Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-11-2013, 11:50   #121
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
KRUCZE GNIAZDO
POPRZEDNI DZIEŃ

Krucza Córka znowu krzyczała, miotała przekleństwa, pluła jadem jak żmija. Szeptunka milczała i przyglądała się jej uważnie, a serce miała cierpliwe i suche niczym morze czerwonych traw na spalonej słońcem równinie. Szukała pęknięć w tym pancerzu gniewu, czekała aż pojawią się rysy w tym murze, którym otoczyła się panna. Czekała. I gdy tylko dostrzegła szczelinę, nachyliła się ponad dziewczyną, wbiła pożółkłe paznokcie w jasne ciało, wytrzeszczyła martwe oko i zaszeptała jej w twarz magią.

Kruk przyglądał się im z nieruchomą twarzą.


* * *


Wpadające przez wąskie okienko promienie słońca odciskały jej cień na szarawej ścianie ciemnym konturem jej ciała - przemalowanym przez kolorowe, witrażowe szybki, wykrzywionym przez grube, pełne niedoskonałości szkło. Płomienie czterech świec naginały się szeptunce, długimi jęzorami prześlizgiwały się po podłodze z dębowych desek, ptasich kościach i okrwawionych palcach starej kobiety.

Długo i cierpliwie mieszała glinę z krwią zabitego gołębia nim podzieliła ją na dwoje. Powoli i ostrożnie otoczyła nią motyli kokon. Powoli i ostrożnie otoczyła nią małe serce wyrwane z piersi martwego ptaka. Glina była miękka i ciepła w jej dłoniach, uległa jak ciało chętnej dziewczyny i tak samo żywa. Pełna tego, czym nasyciła ją Irga: krwi, szeptu i magii.

To było takie oczywiste. Wystarczyło pamiętać melodię Źródła, fale mocy rozchodzące się od niego jak kręgi na wodzie, brązowe jak kora dębu włosy dziewczyny. Melodia, fale, brązowe włosy. Płomienie, krew, kamienie wróżebne. Wszystko mówiło o dwóch amuletach zamkniętych w skórzanych woreczkach ozdobionych piórami i kośćmi. Motyl dla dziewczyny z lochów. Martwe serce dla starej kobiety o oczach, które widziały już wszystko.


* * *


- Rozumiesz?

Stał oparty rękami o stół z ciemnego drewna, nachylony ku niej ponad stertami kościano-białych, papierowych stron i obitych tłoczoną skórą ksiąg, ponad kałamarzem z hebanu i grubo rżniętego kryształu, ponad pysznym piórem z ozdobną stalówką, która wycelowana była w nią niczym małe, złociste ostrze. Jego zaciśnięte pod gęstwiną czarnych wąsów usta wołały do niej o odpowiedź. Szeptunka jednak milczała uparcie.

- Pojawiły się plotki, insynuacje, a wraz z nimi zewnętrzne… naciski - spróbował jeszcze raz wyłuszczyć istotę sprawy. - Ta sprawa z wiedźmą… - pokręcił głową, sznurując wargi w jeszcze cieńszą kreskę irytacji i niesmaku.

Blask ognia i świec tkwiących w wieloramiennym lichtarzu wydobywał srebrzyste nitki w jego włosach. I Irga widziała, że było ich więcej niż ledwie dwie noce temu.

- Miasto jest niespokojne, ludzie są niespokojni - mówił dalej. - Nie tylko ci poza murami Warowni. Zrozum, zamawiaczko… Z woli pewnych osób egzekucja odbędzie się na starym targowisku, publicznie, jako widowisko dla ludu. Ja już to widziałem. Zrób ze sprawiedliwości widowisko, wybuduj motłochowi szafot, wybuduj szubienicę, a zawsze znajdzie się kolejna wiedźma. I wtedy wystarczy jeden zły szept, jedna zła plotka, żeby pociągnąć za sobą… A ty… - wskazał ku niej ręką jednym gestem obejmując całość jej skulonej przy kominku sylwetki. - Już pojawiają się szepty i pytania. O ciebie, o tego zabitego konia. O moją córkę. Moją córkę, słyszysz? - zacisnął pięści i coś w jego gardle zawarczało pierwotnym instynktem, tym najprostszym uczuciem, które każe rodzicowi spalić świat, byle tylko ocalić dziecko.

Wyprostował się - cały w kruczej czerni, wysmukły, poważny - splótł za plecami niespokojne dłonie.

- Dlatego nie możesz tu zostać. Zrobiłaś dotąd wszystko, o co prosiłem, o co miałem nadzieję. Może nie w sposób, jakiego się spodziewałem, ale… - Urwał, zaciskając zęby.

Popatrzył szeptunce w oczy z jakąś niemą prośbą, ale ta ciągle milczała jak zaklęta i nie ułatwiła mu niczego. Siedziała tylko przycupnięta na podmurówce kominka, obejmując kolana kruchymi ramionami i przyglądając mu się bez uśmiechu, bez złości, bez wyrzutu.

- Nie jestem skąpcem i masz moją wdzięczność. Nie mogę jednak ryzykować reputacji, nie mogę wystawiać jej na pomówienia o czarostwo. Dlatego musisz odejść.

Nachylił się ponownie nad nią, a jego rozedrgany cień rozłożył się za nim jak krucze skrzydła.

- Rozumiesz? - zapytał ponownie.

A Irga dopiero wtedy odpowiedziała Krukowi.


* * *


Rozmawiali potem długo. Rajca Gustaw Zemelnschaft i Irga z Południowych Stepów. Kruk i stara szeptunka. Rozmawiali długo, rozmawiali cicho, a gdy skończyli kobieta zabrała swój bęben ze skóry nienarodzonego konia, zabrała swoje kości wróżebne, zabrała naczynie z gliny pełne jasnego żaru, zabrała to wszystko i odeszła.

I nie spotkał więcej Kruk starej szeptunki.
I nie zobaczyła więcej starej szeptunki Krucza Córka.
Gorye z ulgą zakluczył za nią drzwi Kruczego Gniazda pełnego zapachu miodowych świec, krzyków ciężarnej kobiety oraz milczenia walczącego z własnym gniewem i sumieniem ojca.


PLAC EGZEKUCJI
DZIEŃ TERAŹNIEJSZY

Stanęła nie do końca u jego boku. Pół kroku z tyłu, jakby przypadkowo, jakby rzucona w to miejsce ślepym trafem losu. Zadarła głowę i zaślepiła ku niemu białym, martwym okiem.

- Czemu nie stoisz w cieniu szubienicy, Kamieniu? - spytała cicho. - Czemu to nie ty przygotowujesz sznur?

- Dobrze się stało. - Tym razem nie pochylił się nad nią, nie wygładził surowej twarzy uśmiechem. Rzucił jej jedynie z góry krzywe spojrzenie. - Wiedźma ma na mnie zbyt wielki wpływ… mógłbym nie podołać zadaniu. - Westchnął. - Ale zapewniam was, że z tej perspektywy to też przyjemne widowisko dla mego zamęczonego ducha.

Zmarszczyła ledwie widoczne brwi, zacisnęła mocniej na kosturze pogięte palce.

- Rozpęknięty jesteś jak skała, w której zamarzła podstępna woda - powiedziała z troską, cieniem niepokoju. - Co się stało z twoimi słowami twardymi jak kamienie? Z twoją siłą i przekonaniem? Z tym wszystkim, co wczoraj było prawdą?

- Kamień taki ma kształt, jaki nada mu cierpliwa ręka rzemieślnika. - Uśmiechnął się z zadumą. - Mnie kształtują fakty. Prawda. Dowody. Nie czcze życzenia i wyśnione ideały. Licho samo przyznało się do swoich zbrodni. Ba! Wyliczało je z dumą, jakby były powodem do chwały. To są twarde skały, na których się opieram. Reszta… reszta, to były tylko moje naiwne rojenia, złudna wiara, puch na wietrze. I was tym zamąciłem… wybaczcie.

Skłonił głowę, a potem odwrócił wzrok ponad morze ludzkich głów.

Sapnęła na to tylko, zacisnęła przywiędłe usta i szturchnęła go końcówką dębowego kostura w cholewę wysokiego buta jakby chciała wytrącić go z tego bezruchu, stanu bezwładności.

- A co z obietnicami, które złożyłeś, chłopcze? - zapytała twardo. - Co z zaufaniem, którym zostałeś obdarzony? Powiązałeś wczoraj swój los z losem dwóch osób, los trzeciej wziąłeś we własne dłonie i przyrzekłeś chronić. Jesteś opoką czy kurkiem kręcącym się bezradnie na czubku dachu? W czym wyryte są twoje słowa, Bernardzie z Wysokiego Miasta? - Przymrużone, czarne jak u kruka oko wpatrywało się w kata z chłodną uwagą. - W kamieniu czy łajnie, który rozmywa pierwszy, nocny deszcz?

- Jestem zmęczony, babciu. Bardzo zmęczony ciągłym błąkaniem się między cieniami, pogonią za złudą, którą jest wiara w lepszą stronę człowieka. Widziałem, słyszałem, pamiętam słowa wiedźmy, z jej ust własnych opis potwornych czynów. Ratować kogoś, kto na ratunek nie zasłużył? Dałem się omamić, zdało mi się, że to czysta dusza jest. Ale gdzie tam! Magia splugawia wszystko, każdego wykręca, kto jej się dotknie. Bo to moc nie z tego świata jest i nie dla ludzi - Odgodnił od siebie złe gestem, który znała aż za dobrze. - Obietnicy dotrzymałem. Wobec was i panienki Kesy. Głupota i ślepe ufanie w niewnność pozostały tylko naszym wstydliwym sekretem. Inaczej i my byśmy tam teraz tańcowali. - Wskazał palcem na szafot. - A dla kogoś, kto jest zbrodzieniem i zakałą ludzkiego rodu, pomiotem demona i nierządnicy, tfu, słowo moje nie będzie nigdy gwarantem! - uniósł nieco głos w afekcie.

Milczała przez moment i to milczenie szczelnie wypełniło przestrzeń pomiędzy nimi. Pomimo gęstniejącego tłumu, pomimo narastającego zgiełku.

- Szkoda, Kamieniu - odezwała się po kilku uderzeniach serca. - Szkoda, że los tak się posplatał. Szkoda. Powiedz mi więc tylko gdzie amulet, który zrobiłam dla niej.

- Oddałem, jakem obiecał. Niech jej będzie w ostatniej drodze towarzyszem. Może coś w jej sercu nieludzkim drgnie, jak nań spojrzy i się choć przed śmiercią pokaja za grzechy
.

Starucha wygięła usta w bladym jak zimowe słońce uśmiechu i zaczęła odchodzić.

- Prawdą jest, co mówią? - spytała już przez ramię. - Że gdy lina pod skazanym zerwie się dwukrotnie, to znak od duchów, że niewinnym on jest?

Kat pokiwał głową.

- Zabobon to jest stary i o partactwie mistrza raczej świadczy, niż o boskiej litości, ale tak, szanuje się ten zwyczaj… Mam nadzieję, że Kelemvor w swej niezachwianej sprawiedliwości do czego podobnego nie dopuści, z pożytkiem dla nas wszystkich - dodał ze skrzywieniem ust.

Szeptunka spojrzała na niego ostatni raz i wmieszala się w tłum ludzi.


* * *


Nie wiedziała co zmieniło Kamienia i nie próbowała się dowiedzieć. Nie doszukiwała się przyczyn, dla których mężczyzna zmienił zdanie, odrzucił wszystkie słowa, plany i obietnice, które złożył poprzedniego dnia. Wiedzieć to i rozumieć - ten nagły kaprys, tą niespodziewaną odmianę - mogła tylko kobieta, która co wieczór kładła głowę na jego poduszce i znała jego serce jak swoje własne.

Kłamała samej sobie, a przecież za stara była na takie kłamstwa.

Dziewczyna przyznała się do wszystkich zbrodni i oskarżeń, które rzucono jej w twarz. To było to pęknięcie, które przepołowiło Kamyka na dwoje. W słowach kata niewinność nosiła trupią, gnijącą maskę. Oszustka. Żmija. Zbrodniarka. Przeklęty pomiot. Jego język nadawał jej wiele nowych imion.

A jednak przekazał jej amulet szeptunki, kokon motyla w skorupie gliny czerwonej od krwi i ciepłej od zaklętego oddechu.

Jej dłoń odszukała jej własnego amuletu - ukrytego w skórzanej sakiewce ozdobionej gołębimi piórami i drobnymi, kruchymi kośćmi - w którym spało serce martwego ptaka. Jej oko szukało Brzozy, szukało Łasicy, którą chwilę wcześniej ścigał krzyk Kamienia, szukało drugiego kata stojącego w cieniu szubienicy. Jej stopy szukały drogi w gęstwie ludzi. O tam, niedaleko szafotu, tuż obok muru.

Zanuciła krzywdę mistrza Anzelma, zaszeptała jego zły los.
Ze splotu wszystkich opowieści wybrała jedną nić i roztkała ją słowami.
Jego trzepoczące w klatce żeber serce.

Czujesz jak boli? Czujesz jak traci rytm?
Odejdź. Zniknij.
Upadnij.

Czujesz jak odbiera ci dech? Czujesz umykający ci oddech?
Zamierający na wargach krzyk?

Odstąp.
Kamień cię zastąpi.

Kamień go zastąpi, popatrzy w oczy dziewczyny o brązowych włosach i podejmie decyzję raz jeszcze. Zawiąże węzeł, a gdy lina się zerwie - gdy szeptunka sprawi, że lina się zerwie - poświadczy jej niewinność. I dziewczyna odejdzie. Nie jako zmarła, nie jako uciekinierka, nie jako zbieg, ale wolna.

A Irga odejdzie razem z nią.

Bo nie ma znaczenia wina i nie ma znaczenia kara.
Nie ma znaczenia sprawiedliwość miejskiego kata.
Nie liczą się okruchy pecha i szczęścia, opowieści przerwane w pół słowa i utracone na zawsze.

Liczy się tylko Źródło.
Melodia. Fale. Brązowe włosy dziewczyny.
Naczynie pełne jasnego żaru.

I szept, który północy wiatr wyrywał z jej ust.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
obce jest offline  
Stary 02-11-2013, 13:22   #122
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Dialog wspólny z Autumm

"Jak to możliwe? Jak to możliwe?"
Myśli Kesy obijały się o jej czaszkę, jak ostre kamyki o ścianki naczynia. Pamiętała doskonale wieczorne spotkanie i ustalenia.

Szła szybko, prawie biegła - w czasie wczorajszej rozmowy nie padło ani słowo o tym, że egzekucja ma się odbyć nazajutrz rano. Kat nalegał na użycie mikstury, musiał wiedzieć, że jej przygotowanie zajmuje czas...Coś poszło nie tak. Wyminęła zwinnie kilku zbrojnych i jeden wóz.
Wpadła na kata tuz obok wejścia do lochów. Juz wiedziała, że z jakiegoś powodu odsunięto go od egzekucji.

Złapała mężczyznę za rękaw surduta.
- Co się stało? - zapytała gorączkowo. - Czymś zawiniliście? Domyślili się czegoś? - w jej głosie było napięcia, martwiła się o Nenę, mniej o siebie - gdyby wykryto ich spisek, spotkali by się z katem w lochach, nie przed wejściem.
Bernard zmarszczył brwi. O czym ona znowu…? Spojrzał uważniej na rozgorączkowaną Kesę i przypomniał sobie. Ah tak! Egzekucja wiedźmy…
- Nie.. - pokręcił powoli głową - Wszystko poszło doskonale - uśmiechnął się i przyjacielsko poklepał medyczkę po dłoni - Niepotrzebne były nasze zachody. Jędza przyznała się do wszystkiego. Nawet lepiej, że nie ja to robię - dodał po chwili - W głowie już mi swoją magią nie namiesza, plugawa czarownica…
- Rozum wam odjęło?
- syknęła Kesa. - Wczoraj rozsądnie prawiliście... Kiedy się przyznała? Komu? W środku nocy? Sami wątpliwości mieliście a dziś odpuścić chcecie? Niewinną na sumienie swoje weźmiecie?
- Osobiście byłem przy przesłuchaniu
- kat dotknął dłonią czoła; owszem czuł się trochę zmęczony, ale to akurat pamiętał doskonale - Wątpliwości sama sucza córka rozwiała. Żebyście słyszeli, jak się swoim czarnomagicznym talentem przechwalała - dreszcz grozy przebiegł po jego plecach - Że też takie plugastwo ziemia w świetle dnia nosi.. - splunął, ale zaraz się zreflektował i spojrzał z troską na medyczkę - Nie mówcie, że wam też rozum zmąciła, że w jej bajki uwierzyliście? Czci i sumienia nie ma, cholera… - pokręcił głową - Ale nie martwcie się; żadne czary i sztuczki magiczki jej przed konponym sznurem nie obronią...a jak w końcu zadynda, i my będziemy mieli spokój od jej złych miazmatów. Wybaczcie - spojrzał Kesie w oczy - że was w to wciągnąłem. Człowiek niby stary i doświadczony, a w spotkaniu z diabelską siłą jak dziecko się okazuje bezbronny i głupi…

Oczy dziewczyny rozszerzyły się ze zdziwienia.
- Byliście przy przesłuchaniu? Przy tym, jak się przyznała? Na torturach?

Tortury…? Dziwne, nie mógł sobie przypomnieć, jak wyglądało przesłuchanie. A przecież zwykle pamiętał każdą wykonaną w pracy czynność. Użyte narzędzia, słowa przesłuchiwanych...skrzyp pióra pisarza, skwierczenie ognia, zapach rozgrzanego metalu, chłód śliskich kamieni. Teraz to wszystko jakoś uleciało, zmieszało się z tylko poprzednimi wspomnieniami, zlało w jeden ciąg obrazów, z którego daremnie usiłował wyłowić twarz Neny. Był zmęczony...tak, przesłuchanie musiało odbyć się w nocy, nic dziwnego, że był niewyspany. Ale co, jak...Pamiętał jednak wyraźnie, że się przyznała. Uchwycił się tej myśli, uczucia pewności, że racja znów jest po stronie jego i jego urzędu.
- Przyznała się. Tyle wystarczy wam wiedzieć - uciął, zniecierpliwiony. Jeszcze tego brakowało, żeby kto się mu w warsztat wpychał - Nie ma co plugawicy żałować, sama swoimi haniebnymi czynami taki los sobie zgotowała - zakończył tonem nie znoszącym sprzeciwu.

Kesa wyczuła wahanie. Splątanie. Była prawie pewna, że mężczyzna nie wszystko pamięta... Pił, odczuwał skutki uderzenia (co mało prawdopodobne, była sprawna w swoim fachu), czy ktoś dobrał się do jego pamięci? Nie wyczuwała kłamstwa, raczej niepewność.
- Mistrzu... - zaczęła powoli, gorączkowo zastanawiając się, jak przekazać mu swoje odczucia. - Tego wieczoru, po napadzie na was, rozmawialiśmy, pamiętacie? Mówiliście o waszym zawodzie, przekonaniach, wierze... Byliście obolali, oszołomieni, ale w waszych słowach była moc. Głęboka wiara. Byliście przekonani o słuszności waszych sądów. Nie zgadzałam się z wami, ale czułam żar słów. Pamiętacie?
Spojrzała mężczyźnie w twarz.
- Teraz nie czuje tego żaru. Widzę tylko wygasłe, ledwie dymiące głownie. Zaufajcie mi, tak jak zaufaliście wczoraj i odpowiedzcie, szczerze - a wiem, żeście człek skrupulatny - pamiętacie przesłuchanie?
- A co was tak to zajmuje?
- fuknął kat. Musiał pamiętać, jakżeby inaczej mógł być tak pewny swego? To jednak, że nie potrafił przywołać przed oczy tego, jak się to wszystko odbywało, frustrowało go i gniewało - Tak wam na niewinności wiedźmy zależy? Na dobrym imieniu czarciego pomiotu? A może sami się jakoś z tymi niecnymi mocami kumacie? To by tłumaczyło co tak chętnie chcieliście mi pomóc w popełnieniu zła i wypuszczeniu z klatki tego monstra! - zaatakował z gniewem Kesę.

Medyczka nie weszła w starcie. Cofnęła się tylko o pół kroku.
- Znałam ją kiedyś... - Powiedziała cicho. - Nie jest bardziej wiedźmą niż wy lub ja.. - Spojrzała na powrót katu w oczy - Opowiedzcie mi o przesłuchaniu. Bardzo was proszę.
- Powiedzcie to! Powiedzcie tamto!
- kat nabrał purpury na twarzy - Was na kata powinni przysposobić, bo dziury w czaszce wiercicie, że aż boli! - skrzywił się - To sprawy urzędu, nie dla postronnych wieści. A wiecie, jaki czas jest? Za chwilę będą wieszać jędzę, a ja, moja droga panno, zamierzam tam być, w pierwszym rzędzie i radować się z każdego jęku, który zaraza wyda na sznurze! W końcu przyjdzie kres tego obłędu i zbiorowego opętania! I może wam też ćma i łuski z oczu opadną - dorzucił - Żegnam! - odwrócił się z gniewem na pięcie i odszedł

- Poczekajcie! - zawołała za nim, w odruchu desperacji i bezsilności. - Ufacie mi?
Ale Bernard zdecydował się udać, że już nie słyszy wołania medyczki. Dziewczyna widziała jego szerokie, przygarbione plecy, jak torują sobie drogę w zmierzającym na miejsce kaźni tłumie, a potem czarny płaszcz i siwe włosy zginęły zupełnie w kolorowym, jarmarcznym zgiełku

Kesę zachowanie kata po prostu zamurowało. Skąd ta nagła odmiana w jego zachowaniu? Fala paniki wezbrała w jej ciele podeszła wysoko, do gardła.
Gdy dotarła za nim na plac targowy, wypełniał go już szczelnie tłum. Nie widziała gdzie podział się Bernard. Zauważyła nagłe poruszenie po drugiej stronie ryneczku. Na plac wtaczał się wóz ze skazańcem. Z Neną. Kesa poszukała spojrzenia druidki, ale ich oczy rozminęły się. Może i lepiej? Co mogła tamtej przekazać spojrzeniem?
„Nie bój się? Wszystko będzie dobrze?” przecież to kłamstwa, większe nawet niż te, które wypowiadał kat. On wierzył w swoje słowa. Kesę przepełniała panika.

Rozejrzała się dookoła i wtedy zobaczyła ją. Starucha stała, nieruchoma jak skała, ludzie zdawali się ja omijać, przepływali milimetry od niej, a jednak nie ocierali się o jej ciało. Przepchnęła się w jej stronę, torując sobie drogę łokciami, zręcznie uchylając się pod niecierpliwymi szturchnięciami innych.

Dopadła Igri, złapała jej suche ramię, zaczęła coś tłumaczyć szybko, gorączkowo, urywanymi, pospiesznymi słowami. Spojrzenia Staruchy zatrzymało się na ułamek sekundy na twarzy dziewczyny, a potem wróciło do lustrowania tłumu. Ale ta chwila wystarczyła. Medyczka powściągnęła emocje.
- Ktoś grzebał w umyśle Bernarda – wyszeptała. A potem dodała, pozornie bez związku – Tak jak potrafię załatać przerwaną tętnicę, nie naruszając skóry, tak samo potrafię ja poszarpać wewnątrz człowieka. Nic nie będzie widać z zewnątrz.

Starucha nic nie powiedziała. Ale Kesa wiedziała, że tamta ją słyszy. I miała nadzieję, że rozumie, że życie Neny jest teraz w jej rękach.I że Kesa oferuje jej pomoc. Bo jedynym, co teraz mogło ocalić Nenę było teraz doświadczenie Staruchy.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 03-11-2013, 13:06   #123
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację

Wszyscy.




Na szafocie pojawił się Mistrz Małodobry. Na głowie miał założony czerwony kaptur z wyciętymi otworami na oczy. Założył przed sobą ręce i w lekkim rozkroku czekał aż przyprowadzą skazaną. Na widok kata tłum zawył z rozkoszy. Niewielu zwróciło pewnie uwagę na to, że na podeście stanął również jeden z rajców. Czerwony na pulchnej twarzy Orben Fethil stał na uboczu, w ceniu rzucanym przez kamieniczkę i obserwował zbliżający się od ulicy Powroźniczej wóz.

Nena siedząca w środku słyszała wyraźnie buczenie tłumów i gwizdy. Zgniłe owoce i warzywa rozbijały się o kraty wozu. Jakiś pomidor wpadł do środka uderzając ją w twarz rozbryzgując się, czerwoną, lepką mazią, powodując radosne zawodzenie gawiedzi. Zrezygnowana, apatyczna, nie zwracała uwagi na to co dzieje się wokół. Przez otaczający ją zgiełk nie miała szansy usłyszeć pieśni barda, którą wspiąwszy się na cokół okalający monumentalny pomnik legendarnych władców Denonda Wielkiego i Calijaha Potężnego zaczął wygrywać na swej lutni. GreenWood - Ballada o Czarnej Śmierci - YouTube
Potężne postacie Calijaha z tarczą w dłoni, symbolizującą opiekę, prawdę, mądrość i spokój, i Denonda z mieczem, symbolem zwycięstwa, waleczności, siły i śmierci, stały majestatycznie, przyglądając się korowodowi ciągnącemu skazaną. Uniesione głowy zdawały się prawie sięgać ciężkich chmur, które powoli napływały nad miasto.


,~*~’


Cathil zaklęła cicho. Sylwetkę kata przysłonił jej słup szubienicy. Musiała zmienić miejsce, przesunąć się kilka metrów. To nic. Wstała i pochylona pobiegła wzdłuż krawędzi dachu. Wtem spod nóg prysnął jej czarny kot. Zachwiała się zaskoczona. Noga pośliznęła jej się na rozgrzanej słońcem dachówce. Straciła równowagę. Upadła, ześlizgując się w kierunku krawędzi.

Puściła łuk, rozpłaszczając się jednocześnie na gorącej powierzchni. Kilka luźnych dachówek spadło w dół, roztrzaskując się w pył na kocich łbach. Zjeżdżała aż straciła oparcie w nogach i już po chwili wisiała, dyndając nimi w powietrzu, złapawszy się rękami rzygacza w postaci jakiejś wykrzywionej, pokracznej głowy z rozwartymi w zdziwieniu ustami. Zawierzgała starając znaleźć oparcie dla stóp, lecz mieliła tylko puste powietrze. Spojrzała w dół. Upadek z tej wysokości na bruk mógł skończyć się tylko w jeden sposób. Palce zaczęły jej drętwieć i rozwierać się powoli acz nieubłaganie gdy poczuła mocny uchwyt za przedramię.

- Winna czy niewinna? - usłyszała chropawy głos.

Podniosła głowę, odrywając wzrok od bruku. Wpatrywała się w nią zacięta twarz. Rozszerzone skrzydełka płaskiego nosa unosiły się rytmicznie. Brwi ściągnięte w wysiłku. Widziała już tą twarz, zaznaczoną blizną, przebiegającą przez oko. Widziała...


- Winna czy niewinna - zaharczał mężczyzna ze szramą a ona wiedziała o kogo pyta. Zdała sobie też sprawę, że od jej odpowiedzi zależy jej życie bądź śmierć.


,~*~’

Wóz przebijał się powoli przez rozentuzjazmowany tłum. Mimo otaczającego go silnego kordonu strażnicy z trudem odpierali nacisk gawiedzi, torując sobie brutalnie drogę halabardami. W końcu dotoczył się do podestu, otoczonego teraz szczelnym pierścieniem strażników, stojących w równych dwóch szeregach. Otworzono drzwi klatki i wyprowadzono skazaną. Spotniałe dłonie dziewczyny ściskały amulet. Glina otaczająca jego serce zdążyła już stwardnieć i zaczęła kruszeć. Druidce zdało się, że przedmiot pulsuje jakby żyjąc własnym życiem. Prowadzona przez strażników słyszała zawodzenie tłumu. Atmosfera zapalczywości w dziwny sposób zaczęła udzielać się wszystkim. Nawet niziołek, obserwujący wszystko z podwyższenia przerwał swą pieśń, zapatrzony w dziewczynę prowadzoną do kata. Nawet Kesie i szeptunce udzieliła się niesamowita atmosfera, która niczym gęsty dym spowijała plac targowy Denondowego Trudu. Wszyscy zaczęli skandować Czarownica! Wiedźma! Śmierć! Śmierć! Śmierć!. Krzyki odbijały się echem od otaczających rynek kamienic i wracały wzmocnione, zwielokrotnione na szafot.

Nenę przyprowadzono katu, który położył dłoń na jej ramieniu. Gdy upadł, tłum wręcz oszalał. Czarownica! Wiedźma! Śmierć! Śmierć! Śmierć! Nikt prócz Kesy nie wiedział, że to spowolniony rytm serca, które nie dostarczyło wystarczającej ilości krwi, spowodowało omdlenie mistrza. Kesy, która kwadrans wcześniej otarła się o kata, uchwyciła go za dłoń, przeniknęła przez skórę i złapała mięsień spowalniając jego rytm.

Czarownica! Wiedźma! Śmierć! Śmierć! Śmierć!

Podwójny szpaler straży przepuścił Mistrza Dobrego. Dość przyglądania się z boku. Czas dokończyć dzieła. Pozbawić ten świat zepsucia, zgładzić przebrzydłą wiedźmę, która nawet u kresu swego żywota targnęła się na urząd sprawiedliwości. Gniew Bernarda sięgnął zenitu. Jego ciężka dłoń ciężko opadła na bark skazanej, prowadząc ją ku centralnej części szafotu. Tam gdzie zwisała pętla.

Kat sprawdził sznur. Owinął pętlę wokół szyi dziewczyny. Tłum krzyczał rozszalały.

Śmierć! Śmierć! Śmierć!

,~*~’


Cathil naciągnęła cięciwę. Znienawidzony kat zakładał pętlę. Widziała go wyraźnie. Mogła przeszyć jego serce nim zwolni zapadnię. Uratować Nenę. Grot jednak przesunął się w bok, ku postaci stojącej w cieniu. Gruby rajca przyglądał się wszystkiemu z boku z lekkim uśmiechem wypisanym na tłustej, czerwonej twarzy. “Musisz zabić grubasa” - dźwięczał jej w uszach chropawy głos - “Tylko wtedy ją uratujesz”.

,~*~’
Glina kruszyła się pod palcami pulsującego amuletu szeptunki. Lina drapała w gardło. Poczuła jak coś połaskotało ją w dłoń. Spojrzała zdziwiona. Coś chciało przecisnąć się przez popękaną skorupę. Wyjść na zewnątrz. Nowe życie. Gdy stare umiera. Zaczęła odłupywać palcami kruszącą się powłokę.

,~*~’

Jęknęła cięciwa. Strzała poszybowała w powietrze i wbiła się w deski podestu, tuż pod stopami Orbena. Grubas spojrzał zdumiony obracając się w kierunku skąd nastąpił atak.

Kat podszedł do dźwigni zwalniającej zapadnię.

Tłum skandował
Śmierć! Śmierć! Śmierć!
a słowo to odbijało się echem od kamieniczek.

Cathil naciągnęła ponownie strzałę. Celowała w serce grubasa gdy w jej głowie usłyszała myśl. Nie swoją myśl. Podniosła łuk tak jak nakazała jej ta myśl. Przymknęła oczy a mimo tego widziała swój cel. Strzała pomknęła do celu.

W mgnieniu sekundy wiele rzeczy zadziało się na raz.
Bernard pociągnął za dźwignię. Spod odłupanej skorupy wysunęły się kolorowe skrzydła. Zapadnia opadła z hukiem. Strzała wbiła się w rozszerzone zdziwieniem oko rajcy wwiercając mu się w mózg. Tłum westchnął. Dziwna zapalczywość otulająca plac niczym ciężki dym zniknęła nagle. Z ciężkich chmur trzasnął grom rozświetlając karykaturalnie zdziwione twarze ludu. Lunął gwałtowny deszcz.

W tej właśnie chwili Wolner zrozumiał swój błąd. Z jego ust wyrwało się głośne NIE gdy dziewczyna spadała w dół naprężając linę. Było już za późno. Zbyt późno by cokolwiek uczynić.

Lina naprężyła się ściskając gardło, zamykając dostęp tlenu. Grube ciało rajcy zwaliło się bezwładnie na nieheblowaną podłogę szafotu. Kolorowe skrzydła rozłożyły się, zatrzepotały i motyl wzniósł się w powietrze. Lina zatrzeszczała i pękła. Nena zniknęła pod deskami podestu.

Dłoń mężczyzny chwyciła pewnie zaciśniętę pętlę i poluźniła ją. Złapała mokre od deszczu powietrze. Spojrzała w twarz, oko przecięte ukośną szramą.

- Musimy uciekać. Szybko - poinformował ją chropawy głos, ciągnąc już za rękę.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)

Ostatnio edytowane przez GreK : 03-11-2013 o 13:29.
GreK jest offline  
Stary 09-11-2013, 21:58   #124
 
aveArivald's Avatar
 
Reputacja: 1 aveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie coś
Woda lecąca z nieba otrzeźwiła go. Zlepione w strąki blond włosy zaczęły wciskać się do oczu. Siedział jednak dalej nieruchomo, z rozdziawionymi ustami, jakby właśnie doświadczył boskiego objawienia.

Orin widział jak w miejscu, gdzie chwilę przedtem kat zakładał druidce pętlę na szyję nie ma nic. Widział jak dziewczyna dosłownie zapadła się pod ziemię. Nie była to pierwsza egzekucja, której był świadkiem i takie rzeczy nigdy wcześniej nie miały miejsca. Nie wiedział, czy lina się zerwała, czy może ktoś ją przeciął… Jakie to miało znaczenie? Być może przeżyła swoją własną egzekucję! Gwałtowny deszcz uniemożliwił mu dokładną obserwację, lecz zdążył jeszcze zauważyć ze swojego podwyższenia, że kat wykonujący egzekucję, też gdzieś znikł, zbiegając z podestu. Ludzie zaczynali się rozchodzić, uciekając przed strugami deszczu.

Bard przymknął otwarte dotąd ze zdziwienia usta. Nagle uświadomił sobie, że on sam jeszcze przed chwilą skandował z tymi ludźmi na niekorzyść swojej przyjaciółce! Pamiętał to wszystko jednak jak przez mgłę, jakby nie był wtedy sobą i czynił to bezwiednie, niezależnie od swojej woli. Świadomość tego faktu wywołała ciarki na plecach niziołka. Siedział niemal bez ruchu zastanawiając się intensywnie nad tym czego przed chwilą doświadczył. Nie wiedział czemu to przypisać.

W końcu zszedł z podestu i targany mieszanymi uczuciami poczłapał w kierunku szafotu. Mimo, że był już cały mokry, zarzucił na głowę kaptur. Schował też przed deszczem lutnię. Przeciskając się przez rzednący tłum nasłuchiwał uważnie o czym gadają ludzie, starał się też wypatrzeć Cathil lecz bezskutecznie. Wszyscy pierzchali z placu, który wyludniał się coraz bardziej. Nagle dostrzegł coś kątem oka, na granicy świadomości. Zdawało się mu, że przez strugi deszczu widzi ciemniejszy kształt na jasnej elewacji kamienicy za szafotem. Nie zdążył jednak zogniskować spojrzenia bo wpadł na przechodnia, który okazał się być nieznaną mu śmierdzącą kobietą o rozbieganych oczach.

Trubadur nie bardzo się przejmował faktem, że osoba przebijająca się przez tłum w dosłownie przeciwnym kierunku niż wszyscy, popychana i poszturchiwana, musiała zwracać na siebie uwagę przechodniów. Po chwili usłyszał znajomy głos.
- Orin? - Słuch nie mógł go mylić. Przystanął i odwrócił się. Czyżby to była Kesa? Ale przecież ona… Przecież ona odeszła!
Orin ostrożnie, jakby z rezerwą i lękiem wypatrywał osoby, która go zawołała. W końcu dostrzegł znajomą sylwetkę, włosy, rysy twarzy…
- Kesa? To… to na prawdę ty! - słaby uśmiech wypełzł mu na zroszoną deszczem twarz lecz szybko z niej znikł - To, to dość niefortunne, że spotykamy się… akurat w takich… okolicznościach… - wybąkał jakby zabrakło mu języka w gębie.
Kesa ich opuściła dlatego tez niziołek uznał, że nie powinien jej na powrót mieszać do problemu przeklętego dzwonu i wyprawy. Miała swoje powody by wybrać inną ścieżkę. Pokręcił energicznie głową jakby chciał się pozbyć resztek tego dziwnego otumanienia, które nim wcześniej zawładnęło. Stwierdził tylko, że:
- Coś tu… Nie gra… Przepraszam ale nie mam czasu… muszę… muszę sprawdzić co z... – nie zdążył dokończyć bo Kesa w jednej chwili pojawiła się tuż przy nim.
- Orinie! podbiegła do niziołka i objęła go na sekundę, a potem szybko cofnęła się jakby nieco zdziwiona swoim zachowaniem. - Tak, Nena, mieliśmy… teraz to nieważne. Ktoś rzucił urok na ludzi na placu, czułeś to? Nie wiem, czy deszcz go przerwał, czy cos innego… kat teraz powinien współpracować... chodźmy, trzeba znaleźć Nenę.
Jakby w odpowiedzi na ich rozmowę dostrzegli poprzez ścianę deszczu i prawie opustoszały już plac, jak przed kordon strażników wychodzi Nena w asyście dwóch z nich. W pierwszym momencie Orin przeżył szok lecz zaraz odetchnął głęboko z nieskrywaną ulgą. Miał wrażenie, że śni jakiś koszmarny sen, który co rusz płata mu okropne figle. Gdzie jest Cathil? Kat uratował Nenę? Urok na placu? Za dużo pytań i niejasności kotłowało się w głowie młodzieńca a zrozumiały w zaistniałej sytuacji lęk przed kolejnymi czarami i urokami wcale nie pomagał mu zebrać myśli.
- Kat? Współpracować? Urok? – zdołał jedynie wykrztusić lecz po chwili podjął - Rzeczywiście coś czułem… - przypomniał sobie moment w którym skandował za straceniem Neny. Powoli zaczynał docierać do niego sens słów Kesy, odetchnął z nieukrywaną ulgą. - Ach! Więc to tak! Już się bałem, żem postradał zmysły! - i na chwilkę pozwolił sobie na uśmiech. Szczery i serdeczny uśmiech. Szybko jednak spoważniał. - Kesa, nie wiesz jak dobrze cię znowu widzieć, lecz nie mamy teraz czasu na powitania. Musimy działać! Widziałaś gdzieś Cathil? Trzymaliśmy się razem ale… zgubiłem ją… Jesteśmy… Cóż. Jesteśmy poszukiwani i to chyba nie tylko przez wymiar sprawiedliwości - dodał ostrożnie ważąc słowa. Przypomniał sobie, że Kesa wspominała coś o współpracy z katem.
- Spokojnie, Mistrz Dobry też był pod wpływem uroku, wcześniej sam obmyślił plan, jak ratować Nenę, zadba o nią… nie martw sie, idź. Ja muszę... - rozejrzała się, szukając staruchy wzrokiem. Wskazała ją spojrzeniem Orinowi. - To Irga. Muszę ją stąd zabrać. Idź, mieszkam u Von Szanta i bywam w lochach... pomagam niesłusznie skazanym.
- Znaczy że co…? - zaczął Orin zszokowany do granic możliwości. Do tego pojawiła się jeszcze jedna niewiadoma - owa Irga. Od kiedy Kesa opiekowała się dziadkami?
Rozdziawił usta po raz… któryś raz z kolei tego ranka i stał tak chwilę zastanawiając się co robić. Nie wiedział gdzie znajdzie wspomnianego przez medyczkę Von Szanta a do lochów pchać się nie zamierzał więc powlókł się za Kesą. Chociaż dawno się nie widzieli to jej ufał. Miał nadzieję, że tym razem intuicja go nie zwodzi.
 
__________________
Wieża Czterech Wichrów - O tym co w puszczy piszczy.
aveArivald jest offline  
Stary 10-11-2013, 20:00   #125
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
Widziała, mimo przymkniętych oczu jak wypuszczona strzała trafia grubasa prosto w oko. Widziała, jak w tym samym momencie piorun przeszywa niebo i jak cały plac zalewają strugi deszczu. Gdy jednak otworzyła oczy, na podeście nie zauważyła już nikogo, prócz trupa rajcy. Nie miała pojęcia gdzie podziała się Nena. Dach zrobił się śliski i niebezpieczny.

Przełknęła ślinę i potrząsnęla głową by wyczyścić myśli. Co teraz? Neny nie ma, winny martwy. Uciekać. Dach stał się śliski? Dlaczego dach stał się śliski? W słońcu. Ach, zaczęło padać. Znów przełknęła ślinę. Ostrożnie, ostrożnie, trzeba uciekać, ale ostrożnie. Żeby nie strzaskać sobie głowy na bruku, żeby nie połamać nóg, żeby nie zwichnąć karku. Ostrożnie.

Zdecydowała się opuścić budynek najkrótszą drogą, czyli wprost na plac, na którym przed chwilą odbyła się egzekucja. Na całe szczęście dla niej, stara kamieniczka doskonale wręcz nadawała się do wspinaczki, pełna gzymsów i różnego rodzaju zdobień. Gdy była już w połowie drogi, zdała sobie sprawę, że ktoś z dołu może zainteresować się samotną dziewczyną schodzącą z dachu. Zerknęła na dół. Ludzie uciekali przed strugami deszcze. Raczej nikt nie podnosił głowy, lecz szpaler strażników stał niepokojąco blisko. Zauważyła też wóz z sianem, który ktoś pozostawił w pobliżu. Mogłaby zaryzykować skok i wylądować prosto w nim.

Przez chwilę mokła, wisząc przyklejona do muru. Jej ślepia błyskały między strażnikami, brukiem, a wozem. Uspokoiła oddech i przeklęła wszystkich bogów. Skoczyła w siano.

Upadek był miękki i w miarę czysty. Dopiero teraz przyszło jej do głowy, że wśród siana mogły być schowane choćby widły, na które mogła się nadziać. Na całe szczęście jednak nic takiego się nie stało. Wysunęła ostrożnie głowę ze sterty. Z tej strony widziała pusty szafot otoczony kordonem strażników i prawie opustoszały już plac. Bardziej w jego centrum zauważyła dwie postacie, zwrócone w kierunku szubienicy. Orin? Czy to był Orin? A ta dziewczyna? Czy to możliwe… Czy to mogła być Kesa? Czy wzrok ją mami?

Rzuciła okiem w stronę strażników. Nasunęła kaptur na głowę i wyczekała odpowiedni moment, a potem ześlizgnęła się z wozu i ruszyła w stronę swoich ludzi. Orin tam był, cały i zdrowy.
I Kesa. Coś dziwnego ciągnęła Cathil w jej stronę. Coś jakby, wyrzuty sumienia. Energiczne kroki zaniosły ją do towarzyszy.
Nagle, gdy była już bardzo blisko, zobaczyła Nenę. Nie mogła się jednak zatrzymać, nie zwracając na siebie uwagi strażników, którzy jej towarzyszyli. Niemal nie rzuciła się z pazurami na kata, jednak wszystko działo się za szybko. Nie zdążyła, nie podjęła decyzji wystarczająco szybko.

- Widziałam Nenę - wyrzuciła z siebie, gdy wreszcie dołączyła do Kesy i Orina, wskazując miejsce gdzie przed chwilą zniknęła dziewczyna. - Właśnie minęłam ją…. Ona żyje! Kat… Prowadzą ją do lochów!

Nagłe poruszenie na placu zwróciło ich uwagę. Część strażników oderwała się od szafotu i pobiegła w kierunku wskazanym przez łowczynię.

- Stać! W imieniu prawa! - słowa stłumione były przez szum ulewy.

Coś było nie tak. Może ten kat... Dlaczego strażnicy mieliby chcieć go zatrzymać? I Nenę... Może on też... Może człowiek z blizną...

Cathil syknęła wściekle. Spojrzała na Kesę i miała nadzieję, że kobieta dostrzegła w jej oczach żal. Odwróciła się i wycofała odrobinę. Zerwała z ramienia łuk i strzeliła, tuż pod nogi strażników.
- Pamiętacie mnie, psubraty?! - wrzasnęła już w biegu, uciekając przed gniewem rozsierdzonych strażników.
Odciągnąć ich uwagę.
Rzuciła jeszcze pełne nadziei spojrzenie Orinowi i Kesie. Może pomogą? Może coś wymyślą? Cathil mogła jedynie dać im szansę.
 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks

Ostatnio edytowane przez F.leja : 10-11-2013 o 21:52.
F.leja jest offline  
Stary 10-11-2013, 21:32   #126
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=bhMz7x1ZaGM#t=22[/MEDIA]


Bernard tylko chwilę trwał w osłupieniu, które dopadło go jako reakcja na to wszystko, co się wydarzyło. Wspomnienia wróciły z siłą tamowanej długo tamowanej rzeki, a deszcz padał na jego głowę chłodnymi kroplami, oczyszczając umysł z mglistych niepewności. Nie rozglądając się na boki, zbiegł z podestu i szarpnął boczne drzwiczki, które prowadziły pod szafot, w miejsce, gdzie spadła Nena. Być może przeżyła powieszenie - cud sam w sobie - ale upadek i szok musiał ją dobrze poturbować...a tłum zaraz przypomni sobie zapewne, po co tu właściwie się zebrał. Kat był pewien, że na jednym trupie się nie skończy...a teraz wolał upewnić się, że kolejny nie będzie ani jego, ani dziewczyny.

Otworzył drzwiczki akurat w momencie, by zauważyć jak dwie postacie opuszczają przestrzeń pod podłogą, podobnym wyjściem z drugiej strony. Po druidce, na środku podestu, pod otwartą klapą, został tylko sznur.

- Stój..! - chciał zakrzyknąć, ale stłumił słowa w gardle. Jeszcze straż się zainteresuje tym tumultem pod szafotem, a to ostatnie, czego potrzebował. Szybkim krokiem ruszył za dwoma sylwetkami, na chwilę tylko przystając, by wziąć w palce urwany kawał sznura. Ciekawe, jak zostały przerwany? Pękł? A może ktoś go naciął...Będzie sie zastanawiał później. Wsadził kawałek liny pod płaszcz, i pobiegł za Neną.

Zauważył jak dziewczyba, całkiem przytomna i o własnych siłach, w towarzystwie człowieka, którego nie znał, zbliżyła się do kordonu strażników.

- Hej! - usłyszał krzyk jednego z nich. - Skąd się tutaj wzięliście?

Najbliżsi strażnicy odwrócili się do nich przodem. Błysk metalu ukrywanego w dłoni nieznajomego zdradził do czego się posunie, gdy zmusi go do tego sytuacja.

Kat położył odruchowo rękę na chłodnej i śliskiej rękojeści miecza, gotów szarpnąć za ostrze. Nie, ostatnio niepotrzebnej śmierci wokół niego było dość; nie musiał dokładać jeszcze do tego bezsensownej przemocy. Podszedł zdecydowanym krokiem naprzód, zatrzymując się w rozsądnej odległości za plecami mężczyzny. Wolał nie czekać, aż znów poleje się krew.

- Ta niewiasta pójdzie ze mną - powiedział pewnym głosem, by usłyszała go straż - Musi odpowiedzieć na kilka pytań. Nie próbujcie ucieczki; wszelki opór jest bezcelowy...lecz nikt was nie skrzywdzi, jeśli zachowacie się mądrze - dodał łagodniej, ostrzegając najwyraźniej gorącogłowego mężczyznę

- Mistrz Dobry - mruknął strażnik najwyraźniej rozpoznając kata. - Oczywiście. Dam obstawę - bardziej stwierdził niż spytał. Skinął na dwóch kompanów, którzy wystąpili z szeregu i złapali dziewczynę pod ramiona i wyprowadzili poza szereg strażników.

Mężczyzna ze Szramą podążył tuż za nimi. Wolner zauważył, że sztylet zniknął z powrotem w rękawie. Strażnik, który ich przepuścił, spojrzał z nagłym zainteresowaniem na podest szafotu, na którym leżało ciało Orbena Fethila.

Strażnicy ruszyli ścinając opustoszały plac targowy w kierunku ulicy Powroźniczej, głównej drogi prowadzącej do Warowni.

- Nie tędy - zaoponował Bernard wskazując boczne, wąskie uliczki Denondowego Trudu. Strażnicy spojrzeli zdziwieni.

- Ale najkrótsza droga… - odezwał się jeden z nich.

- Ważne, urzędowe sprawy - kat natychmiast uciął dalszą dyskusję i zgodnie z jego życzeniem niewielki orszak skręcił w najbliższą uliczkę.

Nim zdążyli zniknąć z placu, zauważył jeszcze poruszenie na szafocie. Strażnicy odkryli martwego rajcę. Cokolwiek zamierzał uczynić, musiał działać szybko. Nieznajomy rozglądnął się nerwowo za siebie. Nena szła bezwolnie prowadzona przez strażników.

- Stać! W imieniu prawa! - usłyszeli oddalone, stłumione przez ulewny deszcz słowa.

Bernard w tej chwili nienawidził siebie za to, co musiał uczynić. Żaden z tych mężczyzn nie był winien temu, że dali się omamić Złemu, jak wielu dobrych ludzi w tym mieście. Ale nie było innego wyjścia, jeśli chciał uratować dziewczynę i wyjaśnić choć część prawdy; blef słabł z każdą sekundą, a ludziom wracała ogłupiona świadomość. Zaraz ktoś bystrzejszy doda dwa do dwóch i zrobi się naprawdę nieprzyjemnie. Właściwie już to się robiło...

W wąskim przejściu puścił przodem strażników z więźniarką i przytrzymał za rękaw pobliźnionego. Kiedy mężczyzna odwrócił ku niemu twarz, kat pokazał mu zaciśniętą w pięść dłoń i wskazał ruchem podbródka na jednego ze strażników. Miał nadzieje, że mężczyzna zrozumie gest...sam pochylił się i podniósł z ziemi kawałek deski, gotów zareagować natychmiast, kiedy jego “kompan” wykona pierwszy ruch.
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
Stary 12-11-2013, 13:15   #127
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
psot wspólny w przeważającej mierze ;)

Kesa potrząsnęła głową, starając się rozgonić mgłę otaczająca jej mózg. Czy naprawdę krzyczała przed sekundą „Śmierć! Śmierć!”? Nie mogła w to uwierzyć, ale po chwili uświadomiła sobie coś jeszcze: nie tylko krzyczała, ona na prawdę chciała, żeby skazana umarła. Skazana wiedźma. Gdzie ona jest? Szafot był pusty.
Dopiero po chwili kolejna myśl przebiła się jej do głowy – przypomniała sobie imię „wiedźmy”. Nena. Pamięć wróciła, nieznośnie bolesna. Nena. Nie udało się im.

Poczuła, że ktoś łapie ją za ramię i popycha, nadając ciału kierunek. Podniosła głowę, deszcz zalał jej twarz.
Starucha coś mówiła. Długo trwało , zanim jej słowa przebiły się przez deszcz i dotarły do mózgu Kesy. Ma iść do Neny? Ale po co?
Potrząsnęła głową, nie ruszając się z miejsca.
- Ale jej tam nie ma. Nie ma, nie rozumiecie? - dodała, z granitową pewnością wypisaną w głosie. Zaśmiała się cicho – Chodźmy stąd.
Lecz starucha stała ślepiąc się po okolicy. Ludzie zaczynali się rozchodzić, uciekając przed strugami deszczu.
Kesa też stała i mokła, sukienka przykleiła się jej do ciała jak druga skóra, włosy wysunęły się spod opaski, spadając na oczy. Zaczynała czuć chłód.
Znowu potrząsnęła głową, dziwne oszołomienie mijało. Starucha stała w miejscu, jak przyrośnięta, ludzie rozbiegali się, uciekając przed lejącymi się z nieba strugami.
- Chodźmy - powiedziała znów do Irgi, z wyraźnym naciskiem w głosie. - Nie możemy tu tak stać… rzucamy się w oczy.
Starucha nie poruszyła się jednak. Stała tylko nieruchomo z poszarzałą, pozbawioną wyrazu twarzą, jakby ktoś z niej całe życie upuścił.

Dziewczyna westchnęła tylko i rozejrzała się szukając miejsca, gdzie mogły by się skryć. I wtedy jej wzrok wyhaczył znajomą sylwetkę. Nie widziała twarzy, ale układ ramion, wybrzuszenie pod płaszczem… Tyle razy patrzyła na jego plecy, kiedy maszerowali razem. Skoro była tu Nena, jego obecność nie powinna jej dziwić. A jednak dziwiła.
Zrobiła krok w stronę szafotu, potem drugi, nie sprawdzając nawet, czy Starucha idzie za nią.
- Orin? - zawołała.
Na dźwięk jej słów postać przystanęła. Odwróciła się powoli, lecz twarz skryta była w cieniu szerokiego kaptura. Jednak postura i sylwetka… Nie mogła się mylić.
- Orinie! – Kesa podbiegła do niziołka i objęła go na sekundę, a potem szybko cofnęła się, zdziwiona swoim nagłym przypływem czułości. Zwykle nie bywała wylewna.
- Tak, Nena, mieliśmy… teraz to nieważne. Ktoś rzucił urok na ludzi na placu, czułeś to? Nie wiem, czy deszcz go przerwał, czy cos innego… kat teraz powinien współpracować.. chodźmy, trzeba znaleźć Nenę.

Gdy zwrócili się w kierunku szafotu, zauważyli, poprzez ścianę deszczu i prawie opustoszały już plac, jak przed kordon strażników wychodzi Nena w asyście dwóch z nich.
- Kat? Współpracować? Urok? - niziołek rozszerzył ze oczy ze zdziwienia - Rzeczywiście coś czułem… - bard przypomniał sobie moment w którym skandował za straceniem Neny. Powoli zaczynał docierać do niego sens słów Kesy, odetchnął z nieukrywaną ulgą. - Ach! Więc to tak! Już się bałem, żem postradał zmysły! - i na chwilkę pozwolił sobie na uśmiech. Szczery i serdeczny uśmiech. - Kesa, nie wiesz jak dobrze cię znowu widzieć, lecz nie mamy teraz czasu na powitania. Musimy działać! Widziałaś gdzieś Cathil? Trzymaliśmy się razem ale… zgubiłem ją… Jesteśmy… Cóż. Jesteśmy poszukiwani i to chyba nie tylko przez wymiar sprawiedliwości - dodał ostrożnie ważąc słowa. Przypomniał sobie, że Kesa wspominała coś o współpracy z katem.
- Spokojnie, Mistrz Dobry też był pod wpływem uroku, wcześniej sam obmyślił plan, jak ratować Nenę, zadba po nią… nie martw sie, idź. Ja muszę... - rozejrzała się, szukając Staruchy wzrokiem. Wskazała ją spojrzeniem Orinowi.
- To Irga. Muszę ją stąd zabrać. Idź, mieszkam u Van Szanta i bywam w lochach.. pomagam niesłusznie skazanym.

Zostawiła niziołka i pobiegła w stronę Staruchy. Trzeba ją stąd zabrać.
Orin pod wpływem nagłego impulsu podążył za Kesą.
Irga stała w tym samym miejscu, w którym ją zostawiła Kesa. Stała i mokła. Wyglądała tak jakby przytłoczył ją ogromny ciężar, którego nie potrafiła unieść. Kesa doskonale znała takie stany emocjonalne – kobieta była w szoku, niezdolna do samodzielnej reakcji.
Za Kesą doczłapał niziołek. Po chwili pojawiła się też, wynurzając ze strug deszczu Cathil z dzikim wzrokiem i słomą między sterczącymi włosami .
Tyle emocji, które nagromadziło się we wszystkich zebranych w tym jednym miejscu chciało dać upust słowom. Na te jednak nie było czasu.
- Widziałam Nenę - wyrzuciła z siebie Cathil wskazując miejsce gdzie przed chwilą zniknęła dziewczyna. - Właśnie minęłam ją…. Ona żyje! Kat… Prowadzą ją do lochów!
Nagłe poruszenie na placu zwróciło ich uwagę. Część strażników oderwała się od szafotu i pobiegła w kierunku wskazanym przez łowczynię.
- Stać! W imieniu prawa! - słowa stłumione były przez szum ulewy.

Cathil syknęła wściekle. Spojrzała na Kesę i miała nadzieję, że kobieta dostrzegła w jej oczach żal. Odwróciła się i wycofała odrobinę. Zerwała z ramienia łuk i strzeliła, tuż pod nogi strażników.
- Pamiętacie mnie, psubraty?! - wrzasnęła już w biegu, uciekając przed gniewem rozsierdzonych strażników.

Orin zrobił dwa kroki w tył z przerażeniem zerkając raz po raz na Cathil, Kesę, Igrę i strażników.
Kesa nie patrzyła na na Orina, ani na Cathil, ani nawet na strażników i Nenę. Ile życia, tyle nadziei… Z jakiegoś powodu Irga wydawała się jej teraz najważniejsza.
- Chodźcie - powiedziała naglącym tonem, ujmując Staruchę pod ramię i ciągnąc za sobą, byle zejść z placu, schować się gdzieś z boku, w podcieniach, sprawdzić, co z Irgą, pomóc jej wyjść z szoku.
- Chodźcie - powtórzyła. - Mistrz Dobry zadba o Nenę. Urok prysł, czujecie?- Zajrzała w oczy Staruchy, szukając błysku zrozumienia, ta jednak nie patrzyła na nią, nie patrzyła nawet za druidką wokół której do tej pory koncentrowały się jej słowa i działania. Jej spojrzenie - jak drobiny żelaza za księżycowym kamieniem - ciągnęło za oddalającą się łuczniczką.

Kesa ujęła ramie Irgi mocniej. To było dziwne, miała przecież więcej siły niż tak wysuszona starością kobiecina... Dlaczego nie mogła jej pociągnąć za sobą?
- Pomóz mi, Orinie! – poprosiła. – Zabiorę ją do Warowni, tam mieszkam, udam, ze to moja podopieczna z lochów. Nie może tu zostać!
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 14-11-2013, 22:26   #128
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Irga wciąż płynęła jeszcze na fali nadziei.

- Biegnij do niej - szepnęła nagląco, ściskając ramię dziewczyny i popychając delikatnie Brzozę w kierunku szubienicy. - Upewnij się. A potem uciekajcie obydwie. Spotkamy się przy suchej studni, niedaleko Dołów.

Uzdrowicielka potrząsnęła jednak tylko głową.

- Ale jej tam nie ma. Nie ma, nie rozumiecie? - odpowiedziała z granitową pewnością i zaśmiała się cicho. - Chodźmy.

A szeptunka zamknęła oczy i poczuła, że tonie.

Bo nie było Źródła.
Nie było mocy rozchodzącej się jak kręgi na wodzie.
Nie było ptaków kreślących ponad miastem niepojęte znaki.
Nie było motyla zrodzonego z jej szeptu i magii.
Nie było pękniętej liny.

Było wspomnienie złych słów wykrzykiwanych jeszcze chwilę temu, które wypełniały jej usta smakiem gnijącego ścierwa i najgłębszego upodlenia.
Było wspomnienie złych myśli i uczuć odbiających się w jej głowie wstydem zadanego gwałtu.
Był śmiech Brzozy dzwoniący w jej uszach niezamierzenie okrutną nutą.
Była stara, głupia kobieta o martwej, nieruchomej twarzy.
Była stara, głupia kobieta, która zawiodła, która nie osiągnęła niczego, która widziała tylko zniszczone skorupy swoich starych, głupich nadziei.

Ponad jej głową ptaki zatrzepotały skrzydłami i - jak psy zerwane z uwięzi - rozpierzchły się na wszystkie strony, odleciały niepewnie, chybotliwie, poganiane ulewnym deszczem i śmiercią Źródła. I nagle nie było już czarnopiórego wiru. Niebo ponad placem ponownie było puste i martwe, ciemne od ciężkich chmur sinych jak ciało martwego człowieka.

Wszystko zaczęło się tuż przed upadkiem kata prowadzącego skazaną dziewczynę. Coś się zmieniło. Coś w ludziach. Coś w ich sercach. Ta… zmiana, ten gwałt zadany potężną, nieznaną ręką odjął jej słowa z ust, zdusił szept zaklinający linę, przemienił go w plugawy krzyk żądający śmierci, trupa tańczącego na konopnym sznurku. I szeptunka wiedziała, że cokolwiek stało się z brązowowłosą dziewczyną - nie było w tym jej zasługi, bo ona - stara, głupia kobieta - nie dała rady zmienić niczego.

Nie czuła już Źródła.
Źródło umarło.
Cóż za znaczenie miała teraz nieznana dziewczyna?

Obok niej Brzoza zaśmiała się lekko, radośnie, ponaglała do odejścia. Irga nie poruszyła się jednak.

Zrobiła wszystko, co mogła, prawda?
Zrobiła?

Nie. Gdy wybrała Gniazdo ponad lochy, gdy przedłożyła Kruczą Córkę ponad Źródło i swoje nadzieje.

Nie. Zaniechała przecież, powstrzymała swój język i swoją magię w ciemnej chałupie ubogiego szewca. Wycofała się. Wybrała inną drogę, która zaprowadziła ją w to miejsce i w ten czas.

Nie. Bo jej wola okazała się za słaba.

Nie. Bo jej magia okazała się niewystarczająca.

Nie było nikogo, kogo mogłaby obwinić.
Tylko stara, głupia kobieta, która nawet nie potrafiła zapłakać, która nie potrafiła zmienić niczego.
I która teraz płaciła cenę za własną słabość i własne wybory.


* * *


Gdy uzdrowicielka wraz z towarzyszami pojawiła się ponownie u jej boku, to nie na niej spoczęło przygaszone spojrzenie szeptunki, lecz na rozczochranej łuczniczce, która przypominała Irdze zwinną łasicę.

Nie mogła oderwać od niej wzroku.
Było w niej coś…

Dziewczyna pulsowała wręcz gniewną żywotnością, sprzeciwem, wolą walki. Wszystkim tym, z czego czas i starość odarły Irgę dziesiątki lat temu. Wszystkim tym, czego miała aż nadto, gdy jej włosy były czarne, skóra smagła i gładka, a uda zawsze chętne, by przyjąć kolejnego mężczyznę.

Emocje łuczniczki mówiły językiem, który starucha rozumiała lepiej niż głosy wszystkich mieszkańców Wewnętrznego Miasta; mówiły językiem świata spoza murów, tego prostego świata, który szeptunka znała tak dobrze.
I były jak uderzenie wymierzone w policzek zamawiaczki. Karcący, przywołujący do porządku, jak igła wbijający się w jej stare, twarde serce, drwiący ze słabości i płynącej z niej rozpaczy.

Zaciśnięta na jej ramieniu dłoń uzdrowicielki przypominała o dawnych obietnicach. Przypominała o powinnościach.

Wciągnęła głęboko powietrze, odrywając w końcu wzrok od znikającej pomiędzy budynkami sylwetki łuczniczki.

- Nie - sprzeciw wyszedł z jej gardła suchym, zduszonym skrzekiem.

I nie sposób było powiedzieć do kogo jest kierowany bardziej: do Kesy, czy biegnących za łuczniczką strażników.

- Dość.

Dość już dzisiaj straciła. Wystarczająco już dzisiaj zawiodła.

Splunęła na mokre, pokryte błotem i nieczystościami kamienie placu. Uderzyła w nie okuciem z zimnego żelaza, zaszeptała strażnikom pecha i śmierć, a gdy mówiła, krople deszczu odginały się od jej ust.

Dwie niedoplecione opowieści czekały, żeby stać się prawdą.
Krzywda starego kata i lina.
Pękające serce i pękająca cięciwa.
Śmierć i pech.

Niech się staną.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 14-11-2013 o 22:34.
obce jest offline  
Stary 19-11-2013, 17:51   #129
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację

Nena.

Gdy motyl rozłożył swe przepięknie kolorowe skrzydła i wyfrunął z jej dłoni, świat załamał się nagle. Serce podskoczyło do gardła, ziemia dosłownie zapadła się pod nią. Runęła w dół. Zniknęły tłumy pragnące jej śmierci. Ucichły okrzyki. Nastała ciemność.

Później wszystko pamiętała jakby śniła.

Mężczyzna ze szramą wyłonił się z nikąd. Pociągnął oszołomioną Nenę w kierunku tylnej ściany obudowanego podestu, pod który spadła. Poszła za nim, niewiele rozumiejąc z tego co się stało ani z tego co aktualnie się dzieje. Wysunęli się na zewnątrz, w strugi lejącego się z nieba deszczu.

- Cokolwiek by się działo, zaufaj mi - rzekł nieznajomy, prowadząc ją wprost na stojący tyłem do nich, podwójny szpaler strażników.

Nena zauważyła jak z rękawa wysunęło mu się ostrze sztyletu, które trzymał przykryte dłonią, tak że człowiek stojący przed nim by go nie zauważył.

- Gdy coś pójdzie nie tak - mówił do niej dalej, zbliżając się ciągle do strażników - uciekaj z miasta. Tutaj czeka cię tylko śmierć.

Jeden ze strażników zauważył ich kątem oka, zbliżających się z tyłu.

- Hej! - krzyknął do nich, odwracając się przodem. Jego towarzysz, a po nim kolejni zaczęli odwracać się do nich. - Skąd się tutaj wzięliście?

Później pojawił się kat, Znowu strażnicy złapali ją za ręce i znowu pociągnęli za sobą. Wszystko szło źle…


Wszyscy prócz Bernarda i Neny.

Strażnicy na placu zatrzymali się zdezorientowani. Mieli gonić kata z niedoszłą skazaną, gdy jakaś dzikuska zaczęła do nich szyć z łuku i drwić. Padła komenda, po której trójka strażników oddzieliła się i rzuciła w pogoń za Cathil, podczas gdy pozostała piątka kontynuowała pogoń za szubieniczniczką.

Łuczniczka zniknęła właśnie między budynkami, zniknęli za nią biegnący strażnicy gdy szeptunka kończyła swoją przerwaną opowieść. Wszystko co miało zostać dopowiedziane, dokonało się. Stała jeszcze w strugach deszczu patrząc w kierunku gdzie zniknęła dziewczyna. Nie zobaczyła już nic. Lecz wiedziała.

- Chodźcie - z otępienia wyrwał ją ponaglający głos Kesy - musimy…

- Nie - odpowiedziała raz jeszcze, tym razem patrząc jej w oczy. - Wewnętrzne Miasto to teraz złe miejsce. Nie mogę tam wrócić i ty nie powinnaś, Brzozo - powiedziała cicho, tak cicho, że jej głos zdawał się zlewać z szumem deszczu. - Poza murami są ludzie, którzy pomogą, ukryją nas wszystkich. Tam nam trzeba iść. Tak, gdzie nikt na winnych polował nie będzie.

- Nie mogę iść z tobą - medyczka mówiła łagodnie. - Muszę wrócić do Warowni, do von Szanta. Mam z nim umowę, której muszę dotrzymać.

Szeptunka pokiwała głową, ni to w zrozumieniu, ni w zadumie. Odwróciła się i odeszła. Postukując laską o mokry bruk szybko zniknęła za ścianą wody.


Nena Deacair, Bernard Wolner.

Kamień w ręce nieznajomego trafił strażnika w tył głowy. Zadudnił głucho o szyszak strącając go. Uszkodzony hełm potoczył się po bruku niczym zepsuty kubek cynowy. Zamroczony strażnik obrócił się chwiejnie. Drugie uderzenie kamieniem w nos zwaliło go z nóg. Wgnieciony w twarz nos wyglądał jak zgnieciony butem, krwawiący korniszon. Drugi ze strażników zdążył wysunąć miecz do połowy pochwy gdy deska trzymana przez Bernarda trafiła go w bark. Odrzuciło go trochę do tyłu, lecz utrzymał się na nogach i sięgnął ponownie do rękojeści i w tej pozie zamarł rozdziawiwszy usta i szeroko otworzywszy oczy patrzył z niedowierzaniem na kata. Po chwili zatrzepotał ustami, jakby chciał coś powiedzieć lecz nie mógł dobyć głosu. Gdy z jego ust popłynęła krew padł na kolana odsłoniwszy oszpeconą blizną twarz, stojącego za nim mężczyzny.

- Nie ma czasu - wyharczał wyciągając nóż z pleców strażnika. - Bierz dziewczynę i za mną!

Już słyszeli za sobą tupot stóp.

- Tędy! - ponaglił skręcając w kolejny zaułek.


Cathil Mahr.

Uciekała. Znowu uciekała, przecinając ścianę wody lejącą się z nieba. Trzy sylwetki puściły się za nią w pogoń spływającymi potokami nagłego deszczu ulicami miasta..

- Stój!

Słyszała za sobą wołania, lecz nie reagowała. Jeden ze strażników przystanął, napiął łuk. Ciężkie krople spadały mocząc skupioną twarz.


kap… kap…
padają na łęczysko…
kap…
rozdzierają się na cięciwie…
kap… kap…
rozbryzgują na grocie…
kap…
moczą lotkę strzały…
brzdęk…
cięciwa pęka w palcach łucznika…
patatak…
strzała bezwładnie upada na bruk.

Strażnik zaklął. Odrzucił łuk. Pobiegł dalej. Dziewczyna uciekała, lecz pierwszy ze strażników okazał się niezłym biegaczem. Był coraz bliżej. Łuczniczka w pełnym pędzie skręciła w najbliższą przecznicę. Mężczyzna był tuż za nią. Prawie chwycił ją wyciągniętą dłonią za rozwiany płaszcz.


duk duk duk…
ciężkie buty łomocą o bruk…
kap tup splassz...
ciężkie krople rozbryzgują się na kocich łbach…
szliphh..
podeszwa ślizga się na gładkim, mokrym kamieniu…
szlup…duk...
głowa strażnika uderza głucho o bruk…
bure strzępy mózgu wylewają się z pękniętej czaszki.

Kesa z Imarii, Orin Sorley.

- A… a towarzysz pani to kto? - strażnik przed bramą okazał się tempym służbistą.

- Nie twój interes - Kesa miała dość tej jałowej dyskusji. Była zmęczona wydarzeniami dzisiejszego dnia i dawała temu wyraz. - Pracuję dla rajcy von Szanta i chcę byś natychmiast wpuścił nas do środka!

- No tak, no tak… - zastanawiał się już po raz wtóry a ulewa dudniąca po krótkim daszku nad budką nie robiła na nim żadnego wrażenia. Co z tego, skoro medyczka z niziołkiem stali w strugach deszczu przemoczeni do suchej nitki. - No niby nie moja… tyle że mój interes w tym, żeby porządku pilnować a rozkaz…

- Wiem! Rozkaz był, żeby nikogo niepowołanego nie wpuszczać! - przypomniała poirytowana formułkę, którą usłyszała pięć minut temu. - Poślijcie po von Szanta, on potwierdzi.

- Tak… - strażnik był flegmatyczny. - Tyle, że widzi pani, nie ma kogo. Bo przez tą egzekucję wszyscy na placu są. Może…

Nagle wyprężył się służbiście. Od strony placu nadeszło czterech żołnierzy. Prowadzący ich kapitan ignorując Kesę i Sorleya podszedł wprost do strażnika.

- Nikogo bez pozwolenia nie wpuszczać i nie wypuszczać! Wiedźma uciekła! Rajca Orben Fethil zamordowany! Zostawiam wam dwóch ludzi.

Od grupy oddzieliło się dwóch strażników. Buty załomotały i strażnik oddalił się w sobie tylko znanym kierunku.

- Sami widzicie - kontynuował flegmatycznie. - Rozkaz był, żeby NIKOGO nie wpuszczać. Lepiej poszukajcie sobie jakiej izby w karczmie.

- Ej mały… - zainteresował się jeden z przybyłych. - Co tam pod płaszczem skrywasz? Czy to nie ty grałeś na placu targowym przed egzekucją?

- Grajek? - drugi z nowoprzybyłych również okazał zainteresowanie. - Uchyl no kaptura! - zrobił krok w kierunku niziołka.


Irga.

Szeptunka udała się prosto do bramy miasta. Gdy tylko opuściła jego mury, usłyszała za sobą podniesione głosy.

- Zamknąć bramy! Nikogo nie wpuszczać i nie wypuszczać! Zamordowano rajcę! Wiedźma uciekła!

Po chwili zgrzyt opuszczanej kraty potwierdził wykonanie rozkazu.


Bernard Wolner, Nena Deacair.

Człowiek z blizną zadziwił ich znajomością uliczek Denondowego Trudu. Kluczył, zmieniał kierunki, przechodził przez pramy i podwórza o istnieniu których Wolner nie miał pojęcia. W końcu zmyliwszy pościg i ominąwszy straże, wyprowadził ich pod zewnętrzne mury. Tam stojąc w cieniu jednej z bram, osłonięci przed deszczem przypatrywali się bramie wschodniej, obstawionej strażnikami.

- Musimy wyprowadzić ją z miasta - stwierdził swoim chropawym głosem. - Tutaj zginie. Bądź gotowy na wszystko. Idziemy!

Ruszyli raźno w kierunku bramy. Ta była opuszczona, co nie było normalne w środku dnia.

- Stać! - strażnik pilnujący wejścia wyszedł z budki. - Bramy zamknięte! Dzisiaj nie wyjdziecie.

- Jestem Bernard Wolner, wypuśćcie nas. Pilne sprawy służbowe…

- Rozkaz mamy Mistrzu Dobry, co by nikogo z miasta nie wypuszczać ani nie wpuszczać - uciął. Toż to nie wiecie co się na placu powyra… - przerwał, sięgając do głowni miecza. Zgrzyt metalu wysuwanego z pochwy postawił na nogi pozostałych jego kompanów, którzy zaczęli wylegać z przybudówki. - Czy to nie zbiegłą wiedźmę prowadzicie?

Pytanie zawisło w powietrzu.


ciężkie krople spadają...
rozbryzgują się na bruku...
strugi deszczu tworzą płytkie kałuże...
ulewa tłucze o dachy...
piękny motyl trzepoce skrzydełkami...
opiera się nawałnicy...
ulewa się go nie ima...
krople zdają się odginać od swojego toru...
nie moczą kolorowych skrzydeł motyla...
motyl zniża swój lot...
ląduje na ostrzu miecza...

- Chodźmy - Nena pociągnęła za rękaw kata, sama kierując się w stronę wąskiej furty tkwiącej w ścianie obok bramy. Przeszła obok osłupiałych strażników wpatrujących się w kolorowego motyla, który przysiadł na czubku miecza. Kat ze Szramą tuż za nią, wysunęli się poza miejskie mury, zamykając delikatnie za sobą furtę.


Cathil Mahr.

Gdy strażników zostało dwóch, zgubiła ich bez problemu. Pojawił się jednak nowy. Zgubiła także Nenę, Orina i resztę ferajny. Nie miała pojęcia gdzie mogą się podziewać. Schodziła Trud od Warowni do zewnętrznych murów miasta i zdołała się jedynie zorientować, że pozamykano wszystkie bramy a na ulicach miasta pojawiły się dodatkowe patrole straży. W tej chwili jedyne niestrzeżone wyjście z miasta jakie znała, prowadziło przez kanał przerzutowy.


Bernard Wolner, Nena Deacair.

Człowiek ze skazą był przygotowany na ucieczkę z miasta. To nie ulegało wątpliwości. Za pierwszym rzędem chat stał umorusany chłopak, w podartych trzewikach. Na widok Szramy zniknął na moment między zabudowaniami by przyprowadzić za uzdę dwa wierzchowce. DWA wierzchowce. To stanowiło pewien problem, który jednak został rozwiązany dość sprawnie i szybko. Mężczyzna wsadziwszy Nenę na pierwszego z koni, sam dosiadł drugiego, zakręcił się w kółko, rzucił złotą monetą, która plasnęła w błoto i bez słowa wyjaśnienia pokłusował w kierunku gościńca, ciągnąc za sobą wierzchowca z druidką by szybko wpaść w galop pozostawiając zdumionego kata z małym obdartusem brodzącym na kolanach w breji za zgubioną zapłatą..
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 25-11-2013, 14:28   #130
 
aveArivald's Avatar
 
Reputacja: 1 aveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie coś
Orin odsunął się od strażnika na pół kroku i lekko podniósł głowę lecz nie zdjął kaptura.
- Miejcież krzty szacunku dla artysty i narzędzi jego pracy! - wyrzucił z wyrzutem ukazawszy więcej lutni - Leje jak z cebra a wy panie nie dość, że skąpicie poważanym personom dachu nad głową to moknąć każecie i z impertynencją doń łapska wyciągacie! Tak, jam ci grał na placu przed egzekucją, z pewnością znacie Tolleta Hilla lecz nie cieszcie się zbytnio, żeście go na oczy widzieli! Panno Keso, dłużej z prostactwem zadawać się nie będę. Żegnam! - zakończył wzborzony po czym obrócił się na pięcie z zamiarem wyruszenia do którejś z miejskich karczm.
Odszedł trochę zostawiając Kesę ze strażnikami. Medyczka rozmawiała jeszcze chwilę ze strażnikiem po czym wróciła do niziołka. Schowali się za róg ulicy.

- No dobrze, Orinie, jaki masz teraz pomysł? Wszystkie moje rzeczy zostały w Warowni, potrzebuje się tam dostać. Nie wiem nawet, czy von Szant jest w środku…
- Pomysłu nie mam żadnego ale jedno wiem na pewno. Skoro kogoś ważnego szlag trafił podczas egzekucji to z pewnością będą gorliwie szukać winowajcy a biorąc pod uwagę to, że Nena uszła z tego z życiem a Cathil strzelała z łuku do mieszczan to… Cóż, nietrudno chyba dodać dwa do dwóch… - podsumował choć matematykiem był kiepskim. Schował się w bramie jednej z kamienic spuszczając nos na kwintę. - Kto to w ogóle jest ten... Von Szant? - zapytał z wyraźnym marsem na czole.
- Kirrstof von Szant - powiedziała. - Jeden z sześciu rajców miejskich, doradza grodzodzierżcy przy podejmowaniu decyzji. Uratowałam mu córkę, jest mi winien wynagrodzenie za cztery dni pracy… I przysługę. Poczekam na niego, wróci prędzej czy później. A wy? - zapytała w końcu - jak trafiliście do Trudu? Co się z wami działo?
Niziołek mocno pociągnął nosem po czym krótko opisał wydarzenia w Trzódce i to jak z Cathil i Neną się rozdzielili. Przerwał na chwilę rozglądając się na boki po czym podjął:
- Przepraszam, ale nie mam więcej czasu na rozmowę. Szukają mnie w mieście i to nie tylko strażnicy - Orin przełknął nerwowo ślinę. - By uwolnić Nenę zadarłem z kilkoma ważnymi osobistościami. Mam przeczucie, że nie spoczną póki mnie nie znajdą. Schowam się gdzieś za miastem ale nie na długo - bard zawahał się na chwilę nie wiedząc co powiedzieć. - Tu chyba nasze ścieżki się rozchodzą... Gdybyśmy się już mieli nie zobaczyć… Cóż, powodzenia…
- Powodzenia Orinie - powiedziała Kesa. - Jakby coś... zostanę kilka dni w Trudzie, wiesz, gdzie mnie szukać.

- Wiem - odpowiedział i nie zwlekając dłużej ruszył przed siebie wzdłuż kamienic.
Nie chciał ponownie rozstawać się ze znajomymi ale narażanie ich na niebezpieczeństwo swoim towarzystwem nie było tym co chciał osiągnąć. Wszystko wskazywało na to, że Von Szant był dobrym i życzliwym człowiekiem lecz Orin go nie znał i nie wiedział czy można Szantowi zaufać. Postanowił jak najszybciej opuścić miasto tymbardziej, że niemalże czuł na swoim karku oddech prześladowców.

Wyjął schowaną do tej pory kartkę, którą dostał od Cathil. Spojrzał na naszkicowaną w pośpiechu mapę i starając się rozpoznać miejsce do którego prowadzi ruszył dziarsko przed siebie.
 
__________________
Wieża Czterech Wichrów - O tym co w puszczy piszczy.
aveArivald jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:02.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172