Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-11-2013, 17:51   #129
GreK
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację

Nena.

Gdy motyl rozłożył swe przepięknie kolorowe skrzydła i wyfrunął z jej dłoni, świat załamał się nagle. Serce podskoczyło do gardła, ziemia dosłownie zapadła się pod nią. Runęła w dół. Zniknęły tłumy pragnące jej śmierci. Ucichły okrzyki. Nastała ciemność.

Później wszystko pamiętała jakby śniła.

Mężczyzna ze szramą wyłonił się z nikąd. Pociągnął oszołomioną Nenę w kierunku tylnej ściany obudowanego podestu, pod który spadła. Poszła za nim, niewiele rozumiejąc z tego co się stało ani z tego co aktualnie się dzieje. Wysunęli się na zewnątrz, w strugi lejącego się z nieba deszczu.

- Cokolwiek by się działo, zaufaj mi - rzekł nieznajomy, prowadząc ją wprost na stojący tyłem do nich, podwójny szpaler strażników.

Nena zauważyła jak z rękawa wysunęło mu się ostrze sztyletu, które trzymał przykryte dłonią, tak że człowiek stojący przed nim by go nie zauważył.

- Gdy coś pójdzie nie tak - mówił do niej dalej, zbliżając się ciągle do strażników - uciekaj z miasta. Tutaj czeka cię tylko śmierć.

Jeden ze strażników zauważył ich kątem oka, zbliżających się z tyłu.

- Hej! - krzyknął do nich, odwracając się przodem. Jego towarzysz, a po nim kolejni zaczęli odwracać się do nich. - Skąd się tutaj wzięliście?

Później pojawił się kat, Znowu strażnicy złapali ją za ręce i znowu pociągnęli za sobą. Wszystko szło źle…


Wszyscy prócz Bernarda i Neny.

Strażnicy na placu zatrzymali się zdezorientowani. Mieli gonić kata z niedoszłą skazaną, gdy jakaś dzikuska zaczęła do nich szyć z łuku i drwić. Padła komenda, po której trójka strażników oddzieliła się i rzuciła w pogoń za Cathil, podczas gdy pozostała piątka kontynuowała pogoń za szubieniczniczką.

Łuczniczka zniknęła właśnie między budynkami, zniknęli za nią biegnący strażnicy gdy szeptunka kończyła swoją przerwaną opowieść. Wszystko co miało zostać dopowiedziane, dokonało się. Stała jeszcze w strugach deszczu patrząc w kierunku gdzie zniknęła dziewczyna. Nie zobaczyła już nic. Lecz wiedziała.

- Chodźcie - z otępienia wyrwał ją ponaglający głos Kesy - musimy…

- Nie - odpowiedziała raz jeszcze, tym razem patrząc jej w oczy. - Wewnętrzne Miasto to teraz złe miejsce. Nie mogę tam wrócić i ty nie powinnaś, Brzozo - powiedziała cicho, tak cicho, że jej głos zdawał się zlewać z szumem deszczu. - Poza murami są ludzie, którzy pomogą, ukryją nas wszystkich. Tam nam trzeba iść. Tak, gdzie nikt na winnych polował nie będzie.

- Nie mogę iść z tobą - medyczka mówiła łagodnie. - Muszę wrócić do Warowni, do von Szanta. Mam z nim umowę, której muszę dotrzymać.

Szeptunka pokiwała głową, ni to w zrozumieniu, ni w zadumie. Odwróciła się i odeszła. Postukując laską o mokry bruk szybko zniknęła za ścianą wody.


Nena Deacair, Bernard Wolner.

Kamień w ręce nieznajomego trafił strażnika w tył głowy. Zadudnił głucho o szyszak strącając go. Uszkodzony hełm potoczył się po bruku niczym zepsuty kubek cynowy. Zamroczony strażnik obrócił się chwiejnie. Drugie uderzenie kamieniem w nos zwaliło go z nóg. Wgnieciony w twarz nos wyglądał jak zgnieciony butem, krwawiący korniszon. Drugi ze strażników zdążył wysunąć miecz do połowy pochwy gdy deska trzymana przez Bernarda trafiła go w bark. Odrzuciło go trochę do tyłu, lecz utrzymał się na nogach i sięgnął ponownie do rękojeści i w tej pozie zamarł rozdziawiwszy usta i szeroko otworzywszy oczy patrzył z niedowierzaniem na kata. Po chwili zatrzepotał ustami, jakby chciał coś powiedzieć lecz nie mógł dobyć głosu. Gdy z jego ust popłynęła krew padł na kolana odsłoniwszy oszpeconą blizną twarz, stojącego za nim mężczyzny.

- Nie ma czasu - wyharczał wyciągając nóż z pleców strażnika. - Bierz dziewczynę i za mną!

Już słyszeli za sobą tupot stóp.

- Tędy! - ponaglił skręcając w kolejny zaułek.


Cathil Mahr.

Uciekała. Znowu uciekała, przecinając ścianę wody lejącą się z nieba. Trzy sylwetki puściły się za nią w pogoń spływającymi potokami nagłego deszczu ulicami miasta..

- Stój!

Słyszała za sobą wołania, lecz nie reagowała. Jeden ze strażników przystanął, napiął łuk. Ciężkie krople spadały mocząc skupioną twarz.


kap… kap…
padają na łęczysko…
kap…
rozdzierają się na cięciwie…
kap… kap…
rozbryzgują na grocie…
kap…
moczą lotkę strzały…
brzdęk…
cięciwa pęka w palcach łucznika…
patatak…
strzała bezwładnie upada na bruk.

Strażnik zaklął. Odrzucił łuk. Pobiegł dalej. Dziewczyna uciekała, lecz pierwszy ze strażników okazał się niezłym biegaczem. Był coraz bliżej. Łuczniczka w pełnym pędzie skręciła w najbliższą przecznicę. Mężczyzna był tuż za nią. Prawie chwycił ją wyciągniętą dłonią za rozwiany płaszcz.


duk duk duk…
ciężkie buty łomocą o bruk…
kap tup splassz...
ciężkie krople rozbryzgują się na kocich łbach…
szliphh..
podeszwa ślizga się na gładkim, mokrym kamieniu…
szlup…duk...
głowa strażnika uderza głucho o bruk…
bure strzępy mózgu wylewają się z pękniętej czaszki.

Kesa z Imarii, Orin Sorley.

- A… a towarzysz pani to kto? - strażnik przed bramą okazał się tempym służbistą.

- Nie twój interes - Kesa miała dość tej jałowej dyskusji. Była zmęczona wydarzeniami dzisiejszego dnia i dawała temu wyraz. - Pracuję dla rajcy von Szanta i chcę byś natychmiast wpuścił nas do środka!

- No tak, no tak… - zastanawiał się już po raz wtóry a ulewa dudniąca po krótkim daszku nad budką nie robiła na nim żadnego wrażenia. Co z tego, skoro medyczka z niziołkiem stali w strugach deszczu przemoczeni do suchej nitki. - No niby nie moja… tyle że mój interes w tym, żeby porządku pilnować a rozkaz…

- Wiem! Rozkaz był, żeby nikogo niepowołanego nie wpuszczać! - przypomniała poirytowana formułkę, którą usłyszała pięć minut temu. - Poślijcie po von Szanta, on potwierdzi.

- Tak… - strażnik był flegmatyczny. - Tyle, że widzi pani, nie ma kogo. Bo przez tą egzekucję wszyscy na placu są. Może…

Nagle wyprężył się służbiście. Od strony placu nadeszło czterech żołnierzy. Prowadzący ich kapitan ignorując Kesę i Sorleya podszedł wprost do strażnika.

- Nikogo bez pozwolenia nie wpuszczać i nie wypuszczać! Wiedźma uciekła! Rajca Orben Fethil zamordowany! Zostawiam wam dwóch ludzi.

Od grupy oddzieliło się dwóch strażników. Buty załomotały i strażnik oddalił się w sobie tylko znanym kierunku.

- Sami widzicie - kontynuował flegmatycznie. - Rozkaz był, żeby NIKOGO nie wpuszczać. Lepiej poszukajcie sobie jakiej izby w karczmie.

- Ej mały… - zainteresował się jeden z przybyłych. - Co tam pod płaszczem skrywasz? Czy to nie ty grałeś na placu targowym przed egzekucją?

- Grajek? - drugi z nowoprzybyłych również okazał zainteresowanie. - Uchyl no kaptura! - zrobił krok w kierunku niziołka.


Irga.

Szeptunka udała się prosto do bramy miasta. Gdy tylko opuściła jego mury, usłyszała za sobą podniesione głosy.

- Zamknąć bramy! Nikogo nie wpuszczać i nie wypuszczać! Zamordowano rajcę! Wiedźma uciekła!

Po chwili zgrzyt opuszczanej kraty potwierdził wykonanie rozkazu.


Bernard Wolner, Nena Deacair.

Człowiek z blizną zadziwił ich znajomością uliczek Denondowego Trudu. Kluczył, zmieniał kierunki, przechodził przez pramy i podwórza o istnieniu których Wolner nie miał pojęcia. W końcu zmyliwszy pościg i ominąwszy straże, wyprowadził ich pod zewnętrzne mury. Tam stojąc w cieniu jednej z bram, osłonięci przed deszczem przypatrywali się bramie wschodniej, obstawionej strażnikami.

- Musimy wyprowadzić ją z miasta - stwierdził swoim chropawym głosem. - Tutaj zginie. Bądź gotowy na wszystko. Idziemy!

Ruszyli raźno w kierunku bramy. Ta była opuszczona, co nie było normalne w środku dnia.

- Stać! - strażnik pilnujący wejścia wyszedł z budki. - Bramy zamknięte! Dzisiaj nie wyjdziecie.

- Jestem Bernard Wolner, wypuśćcie nas. Pilne sprawy służbowe…

- Rozkaz mamy Mistrzu Dobry, co by nikogo z miasta nie wypuszczać ani nie wpuszczać - uciął. Toż to nie wiecie co się na placu powyra… - przerwał, sięgając do głowni miecza. Zgrzyt metalu wysuwanego z pochwy postawił na nogi pozostałych jego kompanów, którzy zaczęli wylegać z przybudówki. - Czy to nie zbiegłą wiedźmę prowadzicie?

Pytanie zawisło w powietrzu.


ciężkie krople spadają...
rozbryzgują się na bruku...
strugi deszczu tworzą płytkie kałuże...
ulewa tłucze o dachy...
piękny motyl trzepoce skrzydełkami...
opiera się nawałnicy...
ulewa się go nie ima...
krople zdają się odginać od swojego toru...
nie moczą kolorowych skrzydeł motyla...
motyl zniża swój lot...
ląduje na ostrzu miecza...

- Chodźmy - Nena pociągnęła za rękaw kata, sama kierując się w stronę wąskiej furty tkwiącej w ścianie obok bramy. Przeszła obok osłupiałych strażników wpatrujących się w kolorowego motyla, który przysiadł na czubku miecza. Kat ze Szramą tuż za nią, wysunęli się poza miejskie mury, zamykając delikatnie za sobą furtę.


Cathil Mahr.

Gdy strażników zostało dwóch, zgubiła ich bez problemu. Pojawił się jednak nowy. Zgubiła także Nenę, Orina i resztę ferajny. Nie miała pojęcia gdzie mogą się podziewać. Schodziła Trud od Warowni do zewnętrznych murów miasta i zdołała się jedynie zorientować, że pozamykano wszystkie bramy a na ulicach miasta pojawiły się dodatkowe patrole straży. W tej chwili jedyne niestrzeżone wyjście z miasta jakie znała, prowadziło przez kanał przerzutowy.


Bernard Wolner, Nena Deacair.

Człowiek ze skazą był przygotowany na ucieczkę z miasta. To nie ulegało wątpliwości. Za pierwszym rzędem chat stał umorusany chłopak, w podartych trzewikach. Na widok Szramy zniknął na moment między zabudowaniami by przyprowadzić za uzdę dwa wierzchowce. DWA wierzchowce. To stanowiło pewien problem, który jednak został rozwiązany dość sprawnie i szybko. Mężczyzna wsadziwszy Nenę na pierwszego z koni, sam dosiadł drugiego, zakręcił się w kółko, rzucił złotą monetą, która plasnęła w błoto i bez słowa wyjaśnienia pokłusował w kierunku gościńca, ciągnąc za sobą wierzchowca z druidką by szybko wpaść w galop pozostawiając zdumionego kata z małym obdartusem brodzącym na kolanach w breji za zgubioną zapłatą..
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline