Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-11-2013, 12:48   #161
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Morghane


Nawet jeden liść nie zaszeleścił pod jego stopami, nawet jedna nie trzasnęła gałązka. Jedynym dźwiękiem, jaki rodziła jego nieduża postać był oddech, ale i ten niknął, zlewając się z oddechem lasu i miękkim łopotem skrzydeł podążającego za nim łownego ptaka.

Ten, kto go śledził, nie był już tak zwinny, choć Morghane musiał docenić lekkie kroki i spokojne ruchy... a także i to, że Alraun wysłała kogoś jego śladem. Pan Cray mógłby teraz przysiąść na pokrytym porostami kamulcu, dobyć z piersi ciężkie westchnienie i począć się zastanawiać, czy nadobna Skagijka uczyniła to po temu, że serce jej ścisnęła troska o jego żywot, czy też chciała mieć go na oku, czy przypadkiem nie da nogi gdzie w krzaki, za nic mając dane słowo... Mógłby tak przysiąść i się pozastanawiać, jednakże nie leżało to zupełnie w jego naturze. Wspomniał tedy tylko miłe oku kształty Alraun Rork, pociągnął z bukłaczka i wrócił do miejsca, gdzie ostatni raz widział ognisko rozpalone błotniackim sposobem.

Potem zaś ruszył już po tropach, parę razy myląc się i zawracając, bo i spryciarza trafił nie lada. Co jakiś czas przystawał, jedno uderzenie serca, i cichły i lekkie kroki za jego plecami. Kolejne uderzenie, a zamierał i ten jednostajny szelest, świadczący o tym, że dalej, za wysuniętą czujką, idą kolejni...

Wreszcie ze szczytu pagórka dostrzegł wąską strużkę dymu i pomyślał sobie, że kogokolwiek jego krajan szukał, to musiał znaleźć. Bowiem błotniak nie rozpaliłby ognia tak, żeby było go widać.

Pomału, krok za krokiem, potem na czworaka, aż wreszcie poczołgał się bliżej. Zsunął się po liściach w wykrot, wyjrzał zza mikrej sosenki... i oniemiał.

Na dole wokół ogniska zebrało się około dwóch tuzinów Skagosów, sądząc z lisów wyszytych na odzieniu i wymalowanych na tarczach, należących do zawszonego klanu Harlene. Wszyscy słuchali siedzącego na pniaku... no wypisz wymaluj, według opisu Alraun – małe, wredne, szczwane w czerni, z Przesmyku... musiał to być Wiotki, prawa ręka Jorana Lannistera. Wiotki coś tam gdakał do Skagosów po skagosku... Cray nic nie rozumiał, ale nie to było największym jego zmartwieniem.

Tak lekko z tyłu, stało sobie, kopytkiem w ziemi grzebało i żarło żołędzie największe bydlę, jakie Morghane widział w swoim życiu. Wielkie, włochate, muskularne, z ogromnym rogiem na nosie i małymi oczkami, jako żywo znamionującymi, że bogowie bydlątku dołożyli w rozmiarze, za to poskąpili w rozumie, całkiem odwrotnie niż Panu Crayowi, który w wykrocie właśnie łapał oddech ze zdumienia.

Może i by nie złapał, gdyby nagle za jego plecami coś nie zaszeleściło, i Alraun Rork nie zsunęła się miękko i cicho obok niego. Ciepłe, twarde udo otarło się o jego biodro. Tuż obok ust miał skryte w ciemnych włosach ucho, ozdobione maleńkim kolczykiem z rubinem, jak grudką skrzepłej krwi. Alraun przymrużyła skośne oczy i przytknęła palec do ust.

Zrobiło się tak intymnie, nawet jakby zapachniało pożądaniem i możliwościami, jakie ono daje... chociaż może i to coś od tej włochatej bestii rogatej zawiało... w każdym bądź razie, Morghane właśnie zapomniał o świecie całym i zaczął się rozkoszować najbliższą okolicą, kiedy, niestety niestety, w wykrot na dupie zjechał wielki, włochaty i paskudny z ryja Rork, by glebnąć się na płask po lewej stronie Pana Craya. Mogło być tak pięknie, a tu jak zwykle więcej chętnych do pochędóżki.

- Co to? - wyszeptał więc zamiast słodkich słówek Pan Cray, paluchem wskazując na bydlę z jednym rogiem.
- Jednorożec – odszeptała Alraun, zupełnie nie zdziwiona widokiem bydlęcia, i przytknęła znowu palec do ust.
- Co gadają? - chciał wiedzieć Cray. Wykręcił głowę. Po okolicy skradali się Rorkowie. Głównie wielcy i siekierą ciosani. To była kwestia czasu, aż tamci odkryją ich obecność. I to raczej czasu krótszego niż dłuższego.

- Wiotki oferuje Harlene'om, że wrony przestaną chronić wioski na wschodnim wybrzeżu – przetłumaczyła Alraun i zmarszczyła się wielce nieładnie.
- Co z tymi wioskami nie tak?
- Lannister zawarł z tymi dzikimi pakt. Obiecał im ochronę. Zawsze się tego trzymali... czekaj.

Alraun wzięła świszczący oddech. Oto bowiem objawił się i w całej okazałości ukazał przed ich oczyma nikt inny, jak właśnie Joran Lannister, zwany Czarnym Sercem, który z rzeczonymi dzikimi zawarł był rzeczony pakt, wiela lat temu. Skagosi wyprowadzili go zza drzew związanego jak prosiaka, odartego z broni. Zwiadowca patrzył zimno znad knebla, krew sączyła spod byle jakich opatrunków, ledwie powłóczył nogami. Wiotki i Harlenowie znowu coś gadali.

- Alraun? - wyszeptał nachalnie Pan Cray i aż dźgnął Skagijkę palcem pod żebro.
- Zgodzili się. Straż wycofa wrony z wiosek i da Harlene'om dwa garnce złota...
- W zamian za?
Milcząco wskazała Jorana, którego właśnie obalono na kolana, podcinając nogi drzewcem topora.

Wiotki wyjął nóż i ruszył do swojego dowódcy. I Morghane naprawdę przez moment jeszcze wierzył, że te pakty, gadania i handlowania to były po to, żeby odzyskać cennego dla Straży człowieka, że ta cała reszta to jakieś niestworzone bujdy i skagoskie bajania.

Naprawdę tak myślał. A potem Wiotki, zamiast przeciąć pęta, z rozmachem wbił Lannisterowi nóż w serce. Tak nagle, że Morghane prawie krzyknął w proteście, gdyby Skagijka przytomnie nie zatkała mu ust dłonią.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 13-11-2013 o 12:56.
Asenat jest offline  
Stary 14-11-2013, 11:17   #162
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
- Na co dzień wygląda to dużo lepiej - powiedział gdy zmieniała mu opatrunek. Pamiątka po Agnecie dobrze się goiła dzięki tym czerniawym jagódkom. Alysa jednak wolała mieć pewność. Jak to stwierdziła, “nie takie trucizny widziała”. A takich, po których delikwent ni z tego ni z owego przekręca się po dwóch tygodniach też nie brakuje. Choć ich popularność jest zdecydowanie większa w dalekim Dorne. Uniosła spojrzenie z jego torsu, a epatujące z jej oczu od kilku dni zniechęcenie ustąpiło na chwilę miejsca zaskoczeniu - Życie w Straży znaczy. Teraz tak sobie myślę, też jest zupełnie nieźle. I pewnie nawet ma to wszystko sens. Tylko po prostu z tego cholernego boru tego jeszcze nie widać.

Kącik jej ust jakby uniósł się pociągnięty w górę filozoficznym wynurzeniem Engana, ale zaraz opadł na swoje miejsce. Oderwała stary opatrunek.

- Uaaaa… - syknął krótko - Chcesz posłuchać co mi się kiedyś przytrafiło zupełnie bez sensu?

Znów rzuciła na niego okiem. I znów kącik ust poszybował na chwilę wyżej.

- To ci powiem - kiwnął głową - Jak już wiesz, byłem niegdyś żeglarzem. Przmytnikiem. Ale żeglarzem. Dobrze ten czas wspominam. Nasz kapitan Roro Uhoris to zmyślny człowiek był. Pływał wszędzie gdzie mu tylko do glowy przyszło jakiś pieniądz zrobić. Nie bał się ani sztormów na skagoskim morzu, ani tych ich bezimiennych bogów, ani okrętów Straży. Dzicy po jednej i drugiej stronie Muru, zawsze mogli liczyć na kontrabandę stali, z której kucia klany zdecydowanie nie słyną. W zamian brał co się dało. Futra, tran, mięso suszone, sól, jałowcówkę, a nawet bywało, że i skagoskich niewolników. Zbyt wszędzie na coś umiał znaleźć. Ale dogadanie się z klanowcami… to była dopiero zabawa. Im się rzadko kiedy śpieszy, a i żeby planować coś na tydzień w przód to i z tym rzadko który potrafi sobie poradzić. No i tak raz właśnie było. Ugadany kontrakt. Arryńskie pancerze za korce takiej maliny moroszki co tylko tu na północy rośnie. Pancerze po miesiącu mamy, a po klanie ani śladu. Tydzień ich szukaliśmy. Nic. W końcu Uhoris wysłał mnie i jeszcze jednego na ląd i kazał szukać dzikusów. To nam kolejny tydzień na tym minął. Aleśmy znaleźli. W jarze dwóch siedziało. Jeden młody, ponoć brat wodza. Drugi starutki już. A gderliwy i wredny… gorzej niż Sta… znaczy bardziej srogi niż Twój ojciec. I oczywiście łajać zaczął, że tu tyyyyle czekają. A z czym czekali? No przecież, że nie z moroszką. Wielkie beczki grogu zwieźli. Źle im tam więc napewno nie było. No ale czasuśmy nie tracili. Kompan mój ruszył po Uhorisa, a ja miałem przenocować z klanowcami i czekać. A że noc zimna, a klanowcy gaduły to i śmy od słowa do słowa do antałków po trochu poodlewali. Nawet ten stary przestał gderać. Choć do tej pory pamiętam jak nas dziad przeklinał i cały swój klan, że on tych durnych broni nie potrzebuje by Straż won ze swoich ziem przegnać. Tak czy siak mówię Ci Alysa jakmyśmy się wtedy tym grogiem zrobili… Ja nie wiem jak oni go pędzili. Ja się obudziłem gdzieś pomiędzy skałami, a ten młody w haszczach pobliskich. Starego natomiast nigdzie nie było. Ze trzy dni pomagałem temu młodemu szukać. W końcu jak uznaliśmy, że morze musiało dziadka zabrać doczekaliśmy się statku. Tylko że nie Uhorisa, a Straży. Kiepsko to wróżyło, bo dzicy wtenczas ze Strażą ostro wojowali. Pewniebyśmy zwiali gdyby nie to, że nas zwiadowcy podeszli. To nam nie pozostało nic innego jak się zarzekać, że my rybakami byliśmy i te beki tośmy przypadkiem znaleźli. Czy uwierzyli, nie wiem. Zakuli nas i sami łoić zaczęli. I znów kolejne dni przyszło mi tam sterczeć. I kto wie ile więcej bo Straż jak wtaszczyć na pokład beczek nie miała, a szkoda im było tyle dobra zostawić. Ale któregoś ranka smród paskudny nas tam obudził. I trochę czasu potrwało nim wrońcy poznali skąd dochodził. Bo właśnie z tej rozpitej beczki. No i uwierz, lub nie, ale gdy otworzyli wieko to się dziadek znalazł. Co się bracia naklęli i narzygali to ich. Nas oczywiście związanych zostawili i odpłynęli. Dopiero później skojarzyłem, że dziadek miał rację z tym przeganianiem Straży. Choć nie zapomnę jak bracia wzdychali przy każdym kubku, że lepszego grogu w życiu nie pili.

Kończyła właśnie obwiązywać mu nowy bandaż. Pochylała się więc nie widział jej miny. W końcu podniosła się.

- Będzie mi ciebie brakowało, Kamyk – powiedziała cicho wciąż na niego nie patrząc – Nie jadę na Kurhan. Wracam do Zamku z Iowrethem. Ojcu brakuje argumentów. Chciał coś ugrać, a nie panuje nad sytuacją, a Iowreth to argument, być może bardzo ważny. Podobnie jak trucizna, którą zebrałam. Wyobraź sobie dwie armie tuż przed walką, wstaje świt, dogasają ogniska, ale w dymie części ognisk kryje się szaleństwo. Jeśli te pnącza nie straciły właściwości można stworzyć potężną broń. A Marbran zna się na truciznach jak mało kto. Nie chcę żeby został zapamiętany, jako dowódca, który oddał Mur Skaagosom.

Spojrzał na nią dziwnie, ale potem uśmiechnąwszy się pokręcił głową.
- Zostaw to Sepcie. On wie co robić. Nie zaryzykuje straty ani Iorwetha ani tych ziółek.

Wstał obejrzawszy swój opatrunek.
- Tyle zachodu, a mówiłem, że nic mi nie jest.

***

Przyjrzał się tej łajzie uważniej. I po chwili zgodnie z prośbą zostawił w spokoju. Nawet mu przez jakiś taki krótki moment między jednym mrugnięciem oczu, a drugim, zrobiło szkoda tego Skaga. Ścieżki zdrowia wszak należały do najwredniejszych bodajże sposobów wymierzania sprawiedliwości. Delikwenta można było przecież choćby przeciągnąć pod kilem. Porozciągać na wantach. Choćby obwiesić... Pokryte twardymi jak kamienie i ostrymi ja brzytwy skorupiakami dechy poszycia robiły z pleców naprawdę niezgorszą miazgę. Ale przy większości takich kar człek zwyczajnie w głowie miał jedną myśl. Przeżyć kurwa. Niech się dzieje co chce, byle przeżyć. Ścieżki zdrowia były o wiele zabawniejsze. Nie myślałeś, żeby przeżyć. Nie mdlałeś tak łatwo. Nie szczałeś po gaciach. Nieee… Zapamiętywaleś sobie kurwa gęby ziomków, którzy ci zgotowywali takie pieszczoty. Przy każdym ciosie. Wiedziałeś, że oni wiedzą, że nie zdzierżysz. Że już po tobie. Że cię zatłuką tu i teraz na śmierć, choć jeszcze wczoraj waliłeś z nimi grog. I byłeś tak zajebiście wkurwiony, że jedyne co sprawiało, że możesz to przeżyć to wizja tego co każdemu z nich zrobisz później.
A trzeba przyznać, że wizja człowieka, który tak jak Ser Janne Hadley zapomina, że musi pójść się wysrać i orientuje się o tym dopiero gdy czuje jak mu gówno zsuwa się przez nogawkę do cholewki, jest naprawdę satysfakcjonująca.
Tak. Engan Kamyk ścieżki zdrowia nie przeżył co prawda. Ale z dobre dwa tygodnie dochodził do siebie lecząc przerobione na befsztyki stopy i sine od udźwigu bary, w infirmerii Najlepszego po rajdzie jaki zafundowali mu Bracia ze Wschodniej.

Po kolejnym mrugnięciu, Iorweth jednak znów był starym dobrym skagoskim zaprzańcem, który srogo się pomylił wchodząc ze swoim zagonem na ziemie Straży.
- Pośpiesz się Skagu - powiedział tylko gdy Harlen pochylił się nad taflą rzeki.

W międzyczasie Hwarhen i Urreg jęli dokańczać to co im przerwał wcześniej. Przez chwilę bał się, że to znów im we łbach Droga namieszała, ale wyglądało to już raczej normalnie. Machnął ręką na wojowników, których ostatecznie rozdzielił Erland. Okazało się co ciekawe, że można to zrobić równie dobrze słowami jak piąchą.

Półkuśka, który do tej pory przyglądał się całej drace w milczeniu splunął gęstą plwociną w ogień aż ten zasyczał cicho.

- Pieprzenie - burknął cicho, tak że chyba tylko siedzący obok niego Snow zrozumiał sens słów. - Trzeba było ich zostawić, żeby się pozabijali. Żeby ich Inni porwali.

Gdy Erland skończył rozmawiać z pobratymcami, zwrócił się do Snowa i Półkuśki.
- Lannister leży martwy na polanie lub w lesie. Sam wybrał swoją śmierć, gdy kupił nam trochę czasu - a potem, nie dając sobie wejść w słowo, dodał - którędy teraz?

Kres półleżąc, opierając się na lewej ręce patrzył z dołu na górującego nad nim Skagosa. Nie odpowiedział jednak, lecz splunął tylko ponownie w ogień. Plwocina prawie trafiła w buty Erlanda. Świat stanąłby na głowie jeśli miałby służyć tym psom.

- Willam, słyszałeś coś? - spytał, lecz jego wzrok nie odrywał się od stojącego nad nim mężczyzny.

- Jeżeli próbujesz mnie obrazić to musisz się postarać bardziej - odparł Erland. - A i tak nie pobijesz mistrza Kamyka. Poza tym... tak jak nie mam czasu zajmować się dwoma skagoskimi kogucikami, tak nie mam czasu i chęci uczyć cię manier. A teraz, skoro nie macie nic ciekawego do powiedzenia, pozwólcie, że zastanowię się co może planować Agneta Harlen. I co skrywał dwór Skadny.

Erland udał się na ubocze i przy najstarszym drzewie jakie znalazł zaczął się modlić. Miał nadzieję, że uda mu się dotrzeć do Skadny lub w ciszy i spokoju zebrać myśli i znaleźć to co mu umykało w tym co się działo wokół. Mechanicznie wyjął też kości i rzucił nimi na przygotowany szybko okrąg.

Rudy odprowadził go wzrokiem i splunął raz jeszcze.

- Co do cholery się tutaj stało? - warknął do Snowa.

Willam wzruszył ramionami

- Sam chciałbym to wiedzieć… ale z całą pewnością nie będziemy mieć łatwej drogi na Długi Kurhan do tej skagoskiej suki. Agneta przejęła duszyczki tego skurwysyna Iorwetha co buszował przed i za Murem jak po swoim ogórdku… z chędożonym jednorożcem i zbierał jakieś słupy z rzekomo starożytnej świątyni. Zabij mnie ale nawet nad tym nie chcę więcej myśleć. Jak nas Agneta dorwie ze swoimi to obłupi ze skóry… więc musimy dojść niezauważeni. Do miejsca gdzie jest jakiś silniejszy oddział naszych.

Rudy spojrzał na Snowa podniósłszy brwi.

- Po co ciągniecie ze sobą te psy?

- Polityka. - Koniuszy to powiedział z taką pogardą, że bez cienia wątpliwości można było stwierdzić czy wolał się babrać w niej czy w szambie na Czarnym Zamku. - Rozkazy. Polityka i chędożona poprawność. Stary kazał więc trzymaj gębę na kłódkę bo nie wiadomo kiedy za takie gadanie język możesz stracić i kto ci go oberżnie. Czy Skoagosi czy Bracia.
Potem też wyłożył mu pokrótce co się tutaj działo. Gdzie Stary kazał im jechać, rzecz jasna nie wdając się w szczegóły misji. Opowiedział o zajściach jakie miały miejsce…o spotkaniu i walce, o pojmaniu i ucieczce oraz o Lannisterze. Ponadto dodał jeszcze, że ten przemądrzały starzec to jakby oczy, uszy i pizda umiłowanej Moruad… a ten wielki to jej brat mleczny, kuzyn czy jeszcze ktoś taki czyli przy - ja - cie - le. Przynajmniej z nazwy. I to miał zapamiętać.

Ryży wziął się z nikąd. Zresztą o ile Kamyk dobrze pamiętał, zawsze brał się z nikąd. I właściwie jakoś tak lepiej by było gdyby do tego nikąd wrócił. Plotki, które chodziły między braćmi o nim i o jego sympatiach sprawiały, że Engan osobiście najchętniej widziałby Kresa gdzieś na Skagos. Lepiej rzecz się miała gdy szło o antypatie. Półkuśka zważywszy na krótką wymianę zdań z Erlandem sprawiał wrażenie, równie ufnego pokojowi z ludożercami co Kamyk.
- Iorweth przeżyje - odparł na pytanie Willama. Nie dodał już jednak, że jeśli ma się okazać, że wszystkim im śmierć na tej misji pisana, to tylko właśnie harleński wódz jej uniknie.
- A ty ryży? - nadal stanowczo, choć już jakoś tak bez wyraźnego wcześniej pomiatania, usadził Iorwetha przy ognisku i spojrzał na Kresa - Kto ciebie za sobą przyciągnął? I kędy dalej pójdziesz? Bo wiesz Septa… Ja rozumiem, że siedzimy w tym borze jak w gównie. Ale jak chcesz przy nim planować naszą trasę, to go będziemy musieli zabrać ze sobą. Nie to, żebym ryży miał coś do ciebie. Ale jak go Agneta capnie to równie dobrze możemy w tym lesie zimować.

- Stary - odpowiedział Kres znajdując sobie nowy patyk do grzebania w ziemi. - Posłał mnie za Półrękim, który jakoby miał polecieć do swojej dupy Moruad. Ale jeśli by mnie kto o zdanie pytał, to gdzie jak gdzie, ale na Długim Kurhanie go nie ma.

Wzruszył ramionami.

- Zdaje się, że nam po drodze Kamyku - spojrzał mu hardo w oczy - ale narzucać się nie zamierzam. Swoje rozkazy mam i zamierzam je wypełnić, z wami czy bez was, mnie na jedno.

Na to wyznanie wybuchnął serdecznym śmiechem usadzony przez Kamyka przy ogniu Iorweth Harlene. Skagos odgarnął włosy z przystojnej twarzy spojrzał Kresowi poważnie w oczy… i znowu wybuchnął śmiechem.
- Przecież… - wydusił, kiedy zdołał opanować choć trochę wesołość. - O… na bogów. Dał wam nogę sztywnokarki? Będzie o czym dzieciom opowiadać - znowu parsknął śmiechem. - Ale przecież wiemy, że go nie ma na kurhanie, serdeńko, prawda? - prześwidrował Kresa spojrzeniem jadowicie zielonych oczu. - Nie żeby bał się śmierci, to i nawet ja mu przyznam. Ale nie popełni głupiego i całkiem niepotrzebnego samobójstwa. Dobrze wie, że jak Moruad go dorwie, jako dezertera, bez ochrony, jaką daje bycie wroną, to mu jajca do Muru przybije hufnalami długimi na pół łokcia - roześmiał się znowu perliście. - Ale… nic mi do tego. Sami sobie winni jesteście. I on też.

- Mówiłem, że wyżyje? Patrzcie jaki wesolutki - to rzekłszy Kamyk poklepał niezbyt delikatnie Harlena po ramieniu - A skoro nam po drodze to i niech tak będzie. Trasa przez tereny klanów mi osobiście średnio się widzi. Im bardziej kluczymy tym bardziej kombinuje za nami Agneta. Wie kto nam sprzyja i gdzie najlepiej by nam było pomocy szukać. A tak się bladź zawzięła, że napewno te szlaki obstawiła. Zatem… Jeśli ani Kruk, ani Kres nie wymyślą czegoś naprawdę popieprzonego na co by ta ryba nie wpadła, to… ciąłbym najprostszą drogą jak się da na Długi Kurhan.

- Zastanawiam się - wtrącił Iorweth z krzywym uśmieszkiem - czy wasze działania nie podpadają już pod wpierdalanie się rzekomo neutralnej Straży w sprawy Skagos… - zaczął pykać wargami w zamyśleniu. - Jakby nie patrzeć, zmieniliście wodza klanu. Tak bez wiecu, moje gratulacje. Erland żyje tyle dziesiątków lat, a jeszcze nigdy mu się taka sztuka nie udała!

- A tego musimy za nami ciągnąć? - spytał rudy filozoficznie. - Tyle niebezpieczeństwa po drodze. Może mu się co złego przydażyć…
- On nie jedzie na Kurhan - powiedziała cicho Alysa - On jedzie ze mną do Czarnego Zamku.

Rudy chrząknął zakłopotany. Septa sapnął. Jak bardzo stary, bardzo niezadowolony z doli koń. Kamyk podrapał się po głowie i rozejrzał wokoło jakby aktualna rozmowa nie była szczególnie istotna.

- A dlaczegóż to? - pytanie Kresa zabrzmiało żałośnie.
Alysa nie odpowiedziała. Zamiast tego podniosła się i uśmiechnęła smutno.
- To był bardzo długi dzień. Wszyscy powinniście odpocząć.

Krzywy uśmieszek nie zniknął z oblicza Iorwetha chyba tylko dlatego, że był normalnym wyrazem jego twarzy. Skagos wbił w Alysę spojrzenie zielonych oczu, sięgnął nerwowo do pleców, poprawiając kaftan i… o bogowie.
Wreszcie się zamknął.

Rudy wstał. Kopnął w bezsilnej złości w ziemię aż ta sypnęła się na drwiący uśmieszek Iorwetha i odszedł w krzaki. Ktoś, kto stałby wtedy w pobliżu usłyszałby jak przez zaciśnięte zęby pada słowo: suka. Za to gdyby on sam stał przy ognisku, usłyszałby jak Septa mruczy pod nosem: po moim trupie.

***

Noc nad Darem. Nawet się wyspał. Nigdy wiele nie potrzebował. Dlatego wziął przedostatnią zmianę warty. Manatki były już spakowane. Te słoiki również
Obudził Tytusa.
- Już? - stęknął nader szybko wybudzając się przyboczny Lady Qorgyle. Następnie zmarszczył brwi - Ale to nie moja kur…
Engan zatkał mu gębę.
- Wiesz, że ona postawi na swoim i zawróci - szepnął do dornijczyka - I będziesz miał ją do ochrony a, Iorwetha i pół klanu Harlene na głowie do ogarnięcia. Jak pojadę teraz ja to straci argument. Albo mi więc teraz pomożesz, albo czeka Cię jutro długi dzień. Niekoniecznie taki co byście mogli końca doczekać.
Zabrał rękę.
- Odpierdoliło ci wrońcu - powiedział po chwili Tytus.
A potem wstał i pomógł Kamykowi, zakneblować i obudzić po cichu Iorwetha, a następnie załadować go na koń.

To chyba było teraz najlepsze co mógł zrobić. Jeśli Agnecie zależało na swoim zniewolonym poprzedniku i Alysie to rozdzielenie obojga było tym głupim ruchem, który niestety należało wykonać. A mistrzem głupich decyzji w tej drużynie był właśnie Kamyk. W dodatku w przeciwieństwie do Dornijczyków znał te lasy wystarczająco by się w nich nie zgubić. No i jego brak nie nadwerężał misji dyplomatycznej. Septa nie będzie musiał być trupem. A Erland powinien właściwie rano podziękować Skadnie… Ciekawe. Ostatnio jak tu nocowali to mu się strasznie fajna dupa śniła...

- Konie w dobrym stanie… Dwa dni drogi. Kto wie skagu? Może się jeszcze okaże, że obaj jesteśmy prawdziwymi ludźmi Nocnej Straży.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 14-11-2013, 22:58   #163
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Zarówno pyłu jak i bluszczu postanowiła zebrać tyle ile da radę. O ile pierwszy składnik można było łatwo zamknąć w słoikach czy bukłakach, o tyle zabranie drugiego wymagało już przygotowań. Przygotowała na bluszcz kilka solidnych impregnowanych worków. Przepakowała własne zapasy suszonego mięsa, twardego chleba i kaszy, o kolejne worki poprosiła Willama.

Ścinała pędy w samotności, zostawiając przed sobą oddział wron, bo zadziwiająco łatwo było dziś zostać samej, za kolumną jeźdźców. Tytus wycofał się, gdy tylko kazała mu spadać, Urreq cały skupiał się na zadawnionych resentymentach.

Nie miała pewności czy roślina zachowa swoje właściwości, ale wykorzystywała szansę, którą dał jej los. Zabrakło jej cierpliwości do prawdziwej ostrożności, choć pracowała w rękawiczkach. W rezultacie przytroczyła do juków trzy worki zielonego bluszczu. Mimo że wcześniejsze wydarzenia wskazywały, że układ nerwowy koni nie reaguje na toksynę, wysmarowała nozdrza Białej żółtym pyłem. Klacz patrzyła na nią z politowaniem.

Zniszczoną podróżną suknię zmieniła, gdy tylko wszyscy odzyskali jasność umysłów. Była wtedy niezwykle spokojna. Bez wahania wyciągnęła z bagaży swój najdroższy strój, karminowa suknia, ze sztywnym wysadzanym perłami gorsetem zajmowała zbyt dużo miejsca. I teraz, w środku dziczy, Alysa Qorgyle paradowała w myryjskim aksamicie, z głębokim dekoltem w kształcie serca, szeleszczącej koronkami z Bravoos. Sprawiało to jej absurdalną satysfakcję. Rządziła nią ta sama pospolita potrzeba destrukcji, która Hwarhenowi i Urregowi kazała brać się za łby. Zresztą potem, na postoju, Alysa przyglądała się Skaagosom z zazdrością.

Postój Septa zarządził wcześnie. Dojechała do grupy ostatnia. Sama rozsiodłała konia, sama sprawdziła kierunek wiatru i sama wybrała na obsypane jesiennymi kolorami drzewo, na które wdrapała się, żeby do solidnej gałęzi przywiązać niebezpieczne pakunki.

Opatrzyła tych, którzy czuli taka potrzebę. Hwrahen, Urerq i Kamyk, każdy oddzielnie i każdy z identyczna miną i w taki sam sposób, oświadczyli że nic im nie jest. Kamykowi nie darowała. Obejrzała zatrutą wcześniej ranę. Tytus natomiast znał ją na tyle, żeby nie oponować. Założyła swemu przybocznemu na opuchnięty nos nasączone ziołami opatrunki. Podobne przygotowała na żebra Iowretha. Przez chwilę z czystej, okrutnej ciekawości chciała poprosić Harlena, żeby pozwolił obejrzeć jej plecy, zrezygnowała, bo podszedł do niej Willam Snow. Na jego słowa w pierwszej chwili wzruszyła ramionami. Była zmęczona i zła, a ten zarządzi jeszcze jakąś naradę. Jakby było, o czym gadać. Dopiero, gdy skończył uświadomiła sobie, że niczego nie ma zamiaru mu wybaczyć.
-Nie byłeś sobą więc „przepraszam” nie przejdzie ci przez gardło? Mógłbyś chociaż się zaczerwienić, albo spuścić wzrok. Nie podoba mi się twój brak wyrzutów sumienia. Trzymaj się ode mnie z daleka. -mówiła cicho, dobitnie i patrząc mu prosto w oczy.

***

Zaś rano najpierw zaklęła. Raptem kilka razy. Dosadnie ale niezbyt wymyślnie. A potem niespodziewanie szybko uspokoiła się. Sprawdziła jedynie, czy Kamyk zabrał i proszek. Miał większe szanse niż ona. Podjął właściwą decyzję.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
Stary 16-11-2013, 10:26   #164
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
Erland przyglądał się walczącym Hwarenowi i Urregowi z niedowierzaniem i rosnąca wściekłością. W końcu nie wytrzymał, podniósł się i ryknął na obu w wspólnej mowie:
- Wystarczy!!!

Odpowiedziały mu dwa wściekłe sapnięcia. Dwie pary przekrwionych z wściekłości, zmrużonych jak ślepia atakujących wilków oczu obróciły się w stronę kapłana. Piersi wojowników unosiły się w ciężkich oddechach. Pięści poszły w ruch, ze wzmożoną siłą, po tej krótkiej przerwie na odpoczynek i wysłuchanie, czy Erland nie powie czegoś, co może być wolą bogów…

Pięść Hwarhena nagle wystrzeliła w przód i zderzyła się z gębą Rorka. Urreq bluznął fontanną krwi z ust i oddał z rozmachem. Znowu zamarli, popatrując na Erlanda w oczekiwaniu.

- Bezużyteczne mięso! Może od razu rzucie się do rzeki. Przynajmniej nie będę musiał was pouczać.
- Lepiej wyjaśnić od razu, niż dusić w sobie jak śmierdzący pierd - oznajmił pogodnie Hwarhen.
- Lepiej użyć raz w życiu rozumu by wiedzieć kiedy jest czas na wyjaśnianie takich pierdów i w jakim towarzystwie. Chcecie walczyć, poczekajcie trochę a będziecie mieć aż za dużo okazji.
Hwarhen wzruszył ramionami. Urreq gapił się tępo. Rozmowa toczyła się w języku dla niego obcym, nie wyrozumiał biedak ani słowa.
- Bogowie chcieli, by my się potłukli - Bez Żony wskazał na odległy wylot drogi. - To i się trochę potłukli. O co ten rwetes? Czy ty aby nie dołączyłeś do Wegetusa? No wiesz, Erland… tego wariata, co żyje u Harlene’ów. Tego, co twierdzi, że powinniśmy jeść tylko szczawik i dziką marchew, bo żarcie mięsa burzy krew i myśli.
- Grozi nam wojna Hwarhenie i jesteśmy ścigani. Nie potrzebuję połamanych palców, wybitych zębów i innych przyjemności.
Młodszy Crowl wytrzeszczył oczy ze zdumienia i potarł dłonią kiełkującą nową brodę.
- A bo to nam pierwszyzna, takie przyjemności? A bo to wojna, klanowa czy z inszymi, pierwszy raz się nam przydarza? My nie prawiczki w tych zapasach, Erlandzie - zamilkł, by dodać po skagosku: - Co cię ugryzło?*
- Nie wiesz czym jest gniew naszego Boga. Nie stałeś wśród trupów jego najbliższych błagając o życie twojej mlecznej siostry. Myślisz Hwarhenie, że co spotka klan Crowl, jeżeli Mourad przegra? Kto zostanie oskarżony o zdradę. Sądzisz, że inne klany nie skorzystają z zaproszenia? Jeżeli sądzisz, że czeka cię zwykła wojna klanowa to jesteś naiwny. Cokolwiek się wydarzy odmieni Skagos na zawsze - odpowiedział również po Skagosku.

Hwarhen nie odezwał się więcej. Jednak każdy mógł dostrzec, że oblicze brata mlecznego Skagijki z kurhanu, dotąd pogodne, zasnuły ołowiane chmury. Z oczu Bez Żony wyglądała już tylko powaga.

- A ty pilnuj Alysy skoroś przysiągł jej bronić - powiedział do Urrega, po czym zwrócił się do Wron we wspólnej mowie - Przedstawienie skończone, zajmijcie się własnymi sprawami.

- Ale co to było? - chciał wiedzieć Urreq. - Słyszałem głosy! - zaparł się i walnął pięścią w pierś, by podkreślić wagę swych słów i ich prawdziwość wielką.*
- Powiedziałem by się zajęli swoimi sprawami. Tylko i aż tyle.
Rork wykrzywił się niemiło.
- Tam - wskazał na wylot drogi - co to było tam?! - ostatnie słowo było krzykiem, zdradzającym nie tylko gniew, ale i coś gorszego. Bezradność i bezsilność, jakie rodzą się z niezrozumienia i niewiedzy.
- Demony Urregu. Demony ukryte w każdym nas. Twoja pani powiedziałaby, że trucizna… ale ja wierzę, że to coś więcej. W każdym z nas jest zło, zło które ujawnia się na tej drodze. Nie wiem co na niej słyszałeś lub widziałeś, ale mogę ci zdradzić, że ja widziałem córkę Niedźwiedzia. Tak piękną jak w wiosenne noce, gdy swym śpiewałem rozpraszała smutki Crowlów. Chciała bym ją pomścił, bym zabił przeklętego Iorwetha. Spotkałem też Moruad Magnar, która powiedziała mi, że każdy Skagos szanuje swoją krew. Zatem Urregu czy powinienem rzucić się do Iorwetha i dobić go? Nawet dla starca nie powinno być to problemem?

Urreg nic nie odpowiedział, czy to nie wiedząc co odpowiedzieć, czy też nie chcąc urazić kapłana.

***

Nowo przybyły okazał się równie dobry w sztuce dyplomaci co Kamyk i postanowił na dzień dobry obrazić Erlanda. Przy okazji Snow, kolejny raz, udowodnił, że mianowanie go dowódcą jego grupy było błędem Pająka. Nie nadawał się do tego, nie był ani charyzmatyczny, ani nie próbował zjednać sobie grupy. Nie miał też żadnego planu, nie potrafił w żaden sposób przejąć inicjatywy. Właściwie to wyglądał na kogoś kto został wpakowany po uszy w gówno i zamiast z niego wyjść to próbuje sprawdzić jak głęboko jest dno. "Rób co chcesz" stwierdził Erland, ale z jego ust:
- Jeżeli próbujesz mnie obrazić to musisz się postarać bardziej - odparł Erland. - A i tak nie pobijesz mistrza Kamyka. Poza tym... tak jak nie mam czasu zajmować się dwoma skagoskimi kogucikami, tak nie mam czasu i chęci uczyć cię manier. A teraz, skoro nie macie nic ciekawego do powiedzenia, pozwólcie, że zastanowię się co może planować Agneta Harlen. I co do tego wszystkiego ma Skadna.

Erlandowi brakowało powietrza i czuł się źle, ale wiedział, że musi zebrać myśli, że musi zapytać się o dalszą drogę, musi znaleźć to co mu uciekało. Liczył, że spotka Skadnę raz jeszcze, że będzie mógł zadać jej kilka pytań i uzyskać odpowiedzi.

Odszukał najstarsze drzewo w okolicy i ukląkł przed nim. Wyrysował okrąg i naniósł nań stare runy, mowę pierwszych ludzi. A potem zaczął się modlić, wprowadzając się w głęboki trans. Świat przestał się liczyć, dyskusja toczona przez Wrony przestała się liczyć, było tylko tu i teraz. A potem nadeszła wizja.

Pierwszy przez szepty przebił się wściekły głos, warczący jak wilk:
- ... odebrać, co nam ukradziono!
Wszedł z nim w dialog zgryźliwy głos starej kobiety:
- Ukradziono, podarowano, a może sprzedano... to było wieki temu! Kogo to dziś obchodzi?
- To należy do nas!
- To należy do Straży!

Setki głosów zmieszały się we wrzaskliwym sporze, który narastał i narastał, coraz częściej mieszał się ze szczękiem oręża, aż utonął w bitewnym zgiełku. Gdy Erland już myślał, że uszy mu eksplodują, od krzyku, brzęku, kwiku koni i jęków konających, wszystko ścięła mroźna cisza zimowej nocy.

- Powiedz ognistej głowie, że przyjęliśmy dar – rzekło do niego nagle drzewo głosem bez emocji, bez płci i bez wieku. - Krew za krew. Ale życie za życie.

Głos płynął gdzieś spomiędzy liści. Rozpaliły się tam na jedno mgnienie oczy zielone jak ułomki amazonitu, by zaraz przygasnąć. Uszu Erlanda dobiegł jeszcze szelest, a potem zaległa cisza. Nic więcej się nie stało; tylko serce ukuło Erlanda, gdy zdał sobie sprawę, że to co miała Agneta Harlene mogło zadecydować o losach Moruad, Wron i dzikich.

***

Mina Erlanda robiła się coraz bardziej marsowa, gdy Hwarhen opowiadał co się działo, gdy kapłan modlił się do starych bogów. Siedzieli na uboczu przy niewielkim ognisku, które rozpalił młodszy z Crowlów. Skoro ich zdanie, rada, prośby i groźby by jednak ciągnąć byłego wodza Harlene na Długi Kurhan nie zostały wysłuchany, podobnie zresztą jak prośba Erlanda by się nie rozdzielać, bo nic dobrego z tego nie mogło wyniknąć, nie było sensu udawać, że obie grupy mają wspólne interesy. O ile potrafił, przynajmniej częściowo, zrozumieć pobudki którymi kierowała się Alysa, o tyle uporu Snow'a by nie liczyć ich głosu zrozumieć już nie potrafił. Nie było więc sensu udawać, że łączy ich coś więcej niż kierunek jazdy, wiedza o potwornym mordzie we Wschodniej Strażnicy. Może jeszcze troskę o to by córka Pająka dojechała na Kurhan łączyła obie strony. Poza tym była przepaść.

- Idź i powiedz Ognistogłowemu, że jego dar został przyjęty przez Dzieci Lasu. Niech jednak pamięta te słowa "krew za krew. Albo życie za życie".

Gdy młodszy Crowl znikł w cieniu, Erland wyjął torbę i przystąpił do realizacji swojego planu.
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.

Ostatnio edytowane przez woltron : 17-11-2013 o 00:45. Powód: likwidacja "*"
woltron jest offline  
Stary 20-11-2013, 13:48   #165
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Tygon





Poszczęściło mu się u podnóża gór... tak, to było szczęście. Samotnemu w głuszy łut szczęścia czasem był jedynym, co mogło uratować dupę. Jakaś mała drobnostka, jeden krok w prawo lub w lewo czynił różnicę, był tym włosem rozciągniętym pomiędzy życiem a śmiercią.

Tygonowi się poszczęściło. Nie mógł polować, to zbyt by go opóźniło, mógłby zostawić ślady... a jednak bez mięsa słabł, nie da się długo pociągnąć na jagodach. Łup cieniokotów uratował mu życie. Martwy koziołek leżał w skalnym załomie, zmrożony do kości. Wiele z niego nie zostało, ale dość dla przywykłego do trudnego życia Tygona. Myśliwy powycinał resztki mięsa, a na koniec rozłupał kości i wyssał zimny szpik.

I tylko jedno go w tym niepokoiło, mimo że pełny żołądek napawał dobrymi myślami. Sposób, w jaki znalazł truchło koziołka, resztki zdobyczy cieniokotów. Ten łut szczęścia... a może coś innego, coś więcej, coś ponadto, co można było postrzegać zmysłami, nawet tak wyostrzonymi jak u starego, doświadczonego łowcy, jakim Tygon był i jakim Tygon umrze.

Nie mógł dostrzec łupu cieniokotów znad strumienia, którego brzegiem podążał. Nie mógł podążyć za śladami, bo tych drapieżcy nie zostawili na kamienistym gruncie, a krew ofiary przykrył padający w nocy śnieg.

Przeszedłby obok i nawet by nie wiedział, że mógł się posilić...

Ale tak się nie stało.
Poczuł palce oplatające jego pierś. Poczuł oddech między łopatkami i zapach ziół.
Potem coś ścisnęło jego głowę w mocarnym uścisku, w uszach coś zadudniło głucho, aż do bólu. Serce tłukło jak szamańskie bębny.

Usłyszał śpiew. To Qeraha nuciła, nie rozróżnił słów, ale odwrócił się, by zobaczyć żonę... Musiała jakoś się wyzwolić, jakoś go dogonić... jakoś. Przecież inaczej nie dałoby się tego wyjaśnić.

Nie zobaczył jej. Brzeg strumienia spływającego ze zbocza góry był cichy i pusty... ale właśnie wtedy zobaczył krew na kamieniu, małą plamkę... Poszedł się przyjrzeć z bliska i tak znalazł mięso.

I gdy tylko dotknął martwego koziołka, szept w jego głowie zamilkł, znikło i wrażenie, że ktoś go dotyka, że ktoś tu jest razem z nim, jednym z nim oddycha powietrzem.

Znów został sam.

***


Musieli znaleźć jego trop gdy już zszedł z gór... może mieli zmiennokształtnego, może tropiciela równie wprawnego jak Tygon, a może po prostu mieli szczęście.

Mieli też konie, mieli przewagę i mieli psy. A psy miały już trop Tygona, już biegły jego śladem. Las wypełnił się triumfalnym jazgotem sfory. Jednooki nie miał wątpliwości, że łowcy Raymunda odwołają psy. Nie... pozwolą im rozszarpać go na strzępy.

Dlatego biegł, choć miał świadomość, że bardzo trudno będzie mu zgubić pościg.

Nagle las zrzedł i przed Tygonem rozpostarła się szeroka, pusta przestrzeń, uderzająca bielą świeżo spadłego śniegu. Do ściany lasu po drugiej stronie było za daleko. Zgonią go konno, dopadną. Albo ustrzelą z łuku i pozwolą dorwać psom.

Dyszał ciężko, próbując uspokoić myśli. Wtedy dwa ciemne punkty na polu bieli poruszyły się.


Dwa młode dziki baraszkowały w płytkich zaspach, goniły się, trącały pyskami, chrząkały radośnie. Jakby życie było tylko zabawą, jakby zima i śmierć miały nigdy nie nadejść. Tygon już miał szarpnąć głową w tył, obaczyć, czy pościg blisko...

Poczuł palce oplatające jego pierś. Poczuł oddech między łopatkami i zapach ziół.
Potem coś ścisnęło jego głowę w mocarnym uścisku, w uszach coś zadudniło głucho, aż do bólu. Serce tłukło jak szamańskie bębny.

Dziczy bieg, trel ptasi
Pozwól się zobaczyć


W uszach rozbrzmiała mu piosenka, wyśpiewana szemrzącym głosem żony. Potem szept utonął w ryku wodospadu, dudnieniu jego własnego tętna. Ostrożnie rozejrzał się wokół siebie.

Na gałęzi świerku obok siedziała sikorka. Przekrzywiła łepek, zaniosła się zaciekawionym ćwierkaniem... i uciekła.

A dziki już się nie bawiły. Jeden stał nieruchomo, patrząc w stronę drzew, w których ukrywał się Tygon. Drugi szedł pomału w jego stronę, kołyszącym się krokiem, mrużąc małe, krótkowzroczne oczka.

Engan


- Taaaaa? - nie dowierzał Kamyk. Był niemal pewien, że Iorweth podpuszcza go wrednie, by zobaczyć, jak Engan ryje w ziemi jak locha za żołędziami.
- Tak – potwierdził z westchnieniem Harlene. - Tam jest jedna, a pod brzozą druga.
- I niby skąd to wiesz?
- O tej porze roku – trawa wokół jest zieleńsza i wyższa. A zimą – mniej śniegu. One rodzą ciepło – odparł wyczerpująco skagoski wódz i potarł czoło związanymi dłońmi. Kamyk nie dał mu wypocząć, zerwał go mocno przed świtem, by odejść daleko, nim tamci się obudzą... pod oczami Skagosa rozlały się już fioletowe sińce. Łatwo się zmęczył, słabiak... widać, że Skag nie może być prawdziwym człowiekiem z Nocnej Straży. Ale mimo wszystko miał sporo wiedzy, i to takiej cennej.

Na przykład, jak znaleźć słodkie bulwy ukryte pod ziemią... Dzicy strzegli tej wiedzy uparcie, a mogłaby ocalić życie niejednego zwiadowcy. Iorweth przymknął oczy i zdawał się drzemać w siodle. Kamyk zlazł z konia i zagłębił nóż w ziemi, w miejscu wskazanym przez Skaga. Natrafił na opór, a gdy wyjął nóż, na ostrzu prócz ziemi dostrzegł białawy, słodko pachnący sok. Harlene nie kłamał... i podzielił się tą wiedzą ot tak, za darmo. To było podejrzane.

Iorweth okazał się zaskakująco mało uciążliwy w drodze. Jechał w milczeniu, głównie drzemiąc w siodle. Na postoju podzielił się z Kamykiem doświadczeniami ze swoich przygód z klanami, a konkretnie ich ładniejszą połową. Otóż, zdaniem Iorwetha, wszystkie kobiety Flintów i Liddle'ów śmierdziały owcami, a wszystkie niewiasty Wullów rybami i zjełczałym tranem. Co ogólnie, wywodził Iorweth, i tak czyniło je bardziej atrakcyjnymi od przeciętnych Skagijek, cuchnących zaduchem z jaskiń, uwięzionym na wieki powietrzem.
- Ludzie, co się rodzą i żyją w jaskiniach, śmierdzą. I cierpią na tragiczny uwiąd fantazji. To przez tę górę nad głową, co im gniecie myśli, miażdży je na pył...

Kamyk miał wrażenie, że w którymś momencie jego jeniec przestał mówić o dupach, a zaczął o czymś poważniejszym. Chyba o polityce...
Ale Iorweth nie pociągnął tematu, wyciągnął się jak długi na ziemi.
- Zgasiłbym ogień – mruknął jeszcze na granicy snu, nie otwierając oczu. - Tu jest jednorożec. Gdzieś w pobliżu...
- Nic nie słyszałem – Kamyk potrząsnął ramieniem Skaga.
- Ja też nie – Iorweth otworzył z niechęcią jedno oko. - Ale czuję, jak śmierdzi. Mam bardzo wrażliwy nos... Zgaś ogień i daj mi spać, wrono. Jestem zmęczony.

Kamyk posłuchał. Siedział jeszcze trochę, wypatrując oczy w noc. Potem też zasnął.


- Obudź się.
Najpierw słowo. Potem szturchnięcie, w nogę. Kamyk zerwał się, z siekierką w dłoni.

Nie było nikogo prócz nich. Noc była ciemna jeszcze i cicha, tylko gdzieś w cierniowych zaroślach zaśpiewał smutno przebudzony ptak. Iorweth siedział oparty plecami o kłodę. Jego twarz bielała w ciemnościach, dziwnie mokre włosy oblepiły czaszkę, błyszczały szkliście szeroko rozwarte oczy.

- Nie wiem, czy mnie dotargasz do waszego wroniego gniazda – wychrypiał Skag wolno, jakby każde słowo sprawiało mu ból. - I nie powinieneś mnie dotykać. Nie żebym zapłakał nad twoim trupem, ale... to może być jaka zaraza... - zaniósł się kaszlem, a potem długo nie mógł złapać oddechu. - Albo ktoś mnie otruł...

Kamyk parsknął na dziejące się szopki. Szczwany lis pewnie chciał spowolnić ich marszrutę, albo bogowie wiedzą, co jeszcze miał na celu. Ale gdy dotknął czoła jeńca niemal krzyknął. Iorweth był rozpalony jak piec.

- ... w każdym bądź razie, wrono, umieram. Bądź człowiekiem i spal mnie, jak wyciągnę nogi.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 20-11-2013 o 15:58.
Asenat jest offline  
Stary 22-11-2013, 08:37   #166
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
Krew


Morghane Cray patrzył. Świat zmalał do rozmiarów polany, a potem już tylko pozbawionego życia ciała Jorana Lannistera. Crayowi wydawało się, że gotująca się w jego żyłach krew rozsadzi go od środka, że jedno uderzenie jego serca brzmi niczym dzwon rozdzierający ciszę poranka, że jego gniew obudzi demony.
Wszystko działo się nieludzko powoli. Dłoń dzikuski naciskała na jego obnażone zęby. Postaci na polanie poruszały się, jak muchy w smole. Wiotki kopał ciało. Gdzieś nieopodal w poszyciu buszował królik. Północno-wschodni wiatr przynosił woń zimy. Cray sięgnął po łuk…
Najpierw poczuł przy uchu usta i gorący oddech. Potem chłód stali przyciśniętej do grdyki.
- Żywcem gnoja - tchnęła mu w ucho Alraun Rork. - Ty nie znasz skagoskiego, nie wiesz, co gadali. A mnie żadna można wrona nie uwierzy. Żywcem go...

Ciągle zaciskała mu dłoń na ustach. Ze skóry draśniętej nożem po gardle ciekła ciepła strużyna krwi.

- Jesteś ze mną czy przeciw mnie?

Na końcu grota strzały widział uśmiechniętą, promieniejącą satysfakcją z dobrze wykonanej roboty gębę Wiotkiego.

- A może wspólna krew cię woła, pchło?

Morghane słuchał jadowitych słów i cierpiał katusze. W porównaniu z jej wężowym językiem dotyk noża na skórze był niemal jak łaskotanie piórem.
Ta kobieta doprowadzała go do szaleństwa. Nie dość, że mu nie dawała, to jeszcze nie dawała mu zabić gnidy. Oddychał spokojnie, czuł jak bicie serca rozprowadza krew do jego członków.
Strzała świsnęła i utkwiła w pachwinie bestii. Jednorożec wpadł w szał.

Albo tak przynajmniej można było określić, przy dużej dozie dobrej woli, zmianę postawy bydlątka z "mam was i wszystko pod chwostem" na minimalne zainteresowanie tymi częściami składowymi świata, które akurat nie były żarciem.

Bestia ryknęła. Zarzuciła wielkim łbem i ruszyła przed siebie, tratując ognisko i robiąc sporo miłego oku zamieszania. Następnie bydlę ryknęło raz jeszcze, i poczęło czochrać się o pień świerku po drugiej stronie polany. Strzała trzymała się chwilę, a potem wypadła, co bestia skwitowała zadowolonym pomrukiem.

Alraun nie była zadowolona. Otwartą dłonią pacnęła Pana Craya w potylicę. Harlenowie już pokazywali sobie palcami krzaki. Alraun rzekła coś cicho do wojownika, co razem z nimi leżał w wertepie.

A potem wstała, uniosła włócznię w wyprostowanych rękach i wydarła się dziko pod niebo. Z chaszczy odpowiedziały jej ryki pozostałych Rorków. Skagijka zawinęła włócznię pod pachę i puściła się biegiem w dół. Harlenowie wrzeszczeli, Rorkowie wrzeszczeli... a Pan Cray był trzymany za kaptur żelazną barbarzyńską prawicą, która osadzała go na miejscu ilekroć próbował zrobić krok.

Cray nie bardzo się przejął nieudanym atakiem. Nie bardzo się przejął też pancerną łapą. Nie zamierzał biec na złamanie kartu między Harlenów i Rorków. Obawiał się, że za bardzo będzie go kusiło, by zobaczyć co Wiotki ma w środku, a musiał Alraun przynać rację. Musieli go mieć żywcem.
Naciągnął więc ponownie cięciwę i puścił kolejną strzałę, spokojnie pozbywając się kolejnych wojowników z najbliższego towarzystwa zdradzieckiego bękarta i mając go niezmiennie na oku.

Początkowo się wydawało, że Rorkowie rozniosą Harlenów na podeszwach. Wzięli ich w kocioł, z zaskoczenia, gołym okiem było też widać, że są wprawniejsi w wojennym rzemiośle. Borroq, Alraunowy braciaszek, wywijał toporzyskiem jak kosą i iście... flaki i odcięte kończyny latały w powietrzu, widok niezwykły a niecodzienny, Pan Cray był przekonany, że zdąży osiwieć, a w karczmach całego Westeros nadal będą mu ale stawiać by opowiedział o tym jeszcze raz.

Ale tego jednorożca, postanowił, to się wytnie z opowieści. W tej formie, panie dzieju, to nie może wcale pójść...

Dwóch Harlenów wdrapało się na zwierzaka. Jeden walnął go styliskiem topora po boku, a drugi, z dobrego, bo wysokiego miejsca, zaczął szyć z łuku. Bestia się rozpędziła. Rozdeptała na miazgę ciało Lannistera. Rozdeptała dwóch Rorków i dwóch Harlenów także. Chyba po prostu bestia kochała tratować i rozdeptywać.

Cray wciąż szył w Harlenów, jednocześnie roważając możliwości pozbycia się Jednorożca nie tylko z opowieści, ale też z rzecywistości. Bestia nawet pachwiny miała stalowe, co swoją drogą musiało straszliwie obcierać i odpowiadać za jej parszywy charakter.
Może więc oko? To byłby strzał godzien pieśni. Nawet by można wtedy zostawić ten pierwszy, nieudany - tak dla wartości humorystycznych. Gdy stwór się zatrzymał, zapewne knując coś wyjątkowo skurwysyńskiego, Cray napiął cięciwę i skupił wszystkie zmysły na jednej przekrwionej gale.

Działanie grupowe, działanie grupowe, głupie łajzy - nie wiedzieć czemu, w głowie Pana Craya rozbrzmiał upierdliwy głos starszego brata, który Morghane'a i jeszcze paru rekrutów dawno temu uczył, jak być dobrą wroną...

Pan Cray się do tych nauk nie przykładał, a Rorkowie w ogóle byli nieuczeni, skutki zaś były bardziej efektowne niż pokaz fajerwerków z okazji Dnia Imienia Króla Jegomości.

Gdy Pan Cray obrał sobie na cel lewą przekrwioną gałę, Alraun Rork włócznią dziabnęła jednorożca pod ogon. Skutek tego był taki, że bestia wierzgnęła potężnie, pysk obniżyła do ziemi, a strzała Pana Craya zamiast w oku utknęła bydlakowi tuż pod nozdrzami.

I chyba musiało zaboleć.

Z grzbietu zwierzaka zlecieli jak ptaszyny niebieskie jeździec i łucznik, a także i Alraun, która z nożem w zębach pięła się po boku, podciągając się na kudłatej sierści.

Bestia ryknęła, stratowała jeszcze paru wojowników i ruszyła prosto jak strzelił w las.

I wtedy Pan Cray zdał sobie sprawę, że Wiotki gdzieś wsiąkł.

Cray przeklął pod nosem. Przez ułamek sekundy był rozdarty. Ratować niewiastę? Czy biec za błotniakiem? Wahanie było jednak tylko pro forma. Podjął decyzję bez głębokiego zastanowienia. Alraun ratować mógł kto bądź, a błotniaka był w stanie wytropić, tylko on. A przynajmniej tak się przekonywał.
- Wiotki zniknął, muszę złapać trop - oświadczył skagowi i nie zważając na niego ruszył na około polany w kierunku, gdzie najprawdopodobniej zaszyło się to ścierwo.

Tedy i popędził, a za nim jego wielki nowy z woli Alraun towarzysz. Wiotki okazało się, że pocinał na piechotę, co w puszczy niekoniecznie było durnowatym pomysłem. Gdy Morghane siadł mu na ogonie, wspinał się właśnie na wielki pagór. Momentami lazł na czworaka i zbliżał się do szczytu.

Za plecami Morghane'a rozległ się wysoki świst. Rzut oka wystarczył, by się zorientować, że to smarkacz od Rorków, z dziesięć roków może liczący. W dłoni gówniarza założony na procę kamień kręcił szaleńcze młynki. Smark spojrzał pytająco na Morghane'a.

- Tylko nie w głowę - mruknął Morghane mając nadzieję, że chłopak zrozumie. Dla pewności klepnął się po nerkach. Miał nadzieję, że pocisk zatrzyma wspinaczkę wiotkiego, a może nawet sprawi, że się chłop ześlizgnie trochę niżej, ku otwartym ramionom Craya.
Błotniak nie ryzykował jednak, sam naciągnął łuk, planując przeszyć któreś w wiotkich kolan uciekiniera.

Kamień wielkości pięści pomknął nad głową Craya. Wyrąbał uciekinierowi w ramię, bowiem Wiotki akuratnie się obrócił, by obejrzeć, czy nikt go nie goni.

Pan Cray mógł sobie tylko pogratulować, że nie poszło to w łeb, bo siła uderzenia z procy okazała się tak duża, że Wiotki aż piruet zakręcił w miejscu. Chwilę później w udzie utkwiła mu strzała, a potem duży Rork i mały Rork zostawili Craya i popędzili dziko pod górkę.

Kajdany


Gdy cała robota była zrobiona, a Rorkowie zajęli się konsumpcją wrogóe, Cray poddał się melancholii i odwiedził przywiązanego do drewa jednorożca. Bestia spoglądała na niego z pobłażaniem i żuła coś, co nie powinno nadawać się do jedzenia. Gdy tak stali oboje mierząc się wzrokiem od radosnego ognista z ludzkim pieczytem przybyła Alraun z bukłakiem czegoś przyjemnego. Początkowo Cray słuchał jej wywodu jednym uchem, ale w miarę gadanie rosła jego fascynacja.

Alraun Rork próbowała go, na swój sposób, pocieszyć. Pod koniec, gdy zasugerowała żeby był mężczyzną prawie wybuchnął radosnym śmiechem. W końcu nie lubił nawet Lannistera. Był zły tylko dlatego, że Wiotkiemu udało się go oszukać. Nie znosił zdrajców. Ale nie było co ciągnąć tych fochów, zwłaszcza, że złoczyńca był schwytany i na jego łasce. Zamiast tego skierował nowo nabytą energię na kolejną próbę uwiedzenia skagoski. Uśmiechnął się szeroko i spojrzał na nią wreszcie odrywając wzrok od gruboskórnego jednorożca. Stał na tle ogniska, mógł czytać w jej twarzy, podczas gdy ona widziała tylko ogniki w jego oczach.
- Mężczyzną powiadasz, Alraun? - zamruczał, jak kot na zapiecku i zrobił krok w jej stronę. Zasadzał się na tłustą mysz. Już czuł jej smak na języku.

Zmierzyła go wzrokiem z niebotycznych wyżyn, jakie dawała jej przewaga wzrostu.
- Ta - odparła krótko, i wepchnęła mu w ręce bukłak z paskudztwem pędzonym na głogu. - Bądź mężczyzną. Napij się. Wyrwij z gnoja, co zabił twego brata, prawdę... razem z krzykiem. Potem, jak już będziemy wiedzieć... to decyduj, czy chcesz być mężczyzną czy wroną. Czy polecisz usiąść Pająkowi na ramieniu i krakać mu w ucho, czy idziesz z nami... To ścierwo szczuło klan Harlene przeciwko Moruad. Ten klan tu jest, w puszczy... a my, słodka ptaszynko, mamy dzięki tobie jednorożca...

Rozciągnęła usta w powolnym, leniwym uśmiechu.

Morghane zaśmiał się i pociągnął z bukłaka.
- Głuptas z ciebie, Alraun. Kuśki mi nikt nie urwał, żebym nagle przestał być mężczyzną, a kobietki od południa po północ zgodnie twierdzą, że w czerni mi do twarzy - stwierdził z przekąsem i jeszcze przez sekundę rozbierał ją wzrokiem - Ach, te nogi.
Szepnął do siebie i ruszył, nucąc pod nosem przaśną piosenkę, tam gdzie czekał na niego pobratymiec.
Wiotki miał zapłacić, za śmierć braciszka Lannistera, który po śmierci nagle stanął w Crayowej głowie po prawicy Ojca. Wiotki miał także zapłacić za Crayową frustrację i skagoską kokieterię, ale o tym się nie wspomni w pieśniach.

Parszywy wór leżał na boku, z kneblem wbitym głęboko w gębę. Oczy ledwie mu było widać spod opuchlizny, a palce prawej dłoni zwęglone do kości... Zrobili mu to dla samego bólu, nawet nie zadali żadnych pytań. Rorkowie co prawda, jak Morgane'owi wyłożyła Alraun, słyszeli o cywilizowanym sposobie prowadzenia wojen. Usłyszawszy, uznali je za zabawy godne niedorostków, a nie wojowników.

Wieść o tym, że Morgahhe będzie przesłuchiwał rozeszła się jak pożar. Bezpośrednio zainteresowani i ciekawscy widzowie, czyli w sumie wszyscy, rozsiedli się wokół w krzywym kręgu.

Wszyscy patrzyli... Wiotki patrzył Crayowi w oczy. Dłoń Alraun przemknęła po karku Craya szybko jak kuna, by zacisnąć się boleśnie na ramieniu.
- Zaczynaj.

Morghane westchnął, nie lubił gdy towarzyszyła mu widownia. Westchnął też ponieważ lubił, jak go głaskano, ale do tego nie zamierzał się nikomu przyznawać.
- Witaj, braciszku - co niewiele zmieniło w jego zwykłym nastawieniu. Nie miał zamiaru robić przedstawienia dla skagów. Miał zamiar dowiedzieć się, jak najwięcej od zdrajcy. Wiotki jęknął coś w knebel, tak że niemal oczy mu wyszły - Czekaj, bo jakoś nie dosłyszałem... Jakże oni cię tu traktują, braciszku!
Morghane przydepnął chudzielca do ziemi i rozciął knebel.
- To co mówiłeś?

Zza pleców słyszał, że Alraun i jeszcze ktoś tłumaczą jego słowa. Zdumiała go panującą poza tym szmerem jego słów odbitych w skagoskiej mowie cisza. Nikt się nie odezwał, nikt się nie zaśmiał.

Wiotki napluł na ziemię, a Cray zrozumiał. To miał być sprawdzian i dla niego, po której jest stronie, kogo popiera... Rorkowie patrzyli, a w oczach niektórych jasno mógł wyczytać, co go spotka, gdy nie dorośnie albo nie doskoczy do dość niejasnych kryteriów tego, co Skagosi uznawali za honor i lojalność. Wieprz wylądował z łopotem skrzydeł na grzbiecie jednorożca. Bestia nie zwróciła na to najmniejszej uwagi.

- Nic, co byś zrozumiał, po pięciu latach żarcia przy pańskich stołach - wycedził mu Wiotki przez połamane zęby. - Wracaj wylizywać między nogami swoje parchate dziwki, tylko do tego się nadajesz.

Wiotki był taką pożałowania godną ścierą. Malutkim człowieczkiem z zapadniętą klatką piersiową. Śmiertelnie blady spoglądał na niego wzrokiem wypranym z poczucia więzi, szacunku i właściwie wszystkich innych emocji, oprócz pogardy. Gdyby nie ona, jego ton byłby całkowicie bezbarwny.

Morghane był miły, przyjazny, przychylny, a nawet odrobinę zafrasowany tragicznym losem Wiotkiego - Niewiele nas łączy, jednak zawsze coś. jeżeli czerń cię już nie obchodzi, to przynajmniej więzy krwi. A może na to też już nie zważasz?

- Ja mam rozkazy - przesłuchiwany wycedził ledwie słyszalnie, ale Alraun coś tam dosłyszała, i coś tam ziomkom tłumaczyła. - A ty co masz? Jak zwykle tylko za pełnym kielichem się snujesz i za dupami... bracie...

Wykręcił głowę i chciał napluć Crayowi na buty, ale ocharchał sobie tylko brodę.

Cray wznosił się na wyżyny opanowania. Nie wykrzywiał się z politowaniem, ani nie szczerzył w gniewie, ani nawet się nie śmiał.
- Ja mam tylko kilka zasad. Bardzo mało - przyznał. W rozmowie dobrze było przyznać się do słabości - Ale jedną z nich jest nie zabijanie towarzyszy, braci... - Morghane mówił cicho - Pomóż mi zrozumieć. Jestem tutaj jedynym, który nie chce cię rozpruć - nie tak od razu.

- Nie zamierzam gadać o tajemnicach Straży - wysyczał Wiotki - z lekkoduchem, gdy wrogowie Muru słuchają.

Mówił cicho, ale Alraun usłyszała. I oczywiście, przetłumaczyła. Nad dzikimi mordami Rorków najpierw przetoczył się pomruk niezadowolenia, a potem ryk gniewu. Z szeregu wyskoczył jakiś wojownik i ruszył ku Crayowi i Wiotkiemu. Borroq zdzielił go zaraz w zęby, ale robiło się gorąco, coraz goręcej…

Cray jedynie kątem oka obserwował wzrastające wśród Rorków niezadowolenie. Póki co sytuacja była opanowana, ale musiał się śpieszyć.
- Zapomnijmy na chwilę o tych rozkazach. Nawet o tym skąd je bierzesz, o ile nie z dupy. Joran Lannister? Klan Rork? Wrogowie straży? Muru? - mruknął - Wybacz jeżeli nie chce mi się w to wierzyć. Skagowie, skagami, ale Joran? Złoty dowódca? Cóż on uczynił wrogiego, że zarżnąłeś go dla Harlenów?

- A o tym, że się za plecami Beetleya dogaduje z dzikimi i marzyło mu się bycie Królem na Murze to słyszałeś? Nie? A o tym, że mordował braci podczas buntu w Czarnym Zamku słyszałeś?

Coś tam Cray słyszał, ale po części niedowierzał, a po drugiej części zdawało mu się, że jest w tym coś więcej, w co nie chciał się zagłębiać. Jak mawiała babka, im głębiej w bagno, tym więcej gówna. Teraz niestety Morghane znalazł się zupełnie niechcący w kupie łajna. Łajno miał w oczach, łajno miał w ustach o łajno miał w uszach. Westchnął i splunął. Na co mu przyszło, żeby się plątać w rozgrywki między czarnymi braciszkami? Nie do takiej straży się zaciągnął. A przynajmniej nie chciał w to wierzyć.

Jednak dowody były niezbite. Lannister zginął z ręki Wrony, z rozkazu Wrony, dla szeroko pojętego dobra ogólnego wroństwa. Za Wiotkim stał Beetley, źle że Alraun usłyszała to imię, ale było już za późno.
- Wiesz więcej ode mnie. Joran Lannister zdradził Straż - odparł Błotniak - Ale skąd te targi z Harlenami? To też rozkazy Beetleya?
Morghane miał dziwne przeczucie, że nie jednemu braciszkowi śniło się zostanie Królem na Murze.

- Lisy Skagos - Wiotki wydął opuchnięte wargi. - Harlenowie są jak proporzec na wietrze. Idą za każdym podmuchem, trzymają z każdym... póki nie zerwie się wichura. Wtedy trzymają z najsilniejszym. Zawsze tak było, zawsze tak będzie. Tak naprawdę patrzą tylko na siebie.
Jeniec rzucił szybkie spojrzenie w bok. Alraun przesunęła się troszkę... stała teraz niedaleko Craya, ramiona skrzyżowała na piersi, twarz miała kamienną i niewzruszona jak pośmiertna maska, ale w jej oczach pobłyskiwało coś gwałtownego i dzikiego.
- Jednak dążmy do sedna, bo mi krew do palcy przez te więzy nie dopływa i jeszcze mi zgniją... - kontynuował Wiotki tonem człowieka potwornie zmęczonego uczciwą pracą. - Jak dopuścisz do mojej śmierci, będziesz odpowiadał... nie tylko przed Beetleyem. Przed Starym. Masz tego świadomość, czy też nie za bardzo? Możesz też nie pamiętać, że Trzy Żądła to wredny skurwiel... ale Pająk jest dużo, dużo gorszym draniem...

Cray uśmiechnął się pobłażliwie. Wsparł głowę na dłoni, a łokieć na kolanie.
- Wiotki - tsyknął Cray z rozbawieniem - Grozisz mi zamiast błagać? Trzech Żądeł tu nie ma, Pająk, choć sieci ma rozległe też nie wisi na żadnym drzewie. Jesteś tu tylko ty i tylko ja jestem gotowy cię wysłuchać. Powiedz mi dlaczego Joran Lannister musiał zginąć w tym zagajniku zamiast stanąć przed sądem? I dobrze zastanów się nad odpowiedzią, bo coś mi się zdaje, że zdrętwiałe palce będą twym najmniejszym problemem, bracie

- Bo, kurwa, bracie, legendy publicznie macza się w gównie tylko w ostateczności - wysyczał Wiotki.

Cray pokiwał głową i jego uśmiech poszerzył się niebezpiecznie.
- Coś tak właśnie myślałem. Coś mi się tak właśnie niestety wydawało, że to taka będzie zabawa - prychnął pod nosem z sobie tylko znanego powodu. Nie wszystkimi myślami musiał się przecież dzielić a zwłaszcza nie takimi, w których więcej było kurwienia niż wartościowych treści - I co teraz, Wiotki? Jakie jeszcze miałeś interesujące rozkazy? Co byś teraz zrobił, gdybyś mógl iść wolno? Może cię zastąpię w obowiązkach, co?

Były zastępca nieżyjącej legendy Straży wzruszył ramionami na tyle, na ile pozwalały mu więzy.
- Pochowałbym Jorana... ale zdaje się, że już go spalili. Wróciłbym do Wschodniej, zameldować się Trzem Żądłom. Jak to było ustalone…

Cray westchnął z rozmażeniem.
- I pewnie zasiadł byś przy trzaskającym ogniu, u boku swych braci i napiłbyś się z nimi wina i podzielił chlebem i pieczystym, a potem poszedłbyś spać i nic nie ciążyłoby ci na duszy - Morghane wzruszył ramionami - Szkoda, nie? Że okazałeś się za głupi na swoje buty. Jakie Beetley ma plany wobec reszty Skagów?

- Nie znam żadnych planów - zdenerwował się Wiotki. - Wykonuję rozkazy góry, do cholery!

Alraun stała obok Craya. Wielce niepokojące było to, że nie zauważył, kiedy się przysunęła tak blisko, że niemal go dotykała ramieniem. Wielce niepokojące było to, że nie widział jej skrytych pod skórami rąk. Wielce niepokojąca była jej kamienna twarz. A dziwne dla odmiany i budujące mimo wszystko było to, że nie tłumaczyła już ziomkom krakania dwóch wron... ten drugi Rork też nie…

Cray przeanalizował ów niepokój, który zawładnął jego krwią. Jeżeli chciała go zabić, to nie był w stanie jej przeszkodzić. Mógł walczyć, ale otoczony przez tłum Rorków nie zdołałby uciec. Postanowił więc nie brać pod uwagę tego scenariusz.
Spojrzał na nią z zastanowieniem. Nie, chyba nie była na tyle głupia.
- No więc jest bezużyteczny, co chcesz z nim zrobić? - zapytał. Nie chciał zabijać Wiotkiego, tylko dlatego że nie lubił wykonywać egzekucji przy gapiach. Nie miał jednak zamiaru puszczać go wolno. Zdał się więc na osąd Alraun Rork, która była w tej chwili natchnieniem i koszmarem zarazem. Nie lubił takich poważnych sytuacji, ale jakoś żaden zgrabny żarcik nie przychodził mu do głowy.

Wpierw obrzuciła go taksującym spojrzeniem z góry. Potem nachyliła się sztywno do Crayowego ucha, owionął go zapach jej potu, znowu błysnął mu kolczyk, grudka krwi, czerwona gwiazda.
- Wierzysz mu czy chcesz wierzyć?
Uniosła rękę. Ucichły szepty wśród wojowników.

Cray siedział przez chwilę w bezruchu obserwując żałosne zjawisko jakim jawił się obecnie Wiotki. Westchnął.
- Moja śliczna Alraun, lubię dotyk twych ust na moim uchu, ale to nie czas na zaloty - Cray stęknął, trochę ze starości, trochę z żalu, że zmuszony jest odtrącić skagoskę i wstał, rozprostowując kości - Żądasz dziwnych rozgraniczeń, cóż za różnica między wierzę, a chcę wierzyć? Zdaje się, że mam słabe pojęcia w skagoskiej filozofii.

Sięgnął karku i zaczął rozmasowywać skurcz, który zakradł się tam niepostrzeżenie.
- Daleki jestem od tego by wierzyć każdemu słowu tego tutaj mac fraochÚn ar - Morghane skrzywił się, używał mowy starców tylko wtedy kiedy był naprawdę przybity i zirytowany - Ale wiem, że ktoś za nim stoi. Może ci, o których wspomniał, a może prawda w tym co mówił miała ukrywać kłamstwa.
Wreszcie coś w karku strzyknęło i Cray zamruczał zadowolony. Ponownie spojrzał na pobratymca, unikając palącego wzroku Alraun.
- Nie mam dowodów, jestem w tych stronach zaledwie od kilkunastu dni i nigdy nie grzebałem się w polityce. Jedno wiem, nie podoba mi się to jak zginął Joran Lannister. Nie podobają mi się potajemne targi z Harlenami o życie i śmierć. Będę więc niezmiernie szczęśliwy widząc, jak Wiotki umiera.
Wzruszył ramionami i uśmiechnął się krzywo w końcu podnoszac wzrok by spojrzeć na dzikuskę.
- Ale to wasz więzień, róbcie z nim, co chcecie.

Wisiała mu na ustach twardym, nieustępliwym spojrzeniem.
- Ty naprawdę nic nie wiesz - nawet teraz głos jej nie złagodniał. - O niczym nie masz pojęcia. Biedna zagubiona wrona.
Poczęstowała Wiotkiego ostrym kopniakiem i szarpnęła głową, bezgłośnie nakazując wojownikom zabranie jeńca.
- Ja też - przyznała tym samym tonem, jakby wypowiadała wojnę - ni chuja nie rozumiem, co tu się dzieje. Ale się dowiem. Zanim jednak się dowiem, ukryję jeńca. Dowód na to, że Czarnego Serca nie ubili Skagosi. Gdy dowiemy się więcej, może i stanie się jasnym, komu z was, wrony, możemy zaufać... bo na moje wychodzi, że nie wszystkim. Idziemy w Dar. Gdzieś tutaj przepadła córka Pająka... razem z moim bratem. Znajdę ją. Jeśli wracasz do swoich, powiedz Lordowi Wronie, że jeśli nie wystąpił przeciw Moruad, jego córka przy nikim nie będzie bezpieczniejsza niż przy mnie... ale jeśli nas zdradził, nigdy więcej jej nie zobaczy. To mu powiedz, jeśli wracasz do wroniego gniazda.

Otuliła się szczelniej skórami.
- Ale myślę, że ty tam nie wrócisz. Nie kiedy już wiesz, że będę szukać Pajęczej córki. I nie odpuścisz okazji, żeby pojechać na nim - machnęła głową w kierunku jednorożnej bestii - ze mną.

Cray uśmiechnął się, rozbawiony jej oczywistą próbą manipulacji. Dotyk, szeptanie do uszka, a teraz deklaracje prawdziwej miłości. Ciekawe, niewiarygodne i zabawne w wykonaniu skagoskiej piękności o spiłowanych zębach.
- Urocze - mruknął - Mało subtelne, ale urocze.
Potarł, porośniętą szorstką szczeciną brodę.
- Nie martw się, jeszcze się ze mną trochę pomęczysz. Wiem za mało, żeby wracać do Pająka, i to z pustymi rękami. Nie... musimy się dowiedzieć wiecej. Ty i ja, ukochana.

Odeszła. Bez słowa. Cray nie mógł dłużej powstrzymywać śmiechu. Tajemnice i spiski, krew i zdrada, długie nogi i ostre zęby. No i jednorożec. Coś tak mu się widziało, że czeka go przeprawa godna pieśni. Zastanawiał się tylko, czy będzie w niej bohaterem, czy złoczyńcą.

Może to przez głogowy bimber, ale ogarnęła go nagła lekkość ducha. Nad jego głowa gwiazdy zaczęły świecić jaśniej, wyraźnie pokazując drogę.

Morghane Cray na dobre i na złe połączył swe losy z Alraun Rork.

- Czy to miłość? - zapytał nocnego nieba.

[MEDIA]http://25.media.tumblr.com/9c60091c13a7564563ce19c6df801e0c/tumblr_mw653xEsnA1s9skgdo1_250.gif[/MEDIA]
 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks

Ostatnio edytowane przez F.leja : 22-11-2013 o 12:28.
F.leja jest offline  
Stary 22-11-2013, 12:17   #167
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Alysa, Erland, Roddard, Willam i Kres



Jednorożec prześladywał myśli Willama. Gdy tylko przymykał oczy w krótkiej, więcej zmęczenia przynoszącej niż wypoczynku drzemce, czuł jak jego mięśnie zyskują siłę stali, jak ziemia drży pod jego stopami... i jak głęboko w kuprze ma cały świat. Istoty prawdziwie potężne nie dbają przecież o świat. W snach Septa miażdżył miasta i wdeptywał w zmarzniętą ziemię armię wrogów... czy też przyjaciół, czy też ludzi wobec siebie zupełnie obojętnie nastawionych. Nie liczyło się to zupełni, ich nastawienie nie było istotne, liczyła się tylko głębokość, na jaką zostawali wbici w grunt mocarnymi stopami Septy. Wilk ciągle nie wrócił, ale gdy śnił swoje małe sny o wielkości, nie było mu brak tego starego worka pcheł, zupełnie. Niepokoiło go tylko, że go nie wyczuwał... że gdy nie mógł powiedzieć Krukowi i Półkuśce, gdy zwiadowcy z marsem na czole szeptali do siebie, że coś idzie chyłkiem za ich grupą, że nie mógł im wtedy rzec, że to jednooki basior, jak zwykle podążający za wracającymi w dom zwiadowcami, dopóki nie znikną w paszczy bramy... Nie mógł im tego rzec. A oni szeptali coraz częściej i z coraz większym niepokojem.

Pierwszy ich tajemniczego towarzysza zauważył Mort, niedługo po tym, jak wyruszyli. Młody zgodnie z przykazaniem Roddarda poszedł w krzaki się wysikać, by nie obrażać oczu szlachetnej Alysy widokiem swojego gminnego przyrodzenia. I jednak obraził, wystrzelił z chaszczy jak z procy, wywalając się o własne opuszczone gacie. Potem twierdził, że w krzakach siedziało coś dziwnego, nie zwierzę i nie człowiek, że istota kuliła się na rozpadającym, spróchniałym pniu i w skupieniu świdrowała ich pochód lśniącymi jak gwiazdy oczami. Musieli to włożyć między bajki, przypisać rozchwianej ostatnio naturze chłopaka, bo ani Kres, ani Roddard nie znaleźli żadnych śladów.

Jednak pod wieczór każdy z nich coraz bardziej skłonny był uwierzyć gówniarzowi, że coś tam w tych krzaczorach jednak siedziało, co więcej, postanowiło iść ich tropem... Nie było to nic konkretnego, nie zobaczyli niczego, nawet jednego śladu... Jednakże co jakiś czas czułe uszy zwiadowców wyławiały jakiś obcy szelest, którego źródłem nie mogli być oni sami, czasem wśród rzadkiego listowia śmignął im jakiś cień... zaś nade wszystko, czuli obcą obecność. Pozostawało mieć tylko nadzieję, że nie jest wroga... Wszyscy trzej z Mortem siedzieli w siodłach jak na szpilkach.

Erland dla odmiany był spokojny jak jezioro w górskiej kotlinie, do której wiatrom bronią dostępu niebosiężne szczyty. On przeczuwał, co za nimi podąża. Kres złożył ofiarę, a pradawni strażnicy dróg z sobie tylko znanych przyczyn uznali, że za nią odpłacą... jeden z nich za nimi podążał, by dotrzymać obietnicy. Krew za krew... ale życie za życie. Czy to nie było odwieczne prawo Północy, po obydwu stronach Muru? Może tak stare, że aż nieludzkie? Może ludzie wzięli je razem z tymi górami, nieprzebytymi puszczami i zimnymi połaciami ukrytych w śniegach jezior, może tylko nazywali je własnymi?

Alysa była zmęczona i zziębnięta. Choć nigdy nie unikała trudów, nie przywykła do brnięcia przez leśne bezdroża. Za nią sapał równie nieprzywykły do takich przygód Tytus. Nadal się do niej nie odzywał, ani słowem, i nigdy by nie podejrzewała, że zabraknie jej jego sączonych bez ustanku złośliwości. Nie przeprosił, ani słowem nie nawiązał do tego, co się stało. Zresztą do niczego nie nawiązał. Szedł za nią w ciszy i z Alysa uznała tę ciszę za straszną... taka cisza skrywa na ogół burzę, w której podejmowane są decyzje – takie, co zmieniają wszystko.

Zostali odkryci tuż przed zmrokiem. Jeździec był słabo widoczny na tle iglastych krzewów, zdążył ich sobie obejrzeć i policzyć, oszacować ich stan, nim zaciął konia i ruch zdradził jego położenie. W powietrzu syknęły wypuszczone przez Roddarda i Kresa strzały, Sand uniósł włócznię... ale młody Skag zdążył hycnąć w krzaki. Dalej musiał mieć otwartą przestrzeń, bo końskie kopyta łupały miarowo w galopie.
- Nie! - syknął Kres i zatrzymał Morta, który już chciał pędzić za uciekienierem. - Nie dognasz go, obejrzał tu sobie teren. Był sam, czujka. Pojedziesz za nim, nadziejesz się na resztę. Jesteśmy już blisko, idziemy, szybko. Może nas nie zdażą ogarnąć.

Młodego Skaga zobaczyli ponownie godzinę później. Siedział przy ścieżce wydeptanej przez zwierzynę, którą prowadzili ich Roddard i Kres. Opierał się plecami o drzewo, oczy miał zamknięte, ale głowa zwisała mu na bok pod jakimś nieprzyjemnie nienaturalnym kątem. Nie poruszył się, gdy Sand dźgnął go końcem włóczni. Nie żył.

- Nie żyje – Alysa powiedziała na głos to, co wiedzieli wszyscy. - Ciało jeszcze ciepłe. Ktoś mu skręcił kark.

Starała się mówić spokojnie. Starała się nie zauważać zafrasowanej miny Kruka, który próbował jak mógł nie odpowiedzieć na natarczywe pytanie Morta, dlaczego, no dlaczego i jakim cudem wokół ciała nie ma żadnych śladów prócz tych, które zrobili oni sami.

- Krew za krew – rzekł nagle Hwarhen. - Ale życie za życie. Chyba masz teraz dług, Ognistogłowy.

***


Mort uparł się, że to on pójdzie się rozejrzeć i choć pobieżnie zorientować w nastrojach Skagosów. Jestem najmniej ważny, mówił, a broda pokryta młodzieńczym meszkiem drżała mu tylko trochę. Jak mnie ubiją, najmniej stracicie.
Uścisnął prawice Roddarda i Kresa, zostawił swojego szczura pod opieką Alysy i poszedł. Ściemniało się już, na niebie pojawiały się pomału gwiazdy. Długi Kurhan lśnił dziesiątkami ognisk, bębny biły jak setki serc. Ktoś śpiewał, rozedrganą, pełną smutku pieśń. Ruiny strażnicy były ciemne i ciche pod milczącym Murem. Stout jeszcze nie przybył.

Idę – szepnął Mort, i opuścił bezpieczny cień lasu. Widzieli jego szczupłą, odzianą w czerń postać, jak zmierza w kierunku kępy drzew. W ostatnich promieniach zamierającego dnia zdało im się, że na jednej z gałęzi kołysze się jakiś kształt.


Czekali. Wydawało im się to wiecznością, ale gdy Mort stanął przed nimi przygryzając wargi, nie mieli wątpliwości, że wrócił dziwnie i podejrzanie szybko.
- Co się stało? - syknął Septa, a w zamian dostał popisowy koncert Mortowego niezdecydowania, objawiajacego się przeciągłym „yyyyyyy” i pełnymi paniki spojrzeniami.
- Nie krzycz na chłopaka – mruknął Roddard, a Mort przełknął ślinę i postanowił się jednak wysłowić.
- Tam na drzewie – machnął ręką w stronę ciemnej plamy – wisi dziewka. Willamowa dziewka – przełknął ślinę i spojrzał przepraszająco na Alysę – Znaczy ta, z którą Willam... polityki czynił w Czarnym Zamku. Kuzynka Erlanda – wydyszał na ostatnim oddechu, unikając spojrzenia kapłana, i wytrzeszczył oczy. - Erin. Jest całkiem martwa – dodał na koniec.
 
Asenat jest offline  
Stary 25-11-2013, 21:08   #168
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Półkuśka nie podążył za grupą przyjrzeć się powieszonej. Pozostał przy młodym Skagu z nienaturalnie przechyloną głową. Zsiadł z konia dwa metry od niego, puszczając luźno lejce, przykucnął i przekrzywiwszy rudą głowę w tą samą stronę co trup oparty o drzewo, przypatrywał mu się w milczeniu przez dłuższy czas.

“Krew za krew. Życie za życie.” Słowa Hwarhena dudniły w jego czaszce. “Chyba masz teraz dług, Ognistogłowy.” Strzyknął śliną przez zęby. O życie tego ścierwa się akurat nie prosił, więc zbytek łaski. Wytarł rekawem resztki śliny z brody.

Skag siedział nieruchomo, jak na trupa przystało. Za nic mając sobie rozterki rudzielca. Na pierwszy rzut oka wyglądało jakby sam sobie kark skręcił i później, na złość wszystkim usiadł nieopodal ścieżki. Na widoku. Coby go wszyscy zobaczyli jak to składnie sobie wydumał. Nawet nie… Wyglądało jakby pojawił się znikąd, przyfrunął na jakimś pieprzonym, gigantycznym ptaku. Żadnych odcisków na ziemi. Nic.

Wszystko, po prostu wszystko co zna, co się porusza zostawia ślady. Czasami bardziej widoczne, czasami mniej ale wszystko można było wytropić. Spojrzał na ułożenie Skagoskiego psa, drzewo o które się wsparł. Wstał w końcu i z nosem niemal przy ziemi, oglądając uważnie każdą gałązkę zaczął zataczać krąg wokół trupa. Powoli, systematycznie, spiralnie zbliżał się do denata. Nie, żeby czuł żal z powodu śmierci tego dzikusa, jednak coś co za nimi kroczyło już od dłuższego czasu, coś co zabiło to ścierwo, mogło również zapolować na nich. Dobrze byłoby wiedzieć co to było. Dlatego szedł grzebiąc w ściółce, gładząc listki na krzewach i wciągając ich delikatny, ulotny zapach.

Nigdzie jednak żadnych śladów nie znalazł, a jednak trup tam był! Siedział sobie spokojnie pod drzewkiem, jakby kimał z przekrzywioną nienaturalnie szyją. Przecież nie spadł tu z nieba! Rudy przyjrzał się Skagowi z bliska. Dotknął szyi w miejscu zgięcia, potoczył po niej palcami. Z całą pewnością ktoś lub coś skręciło mu kark. Palce tropiciela powędrowały w górę, odgarniając zlepione włosy dzikusa. Cała jedna strona twarzy od szyi aż do nasady włosów poorana była siecią zadrapań, jakby Skag przedzierał się przez gęste krzaki. Co ciekawsze, po drugiej stronie tych zadrapań nie było. Podobnie ubranie wojownika znaczyły podobne uszkodzenia. Jakby ciągnięto go gdzieś przez gałęzie?

Tknięty nagłym przeczuciem Półkuśka zerknął w górę. Drzewo o szerokim pniu porośnięte było z północnej strony zielonym mchem. Tuż nad głową siedzącego wyraźnie, jeśli wiedziało się gdzie patrzeć, odciśnięty był ślad czteropalczastej łapy. Drobna dłoń o bardzo długich palcach zakończonych pazurami. Rudy pogładził opuszkami palców w miejscu gdzie pazury zostawiły świeże zadrapanie na korze drzewa. Trochę wyżej znalazł kolejny odcisk, tym razem okrągły, jakby ktoś oparł w tym miejscu kolano. Wśród gałęzi zaszczebiotała wesoło jakaś ptaszyna.



Zadarł głowę w górę, ku koronie drzewa. Wybił się obunóż z miejsca i objął dłońmi gałąź zwisającą nisko nad ziemią. Po chwili stał już na niej, a kilka sekund później jeszcze wyżej. Gdy tak piął się w zwyż, w pewnym momencie usłyszał nad sobą szelest liści. Zamarł. Cisza… Lecz był pewien, że chwilę wcześniej coś słyszał, jakby jakieś większe stworzenie, tam w górze zmieniło pozycję i znieruchomiało. Starał się przebić wzrokiem kolorową ścianę liści. Gdzieś w górze, wysoko, dużo wyżej niż Półkuśka przycupnięty na grubym konarze rozłożystego drzewa, na tle zmierzchającego się nieba, wtopione rdzawym kolorem w jesienne listowie siedziało coś… i chociaż bystre oko tropiciela nie było w stanie dostrzec dokładnie co to było, przeczucie podpowiadało mu, że bestia śledzi każdy jego ruch, gotowa uciec bądź zaatakować. Zerknął tęsknie na łuk uwieszony przy siodle. Westchnął cicho i powoli zszedł z drzewa.

Gdy znalazł się już spowrotem na ziemi obszukał jeszcze dokładnie nieboszczyka. Broń znalezioną przy Skagu owinął płótnem i schował do juków przy siodle. Drobne monety wrzucił do kieszeni, ze słusznym stwierdzeniem, że jemu mogą przydać się znacznie bardziej. Bliżej przyjrzał się świecidełkom, które znalazł. Spojrzał w zadumie w kierunku, w którym podążyła pozostała ekipa.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 03-12-2013, 22:39   #169
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Jak nie urok to sraczka… brak poczucia obecności wilka łapczywie wypełnił ten wielkolud, jednorożec. Tak jak przez moment Septa łudził się, że może coś wraca do normalności, że ta jego nowo objawiona zwierzęca natura zdechła niczym zagłodzony kundel. Rozpaczliwie się jednak mylił. Wyglądało na to, że już nic nie będzie takie jak kiedyś… że głowa koniuszego będzie należeć li tylko do Willama Snowa. Bez żadnych wrażeń, odmiennych zapachów, nieokiełznanych instynktów, nieznanych smaków niedoczekanie… Być może gdyby schlał się na amen to może wtedy by się to wyłączyło. Niestety nie miał ku temu najmniejszej okazji.

Najpierw ktoś wypatrzył ich, a potem oni kogoś. Septa uważnie przyglądał się poczynaniom rudzielca, który niezwykle wnikliwie przepatrywał najbliższą okolicę trupa. Być może z ciekawości a być może chciał odwlec moment w którym przyjdzie mu przyjrzeć się temu co zostało z Erin… dziewki, której smak nieomalże czuł jeszcze na końcu języka. Czas jaki zwiadowca wykorzystał na zbieranie poszlak o zabójcy Snow trwonił na rozmyślania o Skagijce… krewnej Erlanda. Pieprzyło się to wszystko coraz bardziej.

- Drapieżnik - wzruszył ramionami na pytające spojrzenie Snowa. - Nie pytaj, nigdy czegoś takiego nie widziałem. Przetrącił kark Skagowi a później wciągnął go na drzewo i przywlókł aż tutaj, żeby posadzić go przy ścieżce. Jakby chciał, żebyśmy się na niego natknęli. Musi być bardzo silny.

Milczał chwilę jakby coś ważąc w myślach, po czym dokończył.

- Mam przekonanie, że ten liściec - nieświadomie nadał mu nazwę - zostawi was w spokoju gdy ja odejdę. Nie wiem po co zdążacie do Długiego Kurhanu - zmienił nagle temat - i szczerze mówiąc wolę żeby tak zostało. Wielka polityka gówno mnie obchodzi. Sram na nią - Rudy splunął. - Ale Stary wysłał mnie tutaj żebym odnalazł Półrękiego i chociaż wiem, że go tutaj nie znajdę, to jednak… pokręcę się w okolicy. Samemu jednak kręcić mi się będzie łatwiej niż z wami.

Spojrzał Sepcie w oczy.

- Jeśli mogę jakoś pomóc mów. Jeśli nie, ruszam w swoją stronę.

- No to masz szczęście bo mnie też nie obchodzi, a jednak Stary zdecydował unurzać mnie w niej po same uszy. Odpowiedział mocno niezadowolony Willam. - A jakby tego było mało wpakował nam do tobołka swój bezcenny skarb. Nie widząc jak oddaje córkę w łapska Skagosów. My idziemy na Długi Kurhan i musimy dostać się do Moraud. Wiesz, misja dyplomatyczna w imię naszej przyjaźni strażników Muru i kopaczy pod nim. Podejrzewam, że z tobą mamy takie same szanse jak i bez ciebie. Jeżeli się oddzielisz i zdołasz przekazać wieści to puść dalej wieści o Agnethcie, jej jednorożcach i jej ludziach. Septa zdawał się zdecydowany iść tam gdzie go wysłano mimo wszystko nie krył niezadowolenia z faktu obowiązków jakie mu przydzielono i składu oddziału.

Rudy skinął głową na potwierdzenie.

- Jeszcze dziś opuszczę waszą grupę.

Willam skinął głową. - Długi Kurhan też jest ci po drodze. Z niego łatwiej będzie ci się niepostrzeżenie wymknąć tym bardziej, że musisz ominąć grupę Agnethy dość szerokim łukiem. A Półrękiego szukałbym na południu być może u Boltonów albo Starków. Jeżeli wymknął się z tych powodów o których myślę… ale obawiam się, że ogarnęła go taka gorączka że jedzie gdzieś bez ładu i składu.

- Przetłumacz to Staremu - odparł z przekąsem. - A Agnethę łatwiej będzie mi ominąć w pojedynkę. Mimo wszystko, dzięki za propozycję.

- Chodziło mi o to, że teraz jak się rozdzielisz to jej psy gończe łatwiej złapią twój trop. Ale w sumie co ja będę uczył ojca dzieci robić. Odpuścił udzielanie rad. – A teraz trzeba zakończyć te modły nad ciałem bo jesteśmy wszyscy jak na widelcu. Willam bodnął bok konia ostrogami i ruszył w kierunku Erlanda.
 
baltazar jest offline  
Stary 04-12-2013, 16:49   #170
 
Quelnatham's Avatar
 
Reputacja: 1 Quelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetny
Tygonowi zdawało się, że dawniej jego żonka była bardziej… łagodna w swoich czarach. Nie narzekał jednak. Skoro czaruje to znaczy, że żyje. No i już któryś z kolei raz jej magia mu pomogła. Z tym, że teraz nie wiedział co to miało znaczyć: “Pozwól się zobaczyć”. Bzdura! - myślał - i tak zaraz mnie zobaczą, a wtedy ucieczka pójdzie na marne. Może mógłby się jeszcze jakoś ukryć gdyby zmylił psy ? Dziczki nieźle by się do tego nadały. Wyciągnął nóż i powoli zaczął iść w stronę zwierząt.

Gdy wyszedł zza linii drzew na otwartą przestrzeń, obydwa dziczki trzymały już łby zwrócone w jego stronę. Co jednak mogła zobaczyć z tej odległości półślepa dzika świnia? Nie więcej niż poruszający się cień. Gdy jednak Tygon szedł nadal w ich kierunku, zobaczyły go. Naprawdę zobaczyły…

Jeden, ten który szedł w jego stronę, zarzucił głową i kwiknął, grzebnął w śniegu racicą. Ten, który trzymał się z tyłu, uciekł. Świetnie - myślał Thenn - jeśli blisko jest cała wataha psy się rozproszą, a jeśli nie… ten jeden wystarczy. Tygon podchodził do zwierzęcia gotów w każdej chwili na ryzykowny manewr. Uniknąć szarży i zatopić kamienne ostrze w dziczym podgardlu.

Dzik zaś patrzył. Oczka miał małe, mokre i po dziczemu wredne. I jakieś takie za bardzo mądre, co Tygona uderzyło, bo dziki do najmędrszych gadzin w lesie nigdy nie należały. Zamiast zachować się jak dzikie zwierzę - czyli uciec lub atakować - dzik się gapił. Nawet przekrzywił łeb, żeby łacniej ogarnąć całość Tygonowej sylwetki.

Nagle przez ciało zwierzęcia przebiegło drżenie, małe ślepka się zamgliły, a za plecami Tygona, gdzieś całkiem blisko, rozległo się wściekłe ujadanie. Uciekinier nie miał już złudzeń. Zaraz go dopadną. Nie zamierzał się jednak poddawać. Nie byłby sobą gdyby to zrobił. Pognał w kierunku, które obrało bardziej tchórzliwe zwierzę. Może jeszcze trafi na watahę, która opóźni pościg.

Stopy Tygona łykały zachłannie białą przestrzeń. Jazgot psów przybrał na sile i głośności, wypaść już musiały spoza drzew. Tupot za plecami świadczył zaś o tym, że i drugi dziczek wolał nie zostać rozerwanym na sztuki i wybrał ucieczkę… podążając, o dziwota, w tym samym kierunku co jego towarzysz i goniący za nim Tygon.

Psy były już blisko, słyszał też rżenie koni i krzyki łowców. I wtedy dziwne zachowanie dzików przynajmniej trochę się wyjaśniło.
Przed Tygonem wypadł zza drzewa wściekłym kłusem największy odyniec, jakiego myśliwy widział w swym niekrótkim życiu. Pobliźniony łeb zdawał się uginać pod ciężarem ogromnych szablisk. Jedno ucho wisiało w strzępach, rozerwane w jakiejś walce, dawno temu, na potężnym karku grała góra mięśni. Zwierz przystanął z zadartym obelżywie kusym ogonkiem i sapnął rozeźlony.

Młody dziczek za plecami Tygona kwiknął rozpaczliwie. Psy już go opadła i poczęły drzeć na sztuki… Tygon biegł. I wtedy stały się dwie rzeczy. W maluśkich oczkach odyńca błysnęła czysta furia i zwierzę ruszyło do przodu jak lawina. A zza drzew za nim z sykiem śmignęły dwie strzały. Uciekinier poświęcił chwilę na zerknięcie za siebie. Jego prześladowcy strzelali z innego kierunku niż się spodziewał. Strzelali w psy.

Tygon nie tracił czasu na wydawanie okrzyków zdumienia. Wyminął olbrzymiego dzika i popędził w kierunku strzelca. Za jego plecami rozpaczliwie pisnął pies. Zerknął za siebie. Po śniegu pełznął, ciągnąc za sobą sznur wnętrzności z rozprutego dziczymi szabliskami brzucha. Odyniec rzucił się na inne ogary, jeden z nich, uderzony łbem, wzleciał w górę szparko jak jaskółka. A ścigający go łowcy mknęli już przez polanę.

Nad jego głową syknęła kolejna strzała, padł trafiony nią kolejny pies. Tygon wpadł wreszcie pomiędzy drzewa i stanął twarzą w twarz ze strzelcem. To była kobieta. Stara już, o włosach siwych jak popiół i przygarbionych plecach. Do zgrzybiałości było jej jednak daleko, sądząc z szybkości, z jaką nałożyła na cięciwę kolejną strzałę i wymierzyła w zbliżających się łowców. Obok skrzypnął śnieg… był i drugi łucznik. Również kobieta, ale młódka, o kasztanowych warkoczach wystających z kaptura. Obok siebie miała opartą o pień drzewa włócznię.
Tygon dodał dwa do dwóch. Jedna z nich albo obie musiały być czarownicami, albo może zmiennokształtnymi, a dziki to ich sprawka. To im miał się pokazać. Skinął głową kobietom, chwycił dzidę i obrócił się oczekując obławy.

Na polanie wciąż trwała walka. Psy obsiadły odyńca wokół i kąsały raz za razem. Co jakiś czas któryś z nich nieruchomiał na śniegu, z rozdartym brzuchem lub przetrąconym kręgosłupem. Olbrzymi dzik obrócił łeb w stronę Tygona i starego Thenna uderzyło, jak bardzo ludzkie były te małe, ślepe z wściekłości oczka…

Odyniec ruszył w stronę nadciągających jeźdźców, nie bacząc na to, że jeden z psów nadal wisi mu zębiskami na gardle. Pierwszego z nadjeżdżających, wywijającego toporem z siodła, obalił na ziemię razem z koniem. Kobiety wypuszczały strzałę za strzałą, ale i tak czterech jeźdźców się przedarło. Jeden z nich spiął konia tuż przed Tygonem, drugi uskoczył, by zajść łowcę od pleców. Włócznia na szczęście miała tę zaletę, że łatwo dosięgnąć nią konnego. Zbieg chwycił ją oburącz i rzucił się na najbliższego jeźdźca. Co mu w końcu zostało ? Walka o wolność.
 
Quelnatham jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:40.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172