Olaf nie odzywał się już do zakończenia narady. Po jej zakończeniu ruszył przejść się po mieścinie. Przyglądał się krzątaninie ludzi pieczołowicie zbierający to co pozostało z ich życia po przejściu armii. Jego oczom nie umknęło to co robili jego towarzysze podróży. Reinhard z kapłanem był zajęty pogrzebem rycerza. "Całe szczęście" - pomyślał Olaf - "Nie będzie już tachał z sobą jego śmierdzącego ciała." Nie lubił szlachty. Wynosili się ponad innych a byli z tej samej gliny ulepieni co i pospolici ludzie.
Na nieco dłużej zawiesił oko na "Niedźwiedziu". Zajmował się jakimiś dziwnymi rytuałami. Ech ci Kislevici i ich dziwna religia. Poszedł dalej kontynuując obchód. W końcu zmęczony przysiadł na ławie w podcieniu jednej z chat. Dalej obserwował ludzi nie mogąc się doczekać wymarszu. W końcu coś się ruszyło. Pojawił się kapitan Schiller a ludzie obstąpili go słuchając, co ma do powiedzenia. Olaf uznał, że i na niego pora żeby się ruszyć. Wstał i podszedł do grupki. Tak jak myślał stary wojak wymyślił jakieś patrole. Nie za bardzo mu się chciało brać w tym udział. Uważał to za zbytnią ostrożność i coś co i tak opóźni wymarsz. Wątpił, żeby mutanci siedzieli w budynkach, po tym jak zostali rozgromieni w ataku, ale cóż było robić. Kapitan wydał rozkaz i trzeba było go wykonać. - Skoro trzeba to pójdę na ten patrol. Przyłączę się do grupy Kawki. Lubię ptaki.
Złodziej grobów uśmiechnął się szeroko. |