Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-11-2013, 21:31   #7
merill
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Piękną, jesienna zieleń krajobrazu, podkreślały żółknące na klonach i dębach liście. Błękitne niebo z którego jak na wrzesień lał się jeszcze nie mały żar. Trawa falująca na wzgórzach i farma, malowniczo wkomponowana w krajobraz niedużej dolinki. Wszystko razem składało się we wcale piękny pejzaż, który zapewne zdobiłby ścianę kominkową niejednego domu na prowincjonalnym Zachodzie. Tylko groźnie opadający powoli w dół, ogromy słup dymu i gasnącego ognia w miejscu gdzie jeszcze kilkanaście minut temu było ćwierćmilionowe miasto, niezbyt pasował do sielskiej reszty. Był symbolem Śmierci.




Leżący na boku, poharatany kadłub Blackhawka był tylko małym akcentem przy ogromie zniszczeń dokonanym przez wybuch termojądrowy. Wydostawali się z niego Ci, którym udało się przeżyć. James „Skyrider” Bullock odczuwał okropny ból w lewej ręce, prawdopodobnie miał wystawiony bark, przynajmniej tyle mu podpowiadało intensywne szkolenie paramedyczne, jakie przeszedł w jednostkach Pararescue. Postanowił, że później zajmie się nastawieniem ręki. Były ważniejsze rzeczy do roboty, na szczęście kobiecie i dziecku udało się wydostać z wraku. Szybko wziął je za ręce i odprowadził na kilkadziesiąt metrów od rozbitego śmigłowca. Wiedział, że to było za mało, ale liczył, że przerośnięty motocyklista wiedział co robi, odłączając baterie zasilania. Gdyby paliwo wybuchło, to i sto metrów byłoby mało, żeby bezpiecznie uniknąć odłamków.

Tamara Miller, jeszcze tydzień temu była wziętą panią redaktor dziennika „Lexington Daily”, miała spokojny dom na przedmieściach, kochającego męża i w planach kilkoro uroczych dzieciaczków. Teraz została jej tylko torebka i nieznajome dziecko, dziewczynka, którą tuliła w ramionach, nie wiedząc, czy bardziej próbuje ją uspokoić, czy ukoić swoje skołatane nerwy.

Kreyden trzymał wycelowany w śmigłowiec pistolet sygnałowy, informacje od Shoshany nie pozwalały mu na inną decyzję. Miał jedno zadanie, chronić ją, co tu dużo mówić, przybyło mu pracy ostatnio. Reszta ocalałych chyba nie zrozumiała jego intencji. Nie dbał zresztą o to. Miał gdzieś dwóch rozpędzonych mężczyzn uciekających z wraku, nie miał zamiaru pozwolić, żeby trupy powstały i siały ponownie zagrożenie.

Panna Lerman poczuła co to prawdziwy strach, kiedy nieznajomy mężczyzna wycelował do Kreydena z karabinu. Sytuacja robiła się nieciekawa, a pozostali ocalali nie zdawali sobie chyba sprawy z zagrożenia ze strony trupów. Podjęła szybką decyzję, chyba najszybszą w swoim życiu i chyba najodważniejszą. Przynajmniej tak jej się wtedy wydawało. Stanęła między swoim ochroniarzem, a celującym do niego facetem w wytartym mundurze z demobilu. Gdzieś w jej trzewiach kołatał nią strach ale zdołała wypowiedzieć bez drżenia głosu kilka słów: - Oni zaraz powstaną, umarli – podchodziła coraz bliżej czarnego otworu lufy karabinu szturmowego – Musimy ich zniszczyć, zanim nas znowu zaatakują. – wskazywała na wrak śmigłowca.

„Chyba nie odpuszczą” – szybka myśl Kraydena zbiegła się z krzykiem pilota. Odwrócił się w jego stronę i zarejestrował, że coś krzyczy wskazując na wrak.

Wąską szparą, która powstała przy dolnej krawędzi śmigłowca, coś próbowało się wydostać, najpierw ręce potem głowa i tułów. Wreszcie postać stanęła na nogach, ale jakoś nieporadnie, jakby oszołomiona od zderzenia. Zrobiła kilka kroków w stronę ocalonych, którzy na chwilę skierowali wzrok w stronę wraku. – Zarażona – krzyknęła Shoshana – spójrzcie na jej twarz!!! Kolejne ręce i kolejne postaci próbowały opuścić wrak, trzask szkła i jeden z zarażonych, teraz już nie mieli wątpliwości, wypadł przez strzaskane szyby kokpitu pilotów. Niezdarnie, nieporadnie, ale konsekwentnie ruszył za pierwszym zombie, jakby wyczuwając zapach istot żywych. Złamana ręka i wystające kości przedramienia, spomiędzy poszarpanej skóry, dopełniały makabrycznego widoku.




Ochroniarz panny Lerman nie czekał ani chwili, rakieta z sykiem pomknęła w stronę pozostałości śmigłowca, niczym kobra zatapiając śmiercionośny kieł w kałuży paliwa. Podmuch wybuchu rzucił wszystkimi na ziemię. Niczym stalowy deszcz wokół nich zaczęły spadać płonące odłamki. Na szczęście nikomu nic się nie stało.

Z daleka przy farmie dało się zauważyć jakiś ruch, pojawiły się ludzkie sylwetki, które zbliżały się w stronę wybuchu, na przełaj przez porośniętą wysoką trawą łąkę.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline