Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-11-2013, 21:42   #213
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację


Stolica drzewo...lubów robiła wrażenie na gnomie, mimo że architektura nie była czymś co interesowało Jeana. Niemniej Sivellius wyglądało uroczo i nieco zaskakiwało. Dyplomata spodziewał się więcej drewna, a mniej kamienia.
Niemniej nie przybył tu by podziwiać widoki. Zerkał więc niecierpliwie na miasto, to na eskortę ciekaw, któż to wyjdzie im naprzeciw.
Ivette uśmiechnęła się lekko, gdy jadąc po wysokim moście rzuciła okiem przez okno.
-Senat.- mruknęła obserwując ogromną fasadę budynku na pierwszy rzut oka mogącą wydawać się zboczem góry.- Największy, elficki teatr odgrywający parodię komedii zwanej demokracją...
Dom westchnął cicho, odpuszczając sobie całkowicie swoją drzemkę.
-Jak dobrze że mnie interesują tylko ich maniery...
-Parodię? To znaczy? Na czym polegają te ich rządy. Nie mają pary królewskiej?-
zapytał zaciekawiony Jean. Z tego co słyszał od swych rodziców, w gnomich enklawach poza jego rodzimym krajem rządziły rady starszych. Ale on sam przywykł do króla, który stał na straży ustalonego z góry porządku interesów i prawa.
-Mają, mają...- Arioso zaśmiała się cicho.- I dlatego senat to po prawdzie zwykła fasada pełna polityków na królewskim garnuszku. Senat nie istnieje tu po to by w jakikolwiek tworzyć prawa czy też w jakiś sposób temperować króla... Tutaj senat ma skakać tak wysoko jak monarcha rozkaże. Proste.
-Czyli tutejsza arystokracja to puste wydmuszki, o wszystkim decyduje król?-
spytał Jean po chwili zastanowienia. Odruchowo głaskał Sargasa po grzbiecie planując w głowie kolejne ruchy. Niczym szachista patrzący na szachownicę.
-Nie...- Mallisteraux pokręcił głową.- Tutejsi politycy to wydmuszki. Arystokracja i król to właśnie siła z którą trzeba się liczyć. W końcu to tam ma miejsce gra o władzę... Kiedy ostatni ambasador wrócił z Sivellius, przy władzy była akurat Lady Jaina Vaerie Undonium. Od tamtej pory mogło się sporo zmienić, więc starajmy się nie operować określeniami wskazującymi na płeć obecnego władcy…
-A ta Lady Jaina to... kto ?-
zapytał gnom po chwili namysłu.- I jak jest nastawiona do naszego królestwa?
-Cóż...-
Ivette zasłoniła usta dłonią, maskując uśmiech i zwyczajnie myśląc.- Chodzi o standardy elfie, czy też standardy zwykłej dyplomacji międzynarodowej?
- I jedne i drugie... w sumie.
- wyjaśnił Jean nie widząc potrzeby rozdzielania tych spraw. W końcu skoro pośród tych drzew kryje się wróg, to trzeba by też pomyśleć i o sojusznikach.
-Jak na standardy dyplomacji międzynarodowej, można było uznać że nie była przychylna A'loues. Mówiąc potocznie, chciałaby żeby A'loues nie istniało, gdyż wtedy wielu jej poddanych nie wyjeżdżałoby do ludzkich miast a i problem z importem i eksportem byłby iście minimalny...
-Przyjemniaczka...-
mruknęła Denise, obserwując idącego obok wozu gwardzistę.
-Jednak jak na elfie standardy...- ciągnęła dalej kobieta.- Można ją było określić jako niezwykle miłą i uprzejmą, gdyż większość elfich władców do tej pory szczerze pogardzało naszym krajem i najchętniej zobaczyliby go na kolanach, najlepiej w formie wielkiego, płonącego krateru…
-Cóż... a potem się dziwią, że za granicami swego lasu swą drzewoje... lubami.-
wzruszał ramionami Jean.-Niestety samą pogardą nie da się zbudować szacunku u innych.
-W większości przypadków elfy ze szlachetnych rodów uważają szacunek za coś co powinno być skierowane w tylko jednym kierunku.-
mruknął Horacy, szczerze zmartwiony zbrojną eskortą.- A to miasto jest jak wielka wystawa wielkich, elfickich rodzin…
-Czyli tak jak arystokracja... jeno szpiczaste uszy odróżniają ich od większości baronów A'loues.-
odparł uśmiechając się wesoło Jean.- Są czuli na punkcie honoru? Dumni są bardziej z magii czy z miecza? Jakie pojedynki honorowe są tu rozgrywane i na jakich zasadach?
-Wow...-
Ivette uniosła brwi.- Nie wiem co planujesz ale nie podoba mi się kierunek tych pytań…
-Doprawdy? A nie powinno. Należy się szanować.
-stwierdził Jean zerkając na Ivette.- Jeśli dam sobą pomiatać, narażę majestat króla szwank. Skoro nie można ich szacunku wyprosić, trzeba go wymusić...- podkręcił wąsa dodając.- Zresztą, nie powiesz mi, że pojedynkowanie się tutaj jest zakazane?
-Nie... Pojedynki tutaj to jeden z najczęstszych powodów zgonu. Naruszenie czyjegoś honoru kończy się zwykle pojedynkiem na broń białą, w przypadku mniej tradycyjnych elfów, palną, a tutejsi najemni zwadźcy to jedni z najlepszych na świecie...-
kobieta westchnęła.- Ty zaś masz Ogara...
-Czyli już wiemy po co Leonard go tu mi przysłał.-
wzruszył ramionami Jean splatając dłonie razem i uśmiechając się dość złowieszczo.-Wątpię bowiem, by istniała możliwość aresztowania złoczyńcy... łatwiej będzie odpowiednio obrazić lub zostać obrażonym. I zażądać satysfakcji.
-To prawda, ale nie wiemy kto jest owym złoczyńcom, więc wstępnie odpuść sobie obrażanie kogokolwiek, dobrze Jean?-
panna Arioso zamarła kiedy dyliżans skręcił a następnie zaczął zwalniać.

Za oknem pojawiła się przednia fasada wspaniałego pałacu zdobna w liczne łuki i wysokie, strzeliste okiennice lśniące niczym polerowany kryształ.
Gwardziści niczym w wyreżyserowanym tańcu rozeszli się po placu, na który zajechał powóz a siedząca w siodeł Seravine zamarła, kiedy z pewnym zdziwieniem wyjęła z włosów płatek róży.
Tysiące podobnych spadało na skwer niczym śnieg.
Dyplomata królewski przyglądał się temu z niewielkim zachwytem. Elfie popisy nie wpisywały się w gnomie gusta.
-Nie martw się moja słodka. Nie zacznę od rzezi. Chyba...-odparł żartobliwie Jean podkręcając wąsa.- A są wśród arystokratów rody nam przychylne, czy to z porywów serca, czy też... z powodu złota?
-Za elfem jak z kotem, trudno trafić.-
mruknął Dom, który poprawił swój wyjściowy surdut, odchrząknął a następnie wyszedł z powozu, lśniąc swoją łysiną w świetle słońca.
Ivette westchnęła.
-Lepiej zatkaj uszy...
-Mój szlachetny pan... !- zaczął Mallisteraux donośnym tonem.- Hrabia Jean Battiste Bartholomeo Le Couebreu, Dziedzic rodu Le Courbeu, Ambasador z Periquex, przedstawiciel króla Roberta Maximieliena de Chanteur, pana A'loues...
Denise skrzywiła się lekko i przymknęła jedno oko, analizując słowa attache kulturalnego, który nagle stał się też szambelanem i ochmistrzem.
-Od kiedy jesteś hrabią?- zapytała, ciut zaskoczona, zerkając na gnoma.
- Od eeee... - zaczął liczyć na palcach gnom.- Wychodzi że od siedmiu dni. Może pięciu... Kto by to spamiętał.
-Szybki awans społeczny...-
oceniła kapłanka, Ivette zaś znów spojrzała przez okno.-No dobra, wytoczyli dla ciebie dywan a Dom już kończy... Wychodzisz. Prosto do jegomościa na schodach. Postaraj się nie przewrócić...

Szczęściem na placu nie było wiwatujących tłumów tylko szereg strażników wzdłuż czerwonego dywanu.
Mimo to szczupła i wysoka postać elfiego arystokraty czekającego na Jeana na schodach prowadzących do pałacu wydawała się oddalona o przynajmniej kilometr.
Denise uśmiechnęła się leciutko, obserwując jak reszta obstawy wynajętej przez szpiega staje przy jego wozie.
-Trema?
Jasiek przezornie podstawił nawet drewniany schodek, coby Le Courbeu nie musiał skakać.
-Phi... jeszcze kilka dni temu, bałamuciłem szlachciankę na arystokratycznym balu. I przyprawiałem lokajów o spazmy. Le Corbeu to może i nie szlachta, ale i tak szacowny ród...- odparł dumnie gnom poprawiając kapelusz.- Choć... przyznaję się, że ja akurat jestem czarną owcą tego rodu.
Po czym ruszył dumnie przodem puszczając kota i sam ruszając tuż za nim. Skinął palcem na księgowego.-Horacy, szykuj papiery... Musimy machnąć nimi przed nim tak mocno, żeby mu te tytuły w pięty poszły.
-Ale czemu ja... ?-
szepnął przerażony Horacy który ledwo nadążając ruszył za gnomem, prawie potykając się o własne nogi.

W ślad za ambasadorem i ekonomem zaś ruszyli Dom, Ivette i Ogar, który w międzyczasie zdążył założyć coś bardziej odpowiedniego niż stary, podróżny płaszcz.
Dziwnym trafem mundur jednak średnio do niego pasował.
Elf czekający na schodach okazał się jegomościem o surowej twarzy, kalkulujących oczach i szlachetnych rysach, świetnie zgrywających się z pancerzem który nosił do kompletu z elfickim płaszczem.
Ów elf niewątpliwie był kimś ważnym. Podkreślały to nie tylko jego szaty pełne zdobień i zbroja najwyższej jakości, ale też i spojrzenie którym omiatał “robaki” spoza swego królestwa.
Najwyraźniej nie był zachwycony swoją rolą, ale przynajmniej nie wydawał się wrogi owym robaczkom. Ów elf był bardzo wysoki i szczupły. Na oko mógł mieć jakieś dwa metry wzrostu.
Przerastał każdego w drużynie Jeana, poza Jasiem oczywiście. Ale.. nadmierny wzrost bywał problemem, gdy osobnik z którym się walczyło był niski, tak jak Kot w Butach.

Widząc go, Dom ruszył do przodu, otwierając usta.
-Pozwól panie że przedstawię Jeana Bartholomeo Battiste Le courbeu...
-To zaszczyt.-
uciął krótko elf, nawet nie zerkając na ochmistrza.- Amras Veneanar, Pierwszy Obrońca Południowych Lasów, Generał, brat króla Valandila Veneanara, Pierwszego Tego imienia...
Przestawił się, kłaniając w sposób dość sztywny i do perfekcji wyćwiczony.
Jean odpowiedział podobnie wyćwiczonym ukłonem dodając do tego odrobinę nonszalancji. Żeby elf nie myślał, iż gnom ten ukłon ćwiczył pod okiem Ivette. I ukrywając fakt, że nie do końca go opanował.
-Skoro już ceremonię powitalną mamy za sobą, to szkoda tracić czasu na... grzecznościowe powitania.- dodał na koniec Jean i podkręcając wąsa spytał blefując.- Powiedz mości Amrasie... Nie nudziło wam się tak gapić jak wleczemy się po tych wertepach do waszej stolicy? Bo chyba nie myślisz, że byliście nie zauważeni?
-Jeśli ktoś was obserwował, nie byli to żadni z moich ludzi.-
odparł Generał, odwracając się, dość ekstrawagancko zarzucając połową płaszcza i ruszając w górę schodów wraz z gnomem, jego oraz swoją obstawą.- Chociaż nie wątpię, że ktoś albo coś mogło was obserwować. W tym lesie nawet drzewa mają oczy...
-Och w to nie wątpię.- odparł z uśmiechem gnom nie wierząc w ani jedno słowo elfa. Poza ostatnimi oczywiście.- Czyli granice waszego królestwa nie są niepokojone przez bandytów.Dobrze to wiedzieć. Nie chcielibyśmy by wynikły między naszymi państwami jakieś zatargi z powodu... przestępców. No i jeśli można wiedzieć, to chciałbym zapytać czy zdrowie dopisuje królewskiej parze.
Kątem oka Jean dostrzegł jak Dom otwiera usta, ale szybko zamyka je, krzywi się i nerwowo przygryza kostki dłoni.
Cóż, był to swego rodzaju sygnał, że Le Courbeu walnął jakąś głupotę.
Szczęściem, brat monarchy nie wydawał się aż tak strasznie przywiązany do etykiety.
-Mój brat ma się całkiem dobrze...- odparł, szybkim krokiem wspinając się po schodach.- Poprosił żeby odeskortował was do waszych kwater. Spotkanie z nim odbędzie się wieczorem, przy kolacji...
Brew Ivette wystrzeliła do góry niczym wskaźnik jej zaintrygowania.
-Dziękuję za ten zaszczyt.-rzekł w odpowiedzi Jean kłaniając się nisko.

Ruszyli dalej podziwiając elfią architekturę i… w sumie tylko elfią architekturę. Amras prowadził ich przez opustoszałe sale i korytarze w głąb pałacu. Jeana dziwiło to miejsce i to miasto. Elfie królestwo okazywało się być dość… puste. Czystsze może i piękniejsze, ale też pozbawione życia i ciche.
Pod tym względem, brudne i hałaśliwe Periguex było pełne życia. Może i nie zawsze ślicznego i harmonijnego… ale pełne tętniących życiem ulic. Już za nim tęsknił.
Architektura elfów charakteryzowała się jednak urodą wobec której nie można było przejść obojętnie. Te łuki, ażurowe mury, delikatne witraże, kryształowe rzeźby naturalnej wielkości… tak delikatne, że wydawało się iż każde ich dotknięcie sprawi że rozsypią się w pył.
Korytarze miały doskonałą akustykę, każdy krok roznosił się głośnym echem. Złodziej musiał stąpać jak kot, by przemierzać to miejsce nie zauważonym.


Gnom i jego służba otrzymali skrzydle hiacyntowym, o pięknych złotych zdobieniach, na widok których jaśkowi niemal oczy z oczodołów nie wyskoczyły. Nic dziwnego. Sam pomysł żeby złotem ozdabiać mury i elewacje, był czymś co nie mieściło się w głowie złodzieja z ulicy.
Nawet najbogatsi magnaci królestwa A’loues mogli sobie najwyżej pozwolić na zdobienie złotem mebli, ale nie murów.
Cóż… elfy najwidoczniej miały inne podejście do złota. Albo niewydarzonych złodziei.
Jeanowi pozostało więc skorzystać z okazji by się odświeżyć po długiej podróży, zjeść coś przed podróżą, po czym rozmówić się zarówno ze swymi “doradcami” jak i “ochroną”. Ostatnim razem takie planowanie dobrze się sprawdziło. No i przygotować się na spotkanie z królem.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline