Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-11-2013, 21:11   #114
malkawiasz
 
malkawiasz's Avatar
 
Reputacja: 1 malkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie coś
Odcięty łeb szybował pięknym łukiem i choć było to szczególnie nie na miejscu Mallory myślał właśnie, że za historię jak z Cortezem utłukli to cholerstwo jeszcze przez pięć lat w kantynie będą im stawiali browca. Z marzeń wyrwał go rzeczony Cortez, który z gracją czołgu Grizzli pierdolnął nim o ziemie. Konował aż zachłysnął się na chwilę, gdy po bliskim spotkaniu z posadzką powietrze uszło mu z ust. Jak przystało na szeregowego otworzył usta do litanii:

- Co ty kurwa sobie …- Nagły huk pobliskiego wybuchu sprawił, że nikt nie miał już usłyszeć końcówki, a Braxton podziękował sobie w duchu, że miał otwarte usta. Potrząsnął głową próbując pozbyć się męczącego dzwonienia. Na próżno. Cortez w końcu stwierdził, że wstanie bo co tak będzie leżał i Doktorek był mu niezmiernie wdzięczny. Facet sporo ważył, nawet bez pancerza. Mallory widząc z bliska jego obrażenia spoważniał od razu. Broczył z tylu ran, że musiał podnosić się jedynie siłą woli. Sięgnął więc po jeden ze swoich prywatnych, wzmacnianych medpaków. Wszyscy w jednostce wiedzieli, że każdy z tych cudeniek jest cholernie skuteczny lecz każdy ma jakiś efekt uboczny. Nikt normalny nie dał by sobie tego zaaplikować, ale Cortez był w zbyt ciężkim stanie by się bronić co Braxton skrzętnie wykorzystał.

- DZIĘKI! – Z powodu głuchoty zbyt głośno wyraził swą wdzięczność kumplowi, jednocześnie zręcznie pakując mu szprycę w szpary pancerza. – WISZĘ CI PIWO.

Cortez chyba był w szoku bo nie zwrócił na to uwagi pełznąć gdzieś do przodu. Konował spojrzał w tym kierunku i gdy zobaczył ulubioną zabawkę Capitolczyka zrozumiał. Uniósł wzrok i zobaczył, że ten pieprzony Solonius coś do niego mówi.

„Chyba jest podniecony bo prawie się opluł.” – wzruszył ramionami i odpowiedział idąc w jego kierunku z uniesionym mieczem.

- SORRY. MÓGŁBYŚ POWTÓRZYĆ. – Chciał jeszcze coś dodać by go podpuścić, ale sufit spadł mu na głowę. To znaczy tak mu się przez chwilę wydawało gdy czarna błyskawica dotknęła jego ciała. Poczuł potężne uderzenie, które wbiło go w ziemię. Najpierw walczył by dać choć jeszcze jeden krok, potem by zaczerpnąć choć haust powietrza, potem już tylko z paniką rejestrował jak każdy element ciała odmawia mu posłuszeństwa. Czuł falę zimna. Najpierw w zranionym kolanie, a potem rozlewającą się na resztę ciała. Panika ustąpiła miejsca złości gdy domyślił się, że zaraz przejdzie na drugą stronę barykady.

„Po moim trupie.” – tej myśli się chwycił i jakimś nadludzkim wysiłkiem wypuścił miecz z dłoni. Chciał sięgnąć po pistolet i palnąć sobie w łeb gdy przypomniało mu się, że oddał go Soloniusowi. Gniew stężał w furię i gdyby mógł rozerwał by zdrajcę zębami. Nagle usłyszał głos – „Nathanielu” i w pierwszej chwili wydało mu się, że oszalał i słyszy ten głos w głowie. Zaraz potem zreflektował się, że niby gdzie miał go słyszeć skoro ogłuchł. Moc mrocznej Harmonii musiała zelżeć bo poczuł, że znów ma władze w rękach. Team Six zdawał budzić się jak ze snu, a wszyscy żołnierze, jak dobrze zaprogramowane zabawki, w pierwszym odruchu sięgnęli po broń. Podziwiał ten widok przez przyrządy celownicze swojego karabinu, który jakoś tak odruchowo zdjął z pleców. Może w innej sytuacji zastanawiał by się, kto im pomógł, ale miał już tak serdecznie dosyć zadowolonej gęby Soloniusa, że posłał w nią serie za serią, aż do wyczerpania magazynka. Idąc w jego stronę zmieniał magazynki, strzelając i krzycząc.

- ZDYCHAJ GNOJU. ZRÓB NAM TĄ PRZYJEMNOŚĆ W KOŃCU I GIŃ.
 
malkawiasz jest offline