Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-11-2013, 12:48   #161
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Morghane


Nawet jeden liść nie zaszeleścił pod jego stopami, nawet jedna nie trzasnęła gałązka. Jedynym dźwiękiem, jaki rodziła jego nieduża postać był oddech, ale i ten niknął, zlewając się z oddechem lasu i miękkim łopotem skrzydeł podążającego za nim łownego ptaka.

Ten, kto go śledził, nie był już tak zwinny, choć Morghane musiał docenić lekkie kroki i spokojne ruchy... a także i to, że Alraun wysłała kogoś jego śladem. Pan Cray mógłby teraz przysiąść na pokrytym porostami kamulcu, dobyć z piersi ciężkie westchnienie i począć się zastanawiać, czy nadobna Skagijka uczyniła to po temu, że serce jej ścisnęła troska o jego żywot, czy też chciała mieć go na oku, czy przypadkiem nie da nogi gdzie w krzaki, za nic mając dane słowo... Mógłby tak przysiąść i się pozastanawiać, jednakże nie leżało to zupełnie w jego naturze. Wspomniał tedy tylko miłe oku kształty Alraun Rork, pociągnął z bukłaczka i wrócił do miejsca, gdzie ostatni raz widział ognisko rozpalone błotniackim sposobem.

Potem zaś ruszył już po tropach, parę razy myląc się i zawracając, bo i spryciarza trafił nie lada. Co jakiś czas przystawał, jedno uderzenie serca, i cichły i lekkie kroki za jego plecami. Kolejne uderzenie, a zamierał i ten jednostajny szelest, świadczący o tym, że dalej, za wysuniętą czujką, idą kolejni...

Wreszcie ze szczytu pagórka dostrzegł wąską strużkę dymu i pomyślał sobie, że kogokolwiek jego krajan szukał, to musiał znaleźć. Bowiem błotniak nie rozpaliłby ognia tak, żeby było go widać.

Pomału, krok za krokiem, potem na czworaka, aż wreszcie poczołgał się bliżej. Zsunął się po liściach w wykrot, wyjrzał zza mikrej sosenki... i oniemiał.

Na dole wokół ogniska zebrało się około dwóch tuzinów Skagosów, sądząc z lisów wyszytych na odzieniu i wymalowanych na tarczach, należących do zawszonego klanu Harlene. Wszyscy słuchali siedzącego na pniaku... no wypisz wymaluj, według opisu Alraun – małe, wredne, szczwane w czerni, z Przesmyku... musiał to być Wiotki, prawa ręka Jorana Lannistera. Wiotki coś tam gdakał do Skagosów po skagosku... Cray nic nie rozumiał, ale nie to było największym jego zmartwieniem.

Tak lekko z tyłu, stało sobie, kopytkiem w ziemi grzebało i żarło żołędzie największe bydlę, jakie Morghane widział w swoim życiu. Wielkie, włochate, muskularne, z ogromnym rogiem na nosie i małymi oczkami, jako żywo znamionującymi, że bogowie bydlątku dołożyli w rozmiarze, za to poskąpili w rozumie, całkiem odwrotnie niż Panu Crayowi, który w wykrocie właśnie łapał oddech ze zdumienia.

Może i by nie złapał, gdyby nagle za jego plecami coś nie zaszeleściło, i Alraun Rork nie zsunęła się miękko i cicho obok niego. Ciepłe, twarde udo otarło się o jego biodro. Tuż obok ust miał skryte w ciemnych włosach ucho, ozdobione maleńkim kolczykiem z rubinem, jak grudką skrzepłej krwi. Alraun przymrużyła skośne oczy i przytknęła palec do ust.

Zrobiło się tak intymnie, nawet jakby zapachniało pożądaniem i możliwościami, jakie ono daje... chociaż może i to coś od tej włochatej bestii rogatej zawiało... w każdym bądź razie, Morghane właśnie zapomniał o świecie całym i zaczął się rozkoszować najbliższą okolicą, kiedy, niestety niestety, w wykrot na dupie zjechał wielki, włochaty i paskudny z ryja Rork, by glebnąć się na płask po lewej stronie Pana Craya. Mogło być tak pięknie, a tu jak zwykle więcej chętnych do pochędóżki.

- Co to? - wyszeptał więc zamiast słodkich słówek Pan Cray, paluchem wskazując na bydlę z jednym rogiem.
- Jednorożec – odszeptała Alraun, zupełnie nie zdziwiona widokiem bydlęcia, i przytknęła znowu palec do ust.
- Co gadają? - chciał wiedzieć Cray. Wykręcił głowę. Po okolicy skradali się Rorkowie. Głównie wielcy i siekierą ciosani. To była kwestia czasu, aż tamci odkryją ich obecność. I to raczej czasu krótszego niż dłuższego.

- Wiotki oferuje Harlene'om, że wrony przestaną chronić wioski na wschodnim wybrzeżu – przetłumaczyła Alraun i zmarszczyła się wielce nieładnie.
- Co z tymi wioskami nie tak?
- Lannister zawarł z tymi dzikimi pakt. Obiecał im ochronę. Zawsze się tego trzymali... czekaj.

Alraun wzięła świszczący oddech. Oto bowiem objawił się i w całej okazałości ukazał przed ich oczyma nikt inny, jak właśnie Joran Lannister, zwany Czarnym Sercem, który z rzeczonymi dzikimi zawarł był rzeczony pakt, wiela lat temu. Skagosi wyprowadzili go zza drzew związanego jak prosiaka, odartego z broni. Zwiadowca patrzył zimno znad knebla, krew sączyła spod byle jakich opatrunków, ledwie powłóczył nogami. Wiotki i Harlenowie znowu coś gadali.

- Alraun? - wyszeptał nachalnie Pan Cray i aż dźgnął Skagijkę palcem pod żebro.
- Zgodzili się. Straż wycofa wrony z wiosek i da Harlene'om dwa garnce złota...
- W zamian za?
Milcząco wskazała Jorana, którego właśnie obalono na kolana, podcinając nogi drzewcem topora.

Wiotki wyjął nóż i ruszył do swojego dowódcy. I Morghane naprawdę przez moment jeszcze wierzył, że te pakty, gadania i handlowania to były po to, żeby odzyskać cennego dla Straży człowieka, że ta cała reszta to jakieś niestworzone bujdy i skagoskie bajania.

Naprawdę tak myślał. A potem Wiotki, zamiast przeciąć pęta, z rozmachem wbił Lannisterowi nóż w serce. Tak nagle, że Morghane prawie krzyknął w proteście, gdyby Skagijka przytomnie nie zatkała mu ust dłonią.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 13-11-2013 o 12:56.
Asenat jest offline