- Gracias – odparł chłodno Marco i odjechał. Zadawanie pytań nie miało sensu. Ruiz zatrzymał się jednak kilometr dalej na poboczu przy lesie, otworzył bagażnik i przyjrzał się dokładnie tajemniczej torbie. Miała metr długości. Coś się w niej delikatnie poruszało. Co więcej, zamek był zapieczętowany plombą, ktoś próbował się upewnić, że nie zostanie otwarty. Marco chwycił torbę, z zamiarem przełożenia do schowka pod siedzeniem pasażera, lecz tak jak się spodziewał, nie było szans, żeby tam weszła.
- Joder – zaklął, upychając ją na drugim dnie bagażnika. Ta skrytka była dobrze zamaskowana, ale też bardziej oczywista dla każdego, kto szukał kontrabandy.
– „Mówił, że to żaden syf”, asqueroso – Ruiz siadł za kierownicą i ruszył w dalszą drogę. Kawałek przed Palermo zamierzał znaleźć ustronne miejsce, żeby wyjąć ze schowka arasakę i umocować pod kurtką. Wolał mieć ją pod ręką na takie okazje. Postanowił też nie zatrzymywać się na żadne postoje w przydrożnych zajazdach, a co najwyżej wziąć jakąś kanapkę i kawę na wynos. Chciał jak najszybciej mieć tą podróż za sobą. Szosa o tej porze była pusta i oferowała majestatyczne widoki, ale Marco nie mógł powstrzymać wyobraźni przed ciągłym wizualizowaniem tego co znajduje się w torbie. |