Wątek: [Wh40k] Veritas
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-11-2013, 02:53   #2
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Jak wielka może ogarnąć człowieka trwoga przed zbawieniem, które stoi u progów jego domu? Wzbraniałem się przed nim, aż jakby za sprawą Świętej Selene zdjęto mi z oczu opaskę ślepca, którą sam sobie założyłem.





Marcus Triarius
12 Esper, 13 godzina

Crea.
Marcus nigdy nie sądził, że przyjdzie mu oglądać tę skutą lodem planetę z tak bliska. Słyszał o niej tyle, ile mówiło się na Caesarze, z którą Tyestus prowadził wymianę handlową czyniąc Romanusa jednym ze swoich dostawców żywności, której tak bardzo potrzebował. Nie było niczego, co zachęcałoby Triariusa do przybycia do tego systemu, który kojarzył się z zimnem, jako że prócz jednej planety pozostałe trzy zamieszkałe były w mniejszym czy większym stopniu zakryte śniegiem. Czego miałby tu szukać?
A teraz stał na powierzchni Crei obserwując jak transportowiec, którym dostał się na planetę niczym nadzieja oddala się coraz bardziej i niknie w przestrzeni. Nie miał już wyboru, musiał pozostać na tej przeklętej górze lodowej, którą nazywano Ulem.
Była to kara. Wiedział o tym. Była to kara za wyjście przed szereg, zignorowanie hierarchii dowódczej. Marcus był przekonany, że w tym wypadku zrobił dobrze, ale Triumwirat tego nie widział w tej sposób. Dla nich Triarius działał pochopnie i nie zwrócił uwagi na zagrożenie, jakiego mógł być powodem. Na całe szczęście czyny oficera policyjnego zapobiegły kłopotom, jednak przecież mogło być zupełnie na odwrót. Ukarali go, ale powinien się cieszyć, że wciąż żył.
Ale co to będzie za życie?
Los chciał, że akurat Crea wysłała prośbę do Caesary o przysłanie żandarma, który zbadałby sprawę dotyczącą oddziału caesariańskiego, stacjonującego na Crei. Nie dostał wiele informacji, ale wiedział, że chodzi o sprzedawanie wyposażenia wojskowego, w szczególności broni, nieznanym kupcom. Władze Crei nie dbały tyle o osądzenie winnych, co o poznanie listy nazwisk kupców.
Wszystko jednak rozbijało się o kompetencje.
Mieli problem jeżeli dochodziło do kwestii kto tak naprawdę powinien zająć się sprawą dotyczącą żołnierz Caesery. Marcus szybko zrozumiał jednak, że prawdziwy powód był bardziej błahy. W końcu na tego, który będzie prowadził dochodzenie spadnie wszelka biurokracja, której najwyraźniej ktoś chciał za wszelką cenę uniknąć. Nie chcieli także zakopywania się w kwestiach prawnych dotyczących zajęcia się sprawą żołnierzy podlegających władzom innego systemu.
Ale czy ci żołnierze naprawdę byli winni?
Triarius rozważał własnie tę kwestię, kiedy podszedł do niego młody żołnierz, jeszcze o twarzy, która nie zaznała wielu trosk i zasalutował Marcusowi.
- Szeregowy Donero. Mam być pańskim przewodnikiem, sir.
Donero bardzo się starał, aby nie skupiać wzroku na różnokolorowych oczach Marcusa, ale nie wychodziło mu to za bardzo.





Sieghard Kehller
12 Esper, 25 godzina


Może się zmieniać cały świat wokół, ale ludzie...
Ludzie nigdy się nie zmieniają.
Sieghard potarł o siebie dłonie, które mimo ciepłych rękawiczek powoli kostniały. Poprawił kaptur zarzucony na głowę i oakrył się szczelniej płaszczem. Godzina oczekiwania dawała się we znaki Khelleowi, szczególnie tak nocna godzina, a wieczna zima przypominała mu, że tak naprawdę ona, a nie Gubernator Tehedor, była władcą Crei. Każdy oddech mężczyzny ulatywał w obłoku pary mieszając się z zimnym powietrzem. Siedzenie na niskim, płaskim dachu dawno zamkniętej fabryki w dość stałej pozycji nie poprawiało warunków pracy... za którą i tak nie mógł się spodziewać zapłaty.
Przynajmniej nie takiej, jakiej oczekiwałaby większość.
Sieghard w blasku świateł, obserwował opuszczony magazyn, przed którym kręciło się dwóch uzbrojonych mężczyzn wyraźnie patrolujących okolicę. Nie byli powodem jego zainteresowania tymi rejonami, chociaż byli jego częścią. Kehller poprzez swoich informatorów dowiedział się o zbliżającej się, ważnej transakcji, która mogła mieć powiązanie z Di Martino. Mogło chodzić o broń, mogło chodzić o narkotyki, tego informatorzy nie wiedzieli. Sieghard musiał wyłożyć dodatkowe fundusze, aby uzyskać wiedzę na temat miejsca i terminu planowanej wymiany... i miał nadzieję, że nie rozczaruje się.
Czekał.
Mijały niemożliwie długie minuty zanim coś wreszcie zaczęło się dziać. Do opuszczonych magazynów podjechał transportowiec, co obudziło prawie już śpiących strażników. Zakołatali oni w metalowe, boczne drzwi magazynu i chwilę później wyłonił się z nich ubrany schludnie mężczyzna o włosach już przyprószonych siwizną i twardym spojrzeniem ciemnoniebieskich oczu. Wraz z nim z magazynu wyszło trzech uzbrojonych mężczyzn, najpewniej ochroniarzy.
Zaczynało się.
Z transportowca wyszły dwie osoby, trzech mężczyzn i kobieta. Jeden z nich podszedł bliżej zgromadzonych i zaczął rozmawiać z mężczyzną o siwiejących włosach zaś ona...
Ona od razu stanęła w centrum zainteresowania Khellera.
Madelaine Litner. Starszy aspirant i podwładna Siegharda, z której udziałem przeprowadził wiele akcji, osoba zawsze uprzejma, zawsze skora do pomocy, a teraz stała tam, handlując z tymi, przed którymi miała ochraniać.
Negocjacje trwały długie minuty. Kupcy najwyraźniej nie chcieli płacić więcej za towar, niż sobie upatrzyli zaś sprzedający mieli swoje wymagania. Madaelaine czasami wtrącała kilka słów, ale to jej towarzysz robił za głównego negocjatora. Kheller był zbyt daleko, aby rozróżniać słowa, ale wnioskował po tym, jak cały zaczynał przemarzać, że nie doszli szybko do porozumienia. W końcu jednak obie strony zgodziły się na warunki i rozpoczęto zakończenie transakcji. Przyniesiono metalową walizkę i przekazano stronie sprzedających, po czym zajęto się wyładowywaniem z transportowca ciężkich skrzyń i wnoszeniem ich do magazynu.
Wtedy Madelaine powiedziała coś do drugiego negocjatora, a ten skinął głową. Wymieniła jeszcze kilka słów z siwiejącym mężczyzną i ruszyła w stronę wyjścia z placu przed magazynem zostawiając mężczyzn zajętych rozładunkiem. Po przejściu kawałka skręciła w boczną uliczkę prowadzącą do jednego z wyjść, która szła równolegle do budynku, na którym znajdował się Sieghard. Czy powinien już odejść? Zostać? Iść za kobietą?
Niektóre sprawy nie mogą zostać zapomniane...





Sybilla Hoeren
13 Esper, 10 godzina

Z trudem łapała oddech napędzany szybkim kołataniem przerażonego serca. Przycisnęła do piersi swoje drżące ręce, zimne i drętwe od mrozu. Szła po śniegu zakrywającym ulicę boso i powoli traciła czucie w skostniałych już stopach.
Nie wiedziała przed czym ucieka. Nie wiedziała nawet czy jest sens tej ucieczki.
Ściśnięte gardło. Ze zmęczenia? Ze stresu?
Coś się owinęło wokół jej szyi. Żyłka.
Zamachnęła się rękoma do tyłu chcąc uderzyć napastnika, ale jej ręce natrafiły jedynie na powietrze. Sięgnęła dłońmi do żyłki, ale to nie była żyłka tylko zawieszony na jej szyi złoty różaniec.
Poczuła ciepło. Kojące zmysły ciepło… Ciepło ognia.
Wokół niej śnieg płonął.


To nie był pierwszy z sennych koszmarów jakie nawiedziły Sybillę i nie był nawet w połowie tak przerażający jak kilka tych, których zdążyła doświadczyć jako wieszcz. Niemniej było w nim coś, co sprawiło, że psykerka obudziła się zlana potem i nerwowo zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu w poszukiwaniu ognia. Przesunęła palcami po szyi, po czym padła na pościel. Czuła się zmęczona jak zawsze po takich snach. Przez te wszystkie lata nauczyła się z nimi żyć i czerpać tyle, ile to było możliwe. Nie oznaczało jednak, że było łatwo.
Usiadła na łóżku i przetarła oczy. Pamiętała jeszcze, że przed śmiercią Inkwizytora nachodziły ją różne sny, jakby przestrzegające przed zagrożeniem. Pomimo ostrzeżeń Sybil Inkwizytor Morene nie wzmógł środków ostrożności, a wręcz wydawał się bardziej wystawiać się na zagrożenia ostatnimi czasy działając samotnie. Psyerka nie mogła nic poradzić na jego zachowanie.
Ale teraz już nie było Inkwizytora. Co powinna zrobić jego świta?
Sybilla wstała i podeszła do toaletki. Przemyła zimną wodą z miski twarz i spojrzała w lustro.
Nie poznawała własnej twarzy.
Przetarła oczy i spojrzała ponownie. Widok wymęczonego, ale znajomego oblicza uspokoił psykerkę. Dokończyła bez pośpiechu toaletę i założyła swoje codzienne ubranie nie czując presji czasu… tylko co teraz? Co powinna robić? Czy...
Pukanie do drzwi przerwało jej rozmyślanie. Podeszła do nich i otworzyła nie wiedząc kogo w nich zastanie. Była już przyzwyczajona, że ludzie niechętnie obcowali z nią ze względu na jej zdolności psykerskie i służba tej posiadłości, w której zakwaterował ich Inkwizytor Morene nie była wyjątkiem od tej reguły.
Tym razem najwyraźniej postanowiono taki wyjątek zrobić.
- Panna… Hoeren? - starszy już sługa spoglądał na Sybillę z wyuczonym przez lata profesjonalizmem, nie dając jej odczuć niezręczności, jaka zapewne nim miotała.
Sybil zabiłaby tego, kto rozpuścił wieść o jej zdolnościach, chociaż miała całą świtę Inkwizytorską podejrzanych. Samego Visiusa Morene nie brała pod uwagę, jako że był on sam zirytowany sytuacją.
- Na dole czekają Arbites… Ponoć oczekują na pannę.
Arbites… Sybil na śmierć zapomniała. Kilka dni wcześniej jeszcze żywy Inkwizytor zgodził się “użyczyć” zdolności swojej psykerki Sędziom. Z tego co wiedziała miała to być zapłata za pewną grzeczność, którą ci uczynili Visiusowi, jednak jej szczegóły były Sybilli nieznane… a teraz Arbites upomnieli się o swoją zapłatę.
Inkwizytor nie żył, ale dług pozostał…
Hoeren mogła się tylko domyślać celu, w jakim chcą ją zabrać Sędziowie… ale czy przy okazji nie uda się dowiedzieć za jaką uprzejmość musi teraz odpłacać?




Gnaeus Naevius
13 Esper,13 godzina

Wszystko się spieprzyło.
Gnaeus przechadzał się po kompleksie, który Inkwizytor zaadoptował jako ich bazę operacyjną. Naevius sądził, że wybór był nietrafiony, ale najwyraźniej Visius miał inne zdanie na ten temat. Uważał, że znajdowanie się blisko szlachty będzie lepszym wyjściem, więc wybrał na miejsce zamieszkania górne partie Ula.
Przynajmmniej nie można było narzekać na zakwaterowanie, chociaż o przesadnych luksusach mógł tylko marzyć.
Niemniej akolita i skryba Inkwizytora Morene stał teraz na niepewnym gruncie. Nie wiedział jaka jest teraz jego aktualna sytuacja i pod kim znajduje się w łańcuchu dowodzenia. Nie kojarzył, aby Visius mówił cokolwiek o innym Inkwizytorze znajdującym się w systemie, więc jego poszukiwania byłyby żmudne, z niepewną szansą powodzenia. Jeżeli Święte Oficjum nie chce zostać odnalezione, nie zostanie.
Niestety, także jego dalsza kariera stała pod znakiem zapytania. Z tego co wiedział był już na dobrej drodze do uzyskania święceń inkwizytorskich, a Inkwizytor Morene prawdopodobnie był pozytywnie nastawiony do pomysłu przedstawienia młodego akolity zgromadzeniu.
A teraz wszystko poszło w diabły.
Inkwizytor wczoraj został znaleziony martwy w jednej z alejek Dolnego Ula. Gnaeus nie wiedział co mogło podkusić jego przełożonego do zapuszczenia się w te rejony samotnie, ale ostatnio nie był on sobą. Wciąż gdzieś znikał nie chcąc wtajemniczyć swoich podwładnych w te eskapady i zbywając pytania o nie machnięciem ręki.Nie brał ze sobą Gnaeusa, Sybilli czy przynajmniej Coorta, którego obecność zwiększyłaby bezpieczeństwo Inkwizytora. Czy właśnie taka decyzja kosztowała go życie?
Nie podano do wiadomości szczegółów tej zbrodni, jak i najwyraźniej nie dzielono się nimi chętnie… Czy można było coś na to poradzić?
Naevius zważył w dłoni symbol inkwizycyjny uwieszony na jego szyi oznaczający go jako akolitę. Teraz on reprezentował zamordowanego Inkwizytora i jego pozostawione sprawy, więc mógł być upoważniony do wglądu w śledztwo dotyczące śmierći Visiusa Morene. Musiał tylko upomnieć się o swoje prawa….
Na razie pokój Inkwizytora pozostał zapieczętowany i był pilnowany przez znudzonych funkcjonariuszy policji planetarnej, chociaż de facto to Arbites prowadzili śledztwo, jako że chodziło o Inkwizycję. Gnaeus nie widział wnętrza pokoju od czasu, jak poraz ostatni rozmawiał z Inkwizytorem Morene, który wyraźnie gdzieś się śpieszył. Akolita teraz uświadomił sobie, że prócz ważnych dla dochodzenia dokumentów Visius Morene mógł pozostawić także instrukcje dla niego na wypadek nieprzewidzianych zdarzeń…. o ile w ogóle o takich pomyślał.
Gnaeus przechodził po korytarzu znajdującym się poniżej pokoju Inkwizytora, kiedy zakrztusił się czując dym w gardle. Rozejrzał się i zobaczył delikatną, ulotną warstwę dymu rozchodzącą się po korytarzu. Spojrzał w stronę schodów, z których zdawała się spływać fala dymu, rozlewająca się po piętrze, na którym stał.
Alarm reagujący na dym milczał.
Szybkim krokiem Naevius wspiął się po schodach na górę żeby zobaczyć jak dym leniwie wydobywa się spod drzwi niegdyś zapieczętowanego pokoju Visiusa Morene. Teraz jednak pieczęć była przerwana, a strażnika, który powinien pilnować miejsca nigdzie nie było widać.
Dymu z każdą chwilą było coraz więcej, a spod drzwiami tańczyła ognista łuna.





Python Ceylau’Moris, Antonius Avaretto
13 Esper, 14 godzina

To stawało się ponad wytrzymałość zwykłego człowieka.
Ile można znieść życia w ciągłej niepewności i obawie, że następą ofiarą będziesz właśnie ty? Strachu przed opuszczaniem własnego domostwa, niepewności co do swojego bezpieczeństwa w jego murach? Wydawało się, że zabójca nie ma oporów i trudności w atakowaniu celów nawet pod strażą. Kto mógł się w takim razie czuć bezpieczny w tych szalonych czasach krwi i strachu?
Głowa rodu Ceylau’Moris jednak nie miała zamiaru czekać bezczynnie, narażając się tym samym na niebezpieczeństwo. Oczekiwanie nie było najlepszą metodą poradzenia sobie z problemem. Oczywiście mógł on zostawić wszystko na barkach planetarnej policji i Arbites, bo mówiło się na salonach, że także oni zostali zaangażowani w śledztwo, ale trochę pomocy nigdy nie mogło zaszkodzić, jeżeli zostanie wszystko dobrze rozegrane.
Tylko co on mógł zrobić?
Antonius także został w to wszystko wplątany. Jako ochroniarz szlachcica bardziej niż kiedykolwiek był narażony na atak. Mógł w każdej chwili spodziewać się zabójcy, szczególnie że chronił nikogo innego jak tylko głowę rodu Ceylau’Moris. Może nie była to osoba takiego szczebla jak członkowie trzech najwyższych rodów, ale zawsze istniała możliwość, że z nieznanego powodu to właśnie Python obrany zostanie na celownik.
Obaj mężczyźni wracali z towarzyskiego spotkania z Lordem Lethusem, na którym to spotkaniu Python próbował wybadać nastroje starszego już Lorda i wywiedzieć się co ten wie o niedawnych morderstwach. Szybko jednak natrafił na opór, kiedy jego rozmówca od razu zmieniał temat, jeżeli tylko Python próbował pociągnąć go za język. Paradoksalnie Antonius miał więcej szczęścia, bo szybko określił, że ochroniarze Lorda, a było ich aż trzech, chociaż na widoku obok swojego pracodawcy znajdował się tylko jeden, są w pełnej gotowości, jakby oczekiwali w każdym momencie na atak wroga.
Lord nie szczędził w środkach.
Mężczyźni byli już niedaleko posiadłości Ceylau’Moris, kiedy nagły ruch z uliczki między budynkami obok której przechodzili zaalarmował Antoniusa. Ochroniarz od razu odgrodził swojego pracodawcę od możliwego zagrożenia.
Trzask śniegu zwiastował czyjeś nadejście.
Nieregularne, powolne kroki.
Obaj dostrzegli sylwetkę mężczyzny idącego w ich kierunku powoli, wspierającego się o ścianę budynku. Kiedy się zbliżył zauważyli, że jedną rękę przyciska do brzucha, a ciepłe ubranie, które na sobie nosi w tym miejscu zabarwia się szkarłatem krwi.
Mężczyzna spojrzał w ich stronę i osunął się po ścianie na śnieg.
- Po… móżcie… - wydyszał i nerwowo spojrzał w stronę, z której przyszedł.
Zanim Python i Antonius zdążyli zareagować w uliczce pojawiła się postać szczelnie owinięta nieprzemakalnym płaszczem. Z tej odległości niewiele mogli powiedzieć o jej rysach, chociaż raczej pewne było, że jest to mężczyzna.
I trzyma broń.
Zawahał się widząc dwie nowe osoby, po czym odwrócił się i rzucił pędem w przeciwną stronę uliczki, niż oni się znajdowali.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 24-11-2013 o 01:38. Powód: Fragment dla Siriona
Zell jest offline