Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-11-2013, 23:24   #323
Karmazyn
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Z kart przeszłości: Upadek bractwa

„Dzień ten przyniósł niemożliwą wręcz do pełnego odzwierciedlenia tragedię. Smutek zagościł w sercach wielu, gdy dwie potęgi zderzyły się ze sobą i legły w gruzach. To wydarzenie pozostanie w naszej pamięci na zawsze.
Bractwo Wietrznych Szermierzy, chociaż znane było jako bractwo zabójców, pełne było osób gotowych walczyć do ostatniej kropli krwi za sprawiedliwość. Założone wiele lat temu przez nieznanego z imienia elfa stopniowo przybierało na sile i znaczeniu, by w końcu jego członkowie stali się jednymi z najlepszych i najwierniejszych wojowników służących królestwu. Wszystko, co kiedyś się zaczęło musi się jednak kiedyś skończyć. Bractwo to nie stanowiło wyjątku.
Zdrada ta zasmuciła Jego Królewską Mość. Zdrada ta pogrążyła w smutku serca wielu obywateli. Zdrady tej nie spodziewał się nikt nawet w najgorszych koszmarach...
Aurbem, znane powszechnie jako Złote Miast. Miasto będące powodem do dumy od wielu już pokoleń. Opływające w luksusy. Dbające o każdego ze swoich mieszkańców bez względu na pochodzenie. Nieznane było tutaj pojęcie biedy. Żaden żebrak nie pojawiał się na ulicy. Żaden złodziej nie niepokoił obywateli w nocy. Lśniący diament na mapie Królestwa.
Nie sposób dociec powodu, dla którego to się zdarzyło. Nie można wręcz w to uwierzyć. Miasto legło w gruzach...

To nie była potyczka. To nie było zbrojne wystąpienie. To była rzeź. Nie oszczędzono nikogo. Mężczyźni, kobiety, dzieci, starcy, nawet zwierzęta. Wszyscy bez wyjątku zostali zarżnięci. Serce się kraja na samo wspomnienie tych strasznych widoków. Ulice zalała szkarłatna rzeka krwi. Budynki, które prawdziwym cudem uniknęły zniszczenia, pokryte zostały członkami i wnętrznościami tych, którzy w nich mieszkali. Płaszcz Śmierci przykrył swym cieniem tysiące ofiar. Za wszystko odpowiadali Wietrzni Szermierze. Nieliczni, którzy cudem uciekli spod ich ostrzy, twierdzili, że ci przebrzydli zdrajcy bredzili coś o obaleniu Króla. Widać ci, których obdarzono nadmiernym zaufaniem i przywilejami z czasem zapragną więcej i odwrócą się od swojego miłościwego pana...

Aurbem z pewnością nie byłoby jedynym miastem, które padło ofiarą tych przebrzydłych zdrajców. Ten dzień, pomimo ogromu tragedii przyniósł też jedną dobrą nowinę. Przyniósł bohatera. Sir Blotred wraz ze swym oddziałem przybył do Złotego Miasta i w heroicznym boju, naznaczony licznymi ranami w końcu pochwycił przywódcę tych bezlitosnych morderców. Przeklęci rzeźnicy okazali się jednak zwykłymi tchórzami pozbawionymi honoru, którzy nie przejmując się swym liderem, uciekli w popłochu przed gniewem ludzi hrabiego.
Gdy tylko Jego Królewska Mość przybył na miejsce tej tragedii, odbyła się egzekucja. Głowa przywódcy bractwa zawisła nad zniszczonymi bramami miasta jako dowód, że jedyną karą za zdradę jest śmierć. Sir Blotreda w nagrodę za jego bohaterstwo oznaczył tytułem hrabiego i nazwał Pogromcą Wiatru.

Tak oto skończyło swą historię bractwo Wietrznych Szermierzy. Niech każdy obywatel wymaże sobie ze swego umysłu tą przeklętą przez bogów nazwę.
Tak oto upadło Aurbem, Złote Miasto. Niech pamięć o jego potędze i bogactwie oraz żal po stracie tego cudu nigdy nie zniknie.

Pióra Karisa Poefie,
Kronikarza Jego Królewskiej Mości”



„Na rozkaz Jego Królewskiej Mości ogłasza się, co następuje.
Każdy elf, którego lewe ramię ozdobione jest symbolem białych, jastrzębich skrzydeł, w trybie natychmiastowym zostać ma postawiony przed miejscowymi władzami. Gdy elf ten stawiać będzie opór zgodnym z prawem i przez prawo wymaganym będzie obezwładnienie go lub w ostateczności pozbawienie życia.
Każdy mieszkaniec Królestwa, który w swej głupocie współpracować będzie, opiekować się będzie lub w jakikolwiek inny sposób udzieli pomocy wyżej wspomnianemu elfowi, na równi z nim za zbrodniarza przeciw Królestwu uznany będzie i w taki sam sposób ukarany”


~*~*~*~

[media]http://www.youtube.com/watch?v=wIju8B9bfXU&list=RD02oiWVyRe6bd0[/media]

Atmosfera panująca w Wietrznej Twierdzy była tak gęsta, że jeszcze chwila i można było kroić ją nożem. Każde słowo wypowiedziane w złym momencie lub złym tonem głosu doprowadzić mogło do katastrofy. Dziedziniec zamku zajęty był przez dwie grupy Wietrznych Szermierzy. Z obnażoną bronią, gotowi, by rzucić się sobie do gardeł... czekali...
- Nie możemy zaatakować miasta tylko dlatego, że lord krzywo na ciebie spojrzał, wręczając ci zapłatę. – Winoday Leasron starał się zażegnać konfliktową sytuację. - Król nam tego nie wybaczy.
-Król?! – ryknął Kureikaze, głowa Wietrznych Szermierzy – A kogo obchodzi król? Co on nam może zrobić? Jesteśmy elitą wśród elit. Nikt nas nie może pokonać.
-- Mylisz się. Nie jesteśmy niepokonani. Gdyby tak było, z pewnością stałoby nas tutaj więcej.
- Ci, którzy zginęli najwyraźniej, nie zasługiwali, by nazywać ich Wietrznymi Szermierzami! Ten tytuł nie jest dla słabeuszy, których byle co jest w stanie pokonać!
-Nie poznaję cię przyjacielu. Ty, który każdego z nas traktuje jak własne, rodzone dziecko mówi takie rzeczy?
-Nie jesteśmy przyjaciółmi Winoday! Zdradziłeś mnie! Ty i wszyscy, którzy stoją po twojej stronie! – Przywódca przejechał wzrokiem po twarzach elfów stojących naprzeciwko niego. - Nawet ty! Nawet mój jedyny syn odwrócił się ode mnie! Jak mogłeś? Jak mogłeś dać się zwieść słowom tego kłamcy?! Twoje miejsce jest przy mym boku!
- Nie ojcze. Moje miejsce jest po stronie bractwa. - Twarz Surokaze nie wyrażała żadnych uczuć. - Tak jak mnie uczyłeś. Tak jak uczyłeś nas wszystkich. Wierność bractwu. Wierność królowi.
-TYLKO MNIE MACIE BYĆ WIERNI! – Kureikaze zapluł się śliną - JESTEM GŁOWĄ TEGO CHOLERNEGO BRACTWA!
- Wiem ojcze, że to nie twoje słowa. Wiem, że to szaleństwo przez ciebie przemawia. Zejdź z tej drogi. Nie jest jeszcze na to za późno.
Senior rodu Raimów skierował swe ostrze prosto w twarz swojego pierworodnego.
- Nie. To nie szaleństwo. To prawda. Przejrzałem na oczy. Król nas wykorzystuje. Pora to zmienić. To my będziemy rządzić tym marnym Królestwem. – przywódca zamilkł na chwilę, łapiąc ciężko powietrze. - A wy... Wy, którzy jesteście na to za słabi... Wy, którzy boicie się nic nieznaczącego tytułu... Wy, którzy jesteście hańbą dla bractwa... Nie zasługujecie na to by żyć. Wybić ich co do nogi!

Ponad dwustu elfów w tym samym niemal momencie ruszyło na siebie, by pogrążyć się w bratobójczej walce. Metal uderzał o metal. Wiatr zderzał się z wiatrem. Krew zdobiła podłogę i ściany. Każdy miał inny powód, by walczyć. Żądza mordu i szaleństwo w oczach jednych. Żądza życia i motywacja w oczach innych. Każdy zadawać ciosy, by zabić. Nie było litości. Nie brano jeńców. Przegrana karana była śmiercią. Nie było popisu umiejętności. Jeśli chociaż o milimetr źle ustawiło się swą broń, ginęło się na miejscu.
Pośrodku tego zamieszania stało spokojnie dwóch szermierzy. Winoday trzymał w dłoniach dwie katany. Kureikaze dzierżył dwa, lekko zakrzywione miecze o ostrzach wykonanych z mithrilu – symbol przewodnictwa bractwu. Stali naprzeciw siebie. Czekali na ruch ze strony przeciwnika. Znali się tyle lat. Tyle lat byli przyjaciółmi. Jeszcze nie tak dawno temu jeden wskoczyłby za drugim w ogień...
Zaatakowali w tym samym momencie. Ich bronie zderzyły się ze sobą, krzesząc iskry. Wietrzne ataki połączyły się ze sobą, tworząc dookoła nich tornado. Oni stali pośrodku. Krzyżując ostrza. Uśmiechając się. Twarz jednego zdobił uśmiech pełen szaleństwa, twarz drugiego uśmiech pełen nadziei. Jeden walczył, by zabić, drugi, by nawrócić. Każdej przemianie ich indywidualnych tańców śmierci w taniec towarzyski towarzyszyły iskry. Atakowali z szybkością, za którą nie nadążało ludzkie oko. Bronili się niemal na pamięć. Ich siła niemal się od siebie nie różniła. Ich techniki były identyczne. Ale tylko jeden mógł wyjść z tego żywy...

Kureikaze ryknął triumfująco, gdy głowa jego przeciwnika oddzielona została od reszty ciała i uniesiona przez wiatr. Trudno było stwierdzić jak, lecz szaleniec zdołał jakoś przebić się przez obronę swego zastępcy i zadać decydujący cios. Być może Winoday dał się pokonać, licząc, że poświęcając się, wyciągnie swego przyjaciela z tej zarazy. Być może Raim zastosował jakieś nieczyste zagranie. Nie miało to większego znaczenia. Ten pojedynek rozstrzygnął losy bractwa. Ci, których nie ogarnęło szaleństwo po stracie najsilniejszego ze swych wojowników przeszli do obrony, pozwalając swym oszalałym braciom i siostrom opuścić Wietrzną Twierdzę. Już nic nie miało stanąć im na drodze do zmasakrowania Aurbem...

- Nie pozwolę odejść ci ojcze. – Pokryty licznymi ranami Surokaze znalazł się tuż przed swoim rodzicem. - Choćbym miał przypłacić to życiem.
- Niech i tak będzie. – Kureikaze bez wahania zaatakował swego pierworodnego.
Ta walna nie była ani tak widowiskowa, ani tak długa, jak pojedynek dwóch najważniejszych osób w bractwie. Niemniej jednak przyniosła niespodziewany efekt.
Widząc leżącego u swych stóp, zakrwawionego syna, przywódca odzyskał na moment zmysły. Był to moment krótki, lecz wystarczający by zostały wypowiedziane słowa, które wpłynęły na przyszłość Surokaze.
- Pomóż mi syny... – wypowiedziały, jakby wbrew sobie, wargi Kureikaze, chwilę przed tym jak mężczyzna wyprowadził atak mający spełnić obietnicę jego dziedzica.
Surokaze jednak nie umarł. Zdołał odbić cios mający pozbawić go życia. Uderzenie było jednak na tyle silne, że na dolna część twarzy elfa, od lewego skrzydła nosa poprzez wargi do lewego podbródka została rozcięta, jego miecze złamane, a umysł odesłany na bezdroża nieświadomości.

Dojście do siebie nie było łatwe. Z tego wszystkiego najłatwiejsze było odzyskanie świadomości. Później trzeba było wstać i zrobić pierwszy krok. Podobno właśnie te są najtrudniejsze. Suro, jakoś nie widział różnicy między pierwszym, drugi czy setnym krokiem. Wszystkie stawiało się równie ciężko. Nie chodziło tylko o własne rany. Straty, jakie przyniosła ta bratobójcza walka, również przygniotły białowłosego.
Wietrzna Twierdza wciąż niezdobyta z zewnątrz, w środku przypominała obraz klęski i rozpaczy. Stu elfów straciło życie. Wśród zabitych było tyle samo opętanych zarazą, jak i zdrowych. Kureikaze pomylił się, twierdząc, że zwolennicy Winodaya są słabsi...
Ktoś opłakiwał poległych. Ktoś opatrywał rannych. Ktoś bezmyślnie wpatrywał się w przestrzeń. Ktoś nawoływał, by się nie poddawać, ruszyć za pogrążonymi w szaleństwie i jeśli nie pokonać to zmniejszyć ich liczbę do poziomu, w którym nie będą zagrażać Aurbem. Właśnie tej myśli uczepił się Surokaze. Przy jego pomocy udało się zebrać zdolnych do walki Wietrznych Szermierzy i wyruszyć, by powstrzymać masakrę.

~*~*~*~



Spóźnili się. Złote Miasto w niczym nie przypominało miasta, jakim było jeszcze nie tak dawno temu. Bramy otarte z reguły, by witać nowych przybyszów, z trudem trzymały się na zawiasach. Ulice pełne przechodniów śpieszących w tylko ich znanych sprawach teraz skryte były pod krwią i zwałami ciał, z których tylko niewielka część była w jednym kawałku. Im bliżej centrum tym obraz przedstawiał się tragiczniej. Najwyraźniej mieszkańcy zaczęli się bronić. Wśród trupów nie było żadnego elfa, co dobitniej podkreślało masakrę, jaka miała tu miejsce.
W samym centrum na elfy czekała niemiła niespodzianka. Na samym środku rynku ustawiona była góra złożona z bezgłowych trupów gwardzistów. Makabryczna konstrukcja otoczona była przez oddział sir Blotreda. Gdy tylko elfy weszły na rynek, zostało wymierzone w nich kilkadziesiąt kusz.
Morale wśród Wietrznych Szermierzy było zbyt niskie, by podjęli walkę. Poddali się. Zostali osądzeni i jako współwinni zbrodni trafili do lochu. Tam też okazało się, że Kureikaze został pochwycony przez królewskich rycerzy. Przykuty do ściany w jednej z cel strzeżonej przez dziesięciu rycerzy ryczał wściekle gotowy, by w każdej chwili rzucić się do gardła swoim strażnikom.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=kc_9RT4q8YA[/media]

Mijały dni. Nikt ich nie torturował. Wystarczające męki dostarczał im widok ich dowódcy zachowującego się jak wściekłe zwierze. Wycieńczeni, na skraju załamania. Czekali...
Niemal tydzień po pojmaniu stanęli przed królewskim majestatem. Chociaż stanie udało się tylko nielicznym.
- Przyjmijcie moje najszczersze przeprosiny. – Głos króla wyrażał skruchę. Trudno było jednak stwierdzić czy była ona prawdziwa, czy udawana. Nie powinno się was tak potraktować. Zadbam o to, by odpowiedzialni za to zostali ukarani.
Król podniósł się ze swojego siedziska. Jego osoba wyrażała zmęczenie i smutek.
- To, co się tutaj wydarzyło, jest dla nas, dla nas wszystkich wielką tragedią. Jestem świadomy, że nikt z was nie brał w tym udziału. Wiem też, że robiliście wszystko, by do tego nie dopuścić. Winni jednak muszą zostać ukarani za swoje zbrodnie.
Na podwyższeniu, na którym stał król, wtoczono pniaczek i wprowadzono Kureikaze. Był on skuty łańcuchami do tego stopnia, że każdy krok sprawiał mu trudność. Przywódca bractwa sprawiał wrażenie obłąkanego. Miotał się, pluł śliną. Próbował gryźć trzymających go strażników.
Dopiero gdy jego głowa spoczęła na pieńku, a jego pełne szaleństwa oczy spotkały oczy Suro, elf uspokoił się.



- Ciężko uwierzyć mi, że szaleństwo i ciebie dopadło mój stary przyjacielu. – W oczach króla dostrzec można było łzy. - Przysłużyłeś się dla naszego kraju. Winni jesteśmy ci wdzięczność i szacunek. Nie mogę jednak pozwolić by ktoś tak potężny, jak ty był zagrożeniem. – Z każdym wypowiedzianym słowem jego głos nabierał na sile.- Za zdradzenie mnie i Wietrznych Szermierzy, za poprowadzenie rzezi w Aurbem skazuję cię na śmierć przez ścięcie.
Na podwyższenie wstąpił kat ze swym nieodłącznym toporem. Ustawił się przy pieńku i podniósł narzędzie do góry. Jak na komendę wszyscy Wietrzni Szermierze wyciągnęli przed siebie ręce z otwartymi, zwróconymi ku niebu dłońmi. Zupełnie jakby trzymali w nich broń. Tradycyjnym symbolem żegnali tego, który był ich przywódcą.
Topór opadł. Kostucha ucztująca nad miastem przyjęła pod swój płaszcz kolejnego trupa.
[i]- Ze względu na jednoczesne utożsamianie waszego bractwa z masakrą tego miasta [i] – kontynuował władca po chwili milczenia – Jestem zmuszony je rozwiązać. Jesteście też proszeni o usunięcie tatuażu z jastrzębimi skrzydłami, jako że ten symbol będzie od dnia dzisiejszego symbolem zdrady. Nikt was jednak do tego zmuszać nie będzie. Tymczasem... – Jeden ze sług króla podszedł do Surokaze. W ręku trzymał dwa mithrilowe miecze należące do niedawna do Kureikaze.
– Wiem, że miecze te są symbolem dowództwa w bractwie... – głos władcy przybrał ton nieznoszący sprzeciwu. -Bractwo jednak już nie istnieje. Dlatego też postanowiłem przekazać te miecze synowi mojego przyjaciela z nadzieją, że w jego rękach zostaną odpowiednio wykorzystane.
Przekazanie broni zakończyło przemowę. Skołowane elfy stały tak jak zostały zostawione, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Tylko jeden stał zupełnie jakby to wszystko, co wokół się wydarzyło, nie dotyczyło go.

~*~*~*~

Od królewskiej przemowy minął dzień. Rozbite moralnie i fizycznie elfy w większości usunęły tatuaże. Wolały zacząć nowe życie niż narażać się na gniew państwa. Obietnice króla o ukaraniu odpowiedzialnych za ich pojmanie zostały niespełnione. Sir Blotred został mianowany hrabią i Pogromcą Wiatru. W opisie tego wydarzenia nie znalazła się wzmianka o szaleństwie, całą winą obarczając Wietrznych Szermierzy.
Suro, czuł się zdradzony. Nie przez swych braci i siostry, których czyn doskonale rozumiał, lecz przez królestwo. Czy tak powinno się odpłacać tym, którzy narażając życie, walczyli z wrogami spokoju? Może gdyby nie słowa jego ojca w czasie ich pojedynku i białowłosy zacząłby nowe życie bez znaku bractwa na ramieniu. Tylko one sprawiły, że tak się nie stało.

- Dopóki ja żyję, żyje i bractwo – szermierz stał przed bramą, wpatrując się w głowę swojego ojca przybitą nad bramą. - Obiecuję ci, że wybiję wszystkich, którzy wraz z Tobą dali zawładnąć się szaleństwu. Obiecuję, że znajdę sposób by powstrzymać tę zarazę. Obiecuję, że bractwo. Obiecuję, że bractwo zostanie odbudowane i znów będzie powodem do dumy. Obiecuję, że nie umrę, póki tego nie dokonam.
Nie mógł prosić najbliższych o pomoc. Nie mógł ryzykować, by coś im się stało. Był sam. Samotnie wyruszył wymierzyć zemstę szaleństwu.



Ale to było wtedy. A teraz... Teraz wszystko się zmieniło. Przede wszystkim... nie musiał być już sam.


Spokój po burzy


Chaos panujący dookoła ustąpił zwykłemu zamieszaniu. Niebezpieczne akrobacje na polu walki zmieniły się w równie niebezpieczne akrobacje w łóżku. Żądza przeżycia przekształciła się w żądzę zaspokojenia partnerki. Zaciskanie dłoni na rękojeściach broni odeszło na rzecz zasikania dłoni na krągłościach elfki.
Zabarykadowali się w jedynym z luksusowych pokoi twierdzy. Słyszeli nawoływania strażników, niektórzy nawet próbowali się dobijać do drzwi. Dla kochanków jednak nie miało to najmniejszego znaczenia. Cały świat poza tym pokojem… nie, poza tym łóżkiem mógłby przestać istnieć. W tych chwilach przyjemności, był jedynie niepotrzebnym nikomu dodatkiem. Krew krążyła w żyłach z zawrotną szybkością, uszy przepełnione były jękami rozkoszy.
W życiu nic nie trwa wiecznie. Miłosne uniesienia również mają swój kres. Poobijane i poranione ciała dały znać o swoim limicie. Limicie, którego nie można było przejść w żaden sposób. Pragnącym miłosnych uniesień pozostawało jedynie pogodzić się z nim i odpocząć.
Suro, leżał na resztkach posłania. Na piersi czuł przyjazny ciężar głowy swojej lubej. Wolną ręką pieścił jej włosy. Wpatrywał się w sufit i rozmyślał nad kolejnymi krokami, jakie miał podjąć. Czy był sens ścigać oszalałych członków bractwa, wybić ich i upominać się o oczyszczenie dobrego imienia wietrznych łowców? A może zrobić coś zupełnie innego? Coś, co sprawi, że król będzie musiał zrobić pierwszy krok.
– Chciałabyś zostać księżniczką? – zapytał, przenosząc wzrok na twarz Haru.
Wtulonej dziewczynie chwilę zajęło przetrawienie tej informacji. Zmęczona walkami dnia bieżącego i ostrym pojedynkiem w zamkowej pościeli, mruknęła tylko coś niemrawo. Dopiero gdy pytanie padło po raz drugi, westchnęła tylko. - A ty kim, moim królem? - widac niezbyt poważnie potraktowała zapytanie.
– Nie mam nic przeciwko temu. – roześmiał się elf, czochrając jednocześnie dziewczynę po głowie. – Ale bardziej widzę siebie, jako księcia i twojego małżonka. Na króla mam za małą brodę. - pod czujnym i niezbyt miłym spojrzeniem elfki, ręka Suro przestała burzyć jej fryzurę i powróciła do głaskania. – W sumie to i tak nie mamy nic lepszego do roboty. Gonić po całym królestwie za szaleńcami jest bardziej męczące, niż przypuszczałem. Nie lepiej osiąść gdzieś i poczekać aż sami przyjdą? Zresztą to nie ważne. Mówiłaś, że jak zakończymy sprawy tutaj, to się zastanowisz, co z sobą zrobisz. Więc?
- Co ty mi tu nagle ze ślubem wyjeżdżasz! -prychnęła dziewczyna i pacnęła elfa w czoło. - Zresztą nie masz zamku czy włości. -dodała jeszcze wesołym tonem, lecz dość szybko jej głos przybrał poważniejszy ton. - A gdyby w ogóle odpuścić pogoń za przeszłością. Gonić szaleńców lub na nich czekać, wszystko prowadzi do jednego, tego co widziałam w podziemiach, gdy walczyłeś z tym zbrojnym. Ból i niepewność, takiego życia chcesz? -zapytała wtulając się mocniej.
– Jeśli wybór zależałby ode mnie, wolałbym spędzić resztę życia mniej więcej w taki sam sposób jak ostatnie chwile. – odparł Suro, składając na czole ukochanej pocałunek. - No ale tutaj ślub jest wymagany. – dodał, uśmiechając się zaczepnie. – A gdyby tak wrócić do Wietrznej Twierdzy? Pewnie trochę będzie trzeba powalczyć, ale jak trafimy już do środka to uda się nam stworzyć niezdobytą, samo wystarczającą twierdzę. Co ty na to?
- Brzmi kusząco… zwłaszcza ta część o ślubie, przynajmniej miałabym pewność, że nikt mi Cie nie ukradnie. Musiałabym wtedy skręcić dziwce kark. -dodała mała diablica. - Aczkolwiek może warto byłoby dokończyć, to czego się podjąłeś? Twoi nowi towarzysze, wyglądają na zdeterminowanych w swym celu, warto byłoby im chyba pomóc, nie uważasz?
– A teraz to niby nie musisz? – białowłosy wydawał się wyraźnie zawiedziony. – Tak skazywać mnie na pastwę jakiś babsztyli. Jesteś bez serca. – elf jednak wyraźnie spoważniał po tych słowach. Przez chwilę wpatrywał się w jedną ze ścian. Nie za bardzo wiedział, co powiedzieć. – W gruncie rzeczy to nie za bardzo wiem, co jest ich odgórnym celem. Mogę się jedynie domyślać tych pobocznych. A w drodze do ich spełnienia jest dużo ostrzy, szaleńców, krwi, ran i bólu. No, ale skoro moja księżniczka prosi mnie, bym wybrał właśnie tę ścieżkę, to mam nadzieję, że będzie mnie zszywać w razie potrzeby.
- Skoro tacy silni osobnicy jak oni się czegoś podjęli, to chyba jest to słuszne prawda? Zresztą… z nimi zapewne spotkasz tego Rufusa, a wiem, że mu nie odpuścisz. -westchnęła owijając sobie co dłuższe koniuszki włosów elfa dookoła palców. - Myślałam, by trochę zostać tutaj i ze wszystkim pomóc… -mruknęła zamyślona.
- Lub są wystarczająco głupi, by nie widzieć, w jakie gówno się pakują. W końcu nie bez powodu oznajmiono mi, że do nich pasuję. – białowłosy wyszczerzył szeroko zęby. – A Rufusa to mam gdzieś. Cholernie trudno dziada zabić, za to on cholernie łatwo może zabić ciebie. Ale jego pojazd był fajny… – Suro wyraźnie się rozmarzył. Szybko jednak powrócił do rzeczywistości. – Jeśli chcesz zostać, to zostań. Tutaj chyba będzie bezpieczniej, niż wędrując z tą bandą. Chociaż wolałbym mieć cię przy sobie, to priorytetem jest twoje zdrowie. A jakoś nie wychodzi mi ochranianie cie od złego. – Szermierz wyraźnie posmutniał wraz z końcem swojej wypowiedzi.
- Jestem dużą dziewczynką, umiem o siebie zadbać. -odparła lekko podgryzając jego ucho. - Zrobisz swoje, a potem wrócisz i pomyślimy co z zakonem. Do tego czasu pewnie pomogę tutaj wszystko ogarnąć. -podsumowała jeżdżąc palcem po pokrytej bliznami piersi elfa. - Jak twoja rana? -zapytała, zerkając na wielką bliznę, którą zafundował mu motocyklista.
- Nie otworzyła się w czasie ostatniego pojedynku, więc nie powinno być źle. – odpowiedział elf, uśmiechając się lekko. – Eh… Powinienem wtedy celować w jaja zamiast w głowę. Nie miałby możliwości się odchylić, a nawet jakbym go nie zabił, pozostawałaby satysfakcja. – po tych słowach twarz szermierza ozdobił drapieżny uśmiech odsłoniętych zębów. – No ale skoro twierdzisz, że pewnie go jeszcze spotkam, to się poprawię.
- Faceci… -westchnęła Haru przymykając oczy. - Dobrze że się znalazłeś… -dodała jeszcze ewidentnie kończąc tym poprzedni wątek rozmowy.
- Dobrze, że mnie nie posłuchałaś i mi pomogłaś diablico. – elf pocałował Haru w usta. Wyglądało to, jakby miał być to początek kolejnych igraszek, lecz mężczyzna szybko odsunął swoje wargi. – Chodźmy zobaczyć się z resztą. Chociaż się chce, nie można cały dzień gnić w łóżku. Zresztą muszę się dowiedzieć, w jakie gówno kazałaś mi wejść.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.
Karmazyn jest offline