Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-11-2013, 12:41   #20
Ryzykant
 
Ryzykant's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryzykant ma wyłączoną reputację
Hurgen zaklął pod nosem. Z deszczu pod rynnę, jak mawiali jego sąsiedzi. Ewentualnie jak śliwka w gówno, przytaczając ulubione przysłowie karczmarza Gregora. Z przodu przeciwnicy pragnący jego głowy, z tyłu grupa nieznajomych, która jednak póki co walczyła po jego stronie, a w obwodzie smok, który broni swojego skarbu. Zdecydowanie niesprzyjająca przeżyciu sytuacja. Śmierć nie była jednak tym, czego potężny mężczyzna się obawiał. Widząc maga, który szykował się do rzucenia czaru, postanowił skupić się na nim i jego koledze po fachu. Nie miał szans na szybkie przebicie się do nich przez śmierdziela, który oddzielał ich od siebie, dlatego miecz musiał poczekać na skosztowanie ich krwi. Kleryk skupił się i wyszeptał pośpiesznie zaklęcie. Kula kwasu wystrzeliła z dłoni Hurgena, by chwilę potem z obrzydliwym sykiem osiąść na klatce piersiowej jednego z magów.

-Ładnie to tak atakować nieznajomych?!- Wyrwało się Erykowi, na odpowiedź zaś nie czekał gotując się do działania.
Sprawa się rypła, ocenił Dorian. Było oczywisotścią, że tamci nie strzelali do nich, przynajmniej początkowo, chyba, że mieli kompletnego zeza. Na zezoli jednak nie wyglądali, dlatego można przypuszczać, że celem był stanowczo kto inny, pewnie ten samotnik, który usiłował prysnąć przed ową grupką. Wspomóc słabszego! Piękne hasełko, tyle, że nie zawsze ten słabszy jest owym złym, zaś silniejsi łajdakami. Dlatego preferowałby pierwej dowiedzenie się, co ogólnie się dzieje. Jednak kompani uznali co innego, zaś tamci zaczęli naprawdę strzelać raniąc lekko Eryka. Pytanie, czy faktycznie mieli ich za wrogów, czy była to pomyłka, wynikająca z naturalnego zaskoczenia, czy uznali ich za kumpli tamtego samotnika? Któż wie, jednak tak czy siak jego towarzysze uznali to za powód do natychmiastowej reakcji pod postacią użycia bojowej magii. Ufff, miał szacunek do czarodziejów oraz obawiał się ich niesamowitych mocy. Skoro zaś walka wybuchła, nie było co już kombinować. Skoczył do ataku wyciągając z z pochew na plecach dwa krótkie, pięknie błyszczące miecze. Jeden lśnił czerwienią, drugi jasnosłonecznym poblaskiem, który widać, gdy tarcza słońca wznosi się najwyżej nad widnokręgiem podczas południowej pory. Niesamowicie jasna, niemal wtedy biała się wydaje na pozbawianym chmur niebie. Takiej właśnie barwy był drugi miecz trzymany przez Doriana, towarzysz purpurowego, równie pięknego oręża, po którego klindze spacerowały ledwo widoczne promyki czarodziejskiego ognia.

Chwile płynące wolnym rytmem gwałtownie przyśpieszyły podobnie, jak krew gnająca przez żyły biegnącego mężczyzny. Walka bowiem to chwile, to urwane momenty, tryumfalne krzyki, ryki miażdżące niemal uszy oraz świdrujące jęki. Potworny hałaśliwy chaos składający się z szeregu urwanych chwil. Biada niewątpliwie temu wojownikowi, który nie umie odnaleźć się w takim potwornym natłoku zdarzeń, kiedy instynkt, będący sumą doświadczenia, kieruje wojennymi odruchami.


Bliźniacy popatrzyli z ciekawością na grupę przeciwników. W ich, można powiedzie, złączonym umyśle począł formować się plan. Plan, który uwzględniał użycie zaklęcia, które miało sporo namieszać wśród szeregów magów. Razem, niby jedna istota, podeszli kilka kroków bliżej przeciwników- teraz wszyscy znaleźli się w polu działania czaru, który mieli za chwilę posłać. Ich wargi poruszały się z wielką dokładnością, dłonie kreśliły w powietrzu dziwne znaki- kulminacyjnym punktem zaklęcia było wysunięcie dłoni do przodu. Czterech dłoni. Z rozprostowanych palców wystrzelił dosłownie deszcz kolorów zasypujący wrogów od stóp do głów. Potworny dyskomfort, które wywoływały barwy wirujące w powietrzu, powiększał się z każdą sekundą działania zaklęcia.
A po chwili wszystko minęło. Ogr stał oniemiały, wręcz ogłuszony, po ataku magicznych barw. Ogry były rasą wyspecjalizowaną w otrzymywaniu ran fizycznych, nie psychicznych. Jednak jeszcze słabszą wolą od ogra, jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało, wykazał się jeden z wrogich magów. Wrzeszcząc, trzymając się za oczy padł na ziemię. Na swoje nieszczęście.
Stink bowiem szykował się do strzału ze swojej kuszy. Wyciągnął magiczny bełt, naciągnął, wycelował w leżącego maga... I strzelił. Pocisk poszybował między przeciwnikami z zawrotną prędkością, by wbić się w okolice nerek leżącego czarownika- kolejny okrzyk bólu przeszył górską głuszę. Stink wyraźnie był w formie.

Magiczne ciosy poleciały na grupę przeciwników, natomiast niemal równo z nimi wyrwał do przodu Dorian. Miał nadzieję, ze uderzenia czarów nieco oszołomią tamtych, zaś gwałtowny atak zaskoczy. Dlatego rzucił się niby chart gończy do przodu. Prosto waląc na ogra trzymającego wielgaśny, dwuręczny młot. Chyba nawet coś tam wrzasnął, krzyknął podczas biegu unosząc dzierżony w prawej „Blask”, jak nazywał swój słoneczny miecz niby dziób ptasi ustawiając. Zaskoczony stwór przez moment, jakby nie wiedział co robić, jak reagować. Uderzyć, może odsunąć się przed tym niespodziewanym atakiem jakiegoś obcego. Wreszcie warkot wydało jego gardło przypominający wściekłego psa, zaś potężne mięśni postronki napięły się unosząc młot ... jednak nie zdążył. Mężczyzna dobiegł wyprzedzając ogra, zaś gwałtowne pchniecie ognistym ostrzem sięgnęło skóry. Whraaaaaaaa! Ryknięcie zaskoczonego ogra, którego dosięgnął głęboki cios przecinając oraz paląc jego zielonkawe ciało odbiło się echem od skalnych bloków. Odruchowo cofnął się pod wpływem bólu ku kamiennej stromiźnie odsłaniając swoich kompanów.

Odległość była jeszcze zbyt wielka by mógł użyć swej broni, mimo to do końca bezbronny nie był.
- Na kolana przed majestatem Aasterinian psy! - Odwołał się do potęgi jaką obdarzyła go bogini.
Po drodze Eryk poznał trochę swych towarzyszy a oni jego, był jednak temat, którego unikał, a i nikt nie zapytał wprost. Komu właściwie oddawał cześć? W chwili wezwania wszelkie domysły i wątpliwości miały rozwiać się pod naporem wichru prawdy. W momencie, gdy wypowiedział imię bogini wszyscy mogli zobaczyć jej prawdziwą postać. Sekundy przeciągały się w nieskończoność, gdy postać zielarza ginęła przesłaniana obrazem potężnego, olbrzymiego, mosiężnego smoka. Wściekły ryk bestii wstrząsnął światem. Jej gniew skierowany był przeciwko napastnikom. A potężna uzbrojona w śmiercionośne pazury łapa zmierzała już ku jednemu z magów. Być może przejrzał iluzję, być może gotował się na kontratak, jednak szpon bogini, duchowy sejmitar dosięgną celu. Odebrał czarownikowi życie i szansę na dowiedzenie własnej wartości w tej potyczce. Mag, który wcześniej przywitał się ze Stinkowym bełtem opuścił już ten świat.
Podobnie, jak jego kolega po fachu usmażony przez potężne błyskawice posłane przez Argaena. Mimo to czarodziej, sekundy przed śmiercią, zdołał posłać błyskawicę w kierunku Doriana. Błyskawicę, która rozdarła powietrze i ugodziła Doriana prosto w prawe biodro.


Ranny lekko Dorian przetrwał istny wstrząs, kiedy dotknęło go uderzenie magi. Włosy stanęły mu dęba, na głowie też, język skołowaciał, zaś samo ciało poczuło się tak, jakby na momencik wszedł pod lodowy prysznic, który spiął wszystkie mięśnie klamrą. Jednak solidne, lecz niegroźne dla twardego wojownika uderzenie, nie potrafiło go skonfudować, lecz raczej wyzwoliło nowe pokłady wściekłości. Nie mógł jej wyzwolić na ubitego już przez kompanów maga, dlatego wstrzymał moment wszelkie ataki ustalając kolejne cele. Łatwym przeciwnikiem miał okazać się nadal stojący naprzeciwko ogr. Dorian machnął orężem trzymanym w prawej ręce raz, drugi! Bezskutecznie, pierwszy cios zamiast ugrząźć w szyi ogra przeciął ze świstem powietrze, drugi okazał się jeszcze mniej skuteczny.
- Jasny smark - wypluł wręcz wściekły te słowa - jasny usmarkany goblin, co ja jestem - rzucił wściekły na własną nieporadność. Przecież takiego stojącego ogra powinien utłuc splunięciem. Tymczasem jednak co, Dorian spróbował dźgnąć ogra, jednak uderzył w skałę obok. Rozeźlony zaatakował drugą ręką. Wkurzenie solidne na samego siebie chyba nadało precyzji jego uderzeniom, tym razem oba ataki okazały się piekielnie skuteczne. Pierwszy cios magicznego ostrza przyozdobił twarz ogra piękną szramą biegnącą od prawego policzka aż do brody, drugi zaś rozciął grubą, twardą skórę na klatce piersiowej olbrzyma. Ciosy nie były zbyt potężne, lecz zadane z niezwykłą gracją. No i na dłuższą metę skuteczne. Bowiem wojownik wprawdzie nie dysponował silnym ciosem, lecz potrafił zadać ich kilka, podczas kiedy inni uderzali stanowczo mniej.

Po Dorianie do kontrofensywy przeszedł Hurgen. Masywny mężczyzna, po udanym czarze, postanowił zaatakować wręcz najbliższego przeciwnika. Skoro miał wsparcie w postaci nieznajomych, którzy posługują się magią oraz dysponują bronią zasięgową, mógł przez chwilę nie myśleć o magu i skupić się na orku/ogrze. Podniósł miecz i z kamiennym wyrazem twarzy ruszył na potężnego przeciwnika. Potężne cięcie rozdarło lewe ramię ogra, dodatkowo drobne wyładowania elektryczne pochodzące od magicznego, dwuręcznego miecza Hurgena popieściły nieco giganta, zadając mu jeszcze większe szkody. Niestety, pomimo tego, że człowiek zdecydowanie wyrządził spore szkody dla ogra, to, jak miał się wkrótce przekona, znalazł się w naprawdę nieciekawej sytuacji.

***

”Atakuj!” Eryk wydał broni mentalny rozkaz patrząc wprost na kuszniczkę. Do tej pory łudził się nadzieją, że przeciwnicy widząc potęgę smoczej bogini zmądrzeją i poddadzą się bez dalszej walki. Zawsze miał taką nadzieję, podczas każdej walki. Zawsze się mylił w tej kwestii. No trudno, nie przemówiły do nich łagodne argumenty, czas na coś brutalniejszego. Zrobił dwa kroki wprzód. Wziął głęboki wdech.
- Dorian, na ziemię! - zawołał, nim strumień ognia z jego płuc przeciął powietrze. Ryk płomieni na chwilę zagłuszył inne odgłosy walki. Uwielbiał te chwile, kiedy potęga smoków przepływała przez jego ciało. Czuł się jednością z tymi wspaniałymi istotami. Ekstaza nigdy jednak nie trwała zbyt długo i już po chwili mógł podziwiać swe dzieło. Płomień przypalił ogra, dobrze, i tego biednego człowieka w zbroi, źle. Eryk wolał sobie nawet nie wyobrażać jaki dyskomfort musi odczuwać ktoś odziany w rozgrzaną na smoczym ogniu zbroję. Dorian jednak nie oberwał, czyli wszystko w porządku.

”Atakuj!” Eryk wydał broni mentalny rozkaz patrząc wprost na kuszniczkę. Do tej pory łudził się nadzieją, że przeciwnicy widząc potęgę smoczej bogini zmądrzeją i poddadzą się bez dalszej walki. Zawsze miał taką nadzieję, podczas każdej walki. Zawsze się mylił w tej kwestii. No trudno, nie przemówiły do nich łagodne argumenty, czas na coś brutalniejszego. Zrobił dwa kroki wprzód. Wziął głęboki wdech.
- Dorian, na ziemię! - zawołał, nim strumień ognia z jego płuc przeciął powietrze. Ryk płomieni na chwilę zagłuszył inne odgłosy walki. Uwielbiał te chwile, kiedy potęga smoków przepływała przez jego ciało. Czuł się jednością z tymi wspaniałymi istotami. Ekstaza nigdy jednak nie trwała zbyt długo i już po chwili mógł podziwiać swe dzieło. Płomień przypalił ogra, dobrze, i tego biednego człowieka w zbroi, źle. Eryk wolał sobie nawet nie wyobrażać jaki dyskomfort musi odczuwać ktoś odziany w rozgrzaną na smoczym ogniu zbroję. Dorian jednak nie oberwał, czyli wszystko w porządku.

Bliźniacy zaś wykonali kolejne kilka gestów i wystrzelili salwę magicznych pocisków. Fala czystej energii poleciała w kierunku powoli dochodzącego do siebie ogra. Czar uderzył w klatkę piersiową, a siła z jaką to zrobił jeszcze bardziej przycisnęła monstrum do kamiennej ściany.

Drobni kompani, w postaci Stinka i Tasa, niezbyt wyrywali się do walki wręcz. Tas wprowadzał sojuszników w bojowy nastrój piękną, chwalebną pieśnią, zwiększając ich determinację i precyzję ciosów. Za to Stink, który wcześniej posłał pocisk w kierunku martwego już maga, chwilę potem sam otrzymał trafienie od kuszniczki, która teraz, upuściwszy dystansową broń, z mieczem w dłoni zaczęła obchodzić Srebrnego Wilka. Sytuacja wyraźnie się komplikowała.

Sytuację skomplikował jeszcze jeden fakt. Ogr nareszcie zdołał się pozbierać po zaklęciu bliźniaków wpadł w bojowy szał. Posłał potężne uderzenie w kierunku Doriana.
- Łał! - wielki krzyk trafionego Doriana wydobył się jedynie wewnątrz myśli, bowiem uderzona solidnie klatka piersiowa czyniła wszelkie wysiłki, by łapać jakiekolwiek oddechy. Jakoś właściwie robiła to zapewniając jednocześnie wojownikowi rozrywkę pod postacią pieprzonych pokładów bólu. Uderzenie odrzuciło go parę ładnych kroków. Chwilę stał, walcząc z bólem, potem nie mogąc wytrzymać klęknął, czy raczej upadł na kolano wypuszczając obydwa miecze. Wprawdzie powoli łapał jakoś oddech, jednak dosłownie powalony po takim ciosie nie był zdolny do kolejnych pojedynków.

“Też bym się zdenerwował, jakby mnie podpiekli, dźgali i magią straszyli.” Pomyślał Eryk widząc szał ogra. “Ale przynajmniej droga wolna!” Uśmiechnął się złośliwie do własnych myśli. W końcu, jeśli ten zbrojny na drodze nie nauczył się po pierwszym przypaleniu, to już jego wina, jeśli przypali się po raz drugi. No i ciągle nie było kwestią rozstrzygniętą czy to przyjaciel czy wróg.
- Czas pojednać się z bogami bestio.- Kolejny strumień ognia rozdarł powietrze, by równie pożądliwie co pierwszy wgryźć się w ciało ogra. No i, przy okazji, Hurgena, który niestety przyjął na siebie większość żaru pochodzącego ze smoczych płomieni. Zdołał wcześniej jednak zadać kolejne, potężne cięcie, przyozdabiając tors owładniętego szałem giganta kolejną, w zasadzie śmiertelną już raną. Ale ogr nie myślał o śmierci.

O śmierci nie myślała również kuszniczka. Większość z jej towarzyszy zginęła. Mag usmażony przez błyskawice, drugi z czarowników najpierw postrzelony, później zaś pozbawiony głowy przez magiczny oręż Eryka. Znajomy kusznik pożegnał się ze światem konając na ostrzu barbarzyńcy...
Rozważania na temat tego, co należałoby zrobić, przerwało jej zaklęcie rzucone przez siejących chaos na polu bitwy bliźniaków. Zaklęcie mające wpłynąć na umysł kobiety i najzwyczajniej w świecie ją uśpić zostało jednak odegnane przez silną wolę kobiety. W tej chwili jej wola była tak potężna, że mogłaby nią praktycznie kruszyć skały. Cóż, wola każdego zostaje wzmocniona w obliczu prawdopodobnej śmierci. Kobieta uchyliła się przed nadlatującym, magicznym orężem Eryka.
Wymruczała coś pod nosem, po czym uderzyła o siebie butami. Chwilę potem kobieta z łatwością wbiegała już po stromej, kamiennej ścianie, bez jakichkolwiek trudności. Bliźniacy widząc to pokręcili głowami- faktycznie, buty umożliwiające wspinaczkę po stromych ścianach niczym pająk były niezwykle popularne wśród poszukiwaczy przygód wyruszających w góry. Widocznie wśród najemników także. Zaledwie kilka metrów dzieliło kobietę od zniknięcia drużynie z oczu.

Tas przerwał śpiew widząc uciekającą kobietę. Rozpoczął rzucanie zaklęcia, bliźniakom zdawać by się mogło, że to zaklęcie mające za zadanie krótkotrwałe sparaliżowanie wybranej osoby. Cienka, zielona błyskawica wystrzeliła z palca kendera i pomknęła w kierunku kobiety wspinającej się po ścianie. Pocisk trafił prosto w pierś (jedną z nich), twarz kobiety wykrzywiła się, po czym zamarła w bezruchu. Niefortunność losu (czyli krytyczny pech na rzucie przeciwko zaklęciu) sprawiła, że kobieta była akurat przyczepiona do skały zaledwie jednym butem. Kobieta, z dźwiękiem odrywanej od jakiejś powierzchni przyssawki, runęła na ziemię…
...By po sześciu metrach niefortunnie grzmotnąć w ziemię. Po uderzeniu słychać było paskudny trzask. Kobieta nadal jednak trwała w groteskowej pozie, którą nadał jej Tas. A spomiędzy jej włosów sączyła się krew...

Ogr miał już widocznie dosyć ziejącego ogniem Eryka. To po prostu uderzało w jego światopogląd. Człowiek plujący ogniem? To chyba jakiś żart, a w świecie ogrów na żarty nie ma miejsca, bo zwyczajnie ich nie rozumieją. Przesunął się nieco po w części udanym uniku płomieni posłanych przez smoczego kapłana. Przesunął się na tyle, żeby Eryk znalazł się w linii prostej od niego. Nie zagradzał go już Hurgen…
Ogr z ogłuszającym rykiem, ściskając oburącz wielki młot zaszarżował na człowieka-który-nie-jest-smokiem-ale-pluje-ogniem. Próbował go przy tym zatrzymać Hurgen, jednak minimalnie chybił. Próby zatrzymania ogra nie podjął się również walczący o oddech Dorian- był bowiem pewien, że olbrzym biegnie wprost na niego. Minął go jednak minimalnie. Zamachnął się nad głową młotem, po czym potężny cios poleciał wprost w stronę lewego ramienia Eryka. Cios dotarł do celu. Siła ciosu nie dość, że niemal całkowicie zdruzgotała kość, to jeszcze dostało się trochę żebrom. Z samym barkiem chyba też nie było najlepiej. Cios miotnął Erykiem o kilka metrów dalej, tak, że ledwo wyhamował by nie zwalić się w przepaść. Dzielnie trwał jeszcze jednak w pozycji stojącej, choć naprawdę było mu ciężko.
Bestia, będąca ostatnim żywym przeciwnikiem na polu bitwy była, jak na ogra, w niezłym stanie. Wydawało się już, że towarzyszę będą musieli użyć najpotężniejszych sztuczek znajdujących się w ich arsenale, by uniemożliwić ogrowi kolejną szarżę. A to, że znalazł się stosunkowo blisko rannego Doriana, który właśnie omdlał, jak i bliźniaków, dla których nawet jeden cios ogrzego młota mógł być ciosem kończącym ich złączone magicznymi więziami życie, nie wróżyło nic dobrego.
Z pomocą przybył jednak Srebrny Wilk, który uporał się już z innym przeciwnikiem. Ostrze spadło na ogrzy łeb, a wraz z opadającym mieczem barbarzyńcy problem owładniętego szałem giganta został skończony. Wszyscy oponenci byli już martwi.

***


Z drużyną posłaną przez Reinferiego było o wiele lepiej. Choć, patrząc na niektórych jej członków, można było mieć co do tego mieszane uczucia. Szczególnie patrząc na Doriana, który był w naprawdę nieciekawym stanie po przyjęciu, dosłownie na klatę, ciosu wielkiego, prymitywnego młota. Potwór spenetrował klatkę piersiową Doriana, kilka żeber złamanych, jedno złamanie otwarte- kość wysunęła się poza skórę. Stan ciężki, zdecydowanie. W dodatku to oparzenie po błyskawicy... Nic dziwnego, że Dorian zemdlał- organizm wykazał się sporą roztropnością oszczędzając wojownikowi zbędnego cierpienia.
Hurgen, który zaczynał gotować się w swojej zbroi sporo dałby za zimną kąpiel. Pomimo skończonej walki mężczyzna nadal odnosił kolejne rany- poparzeniom, wydawało się, miało nie być końca. No chyba, że ktoś postanowi pomóc mu w zdjęciu cholernego, płytowego pancerza!
Eryk, kolejny poważnie ranny podczas tej walki, prawdopodobnie stałby się weteranem pozbawionym ręki, gdyby nie uzdrawiająca magia, jaką to potrafił się posługiwać. Z trudem i jękiem zdołał poruszyć chorą, zniszczoną przez ogra ręką i rzucić lecznicze zaklęcie. Z pierwszym było najtrudniej, potem nadeszło kilka kolejnych zaklęć. Jego stan wyraźnie się poprawiał- ręka, pomimo tego, że okropnie odrętwiała i sztywna, najwyraźniej zaczęła się zrastać. Zniknął ból który przez chwilę był jego towarzyszem, ustąpił za to miejsca piekielnemu swędzeniu. A Eryk tego nie lubił...
Srebrny Wilk, którego twarz była spuchnięta i zakrwawiona po uderzeniu wrogiego mężczyzny, po chwili otrzymał fachową opiekę medyczną od Argaena. Po zaklęciu rzuconym przez mistyka rozległe rany na ciele barbarzyńcy pozamykały się, dodatkowo zaczęły się zrastać. Swędzenie na twarzy nieco przeszkadzało co zaowocowało dziwnymi minami, które Srebrny Wilk zaczął posyłać w kierunku reszty towarzyszy. Był zmęczony po ekstremalnym wysiłku który wykonał wprowadzając się w stan szału bojowego, pokryty krwią, w dodatku z dziwacznym grymasem na twarzy- ale był już zdrowy.
Wszyscy oddychali już spokojniej. Stink ruszył w kierunku ciał poległych. Tas zaś z wyraźnym zakłopotaniem, po szybkich oględzinach ciała kuszniczki ogłosił, że kobieta jest w stu procentach martwa. Krasnoludowi żlebowemu towarzyszyli bliźniacy- zainteresowali się tym, co pozostawili po sobie magowie. Każdy z braci podniósł jedną z ksiąg zaklęć, potem uklękli przed ciałem kuszniczki i zaczęli badać obuwie. Nie sprawiło im to trudności, zaledwie po dwóch, trzech minutach, zdołali ustalić, że do ich uaktywnienia wystarczyłby nawet mentalny rozkaz.
Oprócz tego, co wrogowie mieli na sobie, Stink zdołał odebrać trupom kilka ciekawych znalezisk. Mieszek wypełniony stalową walutą, nieco pożywienia... No i to, co ogr taszczył ze sobą w swoim worku. czaszka humanoida, sądząc po kształcie (i grubości) krasnoludzka. Pozbawiona górnej części, wewnątrz pusta, jednak korzystając z jakiejś substancji wnętrze wygładzono i pozbawiono jakichkolwiek otworów. W oczodołach tkwiły dwa, zielone kamienie. Całość przypominała jakiś makabryczny kociołek, albo ogrzy kufelek… Argaen, który przelotnie spojrzał na przedmiot który drobny krasnolud wyciągnął z worka wyczuł jakąś drobną, magiczną aurę- podobnie jak bliźniacy.
Pomimo wszystko, mieli wreszcie chwilę spokoju. No i mogli wreszcie ustalić kim do cholery jest mężczyzna, którego wyraźnie wyciągnęli z opresji. Stanęło przed nimi sporo pytań. Mieli jednak czas, by na nie odpowiedzieć. A przynajmniej tak im się wydawało.
 
Ryzykant jest offline