Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-11-2013, 08:32   #214
Romulus
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
"Ciekawość mnie zgubi…"

Dzięki Austowi Petru nieco ochłonął z najgorszego zadziwienia. I wtulił się w drzewo, czujnie rozglądając się naokoło. Ostrożność była wskazana - po drodze, nie dalej jak o pół godziny marszu od obecnego obozowiska, Palenquiańczycy i Skuldyjczycy natknęli się na pozostałości innego obozu rozbitego pod ogromnym drzewem, które zdawało się więzić w swych korzeniach garść obleczonych w zwierzęce skóry nieszczęśników. Zdawało się, bowiem istoty te najwidoczniej od dawna były zamienione w drewno i nawet Ceth był w przysłowiowej kropce i nie miał pojęcia co się tam mogło wydarzyć. Przypomniało to Petru w jak niebezpiecznym miejscu się znajdują.
- Leć po M'kolla i Cetha. Może z tymi tutaj uda się jakoś dogadać i nam pomogą, albo ostrzegą co nas w drodze czeka… - rzucił do Austa i wbił spojrzenie w dwójkę istot. Nie krył się specjalnie, bowiem najpewniej i tak już go dostrzegły w czasie gdy biegł do zagajnika, ale też nie oddalał się od osłony zapewnianej przez dąb. Z mieczem w dłoni czekał rozwoju wypadków.

Półelf westchnął.
- Jak ja uwielbiam tego typu zlecenia… - mruknął, przewracając oczami.

Następnie poprawił płaszcz i szybko jął schodzić na dół, rozglądając się uważnie na wszystkie strony.

Obaj, harcownik oraz tropiciel zamarli jednak kiedy tuż obok nich, po lewej stronie, rozległo się przeciągłe zgrzytnięcie, zupełnie jakby ktoś wyginał deskę lub próbował zmusić drzewo do wygięcia konarów.

Drzewny stwór rozmiarami dorównujący pokaźnemu dębowi podniósł się powoli ze snu, poruszając młodymi drzewami na swoim grzbiecie niczym grzywą.

Zaspany ziewnął, zamrugał a następnie spojrzał z pewną konsternacją na dwóch intruzów niemal bezpośrednio pod swoim nosem.

- Spokojnie... - Petru mruknął pod nosem, kierując to tyleż do siebie co i do Austa. - Powoli i spokojnie.

Krok za krokiem odstępował od istoty nie spuszczając z niej ślepi, ale jednocześnie kątem oka sprawdzał co z dziewczyną i stworem przy którym stała. Z jakiegoś powodu nie czuł na razie zagrożenia - całe to zdarzenie w lesie, mimo rozmiarów napotkanych istot i groźby którą zapewne niosłaby walka z nimi, było w jakiś sposób … nierzeczywiste, a jednocześnie naturalne. Przypomniał sobie słowa w języku którego uczył go M'koll i inni tropiciele.
- Friður sé með yður. Við viljum ekki berjast. - odezwał się, unosząc szponiastą dłoń w pozdrowieniu - Pokój z tobą. Nie chcemy walki.

Cofał się, nie spinając się niepotrzebnie i nie podnosząc broni.
- Aust, idź do naszych.

Półelf przełknął ślinę.

- Bardzo chętnie… - wymamrotał, cofając się powoli i cały czas bacznie obserwując jeszcze bardziej skonsternowanego​ olbrzyma, który wydawał się szczerze zaskoczony słowami mieszańca.

Kiedy drzewny stwór pochylił się nad Petru, oglądając go z bliska, Skuldyjczyk obrócił się i zaryzykował, rzucając biegiem w dół zbocza.

Nie przebiegł jednak nawet trzech metrów kiedy jedno z drzew na grzbiecie giganta strzeliło niczym bicz i oplotło Austa wokół kostek obu nóg a następnie uniosło w górę. Sam olbrzym zaś nadal oglądał Petru, by po ostatecznym podjęciu decyzji wyciągnąć wielką łapę i spróbować chwycić tropiciela w pasie.

Kątem oka Petru dostrzegł że widziany dalej, młody gigant gdzieś się oddalał, a po dziewczynie nie było ani widu, ani słychu. Jednocześnie do jego uszu dotarł zgrzyt stali gdy Aust w odruchowym geście wyciągnął długi, krzywy nóż zza pasa.

Czerwień przesłoniła Petru świat, ale nie pozwolił by odruchowo wyzwalająca się agresja podyktowała mu co ma robić.
- Aust, nie uderzaj! - krzyknął i, choć wszystko w nim krzyczało by rąbnąć sięgającą po niego łapę, stał nieruchomo w miejscu.
- Pokój, przyjacielu, chcemy tylko przejść - rzucił do stwora.

Dziwaczny drzewiec parsknął w dość zwierzęcy sposób, złapał półsmoka w pół i podniósł go, by następnie wspierając się na wolnej ręce ruszyć w głąb zagajnika, dość koślawo gdyż zwykle do poruszania się używał pomocy obu rąk.

O dziwo, Petru nie poczuł trzeszczących pod dotykiem olbrzyma żeber.

Czuł się tylko jak szmacianka trzymana przez dziecko.

Aust zaś niechętnie schował nóż za pas.

- Miło ci tam? - rzucił z przekąsem, dyndając z płaszczem komicznie stojącym na bakier.

Tropiciel był zajęty tłumieniem żądzy walki i odruchową chęcią wyrwania się z uścisku. Wszystko w nim się burzyło przeciwko uwięzieniu. Ale to nie był moment w którym do czegoś by doszedł siłą i zwykłą mu zajadłością w walce.
- Wszystko gra i ćwierka - odpowiedział wreszcie przyjacielowi trzymając nerwy na wodzy a ciężki miecz z dala od cielska drzewnego stwora. - Nie wprasował nas w ziemię, więc może da się z nim dogadać.

- Fakt, tylko mnie potraktował jak kawał mięcha do wędzenia. - burknął Aust, wzdychając ciężko.

Droga w łapach olbrzyma nie trwała jednak długo.

Po przejściu kilkudziesięciu metrów i wejściu pomiędzy drzewa które w jakiś dziwny sposób odgięły się na boki by nie wejść w drogę dziwnemu stworowi, obaj mężczyźni zostali odstawieniu, lub w przypadku Austa, upuszczeni do płytkiego stawu ukrytego w niewielkiej wnęce pośród skał.


Skuldyjczyk prychnął, potrząsnął głową i poderwał się na nogi.
- Co do... ?

- Kim jesteście?! - przenikliwy, kobiecy głos rozległ się praktycznie wszędzie dookoła.

Drzewny olbrzym natomiast spokojnie przycupnął na skraju wody, jakby czekając na rozwój wypadków.

Petru ugryzł się w język - co samo w sobie nie było miłym doświadczeniem - i zdecydował się nie odpowiadać Austowi. Zamiast tego obserwował, bowiem zaiste tak jeszcze nigdy nie podróżował.

Co, faktycznie, nie potrwało długo.

"Nemertes..." - westchnął w duchu gdy znalazł się w stawie. Widok takiej ilości wody ... tak pięknego widoku swobodnie lejącej się wody nieodmiennie przypominał mu o starożytnej istocie i o tym jak ją poznał. Odruchowo potarł pancerz na brzuchu, skrywający paskudną bliznę po ciosie Strażnika Plugastwa.

Obrócił się powoli, słysząc pytanie.
- Jesteśmy spokojnymi podróżnymi, składającymi pokłon Pelorowi - odpowiedział i schował miecz do pochwy. - Chcemy jedynie przejść, nie niepokojąc nikogo - znowu się obrócił, próbując dostrzec kogoś jeszcze poza drzewcem. - Jestem Petru, mój towarzysz to Aust. Jeśli wiesz, pani, czy jakieś niebezpieczeństw​a grożą nam po drodze... - machnął ręką w kierunku w którym drużyna zmierzała - ostrzeż nas, proszę.

- Jedynym zagrożeniem dla tego miejsca jesteście wy… - głos wydawał się rozbiegać po wszystkich zakamarkach tego ustronia.

Aust skrzywił się.
- Słabo tu z gościnnością...

- Jakim cudem tu trafiliście? - kontynuowała kobieta, nie zwracając uwagi na sarkastyczne uwagi półelfa.

Gdzieś z góry spadł samotny liść.

Kiedy obaj mężczyźni podnieśli głowy zobaczyli w końcu gospodarza tego miejsca, tą samą postać dostrzeżoną wcześniej, w towarzystwie młodego giganta.



W jej oczach można było dostrzec sporą dawkę nieufności gdy uważnie przyglądała się dwójce intruzów.

- Więc? - zapytała, dokładając na pień trzymany przez siebie kwiat.

Roślina w ciągu kilku sekund wypuściła pędy oraz młode pąki, które w mgnieniu oka przekształciły się w dorosły krzak.

Petru opadła szczęka. Ileż by dał za to by mógł sprawić iż rośliny tak szybko wyrosną pod jego dotykiem! Ileż by to było warte w Palenque! Z szacunkiem popatrzył na kobietę.
- Przybyliśmy od strony bagien ... może inaczej - stamtąd przyszliśmy - wskazał kierunek. - A dlaczego "jakim cudem"? Moi towarzysze co jakiś czas podróżują do "magicznego miejsca", więc to że nas, pani, widzisz, nie jest chyba niczym dziwnym? Jesteś druidką? - dodał, nie mogąc powstrzymać ciekawości i zerkając na krzak.

Ciekawość ciekawością, ale słowa kobiety o tym że to oni - przybysze - są zagrożeniem dla tego miejsca dały tropicielowi do myślenia i wolał zbyt wcześnie nie odkrywać wszystkich kart, zwłaszcza że M'koll nie wspominał o takim spotkaniu wcześniej.

Zielonoskóra kobieta ze złością potrząsnęła głową i zamachała ręką jakby oganiała się od natrętnej muchy.

- Za dużo pytań! - syknęła i zwinnie zeskoczyła na konar kilka metrów niżej, wciąż jednak pozostając w bezpiecznej odległości od Petru oraz jego towarzysza. - To całe miejsce jest magiczne! A każdy obcy to zagrożenie!

Przykucnęła, wspierając się ręką o drzewo na którym stała.
- Nie wyglądacie jak ci, których już tu widziałam… - syknęła, mrużąc oczy.

Petru uniósł brwi i popatrzył na Austa.
- Nie wiem, pani, kogo wcześniej tu widziałaś - uprzejmie odpowiedział kobiecie. - I tak jak powiedziałem - jesteśmy spokojnymi podróżnymi i chcemy jedynie przejść, nie wadząc nikomu, to wszystko. Mamy wystarczająco dużo problemów po drodze, byśmy mieli sobie następne sprowadzać na głowę. Jeśli to pani nie przeszkadza, pójdziemy już sobie - obrócił się jakby chciał odejść.

- Stop! - głos niewiasty sprawił że jej olbrzymi komapn przesunął się tak żeby zatarasować Petru drogę i znacząco przekrzywił wielki, porośnięty mchem łeb, wyraźnie sugerując że próby ucieczki skończą się niepowodzeniem.
Sama kobieta zaś w ostateczności zeskoczyła z drzewa.
- Skoro już tu jesteście, wasze odejście najpewniej nic nie zmieni... Kim jesteście i co tu robicie? - zapytała, już ciut spokojniejsza.

Uniosła poirytowana dłoń gdy Aust zaczął otwierać usta.
- Jeszcze jedno słowo o spokojnych podróżnikach a ja przestanę być spokojna!

Petru obrócił się i uśmiechnął - kobieta chciała rozmawiać, a wszak o niebo lepiej rozmawiać niż walczyć. Podszedł o krok do niewiasty chlupiąc w wodzie, gestem dał znać by Aust zachował spokój. Przez chwilę wahał się ile może powiedzieć.

Wahanie nie trwało długo.

- Jak cię zwać, pani? I tak jak powiedziałem - przybywamy od strony bagien, od miasta wosów. Aust ... i jego przyjaciele pochodzą z innej krainy i zmierzamy do magicznego miejsca by dzięki jego mocy odesłać ich do domu, do Skuld. Jest nas sześcioro. To wszystko.

Pochylił się i zaczerpnął odrobinę wody, nie spuszczając wzroku z niewiasty.
- Naprawdę, nikomu nie chcemy wadzić. A jeżeli mogę pomóc, chętnie pomogę w imię Lśniącego Boga - dodał z uśmiechem. - Wśród naszych towarzyszy jest druid, może jego słowa przyjmiesz pani z większą ufnością. Chcesz by Aust go przyprowadził?

- Druidzi! - prychnęła niechętnie, przewracając oczami. - W większości wypadków stratryczali głupcy, tańczący dookoła menhirów i myślący że rozumieją naturę tylko dlatego że są z nią chociaż trochę bliżej niż inni śmiertelnicy...

Westchnęła.
- Powiedzcie gdzie są, sama po nich poślę... A jeśli idzie o imię, mam ich wiele z czego większość niewymawialnych dla istot bez zwierzęcych pysków, pnia zamiast strun głosowych czy wichury zamiast ciała... Wy możecie nazywać mnie Elia.

Aust uśmiechnął się leciutko.
- Ja nie wiem jak reszta zareaguje na tego milusińskiego wpadającego do obozu… - głową wskazał na leśnego gignanta, lecz nim rozwinął myśl kobieta potrząsnęła głową.

- To wy jesteście z tą bandą która rozpaliła ogień w kotlinie, niedaleko stąd...? - uśmiechnęła się nerwowo.

Petru skrzywił się na przedstawioną przez zielonoskórą Elię mocno niepochlebną charakterystykę druidów, ale nie odezwał się na ten temat.
- Tak, podróżujemy razem - skinął głową i przypomniał sobie jaką rzeźnię może urządzić Wicher, gdy uzna coś za niebezpieczeństw​o - Naprawdę, lepiej będzie jeśli pójdzie tam Aust albo wybierzemy się wszyscy.

- Niech biegnie. - odparła szybko.

Półelf zmarszczył brwi.
- Co? Dlaczego?

- Uznałam że nawet jeśli ci obcy, za których was miałam, są tutaj w złej sprawie, zajmie się nimi ich własne obozowisko… - przewróciła oczami, kiedy obaj mężczyźni spojrzeli na nią czujnie. - Rozpaliliście ogień na grzbiecie śpiącego żywiołaka.

- O kurwa! - Petru dał dowód na to że zdarza mu się nasiąknąć wpływami i nie czekając na dziewczyny zgodę - czy jej brak - rzucił się do biegu.

Silne mięśnie nóg pchnęły go ku przez wodę, burząc jej gładką toń. Syn Pelora w jednej chwili przeszedł od spokoju i spolegliwości do gotowości do walki. Rozbryzgując wodę potężnym skokiem dosięgnął brzegu i ruszył ku swoim, wyrywając stalową klingę z pochwy.



Kiedy ubłocony Petru wpadł do obozu, a w ślad za nim Aust, wszyscy spojrzeli na nich z pewnym zaskoczeniem. Nawet Wicher podniósł łeb i poruszył nerwowo uszami.

- Co jest? - Rulf zmarszczył brwi, obgryzł kostkę wędzonego kurczaka podarowanego im na drogę przez wosów i wrzucił ją do ogniska.

Ceth również wstał, wspierając się ciężko na kosturze.
- No właśnie. Wyglądacie jakby sam diabeł was gonił...

Dopiero teraz mieszaniec zwrócił uwagę na dość nietypowy, symetryczny kształt omszałej ziemi na której rozbity był obóz.

Wicher leżał rozciągnięty na czymś, co mogło być głową.

Petru nie pamiętał kiedy gnał tak szybko - chyba nawet przed wyznawcami Ravenmora tak chyżo nie uciekał, choć zapewne goniący go nieopodal Palenque lew pustynny podobnie przetestował siłę jego nóg i pojemność płuc. Nie pamiętał co działo się po drodze, po prawdzie nie pamiętał nawet czy Aust biegł gdzieś koło niego, niejasno rejestrował tylko zamazane kształty i kolory. Nogi ugięły się pod nim z ulgi że widzi towarzyszy całych i zdrowych, choć nie zatrzymał się nawet na chwilę. Upuścił miecz nie dbając o to czy drogocenne ostrze się aby nie wyszczerbi o kamienie, kilkoma susami dopadł ekwipunku.
- Łapcie rzeczy i uciekajcie stąd! - wściekle wychrypiał z głębi wysuszonego na wiór gardła, gorączkowo wyrywając korek z manierki i wylewając zawartość w żar. - Tam, szybko! - ruchem głowy wskazał kierunek z którego przybiegli.

Nikt nie czekał, bo i nie było na co. Protestów też nie było, gdyż w takich okolicznościach gwałtowne opuszczenie obozowiska było w ogólnym rozrachunku znacznie lepsze niż przykładowo atak na odpoczywających w nim ludzi.

Dopiero kiedy wszyscy zaczęli gramolić się z grzbietu żywiołaka, Ceth zaryzykował pytającego spojrzenia w stronę Petru.
- Wyjaśnisz mi co się stało? - zapytał w końcu, wraz z resztą wspinając się powoli po delikatnym zboczu doliny.

Tylko Wicher został z tyłu, by ulżyć sobie na kopcące się jeszcze popioły.

- Jasne - Petru wydyszał w odpowiedzi druidowi, ocierając rzekę potu z twarzy. Płuca paliły go żywym ogniem a nogi drżały mu z wysiłku niczym paralitykowi. - Z Austem wypatrzyliśmy coś, jakieś ... bo ja wiem, "ożywione drzewa", tak chyba najlepiej mogę je opisać - co i rusz niespokojnie obracał głowę ku żywiołakowi, schylił się też po upuszczony miecz. - Poszliśmy tam, na chwilę jeno, by przyjrzeć się. No i spotkaliśmy niewiastę o zielonej skórze i białych włosach - tu już pytająco zerknął na M'kolla, nie wiedząc czy opis nie powie czegoś zwiadowcy.

- Przedstawiła się jako Elia. To jakaś … Ceth, nie potrafię nawet odgadnąć kto to! Położyła na pniu zerwany kwiat, który po kilku uderzeniach serca wypuścił łodygi, pączki … co ja mówię, ten kwiat w krzew się przemienił! I ona nam rzekła że rozłożyliśmy się obozem wprost na żywiołaku, dlatego przybiegliśmy czym prędzej. Chyba nie mają tutaj dobrych doświadczeń z przybyszami i zastanawiam się kto ostatnio tutaj podróżował - powiedział z niepokojem do towarzyszy. - Chodźmy do niej, jakoś się dogadamy … chyba... Te ożywione drzewa są jej obrońcami, więc zachowajcie spokój.

Dla pewności sprawdził czy Aust dobrze się czuje i czy aby nie zostaje w tyle - szaleńczy sprint sprawił że sam miał mroczki przed oczami.

M'koll wydawał się szczerze zaskoczony.

- To dlatego kiedy tędy przechodziliśmy ojciec Valerian nalegał na pośpiech… - mruknął. - Musiał coś o niej wiedzieć, gdyż do tej pory, poza dniem dzisiejszym oczywiście, nie dane było nam tu spędzić nocy... Po tych wszystkich doświadczeniach na górze uznałem że jednak odpoczynek tutaj bardziej się nam przyda niż morderczy marsz na łeb, na szyję...

- Popieram. - Rulf pokiwał głową, trzymając ręce z dala od toporów. - Mnie byśmy chyba musieli nieść...

Za plecami podróżników rozległ się przeciągły jęk, być może krzyk, a najprawdopodobniej ryk gniewu.

Kiedy cała grupa odwróciła się, by spojrzeć w stronę swojego dawnego obozowiska, ich oczom ukazał się zawstydzony Wicher który z podkulonym ogonem uciekał co sił w nogach.

Ceth westchnął.
- Czemu mam bardzo dziwne wrażenie że ten głupi futrzak zrobił coś, co wyprowadziło z równowagi nawet śpiącego żywiołaka...?

Szczęściem, obudzony stwór nie wydawał się zainteresowany pościgiem. Nad brzegiem kotliny mignęła tylko wielka, pokryta mchem i czymś jeszcze głowa.

Lepiej było się nie przyglądać.

Petru nie wdawał się w dyskusję z M'kollem czy Rulfem, bo i nie było po co. Przysłuchiwał się jednak uważnie słowom zwiadowcy, bowiem znów dowiedział się czegoś nowego. I solennie obiecał sobie że o ile ujdzie z życiem, to nie ruszy się poza Palenque w żadne nieznane mu miejsce bez mapy i dokładnego wywiadu na temat drogi. Za dużo spotkało go tu niespodzianek.

Wyrwał miecz z pochwy gdy sprowokowany przez Wichra żywiołak zdecydował się podnieść szanowne cztery litery, a rodząca się momentalnie agresja sprawiła że czerwona zasłona zaczęła przesłaniać tropicielowi wzrok. Szczęściem, cokolwiek Wicher zrobił, nie wystarczyło by żywiołak postanowił to przedyskutować z drużyną. Ale co podniósł wszystkim ciśnienia - to jego.

Stanowczo, za dużo było tych niespodzianek...

- Chodźmy do tej dziewki - wychrypiał pospiesznie i posadził Lu'ccię na grzbiecie wilka. Upewnił się że swojego żółwia nie zgubiła, uśmiechnął do niej … a potem z trudem powstrzymywał przed skopaniem Wichrowi zadka. Lu’ccia mogła ucierpieć, choć wilkowi kopniak z całą pewnością się należał.

No i nareszcie była sposobność wylać wodę z butów.
 
Romulus jest offline