Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-11-2013, 23:38   #137
Stalowy
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Nie można powiedzieć, że atak skaveńskiego czarnoksiężnika nie wpłynął na Galeba, a przynajmniej nie w takim sensie w jakim tamten by chciał. Kowal run zacisnął mocniej dłoń na młocie. Spojrzał na Łamaczy, którzy parli naprzód niczym parowe czołgi robiąc sieczkę ze skavenów. Niestety szary szczur wydawał się być poza ich zasięgiem.

Runiarz odetchnął i spojrzał na Grundiego. Tu nie powinno być miejsca na bezrozumny heroizm, ale… ale…

- Czujesz się na siłach? - mruknął Galeb

Grundi pragnął walki. Chciał rozszarpać te piszczące plugastwa. Zacisnął dłonie na broni i już był gotów do walki. Spojrzał na Galeba.
- Zawsze! musimy zajebać dowodzącego. Wtedy może ich napór zmaleje i da nam szansę na odparcie. Dawać tu tego kurwa szczuromaga jebańca! Obrzucił jeszcze wzrokiem Khaidar i Tyrusa. - Trzymać się blisko.

Galeb w odopowiedzi skinął tylko głową. Lewą ręką chwycił porzuconą przez któregoś z martwych wojowników tarczę. Runiarz wziął głęboki wdech i ruszył pośród walczących, aby chociaż starać się przebić do cholernego szaraka. Z jego ust popłynęła jedna z prastarych pieśni, której słowa nie zostały spisane khazalidem, a w runkaraki - języku którym wypowiadano runiczne zaklęcia i litanie. Głos Galeba chociaż nie był wyjątkowo głośny, niósł się że przez pole bitwy. Między kolejnymi słowami pieśni wydzielał mocne ciosy skavenom, które nawinęły się mu pod oręż.
Zaś co do samej pieśni… pieśń ta była starożytna i potężna. Czy były to pradawne zaklęcia? A może wspomnienia czasów kiedy Bogowie Przodkowie stąpali po ziemi? Nie wiadomo, jednak każdy z krasnoludów, który słyszał tajemne słowa czuł jakby… zew… Zew Przodków. Tak bowiem nazywała się ta pieśń i przywoływała chwałę dawnych dni.
Runiarz parł naprzód i choć nie był tak bitny jak Łamacze, ani tak dobrze wyposażony nadrabiał to wszystko wielkim męstwem i bezwzględnością wobec wroga.
Grundi tuż przed ruszeniem do walki obejrzał się na Tyrusa i khazadkę którą uratowali. Stary tarczownik wyglądał na zdeterminowanego i ani myślał opuścić walkę pomimo krytycznych ran. Grundi szanował to, ale był niemal pewien że będzie to jego ostatni bój. Khaidar stała obok i również nie wyglądała jakby miała ustąpić. - I dobrze… Pomyślał.
- Musimy trzymać się razem i osłaniać wzajemnie. Wtedy mamy szanse. Niemalże wykrzyczał żeby być dobrze usłyszanym w bitewnym zgiełku i rzucił się do walki za Galebem. Ogrze łby obijały się o niego, ciosy spadały na wrogów, a posoka znów lała się na wszystkie strony i wsiąkała w ubrania.
Pieśń runiarza nadała rytm walce i w dziwny sposób pomagała, pokrzepiała i dawała nadzieję na rychłe zwycięstwo.
Córka Ronagalda zaklęła szpetnie i mocniej chwyciła rękojeść topora, choć najchętniej wykonałaby taktyczny odwrót i przeczekała zawieruchę liżąc rany. Niestety nie mogła okazać słabości, nie w momencie, gdy pozostali uważnie się jej przyglądali. Nie po to przebyła taki szmat drogi, by zostać teraz uznana za dezertera i ścięta przyjacielskim ciosem przez łeb. Lubiła swoją głowę i nie miała nic przeciwko miejscu jej aktualnego pobytu. Pokrzepiające towarzystwo reszty zbrojnych, wreszcie zdyscyplinowanych i mając jakiekolwiek pojęcie o tym co robią, stanowiło miłą odmianę po doświadczeniach poprzednich tygodni. Dawało choć cień nadziei na to, że tym razem uda się jej wyjść z burdy w jednym, w miarę całym kawałku. Pocieszenie może i o kant dupy potłuc, jednak lepsze takie niż żadne. Łatwiej przyjmować kolejne ciosy, gdy ma się przed sobą jasno postawiony cel i perspektywy w odcieniu nie przypominającym gówna. Warcząc pod nosem wulgaryzmy, zasłyszane z innych języków, waliła toporem, starając się nie zranić nikogo ze “swoich”. Pchanie się w sam środek walki uznała za głupotę, poruszała się więc z tyłu, atakując wszystko, co tylko znalazło się w zasięgu krótkich ramion.

Parli przed siebie. Pomimo znajdowania się na drugiej linii nie mieli łatwo. Co chwilę przedzierały się szczury gotowe zabić każdego byle by tylko odsłonił się na moment. Kolejne ścierwa padały pod Ciosami Grundiego. Nie musiał nawet zbytnio poszukiwać celów bo przeciwnicy byli wszędzie wokoło. Miażdżył ranne szczury pod nogami kończąc ich życie pośród pisków bólu i przerażenia. Szybkimi ciosami ściągnął jednego z napastników z pleców Galeba, kolejne ciosy odnalazły drobę do jego ciała, jeden ze szczurów wskoczył mu na pierś i zatopił zęby w twarzy. Ohydny odór dobywający się z jego pyska nie zwiastował nic dobrego. Grundi szybkim ruchem zrzucił z siebie paskudztwo i zmiażdżył mu klatkę piersiową buciorem. Widział jak oczy nieszczęśnika wyskoczyły mu z orbit, a z pyska trysnęła fontanna krwi i flaków. Sytuacja stawała się gorsza z minuty na minutę. Kontrnatarcie krasnoludów zatrzymało się na chwilę by ponownie ruszyć z mozołem do przodu. Choć szczyry padały setkami to każdy kolejny martwy krasnolud był poważnym ciosem dla obrońców. Zgiełk bitwy zagłuszał niemal wszystko wokoło. Krzyki rannych, piski szczurów salwy wystrzałów i świst bełtów odbijały się echem od ścian powracając kakofonią dźwięków.
Grundi wiedział że potrzebują planu, czegoś co pozwoli im dożyć spotkania ze szczurzym magiem.
- Zebrać się! Trzymać się razem i osłaniać wzajemnie! Ciaśniej kurrwa! Grundi wykrzyczał najgłośniej jak potrafił do swoich towarzyszy. Zdania były krótkie i proste. Nie pozostawiały pola do dyskusji, nie było na nią czasu.
Runiarz odpowiedział na słowa Grundiego skinienem głowy i przeszedł na bardziej defensywny “styl walki” osłaniając siebie i Grundiego, kiedy ten mordował skavenów. Ciosy uderzały w tarczę i schodziły po niej. Czasem który szczuroczłek skakał na nią całym sobą, jednak Galeb nie dawał sobie w kaszę dmuchać i gdy który się tak go czepiał, kończył z obuchem młota w pysku. Zwykle dawało to dość czasu, aby któryś z pozostałych krasnoludów przebił przeklętego stwora lub zarąbał toporem.
Następny próbował powtórzyć manewr jednak Galeb strzelił mu młotem po łapach, a kiedy szczurek zwalił się na ziemię, Runiarz podskoczył i z ogromem złośliwej determinacji rozprysnął czaszkę skavena stąpnięciem swoich podkutych buciorów. W tym momencie jednak posypały się na niego kolejne ciosy i Kowal musiał przyjąć bardziej defensywną postawę. Z pomocą przyszedł mu Grundi, który przez parę sekund był wolny “na swoim odcinku”. Szczury zdołały uniknąć ciosów, jednak wpadły prosto pod topory innych brodatych wojaków. Niestety Runiarz zauważył że tarcza którą znalazł na ziemi zaczyna ustępować pod ciosami szczuroludzi. Niektóre ataki skavenów przechodziły i szastały zbroję Galeba, lecz ten twardo parł naprzód w kierunku Szarego Proroka, który napawał się widokiem rzezi co jakiś czas próbując ciskać plugawymi czarami. Przy następnej takiej próbie Runiarz nabrał powietrza i krzyknął głośno.
-Salwa w szarego! Zanim rzuci czar! - Galeb miał nadzieje, że to chociaż rozproszy uwagę szczurzego czarownika , na tyle aby ten chociaż skiepścł rzucanie złowrogiego zaklęcia.
Niestety i razem pociski nic nie zdziałały. Kilka poleciało z Szarego Proroka, lecz ten dalej stał, a jego ochroniarze padali za sprawą dziwnych czarów, które przenosiły siłę uderzenia z czarownika na jego podwładnych. Szarak skończył zaklęcie, które pomknęło w kierunku Galeba. Nie mając innej opcji krasnolud zasłonił się tarczą.
Ta eksplodowała w chmurę odłamków które zasypały stojących przed Runotwórcą skavenów. Oszołomiony Galeb zatoczył się do tyłu wpadając na drugi szereg brodatych wojowników zostawiając swoich towarzyszy bardziej z przodu wraz z Łamaczami Żelaza.
Znów ktoś z barykadziarzy pomógł wstać Runiarzowi, który potrząsnął głową. Byli coraz bliżej Szaraka… jeżeli zdołają go ubić…
Jeden ze szczurów skoczył na Grundiego, lecz przeleciał nad wojakiem i wpadł wprost na wyciągniętą rękę Galeba, który cisnął skavena na ziemię po czym potężnym stąpnięciem złamał mu kręgosłup.
Do końca walki była jeszcze daleka droga i pomimo ran Czeladnik Run nie miał zamiaru się poddawać.. nie naprzeciw takiego wroga.
Plan bezpiecznego przeczekania potyczki początkowo nie sprawiał Khaidar problemu. Ramię w ramię z resztą khazadów szlachtowała każdego szczura, zepchniętego przez pierwszą linię na tyły formacji. W większości połamani i poważnie ranni przeciwnicy nie oponowali, gdy stalowe topory kończyły ich żywoty, zagłębiając się w podłużnych czaszkach. Krople krwi wirowały w powietrzu mieszając się z kurzem podziemi, fragmentami tkanek i kłaków futra. Masa wojowników jednak napierała na nią, powoli wypychając do przodu. Nie mogła się cofnąć, zostałaby stratowana podkutymi buciorami gdyby tylko spróbowała wrócić na bezpieczniejszą pozycję. Pozostawała tylko jedna droga. Coraz bardziej zła, zarówno na sytuację jak i na siebie, córka Ronagalda dopadła jednego ze skavenów. Szczerząc nienawistnie zęby zamachnęła się bronią, a ostrze zagłębiło się w barku stwora przy akompaniamencie głośnego mlaśnięcia. Popłynęła krew, przeciwnik wierzgnął rozpaczliwie, chcąc uwolnić się od kawałka żelastwa, kaleczącego jego ciało. Kobieta zaparła się butem o jego plecy i mocnym szarpnięciem wyswobodziła topór. Trysnęła cuchnąca metalicznie jucha, powietrze rozdarł przeraźliwy pisk. Szybko zamilknął na wieczność, gdy drugi cios rozłupał szczurzą czaszkę, pozbawiając ją połowy żuchwy i paciorkowatego ślepia. Euforia nie trwała długo, silne parcie z tyłu kierowało khazadkę ku samemu centrum rzezi. Odpychając swych pobratymców skierowała się ku wykrzykującemu rozkazy Grundiemu. Wiedział gdzie jest jej brat, musiała się go trzymać.

***

Parli przed siebie. Pomimo znajdowania się na drugiej linii nie mieli łatwo. Co chwilę przedzierały się szczury gotowe zabić każdego byle by tylko odsłonił się na moment. Kolejne ścierwa padały pod Ciosami Grundiego. Nie musiał nawet zbytnio poszukiwać celów bo przeciwnicy byli wszędzie wokoło. Miażdżył ranne szczury pod nogami kończąc ich życie pośród pisków bólu i przerażenia. Szybkimi ciosami ściągnął jednego z napastników z pleców Galeba, kolejne ciosy odnalazły drobę do jego ciała, jeden ze szczurów wskoczył mu na pierś i zatopił zęby w twarzy. Ohydny odór dobywający się z jego pyska nie zwiastował nic dobrego. Grundi szybkim ruchem zrzucił z siebie paskudztwo i zmiażdżył mu klatkę piersiową buciorem.
Zatem mur ściera sie z murem. Khaidar w pierwszej linii, ale Łamacze szybko spychają ją do drugiej i trzeciej linii, a sami z okrzykami spod cięzkich gromrilowych pancerzy, rzucają się w wir walki. Trudno jest wam ocenić sytuację w obecnej chwili... jest ścisk, ramię w ramię, nic nie widać poza towarzyszami z przódu i po bokach....oraz falanga szczurów, oczywiste.

Magikowy szczur o szarym futrze, zamieszał coś kosturem i pod sklepieniem tunelu pojawił się zielonkawy kłąb, cusik jak chmura, po jej powierzchni przebiega masa wyładowań elektrycznych któe raz po raz siekają krasnoludy i skaveny. Rażeni padają martwi i skierczący lub ogłuszeni, szczury piszczą i rzucają się do ucieczki ale zza ich pleców wyrastają większe osobniki i razami tasaków zmuszają mniejszych braci do ataku na krasnoludy.

Szansa na to że was trafi zielona błyskawica ( 5% - bez obrażeń w waszą stronę ), ale udaje się wam.

Krasnoludy ruszają o krok. a późneij ogromny ryk i fala szczurów dostaje jakby nowych sił.... khazadzi postępują o kilka kroków w tył, wy także. Ktoś krzyczy by walczyć i się nie poddawać...ktoś inny pada pod ciosami skaveńskich mieczy... jakiś łamacz zostaje rażony sztyletem prosto w wizurę hełmu i w oczy.

Grundi atakuje wroga zaciekle... każdy cios trafia...topór uderza klanbrata w bebech a nadziak przebija kolejnemu czaszkę. Galeb ma gorzej... choć gotów do ataku, jakiś pancerny wojownik łapie go za bark i podpierając się na nim, odsuwa go na tył a sam wbija się atakiem młota w szereg wroga. Dlaczego? trudno powiedzieć, być moze dlatego że wojownik był odziany w pancerz płytowy, a taka powinna być pierwsza linia.

Kolejne chwile.... i tym razem krasnoludy zwiększają tempo. Wojownicy obok Grundiego zaciskają szyk jakby na jego komendę, ale czy tak jest czy to może logiczny ruch który i Grundi przewidział? Mniejsza z tym...ważne że z tyłu nadciąga następna fala krasnoludzkich obrońców i wbijają się w swoich braci z impetem pchając ich na wroga.... szala znó się przechyla...tym razem krasnoludy napierają okrutnie do przodu, szybko docierają w poblize barykady. Grundi powala toporem i nadziekiem kolejnego szczura. Galeb ( zmniejszony zasięg) uderza młotem i również trafia choć jest to cios przypadkowy między ramionami swych kompanów, ale trafił i zranił skavena. Khaidar odszukuje swoich jedynych tu obecnie znajomków i krok po kroku zbliża się do nich... jakiś skaven ranny na glebie dźga Khaidar w nogę zakrzywionym nożem... krasnoludzka wojowniczka wbija mu topór bez pardonu w klatkę piersiową a ten krztusząc się krwią pada. Khaidar ponawia cios i skaven zdycha.

Okrzyk przebiega szeregi... Grimnir! i kolejna runda. Tym razem nikt się nie posunął do przodu. Krasnoludy padają ...ale skavenów pada dziesiątki. Grundi tnie toporem i odrąbuje ramie skaveńskiego napastnika...ale kolejny cios wprowadza go w potęzny ruch który miałby wielki sens gdyby nie mokra od krwi skałą pod stopami... Grundi pada i zwyczajowo w hirdzie... ktoś łapie go za bety i wyciąga na tyły szybkim ruchem... trzeci i czwarty szerego pomaga mu wstać.

Galeb rusza w wyłom w szeregach wroga i zamiata młotem i trafia lae tarczę wroga. Skaven piszczy pod mocarnym ciosem a tarcza pęka, choć nie jest całkiem zniszczona. Szczuroludzia atakują Galeba który jest już dość mocno ranny od magicznego ataku Proroka... tasak, miecz i włócznia uderzaą tylko w kółka kolczugi... ale nisko posłany cios gizarmą, gdzieś na wysokości kolan trafia w udo... i rani poważnie. Galeb w złości uderza młotem w gizarmę i łamie jej drzewce.

Khaidar wreszcie zauważa swoich nowych kolegów... wciąż jest daleko od nich... ale już przynajmniej zna cel swego pochodu... idąc wykańcza dogorywających skavenów.

***

Byli coraz bliżej… coraz bliżej przeklętego szaraka. Już tylko kilka kroków… już tylko kilka chwil.

- Za Grombrindala! Za dni dawnej chwały! - zakrzyknął kowal run chwytając za ułamane drzewce skaveńskiej broni.

Mocnym szarpnięciem przyciągnął do siebie szczuroczłeka i rzucił pod topory i buty drugiej linii, która rozsiekała szczurka na sieczkę. Galeb uparcie parł naprzód miażdżac pod swoimi butami ciała umierających skavenów. Barykada była już blisko więc krasnoludy musiały zdwoić wysiłki… zanim szary skurwysyn zwieje. Niestety rany dały już o sobie znać, więc runiarz zwalniał i pozwalał, aby ciężej opancerzeni wojacy szli na samym przedzie.

***

- Za Grombrindala! - Okrzyk Galeba poniósł się po tunelu, wszyscy mogli go usłyszeć, może dlatego że bitwa przycichła na chwilę, może to przez magię skavenów, albo moc runiarza, albo imię Białego Krasnoluda miało taki wpływ na sytucaję.... trudno powiedzieć. W każdym razie zew krwi legendy khazadzkiego boju, Grombrindala, nie pozostał bez odpowiedzi.

Krasnoludzcy wojownicy ryknęli jak jeden i wzywając swych przodków i bogów ruszyli na wroga wzmocnieni słowem. Słowa jednak nie potrafiły spowodować że ktoś walczy z większą gracją czy potrafi rąbać toporem z szybkością gromu... ale wspommnienia o bohaterach pozwalały przynajmniej łatwiej znosić ból od zadanych obrażeń... i nie umierało się w samotności.

Znów naparliście. Łamacze doszli już do barykady... ale klanbracia rzucili się na was falą a Prorok wycofał się chroniony przez swoją gwardię.

Grundi obala jeszcze trzy sztuki ciosami topora i nadziaka, a krew zrosiła go całkowicie... wyrabał małą szczelinę w zastępach wroga ... awtedy łamacze stojący najbliżej pozycji Grundiego wbili się w owy wyręb... z rykiem ruszyli i zepchnęli lżejszego krasnoluda.

Galeb również włączył się do zmasowanego kontrataku na barykadę i ze zgroza patrzył jak czarne szczury w kolczych pancerzach zasłaniają tarczami swego maga i zabierają go poza zasię broni białej. Tchnęło coś Galeba i ruszył be zopamiętania, nie chciał pozwolić by mag uciekł, ale było już za późno. Runiarz wkroczył na barykadę i raz za razm masakrował skaveny które odwracały się lecami do krasnoludów, uciekały.

Po chwili barykada była odbita a dowódca łamaczy krzyknął by się zatrzymać i nie scigać wroga.

Khaidar opanowana jak zwykle, wymierzała karzące ciosy toporem... niedobitki które nie miały szans na ucieczkę, były między kolejną falangą khazadów a plecami łamaczy. Bez litości... topór spadał i kończył szczurze żywota w ułamku chwili.

***

Zbliżali się do barykady, do zwycięstwa, do śmierci wrogów lub własnej. Szczurzy mag ciągle pewnie stał na barykadzie. Gdy wydawało się że uda się przełamać napór wroga, nad ich głowami pojawiła się dziwna zielonkawa chmura. Niewątpliwie efekt plugawej magii szczurzego maga. Pobłyskujące na niej wyładowania co chwilę uderzały w obrońców, kolejne krasnoludy padały. Przeciwnik wyraźnie nasilił ataki, krasnoludzkie szeregi musiały postąpić kilka kroków w tył. Wśród szczurów dało się dojrzeć większe, lepiej uzbrojone osobniki. Kolejne ciosy Grundiego zatapiały się w szczurzych ciałach, roztrzaskiwały im czaszki. Szeregi krasnoludzkiego wojska były jakby maszynką do przerobu szczurów na ścierwo i szło im to wcale sprawnie pomimo strat. Kolejne błyskawice trafiały to szczury, to khazadów. Obrońcy z mozołem ruszyli wprzód coraz bardziej spychając przeciwnika wgłąb tunelu aby po chwili zatrzymać się mordując dziesiątki albo i setki z nich. Grundi rąbał jak szalony, pozbawił jednego szczura ramienia odrąbując je, kopniakiem odrzucił nieszczęśnika nabijając go na włócznię innego szczura idącego z tyłu. Chwilę potem upadł, potykając się o trupy leżące w bagnie z krwi i flaków. Wciągnięto go na tyły, momentalnie postawiono na nogi i wyglądało na to że szczury na dobre są spychane do tuneli.
”- Za Grombrindala!” Rozpoznał głos swego towarzysza Galeba wśród zawieruchy. Po tym zawołaniu wszyscy jeszcze zacieklej jęli napierać na wroga. Tak jak inni, Grundi rzucił się w wir walki torując sobie drogę ponownie w kierunku pierwszej linii. Gdy tylko znalazł się na przodku byli już u barykady. Z rykiem zmiótł jednego ze szczurów ciosem nadziaka. Truchło z piskiem poleciało w bok. Następny przeciwnik padł gdy topór rozrąbał mu czaszkę na dwoje i utkwił w piersi. Trzeciego nabił nadziakiem i dosłownie wrzucił w tył, pod broń i buciory drugiego szeregu. W tej właśnie chwili w powstały wyłom wbiło się kilku Łamaczy Żelaza przełamując szyk wroga. Siłą rzeczy Grundi znów znalazł się z tyłu. Słyszał zwycięskie okrzyki innych, zobaczył jak Galeb wchodzi na barykadę uśmiercając kolejne, już wycofujące się szczury, widział Khaidar z zawziętością i zabójczą precyzją powalała ostatnie ze szczurów starające się umknąć w mrok tuneli.
Gdy w końcu odbito barykadę padł głośny rozkaz zatrzymania się. Należało zabezpieczyć pozycje. Bitwa była wygrana, niestety szczurzy mag zbiegł. Grundi pogroził toporem wgłąb tunelu, wbił go w jedno z trucheł. Po chwili delektowania się piskami i rzężeniem szczurzych niedobitków, podciągnął rękaw i sztyletem zrobił kolejne nacięcie na przedramieniu. Swoistą obietnicę zabicia skaveńskiego maga który uśmiercił tylu jego braci. Splunął, wyrwał topór z truchła i zabrał się do dobijania rannych napastników, pomagania żyjącym wojownikom. Szukał jednego z nich, Tyrusa. Starego tarczownika z którym już raz walczył ramie w ramie i wiedział że ten nie jest taki łatwy do zatłuczenia. Wzrokiem odnalazł Galeba, Khaidar i w końcu samego Tyrusa. Wojownik wciąż dość pewnie trzymał się na nogach. Grundi wyszczerzył się na jego widok. - Dobra robota, musim kiedyś opić nasze zwycięstwa. Jak powiedziałem żem winien Ci beczułkę piwa tak słowa mam zamiar dotrzymać!
 
Stalowy jest offline