Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-11-2013, 02:50   #35
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Mówi się, że darowanemu koniu w zęby się nie zagląda i edvinowi najemnicy trzymali się tego powiedzenia. Owszem, byli w stanie wykonać zlecone zadanie na własną rękę, ale jeśli nadarzyła się okazja do współpracy i nawiązania nowych kontaktów, dlaczego mieliby z niej nie skorzystać? Krąg Magów był przecież organizacją szeroko znaną, z kontaktami gdzie okiem sięgnąć, a i kieszenie miał raczej głębokie. Na współpracy można było tylko zyskać.

Z Fjalarbergu wyruszyli kilka chwil po zakończeniu rozmowy, ponaglani przez Marcela. Czwórka najemników, która towarzyszyła wysłannikowi Kręgu, była pospolita do bólu. Ubrani w skórznie, z mieczami przy pasach i łukami przewieszonymi przez ramiona nie wyglądali na profesjonalnych zabijaków, ale pozory mogły mylić. Zresztą niedługo się okaże.

Otaczający zamek las zdawał się mniej przyjazny teraz, kiedy słońce zaczęło układać się do snu. Wiatr wprawiał pozółkłe liście w ruch, mgła powoli zaczęła spowijać okolicę i, ku niezadowoleniu chyba wszystkich, zaczął siąpić deszcz. Jak na razie była to jedynie mżawka, za co mogli dziękować bogom. Potężniejsza ulewa mogłaby zmyć ślady, za którymi podążali, a tak jedynym zmartwieniem było to, że trochę zmokną.

Galmi i jego banda opuścili Fjalarberg razem z wozem, co poświadczały dwie równoległe linie, bięgnące krętą, błotnistą ścieżką. Podążanie za tak oczywistym śladem było dziecinnie proste i nie nastręczyło żadnych trudności. Miejsce, w którym trop się skończył, znaleźli w miarę szybko.

A tam po raz kolejny sprawy się skomplikowały.

* * *


Pierwsze ciało na które się natknęli należało do podstarzałego już mężczyzny. Leżał z twarzą w błocie, które wokół nieboszczyka przybrało ciemno-czerwoną barwę – skutek paskudnego cięcia biegnącego od ramienia do biodra. Najemnicy kolejny zakręt pokonali już pieszo, z dłońmi na broniach i zmysłami w stanie gotowości.

Ścieżka kończyła się polaną, która wiosną i latem była najpewniej usłana kwiatami. Teraz jedynymi dekoracjami były kolejne ciała, których naliczyli z tuzin i zabarwiona na szkarłat ziemia. Niebo nad ich głowami już od jakiegoś czasu stopniowo ciemniało i teraz z ciężkich chmur runęły na świat strugi deszczu, jakby sama Matka Natura lamentowała nad losem martwych nieszczęśników.

- Rzeź. - Mruknął pod nosem panicz Lerigios. - Nie mieli szans.

I miał rację, a przynajmniej wszystko na to wskazywało. Najemnicy rozeszli się po polanie, przeszukując zmarłych i po cichu zastanawiając się, czy ich domysły się sprawdzą. Sprawdziły się.

- Kurwa! - Wydarł się Marcel i odgarnął przyklejone do czoła włosy. - Poznaję tego tutaj.

- Kto to? - Spytał Vindieri, przewidując odpowiedź.

- Galmi. - Odparł mu mag przez zaciśnięte zęby.

- A więc jeden problem z głowy. - Stwierdził Madyass, wzruszając ramionami. - Ale gdzie wóz i ten twój sivaanit?

- Gdybym to ja wiedział. - Odpowiedział Marcel. - Ruszajmy dalej, nie mamy czasu do stracenia.

* * *


Wóz znaleźli pół ligi od krwawej polany, porzucony na skraju leśnej drogi. Nie mogli się dziwić, bo konstrukcja była naprawdę kiepska i sklecona byle jak. Jedno z kół sterczało pod naprawdę dziwnym kątem, a całość wyglądała jakby miała się zaraz rozlecieć. Rzecz jasna brakowało sivaanitu, ale to ich wcale nie zaskoczyło.

- Świeże. - Oznajmił Beorn, oglądając ślady końskich kopyt.

Trop prowadził nie dalej wzdłuż drogi, ale odbijał w prawo między drzewa. Co prawda większość liści zdążyła już opaść na wąską dróżkę, ale liściasty baldachim nadal oferował jako takie schronienie przed deszczem, co było na plus. Wędrówka przez ostępy nie potrwała długo i odbite w błocie ślady kopyt wnet doprowadziły ich do rzeczki, prawdopodobnie tej samej przy której odparli atak zasadzkowiczów. Mimo lejącej się z nieba ulewy, woda nie zdążyła jeszcze wezbrać i wylać się poza swe zwyczajowe granice.


- Bród. - Mruknął ktoś pod nosem.

Podróż na drugi brzeg kosztowała najemników niemało nerwów. Świadomość tego że jeden niepewny krok mogli przypłacić życiem skutecznie uciszała jakiekolwiek inne myśli, które jak dotąd zaprzątały im głowy. Z duszą na ramieniu, jedno po drugim, dotarli na drugą stronę strumienia bez większych kłopotów. Co prawda nie obyło się bez przekleństw, potknięć czy odrobiny strachu, ale dali radę.

Konie zostawili przywiązane do drzew kilkanaście metrów od rzeczki, posłuszni narsaińskim sugestiom. Złotoocy twierdzili, że są naprawdę niedaleko od... No właśnie, kogo? Nie mieli pojęcia, komu mogli podziękować za wyeliminowanie ich celu. Wątpili również, czy nadarzy się ku temu okazja. W końcu ktokolwiek zarżnął Galmiego i jego bandę był w posiadaniu sivaanitu, którego tak zawzięcie pożądał Krąg. Sprzeczne cele rzadko kiedy pozostawiały miejsce na przyjazne rozmowy.

* * *


Pierwszym zwiastunem nadchodzącej bitwy były strużki dymu na niebie, widoczne przez prześwity w koronach drzew i wątłe światło rzucane przez ognisko. Rozstawieni w linii, powoli okrążyli rozbity naprędce obóz pod osłoną coraz to dłuższych cieni i konarów drzew. Na obozowiczów mieli całkiem dobry widok.

Bez wątpienia byli najemnikami. Siedzieli bądź leżeli wokół rozpalonego ognia, rozmawiając i popijąc wino, co jakiś czas zagryzając mięsiwem. Nie różnili się niczym od pospolitych wojowników - ubrani w skórzane zbroje, z orężem przy pasach i prostymi łukami. Tylko jeden się wyróżniał. Wysoki, barczysty mężczyzna w kwiecie wieku kontrastował ostro z otoczeniem - zasługa jasnej zbroi i białego (aczkolwiek tu i ówdzie zabłoconego) płaszcza.

Domyślali się, z kim mają do czynienia; tylko jedna organizacja miała taki uniform. Zakon Białego Płomienia. Sytuacja robiła się coraz ciekawsza. Oto zrozumieli, że zostali wciągnięci w jakiś konflikt, jeden z licznych jakie istniały pomiędzy zakonnikami, a magami. Tylko jaką rolę grał w nim Edvin Ravssenr, errdeński kupiec?

Ale nie było czasu na zastanawianie się. Szczęknęły kusze i zaświstały wszelkiej maści pociski. Śmierć nadeszła na skrzydłach strzał i bełtów. A w chwilę później wraz z biegnącymi najemnikami.

Pora na ostatni taniec.


_______________________________
"Bród"
 
__________________
"Information age is the modern joke."
Aro jest offline