Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-11-2013, 11:17   #162
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
- Na co dzień wygląda to dużo lepiej - powiedział gdy zmieniała mu opatrunek. Pamiątka po Agnecie dobrze się goiła dzięki tym czerniawym jagódkom. Alysa jednak wolała mieć pewność. Jak to stwierdziła, “nie takie trucizny widziała”. A takich, po których delikwent ni z tego ni z owego przekręca się po dwóch tygodniach też nie brakuje. Choć ich popularność jest zdecydowanie większa w dalekim Dorne. Uniosła spojrzenie z jego torsu, a epatujące z jej oczu od kilku dni zniechęcenie ustąpiło na chwilę miejsca zaskoczeniu - Życie w Straży znaczy. Teraz tak sobie myślę, też jest zupełnie nieźle. I pewnie nawet ma to wszystko sens. Tylko po prostu z tego cholernego boru tego jeszcze nie widać.

Kącik jej ust jakby uniósł się pociągnięty w górę filozoficznym wynurzeniem Engana, ale zaraz opadł na swoje miejsce. Oderwała stary opatrunek.

- Uaaaa… - syknął krótko - Chcesz posłuchać co mi się kiedyś przytrafiło zupełnie bez sensu?

Znów rzuciła na niego okiem. I znów kącik ust poszybował na chwilę wyżej.

- To ci powiem - kiwnął głową - Jak już wiesz, byłem niegdyś żeglarzem. Przmytnikiem. Ale żeglarzem. Dobrze ten czas wspominam. Nasz kapitan Roro Uhoris to zmyślny człowiek był. Pływał wszędzie gdzie mu tylko do glowy przyszło jakiś pieniądz zrobić. Nie bał się ani sztormów na skagoskim morzu, ani tych ich bezimiennych bogów, ani okrętów Straży. Dzicy po jednej i drugiej stronie Muru, zawsze mogli liczyć na kontrabandę stali, z której kucia klany zdecydowanie nie słyną. W zamian brał co się dało. Futra, tran, mięso suszone, sól, jałowcówkę, a nawet bywało, że i skagoskich niewolników. Zbyt wszędzie na coś umiał znaleźć. Ale dogadanie się z klanowcami… to była dopiero zabawa. Im się rzadko kiedy śpieszy, a i żeby planować coś na tydzień w przód to i z tym rzadko który potrafi sobie poradzić. No i tak raz właśnie było. Ugadany kontrakt. Arryńskie pancerze za korce takiej maliny moroszki co tylko tu na północy rośnie. Pancerze po miesiącu mamy, a po klanie ani śladu. Tydzień ich szukaliśmy. Nic. W końcu Uhoris wysłał mnie i jeszcze jednego na ląd i kazał szukać dzikusów. To nam kolejny tydzień na tym minął. Aleśmy znaleźli. W jarze dwóch siedziało. Jeden młody, ponoć brat wodza. Drugi starutki już. A gderliwy i wredny… gorzej niż Sta… znaczy bardziej srogi niż Twój ojciec. I oczywiście łajać zaczął, że tu tyyyyle czekają. A z czym czekali? No przecież, że nie z moroszką. Wielkie beczki grogu zwieźli. Źle im tam więc napewno nie było. No ale czasuśmy nie tracili. Kompan mój ruszył po Uhorisa, a ja miałem przenocować z klanowcami i czekać. A że noc zimna, a klanowcy gaduły to i śmy od słowa do słowa do antałków po trochu poodlewali. Nawet ten stary przestał gderać. Choć do tej pory pamiętam jak nas dziad przeklinał i cały swój klan, że on tych durnych broni nie potrzebuje by Straż won ze swoich ziem przegnać. Tak czy siak mówię Ci Alysa jakmyśmy się wtedy tym grogiem zrobili… Ja nie wiem jak oni go pędzili. Ja się obudziłem gdzieś pomiędzy skałami, a ten młody w haszczach pobliskich. Starego natomiast nigdzie nie było. Ze trzy dni pomagałem temu młodemu szukać. W końcu jak uznaliśmy, że morze musiało dziadka zabrać doczekaliśmy się statku. Tylko że nie Uhorisa, a Straży. Kiepsko to wróżyło, bo dzicy wtenczas ze Strażą ostro wojowali. Pewniebyśmy zwiali gdyby nie to, że nas zwiadowcy podeszli. To nam nie pozostało nic innego jak się zarzekać, że my rybakami byliśmy i te beki tośmy przypadkiem znaleźli. Czy uwierzyli, nie wiem. Zakuli nas i sami łoić zaczęli. I znów kolejne dni przyszło mi tam sterczeć. I kto wie ile więcej bo Straż jak wtaszczyć na pokład beczek nie miała, a szkoda im było tyle dobra zostawić. Ale któregoś ranka smród paskudny nas tam obudził. I trochę czasu potrwało nim wrońcy poznali skąd dochodził. Bo właśnie z tej rozpitej beczki. No i uwierz, lub nie, ale gdy otworzyli wieko to się dziadek znalazł. Co się bracia naklęli i narzygali to ich. Nas oczywiście związanych zostawili i odpłynęli. Dopiero później skojarzyłem, że dziadek miał rację z tym przeganianiem Straży. Choć nie zapomnę jak bracia wzdychali przy każdym kubku, że lepszego grogu w życiu nie pili.

Kończyła właśnie obwiązywać mu nowy bandaż. Pochylała się więc nie widział jej miny. W końcu podniosła się.

- Będzie mi ciebie brakowało, Kamyk – powiedziała cicho wciąż na niego nie patrząc – Nie jadę na Kurhan. Wracam do Zamku z Iowrethem. Ojcu brakuje argumentów. Chciał coś ugrać, a nie panuje nad sytuacją, a Iowreth to argument, być może bardzo ważny. Podobnie jak trucizna, którą zebrałam. Wyobraź sobie dwie armie tuż przed walką, wstaje świt, dogasają ogniska, ale w dymie części ognisk kryje się szaleństwo. Jeśli te pnącza nie straciły właściwości można stworzyć potężną broń. A Marbran zna się na truciznach jak mało kto. Nie chcę żeby został zapamiętany, jako dowódca, który oddał Mur Skaagosom.

Spojrzał na nią dziwnie, ale potem uśmiechnąwszy się pokręcił głową.
- Zostaw to Sepcie. On wie co robić. Nie zaryzykuje straty ani Iorwetha ani tych ziółek.

Wstał obejrzawszy swój opatrunek.
- Tyle zachodu, a mówiłem, że nic mi nie jest.

***

Przyjrzał się tej łajzie uważniej. I po chwili zgodnie z prośbą zostawił w spokoju. Nawet mu przez jakiś taki krótki moment między jednym mrugnięciem oczu, a drugim, zrobiło szkoda tego Skaga. Ścieżki zdrowia wszak należały do najwredniejszych bodajże sposobów wymierzania sprawiedliwości. Delikwenta można było przecież choćby przeciągnąć pod kilem. Porozciągać na wantach. Choćby obwiesić... Pokryte twardymi jak kamienie i ostrymi ja brzytwy skorupiakami dechy poszycia robiły z pleców naprawdę niezgorszą miazgę. Ale przy większości takich kar człek zwyczajnie w głowie miał jedną myśl. Przeżyć kurwa. Niech się dzieje co chce, byle przeżyć. Ścieżki zdrowia były o wiele zabawniejsze. Nie myślałeś, żeby przeżyć. Nie mdlałeś tak łatwo. Nie szczałeś po gaciach. Nieee… Zapamiętywaleś sobie kurwa gęby ziomków, którzy ci zgotowywali takie pieszczoty. Przy każdym ciosie. Wiedziałeś, że oni wiedzą, że nie zdzierżysz. Że już po tobie. Że cię zatłuką tu i teraz na śmierć, choć jeszcze wczoraj waliłeś z nimi grog. I byłeś tak zajebiście wkurwiony, że jedyne co sprawiało, że możesz to przeżyć to wizja tego co każdemu z nich zrobisz później.
A trzeba przyznać, że wizja człowieka, który tak jak Ser Janne Hadley zapomina, że musi pójść się wysrać i orientuje się o tym dopiero gdy czuje jak mu gówno zsuwa się przez nogawkę do cholewki, jest naprawdę satysfakcjonująca.
Tak. Engan Kamyk ścieżki zdrowia nie przeżył co prawda. Ale z dobre dwa tygodnie dochodził do siebie lecząc przerobione na befsztyki stopy i sine od udźwigu bary, w infirmerii Najlepszego po rajdzie jaki zafundowali mu Bracia ze Wschodniej.

Po kolejnym mrugnięciu, Iorweth jednak znów był starym dobrym skagoskim zaprzańcem, który srogo się pomylił wchodząc ze swoim zagonem na ziemie Straży.
- Pośpiesz się Skagu - powiedział tylko gdy Harlen pochylił się nad taflą rzeki.

W międzyczasie Hwarhen i Urreg jęli dokańczać to co im przerwał wcześniej. Przez chwilę bał się, że to znów im we łbach Droga namieszała, ale wyglądało to już raczej normalnie. Machnął ręką na wojowników, których ostatecznie rozdzielił Erland. Okazało się co ciekawe, że można to zrobić równie dobrze słowami jak piąchą.

Półkuśka, który do tej pory przyglądał się całej drace w milczeniu splunął gęstą plwociną w ogień aż ten zasyczał cicho.

- Pieprzenie - burknął cicho, tak że chyba tylko siedzący obok niego Snow zrozumiał sens słów. - Trzeba było ich zostawić, żeby się pozabijali. Żeby ich Inni porwali.

Gdy Erland skończył rozmawiać z pobratymcami, zwrócił się do Snowa i Półkuśki.
- Lannister leży martwy na polanie lub w lesie. Sam wybrał swoją śmierć, gdy kupił nam trochę czasu - a potem, nie dając sobie wejść w słowo, dodał - którędy teraz?

Kres półleżąc, opierając się na lewej ręce patrzył z dołu na górującego nad nim Skagosa. Nie odpowiedział jednak, lecz splunął tylko ponownie w ogień. Plwocina prawie trafiła w buty Erlanda. Świat stanąłby na głowie jeśli miałby służyć tym psom.

- Willam, słyszałeś coś? - spytał, lecz jego wzrok nie odrywał się od stojącego nad nim mężczyzny.

- Jeżeli próbujesz mnie obrazić to musisz się postarać bardziej - odparł Erland. - A i tak nie pobijesz mistrza Kamyka. Poza tym... tak jak nie mam czasu zajmować się dwoma skagoskimi kogucikami, tak nie mam czasu i chęci uczyć cię manier. A teraz, skoro nie macie nic ciekawego do powiedzenia, pozwólcie, że zastanowię się co może planować Agneta Harlen. I co skrywał dwór Skadny.

Erland udał się na ubocze i przy najstarszym drzewie jakie znalazł zaczął się modlić. Miał nadzieję, że uda mu się dotrzeć do Skadny lub w ciszy i spokoju zebrać myśli i znaleźć to co mu umykało w tym co się działo wokół. Mechanicznie wyjął też kości i rzucił nimi na przygotowany szybko okrąg.

Rudy odprowadził go wzrokiem i splunął raz jeszcze.

- Co do cholery się tutaj stało? - warknął do Snowa.

Willam wzruszył ramionami

- Sam chciałbym to wiedzieć… ale z całą pewnością nie będziemy mieć łatwej drogi na Długi Kurhan do tej skagoskiej suki. Agneta przejęła duszyczki tego skurwysyna Iorwetha co buszował przed i za Murem jak po swoim ogórdku… z chędożonym jednorożcem i zbierał jakieś słupy z rzekomo starożytnej świątyni. Zabij mnie ale nawet nad tym nie chcę więcej myśleć. Jak nas Agneta dorwie ze swoimi to obłupi ze skóry… więc musimy dojść niezauważeni. Do miejsca gdzie jest jakiś silniejszy oddział naszych.

Rudy spojrzał na Snowa podniósłszy brwi.

- Po co ciągniecie ze sobą te psy?

- Polityka. - Koniuszy to powiedział z taką pogardą, że bez cienia wątpliwości można było stwierdzić czy wolał się babrać w niej czy w szambie na Czarnym Zamku. - Rozkazy. Polityka i chędożona poprawność. Stary kazał więc trzymaj gębę na kłódkę bo nie wiadomo kiedy za takie gadanie język możesz stracić i kto ci go oberżnie. Czy Skoagosi czy Bracia.
Potem też wyłożył mu pokrótce co się tutaj działo. Gdzie Stary kazał im jechać, rzecz jasna nie wdając się w szczegóły misji. Opowiedział o zajściach jakie miały miejsce…o spotkaniu i walce, o pojmaniu i ucieczce oraz o Lannisterze. Ponadto dodał jeszcze, że ten przemądrzały starzec to jakby oczy, uszy i pizda umiłowanej Moruad… a ten wielki to jej brat mleczny, kuzyn czy jeszcze ktoś taki czyli przy - ja - cie - le. Przynajmniej z nazwy. I to miał zapamiętać.

Ryży wziął się z nikąd. Zresztą o ile Kamyk dobrze pamiętał, zawsze brał się z nikąd. I właściwie jakoś tak lepiej by było gdyby do tego nikąd wrócił. Plotki, które chodziły między braćmi o nim i o jego sympatiach sprawiały, że Engan osobiście najchętniej widziałby Kresa gdzieś na Skagos. Lepiej rzecz się miała gdy szło o antypatie. Półkuśka zważywszy na krótką wymianę zdań z Erlandem sprawiał wrażenie, równie ufnego pokojowi z ludożercami co Kamyk.
- Iorweth przeżyje - odparł na pytanie Willama. Nie dodał już jednak, że jeśli ma się okazać, że wszystkim im śmierć na tej misji pisana, to tylko właśnie harleński wódz jej uniknie.
- A ty ryży? - nadal stanowczo, choć już jakoś tak bez wyraźnego wcześniej pomiatania, usadził Iorwetha przy ognisku i spojrzał na Kresa - Kto ciebie za sobą przyciągnął? I kędy dalej pójdziesz? Bo wiesz Septa… Ja rozumiem, że siedzimy w tym borze jak w gównie. Ale jak chcesz przy nim planować naszą trasę, to go będziemy musieli zabrać ze sobą. Nie to, żebym ryży miał coś do ciebie. Ale jak go Agneta capnie to równie dobrze możemy w tym lesie zimować.

- Stary - odpowiedział Kres znajdując sobie nowy patyk do grzebania w ziemi. - Posłał mnie za Półrękim, który jakoby miał polecieć do swojej dupy Moruad. Ale jeśli by mnie kto o zdanie pytał, to gdzie jak gdzie, ale na Długim Kurhanie go nie ma.

Wzruszył ramionami.

- Zdaje się, że nam po drodze Kamyku - spojrzał mu hardo w oczy - ale narzucać się nie zamierzam. Swoje rozkazy mam i zamierzam je wypełnić, z wami czy bez was, mnie na jedno.

Na to wyznanie wybuchnął serdecznym śmiechem usadzony przez Kamyka przy ogniu Iorweth Harlene. Skagos odgarnął włosy z przystojnej twarzy spojrzał Kresowi poważnie w oczy… i znowu wybuchnął śmiechem.
- Przecież… - wydusił, kiedy zdołał opanować choć trochę wesołość. - O… na bogów. Dał wam nogę sztywnokarki? Będzie o czym dzieciom opowiadać - znowu parsknął śmiechem. - Ale przecież wiemy, że go nie ma na kurhanie, serdeńko, prawda? - prześwidrował Kresa spojrzeniem jadowicie zielonych oczu. - Nie żeby bał się śmierci, to i nawet ja mu przyznam. Ale nie popełni głupiego i całkiem niepotrzebnego samobójstwa. Dobrze wie, że jak Moruad go dorwie, jako dezertera, bez ochrony, jaką daje bycie wroną, to mu jajca do Muru przybije hufnalami długimi na pół łokcia - roześmiał się znowu perliście. - Ale… nic mi do tego. Sami sobie winni jesteście. I on też.

- Mówiłem, że wyżyje? Patrzcie jaki wesolutki - to rzekłszy Kamyk poklepał niezbyt delikatnie Harlena po ramieniu - A skoro nam po drodze to i niech tak będzie. Trasa przez tereny klanów mi osobiście średnio się widzi. Im bardziej kluczymy tym bardziej kombinuje za nami Agneta. Wie kto nam sprzyja i gdzie najlepiej by nam było pomocy szukać. A tak się bladź zawzięła, że napewno te szlaki obstawiła. Zatem… Jeśli ani Kruk, ani Kres nie wymyślą czegoś naprawdę popieprzonego na co by ta ryba nie wpadła, to… ciąłbym najprostszą drogą jak się da na Długi Kurhan.

- Zastanawiam się - wtrącił Iorweth z krzywym uśmieszkiem - czy wasze działania nie podpadają już pod wpierdalanie się rzekomo neutralnej Straży w sprawy Skagos… - zaczął pykać wargami w zamyśleniu. - Jakby nie patrzeć, zmieniliście wodza klanu. Tak bez wiecu, moje gratulacje. Erland żyje tyle dziesiątków lat, a jeszcze nigdy mu się taka sztuka nie udała!

- A tego musimy za nami ciągnąć? - spytał rudy filozoficznie. - Tyle niebezpieczeństwa po drodze. Może mu się co złego przydażyć…
- On nie jedzie na Kurhan - powiedziała cicho Alysa - On jedzie ze mną do Czarnego Zamku.

Rudy chrząknął zakłopotany. Septa sapnął. Jak bardzo stary, bardzo niezadowolony z doli koń. Kamyk podrapał się po głowie i rozejrzał wokoło jakby aktualna rozmowa nie była szczególnie istotna.

- A dlaczegóż to? - pytanie Kresa zabrzmiało żałośnie.
Alysa nie odpowiedziała. Zamiast tego podniosła się i uśmiechnęła smutno.
- To był bardzo długi dzień. Wszyscy powinniście odpocząć.

Krzywy uśmieszek nie zniknął z oblicza Iorwetha chyba tylko dlatego, że był normalnym wyrazem jego twarzy. Skagos wbił w Alysę spojrzenie zielonych oczu, sięgnął nerwowo do pleców, poprawiając kaftan i… o bogowie.
Wreszcie się zamknął.

Rudy wstał. Kopnął w bezsilnej złości w ziemię aż ta sypnęła się na drwiący uśmieszek Iorwetha i odszedł w krzaki. Ktoś, kto stałby wtedy w pobliżu usłyszałby jak przez zaciśnięte zęby pada słowo: suka. Za to gdyby on sam stał przy ognisku, usłyszałby jak Septa mruczy pod nosem: po moim trupie.

***

Noc nad Darem. Nawet się wyspał. Nigdy wiele nie potrzebował. Dlatego wziął przedostatnią zmianę warty. Manatki były już spakowane. Te słoiki również
Obudził Tytusa.
- Już? - stęknął nader szybko wybudzając się przyboczny Lady Qorgyle. Następnie zmarszczył brwi - Ale to nie moja kur…
Engan zatkał mu gębę.
- Wiesz, że ona postawi na swoim i zawróci - szepnął do dornijczyka - I będziesz miał ją do ochrony a, Iorwetha i pół klanu Harlene na głowie do ogarnięcia. Jak pojadę teraz ja to straci argument. Albo mi więc teraz pomożesz, albo czeka Cię jutro długi dzień. Niekoniecznie taki co byście mogli końca doczekać.
Zabrał rękę.
- Odpierdoliło ci wrońcu - powiedział po chwili Tytus.
A potem wstał i pomógł Kamykowi, zakneblować i obudzić po cichu Iorwetha, a następnie załadować go na koń.

To chyba było teraz najlepsze co mógł zrobić. Jeśli Agnecie zależało na swoim zniewolonym poprzedniku i Alysie to rozdzielenie obojga było tym głupim ruchem, który niestety należało wykonać. A mistrzem głupich decyzji w tej drużynie był właśnie Kamyk. W dodatku w przeciwieństwie do Dornijczyków znał te lasy wystarczająco by się w nich nie zgubić. No i jego brak nie nadwerężał misji dyplomatycznej. Septa nie będzie musiał być trupem. A Erland powinien właściwie rano podziękować Skadnie… Ciekawe. Ostatnio jak tu nocowali to mu się strasznie fajna dupa śniła...

- Konie w dobrym stanie… Dwa dni drogi. Kto wie skagu? Może się jeszcze okaże, że obaj jesteśmy prawdziwymi ludźmi Nocnej Straży.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline