Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-11-2013, 22:45   #1
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
[Wh40k] Veritas



10 Esper, 26 godzina

Inkwizytor Visius Morene przyglądał się bez większego zainteresowania temu, czym żył obskurny bar, do którego zaprowadziło go śledztwo. Nie był to pierwszy raz, kiedy znalazł się w takim miejscu, chociaż minęło trochę czasu od kiedy był zmuszony osobiście odwiedzać podobne lokale. Tym razem wysłanie kogoś innego nie wchodziło w rachubę.
Zgadzając się na wejrzenie w sprawę tych zabójstw nie spodziewał się odnaleźć niczego, co zajęłoby go na dłużej niż kilka dni prostego dochodzenia. Odnalazł jednak wystarczająco wiele, aby zająć go na kilka tygodni solidnej pracy, a jeszcze nie dotarł do celu. Nie miał pewności co do swoich domysłów i nie był jeszcze gotowy ich bronić. Potrzebował czegoś więcej, aby samego siebie utwierdzić w przekonaniu co do słuszności swoich założeń… i możliwe, że właśnie na to “więcej” oczekiwał w tym barze.
A może wcale nie oczekiwał na nic, co było warte tego czasu?
Dopił zawartość stojącej przed nim szklanki czerwonego Ornetha, który już dawno stał się zimny. Inkwizytor skrzywił się i zaraz pożałował wziętego łyku. Trunek podany na zimno był niemożliwie gorzki i paskudny w smaku, chociaż z tego co słyszał istniały osoby, które właśnie w takiej formie piły Orneth. Cokolwiek jednak nie mówić był on idealną ochronią przed wieczną zimą Crei, ponieważ rozgrzewał on ciało jak mało który i w odpowiedniej dawce poprawiał humor jak mało który.
Visius jednak nie potrzebował poprawy samopoczucia, a jedynie rozmowy, która zrobiłaby to za Ornetha.
Zamożony dwugodzinnym oczekiwaniem i otępiony nudą prawie nie zauważył mężczyzny, który podszedł do jego stolika. Widząc ruch obok siebie otrząsnął się z odrętwienia i spojrzał na stojącego nad sobą rosłego mężczyznę o kasztanowych, krótkich włosach i znudzonym spojrzeniu piwnych oczu. Visius zastanawiał się czy ten człowiek ma równie dobry powód do okazywania znudzenia co on sam miał.
- Idziesz teraz albo nigdy - odezwał się twardo i przesunął po stole do Inkwizytora zaklejoną lakiem kopertę, którą Morene natychmiast pochwycił.
- Gdzie? - zapytał krótko, ale nie spodziewał się otrzymać odpowiedzi.
I nie przeliczył się.
Jego kontakt bez słowa ruszył do wyjścia z baru, a Inkwizytor zmełł w ustach przekleństwo. Szybko otworzył otrzymaną kopertę i zachłannie zaczął czytać zawartość ukrytego w niej papieru. Już po pierwszym zdaniu otworzył szerzej oczy, a po kilku następnych słowach był już pewien swej decyzji. Schował list do kieszeni i wypadł z baru za nieznajomym, który już zdążył opuścić budynek.
To było warte oczekiwania.

 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 14-11-2013 o 01:42.
Zell jest offline  
Stary 14-11-2013, 02:53   #2
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Jak wielka może ogarnąć człowieka trwoga przed zbawieniem, które stoi u progów jego domu? Wzbraniałem się przed nim, aż jakby za sprawą Świętej Selene zdjęto mi z oczu opaskę ślepca, którą sam sobie założyłem.





Marcus Triarius
12 Esper, 13 godzina

Crea.
Marcus nigdy nie sądził, że przyjdzie mu oglądać tę skutą lodem planetę z tak bliska. Słyszał o niej tyle, ile mówiło się na Caesarze, z którą Tyestus prowadził wymianę handlową czyniąc Romanusa jednym ze swoich dostawców żywności, której tak bardzo potrzebował. Nie było niczego, co zachęcałoby Triariusa do przybycia do tego systemu, który kojarzył się z zimnem, jako że prócz jednej planety pozostałe trzy zamieszkałe były w mniejszym czy większym stopniu zakryte śniegiem. Czego miałby tu szukać?
A teraz stał na powierzchni Crei obserwując jak transportowiec, którym dostał się na planetę niczym nadzieja oddala się coraz bardziej i niknie w przestrzeni. Nie miał już wyboru, musiał pozostać na tej przeklętej górze lodowej, którą nazywano Ulem.
Była to kara. Wiedział o tym. Była to kara za wyjście przed szereg, zignorowanie hierarchii dowódczej. Marcus był przekonany, że w tym wypadku zrobił dobrze, ale Triumwirat tego nie widział w tej sposób. Dla nich Triarius działał pochopnie i nie zwrócił uwagi na zagrożenie, jakiego mógł być powodem. Na całe szczęście czyny oficera policyjnego zapobiegły kłopotom, jednak przecież mogło być zupełnie na odwrót. Ukarali go, ale powinien się cieszyć, że wciąż żył.
Ale co to będzie za życie?
Los chciał, że akurat Crea wysłała prośbę do Caesary o przysłanie żandarma, który zbadałby sprawę dotyczącą oddziału caesariańskiego, stacjonującego na Crei. Nie dostał wiele informacji, ale wiedział, że chodzi o sprzedawanie wyposażenia wojskowego, w szczególności broni, nieznanym kupcom. Władze Crei nie dbały tyle o osądzenie winnych, co o poznanie listy nazwisk kupców.
Wszystko jednak rozbijało się o kompetencje.
Mieli problem jeżeli dochodziło do kwestii kto tak naprawdę powinien zająć się sprawą dotyczącą żołnierz Caesery. Marcus szybko zrozumiał jednak, że prawdziwy powód był bardziej błahy. W końcu na tego, który będzie prowadził dochodzenie spadnie wszelka biurokracja, której najwyraźniej ktoś chciał za wszelką cenę uniknąć. Nie chcieli także zakopywania się w kwestiach prawnych dotyczących zajęcia się sprawą żołnierzy podlegających władzom innego systemu.
Ale czy ci żołnierze naprawdę byli winni?
Triarius rozważał własnie tę kwestię, kiedy podszedł do niego młody żołnierz, jeszcze o twarzy, która nie zaznała wielu trosk i zasalutował Marcusowi.
- Szeregowy Donero. Mam być pańskim przewodnikiem, sir.
Donero bardzo się starał, aby nie skupiać wzroku na różnokolorowych oczach Marcusa, ale nie wychodziło mu to za bardzo.





Sieghard Kehller
12 Esper, 25 godzina


Może się zmieniać cały świat wokół, ale ludzie...
Ludzie nigdy się nie zmieniają.
Sieghard potarł o siebie dłonie, które mimo ciepłych rękawiczek powoli kostniały. Poprawił kaptur zarzucony na głowę i oakrył się szczelniej płaszczem. Godzina oczekiwania dawała się we znaki Khelleowi, szczególnie tak nocna godzina, a wieczna zima przypominała mu, że tak naprawdę ona, a nie Gubernator Tehedor, była władcą Crei. Każdy oddech mężczyzny ulatywał w obłoku pary mieszając się z zimnym powietrzem. Siedzenie na niskim, płaskim dachu dawno zamkniętej fabryki w dość stałej pozycji nie poprawiało warunków pracy... za którą i tak nie mógł się spodziewać zapłaty.
Przynajmniej nie takiej, jakiej oczekiwałaby większość.
Sieghard w blasku świateł, obserwował opuszczony magazyn, przed którym kręciło się dwóch uzbrojonych mężczyzn wyraźnie patrolujących okolicę. Nie byli powodem jego zainteresowania tymi rejonami, chociaż byli jego częścią. Kehller poprzez swoich informatorów dowiedział się o zbliżającej się, ważnej transakcji, która mogła mieć powiązanie z Di Martino. Mogło chodzić o broń, mogło chodzić o narkotyki, tego informatorzy nie wiedzieli. Sieghard musiał wyłożyć dodatkowe fundusze, aby uzyskać wiedzę na temat miejsca i terminu planowanej wymiany... i miał nadzieję, że nie rozczaruje się.
Czekał.
Mijały niemożliwie długie minuty zanim coś wreszcie zaczęło się dziać. Do opuszczonych magazynów podjechał transportowiec, co obudziło prawie już śpiących strażników. Zakołatali oni w metalowe, boczne drzwi magazynu i chwilę później wyłonił się z nich ubrany schludnie mężczyzna o włosach już przyprószonych siwizną i twardym spojrzeniem ciemnoniebieskich oczu. Wraz z nim z magazynu wyszło trzech uzbrojonych mężczyzn, najpewniej ochroniarzy.
Zaczynało się.
Z transportowca wyszły dwie osoby, trzech mężczyzn i kobieta. Jeden z nich podszedł bliżej zgromadzonych i zaczął rozmawiać z mężczyzną o siwiejących włosach zaś ona...
Ona od razu stanęła w centrum zainteresowania Khellera.
Madelaine Litner. Starszy aspirant i podwładna Siegharda, z której udziałem przeprowadził wiele akcji, osoba zawsze uprzejma, zawsze skora do pomocy, a teraz stała tam, handlując z tymi, przed którymi miała ochraniać.
Negocjacje trwały długie minuty. Kupcy najwyraźniej nie chcieli płacić więcej za towar, niż sobie upatrzyli zaś sprzedający mieli swoje wymagania. Madaelaine czasami wtrącała kilka słów, ale to jej towarzysz robił za głównego negocjatora. Kheller był zbyt daleko, aby rozróżniać słowa, ale wnioskował po tym, jak cały zaczynał przemarzać, że nie doszli szybko do porozumienia. W końcu jednak obie strony zgodziły się na warunki i rozpoczęto zakończenie transakcji. Przyniesiono metalową walizkę i przekazano stronie sprzedających, po czym zajęto się wyładowywaniem z transportowca ciężkich skrzyń i wnoszeniem ich do magazynu.
Wtedy Madelaine powiedziała coś do drugiego negocjatora, a ten skinął głową. Wymieniła jeszcze kilka słów z siwiejącym mężczyzną i ruszyła w stronę wyjścia z placu przed magazynem zostawiając mężczyzn zajętych rozładunkiem. Po przejściu kawałka skręciła w boczną uliczkę prowadzącą do jednego z wyjść, która szła równolegle do budynku, na którym znajdował się Sieghard. Czy powinien już odejść? Zostać? Iść za kobietą?
Niektóre sprawy nie mogą zostać zapomniane...





Sybilla Hoeren
13 Esper, 10 godzina

Z trudem łapała oddech napędzany szybkim kołataniem przerażonego serca. Przycisnęła do piersi swoje drżące ręce, zimne i drętwe od mrozu. Szła po śniegu zakrywającym ulicę boso i powoli traciła czucie w skostniałych już stopach.
Nie wiedziała przed czym ucieka. Nie wiedziała nawet czy jest sens tej ucieczki.
Ściśnięte gardło. Ze zmęczenia? Ze stresu?
Coś się owinęło wokół jej szyi. Żyłka.
Zamachnęła się rękoma do tyłu chcąc uderzyć napastnika, ale jej ręce natrafiły jedynie na powietrze. Sięgnęła dłońmi do żyłki, ale to nie była żyłka tylko zawieszony na jej szyi złoty różaniec.
Poczuła ciepło. Kojące zmysły ciepło… Ciepło ognia.
Wokół niej śnieg płonął.


To nie był pierwszy z sennych koszmarów jakie nawiedziły Sybillę i nie był nawet w połowie tak przerażający jak kilka tych, których zdążyła doświadczyć jako wieszcz. Niemniej było w nim coś, co sprawiło, że psykerka obudziła się zlana potem i nerwowo zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu w poszukiwaniu ognia. Przesunęła palcami po szyi, po czym padła na pościel. Czuła się zmęczona jak zawsze po takich snach. Przez te wszystkie lata nauczyła się z nimi żyć i czerpać tyle, ile to było możliwe. Nie oznaczało jednak, że było łatwo.
Usiadła na łóżku i przetarła oczy. Pamiętała jeszcze, że przed śmiercią Inkwizytora nachodziły ją różne sny, jakby przestrzegające przed zagrożeniem. Pomimo ostrzeżeń Sybil Inkwizytor Morene nie wzmógł środków ostrożności, a wręcz wydawał się bardziej wystawiać się na zagrożenia ostatnimi czasy działając samotnie. Psyerka nie mogła nic poradzić na jego zachowanie.
Ale teraz już nie było Inkwizytora. Co powinna zrobić jego świta?
Sybilla wstała i podeszła do toaletki. Przemyła zimną wodą z miski twarz i spojrzała w lustro.
Nie poznawała własnej twarzy.
Przetarła oczy i spojrzała ponownie. Widok wymęczonego, ale znajomego oblicza uspokoił psykerkę. Dokończyła bez pośpiechu toaletę i założyła swoje codzienne ubranie nie czując presji czasu… tylko co teraz? Co powinna robić? Czy...
Pukanie do drzwi przerwało jej rozmyślanie. Podeszła do nich i otworzyła nie wiedząc kogo w nich zastanie. Była już przyzwyczajona, że ludzie niechętnie obcowali z nią ze względu na jej zdolności psykerskie i służba tej posiadłości, w której zakwaterował ich Inkwizytor Morene nie była wyjątkiem od tej reguły.
Tym razem najwyraźniej postanowiono taki wyjątek zrobić.
- Panna… Hoeren? - starszy już sługa spoglądał na Sybillę z wyuczonym przez lata profesjonalizmem, nie dając jej odczuć niezręczności, jaka zapewne nim miotała.
Sybil zabiłaby tego, kto rozpuścił wieść o jej zdolnościach, chociaż miała całą świtę Inkwizytorską podejrzanych. Samego Visiusa Morene nie brała pod uwagę, jako że był on sam zirytowany sytuacją.
- Na dole czekają Arbites… Ponoć oczekują na pannę.
Arbites… Sybil na śmierć zapomniała. Kilka dni wcześniej jeszcze żywy Inkwizytor zgodził się “użyczyć” zdolności swojej psykerki Sędziom. Z tego co wiedziała miała to być zapłata za pewną grzeczność, którą ci uczynili Visiusowi, jednak jej szczegóły były Sybilli nieznane… a teraz Arbites upomnieli się o swoją zapłatę.
Inkwizytor nie żył, ale dług pozostał…
Hoeren mogła się tylko domyślać celu, w jakim chcą ją zabrać Sędziowie… ale czy przy okazji nie uda się dowiedzieć za jaką uprzejmość musi teraz odpłacać?




Gnaeus Naevius
13 Esper,13 godzina

Wszystko się spieprzyło.
Gnaeus przechadzał się po kompleksie, który Inkwizytor zaadoptował jako ich bazę operacyjną. Naevius sądził, że wybór był nietrafiony, ale najwyraźniej Visius miał inne zdanie na ten temat. Uważał, że znajdowanie się blisko szlachty będzie lepszym wyjściem, więc wybrał na miejsce zamieszkania górne partie Ula.
Przynajmmniej nie można było narzekać na zakwaterowanie, chociaż o przesadnych luksusach mógł tylko marzyć.
Niemniej akolita i skryba Inkwizytora Morene stał teraz na niepewnym gruncie. Nie wiedział jaka jest teraz jego aktualna sytuacja i pod kim znajduje się w łańcuchu dowodzenia. Nie kojarzył, aby Visius mówił cokolwiek o innym Inkwizytorze znajdującym się w systemie, więc jego poszukiwania byłyby żmudne, z niepewną szansą powodzenia. Jeżeli Święte Oficjum nie chce zostać odnalezione, nie zostanie.
Niestety, także jego dalsza kariera stała pod znakiem zapytania. Z tego co wiedział był już na dobrej drodze do uzyskania święceń inkwizytorskich, a Inkwizytor Morene prawdopodobnie był pozytywnie nastawiony do pomysłu przedstawienia młodego akolity zgromadzeniu.
A teraz wszystko poszło w diabły.
Inkwizytor wczoraj został znaleziony martwy w jednej z alejek Dolnego Ula. Gnaeus nie wiedział co mogło podkusić jego przełożonego do zapuszczenia się w te rejony samotnie, ale ostatnio nie był on sobą. Wciąż gdzieś znikał nie chcąc wtajemniczyć swoich podwładnych w te eskapady i zbywając pytania o nie machnięciem ręki.Nie brał ze sobą Gnaeusa, Sybilli czy przynajmniej Coorta, którego obecność zwiększyłaby bezpieczeństwo Inkwizytora. Czy właśnie taka decyzja kosztowała go życie?
Nie podano do wiadomości szczegółów tej zbrodni, jak i najwyraźniej nie dzielono się nimi chętnie… Czy można było coś na to poradzić?
Naevius zważył w dłoni symbol inkwizycyjny uwieszony na jego szyi oznaczający go jako akolitę. Teraz on reprezentował zamordowanego Inkwizytora i jego pozostawione sprawy, więc mógł być upoważniony do wglądu w śledztwo dotyczące śmierći Visiusa Morene. Musiał tylko upomnieć się o swoje prawa….
Na razie pokój Inkwizytora pozostał zapieczętowany i był pilnowany przez znudzonych funkcjonariuszy policji planetarnej, chociaż de facto to Arbites prowadzili śledztwo, jako że chodziło o Inkwizycję. Gnaeus nie widział wnętrza pokoju od czasu, jak poraz ostatni rozmawiał z Inkwizytorem Morene, który wyraźnie gdzieś się śpieszył. Akolita teraz uświadomił sobie, że prócz ważnych dla dochodzenia dokumentów Visius Morene mógł pozostawić także instrukcje dla niego na wypadek nieprzewidzianych zdarzeń…. o ile w ogóle o takich pomyślał.
Gnaeus przechodził po korytarzu znajdującym się poniżej pokoju Inkwizytora, kiedy zakrztusił się czując dym w gardle. Rozejrzał się i zobaczył delikatną, ulotną warstwę dymu rozchodzącą się po korytarzu. Spojrzał w stronę schodów, z których zdawała się spływać fala dymu, rozlewająca się po piętrze, na którym stał.
Alarm reagujący na dym milczał.
Szybkim krokiem Naevius wspiął się po schodach na górę żeby zobaczyć jak dym leniwie wydobywa się spod drzwi niegdyś zapieczętowanego pokoju Visiusa Morene. Teraz jednak pieczęć była przerwana, a strażnika, który powinien pilnować miejsca nigdzie nie było widać.
Dymu z każdą chwilą było coraz więcej, a spod drzwiami tańczyła ognista łuna.





Python Ceylau’Moris, Antonius Avaretto
13 Esper, 14 godzina

To stawało się ponad wytrzymałość zwykłego człowieka.
Ile można znieść życia w ciągłej niepewności i obawie, że następą ofiarą będziesz właśnie ty? Strachu przed opuszczaniem własnego domostwa, niepewności co do swojego bezpieczeństwa w jego murach? Wydawało się, że zabójca nie ma oporów i trudności w atakowaniu celów nawet pod strażą. Kto mógł się w takim razie czuć bezpieczny w tych szalonych czasach krwi i strachu?
Głowa rodu Ceylau’Moris jednak nie miała zamiaru czekać bezczynnie, narażając się tym samym na niebezpieczeństwo. Oczekiwanie nie było najlepszą metodą poradzenia sobie z problemem. Oczywiście mógł on zostawić wszystko na barkach planetarnej policji i Arbites, bo mówiło się na salonach, że także oni zostali zaangażowani w śledztwo, ale trochę pomocy nigdy nie mogło zaszkodzić, jeżeli zostanie wszystko dobrze rozegrane.
Tylko co on mógł zrobić?
Antonius także został w to wszystko wplątany. Jako ochroniarz szlachcica bardziej niż kiedykolwiek był narażony na atak. Mógł w każdej chwili spodziewać się zabójcy, szczególnie że chronił nikogo innego jak tylko głowę rodu Ceylau’Moris. Może nie była to osoba takiego szczebla jak członkowie trzech najwyższych rodów, ale zawsze istniała możliwość, że z nieznanego powodu to właśnie Python obrany zostanie na celownik.
Obaj mężczyźni wracali z towarzyskiego spotkania z Lordem Lethusem, na którym to spotkaniu Python próbował wybadać nastroje starszego już Lorda i wywiedzieć się co ten wie o niedawnych morderstwach. Szybko jednak natrafił na opór, kiedy jego rozmówca od razu zmieniał temat, jeżeli tylko Python próbował pociągnąć go za język. Paradoksalnie Antonius miał więcej szczęścia, bo szybko określił, że ochroniarze Lorda, a było ich aż trzech, chociaż na widoku obok swojego pracodawcy znajdował się tylko jeden, są w pełnej gotowości, jakby oczekiwali w każdym momencie na atak wroga.
Lord nie szczędził w środkach.
Mężczyźni byli już niedaleko posiadłości Ceylau’Moris, kiedy nagły ruch z uliczki między budynkami obok której przechodzili zaalarmował Antoniusa. Ochroniarz od razu odgrodził swojego pracodawcę od możliwego zagrożenia.
Trzask śniegu zwiastował czyjeś nadejście.
Nieregularne, powolne kroki.
Obaj dostrzegli sylwetkę mężczyzny idącego w ich kierunku powoli, wspierającego się o ścianę budynku. Kiedy się zbliżył zauważyli, że jedną rękę przyciska do brzucha, a ciepłe ubranie, które na sobie nosi w tym miejscu zabarwia się szkarłatem krwi.
Mężczyzna spojrzał w ich stronę i osunął się po ścianie na śnieg.
- Po… móżcie… - wydyszał i nerwowo spojrzał w stronę, z której przyszedł.
Zanim Python i Antonius zdążyli zareagować w uliczce pojawiła się postać szczelnie owinięta nieprzemakalnym płaszczem. Z tej odległości niewiele mogli powiedzieć o jej rysach, chociaż raczej pewne było, że jest to mężczyzna.
I trzyma broń.
Zawahał się widząc dwie nowe osoby, po czym odwrócił się i rzucił pędem w przeciwną stronę uliczki, niż oni się znajdowali.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 24-11-2013 o 01:38. Powód: Fragment dla Siriona
Zell jest offline  
Stary 14-11-2013, 23:50   #3
 
MadWolf's Avatar
 
Reputacja: 1 MadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znany
Gnaeus Naevius
Przez chwilę zastanawiał się czy nie byłoby mądrzej wszcząć alarm i pozwolić się zająć pożarem odpowiednim służbom, ale w końcu wzruszył ramionami. Nie specjalnie obchodził go los posiadłości i jej właścicieli, a już na pewno nie tak bardzo jak materiały zmarłego mocodawcy. Naciągnął kaptur i zawinął dłoń w luźny rękaw szaty zanim nacisnął ostrożnie klamkę.
Drzwi były otwarte, chociaż to niespecjalnie zaskoczyło Gnaeusa zważając na okoliczności. Kiedy otworzył je szerzej pierwszą rzeczą którą poczuł było ciepło ognia, a ten bezczelnie wydawał się już zadomowić w pokoju Inkwizytora. Akolita ujrzał kilka ognisk pożaru i szybko zrozumiał, że były one ustalone strategicznie. Płonęło biurko Visiusa Morene, regały z książkami i z aktami, chociaż widać było, że piekło dopiero zaczyna się rozkręcać, a ogień nie był jeszcze poważny. Środek pomieszczenia na razie był niezajęty przez ogień, ale było tylko kwestią czasu, aż zacznie on trawić cały pokój.
Alarmy milczały.
Szybko zatrzasnął za sobą drzwi, ufając że implanty oddechowe uchronią jego płuca przed zatruciem wystarczająco długo by wykonał potrzebną pracę. Wiedział iż niezależnie od tego jakich środków użyli sabotażyści nie zdoła całkiem opanować pożaru. Mógł sobie jednak kupić trochę czasu.
Ciężkie kotary zdusiły płomienie na biurku i zapewniły izolację wystarczającą do złapania i przewrócenia ciężkiego mebla. Dławiąc się gorącym powietrzem bezceremonialnie opróżniał kolejne szuflady na tlący się już przy brzegach dywan. Przebiwszy się przez ich zawartość rzucił okiem na szafkę z aktami, ale ta była mniej ważna. W końcu sam przepisywał całymi dniami raporty inkwizytora i pewnie wiedział lepiej od niego co się tam znajduje. Z resztą typowa dla wszystkich śledczych nieufność nie pozwoliłaby Visiusowi trzymać ważnych śladów w tak oczywistym miejscu, a to pozostawiało ostatnią skrytkę.
Na przemian kaszląc i przeklinając odepchnął na bok spowitą płomieniami biblioteczkę, która zwaliła się z łoskotem na posadzkę. Solidny mebel wytrzymał upadek i choć na chwilę stłumił pod sobą ogień. Gnaeus gorączkowo zdzierał ze ścian wiszące tam mapy i obrazy.
- Gdzież ten cholerny sejf? - warknął czując że kończy mu się czas.
Ogień trawił coraz to większą powierzchnię pokoju biorąc we swe władanie kolejne jego elementy. Gnaeus w szaleńczym tempie zrywał ze ścian kolejne obrazy i mapy, do których poprzedni właściciel pokoju miał słabość, sądząc po ilości. Ogołocił całą jedną ścianę, ale nic nie znalazł. Rzucił się do powtarzania tej czynności na równoległą, kiedy na ścianie od strony okien coś przykuło jego uwagę. Jedna ze stojących szaf na książki wydawała się być trochę nie na miejscu. Zerknął na podłogę, na której stała i już wiedział.
Jasny prostokąt wychodzący jakby spoza szafy jednoznacznie mówił, że była ona przesuwana.
Naevius niewiele myśląc rzucił się do pracy i już po chwili stał naprzeciw poszukiwanego sejfu.
Otwartego sejfu.
W środku skrytki zauważył jeden wielki nieład. Znalazł rozrzucone papiery i zapiski niepewnego przeznaczenia, wszystko jakby po przejściu huraganu. Papierów nie było dużo, ale skąd mógł wiedzieć ile miało ich być oryginalnie?
Nie było sensu zastanawiać się kto go ubiegł, zarówno domownicy jak i służba z pewnością wiedzieli o istnieniu sejfu. Zagarnął wszystkie znajdujące się wewnątrz przedmioty z nadzieją iż sprawcy przeoczyli coś ważnego, a może nawet że byli na tyle nieostrożni by pozostawić jakieś ślady. Ostatni raz popatrzył z żalem na niszczejące księgi i wybiegł z gabinetu inkwizytora.
Kiedy wybiegał prawie zderzył się z jednym ze sług, który najwyraźniej też zobaczył dym i popędził na górę sprawdzić co się dzieje. Widząc Gnaeusa zatrzymał się gwałtowanie i wyminął go wzrokiem, żeby ujrzeć szalejący ogień w zapieczętowanym niegdyś gabinecie Visiusa Morene.
- Co do… - spojrzał na akolitę i zamiast próbować kogoś powiadomić czy włączyć alarm wydusił z siebie wyraźnie przytłoczony sytuacją - Czemu to zrobiłeś?!
- Nie bądź głupcem! - skryba spiorunował sługę wzrokiem po czym przepchnął się obok niego i ruszył prosto do swojej kwatery - i nie gap się tylko ogłoś alarm!
Sam najwyraźniej nie miał zamiaru nic więcej w tej sprawie robić.
Chłopak przez chwilę patrzył za skrybą jakby chciał coś powiedzieć, ale trzask płonącego drewna przywrócił go do rzeczywistości. Spojrzał na rozwijający się pożar gabinetu Visiusa i poleciał na dół zawiadomić resztę.
Gnaeus dotarł do swoich kwater nie niepokojony już przez nikogo. Wszyscy bowiem zajęci byli gaszeniem pożaru, wzywaniem odpowiednich służb i gorączkowymi próbami ubłagania Ducha Maszyny o włączenie alarmu i zraszaczy.Nikt w tym momencie nie interesował się zbytnio skrybą.
Akolita rozłożył wydobyte z sejfu papiery i zacząć je przeglądać. Połowa z nich nie zawierała nic poza chaotycznie zapisanymi ciągami cyfr, które zapewne były datami i godzinami, ale ich autor nie kwapił się wyjaśnić ich znaczenia. Było to jednak niezaprzeczalnie pismo Visiusa Morene, co potwierdzały także inne zapiski.
A tu było już ciekawiej.
Gnaeus pomiędzy nic nie warymi kartkami zapisanymi chaotycznymi słowami mającymi sens tylko dla zmarłego Inkwizytora, znalazł także akta dotyczące jednego z rodów szlacheckich, połączonego z rodem Moris, na co wskazywało nazwisko, jednak prócz suchych faktów nie zawierały one nic ponad. Ostatnią rzeczą jaką znalazł była karta z kilkoma słowami.
"Działaj i czekaj na przybycie".
A po drugiej stronie kartki widniało napisane ręką Morene tylko jedno słowo. Interesujące było, że zostało to zapisane w wielkim pośpiechu o czym świadczył nierówny i trochę koślawy krój pisma.
Minęła z dobra godzina zanim cały chaos jaki wywołany został przez ten pożar, który ugaszono z pomocą służb, jednak kiedy jeden chaos przeminął drugi się rozpoczął. Niedługo musiał Gnaeus czekać aż zapukano do jego kwatery. Kiedy otworzył zobaczył w drzwiach chłopaka ze służby, na którego wpadł wychodząc z gabinetu Morene oraz funkcjonariusza policji planetarnej, któremu na widok akolity zrzedła mina.
- Sierżant Previn. Powiedziano mi, że pan był obecny na miejscu gdzie wybuchł pożar... - zerknął na sługę, który pokiwał głową - Czy moglibyśmy chwilę porozmawiać?
Uspokojony już Gnaeus odsunął się nieco na bok. Wyraźnie znalazł czas aby się umyć i zmienić osmaloną szatę na świeżą.
- Zapraszam sierżancie, choć sądzę że po rozmowie z domownikami wie pan o zdarzeniu więcej ode mnie.
Zatrzasnął drzwi przed nosem sługi i gestem wskazał gościowi ławę, a sam usiadł za pustym już stolikiem. Wszystkie zabrane ze schowka dokumenty zostały już ukryte lub zniszczone.
- Na przykład, może wie pan co stało się ze strażnikiem który powinien był pełnić wartę pod gabinetem inkwizytora Morene?
- Ze strażnikiem? - sierżant spojrzał zaskoczony siadając na ławie. - Nie informowano mnie, że miał tutaj czekać jakiś strażnik od nas... - odchrząknął - Widziany był pan jak wychodził z pokoju, w którym wybuchł pożar. To prawda?
- Zgadza się - skinął głową nie komentując rewelacji na temat niewiedzy policjanta - Zaniepokoił mnie zapach dymu i trzask płomieni dobiegających z gabinetu inkwizytora. Próbowałem ugasić pożar na własną rękę, jednakże przybyłem zbyt późno.
- Tak, tak. Z tego co wiem pożar szybko wymknął się spod kontroli, ale na szczęście nie zdążył roznieść się po budynku. - Zamyślił się. - Mówi pan o strażniku… Widział go pan na własne oczy?
- Widziałem - skinął głową - nie wylegitymowałem go jednak. Zakładam że służba nie mogłaby przeoczyć umundurowanych funkcjonariuszy… nie jesteście tu chyba aż tak częstymi gośćmi, prawda sierżancie?
Wygiął usta w pozbawionym radości uśmiechu wygłaszając tą ostatnią uwagę.
- Pozwoli pan że spytam jeszcze czy policja planetarna będzie prowadzić jakieś dochodzenie w sprawie pożaru? A jeśli tak, to czy zakładacie współdziałanie ze służbami arbitrów prowadzących śledztwo w sprawie morderstwa?
- To dochodzenie faktycznie powinno spaść na nas, ale w tej sytuacji… - Skrzywił się. - Prawdopodobnie w najlepszym wypadku będzie… współdziałanie.
- Rozumiem pańską sytuację sierżancie. Czy mogę w jakiś jeszcze sposób być pomocny waszym służbom?
- Nie… Dziękuję za poświęcony mi czas. - Po spięciu sierżanta można było wnioskować, że nie jest pewny jak się zachować w stosunku do akolity inkwizycyjnego i wolałby, aby ktoś inny stał przed podobnym problemem zamiast niego. - Dowiem się w centrali czy wie coś o tym strażniku… Będzie pan na miejscu w razie potrzeby?
- Obawiam się że jeszcze przez dłuższy czas tak - odparł poważnie - Będę z niecierpliwością oczekiwał na informacje w sprawie waszego dochodzenia - dodał odprowadzając gościa do drzwi - Do zobaczenia sierżancie Previn, z pewnością się jeszcze spotkamy.
Gdy za funkcjonariuszem zamknęły się drzwi Gnaeus odruchowo przeszukał pomieszczenie na wypadek pozostawienia przez policjanta urządzeń podsłuchowych, ale myślami był już przy następnych posunięciach. Na pierwszy plan wysuwał się kontakt z arbitrami. Być może warto by też sprawdzić czy mają jakieś informacje o rodach szlacheckich którymi interesował się biedny Visius...
 
__________________
Sorry, ale teraz to czytam już tylko własne posty...

Ostatnio edytowane przez MadWolf : 22-11-2013 o 18:14.
MadWolf jest offline  
Stary 20-11-2013, 20:58   #4
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
Nie miała czasu do namysłu, więc po prostu skinęła słudze głową.
- Prowadź zatem…
Sługa bez słowa odwrócił się i zaczął prowadzić Sybil na dół. Poczas drogi przechodzili obok zapieczętowanego i chronionego przez dwóch funkcjonariuszy policji planetarnej pokoju zmarłego Inkwizytora Visiusa Morene. Aż ciężko było uwierzyć w jego śmierć... w śmierć członka Świętego Oficjum.
Na dole czekało już dwóch arbites w pełnej gotowości. Zakuci byli w zbroje skorupowe, hełmy mieli założone na głowy. Przy sobie trzymali pistolety bolterowe i metalowe pałki energetyczne. Na widok Sybil jeden z nich odezwał się.
- Rozumiem, że gotowa?
- Gotowa? - dziewczyna zrobiła zdziwioną minę - Na co?
Arbites spojrzał uważniej na kobietę.
- Uzgodnione było, że będziemy mogli skorzystać z twoich… zdolności w naszej sprawie. - wytłumaczył cierpliwie.
- Kto dokonał takich uzgodnień… i z kim?
- Starszy aspirant Kathan Sven ustalał z Inkwizytorem Visiusem Morene - odpowiedział.
- Nie mamy tutaj całego dnia - wtrącił drugi z Arbites.
- Inkwizytor Visius Morene nie żyje. Możecie jakoś udowodnić swoje słowa? - wiedziała, że pójdzie z nimi. Nie miała innego wyjścia. A jednak coś się w niej buntowało przed tak… przedmiotowym traktowaniem. Ciekawiło ją, jak dużo uda jej się dowiedzieć od Arbites, nim ci stracą cierpliwość.
- Taka umowa została zawarta i jej treść znał tylko Inkwizytor i zna Kathan Sven - odezwał się cierpliwszy, a drugi dodał:
- Nie będziemy tu teraz prowadzić jałowej dyskusji.
- W porządku. - Sybil doskonale wiedziała, kiedy przestać - Ubiorę się tylko i możemy iść. - nie czekała na reakcję Arbites, po prostu wróciła do swego pokoju, by ubrać się ciepło i wziąć ze sobą broń… lepiej nie kusić losu.
Sybil już dość dobrze wyczuwała pogodę Crei… Zawsze było trzeba przygotować się na najgorsze w tym klimacie. Waga broni uspokajała psykerkę nawet, jeżeli był to zwykły pistolet laserowy. Po skończonych przygotowaniach zeszła do oczekujących na nią Arbites. Bez słowa ruszyli oni do wyjścia i wyprowadzili kobietę na zewnątrz. Od razu Sybil została zaatakowana przez ścianę śniegu i musiała trzymać się blisko Sędziów, aby nie stracić ich z oczu w tej zawierusze. Dobre było, że jeden szedł za nią, a drugi przed nią, więc nie musiała się tak obawiać błądzenia po omacku. Oni wszak mieli coś, czego ona nie posiadała, czyli wizjery.
Nie szli daleko, bo po chwili dotarli do pojazdu wzorowanego na Imperialnym
, przystosowanym do potrzeb Arbites. Mniej cierpliwy z jej przewodników wsiadł z przodu i za chwilę otworzyły się tylne drzwi. Drugi z Arbites odczekał, aż Sybil wejdzie do środka po czym sam tam wszedł zaykając za sobą masywną klapę drzwiową. Wtedy też Sybil w świetle bladych, wewnętrznych światełek zauważyła, że tak naprawdę znajduje się ona w niczm innym, jak w części do przewozu więźniów…
Prócz niej i dwóch znanych jej jeszcze Arbites z przodu siedział także kierowca, który po otrzymaniu zgody uruchomił silnik pojazdu i ruszyli. Psykerka nie miała pojęcia dokąd zmierzają i co czeka ją na miejscu, ale… Jaki miała wybór?
Sybil była pod wrażeniem umiejętności kierowcy i wytrzymałości pojazdu. Maszyna brnęła przez śnieg nie zatrzymując się ani na moment, a kierowca bez strachu pokonywał przeszkody. Szybko jednak wyjechali na główną drogę, która była aż podejrzanie dobrze odśnieżona, chociaż nie było co się dziwić. Znajdowali się w Górnym Ulu, więc dla szlachty było wszystko, co najlepsze.
Pojazd po pewnym czasie zaczął oddalać się od pięknych budynków i drogich sklepów kierując nigdzie indziej, jak tylko do Dolnego Ula. Tutaj warunki się pogarszały. Śnieg zalegał na ulicach utrudniając pojazdowi przemieszczanie się, ale na szczęście nie było jeszcze tak źle. Im niżej schodzili tym paradoksalnie było lepiej, bo śnieg nie docierał do wszystkich partii zatrzymywany przez wijące się ku górze budowle i ich dachy, Tutaj jednak było ciemniej, a otoczenie oświetlane było przez umiejscowione w różnych miejscach światła. Niestety niektóre z nich zgasły, opuszczone przez Ducha Maszyny.
W końcu zatrzymali się przed jednym z opuszczonych budynków.
Drzwi transportowca otworzyły się i Arbiter wraz z Sybil wyszli na zewnątrz, a w raz z nimi drugi z Sędziów siedzący na przednim siedzeniu. Poprowadzili oni psykerkę do środka budynku.
Już na wejściu zauważyła krzątających się po holu techników śledczych i uzbrojonych Arbites, ale to nie do nich kierowali jej przewodnicy. Mijali pomieszczenia, które kiedyś służyły za mieszkania, wchodzili kilka pięter w górę, aby po dłuższej chwili znaleźć się na interesującym, ostatnim dostępnym. Wyżej nie dało się wejść, ponieważ metalowe schody były zniszczone i zwisały smętnie grożąc, że niedługo spadną na głowę każdego, kto będzie stał na dole. Winda nie działała od dawna, więc niemożliwe było dostanie się na, licząc na oko, sześćdziesiąte piętro. Najpewniej budynek był przeznaczony do rozbiórki, ale jak na razie władzom nie było do tego śpieszno.
Arbites poprowadzili ją korytarzem. Na jego końcu Sybil zobaczyła innego Arbites najwyraźniej zbierającego zeznania od zestresowanego, obdartego i brudnego mężczyzny.
z ostatniego pokoju wyszedł inny mężczyzna, w sile wieku, o jasnych, krótkich blond włosach i niebieskich oczach. Dobrze zbudowany o bystrym spojrzeniu, ubrany w pancerz skorupowy i szary płaszcz, ale bez hełmu i widocznej broni. Widząc zbliżających się, uśmiechnął z zadowoleniem i podszedł bliżej.
- Sybilla Hoeren, jak mniemam?
- Tak. - skinęła głową krótko, oficjalnie - Czy to z Tobą, panie umawiał się Inkwizytor Visius Morene? - “gdy jeszcze żył” pomyślała z przekąsem, choć nie powiedziała tego głośno.
- Tak, umawiałem się z Inkwizytorem Morene - odparł Sędzia. - Starszy Aspirant Kathan Sven.
- Czy możesz, panie, jakoś udowodnić swoje słowa? Czego dotyczyła umowa?
Sven spojrzał uważniej na Sybil.
- Sądzę, że Inkwizytor Morene przekazał ci informację o tym, że będziesz z nami współpracować w jednym z dochodzeń?
Wzruszyła ramionami.
- Inkwizytor Morene nie żyje. A ja właściwie nic nie wiem… - mimowolnie rozglądała się wokół, rejestrując wszystkie detale korytarza. W końcu zogniskowała spojrzenie z powrotem na Svenie - Więc wygląda na to, że musisz mi, panie, wyjaśnić coś więcej.
Kathan spojrzał pobłażliwie na psykerkę.
- To była wymiana grzeczności, panno Hoeren, ale jej szczegóły nie są do pani dyspozycji, przykro mi.
- Chyba jednak powinnam wiedzieć, czego ode mnie oczekujesz, panie? - psykerka pozwoliła sobie na okazanie odrobiny zniecierpliwienia.
- Zaoferowano mi twoje usługi na moment, kiedy będą potrzebne, a taki nadszedł. Chcę tylko, abyś spojrzała na miejsce zbrodni i spróbowała dojrzeć coś… więcej… dzięki swoim zdolnościom.
- Czy możesz mi powiedzieć, jaka to była zbrodnia? Rozumiesz, panie. Im więcej szczegółów poznam, tym większa szansa, że uda mi się zrozumieć i poprawnie zinterpretować to, co zdołam dostrzec… o ile coś zobaczę.
Arbiter przez chwilę milczał.
- Obraz posłuży lepiej niż słowa. - odparł i odwrócił się, po czym skierował do ostatniego pokoju, aby po chwili w nim zniknąć.
Sybilla bez wahania podążyła za nim.
Jeszcze przed wkroczeniem do środka, a jedynie zbliżywszy się do pokoju, poczuła metaliczny zapach, który wręcz zdawał się osiadać na języku i nie sposób było pomylić zapachu krwi z czymś innym. Skrzwiła się momowolnie, ale pewnym krokiem podążyła za Svenem, aby po chwili, jak i on, zniknąć w środku pokoju.
Znalazła się w niewielkim mieszkanku, które składało się z jednego, głównego pokoju, od którego oo prawej i lewej stronie odchdziły dwa dodatkowe pokoje. Ten, w którym się znalazła zarzucony był zniszczonymi resztkami mebli, z których część posłużyła jako paliwo do niewielkiego ogniska urządzonego na środku pokoju, jako jedyna broń przed wieczną zimą Crei. Jednak to nie rozkład pomieszczeń, który zarejestrowała prawie instynktowne czy jego stan przykuł całą uwagę Sybil.
Tutaj zapach krwi był jeszcze bardziej uciążliwy i nie było się co temu dziwić.
Ściany umazane były nią, jednak nie to było najbardziej niepokojące. Nie wszystkie te zabrudzenia były chaotyczne. Część z nich wyglądała tak, jakby ktoś próbował coś napisać, jednak nie przypominało to Sybil żadnego znanego jej języka.Na podłodze oznaczone były niewielkie miejsca, zakryte czarną folią. Psykerka na szybko naliczyła ich przynajmniej kilkanaście. Zobaczyła właśnie jak jeden z techników oznacza miejsce i nakrywa je folią, jednak zdążyła zobaczyć co próbował zakryć przed światem.
Kawałek palca.
- Tam - Sven wskazał na jedne z bocznych drzwi - jest gorzej.
Przełknęła ślinę i poszła we wskazanym kierunku, chłonąc w siebie jak najwięcej i skupiając się.
- Wiecie już, kim była ofiara?
- Mamy podejrzenia - odparł Arbiter najwyraźniej będąc przyzwyczajonym do takich widoków. - To nie będzie przyjemne - dodał i otworzył drzwi, po czym wszedł pierwszy do środka.
Czując odór rozkładającego się ciała Sybil na chwilę przystanęła, ale zaraz spięła się w sobie i przeszła przez próg. Pomieszczenie było oświetlone czerwonymi lampkami, co dodawało mu trochę grozy samo w sobie, ale to było nic…
Na środku pokoju leżało coś, zgromadzone w centrum.
Sybil zrobiła kilka kroków w przód, ale zatrzymała się, kiedy zrozumiała, co tak naprawdę widzi. Nigdy nie widziała tego na własne oczy, ale była pewna, że właśnie tak musiały wyglądać wnętrzności.
Jakiś chory umysł zebrał je w jednym miejscu i skrupulatnie ułożył w sobie tylko znanym porządku.
- Kiedy… - jej głos zabrzmiał słabo i nieco piskliwie, więc odchrząknęła i zaczęła jeszcze raz - Kiedy to się stało?
- Koroner twierdzi, że wczoraj rano.
- Kto… to… znalazł?
- To była skomplikowana droga zależności. Jeden z naszych informatorów zasugerował, że coś się tu może dziać. - skinął głową na wyjście. - Tamten bezdomny został znaleziony na tym piętrze.
- Skąd ten informator wiedział, że do czegoś może tu dojść? - wyciąganie informacji od Sędziego było strasznie irytujące. Jakby nie mógł jej po prostu powiedzieć wszystkiego, co wie… przecież to w jego własnym interesie - Czego dokładnie mam tu szukać? Bo czegoś chcesz się, panie, dowiedzieć, prawda? Potwierdzić lub obalić jakiś domysł.
- Sprawa informatora jest tajna, już my się tym wszystkim zajmiemy - uciął szybko Sven. - Chcę wiedzieć co tu się stało. Jaki cel zabójca miał w takiej… aranżacji… pomieszczeń.
- Spróbuję się tego dowiedzieć. - psykerka skinęła głową i powoli, dokładnie obejrzała po raz kolejny oba pomieszczenia, rejestrując w pamięci układ pozostałości po ciele zamordowanego. Zupełnie ignorowała przy tym przyglądających jej się nieufnie mężczyzn, jakby nieświadoma ich obecności. W końcu usiadła na podłodze niedaleko ogniska i zamknęła oczy.
Kiedy zamknęła oczy, wciąż miała jakby przed nimi obraz poukładanych w jakiejś chorej kombinacji wnętrzności. Niestety nie tylko to widziała...
Krzyk. Ból. Dziki śmiech.
Wszechobecny zapach krwi i bólu.
Palec umaczany we krwi przesuwany po ścianach w jakimś makabrycznym tańcu. Palec trzymany w dłoni.
Dłonie zatopione w ciepłych, wijących się wnętrznościach. Szeptanie nad nimi słowa niczym zaklęcie. Cicha modlitwa?
Adeo Imperator…
- Adeo Imperator… - powtórzyła jak echo, otwierając oczy i niezbyt przytomnie szukając spojrzeniem Svena - Adeo Imperator… - wzdrygnęła się i wskazała na kupkę wnętrzności - Te słowa ktoś powtarzał w kółko… stanowiły nieprzerwane tło całej wizji grzebania w… tym. Wyraźnie sprawiało to komuś przyjemność. Śmiał się dziko… - przelotnie spojrzała w oczy Sędziemu - ...to wszystko, co udało mi się zobaczyć.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 20-11-2013, 23:33   #5
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
Marcus wykonał salut Caesery, stukając się prawą ręką w napierśnik.
- Marcus Triarius, Vigil Sił Zbrojnych Caesery, miło poznać. Mam się do kogoś zgłosić, czy od razu iść do Legionistów?
- Z tego co mi kazano mam zaprowadzić pana, sir, do oficera Tanmaresa, który przekaże wszelkie niezbędne informacje… sir.
Marcus skinął głową, dawno nikt nie zwracał się do niego “sir”.
- Rozumiem, prowadź więc.
Donero skinął głową i dał znak Marcusowi, aby ten szedł za nim. Nie poprowadził go jednak do wyjścia z lądowiska, a ku stojącemu transportowcowi typu Corvus i wprowadził go na pokład. Nie było tam wiele miejsca, ale wystarczająco aby pomieścić dwóch pilotów i trójkę pasażerów. Triarius usiadł na siedzisko i zapiął się w pasy, a do niego dołączył szeregowy, który służył mu jako przewodnik. Wystartowali.
Sama podróż nie obfitowała w żadne niespodzianki, co było pokrzepiające. Lecieli wysoko, ponad śnieżnymi chmurami nie ryzykując błądzenia w białej zawierusze. Lot nie był na szczęście też szczególnie długi i dość szybko dotarli na miejsce. Jak na razie wszystko odbywało się poprawnie aż... nie wyszli na zewnątrz.

Pierwsze co powitało Marcusa na wojskowym lądowisku było uderzenie śniegu. Kiedy wychodził na powierzchnię planety śnieg akurat nie padał, ale teraz najwyraźniej nadrabiał straty i przepraszał za brak odpowiedniego powitania. W tym też momencie Vigil zrozumiał jaki błąd popełnił wybierając płaszcz bez kaptura. Zadrżał uderzony falą zimna zastanawiając się czy ocieplenie, które wybrał nie przegra z zimą Crei.
- Jeżeli będzie potrzeba to użyczymy odpowiedniego ubrania, sir! - rzucił głośniej Donero i ruszył dalej. Marcus musiał iść blisko niego, bo bał się, że jeżeli oddalą się od siebie zbytnio to nie znajdzie swojego przewodnika przez ten śnieg.
Marcus nie widział baraków czy pól treningowych, a budynki administracyjne, ale to nie dziwiło go. Sam w końcu pracował w podobnym miejscu.
Mijały długie minuty zanim Donero dotarł do jednego z budynków i wszedł do środka. Vigil wzdrygnął się kiedy jego zziębnięte ciało napotkało ciepło wnętrza budowli. Strzepał z włosów śnieg, oczyścił z niego płaszcz. Wziął głębszy oddech ciepłego powietrza i ruszył dalej za szeregowym. Mijali biura, archiwa, sale przesłuchań i poczekalnie dla petentów. Miejsce, w którym znajdowali się śledczy wojskowi było administracją samą w sobie. Szybko jednak dotarli do odpowiedniego pokoju. Donero zapukał, odczekał na pozwolenie i wszedł do środka, a za nim ruszył Marcus. Kątem oka zauważył jeszcze obok drzwi plakietkę informacyjną "Wysoki Śledczy Grevoir Tanmares".
Donero zasalutował od razu po wejściu.
- Sir, doprowadziłem śledczego z Caesery.
Marcus zobaczył mężczyznę w sile wieku o krótkich, czarnych włosach, ubranego w galowy mundur mający funkcję jedynie reprezentacyjną. Siedział on za ciężkim, drewnianym biurkiem. Skupiony był na trzymanych przed sobą papierach i nie zaszczycił gości spojrzeniem. Machnął tylko ręką oddalając Donero i powrócił do lektury. Szeregowy zasalutował jeszcze obu mężczyznom (a może tylko Marcusowi?) na pożegnanie i pozostawił obu mężczyzn samym sobie.

Marcus stał na baczność w miejscu i oczekiwał, aż śledczy zakończy swoją lekturę. Właśnie obrywa mu się, za nie trzymanie się protokołu, nie miał zamiaru pogarszać sprawy.
Po kilku długich chwilach Grevoir uniósł na chwilę wzrok, po czym powrócił wzrokiem do dokumentu i powiedział:
- Spocznij. - wskazał ręką na stojące krzesło przed biurkiem.
Marcus usiadł naprzeciw Tanmaresa, rozglądając się delikatnie po pomieszczeniu.
Tanmares w końcu odłożył dokument i spojrzał na Marcusa.
- Więc to jest ten słynny Vigil Triarius.
Marcus uniósł brew na te słowa.
- “Słynny” nie jest słowem, którym bym się określił. Cokolwiek pan usłyszał, sir. To najpewniej prawda.
- Przydatna informacja - odparł. - Obawiam się jednak, że na darmo zostałeś tu ściągnięty.
- Doprawdy? - Triarius podejrzewał opór ze strony lokalnych władz. Najlepiej zwalić brudy na cudzoziemców, niż obwiniac swoich… w sumie Marcus wie o tym z pierwszej ręki.
- Na to wgląda. Sprawa została już raczej rozstrzygnięta.
- I jaki jest werdykt?
- Niestety trzech żołnierzy z Caesary handlowało bronią i ekwipunkiem wojskowym.
- Ekwipunkiem Crei?
- Dokładnie, naszym ekwipunkiem. Z drugiej strony nie przynieśli ze sobą tyle własnego, aby mieć czym handlować. To Crea dostała w zamian za wymianę.
- Rozumiem, jest to bardzo przykre. Przynajmniej byłoby gdybym wierzył w ich winę bez wdrożenia się w temat, sir. Nikt nie zauważył tego procederu? Nie trzymacie spisu wydawanego ekiwpunku?
- Ekwipunek był wykradany poza oficjalnym wydawaniem. Od pewnego czasu wiedzieliśmy, że znikają zapasy z magazynu. Okazało się, że to trzej caesariańscy Legioniści stoją za tym procederem w zmowie z jednym z naszych kwatermistrzów.
- Z całym szacunkiem, nie wysyłanoby mnie tu gdyby nie sądzono, że mogę coś zrobić. Jeżeli mogę, chciałbym mieć dostęp do dokumentów śledztwa, oraz chciałbym porozmawiać z oskarżonymi, oraz z pozostałymi Legionistami.
- Podejrzewałem, że będzie to koniecznie - odparł lekko znudzonym tonem. - Wciąż mamy kilka niewiadomych. Kto był kupcem? Przez jakiś pośredników rozprowadzano ekwipunek? W czyje ręce on trafił? - sprótł palce przez sobą. - Ważne pytania, nieprawdaż?
- Mam kilka własnych, na które najpierw będę chciał znaleźć odpowiedź, sir. Jednak pańskie też będą potrzebowały weryfikacji. Jest możliwe, że ci trzej, jeżeli są winni, byli częścią czegoś większego. Kwatermistrz oczywiście też jest do przesłuchania?
- Przesłuchiwaliśmy go już, ale nic konkretnego z tego nie wynikło. Idzie w zaparte, że to Legioniści pierwsi wyciągnęli do niego rękę. Irytująca sprawa.
- Rozumiem. Musieli być zaprawdę przekonujący. Jakie wrażenie wywarli na panu, sir?
- Twardzi, muszę przyznać i niesłychanie uparci. Wszystkiemu zaprzeczają i… w sumie sam się przekonasz niedługo.
- Jeszcze dwa pytania. Ile zajęło waszym śledczym dojście do tego, że to oni? I jakie dowody macie ku temu?
- Zajęło nam trochę czasu rozpracowanie ich i wyłonienie z tej niezliczonej masy żołnierzy winnych. Jakie dowody? Wszystko będzie w aktach, które otrzymasz. Była prowokacja, na którą dał się złapać jeden z Legionistów, ustawiona transakcja. Zeznania osób trzecich, w końcu każdy zauważył coś niepokojącego, ale tak jak mówię. wszystko w aktach.
Marcus westchnął. Miał nadzieję, że sprawą zajął się nie kompetentny gryzipiórek, który chciał zwalić winę na przybyszy. Grevoir okazuje się jak narazie nader kompetentny, co znaczyło, że Legioniści są winni. No cóż nie byłby godny swych odznaczeń gdyby nie powątpiewał w każde dochodzenie, którego sam nie poprowadził.
- No dobrze. Kiedy więc będę mógł porozmawić z oskarżonymi?
- Wolałbym, abyś najpierw zapoznał się z aktami zanim przesłuchasz oskarżonych, a sądzę, że zajmie ci to trochę… czasu.
Marcus kiwnął głową.
- Dostanę jakieś pomieszczenie? -wolałby nie przeglądać ważnych dokumentów na korytarzu.
- Dostaniesz przydzielony pokój, w końcu nie będziemy kazali ci drzemać na dworzu. To bardzo… niezdrowe w naszym klimacie. - zerknął na ubranie Marcusa wymownie, ale nie odezwał się na jego temat ani słowem tylko kontynuował. - W trakcie twojego dochodzenia będę oczekiwał dokładnych raportów z niego i dla uniknięcia… problemów także konsultowania ze mną co do mniej standardowych kroków.
- Więc obrona ma przedstawiać prokuraturze swoje znaleziska? Ciekawe… - nie miał dużo, do mówienia jednak w tej sprawie, mógł mieć nadzieję, że jeżeli znajdzie coś co podważy oskarżenia, nie będzie to coś co będzie można łatwo podważyć -No dobrze, gdzie mam się udać?
- Na razie obaj jesteśmy śledczymi, nie zaś obroną i prokuraturą - odparł Grevoir. - Najpierw udaj się do archiwum, gdzie zostaną wypożyczone akta. Stamtąd zostaniesz pokierowany do swojego pokoju. Wiedzą już o tobie.
-Rozumiem, czy jeszcze jest coś o czym powinienem wiedzieć? - miał nadzieję, że nie. Nie spieszyło mu się, aby wyjść spowrotem na śnieg, ale im szybciej się weźmie do pracy, tym szybciej wróci na Caesere.
- W tej chwili nie. - Grevoir wzął czytany wcześniej dokument i przerzucił kilka kartek, po czym zaczął czystać. - To wszystko.
Marcus zasalutował Oficerowi.
- Ave Imperator. - po czym ruszył, aby opuścić pomieszczenie, a następnie udać się po dokumenty.
 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline  
Stary 22-11-2013, 10:22   #6
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Antonius Avaretto, Python Faethon Ceylau’Moris

Sytuacja nie wyglądała zbyt ciekawie. Pod ścianą właśnie leżał wykrwawiający się człowiek a w przeciwną stronę uliczki uciekał właśnie jego oprawca. W ułamku sekundy przez umysł Antoniusa przeleciało wiele myśli. Jeżeli się nie pośpieszy wtedy postać ucieknie i nie możliwe będzie odnalezienie jej wśród mas ludzi zamieszkujących tę planetę. Z drugiej strony obawiał się, że w pobliżu może kręcić się więcej niebezpiecznych osobników którzy to mogliby zagrozić bezpieczeństwu jego pracodawcy. Nie czekając długo wyciągnął jeden z pistoletów i strzelił w stronę uciekającego, celując w nogi. W tym samym momencie spojrzał pytająco na szlachcica. Nie było czasu do stracenia, musieli szybko zareagować.
Strzał chybił… o ułamki, które wystarczyły, aby mężczyzna mógł dalej uciekać. Odwrócił się tylko na moment, aby oddać strzał do Antoniusa i Pythona, który również chybił omijając bezpiecznie obu mężczyzn, po czym rzucił się dalej do ucieczki skręcając w odnogę uliczki.
Python skulił się odruchowo na odgłos obu strzałów, ale przytomnie zareagował na spojrzenie Antoniusa, łapiąc go, może zbyt nerwowo za ramię. Pościg nie tylko byłby niebezpieczny dla ich obu w tej nieplanowanej sytuacji, ale też arystokrata odczuwał że bardziej należałoby pomóc ofierze. Odczekał chwilę, wsłuchując się w cichnące odgłosy obijającego podłoże obuwia uciekiniera.
- Pomóżmy mu! - rzucił do Antoniusa i podszedł szybko, ale też ostrożnie i nie wychodząc przed swojego przyjaciela, do umierającego mężczyzny. Przyszli pieszo i tylko we dwóch by działać incognito, mieli może kilkanaście minut spaceru do trzech zaparkowanych samochodów z kilkoma sługami rodu. Python miał pewną wiedzę o ludzkiej anatomii ale nigdzie nie był bliski praktyce Antoniusa w zajmowaniu się rannych, więc ograniczył się do wyjęcia spod płaszcza, z kieszeni marynarki komunikatora i cichego wezwania oczekującego ich transportu, by przybył do nich.
Mężczyzna spojrzał na nich opierając się o ścianę, żeby w końcu osunąć się na śnieg. Kilka kropel krwi spadło na biały puch.
- Pomóżcie… Opłaci się wam… Moja rodzina… Bogata… - przymknął oczy.
Antonius przytrzymał opadającą głowę rannego i ułożył ją delikatnie na ziemi. Z za pasa wyjął sztylet i rozciął nim ubranie postrzelonego. Spod warstw materiału wyłoniła się okropna, rozległa rana która prawdopodobnie była wynikiem trafienia z mniejszej wersji boltguna.
- To nie wygląda dobrze. Jeśli szybko nie otrzyma profesjonalnej pomocy to zbyt długo nie pociągnie.
Odciął od płaszcza nieznajomego pasy tkaniny którymi starał się przewiązać ranę by powstrzymać upływ krwi. Gdy już opatrzył ranę w miarę możliwości zwrócił się do Pythona.
- To nie był pierwszy lepszy bandyta. Broń z której postrzelono tego człowieka nie jest dostępna dla byle kogo. Wyczuwam tu jakiś grubszy spisek. Teraz musimy jak najszybciej przenieść go w jakieś bezpieczne miejsce gdzie będzie mógł się nim zająć profesjonalny medyk.
Antonius opatrując rannego zobaczył, że ten miał i tak dużo szczęścia albo nastąpił istny cud Imperatora, bo pocisk nie wybuchł, a jedynie wbił się w ciało, nie rozszarpując odłamkami tkanki.
- Wezwałem już sługi. Zastanówmy się lepiej, przyjacielu, czy bliżej naszej rezydencji nie znajduje się świątynia lub zakon szpitalników, lub placówka Medicae, cokolwiek! - szlachcic przyklęknął obok rannego, czekając, aż szampierz skończy zakładać prowizoryczny opatrunek. Odnotował sobie w głowie, żeby poprosić rodowego uzdrowiciela o pakunek, w którym na wypadek rany lub zamachu znalazłoby się wszystko, co potrzebne. Zresztą, Antoniusowi również by się to przydało, o ile już przezornie nie był w coś takiego wyposażony. Z jednej strony chyba nie, skoro założył taki opatrunek nieznajomemu, z drugiej szampierz był o wiele starszy od niego i mógł po prostu być o wiele bardziej przezorny. Rozumiał, że Antonius po zakończeniu albo wstanie i z dłonią na broni będzie obserwował wszystko dookoła, albo ruszy zobaczyć czy uciekinier czegoś nie zgubił, ale cokolwiek nie zrobi Python ufał w jego profesjonalizm, większy od jakiejkolwiek wiedzy samego arystokraty jeżeli chodzi o takie sytuacje. Nigdy by się do tego nie przyznał, ale nieco zbladł biorąc pod uwagę bardziej okoliczności, niż wydarzenie.
- Spróbujemy pomóc, szanowny panie, lecz musisz nam pomóc. Kim jesteś, co się miało miejsce? - zapytał, biorąc jedną dłoń rannego w swoją, próbując nieco go uspokoić i nieco się dowiedzieć.
- Je… Jestem Cornelius Sven… - wydukał mężczyzna. Nazwisko Sven było Pythonowi znane, jako że był to ród jeden z wyższych i zasiadających na ważnym miejscu w Radzie. - Wracałem do domu po pewnej… wizycie… I on mnie zaszedł w uliczce… Strzelił bez ostrzeżenia...
- W dzisiejszych czasach poruszanie się bez ochrony nie jest zbyt rozważnym wyjściem, zwłaszcza na tej planecie. - Ośmielił się wtrącić Antonius. - Jeżeli pan z tego wyjdzie to następnym razem proszę być bardziej przezornym.
- To było bardzo… prywatne spotkane… - przymknął oczy zmęczony.
- Rozumiem. - skinął głową z wymuszonym uśmiechem Python. Mimo słów jedyne o czym myślał, to że ostatnie co by chciał mieć na głowie to przerzucenie na niego winy za śmierć Corneliusa. W duchu westchnął też na brak taktu Antoniusa, ale nie była to jego dziedzina, zaś zdawało się, po prostu był wiecznie profesjonalny. - Proszę na mnie spojrzeć. Nasi słudzy już tu jadą, powinni być za tamtym zakrętem - wskazał drugą ręką jeden z zakrętów, z uliczek i alei górnego kopca, pokrytych śniegiem - Tylko proszę nie zasypiać na śniegu, nie wypada arystokracie na ulicy! - chciał powiedzieć cokolwiek, aczkolwiek wiedział, że istnieje niewielka szansa by jego słowa były w stanie powstrzymać Imperatora przed zabraniem należnej mu, w taki czy inny sposób, duszy. Zerkał co chwila nerwowo, w oczekiwaniu na jakikolwiek znak pojawienia się ich podwładnych, odliczając nerwowo czas i nie chcąc dać umrzeć dostojnikowi.
- Nie zasypiam… Nie zasypiam… - powtarzał mężczyzna, ale jego opadający ton głosu świadczył o czymś przeciwnym.
Mijały długie minuty na improwizowanej pomocy rannemu i w próbach niedopuszczenia do jego zapadnięcia w sen. Kiedy było już prawie pewne, że Cornelius nie dożyje dotarcia pomocy z jednej z uliczek wypadło czterech mężczyzn, w których Python rozpoznał swoje sługi. Dwaj z nich szybko podbiegli do rannego szlachcica ze składanymi noszami, a dwóch podeszło do Pythona.
- Wszystko w porządku mój panie? Jest pan ranny? - zapytał jeden z nich i dodał wskazując na rannego: - Gdzie go zabieramy?
- Musimy jak najszybciej zabrać go do jakiegoś profesjonalnego medyka. Tylko nieście go ostrożnie, nie może być poddawany zbyt gwałtownym ruchom. Musimy się śpieszyć, długo już nie wytrzyma. - Odpowiedział sługom zamiast zdenerwowanego szlachcica, po czym zwrócił się bezpośrednio do niego. - Sądzisz, że powinniśmy już teraz powiadomić kogoś o tym incydencie?
- Tak mi się wydaje… - Python w pewnym otępieniu odprowadził wzrokiem zanoszonego do wozu Corneliusa, zanim się otrząsnął i spojrzał na Antoniusa - Tak, natychmiast poślę gońca do rodu Sven aby poinformował ich o zajściu i powiedział, gdzie mogą znaleźć Corneliusa. Wydaje się też, że respektowniej byłoby zabrać go do siedziby ich, albo naszej, a nie plebejskiego przytułku, ale może to być warte ryzyka, jeżeli ma on jakiekolwiek szanse na przeżycie. Jak oceniasz? Na co się nie zdecydujemy, musimy wnet działać.
Antonius zastanawiał się chwilę po czym odparł. - Sądzę, że powinniśmy go zabrać do najbliższego specjalisty, a gdy jego stan się trochę poprawi przewieźć do rezydencji. Z całym szacunkiem dla szlacheckiego stanu i płynących z niego przywilejów, ale niestety na nic mu się on przyda jeżeli zdąży umrzeć zanim dowieziemy go na miejsce.
- Tak, dlatego pytam, czy są realne szanse na jego przeżycie. - cierpliwie odparł Python, gdy obydwaj podchodzili do pojazdu by wsiąść i podać kierowcy kierunek.
- Pocisk który go trafił jakimś cudem nie wybuchł, tylko tkwi w środku w całości. Gdyby doszło do wybuchu to prawdopodobnie już by nie żył. Nie jestem lekarzem żeby stwierdzić czy przeżyje na pewno, ale samo to, że jeszcze żyje jest już samo w sobie cudem. Musimy jak najszybciej zawieźć go do medyka i po prostu czekać. Może Bóg-Imperator ześle nam kolejny cud i uda mu się przeżyć.
- Spróbujemy. - skinął głową młody szlachcic, a wsiadając rzucił do kierowcy - Kieruj się do szpitala świętego Herodotha, czym prędzej!
Kierowca usłuchał bez zbędnych pytań. Wcisnął pedał gazu i ruszyli byle prędzej, byle prędzej… Niestety nie mogli zbytnio przesadzać z szybkością już nie tyle ze względu na prawo (bi te i tak zapewne przynajmniej naginali) co ze względu na rannego, któremu zbyt mocne szarpnięcia mogły tylko zaszkodzić. Gdzieś w połowie drogi do szpitala Cornelius stracił przytomność, a to nie był dobry znak.
Jechali czując, jak śmierć dyszy im w karki. Nie mogli mieć pewności czy chociażby dowiozą szlachcica jeszcze żywego, czy będzie to po prostu droga do kostnicy. Niemniej żaden z mężczyzn nie zamierzał odpuścić i jedynie liczyli cenne sekundy, których było coraz mniej.
W końcu dotarli na miejsce.
Dwaj słudzy Pythona sprawnie wynieśli rannego na noszach i zanieśli go do środka szpitala. Kiedy Python i Antonius przekroczyli próg tego miejsca zobaczyli jak słudzy oddają nieszczęśnika w ręce lekarzy, po czym jednemu z nich wskazują swojego pracodawcę. Lekarz bez zwłoki poszedł do obu mężczyzn i powiedział:
- Co się stało?
- Nastąpił zamach na wysoce urodzonego. Oddam opis w ręce mojego przyjaciela, który lepiej jest rozeznany w sytuacji. - Spojrzał w oczy Antoniusowi i klepnął go w bark, po czym odszedł na bok i ruszył na chwilę na zewnątrz, wierząc, że ten podoła sytuacji. Musiał nie tylko pochłonąć, ale chciał też skontaktować się z kimkolwiek z rodu Sven i osobiście poinformować o zaistniałej sytuacji i miejscu pobytu Corneliusa. Wiedział, że w ten sposób lepiej to wypadnie.
- Zobaczymy się na zewnątrz… - rzucił, podciągając futrzany kołnierz płaszcza i wychodząc.
Antonius szybko przeszedł do opisu zdarzenia. - Poszkodowany został postrzelony w brzuch, prawdopodobnie z pistoletu bolterowego. Pocisk jednak jakimś cudem nie wybuchł, a tylko wbił się w ciało uszkadzając tkanki. Na miejscu zdarzenia wykonałem prowizoryczny opatrunek by powstrzymać upływ krwi. Staraliśmy się jak najszybciej dostarczyć rannego w wykwalifikowane ręce, teraz wszystko spoczywa na was. Pamiętajcie, że jest to osoba wysokiego rodu i bardzo nam zależy na tym żeby przeżył. - Powiedział co miał do powiedzenia lekarzowi, a następnie skinął na jednego z pozostałych sług Pythona i rozkazał mu czekać tu na informacje o stanie zdrowia pacjenta, sam zaś udał się za swoim pracodawcą na zewnątrz budynku.
- Zrobimy co w naszej mocy - Antonius jeszcze usłyszał od lekarza. - Tak jak dla każdego, nieważne od urodzenia.
Wychodząc z budynku skierował się w stronę czekającego tam szlachcica. I przekazał mu zapewnienia lekarzy. Python czekał przy ich ekskluzywnym transporcie, oparty o maskę, paląc długi lho-skręt. Obejrzał się na szampierza z wymuszonym uśmiechem, bledszy niż zwykle.
- Co powiedzieli?
- Postarają się zrobić co w ich mocy, ale jeszcze nic nie jest pewne. Kazałem jednemu z Twoich sług by został w środku i zawiadomił nas jeśli coś już będzie wiadomo.
- Bardzo słusznie. Myślę, że poczekamy w okolicy na kogoś przynależącego do jego wielkiego rodu. Nietaktem byłoby pozostawić go w takim miejscu bez towarzystwa osób naszego urodzenia i kompetencji… - zaciągnął się, nie słuchając nawet co mówił - Myślisz, że to był on?
- Chodzi Ci o tego zabójcę? No cóż, to bardzo możliwe. Zaatakowana została kolejna ważna osoba. Poza tym Cornelius mówił, że wracał z jakiegoś bardzo prywatnego spotkania. To niby dość powszechne wśród wysoko urodzonych osób, ale mimo wszystko udawać się na takie spotkania bez żadnej ochrony? Coś mi tu śmierdzi grubszym spiskiem. Byłoby dla nas dużą stratą jeśli ten człowiek by umarł. Myślę, że jeżeli chcemy dowiedzieć się czegoś więcej o tej sprawie to powinieneś spróbować wyciągnąć coś z niego, jeśli oczywiście uda mu się przeżyć.
- Chciałbym żeby przeżył. Na pewno przyjaźń rodu Sven byłaby wielce pomocnym atutem na możliwą do przewidzenia przyszłość. - odparł bez przekonania Python - Chociaż… Czy nie wracamy z pustymi rękoma właśnie od potencjalnego sojusznika?
- No cóż, w czasach niepokoju, nawet potencjalni sojusznicy mogą o Tobie zapomnieć, lub nawet okazać się wrogami. Mimo wszystko wydaje mi się, że uratowanie życia stworzy mocniejszą więź niż zwykłe szlacheckie powiązania między rodami. Dobrze będzie jeśli wyciągniesz z tej naszej nowej znajmości jakieś korzyści.
- Moja korzyść jest twoją korzyścią. - uśmiechnął się młody dziedzic Ceylau’Moris - Zwyczajnie, do mojej duszy wkrada się podejrzenie, iż zanim zdążymy z pajęczyny świadków i sojuszników wydobyć działanie którym rozpoznamy, a co dopiero zgładzimy sprawcę, dawno już wszyscy będziemy biesiadować u Imperatora, lub korzyć się przed nim za naszą małość i nieudolność...
- Zawsze istnieje szansa, że nikt z nas nie dożyje końca tego śledztwa, ale ryzyko to podjęliśmy świadomie więc musimy się liczyć z tego konsekwencjami. Nie bądźmy jednak też całkowitymi pesymistami. Mimo wszystko jesteśmy ludźmi. Tak łatwo się nie poddajemy.
- Wciąż, uważam, że powinniśmy zrobić coś niesłychanego, czego po prostu się nie robi, a zarazem coś o wiele skuteczniejszego niż próba utworzenia sojuszu zdesperowanych arystokratów próbujących zgładzić łowcę wysoce urodzonych...
- Może czas się zwrócić do osób z poza grona samej arystokracji? Świat arystokracji mimo swojego przepychu i wyniosłości jest raczej w pewnym sensie dość ograniczony. Sądzę, że sporo tracimy ograniczając poszukiwanie sojuszników tylko do osób wysoko urodzonych. Na znajomości z niektórymi osobami, nawet niższymi stanem naprawdę można sporo zyskać.
- Myślę, że powinniśmy skontaktować się z Imperialną Administracją. - rzucił śmiało Python, rozwijając od razu myśl - Zdaję sobie sprawę, jak będą niechętni ingerencji kogokolwiek z lokalnej sceny arystokratycznej, ale jestem pewien, że ktoś prowadzi bardziej oficjalne śledztwo. Może Adeptus Arbites… A może ktoś z Administratum. Dla nich jesteśmy cywilami, no i nie będą na nas mile patrzeć jako w większości nisko urodzeni, lecz… - wzruszył ramionami i spojrzał na szampierza - Mają wszelkie środki po temu, by załatwić to sprawnie.
- Jeśli chcemy dojść do sedna sprawy to nawiązanie kontaktu z którąś z instytucji mogących prowadzić śledztwo w tej sprawie jest wręcz koniecznością. Domyślam się, że nie przywitają nas z otwartymi ramionami, ale może akurat będą potrzebować pomocy przy śledztwie. Zawsze warto spróbować.
- Aczkolwiek… - uśmiechnął się Python, nieco zamyślony - Właśnie aby uniknąć tego typu utrudnień, i dla bezpieczeństwa śledczych, ta informacja jest niejawna. Na marne wyszłoby, udać się do gubernatora lub siedziby Administratum. Mam pewien koncept, mój ród kiedyś współpracował z kimś, kto może nam pomóc. Chciałbym, abyś wrócił do siedziby i zaprzągł emisariuszy, informatorów, kogo trzeba by się z nim skontaktować i by zaaranżował dla nas możliwość spotkania ze śledczymi. Nie musi znać celu. Ja bym tu został aż przybędzie ktoś z rodu Sven, i być może Cornelius odzyska jeszcze przytomność. Jak znajdujesz ten plan?
- Dobrze, tylko uważaj na siebie. Niby w tak zatłoczonym miejscu nikt nie powinien kogoś atakować, ale kto wie, dzisiejsze czasy przynoszą naprawdę wiele niespodzianek. Daj mi namiary na tę osobę i postaram się załatwić to jak najszybciej.
- Jestem pewien, że wkrótce zaroi się tutaj od żołnierzy rodowych Sven. Będę w porządku. - zgasił długi skręt o śnieg na masce - Nazywa się Sieghard Kehller. Nie jestem pewien, ale wydaje się, że był kiedyś arbitrem, w każdym razie wie dużo o wszystkim, o czym my moglibyśmy nie wiedzieć. Nie oczekiwałbym po nim manier, dobrego smaku czy uprzejmości, ale o ile szczerze zaoferujesz mu dużo pieniędzy, a chciałbym żeby tak właśnie się stało, niewątpliwie będziesz mógł mu zaufać. Jak już mówiłem, współpracował kiedyś rodem Ceylau’Moris.
- W takim razie wyruszam już teraz. Postaram się szybko nawiązać z nim kontakt. Życzysz sobie spotkać się z nim osobiście, czy może mam mu po prostu przekazać by postarał się żeby dopuszczono nas jakoś do śledztwa?
- Zostawię tę decyzję jemu, za twoją opinią po spotkaniu z nim. Ufam twojemu doświadczeniu w tej materii.
 

Ostatnio edytowane przez -2- : 02-12-2013 o 19:00.
-2- jest offline  
Stary 24-11-2013, 01:15   #7
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Widziałem wiernych jako heretyków, heretyków jako wiernych. Byłem nieświadom zepsucia jakie trawiło nasz Kościół, herezji jaka w nim rosła.




Marcus Triarius
12 Esper, 13 godzina

Grevoir nie kłamał co do ilości akt i materiałów, jakie oczekiwały na Marcusa w archiwum wojskowej policji Crei. Triarius zastanawiał się czy bez przebytego szkolenia na Caeserze tak dobrze by sobie poradził z przeniesieniem całości do przydzielonej mu kwatery na czas jego pobytu w tym lodowym grobowcu. Całość była zabezpieczona w ciężkim, nieprzepuszczającym wody pudle i Caeserianin szybko zrozumiał dlaczego, jak tylko opuścił budynek biur śledczych. Lodowate podmuchy wiatru i wszechobecny śnieg powitały go jak dobrego przyjaciela, który wszak nie tak dawno je opuścił. Myśli Marcusa od razu skoncentrowały się na załatwieniu obiecanego, ciepłego ubrania, które ochroniłoby przed zbytnią miłością tego cholernego klimatu.

Dotarł wreszcie do swojego nowego pokoju, chociaż nie opływał on w luksusy, a na pewno nie był budowany w myślą o mieszkaniu w nim dłuższy okres czasu, co pocieszało Marcusa. Może wcale to wygnanie nie będzie tak długie, jak się tego obawiał? W końcu Triumwirat, czy ktokolwiek kto za nich wpadł na pomysł wysłania na Creę, nie mógł wiedzieć ile dokładnie zajmie dochodzenie. Wszystko mogło zakończyć się naprawdę szybko, ale jednocześnie mogło także ciągnąć się w nieskończoność, jeżeli Legioniści byli niewinni, a Grevoir i jego podwładni będą upierali się nad inną wersją… Ozywiście zawsze możnaby to zakończyć szybciej… tylko czy Marcus chciał, aby ucierpiało na tym dobro sprawy?
Z drugiej strony czy powrót do domu, z dala od tego kawałka lodu nie był tego wart?
Marcus westchnął ciężko i odłożył pudło na podłogę przy biurku, chyba jedynym z dwóch luksusów tego pokoju, w którym znajdowało się jeszcze łóżko, mały stolik obok niego i niewielka szafa na ubrania oraz dwa krzesła. Drugim luksusem była maleńka dobudoówka, która służyła jako łazienka. Caeserianin zdjął przemoczone ubrania i obuwie, wytarł głowę znalezionym na łóżku ręcznikiem i poszedł obmyć się w ciepłej wodzie. Dopiero po tym zasiadł przy biurku i otworzył pudło dokumentów. Westchnął widząc jego zawartość, po czym chwycił za pierwsze z akt i zabrał się do czytania.


***

12 Esper 25 godzina

Marcus leżał na łóżku czytając kolejne strony akt. Był już bardzo zmęczony, ale przynajniej zbliżał się do końca tej tortury. Nigdy nie przypuszczał, że zechciałby wyrzucić przez okno oficjalne dokumenty, ale teraz sam przed sobą musiał przyznać, że był tego bliski.
Już od pierwszych stron tekstu Vigil zrozumiał, że śledczych Crei cechowało duże przywiązanie do każdego szczegółu i skrupulatność w opisie. Nie mógł powiedzieć, że była to zła cecha, ale dla kogoś, kto musiał przebijać się przez tonę tekstu jawiła się jako zamach na czytającego.
Dochodzenie zostało starannie opisane. Przeprowadzone inwentaryzacje, szczegółowo spisane w aktach, były przeprowadzane w regularnych okresach czasu tuż po tym, jak zbyt często składano prośby o uzupełnienie zaopatrzenia. Kiedy wyszły w nich solidne braki w broni i ekwipunku (tutaj wymieniono każdą z brakujących rzeczy) wszczęto dochodzenie w tej sprawie. Najpierw przesłuchano głównego kwatermistrza (Caldon Merin), ale ten zarzekał się, że do tej pory był nieświadomy tych ubytków. Nie zawieszono go w obowiązkach, nie chcąc przepłoszyć kwatermistrza i jego wspólników (jeżeli oczywiście był winny czegoś więcej niż niekompetencji i takowych wspólników posiadał). Zauważono, że pozostaje on w ścisłych kontaktach z dwoma żołnierzami z Caesery stacjonującymi aktualnie na Crei (Asnerus Mariter i Corves Nidus). Informatorzy donieśli, że w jednej z dzielnic Dolnego Ula mówi się o możliwości zakupu wojskowej broni i ekwipunku. Postanowiono skontaktować się z osobą odpowiedzialną za zawiązywanie umów, którą okazał się nikt inny jak tylko Asnerus Mariter. Przeprowadzono dalej transakcję chcąc wyciągnąć z tego tyle, ile będzie to możliwe. Zauważono, że kwatermistrz Caldon Merin raportuje o odsyłaniu broni i ekwiounku do naprawy, przenoszeniu jej do innego magazynu czy małych błędach w obliczaniu jej ilości (zawsze miało jej być więcej, niż stan faktyczny). Tak naprawdę, jak się później okazywało, broń i ekwipunek szły na czarny rynek. Postanowiono dalej ciągnąć prowokację. Ustalono datę spotkania, na którym miała zawiązać się transakcja. Kiedy wyznaczony do tego człowiek przybył na miejsce zastał innego Legionistę (Savius Lideel), który przekazał jedynie adres, pod który mieli się stawić, bez żadnych szczegółów.. Faktycznie, był to adres magazynu, ale nie zastali tam nikogo, chociaż znaleźli zagubioną broń.
Marcus kończył właśnie czytać stronę, kiedy zapukano do jego drzwi. Z pewną wdzięcznością odłożył akta i podszedł do drzwi. Kiedy je otworzył zobaczył młodego żołnierza trzymającego złożone ubrania.
- Ciepłe ubrania dla pana, sir, aby nasza pogoda nie była tak uciążliwa - odezwał się żołnierz podając Marcusowi ubrania. - Oficer Tanmares kazał też przekazać, że oskarżeni są gotowi do przesłuchania i czekają na pana.
Przesłuchanie w środku nocy? Czemu mógł sobie wyobrazić zadowolony wyraz twarzy Grevoira, kiedy ten wystawiał takie polecenie?




Sybilla Hoeren
13 Esper, 15 godzina

Sybil nie udało się zobaczyć niczego więcej na miejscu zbrodni, ale nie żałowała, jako że to, co zobaczyła było dla niej wystarczające. Kathan Sven oczywiście wolał, aby psykerka jeszcze próbowała, ale te próby były bezowocne, więc się poddał. Kobieta stała na zewnątrz pokoju, jako że widoki w środku nie były najlepsze dla jej nerwów i przysłuchiwała się prowadzonemu przepytywaniu bezdomnego. Próbowała się skupić na słowach, aby zapomnieć o tym, co zobaczyła… nie tylko fizycznymi oczami. Niestety, znaczenia słów uciekały jej zastąpione obrazami, które tak łatwo nie dawały o sobie zapomnieć.
W końcu jednak Imperator się ulitował. Sven wyszedł z pokoju, aby poinformować Sybillę, że jej zadanie dobiegło końca i może wracać do siebie. Akurat jeden z policyjnych samochodów Arbites wracał do Górnego Ula, więc zabrali ze sobą kobietę, chociaż wysadzili ją dość daleko od aktualnego miejsca zamieszkania psykerki. Sybil była zmuszona sama dostać się na piechotę do kompleksu mieszkalnego.
Po dotarciu do swojego pokoju pierwszą rzeczą, którą zrobiła po zrzuceniu ciepłego ubrania było padnięcie bez sił na łóżko. Czuła się straszliwie zmęczona, zupełnie jakby nie spała dwa dni pod rząd i została zmuszona do zrobienia kilkunastu okrążeń wokół Pałacu Gubernatora. Wiedziała, że to zmęczenie nie jest fizyczne, a psychiczne. Ciągle przed oczami miała obraz tego pokoju, a wizja dopełniała dzieła spustoszenia. Okryła się kocem i zamknęła oczy pozwalając swojemu ciału wypocząć...


***

13 Esper, 24 godzina

Sybil obudziła się nagle i poczuła, że jest zlana zimnym potem. Usiadła na łóżku i westchnęła przeciągle. Głowa pulsowała tępym bólem. Psykerka skrzywiła się. Pójście z Arbitrami było jedną z gorszych decyzji, jaką podjęła, jednak… Czy miała inny wybór?
Przesunęła dłonią po policzku i poczuła na nim jakby ciepłą ciecz. Spojrzała na swoją dłoń, ale w ciemnościach pokoju niczego nie dostrzegła. Szybko zapaliła małą lampkę na stoliku obok łóżka, aby zobaczyć czym się ubrudziła.
Obie dłonie były pokryte krwią.
Adeo Imperator…
Sybil zerwała się nagle z łóżka patrząc na swoje dłonie. Rzuciła się do łazienki i odkręciła wodę brudząc krwią kran. Włożyła ręce pod wodę próbując zmyć czerwoną warstwę, ale mimo że woda zabarwiała się szkarłatem psykerka nie była w stanie umyć do czysta dłoni.
Zakręciła wodę i spojrzała na swoje umęczone oblicze w lustrze. Na policzku, po którym przesunęła palcami była czerwona, krwawa smuga, a pod nią…
Tworzyła się wzdłuż szkarłatnej linii rana.
Sybil wycofała się z łazienki i zaczęła rozglądać po pomieszczeniu. Wszystko wydawało się być na swoim miejscu, zupełnie jakby nic się nie działo. Psykerka podeszła do okna, aby zobaczyć nocne, spokojne życie Górnego Ula, tonącego pod spadającym z nieba śniegiem. Liczne latarnie oświetlały pogrążoną w mroku przestrzeń, ale z jakiegoś powodu nie czyniły jej ani trochę mniej przerażającej.
Przerażającej? Czy naprawdę taka była?
Wtedy kobieta coś usłyszała.
Gdzieś na piętrze powyżej dało się słyszeć miarowe kroki…
Pokój Sybil znajdował się tuż pod pokojem Inkwizytora Morene. Pożar, jaki wzniecono w jego gabinecie na szczęście nie przeniósł się poza to pomieszczeniej, więc pokój psykerki nie ucierpiał. Teraz jednak ktoś krążył po gabinecie Visiusa, chociaż ten został ponownie zapieczętowany i raczej nie pozostało tam nic wartościowego… Prawda?
Kobieta spojrzała na swoje ręce spodziewając się krwi…
...jednak jej tam nie było.




Gnaeus Naevius
13 Esper,16 godzina

Kathan Sven…
Ostatnie ich spotkanie przebiegło bardzo oficjalnie. Wymienili grzeczności, Gnaeus odpowiedział na kilka pytań. Arbiter nie był jednak skory podzielić się informacjami dotyczącymi okoliczności śmierci Visiusa Morene i nie wspomniał ani słowem o konieczności identyfikacji zwłok Inkwizytora. Poświęcił skrybie niewiele czasu, najwyraźniej nie mając go dużo w zanadrzu, czego nie mógł mu mieć Naevius za złe. W tych szalonych czasach zapewne nie tylko policja planetarna, ale także Arbites mieli pełne ręce roboty o czym dobitnie świadczyła śmierć Inkwizytora. Przynajmniej Gnaeus wiedział, że w sprawę wchodziło morderstwo, a to więcej, niż mogłoby powiedzieć wiele osób. Wiadomość o śmierci Inkwizytora w jakiś magiczny sposób przedostała się poza ścisłe grono, ale plotki zostały szybko ucięte przez Arbites, dla których były one bynajmniej nie na rękę, więc ogół nie miał dostępu do tej informacji.
Gnaeus dowiedział się, kiedy będzie można zastać Kathana Svena w głównej siedzibie Arbites. Nie było w końcu sensu na marne się fatygować i tracić czasu, który możnaby spożytkować na dalsze poszukiwania. Teraz więc szedł przez Pole Sprawiedliwości, ogromny plac przed główną na Crei Twierdzą-Posterunkiem, przez którą to Twierdzę prędzej czy poźniej przechodziła każda sprawa, jaka stanowiła zainteresowanie Adeptus Arbites. Gneaus nie musiał czekać w kolejce, jaka utworzyła się z oczekujących na przyjęcie przez Sędziów. Wszak był prawie pewien, że Kathan Sven będzie bardziej niż chętny przyjąć go mając zapewne nadzieję, że skryba przypomniał sobie coś istotnego, co należy do tego śledztwa. Gnaeus natomiast miał nadzieję, że to Sven będzie stroną więcej mówiącą na tym spotkaniu…
Skryba Inkwizytora zbliżył się do wejścia. Nad wysokimi drzwiami widniał napis, który został okaleczony przez jakiegoś szleńca. W końcu jak inaczej można nazwać człowieka, który ostrzeliwuje Twierdzę-Posterunek Adeptus Arbites?

Cata_ _racta Iustitia
Opancerzona Sprawiedliwość

Gnaeus przez chwilę przyglądał się napisowi z odstrzelonymi literami, którego sens jednak tłumaczyło przełożenie na Niski Gotyk linijkę niżej. Każdy wszak musiał rozumieć jego znaczenie.
Sprażnicy przy wejściu nie chcieli od razu przepuścić akolity, więc musiał on odczekać tyle, ile zajęło skontaktowanie się z Kathanem Svenem i weryfikacja słów Gnaeusa. Na szczęście nie zabrało to wiele czasu i szybko został on pokierowany do gabinetu, który zajmował Sędzia.
Dzięki wskazówkom napotkanych Arbites i cywilnych pracowników dotarł bez większych problemów na miejsce. Zastanawiał się co by było, gdyby miał błądzić samotnie po korytarzach Twierdzy. Jak szybko zgubiłby się w ich labiryncie i jak długo zajęłoby wyjście z niego? Przemierzając drogę do gabinetu Svena nie widział nawet połowy pomieszczeń jakie zawierał ten posterunek, który zapewne ciągnął się bardziej w dół niż w górę.
Gnaeus stanął przed drzwiami do gabinetu Kathana Svena, chociaż było tu coś dziwnego…
Brakowało rangi.
Przy drzwiach widniała tylko informacja o imieniu i nazwisku, ale nie randze. Jak przez mgłę skryba kojarzył, że ten Arbites był podkomisarzem. W grę wchodził awans lub… degradacja.
Zapukał do drzwi i poczekał, aż zostanie zaproszony do środka, po czym wszedł. Biuro Svena było zawalone wręcz aktami i raportami, on zaś siedział przy ciężkim, drewnianym biurku. Obdarzał nowo przybyłego zaciekawionym spojrzeniem swoich niebieskich oczu komponujących się z blond włosami.
- Proszę usiąść. - wskazał na proste krzesło przed biurkiem.





Python Ceylau’Moris
13 Esper, 15 godzina

Minuty się dłużyły i coraz bliżej dochodziły pełnej godziny. Python czuł się zniecierpliwiony i trochę znudzony. Jak na razie sługa pozostawiony w środku nie doniósł o pojawieniu się krewnego Corneliusa, ale szlachcic wiedział, że zapewne nie przegapiłby jego pojawienia się. W końcu możni Crei mieli swoje standardy.
Python czasem siedział w swoim ekskluzywnym transporcie, czasem niecierpliwie przechadzał się po okolicy, nigdy jednak nie tracąc z oczu szpitala. Nie było wiadomo kiedy pojawi się jakiś Sven, a możliwość przeoczenia jego pojawienia się była zbyt niedopuszczalna, aby ją ryzykować. Co w końcu zostałoby im wtedy? Niewiadome było nawet czy Cornelius przeżyje, a wiele właśnie teraz zależało od starań lekarzy. Ci ludzie nawet nie wiedzieli, że ważą się losy nie tylko rannego, ale także możliwej wdzięczności rodowej.
Niemniej Antonius miał rację mówiąc, że w dzisiejszych czasach poruszanie się bez eskorty było ryzykowne. Zostawiało to pytanie czym mogło być to prywatne spotkanie, o którym mówił zmożony obrażeniami Cornelius? Cóż takiego mogło skłonić tego szlachcica do porzucenia wszelkiej ochrony na rzecz właśnie prywatności?
Tyle pytań a tak mało wiadomych.
Python westchnął ciężko i przetarł oczy. Nawet się nie obejrzał, a został wplątany w sprawę kryminalną… a może sam się wplątał? Z drugiej strony co innego miał zrobić? Nie pomóc rannemu? Tak nie zachowałby się arystokrata, a na pewno nie sam Python, chociaż sprawa zdawała się trochę przerastać młodego szlachcica…
Poruszenie przy wejściu do szpitala zainteresowało arystokratę. Wysiadł on z samochodu i nieśpiesznie zaczął iść w kierunku grupki ludzi z symbolami rodowymi na kamizelkach ochronnych. Symbol przedstawiał białą panterę z błękitnymi ślepiami prezentującą się dumnie i nie był to nieznany herb Pythonowi. Taki właśnie należał do nikogo innego, jak do rodziny Sven. Młody szlachcic dobrze kalkulował. Krewniak Corneliusa zjawił się wraz ze swoją świtą, najwyraźniej nie chcąc popełnić błędu członka swojej rodziny.
Pomiędzy ochroniarzami Python w końcu dostrzegł szlachecką krew. Jasnowłosa i niebieskooka drobna kobieta zdawała się niknąć pomiędzy swoimi ochroniarzami co mogło być dokładnie wyliczonym zabiegiem.





Antonius Avaretto
13 Esper, 14 godzina

Antonius jak tylko powrócił do siedziby rodowej Ceylau’Moris rozpoczął przygotowania do odnalezienia Siegharda Kehllera, o którym mówił jego pracodawca. Na całe szczęście ród posiadał swoich infrmatorów, którzy mogli dopomóc w odnalezieniu, chociaż Avaretto zastanawiał się czy tym razem podołają. W końcu to była kwestia odnalezienia jednej osoby pośród ulic Ula. Dodatkowo nachodziło pytanie, co jeżeli Sieghard nie chciał być odnaleziony?
Antonius odrzucił od siebie pesymistyczne myśli, które w niczym nie mogły pomóc sprawie i skupił się na swoim zadaniu. Rozesłał informatorów po Ulu każąc im szukać ze wszystkich sił Siegharda Kehllera i informować niezwłocznie o wszelkich sukcesach z tym związanych.
O ile jakiekolwiek będą, poprawił się w myślach.
Przynajmniej na razie siedział w ciepłym zaciszu rezydencji z dala od wiecznej zimy Crei… Przynajmniej w pewnym sensie. Wiedział, że niedługo przyjdzie mu się ponownie, jak codzień, zmierzać ze śniegiem i mrozem.
Codzienność.


***

13 Esper, 15 godzina

Wieści nadeszły niespodziewanie szybko. Jeden z informatorów przyniósł wieść, że znalazł Siegharda Kehllera. Oznaczało to, że Kehller także posiada swoich informatorów, którzy szybko donieśli mu, iż Ceylau’Moris poszukują kontaktu. Było już umówione spotkanie, jako że Sieghard nie chciał rozmawiać przez osoby trzecie. Mężczyzna wolał spotkać się w miejscu wybranym przez siebie i godzinie ustalonej także na własną porę. Nie był zachwycony koniecznością kontaktu, ale nie oponował przed jego nawiązaniem, najpewniej czując w nim napływ gotówki.
Mieli się spotkać już za godzinę w jedym z opuszczonych segmentów Dolnego Ula z zastrzeżeniem, że osoba zainteresowana miała przybyć sama. Python wciąż nie wrócił do posiadłości i Antonius nie umiał powiedzieć, kiedy zjawi się jego pracodawca, a w tym momencie liczyła się każda chwila. Nie pozostawiono im dłuższego czasu do namysłu. Był zmuszony podjąć decyzję teraz, bo nie wiadomo czy Kehller zgodziłby się na nawiązanie ponownie kontaktu i ustalenie innego terminu spotkania.
Szybka decyzja.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 24-11-2013 o 01:19.
Zell jest offline  
Stary 28-11-2013, 13:19   #8
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Python Faethon Cass Ceylau'Moris

Młody arystokrata podszedł zdecydowanym krokiem do swoich oczekujących przed głównym wejściem szpitala ludzi, patrząc przelotnie w oczy dowódcy eskorty i przenosząc wzrok na nowoprzybyłych, jak gdyby by wywołać samą swoją obecnością ciszę. Przeszedł pomiędzy sługami by stanąć naprzeciwko kogokolwiek kto reprezentował szlachciankę reprezentującą swój ród. Ironia przyprawiła go o drobny uśmieszek, który wkrótce znikł.
- W czym mogę ci pomóc? - skierował pozbawione szacunku, uprzejme lecz zarezerwowane dla sług pytanie do osoby z uzbrojonej gwardii rodu Sven, która wedle jego oceny wypytywała przed momentem jego ludzi w imieniu milczącej szlachcianki, ją na ten moment ignorując.
Jeden ze strażników, do którego zwrócił się Python spojrzał na nieznanego mu mężczyznę. Chciał odpowiedzieć coś szybko, aby najpewniej odegnać natręta, ale wtedy zauważył poruszenie ludzi rodu Ceylau’Moris, więc zmienił taktykę.
- Zostaliśmy już poinformowani gdzie należy się zgłosić, ale… Mam przyjemność z…?
- Jestem Python Faethon Cass Ceylau’Moris - szybko i dźwięcznie wymelorecytował wysoko urodzony, podnosząc w szlacheckim geście dłoń i z bliska prezentując swojemu rozmówcy przyzdobiony kwarcem i szafirem sygnet głowy rodu. - Proszę o wybaczenie za mój wygląd, jednak zaszła sytuacja zastała mnie nie w formalnych okolicznościach.
Słowa Pythona jakby były kluczem do zasłużenia na zainteresowanie głównej osoby zgromadzenia Sven. Ochroniarze od razu się rozstąpili za jednym gestem szlachcianki i Python stanął przed kobietą o chłodnym spojrzeniu niebieskich oczu. Była wciąż młoda, chociaż coś w jej wyglądzie sprawiało, że wydawała się równie zimna co klimat samej Crei.
- Ava Enna Sven. Miło cię poznać Pythonie Faethonie Cassie Ceylau’Moris. - skinęła nieznacznie głową mężczyźnie.
- Przyjemność… jest po mojej stronie i pragnę powtarzając moje zapytanie podkreślić, że gotów jestem służyć jej i rodowi Sven wszelką pomocą w tych tragicznych okolicznościach. - skłonił się nieco, lecz również bez żadnych oznak niższości, zostawiając rozmówczyni zaszczyt zapytania go, zamiast samoistnie przekazywać co miało miejsce.
Ava spojrzała z większym zainteresowaniem na Pythona.
- Posłaniec rodu Ceylau’Moris poinformował nas o tym, że mój brat, Cornelius, został przewieziony do tego szpitala. Czy stało się to za Twoją sprawą, milordzie?
- Nie inaczej. Jej brat, jest w tej chwili pod opieką uzdrowicieli i oficerów Medicae, ale wkrótce powinni poinformować jakie efekty idą za ich staraniami. - grzecznościowo odparł Python.
- Poskąpiono mi niestety szczegółów tego nieszczęśliwego zajścia, w jakich brał udział mój brat. Co się stało, lordzie?
- Wiem niewiele więcej, aniżeli on sam mi przekazał, jednakże ja i mój zaufany sługa byliśmy świadkami zamachu na jego życie. Moi słudzy mający większe rozeznanie w planimetrii Ula mogą wskazać dokładnie miejsce, znaczenie jednak ma raptem, że gdy wracałem spacerem wraz z moim sługą z nieoficjalnej rozmowy… - przymknął w środku rozmowy oczy, przywołując obraz sytuacji - przechodziliśmy przez Aleję Uliserusa, gdzieś między Katedrą Triceptalną a “Embrayge”, pustą aleją, gdy z jednej z bocznych uliczek o wysokich ścianach - Python ściszył nieco głos - wyszedł lord, raniony już i powstrzymujący krwotok uciskiem ręki, i nie miał już siły uciekać z powodu utraty sanguine.
Przerwał na chwilę, opanowując na moment wspomnienie stresującej sytuacji sprzed raptem paru godzin. Nie chodziło o to, by ochłonąć, lecz by nie dać po sobie poznać, jakie wrażenie to na nim wywarło. Otworzył płynnie oczy.
- Mój sługa dbający od dawna o moje bezpieczeństwo wystrzelił ku zabójcy, który odpowiedział ogniem lecz napotkawszy taki opór zrejterował. Rozkazałem mojemu słudze nie podejmować pościgu, lecz udzielić pomocy, jak się okazało, lordowi. - zaznaczył subtelnie, że decyzja o udzieleniu pomocy nie wynikała ze świadomości tożsamości brata arystokratki - Lord, choć incognito, był wówczas jeszcze przytomny i ustaliwszy kim jest, zdecydowałem się skontaktować z rodem Sven i poinformować o zaszłości, wpierw podjąwszy wszelkie kroki by ratować życie lorda… przybywając tutaj, w najbliższe miejsce w najkrótszym czasie. To cała historia.
Ava milczała przez chwilę zanim odezwała się ponownie.
- Należą się więctobie, lordzie, najszczersze podziękowania. Możliwe, że członek rodziny Sven zawdzięcza życie lordowi, chociaż to się jeszcze okaże.
- Proszę nie przeceniać mojej w tym roli, uczyniłem co powinne każdemu z naszego stanu. - zmierzył po raz pierwszy kobietę wzrokiem, próbując wyłapać jak najwięcej szczegółów jej ubioru i wyglądu by wywnioskować jak najwięcej informacji o niej samej - W tej chwili jego los jest w rękach Imperatora, uzdrowicieli i jego samego.
Kobieta ubrana była w długi, ciemno szary, materiałowy płaszcz, jednak prócz zapinki robiącej za górny guzik z uproszczonym symbolem nic szczególnego nie świadczyło o jej pochodzeniu. Długie buty na płaskim obcasie świadczyły o tym, że kobieta podchodziła racjonalnie do warunków Crei rezygnując z butów na podwyższeniu. Co rzuciło się Pythonowi w oczy to jej włosy. Nosiła je obcięte dość krótko, do ramion, kiedy wedle aktualnej mody kobiety nosiły upięte, jednak długie, włosy. Makijaż Avy był tylko symboliczny.
- Proszę mi wybaczyć, ale chciałabym się jeszcze dowiedzieć co z moim bratem. - spojrzała uważniej na Pythona. - Rozumiem, że pan też, milordzie, chciałby usłyszeć wieści?
- Przede wszystkim nie chcę się narzucać. - uśmiechnął się nieznacznie - Choć w obliczu takiej możliwości pozostałbym, by usłyszeć najlepiej dobre wieści o stanie lorda. Nie będę jednak zajmował milady konwersacją dłużej, biorąc pod uwagę sytuację.
- Dobrze więc. Oddalimy się teraz w poszukiwaniu zorientowanego w sytuacji lekarza. - Ava skinęła Pythonowi i odwróciła się dając znak kilku swoim ochroniarzom, aby podążyli za nią.
Python bez słowa odprowadził ją wzrokiem, odwracając się do szefa swojej eskorty.
- Niech część straży się wymieni. Spędzimy tutaj więcej czasu niż się spodziewaliśmy. - poinstruował starszego sługę, po czym odszedł, oczekując, ile czasu będzie musiało upłynąć i czym będzie to co ten czas przyniesie.

Python siedział w wyłożonym białą, nieco pluszową i delikatną skórą wnętrzu jednego z samochodów, którym zwykł poruszać się w eskorcie ingocnito po mieście - od zewnątrz większego lecz dość zwyczajnego, od wnętrza godnego arystokraty o jego majątku. Sączył właśnie nalany do kieliszka amasec, z butelką stojącą w na w pół otwartym barku między siedzeniami pasażerów. W tle cicho i kojąco rozbrzmiewały najatrakcyjniejsze artystycznie z liturgicznych pieśni należących do gałęzi Eklezji prezydującej na Crei. Szlachcic nie był w nich zasłuchany, ale ewidentnie preferował je nad ciszę. Minęło sporo czasu zanim ze szpitala wyszedł jeden z ochroniarzy Avy. Od razu zaczął się rozglądać najwyraźniej szukając Pythona, po czym podszedł do jednego z slug szlachcica i powiedział coś do niego. Ten skinął głową, po czym udał się do swego pana. Python odstawił kieliszek na satynowo-czarny stolik pomiędzy siedzeniami skierowanymi w przód i w tył, gdy usłyszał pukanie w zaciemnioną szybę i zobaczył stojącego przy drzwiach sługę. Przyciskiem konsoli pod łokietnikiem obniżył szybę.
- Milady chciałaby zamienić kilka słów z tobą, lordzie. Jest jeszcze w środku.
- Dziękuję, Aukerze. - gdy sługa się oddalił, szlachcic zamknął szybę i sięgnął po płaszcz. Wysiadł, ubierając płaszcz na mundur rodowy już na zewnątrz, patrząc, czy może nie nastała już godzinna pora żeby zaczął pruszyć śnieg. Wskazał swoim oczekującym ludziom by ruszyli ogrzać się do samochodów poza dwoma, którzy mieli mu towarzyszyć, reprezentacyjnie, do wnętrza szpitala. Skierował swoje kroki po schodach, do wnętrza, w poszukiwaniu arystokratki.
- Dowiesz się proszę, gdzie znajdziemy lady Sven. - szepnął do jednego z podkomendnych, po czym odczekał z drugim w hallu.
Sługa skłonił się i ruszył w poszukiwaniu Avy Sven. Nie zajęło to dużo czasu zanim wrócił do swojego pracodawcy.
- Lady jest dwa korytarze stąd. Poprowadzę. - powiedział, po czym ruszył głównym korytarzem wgłąb szpitala.
Faktycznie nie szli daleko. Sługa przeszedł jeszcze przez dwa korytarze i znaleźli się w dość obszernym pomieszczeniu najwyraźniej służącym za wewnętrzną poczekalnię dla rodzin pacjentów. Teraz jednak prócz żołnierzy Svan i samej arystokratki oraz rozmawiającego z nią lekarza nie było nikogo. Czasem tylko przez pomieszczenie przechodziła pielęgniarka. Ochroniarze Avy stali rozmieszczeni w strategicznych punktach, uważnie obserwując każdego kto wchodził. W pierwszym odruchu stojący przy drzwiach żołnierz chciał chyba wyprosić nowoprzybyłych, ale zrezygnował widząc Pythona i bez słowa przepuścił ich dalej.
Ava widząc Pythona zamieniła jeszcze z lekarzem kilka słów, po czym skinęła głową drugiemu szlachcicowi, a kiedy ten podszedł odezwała się.
- Wygląda na to, że Imperator spojrzał przychylnym okiem na mojego brata zsyłając mu na pomoc ciebie, lordzie.
- W istocie, wszyscy jesteśmy tylko Jego sługami. - odparł neutralnie Python - Tuszę po jej tonie, że wieści są szczęśliwe? Jak czuję się lord?
- Rana Corneliusa była poważna, ale mój brat jest silny, jak i każdy Sven - odparła. - Zajmie jednak trochę czasu jego powrót do dobrego zdrowia, niemniej najgorsze ma już za sobą.
- Wybornie jest to słyszeć i te słowa są jak balsam dla moich uszu. Proszę przekazać lordowi moje życzenia rychłego powrotu do zdrowia i że raduję się, że mogłem pomóc komuś tego urodzenia. - odparł Ceylau’Moris, zawieszając, że radościa jest pomoc wysoce, lecz nie precyzując kwestii czy wyżej, urodzonemu. Skłonił się przy tym jak do pożegnania, ażeby odejść.
- Zakładam, że Cornelius będzie chciał osobiście podziękować, kiedy będzie już w stanie. - odezwała się jeszcze Ava. - Jeżeli jego stan pozwoli to jutro będziemy chcieli przenieść mojego brata do posiadłości, gdzie równie troskliwie zajmą się nimi nasi rodowi lekarze. Proszę się więc spodziewać rychłego zaproszenia w nasze progi.
- To byłby dla mnie zaszczyt, milady. - odparł jeszcze zgięty lekko w pokłonie Python, prostując się po dokończeniu zdania. - Jeżeli jest coś jeszcze, co mogę uczynić...
- Jeżeli zgłosiłaby się policja to proszę raczej nie wdawać się z nimi w szczegóły. Moja rodzina woli takie sprawy załatwiać sama, własnymi siłami.
- Rozumiem, milady. Cała sprawa pozostanie pod płaszczem dyskrecji.
- Dziękuję. - Ava skinęła głową. - W takim razie nie zatrzymuję dłużej i już w imieniu mojego brata jeszcze raz dziękuję za pomoc.
Python uśmiechnął się tylko bez wyrazu, wycofał dwa kroki, obrócił i ruszył ku wyjściu ze szpitala. Interesował go dalszy rozwój tej sytuacji i pewna rosnąca paranoja. Na tę chwilę jednak wobec znużenia pozwolił sobie oddalić od siebie to, co może przekazać Cornelius czy czego mógł się dowiedzieć Antonius w sprawie Kehllera. Skierował się prosto ku limuzynie i potem prostu ku rezydencji.
 
-2- jest offline  
Stary 28-11-2013, 20:42   #9
 
Lavolten's Avatar
 
Reputacja: 1 Lavolten nie jest za bardzo znanyLavolten nie jest za bardzo znanyLavolten nie jest za bardzo znanyLavolten nie jest za bardzo znany
Antonius Avaretto

Decyzja nie była trudna. Nic nie osiągnie siedząc bezczynnie w rezydencji. Włożył płaszcz już żałując, że musi znów opuszczać ciepłe wnętrze, ale niestety nie miał innego wyboru. Wychodząc z budynku zastanawiał się nad osobą owego Siegharda. Mężczyzna ten musiał aktywnie działać w podziemnym świecie Crei i być dobrze poinformowanym skoro tak szybko dowiedział się, że jest poszukiwany. Z drugiej strony ciekawiła też tak szybka jego odpowiedź i spotkanie wyznaczone na zaledwie godzinę później. To mogło znaczyć, że mężczyzna rozpaczliwie poszukuje pieniędzy, co dobrze wróżyłoby przyszłym rokowaniom, choć równie dobrze mógł też mieć inne powody. Antoniusowi nie podobało się tylko, że na spotkanie z nieznajomym musi iść całkiem sam, zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach które dobitnie wskazywały, że przemieszczanie się po tej planecie w pojedynkę nie jest najlepszym pomysłem. No ale cóż, nie było czasu do stracenia a on nie był w końcu jakimś bezbronnym szlachcicem, zresztą kontakt był znany rodzinie Ceylau'Moris co samo w sobie wskazywało na to, że w jakimś stopniu można mu zaufać. Szampierz postanowił więcej się nad tym nie zastanawiać, wszystko okaże się na miejscu. Nie zwalniając parł przez wciąż padający śnieg w stronę wyznaczonego miejsca spotkania.
Antonius szedł coraz niżej, kierując się do Dolnego Ula, gdzie Sieghard wznaczył miejsce, w którym chciał się spotkać. Ze szlacheckich dzielnic Górnego Ula wchodził coraz głębiej w stronę jego niższych partii, gdzie o warunkach, w jakich żył Python można było tylko pomarzyć lub snuć bajki. Jedyne co się nie zmieniało to zimno, które nie opuszczało nawet najbiedniejszych Crei, a szczególnie im dając się we znaki, jako że nie mieli oni tak dobrych warunków grzewczych. Mimo wszystko jakoś sobie radzili, a to oznaczało, że ludność Crei jest twarda, zaprawiona przez klimat swojej matczynej planety.
Szampierz mijał coraz biedniejsze rejony, przeciskając się przez tłumy ich mieszkańców śpieszące niewiadomo gdzie i po co, żyjące w swoim własnym rytmie, tak bardzo różniącym się od rytmu arystokratów jakim był Python. Dwa, a nawet trzy licząc Średni Ul, światy na jednej planecie… o ile nie było ich jeszcze więcej.
W końcu bieda biedzie nierówna.
Skręcił on w boczne uliczki, gdzie było mniej ludzi i skierował w stronę miejsca spotkania. W końcu stanął przed jednym z kompleksów mieszkalnych, który widział już lepsze dni. Mieszkający w nim ludzie nie mieli jednak innego wyboru, jak dostosować się do warunków i przystosować, jak do wszystkiego, co rzucił na nich los. Nie każdy miał tyle szczęścia, aby żyć w wyższych partiach, czy przynajmniej w średnich.
Mężczyzna wszedł do środka, po czym ruszył do windy. Udał się nią na dwudzieste czwarte piętro, aż do wyjścia do mieszkania o numerze dwieście szesnaście. Zapukał, odczekał chwilę. Przez kilkanaście uderzeń serca nic się nie działo, aby w końcu usłyszał otwieranie zasuwy i w drzwiach stanął czarnowłosy mężczyzna, którego twarz szpeciło spore poparzenie. Przyjrzał się Antoniusowi i mruknął:
- Twój interes?
Antonius zrewanżował się równie badawczym spojrzeniem. Mężczyzna stojący na przeciw niego nie wyglądał zbyt zachęcająco, ale szampierz już dawno nauczył się by nie oceniać ludzi tylko po wyglądzie.
- To Ty jesteś Sieghard Kehller? Przychodzę w sprawie rodu Ceylau’Moris.
Mężczyzna uśmiechnął się, a przynajmniej tak można było nazwać ten grymas.
- Nie, ale wejdź. Kehller jest w środku - odparł i przepuścił gościa.
Antonius znalazł się w niewielkim pomieszczeniu na pewno kiedyś służącym za pokój dzienny, teraz jednak bardziej za skład poniszczonych mebli. Wydawało się, że nikt tutaj od pewnego czasu na stałe nie mieszka. Pomieszczenie oświetlone było dwoma bladymi światłami niskich lamp, w tym jednej ustawionej na jego środku. W świetle tej zobaczył siedzącego na rozpadającej się kanapie, ciemnowłosego mężczyznę przyglądającego się uważnie nowoprzybyłemu. U pasa uczepiona była kabura z bronią, zapewne pistoletem laserowym, a jego tors okrywała kamizelka, najpewniej kuloodporna i chroniąca trochę przed laserem.
- Chciałeś mnie widzieć - odezwał się mężczyzna.
Antonius nie dziwił się, że Kehller jest uzbrojony, zresztą pewnie jego pomocnik również posiadał jakąś broń. Niby nie było powodów do niepokoju gdyż pojawił się tu w interesach, ale przyzwyczajenia i nawyki do dokładnej obserwacji otoczenia i ciągłej czujności nigdy nie dawały o sobie zapomnieć.
- Tak. Ponoć jesteś w stanie załatwić wiele rzeczy. Słyszałem, że współpracowałeś już kiedyś z rodem mojego pracodawcy, więc pewnie wiesz, że jesteśmy w stanie zapłacić wiele za dobrze wykonaną pracę. - Przerwał i wpatrywał się w mężczyznę siedzącego na kanapie, jakby zastanawiając się nad dalszą częścią wypowiedzi. - Potrzebujemy byś załatwił nam spotkanie ze śledczymi prowadzącymi tu na Crei raczej dość tajną sprawę. Ponoć masz kontakty wśród Arbites. Jesteś w stanie to zrobić? Oczywiście odpowiednio Cię wynagrodzimy.
Kehller milczał przez chwilę.
- Jaka to sprawa i czemu was interesuje?
Szampierz najchętniej nie zdradzałby nowo poznanemu człowiekowi informacji na temat interesującej ich sprawy, ale był świadom tego, że bez podstawowych informacji na ten temat Kehller nie będzie mógł zaaranżować interesującego ich spotkania.
- Chodzi o dość głośną ostatnimi czasy sprawę morderstw wśród wysoko postawionych ludzi na Crei. Mój pracodawca życzy sobie w związku z tym spotkać się z ludźmi prowadzącymi to śledztwo. Dokładnego celu chyba nie muszę Ci wyjawiać. Zawsze sądziłem, że łączników i informatorów bardziej interesują pieniądze, a nie cel w którym ich klienci chcą zrobić coś czego od nich żądają.
- Ależ sądzę, że powinniśmy więcej sobie mówić, prawda Berne?
Szczęk broni za Antoniusem zaalarmował szampierza.
Avaretto spodziewał się, że rozmowa może potoczyć się w takim kierunku. Nie bał się śmierci, ale głupio byłoby umrzeć w takiej sytuacji. Nie odwracając się powiedział więc do Kehllera.
- Jeżeli mnie zabijesz to nici z zapłaty, a także informacji dlaczego interesujemy się tą sprawą. Ponadto mój pracodawca wie, że udałem się w sprawie właśnie do Ciebie i raczej nie puści Ci czegoś takiego płazem, choć tym być może się nie przejmujesz. W każdym razie jeśli chcesz usłyszeć coś więcej o naszym celu w tej sprawie to musisz sam najpierw wyjawić jaki jest twój cel w dowiedzeniu się tego. Przypuszczam, że gdybyś był po stronie osób które są naszymi przeciwnikami to już leżałbym tutaj martwy, ale tak nie jest, próbujesz wyciągnąć ze mnie informacje. Więc jeżeli zechcesz podzielić się ze mną i mym pracodawcą swoimi zamiarami to i my być może wyjawimy Ci nasze i może nawiąże się między nami współpraca. A, że interesujesz się tą sprawą to widać od razu, bo raczej informator który nie chce stracić renomy nie celuje z pistoletu do każdego swojego klienta. - Wygłosił trochę przydługą przemowę, mając nadzieję, że mężczyzna jednak zgodzi się na pokojowe rozwiązanie. Ostatecznie mógł jeszcze spróbować w chwili śmierci zabrać ze sobą mężczyznę siedzącego na kanapie. Ufał swojemu refleksowi i miał nadzieję, że nim człowiek za nim wystrzeli zdążyłby jeszcze szybkim ruchem wyciągając miecz skierować go w nie osłoniętą szyję Kehllera.
Kehller zaśmiał się.
- Widzisz, nie jesteś tutaj stroną, która może stawiać warunki, a o moje finanse się nie martw. Są regularnie zaspokajane przez odpowiednie osoby - odparł i wstał z kanapy. - Widzę, że się nie dogadamy, a szkoda. - ruszył w stronę drzwi obchodząc Antoniusa szerokim łukiem. - Mogła być taka dobra współpraca.
Antonius zobaczył za kanapą, na której wcześniej siedział Kehller wiszący kawałek lustra, który dawał mu dobrą wizję na celującego w niego poparzonego mężczyznę i opuszczającego pokój informatora.
Więc jednak nie udało się nawiązać współpracy z tym informatorem. Antonius nie zamierzał jednak poddać się tak łatwo. Choć równie dobrze mężczyźni mogli po prostu chcieć opuścić pomieszczenie zostawiając go tam samego, to nie mógł ryzykować i czekać, zwłaszcza, że jeden z nich wciąż w niego celował. Teraz obaj mężczyźni znajdowali się z jednej strony co dawało mu jakieś szanse. Szampierz poczekał aż odbicie Kehllera w lustrze znajdzie się przy drzwiach i wtedy kilka rzeczy wydarzyło się bardzo szybko. Antonius jednym błyskawicznym ruchem odpiął płaszcz i rzucił go w stronę uzbrojonego mężczyzny tak by ten choć na chwilę zakrył mu widok, a jednocześnie sam skoczył za resztki kanapy i wyciągnął pistolety starając się jak najszybciej oddać celny strzał w stronę mężczyzny z bronią. Więcej nie mógł zrobić, jego los spoczywał w rękach Imperatora.
Sytuacja złapała obu mężczyzn z zaskoczenia. Ten z bronią strzelił na oślep, widząc lecący ku sobie płaszcz, przepalając laserem w nim dziurę, ale omijając szczęśliwie Antoniusa. Kehller odwrócił się słysząc zamieszanie i również wyciągnął broń, ale wyraźnie się zawahał. Do niedawna bezbronny Antonius teraz zaczął stanowić realne zagrożenie, znajdując się za zasłoną kanapy, kiedy oni stali na środku pomieszczenia. Poparzony mężczyzna ze złością zerwał z siebie płaszcz szampierza i ponownie wycelował, najwyraźniej mając mniej oporów, niż jego kompan. Kolejny strzał przebił stary i ukroszony materiał kanapy. Tym razem Imperator nie był tak łaskawy dla Antoniusa… a może właśnie był? Strzał trafił w cel, jednak jedynie powierzchownie zawadzając o prawe ramię mężczyzny.
Sytuacja ponownie nie wyglądała zbyt ciekawie. Dostał w ramie, na szczęście dość płytko. Bolało jak cholera, ale nie takie rany już przeżył. Większym problemem było to, że w pomieszczeniu wciąż znajdowało się dwóch uzbrojonych przeciwników którzy najwyraźniej nie kwapili się by zrezygnować z ubicia go, przynajmniej po ryku poparzonego domyślił się, że ten nie ma zamiaru poprzestać na trafieniu Antoniusa w ramię. Szampierz rzucił szybkie spojrzenie na wiszące na ścianie lustro i spostrzegł w nim, że pomocnik Kehllera stoi centralnie na środku pomieszczenia, dokładnie pod znajdującym się nad nim, stylizowanym na średniowieczny metalowym świeczniku który tak na prawdę był po prostu zwykłą niedziałającą lampą, ale z pewnością ważącą swoje i wiszącą na dość cienkim łańcuchu. Poczuł się jak postać jednej z kreskówek które widział kiedyś wyświetlane na jakimś antycznym urządzeniu na swojej rodzinnej planecie, gdy jeszcze był mały. Sytuacja wydawała się komiczna, ale w tej chwili uznał to za swoją jedyną szansę. Gdyby się wychylił by strzelić do poparzeńca z pewnością tamten zdołałby wystrzelić pierwszy, teraz już rozwścieczony i przygotowany na opór. Antonius zdecydował się zadziałać błyskawicznie, wycelował w łańcuch który widział z za kanapy i wystrzelił. Za chwilę miało się okazać czy dziwny gust poprzednich właścicieli tego mieszkania miał mu uratować skórę.
Szczęk metalu zwiastował niedaleką katastrofę dla poparzonego. Ciężka lampa opadła całym swoim ciężarem na podłogę przygniatając nim przeciwnika Antoniusa. Szampierz nie wiedział czy naprawdę, czy to tylko jego wyobraźnia, ale prócz strasznego huku metalu i rozpadającej się posadzki usłyszał także odgłos łamiących się kości wraz z towarzyszącym mu paskudnie mokrym odgłosem. Kehller spojrzał całkowicie zaskoczony sytuacją, ale najwyraźniej nie miał zamiaru pozostać tu dłużej. Strzelił jeszcze raz na oślep, nie trafiając Antoniusa, po czym rzucił się w bok, w korytarz.
Przez jakąś sekundę Antonius siedział zdziwiony tym, że jego plan zadziałał, po czym przypomniał sobie o uciekającym Kehllerze wstał więc i rzucił się w kierunku drzwi które tamten zostawił otwarte. Zauważając po drodze, że poparzony mężczyzna nie ma raczej szans na podniesienie się z podłogi o ile w ogóle jeszcze żyje, postanowił udać się za uciekającym. Nie wybiegł jednak od razu na korytarz tylko wychylił się szybko delikatnie sprawdzając czy przypadkiem tamten nie zaczaił się po prostu w korytarzu i nie strzeli do niego gdy tylko wybiegnie z pomieszczenia.
- Dobra współpraca… - Stojąc przy drzwiach powiedział do siebie pod nosem. - Dobra współpraca nie jest wtedy gdy na powitanie ktoś celuje w Ciebie z pistoletu. - Stwierdził przypominając sobie słowa informatora po czym splunął na podłogę.
Nie zobaczył jednak Kehllera w korytarzu. Korytarz zakręcał na końcu w kierunku wind i schodów. Antonius usłyszał dźwięk ruszającej windy.
Szampierz zaprzestał pościgu. Nawet gdyby teraz udał się w stronę wind, to zakładając nawet, że druga była wolna miał małe szanse, że złapie jeszcze Kehllera który lepiej znał teren i z pewnością zaraz spróbuje wtopić się w tłum biedaków zamieszkujących te okolice. Poza tym Avaretto był ranny, co prawda nie była to poważna rana, ale nie chciał się przypadkiem wykrwawić i zamarznąć w jakimś lodowatym zaułku Crei w bezsensownym pościgu. Antonius wrócił do pokoju. Podniósł swój płaszcz i wyjął z jednej z jego kieszeni podręczny zestaw medyczny do opatrywania ran. Zaopatrzył się w niego po incydencie ze szlachcicem, samemu dokładnie nie wiedząc, czemu nie wziął go ze sobą poprzednio. Nie czekając dłużej opatrzył ranę na ramieniu. Gdy zakończył czynności medyczne podszedł do przygniecionego żelastwem poparzeńca. Sprawdził czy ten jeszcze żyje i przeszukał go mając nadzieję, że znajdzie coś co może się przydać.
Nie znalazł jednak dużo. Prócz broni, pistoletu laserowego, drobnej gotówki i skrętów Io, które były na Crei popularne ze względu na to, że dawały uczucie ciepła w organiźmie, mężczyzna nie miał nic więcej przy sobie. Pewne jednak było, że zginął na miejscu, jak tylko spadł na niego żyrandol, najprawdopodobniej łamiąc mu kark.
Antonius rozejrzał się jeszcze dokładniej po pomieszczeniu, nie mając jednak zbytnich nadziei na znalezienie czegoś przydatnego. Lekko zirytowany niepowodzeniem misji zabrał zwłokom jeden ze skrętów i odpalił go wychodząc z mieszkania. Skierował się w stronę wyjścia i postanowił udać się spowrotem do rezydencji Ceylau’Moris. Będzie musiał zapamiętać by w przyszłości najpierw dokładnie sprawdzać wszelkie kontakty jakie przekaże mu Python. Zazwyczaj wolał opierać się na swoich własnych, zaufanych kontaktach i z reguły lepiej na tym wychodził. Zdążając do rezydencji zastanawiał się jak przedstawić sprawę swojemu pracodawcy i do kogo jeszcze mogliby się zwrócić w poszukiwaniu pomocy odnośnie interesującej ich sprawy.
 
Lavolten jest offline  
Stary 29-11-2013, 21:04   #10
 
MadWolf's Avatar
 
Reputacja: 1 MadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znany
Gnaeus Naevius

- Ma pan bardzo przytulne biuro, podkomisarzu - zauważył siadając - przypomina trochę moją starą pracownię... i to nie tylko pod względem estetyki - uśmiechnął się, tematyka tych papierzysk była pewnie równie nieprzyjemna jak inkwizytorskie dochodzenia.
- Mam nadzieję iż będzie mi pan w stanie pomóc w kilku sprawach - odkaszlnął - Po pierwsze chciałbym uzyskać wgląd w dotychczasowe ustalenia w sprawie śmierci mojego mentora. Ślady, zeznania, wnioski, co tylko udało wam się zgromadzić...
Arbiter w milczeniu słuchał tego, co skryba miał do powiedzenia.
- Wgląd… - powtórzył. - Nie będzie to takie… proste. Zwykłe przekazanie dokumentów - odparł ze spokojem. - Widzi pan, sprawa jest bardzo delikatna i utrzymywana z dala od ogólnej wiedzy, a dostęp do samych akt jest… zastrzeżony.
Skryba przyglądał mu się przez moment z wyrazem uprzejmego niedowierzania na twarzy, po czym leniwym ruchem wydobył zawieszony na szyii medalion.
- Podkomisarzu, w imieniu Inkwizycji rozkazuję panu oddać mi wszystkie materiały jakie pan posiada. Natychmiast.
Visius Morene powiedział kiedyś swojemu akolicie, że niektórzy Arbites nie pałają miłością do współpracy z Inkwizycją. Gnaeus nie wiedział, do której grupy zalicza się Kathan Sven. Z wyrazu jego twarzy nie dało się odczytać co tak naprawdę myśli o żądaniu skryby. Westchnął tylko lekko i rozłożył ręce.
- Przed tym i tak muszę wpierw skontaktować się z przełożonymi, sam pan rozumie. Wszystko musi być załatwione dokładnie - odparł. - Czy jest pan gotów dać nam dzień lub dwa?
Gnaeus z całego serca odwzajemniał uczucia arbitra, nie tylko do jego samego, ale całej tej skostniałej organizacji którą ten reprezentował. Pomyślał jeszcze gorzko iż z pewnością nie pozwalaliby sobie na tak lekceważące zachowanie w stosunku do samodzielnego inkwizytora. Cóż, pocieszeniem mógł być fakt że jego obecna pozycja dawała mu inne... możliwości.
- Cieszę się iż doszliśmy do porozumienia w tej sprawie - powiedział z wiele go kosztującym uśmiechem - Mam jeszcze jedno pytanie, to jest mniej... oficjalne. Chciałbym wiedzieć jakie ma pan zdanie o Planetarnej Policji w tym sektorze?
- W całym Arretium, czy w samym Tyestusie? - złożył dłonie przed sobą. - Sądzę, że jeżeli śledztwo ma być przeprowadzone dobrze to my powinniśmy się tym zająć. - spojrzał uważniej na Gnaeusa. - Teraz ja zadam pytanie… Będzie przeprowadzane śledztwo Inkwizycji? Inkwizytor przybędzie?
- Śledztwo Inkwizycji już jest w toku podkomisarzu - oznajmił dobitnie - a co do Inkwizytora - wzruszył ramionami - to równie dobrze może już być gdzieś w twoim pięknym kopcu. Ale odchodzimy od tematu, nie pytałem o policję z czystej ciekawości. W dniu morderstwa dwóch ludzi w policyjnych mundurach zostało postawionych na straży pokoju inkwizytora. W związku z prowadzonym dochodzeniem nie dopuszczano tam nikogo i dla dobra tegoż śledztwa postanowiliśmy się podporządkować... przynajmniej tymczasowo. W gabinecie wybuchł pożar, ale strażników nie było na miejscu, a z tego co się zdołałem zorientować pokój został dokładnie splądrowany. Sierżant Previn który przybył na miejsce zdarzenia nie miał pojęcia o rozkazie zabezpieczenia budynku, ani o tym że na miejscu mieli się znajdować jacyś ich funkcjonariusze.
Kathan Sven spojrzał zaskoczony na skrybę.
- Nie miał pojęcia? Ten rozkaz przekazałem osobiście funkcjonariuszom policji planetarnej, którzy przybyli na miejsce wraz z nami - odparł dobitnie. - Nazwałbym to bałaganem w ich papierach, gdyby to o coś takiego się rozchodziło.
- Czy pan również wydał rozkaz odwołania tych strażników?
- Nie, nie wydawałem takiego rozkazu.
- A czy jest pan w stanie sprawdzić kto ich w takim razie odwołał?
- Sądzę, że tak. W końcu należę do Arbites. Nie powinno być większych problemów ze zdobyciem tej informacji, nawet od policji planetarnej.
- W takim razie pożegnam już pana podkomisarzu - podniósł się powoli - liczę że wkrótce usłyszę odpowiedzi na moje pytania. Nie muszę chyba dodawać że brak współpracy na choćby podstawowym poziomie pomiędzy waszymi służbami jest co najmniej niepokojący… Niech pan na siebie uważa - rzucił jeszcze na odchodnym.
- Nawzajem. Dziwne to są czasy...
 
__________________
Sorry, ale teraz to czytam już tylko własne posty...
MadWolf jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:18.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172