Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-11-2013, 12:17   #167
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Alysa, Erland, Roddard, Willam i Kres



Jednorożec prześladywał myśli Willama. Gdy tylko przymykał oczy w krótkiej, więcej zmęczenia przynoszącej niż wypoczynku drzemce, czuł jak jego mięśnie zyskują siłę stali, jak ziemia drży pod jego stopami... i jak głęboko w kuprze ma cały świat. Istoty prawdziwie potężne nie dbają przecież o świat. W snach Septa miażdżył miasta i wdeptywał w zmarzniętą ziemię armię wrogów... czy też przyjaciół, czy też ludzi wobec siebie zupełnie obojętnie nastawionych. Nie liczyło się to zupełni, ich nastawienie nie było istotne, liczyła się tylko głębokość, na jaką zostawali wbici w grunt mocarnymi stopami Septy. Wilk ciągle nie wrócił, ale gdy śnił swoje małe sny o wielkości, nie było mu brak tego starego worka pcheł, zupełnie. Niepokoiło go tylko, że go nie wyczuwał... że gdy nie mógł powiedzieć Krukowi i Półkuśce, gdy zwiadowcy z marsem na czole szeptali do siebie, że coś idzie chyłkiem za ich grupą, że nie mógł im wtedy rzec, że to jednooki basior, jak zwykle podążający za wracającymi w dom zwiadowcami, dopóki nie znikną w paszczy bramy... Nie mógł im tego rzec. A oni szeptali coraz częściej i z coraz większym niepokojem.

Pierwszy ich tajemniczego towarzysza zauważył Mort, niedługo po tym, jak wyruszyli. Młody zgodnie z przykazaniem Roddarda poszedł w krzaki się wysikać, by nie obrażać oczu szlachetnej Alysy widokiem swojego gminnego przyrodzenia. I jednak obraził, wystrzelił z chaszczy jak z procy, wywalając się o własne opuszczone gacie. Potem twierdził, że w krzakach siedziało coś dziwnego, nie zwierzę i nie człowiek, że istota kuliła się na rozpadającym, spróchniałym pniu i w skupieniu świdrowała ich pochód lśniącymi jak gwiazdy oczami. Musieli to włożyć między bajki, przypisać rozchwianej ostatnio naturze chłopaka, bo ani Kres, ani Roddard nie znaleźli żadnych śladów.

Jednak pod wieczór każdy z nich coraz bardziej skłonny był uwierzyć gówniarzowi, że coś tam w tych krzaczorach jednak siedziało, co więcej, postanowiło iść ich tropem... Nie było to nic konkretnego, nie zobaczyli niczego, nawet jednego śladu... Jednakże co jakiś czas czułe uszy zwiadowców wyławiały jakiś obcy szelest, którego źródłem nie mogli być oni sami, czasem wśród rzadkiego listowia śmignął im jakiś cień... zaś nade wszystko, czuli obcą obecność. Pozostawało mieć tylko nadzieję, że nie jest wroga... Wszyscy trzej z Mortem siedzieli w siodłach jak na szpilkach.

Erland dla odmiany był spokojny jak jezioro w górskiej kotlinie, do której wiatrom bronią dostępu niebosiężne szczyty. On przeczuwał, co za nimi podąża. Kres złożył ofiarę, a pradawni strażnicy dróg z sobie tylko znanych przyczyn uznali, że za nią odpłacą... jeden z nich za nimi podążał, by dotrzymać obietnicy. Krew za krew... ale życie za życie. Czy to nie było odwieczne prawo Północy, po obydwu stronach Muru? Może tak stare, że aż nieludzkie? Może ludzie wzięli je razem z tymi górami, nieprzebytymi puszczami i zimnymi połaciami ukrytych w śniegach jezior, może tylko nazywali je własnymi?

Alysa była zmęczona i zziębnięta. Choć nigdy nie unikała trudów, nie przywykła do brnięcia przez leśne bezdroża. Za nią sapał równie nieprzywykły do takich przygód Tytus. Nadal się do niej nie odzywał, ani słowem, i nigdy by nie podejrzewała, że zabraknie jej jego sączonych bez ustanku złośliwości. Nie przeprosił, ani słowem nie nawiązał do tego, co się stało. Zresztą do niczego nie nawiązał. Szedł za nią w ciszy i z Alysa uznała tę ciszę za straszną... taka cisza skrywa na ogół burzę, w której podejmowane są decyzje – takie, co zmieniają wszystko.

Zostali odkryci tuż przed zmrokiem. Jeździec był słabo widoczny na tle iglastych krzewów, zdążył ich sobie obejrzeć i policzyć, oszacować ich stan, nim zaciął konia i ruch zdradził jego położenie. W powietrzu syknęły wypuszczone przez Roddarda i Kresa strzały, Sand uniósł włócznię... ale młody Skag zdążył hycnąć w krzaki. Dalej musiał mieć otwartą przestrzeń, bo końskie kopyta łupały miarowo w galopie.
- Nie! - syknął Kres i zatrzymał Morta, który już chciał pędzić za uciekienierem. - Nie dognasz go, obejrzał tu sobie teren. Był sam, czujka. Pojedziesz za nim, nadziejesz się na resztę. Jesteśmy już blisko, idziemy, szybko. Może nas nie zdażą ogarnąć.

Młodego Skaga zobaczyli ponownie godzinę później. Siedział przy ścieżce wydeptanej przez zwierzynę, którą prowadzili ich Roddard i Kres. Opierał się plecami o drzewo, oczy miał zamknięte, ale głowa zwisała mu na bok pod jakimś nieprzyjemnie nienaturalnym kątem. Nie poruszył się, gdy Sand dźgnął go końcem włóczni. Nie żył.

- Nie żyje – Alysa powiedziała na głos to, co wiedzieli wszyscy. - Ciało jeszcze ciepłe. Ktoś mu skręcił kark.

Starała się mówić spokojnie. Starała się nie zauważać zafrasowanej miny Kruka, który próbował jak mógł nie odpowiedzieć na natarczywe pytanie Morta, dlaczego, no dlaczego i jakim cudem wokół ciała nie ma żadnych śladów prócz tych, które zrobili oni sami.

- Krew za krew – rzekł nagle Hwarhen. - Ale życie za życie. Chyba masz teraz dług, Ognistogłowy.

***


Mort uparł się, że to on pójdzie się rozejrzeć i choć pobieżnie zorientować w nastrojach Skagosów. Jestem najmniej ważny, mówił, a broda pokryta młodzieńczym meszkiem drżała mu tylko trochę. Jak mnie ubiją, najmniej stracicie.
Uścisnął prawice Roddarda i Kresa, zostawił swojego szczura pod opieką Alysy i poszedł. Ściemniało się już, na niebie pojawiały się pomału gwiazdy. Długi Kurhan lśnił dziesiątkami ognisk, bębny biły jak setki serc. Ktoś śpiewał, rozedrganą, pełną smutku pieśń. Ruiny strażnicy były ciemne i ciche pod milczącym Murem. Stout jeszcze nie przybył.

Idę – szepnął Mort, i opuścił bezpieczny cień lasu. Widzieli jego szczupłą, odzianą w czerń postać, jak zmierza w kierunku kępy drzew. W ostatnich promieniach zamierającego dnia zdało im się, że na jednej z gałęzi kołysze się jakiś kształt.


Czekali. Wydawało im się to wiecznością, ale gdy Mort stanął przed nimi przygryzając wargi, nie mieli wątpliwości, że wrócił dziwnie i podejrzanie szybko.
- Co się stało? - syknął Septa, a w zamian dostał popisowy koncert Mortowego niezdecydowania, objawiajacego się przeciągłym „yyyyyyy” i pełnymi paniki spojrzeniami.
- Nie krzycz na chłopaka – mruknął Roddard, a Mort przełknął ślinę i postanowił się jednak wysłowić.
- Tam na drzewie – machnął ręką w stronę ciemnej plamy – wisi dziewka. Willamowa dziewka – przełknął ślinę i spojrzał przepraszająco na Alysę – Znaczy ta, z którą Willam... polityki czynił w Czarnym Zamku. Kuzynka Erlanda – wydyszał na ostatnim oddechu, unikając spojrzenia kapłana, i wytrzeszczył oczy. - Erin. Jest całkiem martwa – dodał na koniec.
 
Asenat jest offline