Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-11-2013, 11:47   #49
Dziadek Zielarz
 
Dziadek Zielarz's Avatar
 
Reputacja: 1 Dziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemu
Krótka narada dobiegła końca. Niedźwiedziowi przemknęło przez głowę, że po wojnie wszystko nagle stało się krótsze i żywsze. Zupełnie jakby pamięć o wciąż czyhających zagrożeniach ucinała ciągnące się dyskusje, pomagała maruderom szybciej podejmować decyzje i popychała ich do działania. To czy dzięki temu ich czyny przynosiły lepsze efekty już nie zajmowało myśli mężczyzny. Cieszył się, że w tych prostych ludziach tlił się jeszcze duch, nawet jeśli ułomny i słaby.

Jaromir wstał, popatrzył czy nikt nie interesuje się ułomkami chleba pozostawionymi w nieładzie na stole i wziął ze sobą co większe kawałki. Zawinął je w chustę i wrzucił do plecaka. Cynowym kuflem, w którym podano im napitki chyba też nikt się obecnie nie interesował, a szkoda było żeby leżał tu sobie bezpańsko kiedy wioska już opustoszeje. Na szlaku takie wygody jak własne naczynie bywają nieocenione.

Kozak wyszedł na zewnątrz i skierował swe kroki na ubocze. Przyuważył, że na obrzeżach wioski, tuż za spaloną palisadą rósł nieduży sad. Miejsce, w którym ziemia rodziła swoje plony wydawało się odpowiednie, poza tym kozak po cichu liczył, że na gałęziach być może ostało się kilka owoców. Idąc zabrał z jednego ze stosów pogrzebowych płonącą żagiew i nie oglądając się na pytające spojrzenia powędrował za bramę. Nawet jeśli gdzieś tam kręciło się więcej mutantów - nie dbał o to. Był władny pokonać nawet kilku z nich, podejrzewał jednak, że minie trochę czasu nim ponownie pokażą swoje pokraczne łby.

* * *

Kiedy trafił między drobne, owocowe drzewa, wbił płonący kij w ziemię, nazbierał nieco chrustu i przygotował nieduże ognisko - w sam raz by paliło się przez jakiś czas, a potem samo zgasło. Kozak odłożył swój berdysz i przyklęknął na wilgotnym mchu. Wydobył wiszące na szyi wisiorki i zawinął je wokół ręki, tak by ich zawieszki znalazły się w dłoni. Jaromir nigdy nie przypuszczał, że częste obcowanie z niebezpieczeństwami rozwinie w nim potrzebę utrzymywania kontaktu z bogami. Jako młody chłopak lekce sobie ważył rytuały, a teraz proszę - sam z czcią nosił na karku liczne paciorki i z nadzieją ściskał je w dłoni. Nie żeby robił to szczególnie często, ale czasem zwyczajnie wypadało to robić.

Mężczyzna wyjął cienki pasek płótna i przyłożył go do zranionej głowy pozwalając materiałowi napić się nieco krwi. Rozejrzał się, czy przypadkiem nie zakrada się doń jakiś podły wróg, a upewniwszy się, że nikt na niego nie czyha znów spojrzał w ogień i przemówił po kislevsku:

- Ojce zdrastwujtie. Spasiba za pobiednu w walce i waszą pomoc. Choć jam niegodny usłuchaliście zaprosy by od Zigilduma odsunąć co złego. Tedy składam wam tę krew swą na podziękowanie. - kozak ułożył na płonących drewienkach zakrwawioną szmatkę i patrzył jak skręca się i czernieje.

- Dhazie, ty co ogień wykradłeś słońcu, oświetlaj nam drogę. - jeden paciorek przesunął się w dłoni

- Torze, zwany Turem, zatwierdajat nasze serca przed strachem. - następny paciorek przesunął się w dłoni

- Ursunie, wielki ojcze, dzierżat nas w swej opiece, daj nam siłę i mądrość. - kolejny paciorek przesunął się w dłoni

- Ulryku, gniewny bogu, niech wieczna zima spowije nieprzyjaciół naszych, a ręka pewnie wymierza sprawiedliwość. - ostatni paciorek opuścił dłoń

Jaromir skłonił głowę przed ogniem, schował naszyjniki i pozbierał swoje rzeczy. Płomień jeszcze chwilę błyskał nieśmiało po czym sam z siebie zgasł zostawiając jedynie smużkę dymu. Ofiara była spełniona, teraz należało wrócić do bieżących spraw.

* * *

Pobliskie drzewa wyglądały na niemal doszczętnie ogołocone ze wszystkiego zdatnego do jedzenia. ledwo kilka suchych i bardzo małych jabłek wisiało smętnie na gałęziach. Lepsze to niż nic. Kozak wspiął się na drzewo i pozbierał z wyższych, bardziej niedostępnych partii to co jeszcze nadawało się do zjedzenia. Dołączył swoje znaleziska do chlebowego zawiniątka i udał się z powrotem do wioski.

Na placu zdążył zrobić się gwar i zawierucha, to jednak nie przeszkodziło Niedźwiedziowi klapnąć na opustoszałej ławeczce przed domem i uciąć sobie drzemkę. Gdzieś obok kręcili się jego towarzysze, liczył więc że obudzą go kiedy coś zacznie się dziać.

Po dłuższym czasie, choć wydawało się, że minęła ledwo chwila ktoś szturchał go zawzięcie rozpędzając krótki sen. Brodata gęba Zigilduma nie była najlepszym co można było zobaczyć po przebudzeniu, do tego zwiastowała że coś miało się niedługo wydarzyć. Jeśli coś motywowało krasnoluda do działania musiało być to choć trochę niebezpieczne, albo wysokoprocentowe. Skoro jednak na to drugie nie było co liczyć, gotowość Glanusa wcale nie wróżyła dobrze.

Okazało się, że mieli podzielić się na grupki i przeszukać północną część miasta za mostem nim ruszą tamtędy mieszkańcy. Rad nierad Jaromir spojrzał porozumiewawczo w stronę krasnoludzkiego towarzysza i wypowiedział tradycyjne:

- Idiem, mistier Zigildum.
 

Ostatnio edytowane przez Dziadek Zielarz : 21-11-2013 o 02:50.
Dziadek Zielarz jest offline