Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-11-2013, 08:43   #130
F.leja
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
Ptak wciąż próbował się jej opierać. Przyzwyczajony do wolności w locie, agresywny z natury, nie chciał pogodzić się z tym, że wymagano od niego uległości. Znów leciał nie tam gdzie chciała. Zamiast poszybować nad bagna, a potem nad Fosę Cailin i szukać śladów żelaznych najeźdźców zwinął się w locie i poleciał nad przesiekę, którą minął dobre parę minut temu. Unosił się nad nią wysoko, ale mimo wszystko Mewa mogła przez jego źrenice widzieć wszystko, jak na dłoni. Świat był ostry i wyraźny, nasycony kolorem.
Nagłe poruszenie wśród wysokich, bagiennych traw przykuło jej uwagę. Odetchnęła, gdy okazało się, że to tylko królik, a nie skradające się w ich stronę oddziały błotniaków, albo co gorsza, boltonowych chłopiszków. Chwilę ulgi przypłaciła jednak utratą kontroli. Zakała tylko czekał na chwilę nieuwagi. Ptaszydło runęło w dół, jak śmierć z nieba. Mewa musiała przyznać, że to uczucie nie równało się z niczym czego doświadczyła wcześniej w swoich morskich ptaszkach. Uderzenie krwi do uszu, pełne skupienie, naprężenie. Czuła się jak żywa strzała. Wytężyła wzrok, chcąc dostrzec ofiarę.
To nie był królik.
Spróbowała poderwać ptaka do góry, ale zwierze było zbyt skoncentrowane, zbyt jednomyślne, zbyt skupione na polowaniu. Wpadli w sidła. Królicze futerko było tylko przynętą na głupiego drapieżnika. Mewa miotała się w ciele Zakały, a Zakała wplątywał się w panice w sieć. Po chwili oboje byli unieruchomieni. Irgun nie mogła za wczasu opuścić ciała ptaka, który szalał w panice. Mogłoby jej tak zostać. Mogłaby zabrać ze sobą część tej agresji, przerażenia i histerii. Nie, musiała poczekać, aż ptak ochłonie.
Czuła jak jego małe, parszywe serce kurczy się i rozkurcza w zatrważającym tępie, a żyły pompują krew do zmęczonych skrzydeł i nóg. Nagle coś Zakałę przestraszyło. Mężczyzna, ubrany w kolory tak bure, że gdy kucnął w bezruchu na tle brązowego, bagnistego lasu, wydawał się być jego dzieckiem. Na ramię miał zarzuconą kuszę, a w ustach źdźbło trawy. Był żylasty, a brązowa, nierówno poszarpana nożem czupryna opadała mu na oczy. Splunął w trawę i zaczął mówić. Przez chwilę Irgun nie rozumiała słów, chyba za bardzo stopiła się w jedno z ptakiem, gdy jednak udało jej się przypomnieć, że jednak jest człowiekiem, usłyszała coś ciekawego.
- Widzę cię już czwarty raz, wargu - mruczał młody mężczyzna, przesuwając źdźbło z jednego kącika ust do drugiego. Miał miły, chrapliwy głos, a jego słowa uspokajały Zakałę lepiej niż zamorskie hipnozy. Irgun czuła jego palce na swoim ciele - Masz nowego ptaka i jeszcze się z nim nie oswoiłeś. Od razu widać, jak wywija hołubce. Idziesz z Północy i jesteś coraz bliżej. Nie jesteś stąd, więc nie znajdziesz drogi przez bagna. Spotkamy się na północny-wschód od tego miejsca, przy załomie rzeki.
Pęta puściły, a Zakała wzbił się do lotu z rozpaczliwym skrzekiem.


Gdy wybudziła się z nieprzyjemnego koszmaru wciąż czuła smak żółci w ustach. Kolejne minuty nie poprawiły jej humoru.
- Irgun - w głosie Diny wyraźnie można było usłyszeć rozpacz i strach - Irgun, dobrze że już jesteś. Chłopak, chłopak z tych co zostali na morzu… Kona. Jechał tu na złamanie karku. Piraci zdradzili… wybili - łzy płynęły małej po gładkich, krągłych policzkach. Wielkie czarne oczy lśniły w ostatnich promieniach słońca - Wybili twoich ludzi.

~"~

Dni zlewały się w jedną długą, morderczą podróż. Duch znajdował coraz trudniejszym panowanie nad nieskoordynowaną, niedoświadczoną w tego typu przedsięwzięciach bandą piratów. Coraz częściej dawało się słyszeć głosy sprzeciwu, irytacji, a niektórz nawet zaczynali wspominać, że Irgun miała rację.
I Irgun miała trochę racji. Szli przez wyniszczony kraj, mijając spalone wioski i opuszczone pola. Zamki, które napotykali na swojej drodze były opuszczone i choć dawały całkiem zacny łup, niepokój w sercach narastał.
- Gdzie są wszyscy ludzie? - pytał ktoś.
- Przecież Bolton wszystkich nie zjadł - ktoś inny zanosił się śmiechem, który nagle zamierał mu w gardle - Prawda?
Bogowie wracali do łask wśród piratów. A jeden z nich był wyjątkowo popularny.
Wieprz pławił się w małych, puchatych zwierzątkach pochwyconych nieopodal traktu przez kłusujących piratów. Lubił przegryzać ich chrupkie kręgosłupy i pękate brzuszki. Straszliwy potwór stał się w oczach wielu opiekunem i strażnikiem. Wszyscy chyba widzieli, albo chociaż słyszeli, jak zmiótł z powierzchni ziemi zastępy Kroczących, a w tym niepokojącym terenie, takie wspomnienie uspokajało i pozwalało zasnąć po trudach całodziennego marszu.
Jedną z zapalonych wyznawczyń Maegora stała się Aria Stark. Niestety, było to kolejne w oczach jej ojca uchybienie ze strony Ducha. Stark przymykał oko na grabieże, przymykał oko na kiełkujący bunt, przymykał oko na smoka, ale już na fakt, że jego córka lubi siadać mu za uszami, albo bujać się na ogonie oka przymknąć nie chciał. Patrzył więc na Ducha wilkiem i szykował się do wyrażenia swej dezaprobaty, gdy wysłana na zwiad czujka powróciła.
- Kapitanie - zadyszany, żylasty chłopak ledwo łapał oddech, w jego oczach można było wyczytać, że zobaczył coś przerażającego - Jakieś pięć mil stąd, na równinie - przełknął ślinę - Całe pole ścierwa, jak okiem sięgnąć. Idą na nas.

 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks
F.leja jest offline