Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-11-2013, 22:26   #128
obce
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Irga wciąż płynęła jeszcze na fali nadziei.

- Biegnij do niej - szepnęła nagląco, ściskając ramię dziewczyny i popychając delikatnie Brzozę w kierunku szubienicy. - Upewnij się. A potem uciekajcie obydwie. Spotkamy się przy suchej studni, niedaleko Dołów.

Uzdrowicielka potrząsnęła jednak tylko głową.

- Ale jej tam nie ma. Nie ma, nie rozumiecie? - odpowiedziała z granitową pewnością i zaśmiała się cicho. - Chodźmy.

A szeptunka zamknęła oczy i poczuła, że tonie.

Bo nie było Źródła.
Nie było mocy rozchodzącej się jak kręgi na wodzie.
Nie było ptaków kreślących ponad miastem niepojęte znaki.
Nie było motyla zrodzonego z jej szeptu i magii.
Nie było pękniętej liny.

Było wspomnienie złych słów wykrzykiwanych jeszcze chwilę temu, które wypełniały jej usta smakiem gnijącego ścierwa i najgłębszego upodlenia.
Było wspomnienie złych myśli i uczuć odbiających się w jej głowie wstydem zadanego gwałtu.
Był śmiech Brzozy dzwoniący w jej uszach niezamierzenie okrutną nutą.
Była stara, głupia kobieta o martwej, nieruchomej twarzy.
Była stara, głupia kobieta, która zawiodła, która nie osiągnęła niczego, która widziała tylko zniszczone skorupy swoich starych, głupich nadziei.

Ponad jej głową ptaki zatrzepotały skrzydłami i - jak psy zerwane z uwięzi - rozpierzchły się na wszystkie strony, odleciały niepewnie, chybotliwie, poganiane ulewnym deszczem i śmiercią Źródła. I nagle nie było już czarnopiórego wiru. Niebo ponad placem ponownie było puste i martwe, ciemne od ciężkich chmur sinych jak ciało martwego człowieka.

Wszystko zaczęło się tuż przed upadkiem kata prowadzącego skazaną dziewczynę. Coś się zmieniło. Coś w ludziach. Coś w ich sercach. Ta… zmiana, ten gwałt zadany potężną, nieznaną ręką odjął jej słowa z ust, zdusił szept zaklinający linę, przemienił go w plugawy krzyk żądający śmierci, trupa tańczącego na konopnym sznurku. I szeptunka wiedziała, że cokolwiek stało się z brązowowłosą dziewczyną - nie było w tym jej zasługi, bo ona - stara, głupia kobieta - nie dała rady zmienić niczego.

Nie czuła już Źródła.
Źródło umarło.
Cóż za znaczenie miała teraz nieznana dziewczyna?

Obok niej Brzoza zaśmiała się lekko, radośnie, ponaglała do odejścia. Irga nie poruszyła się jednak.

Zrobiła wszystko, co mogła, prawda?
Zrobiła?

Nie. Gdy wybrała Gniazdo ponad lochy, gdy przedłożyła Kruczą Córkę ponad Źródło i swoje nadzieje.

Nie. Zaniechała przecież, powstrzymała swój język i swoją magię w ciemnej chałupie ubogiego szewca. Wycofała się. Wybrała inną drogę, która zaprowadziła ją w to miejsce i w ten czas.

Nie. Bo jej wola okazała się za słaba.

Nie. Bo jej magia okazała się niewystarczająca.

Nie było nikogo, kogo mogłaby obwinić.
Tylko stara, głupia kobieta, która nawet nie potrafiła zapłakać, która nie potrafiła zmienić niczego.
I która teraz płaciła cenę za własną słabość i własne wybory.


* * *


Gdy uzdrowicielka wraz z towarzyszami pojawiła się ponownie u jej boku, to nie na niej spoczęło przygaszone spojrzenie szeptunki, lecz na rozczochranej łuczniczce, która przypominała Irdze zwinną łasicę.

Nie mogła oderwać od niej wzroku.
Było w niej coś…

Dziewczyna pulsowała wręcz gniewną żywotnością, sprzeciwem, wolą walki. Wszystkim tym, z czego czas i starość odarły Irgę dziesiątki lat temu. Wszystkim tym, czego miała aż nadto, gdy jej włosy były czarne, skóra smagła i gładka, a uda zawsze chętne, by przyjąć kolejnego mężczyznę.

Emocje łuczniczki mówiły językiem, który starucha rozumiała lepiej niż głosy wszystkich mieszkańców Wewnętrznego Miasta; mówiły językiem świata spoza murów, tego prostego świata, który szeptunka znała tak dobrze.
I były jak uderzenie wymierzone w policzek zamawiaczki. Karcący, przywołujący do porządku, jak igła wbijający się w jej stare, twarde serce, drwiący ze słabości i płynącej z niej rozpaczy.

Zaciśnięta na jej ramieniu dłoń uzdrowicielki przypominała o dawnych obietnicach. Przypominała o powinnościach.

Wciągnęła głęboko powietrze, odrywając w końcu wzrok od znikającej pomiędzy budynkami sylwetki łuczniczki.

- Nie - sprzeciw wyszedł z jej gardła suchym, zduszonym skrzekiem.

I nie sposób było powiedzieć do kogo jest kierowany bardziej: do Kesy, czy biegnących za łuczniczką strażników.

- Dość.

Dość już dzisiaj straciła. Wystarczająco już dzisiaj zawiodła.

Splunęła na mokre, pokryte błotem i nieczystościami kamienie placu. Uderzyła w nie okuciem z zimnego żelaza, zaszeptała strażnikom pecha i śmierć, a gdy mówiła, krople deszczu odginały się od jej ust.

Dwie niedoplecione opowieści czekały, żeby stać się prawdą.
Krzywda starego kata i lina.
Pękające serce i pękająca cięciwa.
Śmierć i pech.

Niech się staną.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 14-11-2013 o 22:34.
obce jest offline