Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-11-2013, 10:21   #133
F.leja
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
Królewska Przystań

Tyrellowie przybyli do miasta wśród deszczu złotych liści. Jesień zawładnęła Przystanią. Kiedyś pewnie znaleźliby się najęci przez koronę sprzątacze, by pozbyć się zalegającego w rynsztokach listowia. Teraz nikogo nie było na to stać. Ludzie byli biedni, głodni i słabi.
Nic więc dziwnego, że wpatrywali się w wojska Wysogrodu, jak w wybawców, a w Margeary, która jechała na przedzie wojsk swego ojca, odziana w prostą zieloną suknię, z włosami przystrojonymi wieńcem z ostrokrzewu, jak w świętą, godną zasiadać pomiędzy Matką, a Ojcem.
Josef Grey patrzył na przedstawienie z niesmakiem. Margeary rozdawała chleb z juków, a jadący za nią rycerze obdarowywali każdego, kto nie był w stanie dotrzeć do pięknej Tyrellówny. O dziwo nie było zamętu, nikt nie odważył się rzucić z pazurami na słodką Margeary. Nikt nie ściągnął jej z konia, ani nie skradł jej wyszywanych perłową nicią pantofli.
Josef Grey bardzo się starał zepsuć reputację Margeary - wiecznej dziewicy. Jego ludzie rozsiewali plotki i głosili kalumnie, jednak z jakiegoś powodu bardzo niewielu było gotowych podjąć temat i psioczyć na młodą kobietę. Zwłaszcza, że niosła ona ze sobą obietnice pełnego brzucha i bezpieczeństwa. Margeary, w oczach gawiedzi była nadzieją. Nawet Grey nie był w stanie tego całkiem zepsuć.
Wręcz przeciwnie, jeszcze poprawił jej wizerunek. Teraz lud Królewskiej Przystani widział w niej nie tylko nieziemską piękność i dobro, ale także zwykłe człowiecze wady, które uczyniły Margeary niepodzielnie rządzącą królową serc.


Intronizacja Gloriany odbyła się z pompą, której mogła pozazdrościć Cercei Lannister i, na którą nie było stać nikogo. O zachodzie słońca, do wtóru świętych pieśni, Margeary Tyrell wstąpiła do sali tronowej na siwym wałachu. Gdy koń dotarł do stóp schodów prowadzących do przysłoniętego czerwoną gwiazdą Żelaznego Tronu, Dosher Stone, odziany w karmazyn i brokaty pomógł jej zejść i poprowadził przed oblicze Najwyższego Septona.
Margeary padła do stóp świętemu meżowi i zaraz została podniesiona.

- Nasi Bogowie - zaczął Wróbel - Co dzień przypominają nam o równowadze. O świetle i ciemności, o tym co łagodne i, co twarde, o żarze i o chłodzie, o zimie i o lecie. I ja pragnę wam przypomnieć, moje dzieci o wadze tego co kobiece i tego co męskie w naszym życiu i wierze. Tak jak Ojciec, ma Matkę, jak Wojownik, ma Dziewicę, a Kowal, ma Staruchę, tak i ja, chcąc was prowadzić, niczym pasteż przez te ciężkie czas, mam swoją przeciwwagę.
Tu głowa Wiary wskazała na łagodnie uśmiechniętą i stanowiącą obraz wszelkich cnót Margeary Tyrell.
- Oto wasza Gloriana! Niechaj ukoi nasze dusze i sprawuje piecze nad sercami. Taka jest wola Siedmiu, wola Wiary, wola głowy kościoła. Jaka jest wasza wola?
Ledwo wybrzmiało pytanie, szaro-bury tłum, który zebrał się pośród kolumnady i na podwyższeniach wykrzyczał swą aprobatę. Nieliczne głosy sprzeciwu utonęły w powodzi uwielbienia i wdzięczności. Nie po raz pierwszy Josef Grey doświadczył prostoty ludu, który nie rozróżniał Margeary Tyrell i potęgi jej ojca.
Inkwizytor poniósł porażkę, jednak nie przegrał jeszcze gry. Póki żył, miał zamiar stać na drodze Panów Wysogrodu do Żelaznego Tronu.
Rozpoczęła się ceremonia. Margeary uklękła i opuściła głowę. Jej brzuchaty ojciec narzucił jej na ramiona zielony płaszcz podszyty złocistym lisim futrem i wyszywany złotym brokatem w najpiękniejsze róże, jakie Grey kiedykolwiek widział na materii. W tle słychać było śpiew sióstr klasztornych, po chwili do hymnu zaczęli się dołączać wierni. Co prawda, w większości nie znali słów, co nie przeszkadzało im nucić do wtóru. Ceremonia zrobiła się podniosła i niezmiernie wzruszająca. Najwyższy Septon zdjął z ramiona Margeary płaszcz symbolizujący opiekę Domu Tyrell i zastąpił go białym, naznaczonym wielką czerwoną, siedmioramienną gwiazdą Wiary. Na głowę Gloriany włożożono perłową koronę, którą kiedyś Grey widział pośród skarbów Cytadelii. Filigran i szlachetne kamienie ukształtowane zostały w klejnocie tak, że przypominał on kwiecisty wieniec. Grey zorientował się, że Margeary otrzymywała atrybuty siedmiu - wieniec Dziewicy. Przyszła kolej na pozłacane, dorodne jabłko wysadzane rubinami, mające symbolizować oraz lśniącą macicą perłową i szlachetnymi kamieniami latarnię.
Margeary została uzbrojona w moc Dziewicy, Matki i Staruchy. Gdy nadanie zostało zakończone, wstała i odwróciwszy sie do wiernych, uraczyła ich słodkim uśmiechem i pokornym skinieniem szlachetnej głowy.
Salą ponownie wstrząsnęły wiwaty, a Gloriana, skąpana w promieniach słońca, zasiadła po lewej stronie Żelaznego Tronu. Najwyższy Septon rozpoczął kazanie. Nastała cisza.


Josef Grey nie słuchał. Cóż nowego mógłby się dowiedzieć z natchnionych słów Wróbla? Miłujmy sie, żyjmy w harmonii, przetrwamy? Zamiast tego obserwował obecnych i katalogował ich reakcje. Mężczyzna stojący wysoko w krużganku, ukryty za filarem uśmiechał się sardonicznie, jakby cała podniosła ceremonia bawiła go do rozpuku. Ciemne włosy, zryta słonecznymi zmarszczkami twarz i bogate odzienie. Pirat, primus inter pares wśród piratów Smoczej Skały. Człowiek interesu, który przybył by nawiązać stosunki dyplomatyczne z Wiarą i bardziej monetarne z nielicznymi kupcami, którzy wciąż rezydowali w Królewskiej Przystani.
U jego boku młoda kobieta z ogoloną głową, odziana w błękity i turkusy Essos. Jej dłonie i szyja kapały złotem i opalami, a talię ściskała szarfa z najcieńszego i najlżejszego złotego splotu. Leniwe spojrzenie jej jasnych oczu nie opuszczało Margeary. Dziewczyna wydawała się zniesmaczona.
U boku tej interesującej pary pojawił się nagle uniżony sługa. Pirat wysłuchał jego podszeptów i sam rzekł parę słów, które chłopiec, skłoniwszy się, od razu zaniósł do Starucha. A więc protegowany Greya chciał jako pierwszy zawrzeć intratną umowę z człowiekiem kontrolującym dostęp do morza. Godne pochwały zaangażowanie. Gildia kupiecka ledwo się narodziła, a już handlowała swymi afektami na lewo i prawo.
Grey poczuł nagle czyjś wzrok na sobie, a po chwili u jego boku pojawił się Mistrz Tortur Inkwizycji. Wysoki, niebieskooki, zimny, jak sam Mur. Jego uśmiech nie wróżył nic dobrego. Tak samo uśmiechał się kastrując gwałcicieli i skalpując dzieciobójczynie.
- Podglądasz mnie, potworku - zamruczał do ucha Greya - Poniechaj, albo się pogniewamy.

Fosa Cailin


Niech Siedmiu prowadzi twe ręce, serce i duszę. Bądź Błogosławiony i idź tam gdzie niesie Cię Wiara. Strzeż się kłamców i pochlebców. Miej baczenie na przyjaciół i miłuj ich, póki możesz. Otocz opieką niewinnych i przebacz tym, którzy zbłądzili, lecz tych, co zatracili się w grzechu oczyść krwią i płomieniem. Bądź miłosierdziem i zemstą. Bądź obrońcą i pogromcą. Idź na Północ i zanieś tam Światło.
A gdy wrócisz, czy to w ciele, czy w całunie, wiedz że pamięć o Tobie nie zginie.


Wielce to były pokrzepiające słowa - pomyślał Reyne, krzywiąc się w cynicznym uśmiechu. Wróbel chciał z niego zrobić męczennika. Najwyższy Septon potrafił zagrać każdą kartą, którą mu rozdano. Reyne powinien się chyba od niego uczyć, jeżeli chciał być przywódcą, za którym szły tysiące.
Pokazał list Yrsie, ale zamiast spalić, jak większość papierów, które traciły na aktualności schował za pazuchę. Teraz czuł jego żar na piersi i miał wrażenie, że z takim amuletem jest silniejszy, szybszy i mądrzejszy, że ta bitwa nie może pójść źle.

Yrsa czuła, że ta bitwa może pójść źle. Wszystko było ułożone. Fosa otoczona z każdej strony. Błotniacy czaili się pewnie po krzakach czekając na sygnał do ataku.
Klanowcy i doliniarze podzielili się na dwa garnizony, jeden atakował ze wschodu, drugi z zachodu. Od północy element zaskoczenia nie występował. Nie, Yrsa, Royce i Reyne mieli odwrócić uwagę obrońców i pozwolić oddziałom, które przeszły na Północną stronę Fosy zaatakować gwałtownie i morderczo, jak boży młot, spadający na żelazną bryłę kowadła. Fosa Cailin miała zostać zmiażdżona w jednym krótkim udrzeniu. Miało nie być niespodzianek.
Więc Yrsa spodziewała się najgorszego.
Atakowali w dzień. Nocą mokradła byłyby nie do przejścia i połowa piechurów i konnych zginęłaby w cuchnących odmętach. Nie, taka gra nie warta byłaby świeczki. Nikt nie zamierzał ginąć w tej potyczce śmiercią męczeńską. To miał być atak przeprowadzony w zgodzie z prawidłami sztuki i zdrowego rozsądku. A jednak Yrsa nie mogła przestać widzieć złe omeny.
Najpierw pękł jej popręg gdy dosiadała kucyka, potem wrona narobiła jej na szyszak, a na koniec z drzewa spadła na nią ropucha. Nikomu się nie poskarżyła, jeszcze tego brakowało, by ją wzięto za histeryczkę. Jednak te, z pozoru błache zdarzenia wpoiły jej przekonanie, że podczas bitwy wydarzy się coś nieoczekiwanego.

Pierwsze uderzenie odbiło się od murów, jak garść grochu. Nie było to dla atakujących żadnym zaskoczeniem. Nie od dziś wiadomo było, że Fosa Cailin może się bronić przed najazdem hordy barbarzyńskiej, regularnej armii i jeszcze kilku kompanii najemniczych. Nie, przebicie się przez Fosę graniczyło z cudem.
Obrońcy nie zdawali sobie jendak sprawy, że mogą zostać zaatakowani także od Północy. Gdy w powietrzu poszybowały błotniackie strzały, a na słabo bronione mury zaczęły się wspinać oddziały yrsowych klanowców, sługusy Boltona zaczęły panikować. Drugie uderzenie od Południa wybiło obronę z równowagi. Rycerze, łucznicy, pachołkowie, wszyscy poszli w tan.

Yrsa stała na czele oddziału dzikich wojowniczek i cierpliwie czekała na sygnał Royce’a do ataku. Gdy wreszcie dźwięk rogu przebił się przez jazgot metalu, krzyki zwyciezców i jęki rannych, wystrzeliła, jak zając z nory.
I już zupełnie nie jak zając rzuciła się wraz ze swoimi wojowniczkami do ataku na flankę. Wszystkie wątpliwości i obawy zginęły, przygniecione nawałnicą krwi i żelaza. Strzały świstały wokół jej głowy. Jedna drasnęła kucyka w zad, poganiając go jeszcze do ataku. Konik spisywał się dzielnie, poniósł Yrsę prosto pod mury Fosy, tam gdzie wisiały na hakach liny, zarzucone przez poprzednie oddziały, które zdążyły już wspiąć się na szczyt obwarowań.
Wspinaczka mignęła, szybko jak niemiłe wspomnienie. Nim się spostrzegła wraz z towarzyszkami broni stały już na flankach i rozglądały się za czymś do ubicia. Walka trwała już w całej warowni. Czysty chaos rozgrywał się na jej oczach. Podświadomie zaczęła szukać wśród trupów znajomych twarzy, ale szybko się opamiętała. Listy, musiała zdobyć listy.
Tylko gdzie szukać czegoś takiego w tym chaosie? Wierze Fosy Cailin dawno już runęły, albo groziły zawaleniem i w ogóle nie nadawały się do zagospodarowania. Gdzie więc Maester i jego kruki mogli znaleźć schronienie?
Jakby tylko czekając na to niewypowiedziane pytanie, z powały prowizorycznej chatki umiejscowionej w północno-wschodniej części dziedzińca wystrzeliło czarne ptaszysko, a zaraz za nim kolejne. Nie poleciały daleko, strzały łuczników dosięgły ich w locie, a śmiertelny skrzek zlał się z odgłosami bitwy.
Gdy pierwsze ptacie truchło huknęło o ziemie, Yrsa już przedzierała się w stronę budynku. Serce zabiło jej mocniej gdy zdało jej się, że dostrzega płomienie liżące słomiany dach. Przyspieszyła, ale ktoś zastąpił jej drogę. Młoda twarz, strach w oczach i trzęsąca się prawica. Chłopak zginął nim zdążyła podnieść miecz. Topór Jednookiej rozpłatał mu czaszkę. Promienie słońca nadały jego mózgowi dziwnie złotą barwę.
Yrsa otarła twarz z rozprysków krwi, przekroczyła drgające jeszcze ciało i musiała zastawić się przed kolejnym atakiem. Jej uwagę rozproszył jednak ogień, który wybuchł nagle za plecami boltonowego wojownika, który napierał na nią z całej siły. Chatka Maestra płonęła. Yrsa przeklęła swój los, było za późno.
Nagle jej flaki przeszył straszliwy ból. Spojrzała w dół. Strzała. Wstrząsnęły nią torsje. W uszach zadudniło. W powietrzu syknął kolejny pocisk. Tym razem przebijając ramię w którym dzierżyła miecz. Osunęła się na kolana. Nad jej głową zawisło wrogie ostrze. Świat zadrgał i zniknął.

Obudziła się nagle. Usiadła, oczekując że zobaczy dookoła krajobraz po bitwie, albo namiot medyka. To co ujrzała zupełnie nie pokrywało się z niczym. Siedziała wśród opadłych złotych liści. Słońce prześwietlało przez krwawoczerwoną koronkę, a u jej boku leżał wielki, złoty, gorący kształt. Lew uniósł łeb i spojrzął na nią oblizując potworną paszczę. Był większy od jakiegokolwiek dzikiego kota, którego kiedykolwiek widziała. Był większy od pociągowego wałacha. Był też piękniejszy niż obrazy, które widziała w Królewskiej Przystani. Cersei lubiła nimi obdarowywać ważnych i mniej ważnych ludzi, czy instytucje. Wszędzie w mieście wisiały więc podobizny lwów. Jednak żadna sztuka nie oddawała piękna tego stworzenia.
Skóra na grzbiecie zwierzęcia zadrgała, a z jego gardła dobył się krótki, acz donośny dźwięk zadowolenia. “Obudziłaś się”, zdawał się mówić złoty lew, “Dobrze”. Nagle zwierz zastrzygł uszami i zwrócił czujne spojrzenie na rozpościerający sie przed nimi las “Ktoś się zbliża”.

 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks

Ostatnio edytowane przez F.leja : 20-11-2013 o 14:02.
F.leja jest offline