Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-11-2013, 08:37   #166
F.leja
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
Krew


Morghane Cray patrzył. Świat zmalał do rozmiarów polany, a potem już tylko pozbawionego życia ciała Jorana Lannistera. Crayowi wydawało się, że gotująca się w jego żyłach krew rozsadzi go od środka, że jedno uderzenie jego serca brzmi niczym dzwon rozdzierający ciszę poranka, że jego gniew obudzi demony.
Wszystko działo się nieludzko powoli. Dłoń dzikuski naciskała na jego obnażone zęby. Postaci na polanie poruszały się, jak muchy w smole. Wiotki kopał ciało. Gdzieś nieopodal w poszyciu buszował królik. Północno-wschodni wiatr przynosił woń zimy. Cray sięgnął po łuk…
Najpierw poczuł przy uchu usta i gorący oddech. Potem chłód stali przyciśniętej do grdyki.
- Żywcem gnoja - tchnęła mu w ucho Alraun Rork. - Ty nie znasz skagoskiego, nie wiesz, co gadali. A mnie żadna można wrona nie uwierzy. Żywcem go...

Ciągle zaciskała mu dłoń na ustach. Ze skóry draśniętej nożem po gardle ciekła ciepła strużyna krwi.

- Jesteś ze mną czy przeciw mnie?

Na końcu grota strzały widział uśmiechniętą, promieniejącą satysfakcją z dobrze wykonanej roboty gębę Wiotkiego.

- A może wspólna krew cię woła, pchło?

Morghane słuchał jadowitych słów i cierpiał katusze. W porównaniu z jej wężowym językiem dotyk noża na skórze był niemal jak łaskotanie piórem.
Ta kobieta doprowadzała go do szaleństwa. Nie dość, że mu nie dawała, to jeszcze nie dawała mu zabić gnidy. Oddychał spokojnie, czuł jak bicie serca rozprowadza krew do jego członków.
Strzała świsnęła i utkwiła w pachwinie bestii. Jednorożec wpadł w szał.

Albo tak przynajmniej można było określić, przy dużej dozie dobrej woli, zmianę postawy bydlątka z "mam was i wszystko pod chwostem" na minimalne zainteresowanie tymi częściami składowymi świata, które akurat nie były żarciem.

Bestia ryknęła. Zarzuciła wielkim łbem i ruszyła przed siebie, tratując ognisko i robiąc sporo miłego oku zamieszania. Następnie bydlę ryknęło raz jeszcze, i poczęło czochrać się o pień świerku po drugiej stronie polany. Strzała trzymała się chwilę, a potem wypadła, co bestia skwitowała zadowolonym pomrukiem.

Alraun nie była zadowolona. Otwartą dłonią pacnęła Pana Craya w potylicę. Harlenowie już pokazywali sobie palcami krzaki. Alraun rzekła coś cicho do wojownika, co razem z nimi leżał w wertepie.

A potem wstała, uniosła włócznię w wyprostowanych rękach i wydarła się dziko pod niebo. Z chaszczy odpowiedziały jej ryki pozostałych Rorków. Skagijka zawinęła włócznię pod pachę i puściła się biegiem w dół. Harlenowie wrzeszczeli, Rorkowie wrzeszczeli... a Pan Cray był trzymany za kaptur żelazną barbarzyńską prawicą, która osadzała go na miejscu ilekroć próbował zrobić krok.

Cray nie bardzo się przejął nieudanym atakiem. Nie bardzo się przejął też pancerną łapą. Nie zamierzał biec na złamanie kartu między Harlenów i Rorków. Obawiał się, że za bardzo będzie go kusiło, by zobaczyć co Wiotki ma w środku, a musiał Alraun przynać rację. Musieli go mieć żywcem.
Naciągnął więc ponownie cięciwę i puścił kolejną strzałę, spokojnie pozbywając się kolejnych wojowników z najbliższego towarzystwa zdradzieckiego bękarta i mając go niezmiennie na oku.

Początkowo się wydawało, że Rorkowie rozniosą Harlenów na podeszwach. Wzięli ich w kocioł, z zaskoczenia, gołym okiem było też widać, że są wprawniejsi w wojennym rzemiośle. Borroq, Alraunowy braciaszek, wywijał toporzyskiem jak kosą i iście... flaki i odcięte kończyny latały w powietrzu, widok niezwykły a niecodzienny, Pan Cray był przekonany, że zdąży osiwieć, a w karczmach całego Westeros nadal będą mu ale stawiać by opowiedział o tym jeszcze raz.

Ale tego jednorożca, postanowił, to się wytnie z opowieści. W tej formie, panie dzieju, to nie może wcale pójść...

Dwóch Harlenów wdrapało się na zwierzaka. Jeden walnął go styliskiem topora po boku, a drugi, z dobrego, bo wysokiego miejsca, zaczął szyć z łuku. Bestia się rozpędziła. Rozdeptała na miazgę ciało Lannistera. Rozdeptała dwóch Rorków i dwóch Harlenów także. Chyba po prostu bestia kochała tratować i rozdeptywać.

Cray wciąż szył w Harlenów, jednocześnie roważając możliwości pozbycia się Jednorożca nie tylko z opowieści, ale też z rzecywistości. Bestia nawet pachwiny miała stalowe, co swoją drogą musiało straszliwie obcierać i odpowiadać za jej parszywy charakter.
Może więc oko? To byłby strzał godzien pieśni. Nawet by można wtedy zostawić ten pierwszy, nieudany - tak dla wartości humorystycznych. Gdy stwór się zatrzymał, zapewne knując coś wyjątkowo skurwysyńskiego, Cray napiął cięciwę i skupił wszystkie zmysły na jednej przekrwionej gale.

Działanie grupowe, działanie grupowe, głupie łajzy - nie wiedzieć czemu, w głowie Pana Craya rozbrzmiał upierdliwy głos starszego brata, który Morghane'a i jeszcze paru rekrutów dawno temu uczył, jak być dobrą wroną...

Pan Cray się do tych nauk nie przykładał, a Rorkowie w ogóle byli nieuczeni, skutki zaś były bardziej efektowne niż pokaz fajerwerków z okazji Dnia Imienia Króla Jegomości.

Gdy Pan Cray obrał sobie na cel lewą przekrwioną gałę, Alraun Rork włócznią dziabnęła jednorożca pod ogon. Skutek tego był taki, że bestia wierzgnęła potężnie, pysk obniżyła do ziemi, a strzała Pana Craya zamiast w oku utknęła bydlakowi tuż pod nozdrzami.

I chyba musiało zaboleć.

Z grzbietu zwierzaka zlecieli jak ptaszyny niebieskie jeździec i łucznik, a także i Alraun, która z nożem w zębach pięła się po boku, podciągając się na kudłatej sierści.

Bestia ryknęła, stratowała jeszcze paru wojowników i ruszyła prosto jak strzelił w las.

I wtedy Pan Cray zdał sobie sprawę, że Wiotki gdzieś wsiąkł.

Cray przeklął pod nosem. Przez ułamek sekundy był rozdarty. Ratować niewiastę? Czy biec za błotniakiem? Wahanie było jednak tylko pro forma. Podjął decyzję bez głębokiego zastanowienia. Alraun ratować mógł kto bądź, a błotniaka był w stanie wytropić, tylko on. A przynajmniej tak się przekonywał.
- Wiotki zniknął, muszę złapać trop - oświadczył skagowi i nie zważając na niego ruszył na około polany w kierunku, gdzie najprawdopodobniej zaszyło się to ścierwo.

Tedy i popędził, a za nim jego wielki nowy z woli Alraun towarzysz. Wiotki okazało się, że pocinał na piechotę, co w puszczy niekoniecznie było durnowatym pomysłem. Gdy Morghane siadł mu na ogonie, wspinał się właśnie na wielki pagór. Momentami lazł na czworaka i zbliżał się do szczytu.

Za plecami Morghane'a rozległ się wysoki świst. Rzut oka wystarczył, by się zorientować, że to smarkacz od Rorków, z dziesięć roków może liczący. W dłoni gówniarza założony na procę kamień kręcił szaleńcze młynki. Smark spojrzał pytająco na Morghane'a.

- Tylko nie w głowę - mruknął Morghane mając nadzieję, że chłopak zrozumie. Dla pewności klepnął się po nerkach. Miał nadzieję, że pocisk zatrzyma wspinaczkę wiotkiego, a może nawet sprawi, że się chłop ześlizgnie trochę niżej, ku otwartym ramionom Craya.
Błotniak nie ryzykował jednak, sam naciągnął łuk, planując przeszyć któreś w wiotkich kolan uciekiniera.

Kamień wielkości pięści pomknął nad głową Craya. Wyrąbał uciekinierowi w ramię, bowiem Wiotki akuratnie się obrócił, by obejrzeć, czy nikt go nie goni.

Pan Cray mógł sobie tylko pogratulować, że nie poszło to w łeb, bo siła uderzenia z procy okazała się tak duża, że Wiotki aż piruet zakręcił w miejscu. Chwilę później w udzie utkwiła mu strzała, a potem duży Rork i mały Rork zostawili Craya i popędzili dziko pod górkę.

Kajdany


Gdy cała robota była zrobiona, a Rorkowie zajęli się konsumpcją wrogóe, Cray poddał się melancholii i odwiedził przywiązanego do drewa jednorożca. Bestia spoglądała na niego z pobłażaniem i żuła coś, co nie powinno nadawać się do jedzenia. Gdy tak stali oboje mierząc się wzrokiem od radosnego ognista z ludzkim pieczytem przybyła Alraun z bukłakiem czegoś przyjemnego. Początkowo Cray słuchał jej wywodu jednym uchem, ale w miarę gadanie rosła jego fascynacja.

Alraun Rork próbowała go, na swój sposób, pocieszyć. Pod koniec, gdy zasugerowała żeby był mężczyzną prawie wybuchnął radosnym śmiechem. W końcu nie lubił nawet Lannistera. Był zły tylko dlatego, że Wiotkiemu udało się go oszukać. Nie znosił zdrajców. Ale nie było co ciągnąć tych fochów, zwłaszcza, że złoczyńca był schwytany i na jego łasce. Zamiast tego skierował nowo nabytą energię na kolejną próbę uwiedzenia skagoski. Uśmiechnął się szeroko i spojrzał na nią wreszcie odrywając wzrok od gruboskórnego jednorożca. Stał na tle ogniska, mógł czytać w jej twarzy, podczas gdy ona widziała tylko ogniki w jego oczach.
- Mężczyzną powiadasz, Alraun? - zamruczał, jak kot na zapiecku i zrobił krok w jej stronę. Zasadzał się na tłustą mysz. Już czuł jej smak na języku.

Zmierzyła go wzrokiem z niebotycznych wyżyn, jakie dawała jej przewaga wzrostu.
- Ta - odparła krótko, i wepchnęła mu w ręce bukłak z paskudztwem pędzonym na głogu. - Bądź mężczyzną. Napij się. Wyrwij z gnoja, co zabił twego brata, prawdę... razem z krzykiem. Potem, jak już będziemy wiedzieć... to decyduj, czy chcesz być mężczyzną czy wroną. Czy polecisz usiąść Pająkowi na ramieniu i krakać mu w ucho, czy idziesz z nami... To ścierwo szczuło klan Harlene przeciwko Moruad. Ten klan tu jest, w puszczy... a my, słodka ptaszynko, mamy dzięki tobie jednorożca...

Rozciągnęła usta w powolnym, leniwym uśmiechu.

Morghane zaśmiał się i pociągnął z bukłaka.
- Głuptas z ciebie, Alraun. Kuśki mi nikt nie urwał, żebym nagle przestał być mężczyzną, a kobietki od południa po północ zgodnie twierdzą, że w czerni mi do twarzy - stwierdził z przekąsem i jeszcze przez sekundę rozbierał ją wzrokiem - Ach, te nogi.
Szepnął do siebie i ruszył, nucąc pod nosem przaśną piosenkę, tam gdzie czekał na niego pobratymiec.
Wiotki miał zapłacić, za śmierć braciszka Lannistera, który po śmierci nagle stanął w Crayowej głowie po prawicy Ojca. Wiotki miał także zapłacić za Crayową frustrację i skagoską kokieterię, ale o tym się nie wspomni w pieśniach.

Parszywy wór leżał na boku, z kneblem wbitym głęboko w gębę. Oczy ledwie mu było widać spod opuchlizny, a palce prawej dłoni zwęglone do kości... Zrobili mu to dla samego bólu, nawet nie zadali żadnych pytań. Rorkowie co prawda, jak Morgane'owi wyłożyła Alraun, słyszeli o cywilizowanym sposobie prowadzenia wojen. Usłyszawszy, uznali je za zabawy godne niedorostków, a nie wojowników.

Wieść o tym, że Morgahhe będzie przesłuchiwał rozeszła się jak pożar. Bezpośrednio zainteresowani i ciekawscy widzowie, czyli w sumie wszyscy, rozsiedli się wokół w krzywym kręgu.

Wszyscy patrzyli... Wiotki patrzył Crayowi w oczy. Dłoń Alraun przemknęła po karku Craya szybko jak kuna, by zacisnąć się boleśnie na ramieniu.
- Zaczynaj.

Morghane westchnął, nie lubił gdy towarzyszyła mu widownia. Westchnął też ponieważ lubił, jak go głaskano, ale do tego nie zamierzał się nikomu przyznawać.
- Witaj, braciszku - co niewiele zmieniło w jego zwykłym nastawieniu. Nie miał zamiaru robić przedstawienia dla skagów. Miał zamiar dowiedzieć się, jak najwięcej od zdrajcy. Wiotki jęknął coś w knebel, tak że niemal oczy mu wyszły - Czekaj, bo jakoś nie dosłyszałem... Jakże oni cię tu traktują, braciszku!
Morghane przydepnął chudzielca do ziemi i rozciął knebel.
- To co mówiłeś?

Zza pleców słyszał, że Alraun i jeszcze ktoś tłumaczą jego słowa. Zdumiała go panującą poza tym szmerem jego słów odbitych w skagoskiej mowie cisza. Nikt się nie odezwał, nikt się nie zaśmiał.

Wiotki napluł na ziemię, a Cray zrozumiał. To miał być sprawdzian i dla niego, po której jest stronie, kogo popiera... Rorkowie patrzyli, a w oczach niektórych jasno mógł wyczytać, co go spotka, gdy nie dorośnie albo nie doskoczy do dość niejasnych kryteriów tego, co Skagosi uznawali za honor i lojalność. Wieprz wylądował z łopotem skrzydeł na grzbiecie jednorożca. Bestia nie zwróciła na to najmniejszej uwagi.

- Nic, co byś zrozumiał, po pięciu latach żarcia przy pańskich stołach - wycedził mu Wiotki przez połamane zęby. - Wracaj wylizywać między nogami swoje parchate dziwki, tylko do tego się nadajesz.

Wiotki był taką pożałowania godną ścierą. Malutkim człowieczkiem z zapadniętą klatką piersiową. Śmiertelnie blady spoglądał na niego wzrokiem wypranym z poczucia więzi, szacunku i właściwie wszystkich innych emocji, oprócz pogardy. Gdyby nie ona, jego ton byłby całkowicie bezbarwny.

Morghane był miły, przyjazny, przychylny, a nawet odrobinę zafrasowany tragicznym losem Wiotkiego - Niewiele nas łączy, jednak zawsze coś. jeżeli czerń cię już nie obchodzi, to przynajmniej więzy krwi. A może na to też już nie zważasz?

- Ja mam rozkazy - przesłuchiwany wycedził ledwie słyszalnie, ale Alraun coś tam dosłyszała, i coś tam ziomkom tłumaczyła. - A ty co masz? Jak zwykle tylko za pełnym kielichem się snujesz i za dupami... bracie...

Wykręcił głowę i chciał napluć Crayowi na buty, ale ocharchał sobie tylko brodę.

Cray wznosił się na wyżyny opanowania. Nie wykrzywiał się z politowaniem, ani nie szczerzył w gniewie, ani nawet się nie śmiał.
- Ja mam tylko kilka zasad. Bardzo mało - przyznał. W rozmowie dobrze było przyznać się do słabości - Ale jedną z nich jest nie zabijanie towarzyszy, braci... - Morghane mówił cicho - Pomóż mi zrozumieć. Jestem tutaj jedynym, który nie chce cię rozpruć - nie tak od razu.

- Nie zamierzam gadać o tajemnicach Straży - wysyczał Wiotki - z lekkoduchem, gdy wrogowie Muru słuchają.

Mówił cicho, ale Alraun usłyszała. I oczywiście, przetłumaczyła. Nad dzikimi mordami Rorków najpierw przetoczył się pomruk niezadowolenia, a potem ryk gniewu. Z szeregu wyskoczył jakiś wojownik i ruszył ku Crayowi i Wiotkiemu. Borroq zdzielił go zaraz w zęby, ale robiło się gorąco, coraz goręcej…

Cray jedynie kątem oka obserwował wzrastające wśród Rorków niezadowolenie. Póki co sytuacja była opanowana, ale musiał się śpieszyć.
- Zapomnijmy na chwilę o tych rozkazach. Nawet o tym skąd je bierzesz, o ile nie z dupy. Joran Lannister? Klan Rork? Wrogowie straży? Muru? - mruknął - Wybacz jeżeli nie chce mi się w to wierzyć. Skagowie, skagami, ale Joran? Złoty dowódca? Cóż on uczynił wrogiego, że zarżnąłeś go dla Harlenów?

- A o tym, że się za plecami Beetleya dogaduje z dzikimi i marzyło mu się bycie Królem na Murze to słyszałeś? Nie? A o tym, że mordował braci podczas buntu w Czarnym Zamku słyszałeś?

Coś tam Cray słyszał, ale po części niedowierzał, a po drugiej części zdawało mu się, że jest w tym coś więcej, w co nie chciał się zagłębiać. Jak mawiała babka, im głębiej w bagno, tym więcej gówna. Teraz niestety Morghane znalazł się zupełnie niechcący w kupie łajna. Łajno miał w oczach, łajno miał w ustach o łajno miał w uszach. Westchnął i splunął. Na co mu przyszło, żeby się plątać w rozgrywki między czarnymi braciszkami? Nie do takiej straży się zaciągnął. A przynajmniej nie chciał w to wierzyć.

Jednak dowody były niezbite. Lannister zginął z ręki Wrony, z rozkazu Wrony, dla szeroko pojętego dobra ogólnego wroństwa. Za Wiotkim stał Beetley, źle że Alraun usłyszała to imię, ale było już za późno.
- Wiesz więcej ode mnie. Joran Lannister zdradził Straż - odparł Błotniak - Ale skąd te targi z Harlenami? To też rozkazy Beetleya?
Morghane miał dziwne przeczucie, że nie jednemu braciszkowi śniło się zostanie Królem na Murze.

- Lisy Skagos - Wiotki wydął opuchnięte wargi. - Harlenowie są jak proporzec na wietrze. Idą za każdym podmuchem, trzymają z każdym... póki nie zerwie się wichura. Wtedy trzymają z najsilniejszym. Zawsze tak było, zawsze tak będzie. Tak naprawdę patrzą tylko na siebie.
Jeniec rzucił szybkie spojrzenie w bok. Alraun przesunęła się troszkę... stała teraz niedaleko Craya, ramiona skrzyżowała na piersi, twarz miała kamienną i niewzruszona jak pośmiertna maska, ale w jej oczach pobłyskiwało coś gwałtownego i dzikiego.
- Jednak dążmy do sedna, bo mi krew do palcy przez te więzy nie dopływa i jeszcze mi zgniją... - kontynuował Wiotki tonem człowieka potwornie zmęczonego uczciwą pracą. - Jak dopuścisz do mojej śmierci, będziesz odpowiadał... nie tylko przed Beetleyem. Przed Starym. Masz tego świadomość, czy też nie za bardzo? Możesz też nie pamiętać, że Trzy Żądła to wredny skurwiel... ale Pająk jest dużo, dużo gorszym draniem...

Cray uśmiechnął się pobłażliwie. Wsparł głowę na dłoni, a łokieć na kolanie.
- Wiotki - tsyknął Cray z rozbawieniem - Grozisz mi zamiast błagać? Trzech Żądeł tu nie ma, Pająk, choć sieci ma rozległe też nie wisi na żadnym drzewie. Jesteś tu tylko ty i tylko ja jestem gotowy cię wysłuchać. Powiedz mi dlaczego Joran Lannister musiał zginąć w tym zagajniku zamiast stanąć przed sądem? I dobrze zastanów się nad odpowiedzią, bo coś mi się zdaje, że zdrętwiałe palce będą twym najmniejszym problemem, bracie

- Bo, kurwa, bracie, legendy publicznie macza się w gównie tylko w ostateczności - wysyczał Wiotki.

Cray pokiwał głową i jego uśmiech poszerzył się niebezpiecznie.
- Coś tak właśnie myślałem. Coś mi się tak właśnie niestety wydawało, że to taka będzie zabawa - prychnął pod nosem z sobie tylko znanego powodu. Nie wszystkimi myślami musiał się przecież dzielić a zwłaszcza nie takimi, w których więcej było kurwienia niż wartościowych treści - I co teraz, Wiotki? Jakie jeszcze miałeś interesujące rozkazy? Co byś teraz zrobił, gdybyś mógl iść wolno? Może cię zastąpię w obowiązkach, co?

Były zastępca nieżyjącej legendy Straży wzruszył ramionami na tyle, na ile pozwalały mu więzy.
- Pochowałbym Jorana... ale zdaje się, że już go spalili. Wróciłbym do Wschodniej, zameldować się Trzem Żądłom. Jak to było ustalone…

Cray westchnął z rozmażeniem.
- I pewnie zasiadł byś przy trzaskającym ogniu, u boku swych braci i napiłbyś się z nimi wina i podzielił chlebem i pieczystym, a potem poszedłbyś spać i nic nie ciążyłoby ci na duszy - Morghane wzruszył ramionami - Szkoda, nie? Że okazałeś się za głupi na swoje buty. Jakie Beetley ma plany wobec reszty Skagów?

- Nie znam żadnych planów - zdenerwował się Wiotki. - Wykonuję rozkazy góry, do cholery!

Alraun stała obok Craya. Wielce niepokojące było to, że nie zauważył, kiedy się przysunęła tak blisko, że niemal go dotykała ramieniem. Wielce niepokojące było to, że nie widział jej skrytych pod skórami rąk. Wielce niepokojąca była jej kamienna twarz. A dziwne dla odmiany i budujące mimo wszystko było to, że nie tłumaczyła już ziomkom krakania dwóch wron... ten drugi Rork też nie…

Cray przeanalizował ów niepokój, który zawładnął jego krwią. Jeżeli chciała go zabić, to nie był w stanie jej przeszkodzić. Mógł walczyć, ale otoczony przez tłum Rorków nie zdołałby uciec. Postanowił więc nie brać pod uwagę tego scenariusz.
Spojrzał na nią z zastanowieniem. Nie, chyba nie była na tyle głupia.
- No więc jest bezużyteczny, co chcesz z nim zrobić? - zapytał. Nie chciał zabijać Wiotkiego, tylko dlatego że nie lubił wykonywać egzekucji przy gapiach. Nie miał jednak zamiaru puszczać go wolno. Zdał się więc na osąd Alraun Rork, która była w tej chwili natchnieniem i koszmarem zarazem. Nie lubił takich poważnych sytuacji, ale jakoś żaden zgrabny żarcik nie przychodził mu do głowy.

Wpierw obrzuciła go taksującym spojrzeniem z góry. Potem nachyliła się sztywno do Crayowego ucha, owionął go zapach jej potu, znowu błysnął mu kolczyk, grudka krwi, czerwona gwiazda.
- Wierzysz mu czy chcesz wierzyć?
Uniosła rękę. Ucichły szepty wśród wojowników.

Cray siedział przez chwilę w bezruchu obserwując żałosne zjawisko jakim jawił się obecnie Wiotki. Westchnął.
- Moja śliczna Alraun, lubię dotyk twych ust na moim uchu, ale to nie czas na zaloty - Cray stęknął, trochę ze starości, trochę z żalu, że zmuszony jest odtrącić skagoskę i wstał, rozprostowując kości - Żądasz dziwnych rozgraniczeń, cóż za różnica między wierzę, a chcę wierzyć? Zdaje się, że mam słabe pojęcia w skagoskiej filozofii.

Sięgnął karku i zaczął rozmasowywać skurcz, który zakradł się tam niepostrzeżenie.
- Daleki jestem od tego by wierzyć każdemu słowu tego tutaj mac fraochÚn ar - Morghane skrzywił się, używał mowy starców tylko wtedy kiedy był naprawdę przybity i zirytowany - Ale wiem, że ktoś za nim stoi. Może ci, o których wspomniał, a może prawda w tym co mówił miała ukrywać kłamstwa.
Wreszcie coś w karku strzyknęło i Cray zamruczał zadowolony. Ponownie spojrzał na pobratymca, unikając palącego wzroku Alraun.
- Nie mam dowodów, jestem w tych stronach zaledwie od kilkunastu dni i nigdy nie grzebałem się w polityce. Jedno wiem, nie podoba mi się to jak zginął Joran Lannister. Nie podobają mi się potajemne targi z Harlenami o życie i śmierć. Będę więc niezmiernie szczęśliwy widząc, jak Wiotki umiera.
Wzruszył ramionami i uśmiechnął się krzywo w końcu podnoszac wzrok by spojrzeć na dzikuskę.
- Ale to wasz więzień, róbcie z nim, co chcecie.

Wisiała mu na ustach twardym, nieustępliwym spojrzeniem.
- Ty naprawdę nic nie wiesz - nawet teraz głos jej nie złagodniał. - O niczym nie masz pojęcia. Biedna zagubiona wrona.
Poczęstowała Wiotkiego ostrym kopniakiem i szarpnęła głową, bezgłośnie nakazując wojownikom zabranie jeńca.
- Ja też - przyznała tym samym tonem, jakby wypowiadała wojnę - ni chuja nie rozumiem, co tu się dzieje. Ale się dowiem. Zanim jednak się dowiem, ukryję jeńca. Dowód na to, że Czarnego Serca nie ubili Skagosi. Gdy dowiemy się więcej, może i stanie się jasnym, komu z was, wrony, możemy zaufać... bo na moje wychodzi, że nie wszystkim. Idziemy w Dar. Gdzieś tutaj przepadła córka Pająka... razem z moim bratem. Znajdę ją. Jeśli wracasz do swoich, powiedz Lordowi Wronie, że jeśli nie wystąpił przeciw Moruad, jego córka przy nikim nie będzie bezpieczniejsza niż przy mnie... ale jeśli nas zdradził, nigdy więcej jej nie zobaczy. To mu powiedz, jeśli wracasz do wroniego gniazda.

Otuliła się szczelniej skórami.
- Ale myślę, że ty tam nie wrócisz. Nie kiedy już wiesz, że będę szukać Pajęczej córki. I nie odpuścisz okazji, żeby pojechać na nim - machnęła głową w kierunku jednorożnej bestii - ze mną.

Cray uśmiechnął się, rozbawiony jej oczywistą próbą manipulacji. Dotyk, szeptanie do uszka, a teraz deklaracje prawdziwej miłości. Ciekawe, niewiarygodne i zabawne w wykonaniu skagoskiej piękności o spiłowanych zębach.
- Urocze - mruknął - Mało subtelne, ale urocze.
Potarł, porośniętą szorstką szczeciną brodę.
- Nie martw się, jeszcze się ze mną trochę pomęczysz. Wiem za mało, żeby wracać do Pająka, i to z pustymi rękami. Nie... musimy się dowiedzieć wiecej. Ty i ja, ukochana.

Odeszła. Bez słowa. Cray nie mógł dłużej powstrzymywać śmiechu. Tajemnice i spiski, krew i zdrada, długie nogi i ostre zęby. No i jednorożec. Coś tak mu się widziało, że czeka go przeprawa godna pieśni. Zastanawiał się tylko, czy będzie w niej bohaterem, czy złoczyńcą.

Może to przez głogowy bimber, ale ogarnęła go nagła lekkość ducha. Nad jego głowa gwiazdy zaczęły świecić jaśniej, wyraźnie pokazując drogę.

Morghane Cray na dobre i na złe połączył swe losy z Alraun Rork.

- Czy to miłość? - zapytał nocnego nieba.

[MEDIA]http://25.media.tumblr.com/9c60091c13a7564563ce19c6df801e0c/tumblr_mw653xEsnA1s9skgdo1_250.gif[/MEDIA]
 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks

Ostatnio edytowane przez F.leja : 22-11-2013 o 12:28.
F.leja jest offline