni słowem. Słowa jednak nie potrafiły spowodować że ktoś walczy z większą gracją czy potrafi rąbać toporem z szybkością gromu... ale wspommnienia o bohaterach pozwalały przynajmniej łatwiej znosić ból od zadanych obrażeń... i nie umierało się w samotności.

Znów naparliście. Łamacze doszli już do barykady... ale klanbracia rzucili się na was falą a Prorok wycofał się chroniony przez swoją gwardię.

Grundi obala jeszcze trzy sztuki ciosami topora i nadziaka, a krew zrosiła go całkowicie... wyrabał małą szczelinę w zastępach wroga ... awtedy łamacze stojący najbliżej pozycji Grundiego wbili się w owy wyręb... z rykiem ruszyli i zepchnęli lżejszego krasnoluda.

Galeb również włączył się do zmasowanego kontrataku na barykadę i ze zgroza patrzył jak czarne szczury w kolczych pancerzach zasłaniają tarczami swego maga i zabierają go poza zasię broni białej. Tchnęło coś Galeba i ruszył be zopamiętania, nie chciał pozwolić by mag uciekł, ale było już za późno. Runiarz wkroczył na barykadę i raz za razm masakrował skaveny które odwracały się lecami do krasnoludów, uciekały.

Po chwili barykada była odbita a dowódca łamaczy krzyknął by się zatrzymać i nie scigać wroga.

Khaidar opanowana jak zwykle, wymierzała karzące ciosy toporem... niedobitki które nie miały szans na ucieczkę, były między kolejną falangą khazadów a plecami łamaczy. Bez litości... topór spadał i kończył szczurze żywota w ułamku chwili.

***

Zbliżali się do barykady, do zwycięstwa, do śmierci wrogów lub własnej. Szczurzy mag ciągle pewnie stał na barykadzie. Gdy wydawało się że uda się przełamać napór wroga, nad ich głowami pojawiła się dziwna zielonkawa chmura. Niewątpliwie efekt plugawej magii szczurzego maga. Pobłyskujące na niej wyładowania co chwilę uderzały w obrońców, kolejne krasnoludy padały. Przeciwnik wyraźnie nasilił ataki, krasnoludzkie szeregi musiały postąpić kilka kroków w tył. Wśród szczurów dało się dojrzeć większe, lepiej uzbrojone osobniki. Kolejne ciosy Grundiego zatapiały się w szczurzych ciałach, roztrzaskiwały im czaszki. Szeregi krasnoludzkiego wojska były jakby maszynką do przerobu szczurów na ścierwo i szło im to wcale sprawnie pomimo strat. Kolejne błyskawice trafiały to szczury, to khazadów. Obrońcy z mozołem ruszyli wprzód coraz bardziej spychając przeciwnika wgłąb tunelu aby po chwili zatrzymać się mordując dziesiątki albo i setki z nich. Grundi rąbał jak szalony, pozbawił jednego szczura ramienia odrąbując je, kopniakiem odrzucił nieszczęśnika nabijając go na włócznię innego szczura idącego z tyłu. Chwilę potem upadł, potykając się o trupy leżące w bagnie z krwi i flaków. Wciągnięto go na tyły, momentalnie postawiono na nogi i wyglądało na to że szczury na dobre są spychane do tuneli.
”- Za Grombrindala!” Rozpoznał głos swego towarzysza Galeba wśród zawieruchy. Po tym zawołaniu wszyscy jeszcze zacieklej jęli napierać na wroga. Tak jak inni, Grundi rzucił się w wir walki torując sobie drogę ponownie w kierunku pierwszej linii. Gdy tylko znalazł się na przodku byli już u barykady. Z rykiem zmiótł jednego ze szczurów ciosem nadziaka. Truchło z piskiem poleciało w bok. Następny przeciwnik padł gdy topór rozrąbał mu czaszkę na dwoje i utkwił w piersi. Trzeciego nabił nadziakiem i dosłownie wrzucił w tył, pod broń i buciory drugiego szeregu. W tej właśnie chwili w powstały wyłom wbiło się kilku Łamaczy Żelaza przełamując szyk wroga. Siłą rzeczy Grundi znów znalazł się z tyłu. Słyszał zwycięskie okrzyki innych, zobaczył jak Galeb wchodzi na barykadę uśmiercając kolejne, już wycofujące się szczury, widział Khaidar z zawziętością i zabójczą precyzją powalała ostatnie ze szczurów starające się umknąć w mrok tuneli.
Gdy w końcu odbito barykadę padł głośny rozkaz zatrzymania się. Należało zabezpieczyć pozycje. Bitwa była wygrana, niestety szczurzy mag zbiegł. Grundi pogroził toporem wgłąb tunelu, wbił go w jedno z trucheł. Po chwili delektowania się piskami i rzężeniem szczurzych niedobitków, podciągnął rękaw i sztyletem zrobił kolejne nacięcie na przedramieniu. Swoistą obietnicę zabicia skaveńskiego maga który uśmiercił tylu jego braci. Splunął, wyrwał topór z truchła i zabrał się do dobijania rannych napastników, pomagania żyjącym wojownikom. Szukał jednego z nich, Tyrusa. Starego tarczownika z którym już raz walczył ramie w ramie i wiedział że ten nie jest taki łatwy do zatłuczenia. Wzrokiem odnalazł Galeba, Khaidar i w końcu samego Tyrusa. Wojownik wciąż dość pewnie trzymał się na nogach. Grundi wyszczerzył się na jego widok. - Dobra robota, musim kiedyś opić nasze zwycięstwa. Jak powiedziałem żem winien Ci beczułkę piwa tak słowa mam zamiar dotrzymać!
 
Stalowy jest offline  
Stary 19-11-2013, 18:44   #138
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Chyba przeżyła, tak się przynajmniej Khaidar wydawało. Wciąż czuła zawroty głowy, ból mięśni i wyczerpanie od którego chciało się rzygać. Tym razem udało się nie zarobić kolejnych ran, nikt jej nie związał i nie przeznaczył na popołudniowy posiłek.
Robię postępy - pomyślała, idąc za Galebem . Nie podzielała euforii po wygranej bitwie, nie miała na to siły. Powłócząc nogami dreptała posłusznie razem z resztą towarzystwa, wbijając wzrok w ziemię i skupiając się na tym, by nie przewrócić się na nierównościach terenu. Darowała sobie podziwianie architektury oblężonego miasta, chciała jak najszybciej znaleźć się w miarę spokojnym miejscu i dopaść Rorana, przecież po to przybyła do Azul.

***

Ergan poinformował sierżanta i innych o tym że ktoś przybył pod komisariat. Po chwili wszyscy stawili się na wezwanie Rorana. Przez bramy przeszła trójka krasnoludów, nie dało się pomylić, to Grundi i Galeb, ale z nimi był ktoś jeszcze, kobieta. Teraz cała zakrwawiona i odziana w pancerz, z przypiętą na plecach tarczą. Jednak syn Ronagalda mógłby przysiąc że ją skądś zna.
- Khaidar? zapytał ostrożnie przyglądając sie przybyłej. Powoli przeniósł wzrok na krasnoludzkich kompanów: -A co z wami…? Jak poszło? I skąd tu moja siostra…?

-Siostra…? Grundi obejrzał się na Khaidar, następnie ponownie na Rorana. Zmarszczył brwi. - Jak by się przypatrzeć to jakieś podobieństwo tam jest. Szczęściem sierżancie Tyś tą brzydszą częścią rodzeństwa. Podsumował.
- A żeśmy na nią wpadli przy bramach Skaz. Inni zostali zarżnięci przez ogry. Można by rzec że cudem ocalała. Ogry nie, przynajmniej większość. Poklepał jeden z czerepów dyndających w okolicy pasa szczerząc zęby w uśmiechu.

Kobieta splunęła pod nogi, obserwując uważnie swojego brata. Z mordy taki sam, choć blizn parę mu przybyło. Nie mogło być mowy o pomyłce.
- Zamiast się gapić, dałbyś coś do żarcia - burnkęła w jego kierunku - A skąd ja? Głupi jesteś nadal tak samo...czy to ważne? Kawał drogi za mną i to dość nieprzyjemnej. Odłóżmy te rodzinne popierdywanie na potem.

- Kha nie zmieniłas sie specjalnie to to fakt. Wchodźcie, trzeba cos przejeść… zaśmiał się sierżant, mimo wszytsko nadal zdziwniony : -Właźnie, nie róbcie tłumu pod komendą

Thorgun pokiwał tylko głową lekko się uśmiechając. Będzie zabawnie, jeśli siostrzyczka jest równie ostra co dowódca, to będą jaja na bekonie. Wzruszył ramionami i podszedł do Rorana, wziął go na bok i rzekł:
- Roran...pamiętaj, że wieczorem jestem umówiony w sprawie walk. Kasa by się przydała...trzeba coś obstawić...no i się pokazać jako ktoś kto umie docenić dobrą walkę...Może w ten deseń dotrzemy do sedna sprawy
- Kuuurwa, teraz tylko balii, jadła i gorzałki mi trza Grundi pewnie skierował się do wnętrza cicho pogwizdując.

Galeb skinął na te słowa głową. Nie odzywał się. Jego przeciwnik uciekł… uciekł! Najpierw ogrzy suweren, teraz szary szczur… jest to co opowiadać, ale nie ma za bardzo czym się chwalić… prócz ubicia ogrów.
Przynajmniej teraz będzie miał trochę czasu… o ile nie wezwą go do pieczętowania bramy.

Khazadka w tym czasie odsunęła się parę kroków do tyłu, kierując się poza ewentualny zasięg ramion brata. Bogowie jedynie raczyli wiedzieć co mogło chodzić mu po głupim łbie, jeszcze by ją objął albo przypierdolił w ryj, tak od serca, z pełną miłością. Ostatnim na co miała ochotę był publiczny pokaz uczuć, więc zawczasu zajęła bezpieczną pozycję. Poza tym jakoś tak głupio lać się po mordach przy świadkach. Rodzinne brudy winno się prać w spokoju, bez obecności osób postronnych, inaczej ktoś obrywał, robiło się nieprzyjemnie i trzeba było się nagle ulatniać, a Khaidar nie miała na razie siły na dalsze podróżowanie. Po miesiącach morderczej przeprawy przez góry, spotkaniu z ogrami i walce w tunelach ledwo trzymała się na nogach, choć starała się nadrabiać miną, pogardą i złością maskując wyczerpanie. Potrzebowała porządnego odpoczynku, wygodnego łóżka, balii z gorącą wodą i całej góry żarcia, by powrócić do formy. Wszystkie ubrania luźno na niej wisiały, zasuszona gęba straszyła podkrążonymi oczami, a żołądek już dawno przysechł do kręgosłupa...a temu jełopowi zebrało się na strzępienie ozora. Ehhh, Roran. Teraz, gdy znów go ujrzała i mogła na spokojnie porozmawiać, przypomniała sobie dlaczego przez kilkadziesiąt lat usilnie unikała takich sytuacji, ograniczając kontakty z bliskimi do nieczęstej korespondencji . Odgarnęła nerwowym ruchem kosmyk blond włosów, teraz ciemny od zakrzepłej krwi i powstrzymała się, by nie splunąć ponownie. Rodzina to archaiczny przeżytek, nikomu normalnemu do szczęścia niepotrzebny. Wieczne źródło niesnasek, nerwów i kłótni. Ktoś ciągle czegoś chce, czegoś wymaga. Czasu, uwagi, pomocy, nieważne. Zawraca dupę i święcie się oburza, gdy odsyła się go w głębokie i mroczne zakamarki orczej okrężnicy. Minęła więc brata i bez słowa skierowała się w głąb posterunku, szukając czegokolwiek co nadawałoby się do zjedzenia i nie uciekało z płaczem. Na rozmowy jeszcze mieli czas.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 19-11-2013, 22:50   #139
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Po opuszczeniu manufaktury odłączył się od powracającej na komisariat grupy milicjantów. Miał swoje śledztwa, które zamierzał dokończyć. Nie był szczęśliwy z powodu roli, w jaką wrobili go możni Azul. Jako prosty krasnolud miał alergię na jazdę konną, wodę głębszą niż kałuża i wszelakiej maści knowania, spiskowania, czy pracę wywiadowczą, tfu!

Lubi - nie lubi, ale zrobić swoje trzeba. Wyjazd z twierdzy przynajmniej chwilowo nie wchodził w grę, poza tym Detlef nie należał do tych, którzy uciekają od problemów. Przeciwnie, często sam je na siebie ściągał i rozwiązywał z właściwą sobie finezją, waląc młotem między oczy.

Poprzedniego wieczora widział Solię Tarikdottir z jakimś mężczyzną, u którego spędziła sporo czasu. Gdy ją o to spytał, wdowa podała fałszywe personalia amanta i oburzyła się, że to nie jest sprawa milicji z kim się spotyka. Nie wiedziała jednak, że kapral wypytał o właściciela domu, do którego Solia się udała i dowiedział się, że to Ein Ariksson, właściciel Karczmy Hutnika.

Kapral nalegał na wyjawienie prawdy, jednak w odpowiedzi był tylko płacz i zasłanianie się traumą po śmierci męża. Pozostało zapytać o Arikssona. Wtedy wdowa przyznała, że to rzeczywiście jest właściciel Hutnika. Detlef usiłował wydobyć z niej zeznanie, że to Ein zabił Hurgavssona i spalił karczmę, grożąc konsekwencjami przy dalszym braku współpracy - w końcu jest wojna i ciężkie przestępstwa karane są z całą surowością.

Wreszcie Solia pękła i przyznała, że to Ariksson stoi za podpaleniem. Dodatkowo powiedziała, że ten ją szantażuje i żąda od niej pieniędzy za zachowanie dyskrecji w temacie ich romansu. To musiało chwilowo wystarczyć. Przed wyjściem poinformował wdowę, żeby na razie nie kontaktowała się z nikim i nie wychodziła z domu - o tym, co dalej zostanie poinformowana w dniu jutrzejszym. Zagroził konsekwencjami, jeśli nie posłucha i oznajmił, że jej dom jest obserwowany w dzień i w nocy.

Po rozmowie wrócił na komisariat i porozmawiał z sierżantem. Wiedząc o problemach finansowych przełożonego ułożył w głowie plan, dzięki któremu mogli zarobić parę groszy, a przy okazji potwierdzić winę właściciela Hutnika. Roran przystał na plan - widać brak funduszy mocno mu doskwierał. Mieli wyruszyć z tajną misją jeszcze tej nocy.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...

Ostatnio edytowane przez Gob1in : 21-11-2013 o 11:15.
Gob1in jest offline  
Stary 20-11-2013, 01:36   #140
 
Coen's Avatar
 
Reputacja: 1 Coen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodzeCoen jest na bardzo dobrej drodze
Dorrin Zarkan zbudził się po całym dniu spędzonym w łożu swej komnaty. Obudził się obolały, widać trucizna podziałała nie tylko na układ krwionośny. Poważnie osłabiła też układ odpornościowy i nerwowy. Khazad podniósł się powoli odczuwając skutki efektu ortostatycznego, o którym nie mógł mieć nawet pojęcia. Ten dzielny wojak mimo wielu umiejętności i wartościowych zdolności nie należał do geniuszy, a na pewno już, nie nadawał się do roli cyrulika. Pierwszą myślą górnika był zamtuz. Zawroty głowy nie przeszkodziły w wizji pięknej elfiej, czy też ludzkiej niewiasty, która robi mu dobrze. Marzył o dobrym seksie, którego energiczne ruchy spowodują miłe zmęczenie, pachnący pot zalewający całe jego ciało.
Wcześniej to jest, za nim ta przeklęta służba zaczęła się na dobre. co dzień dymał jakąś dupę. Wcześniej był gladiatorem i żył bardzo rozwiąźle, teraz był wojakiem i jedynymi przyjemnościami, były walki i browar. Niestety na nadmiar tego ostatniego też nie mógł narzekać. Oblężone miasto odczuwało skutki braku dostaw karawan. Dorrin słyszał, że kupiec, który jako ostatni starał się tu przybyć został oskalpowany, poćwiartowany, a jego członki stały się amunicją katapult armii oblężniczych. Od tamtego czasu handlarze zaprzestali tu przybywać.
-TRZAAASK!
Wyrwany z rozmyślań Dorrin wstał i przeszedł kilka kroków, w zupełnej ciemności nie widział beczek. Za nim zaczął rozróżniać kształty minęło trochę czasu. Wykorzystał go na zrobienie kilku skrętoskłonów karku. Kręgi kręgosłupa wskakiwały w odpowiednie miejsca. Po chwili odgłosy powtórzyły się jeszcze kilka razy. Dorrin postanowił wyjść do swoich znajomych, zaprosić ich do pijatyki. Miał tu tyle alkoholu, chciał się dobrze bawić. Powolnym ruchem roztworzył drzwi, później pewniejszym krokiem przeszedł przez próg drzwi. Wszedł na schody. Coś było nie tak. Cień poruszający się po schodach był jakiś inny, nieznajomy. Ten cień skakał nadzwyczaj frywolnie, był większy i dziwny. Nagle ktoś się odezwał - Umieraj! Zdychaj! Już dawno powinieneś być po drugiej stronie. Cień przybrał jeszcze groźniejszą pozę, a po chwili oczom krasnoluda ukazała się prawdziwa postać. Był to zabójca, który omal stał się przyczyną śmierci młodzieńca. [i]- Źle trafiłeś kochaneczku. Zdecydowanie źle trafiłeś. Ja nie jestem taki, jak tamci. Ja nie przebaczam. Za nim umrzesz będziesz cierpiał katusze. Khazad jednym ruchem wyciągnął zza pasa pałkę, w którą uzbroił ich król. Przeciwnik od kilku już sekund trzymał w ręku miecz. Przeciwnik był prawdziwym zabójcą, widać to było po sposobie poruszania się, widać to było też po ekwipunku, którego używał. Zarkan niemal goły postanowił walczyć z wspaniale uzbrojoną maszyną do zabijania. Ten krasnolud zdecydowanie nie znał pojęcia strachu, z pewnością nie lubił też kierować się rozumem. Działał instynktownie, jak dzikie zwierze, które zwietrzyło szansę na dobrą ucztę.
Wracając, jednak do skrytobójcy, ten odziany był w wysokiej jakości zbroję, której pochodzenia młodzieniec nie potrafił podać. Wyglądała na nadzwyczaj wytrzymałą przy czym nie krępowała ruchów. Zbroja była kompletna, nie brakowało pięknych karwaszy, rękawic, goleni i groźnego
hełmu, który skutecznie ukrywał tożsamość agresora.
Obaj rzucili się do ataku, obaj żądni byli krwi. Po chwili walczyli już w zwarciu z góry napierał skrytobójca z dołu starał się opierać atakowi Dorrin. Gladiator był w gorszej pozycji toteż imał się forteli. Próbował zaskoczyć przeciwnika atakiem w zachwianej pozycji. ten, jednak był zdecydowanie szybszy i zwinniejszy od wielkoluda i nie dość, że skutecznie sparował ciosy to jeszcze wyprowadził kontrę, którą trafił. Górnik został raniony, krew lała się po wielkiej tuszy. Na twarzy, jednak nie było widać grymasu, czy bólu. Mina pokazywała tylko poważne wkurwienie. Siła naporu rannego khazada podwoiła się, wtedy to zaczął przepychać zabójcę. Wykorzystując to młodzieniec kopnął potężnie w krocze bojownika. Kopnięcie było tak potężne, że na zbroi powstało wgniecenie. Donośne wycie było pewnie słyszane nawet kilkanaście metrów wyżej, nad ich głowami.
W każdym razie swym sukcesem Zarkan nie mógł się cieszyć zbyt długo, bo po chwili jego przeciwnik wyprowadził kontratak. Lśniącym mieczem świsnął Zarkanowi koło ucha. Na szczęście tamten zdążył uchylić głowę. Ostrze poleciało obok. Wtedy bohater khazadzki je złapał i złamał, jakby miał do czynienia z zapałką. Przerażony zabójca wreszcie zrozumiał, że na jego drodze stanął ktoś niezwykły. Jego morale się złamało, szybkim obrotem skierował swe ciało w kierunku wyjścia. Chciał uciekać, ale Dorrin nie zamierzał mu na to pozwolić. Trzymaną w ręku pałką rzucił w przeciwnika. Krasnolud mógłby przysiąc, że tamten wyśmiał jego próbę. To tylko wzmogło wypełniającą go złość i przez to Zarkan prawie wpadł w zastawioną nań pułapkę. Zabójca znów odwrócił się w kierunku swego celu. Niemal w jednym czasie z jego karwaszy wystrzeliły cztery bełty, które cudem tylko ominęły wielkie brzuszysko górnika.
Udało się, Dorrin dopadł rywala i wpadając na niego z całym impetem przewrócił go na schody. Reszta potoczyła się szybko trzy silne ciosy młotkowe, kilka uników, kolejna seria ciosów niszcząca hełm, kolejne uniki. Wreszcie wypływająca z ust piana. Skrytobójca nie żył, a Dorrin stał się szczęśliwym posiadaczem całego jego ekwipunku. Kiedy tylko rzeź się skończyła do budynku weszła wesoła gromadka wojowników. Sierżant Roran pojawił się na swym posterunku. Niezwykle zdziwiony wyczynem Dorrina obdarował go złotym kielichem. Niech, jednak nie myśli, że dzięki temu wkupił się w łaski berserkera.

***

Dorrin miał od tej chwili masę zajęć. Co jakiś czas znikał z posterunku na kilka godzin, a nawet dni. Czasami wracał pijany, czasami przebiegał przez kwatery tak szybko, że reszta go nawet nie zauważała. Sypiał teraz głośno i żywo. Kiedy wreszcie reszta na niego natrafiła dziwiła się twarzy wojownika, wskazywała na wielkie zmęczenie. Tylko czemu...
 
__________________
"Wyobraźnia jest początkiem tworzenia.
Wyobrażasz sobie to, czego pragniesz,
chcesz tego, co sobie wyobraziłeś i w końcu
tworzysz to, czego chcesz."

Ostatnio edytowane przez Coen : 20-11-2013 o 01:47.
Coen jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:37.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172