Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-11-2013, 10:15   #24
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Drzwi otworzyła mu zmęczona, chuda kobieta. Była przeciętnej urody, jednak oczy zdradzały inteligencję i... jakieś wewnętrzne ciepło.


Ze środka dobiegało ujadanie jakiegoś sporego psa - najwyraźniej zamkniętego w innym pomieszczeniu.

- Tak? - spytała po prostu kobieta, mierząc JD wzrokiem.

Wampir ukłonił się, po czym wyprostował plecy i spojrzał rozmówczyni prosto w oczy.

- Witam panią, pani Muller. Nazywam się Heinrichs i przybywam z duszpasterstwa pod wezwaniem najświętszej krwi jezusowej w Rostocku. Chciałbym porozmawiać o państwa stracie. Choć upłynęło już trochę czasu, zdaje sobie sprawę z tego, że nie ma takiej ilości minut w godzinie, a godzin w wieczności, po których można byłoby w pełni otrząsnąć się z tak wielkiej tragedii. Chciałbym pomóc. Nie jesteście państwo sami w swym bólu. Wszyscy tęsknimy za małą Anną i myślę, że pani - państwo - powinni o tym wiedzieć - rzekł Ashford, po czym przełknął ślinę. - Czy wpuści mnie pani do środka?

Skoncentrował się na kobiecie, na jej źrenicach*. W głowie powstał obraz Mary wpływającej na studenta. JD chciał tak samo, a przynajmniej podobnie. Ta moc musiała gdzieś w nim tkwić. Wystarczyło ją wydobyć.

- Tak, oczywiście - kobieta odsunęła się by przepuścić gościa - Proszę wejść. Męża nie ma...

Spojrzała kontrolnie na dom, po czym rzuciła się do zbierania rożnych drobiazgów.

- Przepraszam za bałagan, proszę się rozgościć.


Na te słowa Ashford roześmiał się gromko.

- Proszę nie sprzątać, dzięki drobnemu bałaganowi widać, że w domu jest życie…! Jesteśmy dziećmi Boga, nie historycznymi eksponatami. Nie żyjmy więc w muzeach…
- posłał kolejny rozbrajający uśmiech.

Zastanowił się, czy to znaczy, że Kainici - jako historyczne eksponaty - powinni utrzymywać w swoich schronieniach sterylną, muzealną czystość.

- Poza tym naprawdę nie jestem nikim ważnym - dodał, wzruszając ramionami. Zostawił mokrą parasol na wieszaku w przedpokoju, po czym skierował się szerokim korytarzem do salonu.

Po wejściu do pomieszczenia rozejrzał się uważnie. Wszystko wskazywało na to, że znajduje się w domu średniozamożnej rodziny inteligentów. Głównym elementem wystroju salonu były książki - troche przykurzone, ale nie zaniedbane.


Do tego na półkach stało kilka pamiątek z podróży. Co ciekawe, nigdzie nie było żadnych fotografii. Choć JD lustrował pomieszczenie nadzwyczaj dokładnie, nie znalazł też żadnych symboli związanych z jakąkolwiek wiarą - nawet wśród książek, jeśli pominie się Mitologię grecką i rzymską.

Kobieta wskazała gościowi miejsce na sofie, po czym oddaliła się do kuchni. Wydawała się zamyślona i trochę smutna, ale była spokojna. To nie był raczej typ krzykaczki czy aktywnej feministki. Na stoliku do kawy leżało najnowsze wydanie Spiegla i niemieckie wydanie National Geographic.

Po chwili gospodyni wróciła z dwoma filiżankami herbaty i miseczką ciasteczek kokosowych.

- Uwielbiam zieloną herbatę - zaczął JD. - Przez długi okres zaparzałem z torebek, wreszcie odkryłem najlepszą markę, Clipper. Nie dość, że produkt smaczny, to jeszcze w stu procentach organiczny. Cenne źródło przeciwutleniaczy bez żadnych sztucznych dodatków - dodał, po czym zamoczył wargi w naparze i odstawił filiżankę. - Ostatnio jednak kupuję w specjalnych sklepach na wagę. Polecam „Zielonego skoczka”, bambusową lub jaśminową. Każda pyszna, choć trzeba dokupić specjalny kubek z zaparzaczem, lub po prostu korzystać z czajnika, a nie zawsze potrzeba aż tyle naparu. A pani, pani Muller? Jaką zieloną herbatę pani kupuje? Muszę przyznać, że jest wyśmienita.

- Ja? - kobieta zamrugała oczami, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę z obecności gościa - Zwykłą. Nie znam się na herbacie. Mąż w ogóle jej nie pija teraz.

- A dlaczego miałby nie pić tak pysznego naparu, pani Muller?
- zapytał Ashford, uśmiechając się promiennie do nieco roztargnionej kobiety.

- Woli kawę. Piliśmy herbatę przy śniadaniu, ale... nasza córka nie żyje. On to robił ze względu na nią.

Kobieta zaczęła nerwowo wyłamywać sobie kłykcie.

- Pani Muller, proszę się uspokoić. Jestem tu z panią… - odparł JD, przelewając w ton głosu całe swoje współczucie. - Jaki związek miała państwa córka z herbatą?
- Ach. No w sumie żadnego. Po prostu długo na nią czekaliśmy i staraliśmy się zdrowo odżywiać, być dla niej przykładem... ja rzuciłam palenie... rano jedliśmy pożywne śniadanie. Nasza córka zwróciła kiedyś mężowi uwagę, ze kawa jest niezdrowa i od tego czasu się ograniczał... do śniadania piliśmy tylko herbatę... aż Anna odeszła. Teraz rzadko jemy razem.
- Ile z dnia na dzień zmieniło się w pani życiu…
- JD westchnął. - Rozumiem, że łatwiej jest jeść w samotności, niż przy drugim człowieku, gdy trzecie krzesło wolne… - pokiwał głową. - Widzę, że wszystko pani przypomina o Annie. Skoro sama herbata wywołuje wspomnienia, to jestem przekonany, że cały dom jest przepełniony mniej, lub bardziej bolesnymi pamiątkami… Nie chcę niepotrzebnie rozdrapywać ran, ale może… opowiedziałaby mi pani o całym zdarzeniu? Wyobrażam sobie, jak ciężko musiało być pani jako matce…
- Wie pan... znaczy... ojcze. My o tym nie rozmawiamy. Może więc czas zrzucić brzemię. Może pana obecność to taki impuls... Anna była dzieckiem utęsknionym. Jestem bezpłodna, więc nie mogliśmy mieć z mężem prawdziwego potomstwa. On chciał adoptować już dość dawno temu, ja się bałam. Bałam się obcego dziecka w domu, bałam się dziecka, które zostało skrzywdzone przez los. Bałam się, że nie będę umiała go kochać, gdy okaże się... skażone patologią domu rodzinnego. Wiem, jestem okropna. Mówiłam “Nie”, ale Hans podstępem wywabił mnie pewnego razu na wycieczkę, byśmy obejrzeli stary pałacyk w stylu secesji. Nie powiedział tylko, że budynek jest użytkowany i znajduje się w nim sierociniec. Byłam speszona i zła na męża... i wtedy ją zobaczyłam. Bawiła się piłką z inną dziewczynką. Roześmiana... taka piękna. Najpiękniejsza dziewczynka, jaką widziałam. Z pewnością wyrosłaby na piękną kobietę... na dodatek już jako dziewczynka potrafiła kokietować. I to nie tak nachalnie... jak teraz dziewczyny na dyskotekach. Ona była damą... naszą małą księżniczką...
- Julia urwała. Szloch wyrwał się z jej piersi niczym tornado. Ukryła twarz w dłoniach.
- Och, pani Muller, tak pani współczuję…! - krzyknął Ashford z nieskrępowaną boleścią w głosie. Doskoczył do kobiety, by pogłaskać ją po dłoni, lecz w ostatniej chwili zawahał się i umieścił współczujący uścisk na rękawku sweterka. Nie chciał, by kobieta zwróciła uwagę na zimno jego dotyku. - Nie ma nic złego w płaczu. Proszę pozwolić łzom płynąć, nie zawsze musimy być silni. Niech pani pozwoli, że porządzę się w pani domu i podam chusteczkę z opakowania na meblach. Proszę płakać, poczuje się pani lepiej, obiecuję to…!

JD wstał i podał tekturowe pudełeczko kobiecie. Zastanowił się na ile gra, a na ile rzeczywiście współczuje. Doszedł do wniosku, że naprawdę jest mu jej żal - sam bardzo dobrze wiedział, jak to jest, gdy znika ktoś bardzo bliski i z każdym dniem wyczekuje się jego powrotu.

- Czy pamięta pani ten feralny dzień? Ten, kiedy… aż ciężko mi o tym mówić… gdy Anna nie wróciła do domu…? Proszę się nie krępować, nie obce są mi ludzkie łzy. Proszę mówić, jestem tu, by panią wysłuchać…!

To trwało dobre dwie godziny. Przebijanie się przez szloch kobiety oraz składanie szczątków historii zmarłej dziewczynki. Anna była typem małej damy - nie biegała po lesie, za to kochała przebieranki, spotkania kółka teatralnego, chór, a od ostatniego pół roku również lekkoatletykę, w której miała świetne wyniki i planowała wziąć udział w zawodach krajowych.
W dniu, w którym zniknęła, miał odebrać ją Hans - późnym wieczorem po spotkaniu chóru, który działał przy szkole, w której dziewczynka sie uczyła. Jak się okazało, nie tylko nie dotarła na próbę, ale nie było jej też na lekcjach. Rano, gdy wysiadła ze szkolnego autobusu, powiedziała koleżankom, że mają iść bez niej do sali lekcyjnej, a ona tylko skorzysta z toalety. Wtedy widziano ją po raz ostatni. W szkolnych ubikacjach zaś bynajmniej nie odnaleziono żadnych tropów. Policja sprawdziła wszystkich kurierów i innych dorosłych, którzy tego dnia odwiedzali placówkę nauki. Nic to nie dało. Ślad zaginął po małej Annie... aż znaleziono przypadkiem jej ciało w trakcie oczyszczania jeziora ze śmieci.

- Czy policja wytypowała jakiegokolwiek podejrzanego? - w pewnym momencie JD przerwał wywód kobiety. - A może pani, lub pani mąż podejrzewaliście kogoś?

Kobieta zaprzeczyła ruchem głowy.

- Nie. Zupełnie tego nie rozumiem. Nie mamy... wrogów. Jesteśmy ludźmi nauki.

- A może wręcz przeciwnie, przyjaciół? Pani pozwoli, że wyjaśnię
- szybko dodał Ashford. - Anna była niezwykle czarującą młodą damą. Być może niegodziwego aktu dokonała osoba nią zafascynowana? Dorosły adorator, którego zachwyt mógłby być w tych okolicznościach podejrzany? Na przykład opiekun chóru, lub wujek, który bez opamiętywania obdarowywał swoją ulubienicę drogimi iPodami… Ktoś tego rodzaju…

Jeżeli i tym razem kobieta zaprzeczy, najbardziej prawdopodobna stanie się teoria, że Zły Wampir po prostu spacerował po mieście i porwał ją, gdy…

Anna zaginęła za dnia, więc wampir nie mógł jej porwać! Oczywiście, że tak! Ashford otworzył usta ze zdziwienia, po czym szybko opamiętał się i zakaszlał, by kobieta nie zauważyła niczego dziwnego.

JD ucieszył się, że nie powróci do Mary z pustymi rękoma. Teraz było wiadomo, że morderstwa nie zostały popełnione w afekcie - Anna została uprowadzona. Zapewne przez ghoula, a wydawanie podobnych poleceń służącemu wskazywało na jakiekolwiek planowanie ze strony Kainity. Czyli po drugiej stronie barykady nie stała bezmyślna maszyna do zabijania. To zawsze coś. Jakiś złowrogi plan za tym wszystkim. Być może dotyczący objęcia panowania nad Rostockiem przez nieprzychylną Mścisławowi koterię, chcącą zrobić zamieszanie, sprowadzić do miasta Archontów, by wywalić Księcia z miasta.

- Nie wydaje mi się. Wszyscy zostali sprawdzeni. Poza jednym człowiekiem, o którym dopiero niedawno pomyślałam... - kobieta zasępiła się - To kiepski ślad, ale od pewnego czasu na próby chóru przychodził jakiś bogaty mężczyzna. Ustaliliśmy, że nie był ojcem żadnego z dzieci. Przychodził tylko wieczorami, a po zaginięciu Anny nie pojawił się ani razu.

Bingo. Po prostu bingo.

- Pani Muller, tak się składa, że mój przyjaciel pracuje w policji i jest niezwykle cenionym śledczym. To długa historia, uczęszczaliśmy obydwoje na studia teologiczne, gdy nagle… zwątpił. To były ciężkie chwile, nie wiedziałem jak mu pomóc, uświadomić, że jego powołaniem jest prowadzić ludzkie dusze ku zbawieniu. Jednak on wystąpił, ożenił się, wstąpił do policji i… wtedy okazało się, że nie miałem racji, a jego prawdziwą desygnacją jest służba nie tylko Bogu lecz i Temidzie! - JD zamoczył usta w parującym naparze. - Na pewno pamięta pani sprawę małej Magdalene z Monachium. To on prowadził wtedy grupę dochodzeniową. I poprowadził ją ku zwycięstwie! Proszę więc spisać wszystko, do czego państwo doszliście w związku z tym podejrzanym, bogatym mężczyzną. Proszę nawet zadzwonić do ówczesnego prowadzącego chóru, do innych rodziców… Jestem przekonany, że mój przyjaciel wykorzysta ten trop… Myślę, że należy spróbować…! Pani Muller… co pani o tym myśli!? Proszę mi powiedzieć!
- No... dobrze. Postaram się.
- Cieszę się bardzo, pani Muller
- Ashford uśmiechnął się. - Czy mogłaby mnie pani jeszcze zaprowadzić do pokoju małej Anny? Chciałbym pobłogosławić miejsce, w którym na co dzień przebywała.

Kobieta, która wciąż zdawała sie być w rozsypce, tylko skinęła głową i zaprowadziła młodego Brujaha do pokoju, który należał do jej przybranej córki. Jak można się było domyśleć, czekająca na powrót pociechy matka niczego tu nie zmieniła od momentu zniknięcia Anny.
Pod przeciwległą ścianą od wejscia stało łóżko w kształcie wielkiego, wiklinowego kosza. Przykryte było kołderką z Kubusiem Puchatkiem. Naprzeciwko łóżka stała szafa wypełniona po brzegi dziecięcymi ubrankami - głównie sukienkami w kolorze czerwieni i brązu. Na niskim stoliczku leżała częściowo zarysowana kartka i porozrzucane kredki. Na ścianie wiszą malutkie obrazeczki z kwiatami i zwierzątkami.
Anna musiała lubić przyrodę. Większość półek ozdobiona została figurkami zwierząt i postaci z bajek. Ponadto w szafkach poustawiane zostały książki z baśniami oraz gry planszowe i zabawki dziecka. Ściany i sufit przyozdobione zostały tapetą w tukany, słoniki i żyrafy, a na jasnozielonej firance ktoś poprzyczepiał wykonane z bibuły kwiatki.


JD poczuł mocniej, niż kiedykolwiek wcześniej, że Anna nie była jedynie laleczką z fotografii. Naprawdę żyła, miała swój charakter, upodobania, ulubione lalki, czy opowieści przyozdobione kolorowymi ilustracjami, które - co możliwe - czytała przed snem wraz z przyszywaną matką. W pokoju wciąż unosiła się błogosławiona, dziecięca rutyna - jednakże brutalnie, wręcz barbarzyńsko przerwana. Ashford widział na żywo obdzieranie człowieka ze skóry - to było straszne i szokujące, lecz w oczywisty, prawie że przyjemny, bo odświeżający sposób. Jednak niedokończony rysunek i rozrzucone kredki niepokoiły zupełnie inaczej. Delikatniej, lecz głębiej, nieco zawilej… JD rozumiał bezsilność matki Anny i przez chwilę poczuł ją, jak własną. Otrząsnął się, przełamał czar i obrócił się w stronę kobiety.

- Czy mogę wziąć ten rysunek, proszę pani? - zapytał, po czym kucnął i podniósł ze stoliczka zarysowaną kartkę.


Zawahał się, lecz jednak zebrał wszystkie kredki i włożył je do stojącego nieopodal kubeczka do mycia zębów, którego przeznaczenie zmieniono zapewne dawno temu. Dewastując konstelację kolorowych grafitów w oprawce odniósł wrażenie, że niszczy eksponat muzealny. Z nieprzyjemnym uczuciem uświadomił sobie, że tak właśnie było.

- Ja... - kobieta przez chwilę wyglądała, jakby miała się na niego rzucić, mimo to rzekła w końcu - Proszę. Chyba... czas już spakować rzeczy Anny i... i oddać dzieciom, które zrobia z nich użytek. Może pan wziąć co pan zechce... znaczy, co ojciec zechce.
- Dziękuję, wiem ile to dla pani znaczy…
- odrzekł. - Pomyślałem, że warto byłoby wywiesić rysunek na Tablicy Pamięci w naszym kościele… Drobne rzeczy, które przypominają o tych, którzy odeszli… Kiedyś wywieszaliśmy po prostu zdjęcia, jednak… to bolało zbyt bardzo. Właśnie to chciałbym pani przekazać. Należy pamiętać, a nie się zadręczać - uśmiechnął się smutno.

Ashford wyjął z wewnętrznej kieszeni sutanny foliowy woreczek pełny tytoniu wydłubanego z papierosów zakupionych na stacji benzynowej.

- To kadzidło, dokładnie takie, jakie używamy podczas mszy. Niewiele ludzi wie, że jest wykorzystywane podczas błogosławieństw, podobnie jak woda święcona - zakaszlał, maskując fałszywe tony głosu. - Czy mogłaby pani podać mi jakiś spodeczek i zapałki? Nie będę długo kopcić, wystarczy kilka sekund. W imię Chrystusa Zbawiciela.

Dość nieprawdopodobne, lecz wciąż powinno wywabić kobietę z pokoju na kilka minut. JD nie przypuszczał, by mała Anna chowała w szufladzie jakiekolwiek podejrzane rzeczy, lecz wciąż… wszystko było możliwe. Brujah zamierzał sprawdzić, czy coś ciekawego znajdowało się w biurku, pod łóżkiem, w kieszonkach tornistra, ubrań, czy gdzieś między zabawkami… przeszukać jak najwięcej, zanim kobieta wróci.
Choć pani Muller nie wracała dobrych kilka minut,najwyraźniej szukając przedmiotów, JD nie znalazł niczego, co mogłoby naprowadzić go na ślad mordercy. Jedynym tropem pozostawał więc obcy mężczyzna z teatru.

Gdy kobieta wróciła, Ashford odprawił ceremoniał, po czym powiedział, że już czas, by wrócić na plebanię. Niedługo potem sznurował buty w przedpokoju.

- Już taka ciemna noc… - rzekł, wskazując dłonią na okno, za którym czaił się mrok, księżyc oraz ponury las. - Naprawdę późna godzina. Nie chcę być wścibski, ale… czy wie pani, gdzie przebywa mąż? Dość niebezpiecznie jest przebywać poza domem o tej porze… choć nie chcę brzmieć, jakbym pouczał. Po prostu tyle teraz słyszy się mrożących krew w żyłach historii…
- Proszę się nie martwić.
- kobieta uśmiechnęła się lekko - Mąż został w mieszkaniu w Hamburgu. Prowadzi tam wykłady. Niedługo powinien dzwonić zresztą...
- Czułbym się samotnie, mieszkając sam w tak wielkim domu...
- odparł Ashford. - Jednak z drugiej strony... w takich okolicznościach, jak dzisiaj, przy niespokojnym wietrze, zacinającym deszczu i mocnym świetle księżyca... może być magicznie. Posiadłość staje się świątynią i nigdy nie wiadomo, kogo do niej przywieje - uśmiechnął się. Następnie przeszedł przez drzwi i otworzył parasol, by schronić się przed deszczem. -Proszę nie zapomnieć poinformować mnie telefonicznie, gdy uzyska pani dodatkowe informacje w sprawie Anny. Do zobaczenia i niech Bóg ma panią oraz cały ten dom w swojej opiece.

"Nas wszystkich", dodał w myślach. Obrócił się i ruszył w stronę samochodu, który wciąż posłusznie czekał przed posiadłością Mullerów.

Nie odjechał 2 kilometrów, kiedy poczuł się śledzony. Wrażenie to jednak zniknęło, gdy wjechał do małej wioski. Zniknęło, lecz tylko na chwilę. Powróciło, gdy znów wjechał w las. JD skupił się.


Tak! Po prawej stronie dostrzegał czasem poruszenie liści, jakby coś przesuwało się równolegle do niego... ale chwila. Przecież on miał na liczniku wyświetloną prędkość 120km/h!
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 21-11-2013 o 10:18.
Mira jest offline