Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-11-2013, 17:26   #321
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Poza czasem i przestrzenią
Gra o wszystko

John odetchnął z wyraźną ulgą, wyraźnie pobrzmiewał jednak w niej również ton zniechęcenia. Ratując się przed oczywistym niebezpieczeństwem wplątał się zapewne w jeszcze gorsze tarapaty za które przyjdzie słono mu zapłacić. Jeszcze niedawno w podobnej sytuacji zapewne panikowałby wiedząc że znalazł się w sytuacji bez wyjścia jednak niedawna rozmowa z żoną zmieniła go bardziej niż można było przypuszczać. Był zdruzgotany a ten mecz wydawał się jedyną możliwością by dotrzeć do góry wystarczająco szybko by wciąż mieć nadzieję na uratowanie swojej rodziny

- Też tak sądzę - odpowiedział hazardziście rozdzielając fundusze na dwie kupki, z których jedna była odpowiednio większa
Przed Johnem wyladowały dwie karty, nie byla to zbyt silna ręka, bowiem trafiła do niej ósemka kier, jak i czwórka -trefl. Na środku stołu zostały natomiast rozłożone trzy kolejne kartoniki, dwa piki: walet oraz ósemka, oraz jako ten rodzynek wśród kolorów piątka karo. Przeciwnik zerknął w swoje karty, po czym odłożył je na stół, zwracając się do Johna.
- Myślę że 50 złociszczy na wejście, to odpowiednia stawka, co ty na to? - zapytął kręcąc w palcach złota monetą.
Intuicja Johna natomiast...milczała. Co było dość martwiące.
John był człowiekiem który zdecydowanie nie przepadał za działaniem bez konkretnego planu. Zdawał sobie sprawę że w pokerze liczy się panowanie nad emocjami by nie zdradzić niczego innym uczestnikom gry, nie był pewien czy ktoś taki jak jego przeciwnik nie przejrzy go bez trudu. Dlatego istniała tylko jedna opcja by temu zaradzić…

Zniknięcie Johna i pojawienie się na jego miejscu brata było zbyt szybkie, by nawet najwprawniejsze oko mogło to zarejestrować.

Max uśmiechnął się krzywo patrząc na dwa zakryte kartoniki leżące tuż przed nim. Do tej pory jego młodszy brat nigdy świadomie nie zakrywał wspomnień przed nim, jednak w tym wypadku rozumiał intencję Johna. Podniósł wzrok na hazardzistę przez krótką chwilę zastanawiając się czy lepszą opcją nie byłoby go zmusić do posłuszeństwa jednak nie miał zbyt wielkiej ochoty zaczynać starcia nie znając pełni możliwości przeciwnika
- Sądzę, że to dobra stawka…
Złoto przesunęło się po stole, a mężczyzna uśmiechnął się delikatnie, na znak, że on w tej turze nie ma zamiaru podbijać. Delikatnie zerknął w stronę stosiku kart, pytającym ruchem brwi, sprawdzając czy Max, chce zwiększyć stawkę.
Max nie wiedział jaką niespodziankę zostawił mu John pod tymi dwoma niepozornymi kartonikami. Nie zamierzał jednak grać zbyt ostrożnie, nie leżało to w jego naturze więc zdecydował się podbić stawkę o kolejne 50
Suma została dołożona też ze strony przeciwnika, a czwarta karta wylądowała na stole, kolejna ósemka, tym razem pikowa, diametralnie zwiększając szanse Maxa na wygraną. Jego oponent ruchem głowy wskazał iż nie widzi sensu podwyższania stawki ze swojej strony.
Max jednak nie mógł wiedzieć, czy karty pojawiające się na stole sprzyjają mu czy nie. Grał w ciemno, jednak z natury swojej wolał szybszą akcję niż jego brat więc ponownie zdecydował się podbić stawkę
- Pozwolę sobie spasować. -rzekł przeciwnika odkładając swoje karty i podsuwając Maxowi odpowiednią sumę. - Często grywasz? -zapytał od niechcenia, gdy ponownie rozpoczął przetasowywanie figur.
- Różnie z tym bywa - odpowiedział John ponownie przejmując kontrole - Dawniej zdarzało mi się grywać gdy mój teść zabierał mnie w weekendy ,,na partyjkę” jak on to określał, jednak ostatnio nie miałem zbyt wielu okazji
- Oh… -odparł rozdając kolejne karty. - Wiesz zapomniałem Ci o czymś powiedzieć… tutaj czas płynie inaczej. -stwierdził wesoło. - Mam andzieje, że nie będzie to długo gra… -zakończył jak gdyby nigdy nic, rozdając kolejne kartoniki.
- Co masz na myśli? - odpowiedział wyraźnie zaniepokojony John
- Cóż, sekundy tutaj to godziny na zewnątrz, ciekawa zależność prawda? Czasem okazuje się że po partyjce pokera, wychodzę miesiąc później… dość zabawne.
- Jak dla kogo - mruknął pod nosem John - Kontynuujmy zatem naszą grę
- Chyba że wolisz zmienić zasady gry, na takie które pozwola Ci dotrzeć do żony w tym stuleciu… -zapytał z szerokim uśmiechem współgracz Johna.
John wzruszył lekko ramionami. Niecierpliwił się jak diabli, ale z drugiej strony nie chciał wpaść w ten sposób w pułapkę hazardzisty
- Co zatem proponujesz?
- Prosta umowę. Przeniose Cie w jedno miejsce gdzie coś dla mnie zrobisz… -powiedział nie zdradzając jednak żadnych faktów. - W nagrodę zabiorę Cię do żony.
,, Do żony?” zdziwił się John. Czyżby w trakcie jego jednej rozmowy pozostali zdążyli dowiedzieć się co było przyczyną szaleństwa i znaleźć jakiś środek by je powstrzymać? Czyżby cały udział Johna w tej wyprawie okazał się zwykłą kpiną bo zapomniany został gdzieś z tyłu?
- Straciłem za dużo czasu. Najpierw przeniesiesz mnie do góry tysiąca pytań gdzie dowiem się jak pomóc rodzinie. Potem zrobię to, czego potrzebujesz a następnie przeniesiesz mnie do żony. Inaczej to wszystko nie ma dla mnie sensu
Kapelusznik zamyślił się na chwilę. - Dobrze niech tak będzie. -dodał wyciągając dłoń w stronę Johna.
- Gotowy do drogi?

John jeszcze raz spojrzał w tył, oceniając swój udział w tej dziwnej podróży. Wspomniał wszystkich tych, którzy wyruszyli zastanawiając się ilu spośród nich przeżyje do końca, jaki by on nie był. Sam Anonim na dobrą sprawę cały czas był na uboczu, obserwując prąd zdarzeń mknący obok niego w przeciwieństwie do pozostałych którzy zanurzali się w nim całkiem by pomknąć do przodu w nieosiągalnym dla niego tempie. Wpływ Johna był cichy, niemalże niezauważalny jak on sam i być może pozostali poradzili by sobie równie dobrze i bez niego. Jednak nikt poza niepozornym przedstawicielem handlowym nie mógł dokonać jednego - ocalić Jane i ich syna przed zgubnym wpływem szaleństwa. Nie był głównym bohaterem opowieści o grupie śmiałków którzy powstrzymali zarazę ale mógł zostać głównym bohaterem tej jednej, najważniejszej dla niego historii. Historii o Johnie Doe

- Jesteśmy gotowi
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline  
Stary 17-11-2013, 19:17   #322
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Posłowia część pierwsza

Z taką pewnością stanęła u bramy zmarłych, jednak ostatecznie miała wyjść na powierzchnię?
Niebieskoskóra uśmiechnęła się, odsłaniając swoje ostre uzębienie.
- Żywym. - odparła śmiało. - W imię klątwy żądam spotkania z ojcem Katów. - oznajmiła.
To było intrygujące. Na straży piekieł stała najpotężniejsza bestia jaką widziała w życiu, a mimo to, nie rozumiała dlaczego miałaby się jej bać. Już umarła. Jak każdy inny który stanął naprzeciw tych wrót.
- Żywi nie mają tu wstępu! -warknął stwór pochylając się w stronę kobiety. Pociągnął nosem, tak że włosy dziewczyny aż poruszyły się na wietrze. - Pachniesz jak dusza, ale nie ja Cię tu sprowadziłem. Kto Cie tu zostawił?
- Kostucha. - odpowiedziała wprost Shiba. - Mam porozumieć się z swoim...pra pra pra...ojcem. A później wrócić. - wyjaśniła swoją sytuację bez najmniejszego kłamstwa. W końcu kaci to jak rodzina, nieprawdaż?
- Kostucha!? -ryknął pies wartownik rozglądając się dookoła. - Gdzie jest? -zapytał zbliżając jarzące się czerwienia oko do twarzy Shiby.
Niebieskoskóra wzruszyła ramionami. - Poszedł sobie i mnie zostawił. Nie śmierdzę nim czy coś? - spytała lekko się pocąc. Była świadoma, że strażnik nie jest aż tak groźny w tej sytuacji, ale jego wygląd robił swoje. - Nie aż tyle osób chce się dostać do piekła z wyboru, wiesz? Właściwie, to nawet ja nie chcę. Jakbyś mógł zawołać pierwszego kata aby stanął w drzwiach, to byłoby genialnie.
- Poszedł sobie! Paskudna kostucha, dalej wisi mi pieniądze za pokera. -warknął groźnie strażnik. - Nie zostawił Ci mojej działki? Bo Valkirii oddaje juz od trzech wieków, paskudny krętacz.
- U nas chyba inna waluta. Acz mam trochę drobnych. Choć nie od niego. Możemy kiedyś zagrać. - zaproponowała uśmiechając się niewinnie.
- Dobra to jeszcze raz, czego chciałaś od tego całego kata? Jestem tu stosunkowo nowy i nie znam wszystkich. -stwierdził, opierając się o swoją laskę.
- Porozmawiać. Musi mi przekazać sekrety rodzinne. - wyjaśniła. - Inaczej nie mogę pełnić mojego obowiązku w świecie żywych. - wytłumaczyła się w miarę kreatywnie. Właściwie, nie wiedziała o co w tym wszystkim chodzi, ale chyba nie była daleka od prawdy.
- Kat...kat… -pies zamyślił się na głos w międzyczasie podając rękę kapłance. - Jestem Susan, miło mi. -przedstawił się jak gdyby nigdy nic. - Nie chodzi przypadkiem o tego wariata, którego pilnuje wręcz cały bastion sługusów Hadesa? Pierwszy z katów, ojciec strachu i stwórca Łowcy? -dopytał się.
- Dokładnie! - podskoczyła z radości Shiba. Piekło okazywało się niezwykle przyjazne. Nie wiedziała dlaczego. - Oh. Shiba. Miło mi. Choć właściwie teraz to chyba też "kat". Albo "kaciątko" na dobry początek. - uśmiechnęła się, podając dłoń strażniczce piekieł.
- W takim razie może być problem… to osobnik do którego nie można dostać się od tak. Widzisz on chce żyć tak bardzo, że nawet śmierć mu w tym nie przeszkodziła. Coś chyba o tym wiesz, skoro Cię tu wysłali, tylko że Kat gotowy jest przekopać się gołymi rękoma na powierzchnię. Tutaj trzeba pozwolenia wyższej instancji. -wytłumaczyła. - a mistrz Hades do najpomocniejszych wobec śmiertelników nie należy.
- Skoro od razu wymieniasz Hadesa, to zgaduję, że nikt inny mi pozwolenia nie może udzielić? To nie tak, że jestem koniecznie śmiertelna. - uśmiechnęła się dziewczyna. - Przynajmniej w tym momencie.
- Tylko Hades może otworzyć to więzienie. -potwierdziła Susan prowadzą kapłankę wzdłuż muru… zdala od głównej bramy. - Ale wiesz jak to jest z szefami… ciężko ich do czegoś przekonać.
- Nie mam innej opcji jak spróbować. - wzruszyła ramionami.
- Jak właściwie umarłaś? -strażniczka zapytała kobiety, by nagle stanąc przy murze i otworzyć ukryte w nim drzwi. Tym samym ukazująć Shibe iż przerażające wrota … to jedynie kartonowa atrapa. - Dbamy o imidż ale utrzymanie normalnych kościstych murów było kosztowne. -wyjaśniła lekko zażenowana.
- Ta...to zaprowadź mnie do swojego szefa póki mam jeszcze jakiś szacunek do ideii piekła. - zaproponowała przerażona żenującym obrazem jakim okazał się świat dla potępionych.
Susan spojrzała na kobietę, gdy obie wsiadały do metalowego wózka, takiego jak stosuje się w kopalniach do przewozu węgla. - Idei piekła? Wy śmiertelni naprawdę jesteście głupi. -stwierdziła kręcąc głową na boki, gdy kilka małych chochlików zaczęło pchać metalowy pojazd, by ten ruszył z górki. - Wymyślacie bezsensowne ideały, coś czego nikt nie chce. -westchnęła strażniczka. - Po co wierzyć w piekło, gdzie cierpi się przez wieki? Jaki w tym sens? Czemu bóstwo które jest patronem cech które powiązujecie ze złem, ma was za nie karać? -widać strażnik był dość urażony tym, iż przyszły kat nie rozumie takich podstaw. - Wiesz co to marketing? Jaki jest sens działania firmy do której nikt nie chce trafić? To bez sensu.
- Jak nie jest tu strasznie to przynajmniej liczę na seksowne demonice i nieskończone źródła wódki. A was nawet na bramę nie stać. - zauważyła Shiba. - Kto wam budżet ustala?
- A czemu liczysz na przyjemności? Chcesz nagrody za to że przeżyłaś swoje życie tak jak uważałaś za stosowne? -odparła pytaniem na pytanie Susan. - Co do naszych funduszy, ta kwestia zajmuje się Hades. -stwierdziła wzruszając ramionami.
- Moment. Moment. - zatrzymała się Shiba. - Z racji, że jest to kraj boga zła, źli nie są tutaj karani. Ale z racji, że jest to piekło, nie są nagradzani? W takim razie różnica między życiem a śmiercią to tylko kwestia miejsca zamieszkania. - zaśmiała się niebieskoskóra. - Naprawdę nie ma tu haczyka w żadną stronę?
- Jest. -odparł strażnik. - Przez to w co wierzycie ci którzy tu trafiają muszą cierpieć… bo sami tego chcecie. Ale spójrz tam. -stwierdziła pokazując dłonią na pusty plac, gdzie unosiły się ogniki symbolizujące dusze. - To osoby które nie wierzyły, ich spotkał najlepszy los. Są po za czasem. Dla nich śmierć to jak wieczny sen, pełen szalonych i dziwnych przygód, które jednocześnie trwają w nieskończoność i w ogóle nie zaistniały w czasie. Bo nieśmiertelność, nawet w piekle pełnym wódki i dziwek to najgorszy los. -westchnęła. - Nie potraficie docenić jakim darem jest możliwość zakończenia żywota, dla tego usilnie wierzycie, iż po śmierci musi być coś jeszcze.
- Wiara w to, że po śmierci musi być coś jeszcze pochodzi z ograniczenia umysłu ludzkiego. - nie zgodziła się kobieta - Nie można sobie wyobrazić, że nic nie istnieje. Niektórzy mają problem z przyswojeniem sobie nawet idei, że czerń oznacza brak jakiejkolwiek barwy. Choć teraz rozumiem o co tu chodzi. W takim razie nigdy nie będę chciała cierpieć, bo po co. Daleko do Hadesa?
- Niestety ale nie będziesz o tym pamiętać… znaczy twoje ciało. Dusza przypomni sobie po śmierci. -westchnęła Susan. - Jeszcze kawałek, musi mieszkać tam by trzymać stereotypy. -dodała wskazując na wybudowany z kości zamek, w kształcie czaszki.
- Jest coś co powinnam wiedzieć o Hadesie? Albo Kacie? - spytała. - Właściwie to nawet nie mam argumentów. Założę się, że będzie mnie chciał w coś wrobić.
- Cóż o Kacie… przede wszystkim że to szaleniec w czystym tego słowa znaczeniu. Na pewno nic Ci nie odda od tak, będziesz musiała to wywalczyć. -wyjaśniła Susan.- Hades… cóż ostatnio miał gorsze humory, więc powinnaś zaproponować mu jakiś układ. Zawsze lubił zależność coś za coś.
- Hmm...chyba wiem na kim mogę zawiesić psa. - uśmiechnęła się do siebie Shiba spoglądając na zamek. Podróż zdecydowanie zabierała dużo. Na całe szczęście papa bóg zła nie był umiejscowiony w jakimś groteskowym dziewiątym kręgu, bo po drodze umarłaby z nudów.

~*~
Kiedy Susan załatwiła formalności związane z przybyciem kapłanki, ta została wprowadzona do sali “tronowej”. Władca piekieł, siedział na swym tronie, o który wsparta była jego olbrzymia kosa. Jedyną różnicą w jego wyglądzie, z dnia gdy spotkał piewcę równowagi była potężna blizna na piersi. Zapewne prezent od Lokiego.


Majestat sam w sobie, przynajmniej to nie zawodziło oczekiwań An sidhe.
- A więc ty jesteś Shiba tak.? -mruknął zerkając czerwonym okiem na nowo przybyłą.
- Tak. Moje uszanowanie. - odpowiedziała twardym tonem z dużym zamachem pochylając się do ziemi. Nie był to byle ukłon, wylądowała na jednym kolanie, jedną ręką zasłaniając się przy pomocy swojej peleryny, zdobionej elficką ikoną, a drugą dłonią na otwartej pięści opierając się przy ziemi. Okazanie szacunku wydawało się jej jak najbardziej niezbędne przed majestatem jednego z bogów. Nawet, jeżeli nie należał on do panteonu sidhe. Jak i typowe piekło w ogóle.
- Przyszłam prosić o twoje zezwolenie, na spotkanie z ojcem katów.
Władca piekieł po chwili gestem okazała iż kobieta może powstać. - Dobrze, maniery to rzadkość w tych czasach. -mruknął, z wyraźnym zadowoleniem. - Ojciec katów to osobistość, do której nikt po za mną nie ma wstępu. Po co chcesz się tam dostać? -zapytasł swym głębokim głosem.
- Umarłam w pojedynku z Łowcą, który również umarł od mojego uderzenia. Obwiniam o to słabnącą klątwę. - wyjaśniła niebieskoskóra unosząc się z nóg. - Mimo to klątwa wydaje się wciąż obowiązywać, wobec czego dalej przysługuje mi prawo bycia następcą kata.
- Ahh… -Hades potarł brodę w zamyśleniu. - No tak ostatnio były problemy… Kat poległ ale jego dusza nie trafiła do nas, więc teraz nie masz czego przejąć. - mruknął pod nosem władca umarłych. - Wiesz, że to wiąrze się ze zdobyciem kawałka duszy pierwszego z katów?
- Za taki zaszczyt żaden koszt nie jest za wysoki. - uśmiechnęła się do siebie Shiba, drżąc na samą myśl możliwości jakie otwiera przed nią bycie personifikacją anarchii. - Kawałek nie oznacza całości. Na pewno istnieje sposób aby go zdobyć. - sekretnie liczyła, że "ojciec" z czystej dobroci odda jej kawałek siebie. Ale znając ideę jego osobowości, nie spodziewała się, aby pan kat przejmował się własną "córą".
- Teraz jesteś duszą… wystarczy że coś mu utniesz. -wyjaśnił Hades. - Gorzej, że on może też spory kawał Ciebie uchlastać. - mruknął. - Zresztą nowy Łowca był tu niedawno w podobnej sprawie, dziwny gość. -dodał już bardziej do siebie. - No ale pozostaje kwestia otworzenia celi Kata, a to też nie takie łatwe. - dodał, materializując w dłoni klucz. - Co jesteś w stanie za to oddać?
- Ehh. A przez chwilę marzyłam, że wystarczy go zgwałcić czy coś. - mruknęła półszeptem, zapominając przez chwilę o osobie z którą się obecnie zadaje. Kat faktycznie będzie sporym problemem - Ah. A czego byś sobie życzył, o Hadesie? Jako zwykły śmiertelnik moje posiadanie jest skromne, a możliwości rzadko wykraczają poza obietnice. - zauważyła niebieskoskóra.
- Teraz jesteś tylko duszą. -zauważył uśmiechając się chytrze. - Chce Ciebie. -dodał dobitnie. - Poprzedni Kat był moim czempionem i teraz zwolniło się stanowisko… potrzebuje swoich ludzi na ziemi. -wyjaśnił.
- Z jakimi powinnościami wiąże się taki tytuł? - spytała analitycznie przyglądając się Hadesowi. - Pierwsze co od razu sugerujesz mi zostanie twoim niewolnikiem? - ładne nazwy nie ukrywały samej treści.
- Nie nazwałbym tego niewolnikiem… no może troszkę.Działa to mniej więcej na zasadzie dawnej relacji Władca-rycerz. Dostaniesz trochę przywilejów, a nawet moich mocy, a w zamian będziesz odpowiadać na moje wezwania i wykonywać niekiedy jakaś pracę.
Shiba ponownie wykonała swój ukłon. Dobrze wiedziała, że nie ma innego wyboru.
- Niechajże będą nadane mi owe honory. A ja oczekiwać będę pierwszego wezwania. - nie przyszło jej to łatwo. Hades najpewniej ograniczy nieco jej samowolę. A na pewno będzie ją nieco narażać ponad wymagane minimum. - Na jakiej tacy mam przynieść głowę Fausta czwartego? - dopytała spoglądając w oczy pana umarłych. Jeżeli coś w zakresie "czempion boga umarłych" przechodziło jej przez głowę, to był to wyłącznie największy skurwysyn na ziemi. Jeżeli ktoś domaga się handlów z bogami, na pewno musiał zaleźć im za piętę.
- Bystra, to lubię. -Hades wstał z tronu by podejść do kobiety. - Ale z głową się wstrzymajmy… wolałbym wszystkie części na swoim miejscu. Ale o tym później. -dodał obchodząc kapłankę dookoła. - To twój klucz, idź zapracuj na swój tytuł. -dodał wręczając jej potężny przedmiot, który miał otworzyć najlepiej strzeżoną cele w Hadesie.
Z uśmiechem podniosła go z ziemi wstając. Odwróciła się zamaszyście odrzucając swój płaszcz, aby skierować się ku wyjściu z zamku.
Gdy tylko doszła do Suzan pokazała jej klucz, z pewnością siebie podrzucając go w ręce. - Którędy do więzienia potępionych? - spytała.
 
Fiath jest offline  
Stary 23-11-2013, 23:24   #323
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Z kart przeszłości: Upadek bractwa

„Dzień ten przyniósł niemożliwą wręcz do pełnego odzwierciedlenia tragedię. Smutek zagościł w sercach wielu, gdy dwie potęgi zderzyły się ze sobą i legły w gruzach. To wydarzenie pozostanie w naszej pamięci na zawsze.
Bractwo Wietrznych Szermierzy, chociaż znane było jako bractwo zabójców, pełne było osób gotowych walczyć do ostatniej kropli krwi za sprawiedliwość. Założone wiele lat temu przez nieznanego z imienia elfa stopniowo przybierało na sile i znaczeniu, by w końcu jego członkowie stali się jednymi z najlepszych i najwierniejszych wojowników służących królestwu. Wszystko, co kiedyś się zaczęło musi się jednak kiedyś skończyć. Bractwo to nie stanowiło wyjątku.
Zdrada ta zasmuciła Jego Królewską Mość. Zdrada ta pogrążyła w smutku serca wielu obywateli. Zdrady tej nie spodziewał się nikt nawet w najgorszych koszmarach...
Aurbem, znane powszechnie jako Złote Miast. Miasto będące powodem do dumy od wielu już pokoleń. Opływające w luksusy. Dbające o każdego ze swoich mieszkańców bez względu na pochodzenie. Nieznane było tutaj pojęcie biedy. Żaden żebrak nie pojawiał się na ulicy. Żaden złodziej nie niepokoił obywateli w nocy. Lśniący diament na mapie Królestwa.
Nie sposób dociec powodu, dla którego to się zdarzyło. Nie można wręcz w to uwierzyć. Miasto legło w gruzach...

To nie była potyczka. To nie było zbrojne wystąpienie. To była rzeź. Nie oszczędzono nikogo. Mężczyźni, kobiety, dzieci, starcy, nawet zwierzęta. Wszyscy bez wyjątku zostali zarżnięci. Serce się kraja na samo wspomnienie tych strasznych widoków. Ulice zalała szkarłatna rzeka krwi. Budynki, które prawdziwym cudem uniknęły zniszczenia, pokryte zostały członkami i wnętrznościami tych, którzy w nich mieszkali. Płaszcz Śmierci przykrył swym cieniem tysiące ofiar. Za wszystko odpowiadali Wietrzni Szermierze. Nieliczni, którzy cudem uciekli spod ich ostrzy, twierdzili, że ci przebrzydli zdrajcy bredzili coś o obaleniu Króla. Widać ci, których obdarzono nadmiernym zaufaniem i przywilejami z czasem zapragną więcej i odwrócą się od swojego miłościwego pana...

Aurbem z pewnością nie byłoby jedynym miastem, które padło ofiarą tych przebrzydłych zdrajców. Ten dzień, pomimo ogromu tragedii przyniósł też jedną dobrą nowinę. Przyniósł bohatera. Sir Blotred wraz ze swym oddziałem przybył do Złotego Miasta i w heroicznym boju, naznaczony licznymi ranami w końcu pochwycił przywódcę tych bezlitosnych morderców. Przeklęci rzeźnicy okazali się jednak zwykłymi tchórzami pozbawionymi honoru, którzy nie przejmując się swym liderem, uciekli w popłochu przed gniewem ludzi hrabiego.
Gdy tylko Jego Królewska Mość przybył na miejsce tej tragedii, odbyła się egzekucja. Głowa przywódcy bractwa zawisła nad zniszczonymi bramami miasta jako dowód, że jedyną karą za zdradę jest śmierć. Sir Blotreda w nagrodę za jego bohaterstwo oznaczył tytułem hrabiego i nazwał Pogromcą Wiatru.

Tak oto skończyło swą historię bractwo Wietrznych Szermierzy. Niech każdy obywatel wymaże sobie ze swego umysłu tą przeklętą przez bogów nazwę.
Tak oto upadło Aurbem, Złote Miasto. Niech pamięć o jego potędze i bogactwie oraz żal po stracie tego cudu nigdy nie zniknie.

Pióra Karisa Poefie,
Kronikarza Jego Królewskiej Mości”



„Na rozkaz Jego Królewskiej Mości ogłasza się, co następuje.
Każdy elf, którego lewe ramię ozdobione jest symbolem białych, jastrzębich skrzydeł, w trybie natychmiastowym zostać ma postawiony przed miejscowymi władzami. Gdy elf ten stawiać będzie opór zgodnym z prawem i przez prawo wymaganym będzie obezwładnienie go lub w ostateczności pozbawienie życia.
Każdy mieszkaniec Królestwa, który w swej głupocie współpracować będzie, opiekować się będzie lub w jakikolwiek inny sposób udzieli pomocy wyżej wspomnianemu elfowi, na równi z nim za zbrodniarza przeciw Królestwu uznany będzie i w taki sam sposób ukarany”


~*~*~*~

[media]http://www.youtube.com/watch?v=wIju8B9bfXU&list=RD02oiWVyRe6bd0[/media]

Atmosfera panująca w Wietrznej Twierdzy była tak gęsta, że jeszcze chwila i można było kroić ją nożem. Każde słowo wypowiedziane w złym momencie lub złym tonem głosu doprowadzić mogło do katastrofy. Dziedziniec zamku zajęty był przez dwie grupy Wietrznych Szermierzy. Z obnażoną bronią, gotowi, by rzucić się sobie do gardeł... czekali...
- Nie możemy zaatakować miasta tylko dlatego, że lord krzywo na ciebie spojrzał, wręczając ci zapłatę. – Winoday Leasron starał się zażegnać konfliktową sytuację. - Król nam tego nie wybaczy.
-Król?! – ryknął Kureikaze, głowa Wietrznych Szermierzy – A kogo obchodzi król? Co on nam może zrobić? Jesteśmy elitą wśród elit. Nikt nas nie może pokonać.
-- Mylisz się. Nie jesteśmy niepokonani. Gdyby tak było, z pewnością stałoby nas tutaj więcej.
- Ci, którzy zginęli najwyraźniej, nie zasługiwali, by nazywać ich Wietrznymi Szermierzami! Ten tytuł nie jest dla słabeuszy, których byle co jest w stanie pokonać!
-Nie poznaję cię przyjacielu. Ty, który każdego z nas traktuje jak własne, rodzone dziecko mówi takie rzeczy?
-Nie jesteśmy przyjaciółmi Winoday! Zdradziłeś mnie! Ty i wszyscy, którzy stoją po twojej stronie! – Przywódca przejechał wzrokiem po twarzach elfów stojących naprzeciwko niego. - Nawet ty! Nawet mój jedyny syn odwrócił się ode mnie! Jak mogłeś? Jak mogłeś dać się zwieść słowom tego kłamcy?! Twoje miejsce jest przy mym boku!
- Nie ojcze. Moje miejsce jest po stronie bractwa. - Twarz Surokaze nie wyrażała żadnych uczuć. - Tak jak mnie uczyłeś. Tak jak uczyłeś nas wszystkich. Wierność bractwu. Wierność królowi.
-TYLKO MNIE MACIE BYĆ WIERNI! – Kureikaze zapluł się śliną - JESTEM GŁOWĄ TEGO CHOLERNEGO BRACTWA!
- Wiem ojcze, że to nie twoje słowa. Wiem, że to szaleństwo przez ciebie przemawia. Zejdź z tej drogi. Nie jest jeszcze na to za późno.
Senior rodu Raimów skierował swe ostrze prosto w twarz swojego pierworodnego.
- Nie. To nie szaleństwo. To prawda. Przejrzałem na oczy. Król nas wykorzystuje. Pora to zmienić. To my będziemy rządzić tym marnym Królestwem. – przywódca zamilkł na chwilę, łapiąc ciężko powietrze. - A wy... Wy, którzy jesteście na to za słabi... Wy, którzy boicie się nic nieznaczącego tytułu... Wy, którzy jesteście hańbą dla bractwa... Nie zasługujecie na to by żyć. Wybić ich co do nogi!

Ponad dwustu elfów w tym samym niemal momencie ruszyło na siebie, by pogrążyć się w bratobójczej walce. Metal uderzał o metal. Wiatr zderzał się z wiatrem. Krew zdobiła podłogę i ściany. Każdy miał inny powód, by walczyć. Żądza mordu i szaleństwo w oczach jednych. Żądza życia i motywacja w oczach innych. Każdy zadawać ciosy, by zabić. Nie było litości. Nie brano jeńców. Przegrana karana była śmiercią. Nie było popisu umiejętności. Jeśli chociaż o milimetr źle ustawiło się swą broń, ginęło się na miejscu.
Pośrodku tego zamieszania stało spokojnie dwóch szermierzy. Winoday trzymał w dłoniach dwie katany. Kureikaze dzierżył dwa, lekko zakrzywione miecze o ostrzach wykonanych z mithrilu – symbol przewodnictwa bractwu. Stali naprzeciw siebie. Czekali na ruch ze strony przeciwnika. Znali się tyle lat. Tyle lat byli przyjaciółmi. Jeszcze nie tak dawno temu jeden wskoczyłby za drugim w ogień...
Zaatakowali w tym samym momencie. Ich bronie zderzyły się ze sobą, krzesząc iskry. Wietrzne ataki połączyły się ze sobą, tworząc dookoła nich tornado. Oni stali pośrodku. Krzyżując ostrza. Uśmiechając się. Twarz jednego zdobił uśmiech pełen szaleństwa, twarz drugiego uśmiech pełen nadziei. Jeden walczył, by zabić, drugi, by nawrócić. Każdej przemianie ich indywidualnych tańców śmierci w taniec towarzyski towarzyszyły iskry. Atakowali z szybkością, za którą nie nadążało ludzkie oko. Bronili się niemal na pamięć. Ich siła niemal się od siebie nie różniła. Ich techniki były identyczne. Ale tylko jeden mógł wyjść z tego żywy...

Kureikaze ryknął triumfująco, gdy głowa jego przeciwnika oddzielona została od reszty ciała i uniesiona przez wiatr. Trudno było stwierdzić jak, lecz szaleniec zdołał jakoś przebić się przez obronę swego zastępcy i zadać decydujący cios. Być może Winoday dał się pokonać, licząc, że poświęcając się, wyciągnie swego przyjaciela z tej zarazy. Być może Raim zastosował jakieś nieczyste zagranie. Nie miało to większego znaczenia. Ten pojedynek rozstrzygnął losy bractwa. Ci, których nie ogarnęło szaleństwo po stracie najsilniejszego ze swych wojowników przeszli do obrony, pozwalając swym oszalałym braciom i siostrom opuścić Wietrzną Twierdzę. Już nic nie miało stanąć im na drodze do zmasakrowania Aurbem...

- Nie pozwolę odejść ci ojcze. – Pokryty licznymi ranami Surokaze znalazł się tuż przed swoim rodzicem. - Choćbym miał przypłacić to życiem.
- Niech i tak będzie. – Kureikaze bez wahania zaatakował swego pierworodnego.
Ta walna nie była ani tak widowiskowa, ani tak długa, jak pojedynek dwóch najważniejszych osób w bractwie. Niemniej jednak przyniosła niespodziewany efekt.
Widząc leżącego u swych stóp, zakrwawionego syna, przywódca odzyskał na moment zmysły. Był to moment krótki, lecz wystarczający by zostały wypowiedziane słowa, które wpłynęły na przyszłość Surokaze.
- Pomóż mi syny... – wypowiedziały, jakby wbrew sobie, wargi Kureikaze, chwilę przed tym jak mężczyzna wyprowadził atak mający spełnić obietnicę jego dziedzica.
Surokaze jednak nie umarł. Zdołał odbić cios mający pozbawić go życia. Uderzenie było jednak na tyle silne, że na dolna część twarzy elfa, od lewego skrzydła nosa poprzez wargi do lewego podbródka została rozcięta, jego miecze złamane, a umysł odesłany na bezdroża nieświadomości.

Dojście do siebie nie było łatwe. Z tego wszystkiego najłatwiejsze było odzyskanie świadomości. Później trzeba było wstać i zrobić pierwszy krok. Podobno właśnie te są najtrudniejsze. Suro, jakoś nie widział różnicy między pierwszym, drugi czy setnym krokiem. Wszystkie stawiało się równie ciężko. Nie chodziło tylko o własne rany. Straty, jakie przyniosła ta bratobójcza walka, również przygniotły białowłosego.
Wietrzna Twierdza wciąż niezdobyta z zewnątrz, w środku przypominała obraz klęski i rozpaczy. Stu elfów straciło życie. Wśród zabitych było tyle samo opętanych zarazą, jak i zdrowych. Kureikaze pomylił się, twierdząc, że zwolennicy Winodaya są słabsi...
Ktoś opłakiwał poległych. Ktoś opatrywał rannych. Ktoś bezmyślnie wpatrywał się w przestrzeń. Ktoś nawoływał, by się nie poddawać, ruszyć za pogrążonymi w szaleństwie i jeśli nie pokonać to zmniejszyć ich liczbę do poziomu, w którym nie będą zagrażać Aurbem. Właśnie tej myśli uczepił się Surokaze. Przy jego pomocy udało się zebrać zdolnych do walki Wietrznych Szermierzy i wyruszyć, by powstrzymać masakrę.

~*~*~*~



Spóźnili się. Złote Miasto w niczym nie przypominało miasta, jakim było jeszcze nie tak dawno temu. Bramy otarte z reguły, by witać nowych przybyszów, z trudem trzymały się na zawiasach. Ulice pełne przechodniów śpieszących w tylko ich znanych sprawach teraz skryte były pod krwią i zwałami ciał, z których tylko niewielka część była w jednym kawałku. Im bliżej centrum tym obraz przedstawiał się tragiczniej. Najwyraźniej mieszkańcy zaczęli się bronić. Wśród trupów nie było żadnego elfa, co dobitniej podkreślało masakrę, jaka miała tu miejsce.
W samym centrum na elfy czekała niemiła niespodzianka. Na samym środku rynku ustawiona była góra złożona z bezgłowych trupów gwardzistów. Makabryczna konstrukcja otoczona była przez oddział sir Blotreda. Gdy tylko elfy weszły na rynek, zostało wymierzone w nich kilkadziesiąt kusz.
Morale wśród Wietrznych Szermierzy było zbyt niskie, by podjęli walkę. Poddali się. Zostali osądzeni i jako współwinni zbrodni trafili do lochu. Tam też okazało się, że Kureikaze został pochwycony przez królewskich rycerzy. Przykuty do ściany w jednej z cel strzeżonej przez dziesięciu rycerzy ryczał wściekle gotowy, by w każdej chwili rzucić się do gardła swoim strażnikom.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=kc_9RT4q8YA[/media]

Mijały dni. Nikt ich nie torturował. Wystarczające męki dostarczał im widok ich dowódcy zachowującego się jak wściekłe zwierze. Wycieńczeni, na skraju załamania. Czekali...
Niemal tydzień po pojmaniu stanęli przed królewskim majestatem. Chociaż stanie udało się tylko nielicznym.
- Przyjmijcie moje najszczersze przeprosiny. – Głos króla wyrażał skruchę. Trudno było jednak stwierdzić czy była ona prawdziwa, czy udawana. Nie powinno się was tak potraktować. Zadbam o to, by odpowiedzialni za to zostali ukarani.
Król podniósł się ze swojego siedziska. Jego osoba wyrażała zmęczenie i smutek.
- To, co się tutaj wydarzyło, jest dla nas, dla nas wszystkich wielką tragedią. Jestem świadomy, że nikt z was nie brał w tym udziału. Wiem też, że robiliście wszystko, by do tego nie dopuścić. Winni jednak muszą zostać ukarani za swoje zbrodnie.
Na podwyższeniu, na którym stał król, wtoczono pniaczek i wprowadzono Kureikaze. Był on skuty łańcuchami do tego stopnia, że każdy krok sprawiał mu trudność. Przywódca bractwa sprawiał wrażenie obłąkanego. Miotał się, pluł śliną. Próbował gryźć trzymających go strażników.
Dopiero gdy jego głowa spoczęła na pieńku, a jego pełne szaleństwa oczy spotkały oczy Suro, elf uspokoił się.



- Ciężko uwierzyć mi, że szaleństwo i ciebie dopadło mój stary przyjacielu. – W oczach króla dostrzec można było łzy. - Przysłużyłeś się dla naszego kraju. Winni jesteśmy ci wdzięczność i szacunek. Nie mogę jednak pozwolić by ktoś tak potężny, jak ty był zagrożeniem. – Z każdym wypowiedzianym słowem jego głos nabierał na sile.- Za zdradzenie mnie i Wietrznych Szermierzy, za poprowadzenie rzezi w Aurbem skazuję cię na śmierć przez ścięcie.
Na podwyższenie wstąpił kat ze swym nieodłącznym toporem. Ustawił się przy pieńku i podniósł narzędzie do góry. Jak na komendę wszyscy Wietrzni Szermierze wyciągnęli przed siebie ręce z otwartymi, zwróconymi ku niebu dłońmi. Zupełnie jakby trzymali w nich broń. Tradycyjnym symbolem żegnali tego, który był ich przywódcą.
Topór opadł. Kostucha ucztująca nad miastem przyjęła pod swój płaszcz kolejnego trupa.
[i]- Ze względu na jednoczesne utożsamianie waszego bractwa z masakrą tego miasta [i] – kontynuował władca po chwili milczenia – Jestem zmuszony je rozwiązać. Jesteście też proszeni o usunięcie tatuażu z jastrzębimi skrzydłami, jako że ten symbol będzie od dnia dzisiejszego symbolem zdrady. Nikt was jednak do tego zmuszać nie będzie. Tymczasem... – Jeden ze sług króla podszedł do Surokaze. W ręku trzymał dwa mithrilowe miecze należące do niedawna do Kureikaze.
– Wiem, że miecze te są symbolem dowództwa w bractwie... – głos władcy przybrał ton nieznoszący sprzeciwu. -Bractwo jednak już nie istnieje. Dlatego też postanowiłem przekazać te miecze synowi mojego przyjaciela z nadzieją, że w jego rękach zostaną odpowiednio wykorzystane.
Przekazanie broni zakończyło przemowę. Skołowane elfy stały tak jak zostały zostawione, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Tylko jeden stał zupełnie jakby to wszystko, co wokół się wydarzyło, nie dotyczyło go.

~*~*~*~

Od królewskiej przemowy minął dzień. Rozbite moralnie i fizycznie elfy w większości usunęły tatuaże. Wolały zacząć nowe życie niż narażać się na gniew państwa. Obietnice króla o ukaraniu odpowiedzialnych za ich pojmanie zostały niespełnione. Sir Blotred został mianowany hrabią i Pogromcą Wiatru. W opisie tego wydarzenia nie znalazła się wzmianka o szaleństwie, całą winą obarczając Wietrznych Szermierzy.
Suro, czuł się zdradzony. Nie przez swych braci i siostry, których czyn doskonale rozumiał, lecz przez królestwo. Czy tak powinno się odpłacać tym, którzy narażając życie, walczyli z wrogami spokoju? Może gdyby nie słowa jego ojca w czasie ich pojedynku i białowłosy zacząłby nowe życie bez znaku bractwa na ramieniu. Tylko one sprawiły, że tak się nie stało.

- Dopóki ja żyję, żyje i bractwo – szermierz stał przed bramą, wpatrując się w głowę swojego ojca przybitą nad bramą. - Obiecuję ci, że wybiję wszystkich, którzy wraz z Tobą dali zawładnąć się szaleństwu. Obiecuję, że znajdę sposób by powstrzymać tę zarazę. Obiecuję, że bractwo. Obiecuję, że bractwo zostanie odbudowane i znów będzie powodem do dumy. Obiecuję, że nie umrę, póki tego nie dokonam.
Nie mógł prosić najbliższych o pomoc. Nie mógł ryzykować, by coś im się stało. Był sam. Samotnie wyruszył wymierzyć zemstę szaleństwu.



Ale to było wtedy. A teraz... Teraz wszystko się zmieniło. Przede wszystkim... nie musiał być już sam.


Spokój po burzy


Chaos panujący dookoła ustąpił zwykłemu zamieszaniu. Niebezpieczne akrobacje na polu walki zmieniły się w równie niebezpieczne akrobacje w łóżku. Żądza przeżycia przekształciła się w żądzę zaspokojenia partnerki. Zaciskanie dłoni na rękojeściach broni odeszło na rzecz zasikania dłoni na krągłościach elfki.
Zabarykadowali się w jedynym z luksusowych pokoi twierdzy. Słyszeli nawoływania strażników, niektórzy nawet próbowali się dobijać do drzwi. Dla kochanków jednak nie miało to najmniejszego znaczenia. Cały świat poza tym pokojem… nie, poza tym łóżkiem mógłby przestać istnieć. W tych chwilach przyjemności, był jedynie niepotrzebnym nikomu dodatkiem. Krew krążyła w żyłach z zawrotną szybkością, uszy przepełnione były jękami rozkoszy.
W życiu nic nie trwa wiecznie. Miłosne uniesienia również mają swój kres. Poobijane i poranione ciała dały znać o swoim limicie. Limicie, którego nie można było przejść w żaden sposób. Pragnącym miłosnych uniesień pozostawało jedynie pogodzić się z nim i odpocząć.
Suro, leżał na resztkach posłania. Na piersi czuł przyjazny ciężar głowy swojej lubej. Wolną ręką pieścił jej włosy. Wpatrywał się w sufit i rozmyślał nad kolejnymi krokami, jakie miał podjąć. Czy był sens ścigać oszalałych członków bractwa, wybić ich i upominać się o oczyszczenie dobrego imienia wietrznych łowców? A może zrobić coś zupełnie innego? Coś, co sprawi, że król będzie musiał zrobić pierwszy krok.
– Chciałabyś zostać księżniczką? – zapytał, przenosząc wzrok na twarz Haru.
Wtulonej dziewczynie chwilę zajęło przetrawienie tej informacji. Zmęczona walkami dnia bieżącego i ostrym pojedynkiem w zamkowej pościeli, mruknęła tylko coś niemrawo. Dopiero gdy pytanie padło po raz drugi, westchnęła tylko. - A ty kim, moim królem? - widac niezbyt poważnie potraktowała zapytanie.
– Nie mam nic przeciwko temu. – roześmiał się elf, czochrając jednocześnie dziewczynę po głowie. – Ale bardziej widzę siebie, jako księcia i twojego małżonka. Na króla mam za małą brodę. - pod czujnym i niezbyt miłym spojrzeniem elfki, ręka Suro przestała burzyć jej fryzurę i powróciła do głaskania. – W sumie to i tak nie mamy nic lepszego do roboty. Gonić po całym królestwie za szaleńcami jest bardziej męczące, niż przypuszczałem. Nie lepiej osiąść gdzieś i poczekać aż sami przyjdą? Zresztą to nie ważne. Mówiłaś, że jak zakończymy sprawy tutaj, to się zastanowisz, co z sobą zrobisz. Więc?
- Co ty mi tu nagle ze ślubem wyjeżdżasz! -prychnęła dziewczyna i pacnęła elfa w czoło. - Zresztą nie masz zamku czy włości. -dodała jeszcze wesołym tonem, lecz dość szybko jej głos przybrał poważniejszy ton. - A gdyby w ogóle odpuścić pogoń za przeszłością. Gonić szaleńców lub na nich czekać, wszystko prowadzi do jednego, tego co widziałam w podziemiach, gdy walczyłeś z tym zbrojnym. Ból i niepewność, takiego życia chcesz? -zapytała wtulając się mocniej.
– Jeśli wybór zależałby ode mnie, wolałbym spędzić resztę życia mniej więcej w taki sam sposób jak ostatnie chwile. – odparł Suro, składając na czole ukochanej pocałunek. - No ale tutaj ślub jest wymagany. – dodał, uśmiechając się zaczepnie. – A gdyby tak wrócić do Wietrznej Twierdzy? Pewnie trochę będzie trzeba powalczyć, ale jak trafimy już do środka to uda się nam stworzyć niezdobytą, samo wystarczającą twierdzę. Co ty na to?
- Brzmi kusząco… zwłaszcza ta część o ślubie, przynajmniej miałabym pewność, że nikt mi Cie nie ukradnie. Musiałabym wtedy skręcić dziwce kark. -dodała mała diablica. - Aczkolwiek może warto byłoby dokończyć, to czego się podjąłeś? Twoi nowi towarzysze, wyglądają na zdeterminowanych w swym celu, warto byłoby im chyba pomóc, nie uważasz?
– A teraz to niby nie musisz? – białowłosy wydawał się wyraźnie zawiedziony. – Tak skazywać mnie na pastwę jakiś babsztyli. Jesteś bez serca. – elf jednak wyraźnie spoważniał po tych słowach. Przez chwilę wpatrywał się w jedną ze ścian. Nie za bardzo wiedział, co powiedzieć. – W gruncie rzeczy to nie za bardzo wiem, co jest ich odgórnym celem. Mogę się jedynie domyślać tych pobocznych. A w drodze do ich spełnienia jest dużo ostrzy, szaleńców, krwi, ran i bólu. No, ale skoro moja księżniczka prosi mnie, bym wybrał właśnie tę ścieżkę, to mam nadzieję, że będzie mnie zszywać w razie potrzeby.
- Skoro tacy silni osobnicy jak oni się czegoś podjęli, to chyba jest to słuszne prawda? Zresztą… z nimi zapewne spotkasz tego Rufusa, a wiem, że mu nie odpuścisz. -westchnęła owijając sobie co dłuższe koniuszki włosów elfa dookoła palców. - Myślałam, by trochę zostać tutaj i ze wszystkim pomóc… -mruknęła zamyślona.
- Lub są wystarczająco głupi, by nie widzieć, w jakie gówno się pakują. W końcu nie bez powodu oznajmiono mi, że do nich pasuję. – białowłosy wyszczerzył szeroko zęby. – A Rufusa to mam gdzieś. Cholernie trudno dziada zabić, za to on cholernie łatwo może zabić ciebie. Ale jego pojazd był fajny… – Suro wyraźnie się rozmarzył. Szybko jednak powrócił do rzeczywistości. – Jeśli chcesz zostać, to zostań. Tutaj chyba będzie bezpieczniej, niż wędrując z tą bandą. Chociaż wolałbym mieć cię przy sobie, to priorytetem jest twoje zdrowie. A jakoś nie wychodzi mi ochranianie cie od złego. – Szermierz wyraźnie posmutniał wraz z końcem swojej wypowiedzi.
- Jestem dużą dziewczynką, umiem o siebie zadbać. -odparła lekko podgryzając jego ucho. - Zrobisz swoje, a potem wrócisz i pomyślimy co z zakonem. Do tego czasu pewnie pomogę tutaj wszystko ogarnąć. -podsumowała jeżdżąc palcem po pokrytej bliznami piersi elfa. - Jak twoja rana? -zapytała, zerkając na wielką bliznę, którą zafundował mu motocyklista.
- Nie otworzyła się w czasie ostatniego pojedynku, więc nie powinno być źle. – odpowiedział elf, uśmiechając się lekko. – Eh… Powinienem wtedy celować w jaja zamiast w głowę. Nie miałby możliwości się odchylić, a nawet jakbym go nie zabił, pozostawałaby satysfakcja. – po tych słowach twarz szermierza ozdobił drapieżny uśmiech odsłoniętych zębów. – No ale skoro twierdzisz, że pewnie go jeszcze spotkam, to się poprawię.
- Faceci… -westchnęła Haru przymykając oczy. - Dobrze że się znalazłeś… -dodała jeszcze ewidentnie kończąc tym poprzedni wątek rozmowy.
- Dobrze, że mnie nie posłuchałaś i mi pomogłaś diablico. – elf pocałował Haru w usta. Wyglądało to, jakby miał być to początek kolejnych igraszek, lecz mężczyzna szybko odsunął swoje wargi. – Chodźmy zobaczyć się z resztą. Chociaż się chce, nie można cały dzień gnić w łóżku. Zresztą muszę się dowiedzieć, w jakie gówno kazałaś mi wejść.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.
Karmazyn jest offline  
Stary 25-11-2013, 22:02   #324
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Patron
Winna pierwszemu rozłączeniu się pierwotnej grupy do zwalczania plagi trawiącej kontynent rozstała się z żywotem dokładnie tak, jak z ludźmi, których Gort mógł nazywać nakama. Jedna kłótnia, która nie tylko była możliwa do lepszego rozegrania, co była najzwyczajniej w świecie zbędna, a każda ze stron bezsensownego konfliktu niosła ze sobą dokładnie takie same winy - nie chciał ustąpić pozostałym. Żywot Shiby zgasł, gdy jej ciało zderzyło się z włócznią znacznie silniejszą niż egoizm i pycha Fausta, a zarazem potężniejszy niż wszystko, co miał do zaprezentowania ostateczny pies gończy, a jej wszelkie poprzednie dokonania zdawały się być zanegowane, gdy ostatnie elementy jej ciała znikały z powierzchni świata, a kostucha leniwie przeciągała się czekając na swego kolejnego klienta.
Czarnoskóry pirat, dzierżyciel rozpaczy, oraz strażnik równowagi zjednoczyli się jako jedyni, którzy wyruszyli ze stolicy we wspónym celu. Każdy z nich się zmienił, rozwinął, jednak blondyn zdawał się doceniać wartości bojowe pozostałej dwójki bardziej niż przedtem. Nawet jeśli samemu stoczył kilka bojów, to całokształtowi jego podróży bliżej było do pielgrzymki niż epickiej tyrady pełnej przeciwników. Ci, których spotkał miały ukazać mu jego własną osobę w nieco innym świetle, a nawet istnienie samej choroby zdawało się być testem, możliwością dla Fausta by poznać siebie, oraz swój fach lepiej, niż jego poprzednicy.
Nawet spotkanie z Mirro, oraz zuchwałość, na jaką pozwolił sobie blondyn zdawały się być precendensem w skali nie tyle świata, co kilkunastu jego cyklów. Mistrz luster nigdy nie został postawiony przed oblicza bogów, a moment w którym zdał sobie sprawę ze swojej sytuacji, był pierwszym, w którym ukorzył się przed znajdującymi się w okół niego starymi wrogami, którzy niewątpliwie mogli być jego przyszłymi sojusznikami. Strażnik równowagi w poczet swej wiedzy, która była starannie zbierana i kultywowana, tak, by pomóc mu w możliwie wielu sytuacjach dołączył jeszcze jedną tajemnicę, której waga zdawała się być wystarczająco duża, by zaważyć o losie przyszłego boga.
Sparaliżowane ciało Fausta nie wpływało negatywnie na jego samopoczucie - po raz pierwszy czuł spełnienie, które zdawało się przewyższać nie tylko te zapewnione mu przez ostatni kwiat wymarłej już sekty,ale i te ofiarowane mu przez jakąkolwiek inną, niejednokrotnie piękniejszą, czy też bardziej uzdolnioną partnerkę. Radość, która dominowała w jego sercu nie pochodziła z uniesień fizycznych - po raz pierwszy to jego dusza całkowicie górowała nad jego ciałem. Rola, którą posiadł i żywot który stracił zdawały się być tylko małymi elementami większej układanki. Blondyn wracał do tego, co mógł nazwać najwspanialszą z idei - jego umysł działał w perfekcyjnej harmonii. W czymś, co zostało wykrzywione przez Watahę to stopnia obrzydzenia. Czwarty z rodu zdrajców wrócił bowiem do działania w zgodzie z kodeksem, zaś za największe z dóbr uznawał równowagę.
Nawet jeśli jego ciało odmawiało mu posłuszeństwa to ilość pozytywnych emocji, które odczuwał zdołała przełamać chociaż jeden element dominującego nad jej ciałem paraliżu. Jego twarzy przybrała nieco inny wizerunek, zaś usta po raz pierwszy od dawna zamknęły się w czymś, co można było nazwać szczerym uśmiechem.
- Chyba w końcu zachowałem się godnie tego, co mi ofiarowałeś? - pytanie rozbrzmiało wewnątrz duszy blondyna, zaś byt najbardziej pokrewny mu ze wszystkich mógł być pewien, że pytanie jest zaadresowane do niego.
- Każda ze stron zyskała część tego, co pragnęła. Świat został wtrącony na właściwe tory, szaleństwo jakie znamy zmierza ku końcowi - dodał blondyn, jednak w jego słowach nie było czuć charakterystycznej pewności siebie. On zwyczajnie wyrażał swoje przypuszczenia, po raz pierwszy od dawna zachowywał się w kierunku bóstwa tak, jak powinien. Jako jego wysłannik, jedyny wyznawca, nie zaś porywacz, który szantażuje umierającego starca.
- To prawda. -kat odparł spokojnym tonem, wyraźnie czerpiąc wiele radości z tej chwili relaksu i dla niego. - Jednak pamiętaj że to o czym wiesz było początkiem choroby. Zdołała wyewolułować, do stopnia w którym nawet ja musiałem walczyć, by nie zniknąć w ciemności. Ehh czasem ciężko jest być zapomnianym bóstwem i nie wiedzieć tego co te inne bubki. -dodał lekko zgryźliwym tonem.
- Ten, kto zmodyfikował pierwotny fenomem wiedział, do czego dąży - blondyn podzielił się spostrzeżeniem z tym, który kiedyś nosił miano szkarłatnego. - To już zawęża liczbę potencjalnych winowajców do… zapewne kilku, może kilkunastu osób. - stwierdził, zaś jego osoba jakby pominęła tą niewiarygodnie dobra okazję do jego ulubionej czynności - podkreślania swojej wiedzy, zdolności.
- Niewiele później uwolniony został Kronos - ci, którzy wiedzieli o jego więzieniu to nieszczególnie duża grupa. - Faust kontynuował przekazywanie informacji, przedziwną kompozycję monologu przemieniającego się w złożone pytanie. - Istot, które zostały obarczone obowiązkiem strzeżenia tajemnicy jego wyzwolenia jest jeszcze mniej - Faust zamilkł, jakby czekając na skojarzenia swego patrona.
- O ile ma to ze sobą związek… Ci których spotkałeś i wiedzieli o Kronosie nie wydawali się zainteresowani zarazą. Myślisz, że aż tak dobrzy z nich kłamcy?- mruknęło zamyślone bóstwo.
- Poznałem, czy raczej poznaliśmy jedną istotę, która pasuje dokładnie do tej roli. Przynajmniej gdyby założyć, że wiedział jak uwolnić Kronosa. - blondyn zwrócił uwagę na jedną osobistość, której życzenie zostało spełnione przez Fausta przy nieświadomej pomocy martwej już niebeiskoskórej.
- Kogo konkretnie masz na myśli? -miecz zadał pytanie chyba tylko z poczucia obowiązku, chciał dac Faustowi możliwość pławienia się w zdobywanej powoli wiedzy.
- Na myśl przychodzi mi strażnik chaosu… - obrońca skrajnie przeciwnej idei przypomniał sobie o tym, który zdawał się być jego przeciwnością. - Oraz osoba, która jako pierwsza stworzyła naszą grupę, czy raczej dała pomysł jej istnienia. Zwróciła uwagę stolicy na zarazę, której wówczas jeszcze nie było. - Faust liczył na to, że jego niezdecydowanie nie skończy się propozycją wizyty u pobliskiej wyroczni.
- Z jednej strony strażnik chaosu to faktycznie pierwszy podejrzany. Ale patrząc na to szerzej… czy komuś tak potężnemu potrzebna by była taka choroba? Pokonał Ciebie, uwolnił Kronosa i kto wie co jeszcze zrobił? Po co byłaby mu zaraza. -zauważyło zapomniane bóstwo. - A ten który was zebrał… nie uważasz, że gdyby chciał rozprzestrzenić chorobę nie wybrałby najlepszych z najlepszych? Wszak zebrali bohaterów z całego królestwa… taka grupa mogłaby mu mocno zaszkodzić gdyby się zbuntowała. - zauważył.
- Gdybym był na jego miejscu, zrobiłbym to samo. - dusza blondyna jakby pochwaliła swego nieujawnionego jeszcze wroga. Osobnika, który zdawał się stać za całą podrózą, a jedna jego decyzja stała się katalizatorem do rozwoju każdego z tych, którzy się tutaj znaleźli. Blondyn pomyślał o pierwotnej drużynie - ci, którzy nie mieli wystarczająco siły czy też szczęścia odeszli na dalszy, dużo ciemniejszy plan. Przestali rozmawiać, patrzeć, biesiadować z istotami żywymi. Przestali nawet je czuć. Skończyli żyć.
- Ci którzy mogą mu zaszkodzić albo umrą po drodze, oddając swe życie za sprawę, albo znikną z okolicy na wystarczająco długo by dokonało się wszystko, czego pragnął. - dodał po chwili, zaś przez jego głos przemawiała swoista wdzięczność za wskazówki.
- Więc chyba warto to sprawdzić. -podsumował Kat zadowolony z logiki swego podopiecznego.
- Z drugiej strony szkoda wracać do stolicy, gdy ten, który przywłaszczył sobie dłoń Gorta oraz uwolnił Kronosa jest taki blisko. - przedstawił drugą opcję. Jego umysł udał się na dłuższą chwilę w krainę wspomnień i domysłów. Gdy podsumował wszystkie informacje, a przed jego twarzą przeleciały wszystkie twarze, które zostały już utracone, nadal nie był pewien tego, co robić.
- Myślę że niezależnie od tego gdzie się udamy, sytuacja w drugim miejscu się pogorszy - stwierdził w końcu. - Chyba zostawię wybór tym, którzy nie będą świadomi jego konsekwencji - zakończył.

Twoja skóra wygląda.... smakowicie?

Gdy Faust powoli otwierał oczy, zaczął czuć ból w nodze.
Nie przypominał sobie by w jakikolwiek sposób została ona zraniona, przez to było to dziwniejsze, niż ból innych członków. Gdy powoli uniósł odrętwiały kark, dostrzegł przyczynę. Nino odcinał już trzeci z kolei plasterek jego skóry, a dwa stały w słoikach obok. Teraz zamarł w dość komicznej pozie, z kawałkiem Faustowego ciała między palcami i ostrym skalpelem w drugiej dłoni. Przez chwile panowało milczenie, które naukowiec wykorzystał by odchlastać ostatnia próbkę i wrzucić do ostatniej próbówki.
- Ekhym… nie byłem pewny kiedy się obudzisz, a nie chciałem by twoje ciało się zmarnowało… -mruknął na swoje usprawiedliwienie.
- Czy tobie się aby nie poprzestawiało? - gniewny głos wydobył się z ciała tego, który powoli przeistaczał się w obiekt badawczy, jednak najwyraźniej śmiał zgłosić swój sprzeciw.
- Sądziłem że przestajemy się mordować i próbujemy załatwić ci ostateczną nieśmiertelność? - Faust dodał po chwili, jednak jego głos był już jakby spokojniejszy.
- Nauka nigdy nie umiera, jest nieśmiertelna sama w sobie. -odparował słowne ostrze Nino. - A to tylko kilka niewinnych kawałków skóry. -dodał, dyskretnie chowając za połami swej sukni, piłe do przecinania kości, która leżała obok leża blondyna.
- Nie sądzisz, że w zamian za materiał badawczy powinieneś odpłacić się czymś, co jest jednym z efektów twej wielkiej wiedzy? - Faust zapytał wyraźnie rozbawiony. Z przyjemnością przechylił by głowę na bok, jednak w jego stanie byłoby to bardziej zabawne niż poważne.
- Nie płace trupą. -prychnął geniusz. - A tym z fizycznego punktu widzenia chwilę temu byłeś. -dodał jeszcze.
- Jesteś wystarczająco zdolny do określenia czy podmiot twoich danych pozostaje przy życiu. Oraz czy w ogóle je posiadał gdy zaczynałeś. - Odpowiedź osobnika pełniącego rolę drugiego intelektualnego filaru zespołu orbitującego wokół szaleństwa nie była zbyt zaskakująca. Blondyn respektował zdolności szalonego naukowca z równie dziwnej puszczy, jednak wolałby jego ciało było poza zasięgiem obsesji Nino.
- Nie płacisz trupom, ale wiedza jest po to, by ją wykorzystać. - Faust zaśmiał się cicho, nie łudząc się nawet na to, że Nino okaże się pomocny.
- I na tyle zdolny by wiedzieć, że byłby definytywnie trupem gdybym skończył, a to prawie to samo. -furknął naukowiec. - Ponadto mógłbym zrobić twego klona, więc co za różnica który z was dopełniłby umowy? -dodał z lekko pyszałkowatym uśmieszkiem na twarzy. - Ale mniejsza z tym, przebadałem gaz… i nie mogę znaleźć składnika odpowiedzialnego za chorobę. -warknął wyraźnie rozeźlony. - Musi to być jakas nieznana substancja która szybko się rozpuszcza w powietrzu nie pozostawiając śladów… -zaczął snuć teorię naukowiec.
- Jeszcze nie zauważyłeś że klonujesz tylko ciało i jego możliwości? - pytanie stważnika równowagi zdawało się wyrażać zdziwienie postawą naukowca, który negował wszystko, co widział tak długo, jak wykraczało to poza znane mu z książek fakty. Wydawało się, że jego ciekawość odnosiła się tylko do wiedzy, którą był w stanie wytłumaczyć.
- Chcesz wskazówkę? - Faust zapytał poważnie. Nawet jeśli leżał, to jego wzrok zdawał się przeszywać ciało rozmówcy wgłąb duszy, której wyraźnie brakowało.
- Chcesz dawać mi wykłady o duszy i innych nieistotnych rzeczach? -prychnął Nino. - Mało kto pozna różnicę, widząc klona bez duszy i prawdziwego właściciela ciała. -dodał jeszcze, chowając swe lekarskie zabawki. - Lepiej szykuj się do dalszej drogi, niebawem ruszamy.
- Rozwiązałem zagadkę szaleństwa. - odparł krótko, a jego uśmiech przebił wszystkie poprzednie. Drwina uzupełniona wszystkimi przeżyciami tego, który utracił swój żywot była czymś, co ciężko było zignorować. Zwłaszcza, gdy przez większą część rozmowy Faust zdawał się być miły, a kilka małych fragmentów skóry zdawało się zostac ofiarowane Nino w prezencie. Może podwyższy to jego kompetencje.
- Coś ci sie przyśniło, byłeś nieprzytomny prawie cały dzień. -mruknął tylko naukowiec. - Widać jeszcze nie do końca wróciły Ci zmysły.
- Z mojej perspektywy nie mam po co rozmawiać z samym mięsem. - Faust zastosował wobec Nino tą samą taktykę, zmieniając jednak trupa na ciało nie posiadające duszy. - Naprawdę nie chcę zostawiać cię bez odpowiedzi. - dodał, zaś jego drwiny zniknęły jak za dotknięciem nie tyle magicznej, co boskiej ręki.
- Nie zapominaj że dzięki mnie żyjesz. -warknął Nino, wyraźnie ubolewający nad faktem swej niewiedzy w jakiejś dziedzinie. - Więc lepiej mów o co ci chodzi, chłopaczku. -dodał, gdy w jego oczach błysnęły szaleńcze ogniki. No tak wszak przed chwila szukał lekarstwa na chorobę, co tylko bardziej pogłębiło jej rozwój w tym klonie.
- Wiedz, że masz teraz u mnie dług wdzięczności - westchnął blondyn. Nino powinien być świadom, że nie był jedynym, który mógł naprawić ciało Fausta na polecenie Zeusa, a to, że bóg udostępnił mu ta możliwość było tylko ukłonem bogów szczęścia w jego stronę.
- Moją podpowiedzią będzie jedno słowo. Potem wysnujesz swoją teorię, zobaczymy, czy będziesz miał rację w nieujawnionych detalach - strażnik równowagi podzielił się swym planem. Nie mógł odkryć całej zagadki przed rozmówcą. To było by zbyt wielką kpiną z różowowłosego. On zaś był potrzebny, chociażby jako prywatny kowal…
- Placebo - pojedyncze słowo zdolne zniszczyć wszystkie idee i dokonania.
Nino uniósł swe cienkie brwi...by po chwili wybuchnąć śmiechem. Był to jednak rechot szaleńca, kogoś kto zaakceptował coś czego zawsze się wypierał -swoją głupotę. Dłoń naukowca przesunęła się po jego twarzy, gdy ten wygiął ciało w łuk. - Genialne! -zachichotał. - Czysty geniusz twórcy tego cudu. Wiesz coś jeszcze? -zapytał wyraźnie zaciekawiony.
- Zapewne nie uznajesz istnienia magii tak samo jak duszy - Faust westchnął cicho, jakby urażony brakiem wiary naukowca, który wewnątrz swego własnego umysłu był jeszcze bardziej genialny niż z perspektywy innych. W okolicy nastała cisza, w której czujne uszy naukowca zapewne starały się usłyszeć myśli blondyna. Ten zaś zwlekał z odpowiedzią, zapewne gdyby mógł, to właśnie drapałby się po swej koziej bródce.
- Więc dodatkowe informacje nic ci nie pomogą. - słowa straznika równowagi zniszczyły całe napięcie, pozostawiając tylko sporą dozę pragnienia, braku.
- Hah tyle mi wystarczy. -nuakowiec uśmiechnął sie kącikiem ust. -[i] Czyli ktoś dodał szzypty magii do prostego efektu psychologicznego. Genialne. - Najpierw stworzył plotkę i wywołał strach… zapewne wynajął kilka osób do odegrania prawdziwych szaleńców. Szukanie lekarstwa sprawiało że zaraza stawała się coraz bardziej realna, aż w końcu zyskała świadomość osobnego bytu. -wywnioskował, by po chwili ciągnąć dalej swoją hipotezę. - Jednak musi gdzieś istnieć źródło tej choroby, jej serce a ja już wiem jak się tego dowiedzieć. Rycerz który wam towarzyszy jest chory, ale w jakiś sposób panuje nad swym szaleństwem, udaje mu się nawiązać kontakt. Trzeba go zmusić by zdobył informację o tym gdzie znajduje się główna siła Szaleństwa… jego fizyczna forma.
- Gdy sam byłem szalony, manifestacja mej choroby złożyła mi propopozycję dotyczącą “ojca” szaleńśtwa, pierwotnej manifestacji - Faust podzielił się swymi wspomnieniami z okresu, w którym ciemność otaczała go bardziej, niż chaos wszystko, co było jeszcze na długo przed powstaniem świata. Można rzec, że to najwspanialsza z idei, która znienacka pojawiła się w pierwotnym z bogów. Pragnienie jakiejkolwiek stabilności mogło doprowadzić do powstania kolejnych bogów, a z czasem nawet - całego świata. Czyżby rola Fausta była ważniejsza, niż może to narzucać zdrowy rozsądek?
- Nie oświecił mnie on jednak jego lokacją. - dodał nieco smutniej.
- Bo byłeś szalony zbyt krótko. -wysnuł teorię Nino. - To jak z rybami głębinowymi...chociaż pewnie taki jak ty nigdy o nich nie słyszał. Mniejsza jednak z tym. Chodzi o fakt, że z tego co zauważyłem im dłużej masz kontakt z manifestacją swej choroby, nawet w słabszej formie, tym wyraźniejsza się ona staje. Najpierw jest niczym lampka rzeczonej ryby, która ma kusić Cię w jej paszczę. Ale wraz z upływem czasu odpada i kiełkuje jej własna świadomość i poglądy. Twoja była jeszcze doczepiona, dla tego nie mogła zdradzić swego głównego ciała. Jednak jestem z 99% pewnością wstanie stwierdzić, iż rycerz ma już ten etap za sobą.
- Czy raczej im bardziej jesteś świadom tego, że istnieje. - Faust stwierdził w końcu, zaś przez spore pokłady zmęczenia spowodowanego całkowita blokadą ciała zostały na kilka chwil ujarzmione przez kiełkujące rozbawienie. Choroba powstała w wyjątkowo ciekawy sposób, stając się istotą godna miana osobliwości, może nawet boga?
- A ciężko zanegować komuś jej istnienie, gdy zostaje obdarowany jej mocą wraz ze swoistym “patronem” - dodał po chwili. Doradca króla z całą pewnością nie odkrył tej wiedzy bez impulsu z ręki innego bytu…
Strażnik równowagi zamilkł na dłużej, zaś jego umysł oddalił się w stronę zadania ofiarowanego mu przez Zeusa. Został wywyższony do roli nadczłowieka, dla którego bogowie zmieniają plany, zaciągają przysługi, tylko po to, by w przeciągu kilku następnych minut zniżyć go ponownie do roli najzwyklejszego ze śmiertelników. Nie mógł porzucić stworzonej dla niego misji, przynajmniej jeśli zamierzał kontynuować swój żywot, oraz, co znacznie ważniejsze - chronić dobro najwspanialszej z myśli. Nie mógł również liczyć na wynagrodzenie za przebyty trud, przynajmniej pomijając pomysł, wedle którego nagrodą będzie to, co zyska w drodze do celu. Jego bezsilność, której ostatecznym wyrazem była niemożność zwyczajnego wstrząśnięcia głową, przekręcenia jej w dowolną ze stron, czy nawet bardziej gwałtownego uśmiechu podsumowującego swoje wypowiedzi, została wyrazona pojedynczym westchnięciem.
- Jeden ze śladów domniemanego wyzwoliciela Kronosa, który przy okazji zdobył rękę czarnoskórego prowadzi do Wodospadu Spadających Łez. - przemówił dopiero, gdy względna niemoc ustała.
- Czy wy wszyscy udajecie idiotów czy naprawdę nimi jesteście? -Nino wyglądał na naprawdę rozdrażnionego. - Jeżeli ślady gdziekolwiek prowadzą w oczywisty sposób, to znaczy, że ktoś chce zostać znalezionym. -prychnął osobnik o różowych włosach.
- Czy mądrość polega na tym, by próbować grać najlepszymi kartami nawet, gdy się ich nie posiada? - Faust objawił swą rezygnację dotyczącą postawy geniusza, którego wiedza zdawała się być tym, co nie tyle otwierało mu oczy, umożliwiały dojrzenie piękna świata, co raczej oślepiało go. Dla Nino każdy człowiek był tylko zbiorem najróżniesjzych próbek. Otoczenie zaś - jednym, nawet niezbyt długim równaniem opisującym wszystko, co może się wydarzyć. Życie często kazało dobrowolnie stawiać się w sytuacji, w której wyciągnięcie nawet najlepszej z kart ukrytej w rękawie danej istoty nie gwarantowało pozytywnego rozwiązania sytuacji.
- Ty zaś przyjmujesz postać idioty, gdy tylko jest to dla ciebie wygodne - blondyn podzielił się swymi spostrzeżeniami nieco silniejszym głosem. Najwyraźniej siły strażnika powoli do niego wracały. Uśmiechnął się nie tyle nieśmiało, co zwyczajnie słabo, blado.
Czempion Perłowego kata spojrzał na różowowłosego, starając się zrozumieć to, co działo się zarówno w tym, jak i w prawdziwym ciele. Czemu osobnik, który mógł czerpać zyski z nie tylko możliwości swej polilokacji, ale i ze swoistej nieśmiertelności każdej z istot, które można było nazwać “Nino”, zamykał siebie na świat, skupiając swe wysiłki na kochance niemal tak wymagającej jak ta, zwana równowagą.
- Jesteś głupcem, więc tego nie zrozumiesz. -westchnął naukowiec. - Tacy jak wy muszą dostarczać sobie wrażeń, empiryzm jest dla was najcudowniejszą ze sztuk. Nie rozumiecie, że wszystko można przewidzieć, sprowadzić do rachunku prawdopodobieństwa. -dodał kręcąc głową. - Zresztą, niezbyt mnie to obchodzi, jestem tu tylko ze względu na umowę.
- Wiesz, że kara spadająca na strażników równowagi musi być przełamana przez nich, gdy ci znajdują się już w bezpiecznej sytuacji? - wzburzony głos zapomnianego bóstwa, którego irytacja stagnacją swego czempiona narastała z każdą minutą, w której trwała rozmowa z samozwańczym geniuszem.
Dla Fausta czas się zatrzymał, świat zdawał się przestać istnieć na kilka chwil. Wydawało się, że dusza blondyna została uświadczona wiedzą, uwagą, a co za tym idzie - w swoisty sposób również mocą bogów. Materializacja jego duszy umieszczona w innym, alternatywnym świecie zdominowanym przez domysły i wyobrażenia rozpoczęła oddychać nieco wolniej. Rytm, w którym nieistniejące powietrze dostawało się do nieistniejących płuc stabilizował się, a w pewnym momencie - całkowicie ustał.
Oddzielenie nawyków charakterystycznych dla bycia od manifestacji duszy było czymś kluczowym, podstawowym. Blondyn nie miał jescze okazji znaleźć się w postaci, w której jej dusza wiodła prym przed jego ciałem, niemalże realizując jedno z kluczowych założeń kontraktu. Jego wiedza w tym obszarze była czymś… co Nino nazwałbym absolutnym, Faust zaś - niewystarczającym. Różnica w opisie sytuacji sprowadzała się do tej między teorią a praktyką. Księgi nie zawsze wystarczały, zwłaszcza gdy zawarte w nich treści były przeznaczone dla śmiertelników, a problemy, do których miały się odnosić operowała na planach znacznie bliższych boskich.
Czasem, dokładnie tak jak w przypadku plagi szaleństwa - wystarczało zdać sobie sprawę z tego, że problem nie istniał. Wszechświat odnotował również przypadki, w którym pierwsze podejście było tym zachęcającym, mającym na celu wytłumaczenie zasad. Edukacja musiała kiedyś nadejść, a w przypadku historii czwartego z rodu zdrajców kiedyś musiał nadejść moment nieposiadający nawet cienia gorzkiego posmaku.
Blondyn wyczuł opiewające jego ciało obce, nieprzyjemne cząsteczki. Coś, co pochodziło z zewnątrz i próbowało wpłynąć na jego wnętrze, jakby inna dusza przyćmiewała tą należącą do Fausta, rozdzielając w pewien sposób połączenie ciała fizycznego i tego należącego do boskiego świata.
Strażnik równowagi nie przyciągnął swej duszy do swego ciała, on wolał przyciągnąć do siebie obcą energię, wprawić ją w ruch i wykorzystać nadaną jej siłę do ponownego wepchnięcia się w cielesność. Wyobrażenie zgasło.
- Twój rachunek prawdopodobieństwa, cała twoja nauka została pokonana przez jedną chorobę. - Faust zaśmiał się nieco głośniej niż wcześniej./dun, teraz opiszę sobie jakiś bullshit u góry/
Nino uśmiechnął się kącikiem ust. - Nigdy nie zakładałem że choroba może tak anaprawde nieistnieć. Nie udawaj inteligetniejszego niz jesteś strażniku, to może przynieść Ci tylko problemów. Co zresztą w moim zamku udowodniła twoja śmierć. -odparł geniusz odchodząc.
Nogi blondyna uniosły się, zaś ciało wykrzywiło tak, by stopy blondyna znajdowały się tuż obok jego głowy. Błyskawiczny ruch nogami sprawił że, niczym sprężyna, wrócił do pozycji stojącej. Żeby wykonać jedną z najprostszych sztuczek, które można było zaliczyć do akrobatyki blondyn nie musiał nawet ruszyć swoich rąk.
Uśmiechnął się szeroko, zawadiacko. Werwa w jego postawie, charakterystyczna mowa ciała - wszystko zdawało się powrócić, a stan absolutnego oddania sprawie według każdego z obecnych obserwatorów właśnie się skończył.
- Dobrze, że nie wiesz wszystkiego. - stwierdził rozbawiony. Jego głowa po raz pierwszy od potyczki z Mirro przechyliła się w sposób będący jego specjalnością.
- Jeśli jeszcze raz spróbujesz pobrać sobie “próbki” z mojego ciała to zabiję każdą kopię ciebie, która pojawi się w okolicy. - Faust przemówił, zaś przez jego głos przemawiała niewyobrażalna wręcz powaga. Obrócił się na pięcie i ruszył w kierunku, z którego dochodziły odgłosy treningów czarnoskórego.
- Chociaż nie, powiem Gortowi i Calamitiemu iż jesteś wrogiem. Może moje zdolności nie są wystarczające, ale ta dwójka będzie cię zabijać aż twoje oryginalne ja stwierdzi, że ma już dość żałosnych porażek, pora na ostatnią śmierć i zakończy swój przepełniony cyferkami żywot - dodał unosząc prawą rękę w charakterystycznym geście “przyjaźni”. Kiwnął mu ręką na pożegnanie.
 
Zajcu jest offline  
Stary 25-11-2013, 23:19   #325
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Piracka uczta kapitana Czarnoskórego

- Nif nie ffowi - odpowiedział Czarnoskóy siwowłosemu, przełykając kawał soczystej wołowiny, a następnie chwycił tłustą ręką za stojącą nieopodal butelkę z winem i podrzucił ją liderowi bandytów. - Siadaj, żryj i pij ile tylko dusza zapragnie.
Pirat postanowił rozgościć się w zamku, który notabene po pokonaniu przez niego Lorda, jak i Mirro należał teraz do niego, tak więc w tym momencie bez skrupułów ucztował w sali balowej, która była już dość mocno zdemolowana od jego zabawy. Porozbijane beczułki przeróżnych alkoholi walały się wśród szczątków zrujnowanych ław i krzeseł wyściełanych drogimi materiałami, zaś kuchcicy przynosili co kilka minut parujące talerze najsmaczniejszych potraw.
Było co prawda pewnie kilku szlachciców w sąsiednich włościach, którzy z pewnością niebawem zaczną rościć sobie pretensje do tronu Lukrozu, jednak nim dowiedzą się co zaszło w twierdzy i wyślą swych emisariuszy, Gort Kingstone wraz ze swoimi kumotrami będą już z powrotem w drodze. Przedtem zaś niewdzięcznie byłoby odrzucić wyrazy wdzięczności mieszkańców oraz żołnierzy.
- Ja bym na twoim miejscu sprawdził co z królewskimi zapasami, bo w tym tempie niewiele dla was zostanie - szepnął Przydupas na ucho siwowłosemu, trącając go jednocześnie łokciem. Prawą rękę miał owiniętą bandażami i zawieszoną na temblaku, jednak wydawało się że poza tym nie odniósł żadnych mocniejszych obrażeń.
Khali natomiast wyglądał nieco gorzej po pojedynku z Katou, jednak był w znacznie lepszym nastroju niż jednooki.
- Dobrze widzieć cię w dobrym zdrowiu, druhu - oświadczył z szerokim uśmiechem, biorąc pod pachę jedną z beczułek, którą postawił na stole i rozsiadł się naprzeciwko Czarnoskórego, nalewając sobie czerwonego wina do złotego pucharu. Prawdopodobnie bardziej niż jego ciałem przejmował się zdrowiem psychicznym swego kompana. - Dobrze wiedzieć że pobiłeś wszystkich złych gości. Szkoda tylko że dałeś uciec temu całemu Mirro. Obawiam się że będziemy mieli przez niego jeszcze kiedyś kłopoty.
- To się go dorwie następnym razem! - rzekł Gort i szczerząc zęby przybił toast z mnichem i jednym haustem obaj opróżnili swoje puchary do dna. - Jak tylko ten szczur skończy lizać rany i znowu wylezie ze swojej nory, to chętnie spuszczę mu następnego łupnia!
- A ja z prawdziwą przyjemnością obejrzę to na żywo - odrzekł Khali i obaj wybuchli gromkim śmiechem.
- Dobra Kapitanie ale co dalej? -zapytał Przydupas też zasiadając do posiłku. - Dalej leziemy do tej cołej góry? Bo się cyraz ciżej robi. Dymuny i inne diabelstwo się wylynga. - dodał wgryzając się w udziec jakiegos upieczonego stworzenia. - I gdzie lodzik i ta niebieska laseczka? Przecież byli z nami gdy to sie zaczęło. -zagadnął jednooki, przypominając Gortowi o słowach Mirro na temat śmierci magów.
- Pewno że leziem do góry. Aż do tera nigdy nie udało mi się tak szybko obić mordy tylu silnym gościom! Dojdę więc do tej chędożonej góry i rozgniotę każdego kto stanie mi na drodze! Iwabababa! - roześmiał się rubasznie Czarnoskóry. - A Sopelek i paniusia znajdą się szybciej czy wolniej. Wiedzą przeca gdzie nas szukać, co nie? Może zgubili się szukając wygódki? W końcu całkiem sporawy ten zameczek.
Czarnoskóry prawdopodobnie znowu całkiem zapomniał o Johnie, który to najwyraźniej przepadł w podobnych okolicznościach gdy odpoczywali na pokładzie Blackberry.
- W sumie, racyja. -odparł Przydupas. W tym czasie szef bandytów, rozpoczął dość kulturalny posiłek, w porównaniu do reszty, by zacząć nowy wątek. - Moje uszy i oczy donoszą mi, że armie stolicy powoli odpierając szaleńców od strony pustyń. Ponoć większa część wojska stacjonuje teraz w tamtych rejonach, to też wasza sprawka?
- Słyszałeś o Shuu? - zapytał Khali, odrwając zębami kawałek pieczonego mięsa. - Zebrał całkiem sporą bandę dobrze uzbrojonych łotrów i próbował odbudować jakąś starożytną piramidę. Przynajmniej my nie słyszeliśmy o nikim silniejszym w tamtych stronach.
- Taa, ale gość zadarł ze złym piratem! - wtrącił się Gort, szczerząc dumnie zęby. - Porwał moją załogę gdy mnie z nimi nie było, więc oczywista polazłem tam i obiłem mu ryło tak że już więcej nie wstanie!
- Wiesz może ile zajmuje podróż z Lukrozu do Góry Tysiąca Pytań? - zapytał herszta mnich. - To jest następny cel naszej wędrówki. No i czy na drodze mogą czyhać na nas jakieś niebezpieczeństwa?
- To właśnie w tobie lubię! - zakrzyknął Czarnoskóry, uderzając pięścią w stół tak mocno że aż przewróciło się kilka pucharów z winem. - Zawsze wiesz o co zapytać! No łotrzyk, gadaj o tych niebezpieczeństwach! Może upoluję w końcu jakiego smoka! Słyszałem że w górach na lądzie zawsze mieszkają smoki i zawsze żałowałem że żaden nie czai się w morskich głębinach.
- One raczyj nie lubiją wody, kapitanie - wyjaśnił Przydupas. - Ni mogą tedy zionąć, tym no, łogniem co to topi nawet kamulce i inne twarde rzeczy.
- Zobaczymy czy dadzą radę stopić Wielkiego Czarnoskórego! Iwabababa! - roześmiał się wyraźnie podekscytowany Gort.
- Słyszałem o Shuu. -odparł herszt, który raczył się winem z kielicha. - Jednak moje źródła donosiły mi, że jest on tylko pionkiem i to wcale nie najważniejszym. Jednak jego szef wie jak się schować. Nie dotarłem kto nim jest, ale za to zdobyłem informację o dwóch innych członkach grupy tego tajemniczego jegomościa. Niejaki rycerz Rufus, jeździec metalowego Konia oraz Samanta niebieska wróżka… którą chyba nawet tutaj przyprowadziliście. -stwierdził srebrnowłosy po chwili namysłu. - Z tego co wiem, są o wiele ważniejsi niż Shuu. Co do góry, to niezbyt daleka droga przed wami, niecały tydzień może i mniej dobrymi końmi. -dodał, osuszając swój puchar.
- O smokach nie słyszałem, to dość spokojne okolice, jedynie jedna wioska na drodze została ponoć przeklęta, ale tak to teraz chyba najbezpieczniejszy obszar w królestwie.
Gort wyraźnie spochmurniał na tą informację, acz po chwili doszedł do wniosku że czarnoksiężnikom też fajno obija się mordy, więc może nie będzie tak źle. Khali zaś przez dłuższą chwilę rozważał słowa białowłosego.
- Tamtą dwójkę też spotkaliśmy, ale z jakiegoś powodu nie stanęli nam na drodze. Rzeczywiście ten ich szef musiał zlecić im jakieś ważniejsze zadanie. Dobrze byłoby się dowiedzieć jakie - stwierdził po namyśle, po czym postanowił wrócić do tematu góry. - Właściwie to podróżujemy do góry tysiąca pytań by dowiedzieć się czegoś od tamtejszej wróżki. Wiesz może na jakiej zasadzie to działa? Jakoś wątpię że tak po prostu odpowiada ona na pytania każdego odwiedzającego ją podróżnika.
- Trzeba przejść szereg trudnych testów… jednak owiane są one tajemnicą. -odparł herszt bandy. - Tylko podjęcie ich, umożliwia zdobycie informacji o której się marzy.
- Nie lubię testów - oznajmił z kwaśną miną Czarnoskóry. - Najwyżej wyduszę z tej wróżki co chcemy wiedzieć i pójdziemy w końcu obić pysk temu kto wymyślił to choróbsko.
- Obawiam się że to może nie być takie proste, Gort - stwierdził mnich, kręcąc niepewnie głową, gdy nagle do sali wtargnęła dwójka następnych gości.
Znalezienie Gorta nie było dużym wyzwaniem. Wystarczyło kierować się w stronę największych hałasów, biorąc poprawkę na kierunek, w którym strażnicy nie mieli najmniejszego zamiaru iść. Problem stanowił fakt, że część z obrońców twierdzy zmieniała też kierunek widząc zbliżającą się dwójkę elfów. W końcu jednak Suro i Haru znaleźli się w sali balowej.
– Yo – białowłosy przywitał się z czarnoskórym. – Widzę, że masz tu niezłą ucztę. Podzieliłbyś się może?
- Długouchy? Dobrze cię widzieć! - wybuchnął pirat, uśmiechając się tak szeroko że dało się dostrzec resztki jedzenia między jego zębami. - Siadaj i gadaj kogo żeś pociachał na kawałki od kiedy żeśmy się rozstali!
- A to było troszku dawno - dodał Przydupas, intensywnie się nad czymś zastanawiając. - Chiba żeś nam zniknął kiedy właziliśmy do miasta. Co u licha porabiałeś przez tyle czasu? Szukałżeś se dziołchy? Widać dobreś masz oko, bo niewiele tu dziewek zostało, a ty żeś se wyhaczył nawet jedną długouchą.
Majtek spojrzał wymownie na towarzyszącą Surokazemu elfkę, puszczając jej oczko swym jedynym zdrowym okiem i uśmiechając się przy tym tępo.
– No pociachałem jakiegoś ślepego kolesia. Ale gnój szybki i silny był. I w cale nie potrzebował wzroku, by widzieć. – wyjaśnił Surokaze siadając obok Gorta. – No i walczyłem z Rufusem. Chociaż tego nie da się do pociachania zaliczyć. No chyba, że on mnie. Niewiele mu brakło i byłbym w dwóch częściach. No i poznałem się z Mirro.
Elf również posłał wymowne spojrzenie. Jednak odbiorca i wymowa były zupełnie inne niż w przypadku Przydupasa.
- Ach… gdzież moje maniery. – białowłosy poderwał się z ławy i zbliżył do Haru. Ujął ją delikatnie za rękę. – Przedstawiam wam moją towarzyszkę z czasów bractwa oraz moją narzeczoną Haru. Haru poznaj moich towarzyszy. To Gort, Khali i… er… Przydupas? – ręką wskazywał po kolei na wymienianych mężczyzn, wyraźnie wahając się przy jednookim. – I nie byłem szukać dziewczyny, tylko ją odnaleźć. Co jak widać udało mi się.
Haru delikatnie uśmiechnęła się witając każdego z ciepłym uśmiechem. Jednooki, wyszczerzył swe niepełne uzębienie.
- Tak naprawdę to nazywam się… -przedstawił się, lecz w momencie gdy padło jego imię, wino wpłynęło za głęboko do krtani rudego mnicha. Zakrztusił się on głośno, co sprawiło że krzesło na którym się kiwał, wraz z nim upadło z łoskotem na ziemię, zagłuszając tą część wypowiedzi mężczyzny w czapeczce.
- Miło mi poznać - oświadczył mnich, podnosząc się z ziemi, by oddać dwójce elfów ukłon. - I gratulacje wygranej z mistrzem mego brata, który zszedł na złą drogę. Być może to sprawi że powróci na właściwą ścieżkę.
- Więc pochlastałeś tego ślepego dzieciaka? - zdziwił się Gort. - Musisz być cholernie szybki, bo ja żem nawet nie mógł go złapać. Ale tak po prawdzie to troszku go szkoda. Gadał że był moim fanem.
Mimo wszystko Czarnoskóry nie wydawał się jednak zbyt przejęty śmiercią ślepca i szybko wrócił do pochłaniania następnych porcji jadła.
- I tak zdolny z ciebie gość, skoro spotkałżeś tego całego Proroka i uszedłeś z życiem - jednooki pochwalił Suro. - A tak w ogóle to jak tylko Blondas wydobrzeje, to idziemy do tej tam Góry Tysiąca Pytań, czy jak jej tam było. Będzie ci może z nami po drodze?
– Niewidomy był zbyt pewny siebie. Z resztą ktoś by się spodziewał, że umiejętność obronna odetnie ci rękę? A walkę z prorokiem przeżyłem, bo nie ja byłem jego celem. - głos elfa wyraźnie posmutniał. Szybkie pokręcenie głową odgoniło jednak złe wspomnienia. – Ta oto jakże „wspaniała” i „miłościwa” dama namówiła mnie, bym postawił na szali swoje zdrowi i życie i towarzyszył wam w waszej misji i takie tam. Więc wychodzi na to, że nasze drogi się połączyły i idę tam gdzie wy. – wyjaśnił białowłosy uśmiechając się delikatnie. – A ta właśnie, to błyszczące, co na olbrzymie widziałem to był diament? Dałbyś radę zrobić coś z tego minerału tylko mniejsze? Takie na palec?
- Żaden problem - odrzekł Gort, od razu składając obie dłonie i wysilając się przez chwilę, aż w końcu dało się usłyszeć ciche *plum*, a gdy pirat otworzył dłonie i dmuchnął na nie, spod migoczącego pyłu wyłonił się diamentowy pierścionek o co prawda dość szorstkiej i matowej powierzchni, jednak po odpowiednim wypolerowaniu u wprawnego jubilera powinien wyglądać znacznie lepiej. - Łapaj!
Pirat podrzucił elfowi pierścień, a w oku Przydupasa zapalił się na moment błysk pożądania. Wiedział on jednak że dla Czarnoskórego nie był to żaden skarb, a jedynie bezwartościowa błyskotka dla szczurów lądowych. Tylko złoto i kosztowności opłacone wieloma trudami i niebezpieczeństwami zasługiwały według niego na zaszczytne miano "pirackiego skarbu".
Surokaze bez trudu złapał pierścionek. Przyjrzał mu się dokładnie. Jego szorstkość może była przeszkodą, ale nie miał ani czasu, ani funduszy, by coś z tym zrobić. Pewnie dobrego jubilera też by nie znalazł. Pozostawało zadowolić się tym co się miało. A patrząc na materiał, z jakiego był wykonany pierścionek, elf trzymał w ręku dość drogą błyskotkę.
– Dzięki wielkie. Kiedyś się odwdzięczę.
Białowłosy podszedł do Haru, pokazując jej na otwartej ręce diamentową biżuterię,
– Nada się na pierścionek zaręczynowy?
Dziewczyna popchnęła lekko elfa w ramię, jak gdyby chciała go odepchnąć, ale pod pokerową twarzą krył się lekki rumieniec.
- Nie rób wstydu przy ludziach… -syknęła kącikiem ust, kręcąc się lekko jak to kobieta, która stara się zgrywać niezależną ze wszystkich sił.
– No dobra, dobra. – elf już miał odwrócić się do Haru, gdy nagłym ruchem pochwycił jej prawą rękę i wcisnął na serdeczny palec pierścionek. – To formalności mamy już załatwione. I odmówić też już nie możesz. – dodał z drapieżnym uśmiechem na twarzy. – Jak wrócę to postaram się załatwić coś… hm… zdobytego przeze mnie.
Białowłosy zostawił w spokoju swoją narzeczoną i wrócił na wcześniej zajmowane miejsce obok Gorta.
– Mamy jakiś plan działania, czy idziemy na krzywy ryj przed siebie, niszcząc wszystko i wszystkich, którzy nie będą chcieli nas przepuścić?
Śmiejący się wesoło Czarnoskóry wraz z Przydupasem nagle umilkli i spojrzeli wpierw tępo na elfa, a potem na siebie.
- A to nie jest właśnie plan? - wydukali po chwili jednocześnie, wciąż nieco skonfundowani, jednak zaraz wzruszyli ramionami i powrócili do zajadania się królewskimi potrawami, które zdyszeni kuchcicy z powodu rosnącej liczby gości zmuszeni byli przynosić w coraz to żwawszym tempie.
 
Tropby jest offline  
Stary 25-11-2013, 23:46   #326
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
- Dobrze widzieć… że Panu nic nie jest. - Stwierdził Calamity krzyżując ręce na napierśniku. Postąpił przez pokój mijając starca, by wyjrzeć za okno. - W jakim celu chce Pan… dotrzeć do góry ? - Zapytał oglądając zrujnowana panoramę miasta.
- Chciałbym znaleźć coś, co dawno temu zgubiłem. -odparł starzec i siorbnął głośno z kubka.- A ty młodzieńcze, co pcha Cię do przodu by stawać naprzeciw każdej katastrofie?
- Poczucie obowiązku… - Odparł od razu nie odwracając się od okna. Richter jakby westchnął przeciągle, po czym zadał pytanie. - Zna pan kogoś kto… każe się nazywać “Biała Królowa?” - po zakończeniu zdania łypnął na starca kątem świecącego oka.
- Przeżyłem już wielu królów ale o kimś takim nie słyszałem. -odparł starzec. - Jakim królestwem włada?
- Nie jestem pewien… ale jest w stanie przepołowić to miasto jednym cięciem miecza. - Richter oparł dłonie na parapecie.- Myślałem że pan chociaż coś uslyszał… o niej. Ale już… nie ważne. - Calamity westchnął bulgocząc przy tym dziwacznie. - Możemy ruszać, jak tylko… reszta mych towarzyszy będzie gotowa. Ale jeszcze chciałem zapytać.. co takiego Pan zgubił? Niech Pan wybaczy wścibskość ale muszę wiedzieć… czy nie będzie… komplikacji. -
- Sens. -odparł starzec, nie tracąc ani kawałka swego uśmiechu. - Żyje już naprawdę długo… coraz częściej myślę czy było warto. Chce zapytać dokładnie o to. -odparł, podsuwając się bliżej okna. - A ty młodzieńcze, co chowasz w sercu, czego mi nie mówisz?
- Sam chciałbym wiedzieć… proszę Pana… - Przetarł pancerną dłonią twarz. - Skaczę pomiędzy granicami człeka i potwora… nie wiem którym jestem w większej części. - Ton Richtera był znacznie bardziej smętny niż zwykle.
- Hohoho. -starzec zaśmiał się cicho. - Młodzieńcze, każdy z ludzi nosi w sobie potwora. O wiele gorszego niż trole czy olbrzymy. Karmimy go kłamstwami, strachem i innymi małymi grzeszkami. Sztuką jest trzymać go na łańcuchu. -stwierdził starzec delikatnie klepiąc pancerz Richtera. - Ludzie rodzą się z potworem w sercu. Zrozumienie tego to pierwszy krok, do tego by na zawsze go zamknąć, a ty zdajesz sobie z jego obecności sprawę lepiej niż niejeden człek. To czyni Cie bardziej ludzkim, niż wielu których spotkałeś. -stwierdził z uśmiechem.
Richter uśmiechnął się niemrawo pod hełmem, ale słowa starca naprawde podniosły go na duchu - Nie ma Pan rodziny, która… może się martwić? - Zapytał zbrojny, przechadzając się po pomieszczeniu.
- Hohoho. -zaśmiał się starzec wesoło. - Mój drogi, mam ponad 140 lat. W takim wieku jedynym zmartwieniem twoich bliskich to to iż jeszcze nie umarłeś. -odparł wesoło, od czego zafalowały wszystkie jego zmarszczki.
- Widzę że wiek nie wpływa… Na Pańskie samopoczucie - Uśmiechnął się pod hełmem. Richter ściągnął hełm łapiąc go pod pachą. Przecierając wiecznie płynącą maź z pod powiek rzekł: - Zdaje Pan sobię sprawę… że droga do góry będzie… niebezpieczna? - Calamity zawsze o coś takiego pytał osobę którą ma eskortować. Musiał wiedzieć czy taka osoba jest świadoma tego co robi.
- A co jest w tych czasach bezpieczne? -odparł pytaniem na pytanie starzec. - Dobrze zrobiliście naprawiając to miasto. -dodał, zmieniając temat znowu oglądając panoramę za oknem.
- Wolę wiedzieć… czy podjęta decyzja to… nie pojedyńczy impuls, a dokładnie przemyślane działanie. - Po przetarciu mazi spod powiek, hełm znalazł się na głowie Richtera.
- Co do miasta… usuneliśmy tylko problem. Daleko temu miastu do... “naprawy”. - Stwierdził, także zerkając za okno.
- A czy usunięcie problemu, nie jest najlepszą z napraw? Życie nie ma wyglądać, ono ma funkcjonować. -wyjaśnił staruszek odkładając pusty kubek. - To kiedy ruszamy, silny młodzieńcze?
- Jeżeli jest Pan… gotów możemy dołączyć do mych... - Richter na krócitką chwilę zamilkł, by w końcu dopowiedzieć najbardziej przyjazne słowo które znał. - Nakama… - Aż uśmiechnął się, po czym podszedł do wózka starca od tyłu, by oprzeć dłonie na rączkach wynalazku pozwalającemu staruszkowi się poruszać.
- A więc prowadź, młodzieńcze. -rzekł staruszek z uśmiechem, rozsiadając się wygodniej w swym fotelu.

Kontynuuacja

Po zmierzchu, gdy uczta kapitana Czarnoskórego dobiegła wreszcie końca służba zamkowa mogła w końcu odetchnąć i udać się na spoczynek. Khali, jak i Przydupas dołączyli do nich, by zasnąć tej nocy w najbardziej luksusowych pokojach w jakich zdarzyło im się nocować. Gort natomiast udał się na dziedziniec, gdzie z założonymi rękami obserwował z murów zamkowych nocną panoramę miasta. W wielu miejscach paliły się wielkie ogniska, na których to palono zwłoki szaleńców, prawdopodobnie częściowo z obawy iż choroba ta mogła być zaraźliwa, a częściowo dlatego iż było ich tak wiele. Tego dnia mimo największych starań bohaterów tej opowieści spory odsetek mieszkańców Lukrozu został brutalnie przetrzebiony za sprawą istoty która zasiała w głowach ludzi ideę szaleństwa, jak również później dodała do niego magii. Czarnoskóry pirat naturalnie o tym nie wiedział i w gruncie rzeczy niewiele go to obchodziło. Jak zwykle chciał tylko skopać dupę temu kto był odpowiedzialny za zdziesiątkowanie jego załogi, upadek Lukrozu, jak i to że wbrew swojej woli musiał udać się na tą przeklętą przez bogów misję. Na szczęście jednak wrogowie których spotykał na swej drodze od czasu kiedy zmierzył się z Blizną, stawali się coraz silniejsi, co napawało priata dziwnym zadowoleniem. Nie spodziewał się spotkać na lądzie tylu potężnych istot. Zawsze uważał, że najsilniejsi wojownicy to ci którzy mają odwagę by zmierzyć się z dzikimi żywiołami panującymi na morzu - potężnymi falami, straszliwymi piorunami, okrutnymi tajfunami, buchającym ogniem z armat i bezlitośnie zimną stalą swych adwersarzy. Dopiero teraz zaczął dochodzić do wniosku, że na lądzie też może zyskać upragnioną sławę. Przedtem jednak musiał pokonać każdego kto stanął mu na drodze. A żeby to osiągnąć musiał stać się silniejszy niż kiedykolwiek.
Czarnoskóry uniósł jeden ze swych ciężkich wojskowych buciorów i postawił go na blance przez którą przeskoczył jednym susem i tworząc wielką fontannę wody wylądował w fosie. Co prawda woda w której przeciętny żołdak musiałby brodzić zapewne aż po szyję, jemu sięgała zaledwie do łokci, jednak od razu odczuł jak jego siły zostają znacznie nadwątlone. Po chwili zaś z wody wynurzyła się postać w długiej szacie i masce. W ciemności trudno było rozpoznać czy bardziej przypominała ona Mirro, czy też Białą Królową, jednak zaraz masywna sylwetka pirata odwróciła się w jej stronę i jednym uderzeniem umięśnionej ręki pozbawiła ją głowy. Następną wynurzającą się postać miała długie włosy i ciemne okulary na nosie. Tą rozwścieczony pirat pochwycił w niedźwiedzi uścisk i rozgniótł tak że rozpadła się jedynie na drobne kamyczki.
Po tych dwóch w fosie szybko pojawiały się następne pomniki bogów z którymi zdarzyło sie zadrzeć z kapitanem Czarnoskórym i tak samo szybko jak poprzednie zostawały obrócone w perzynę, a nieustająca walka z zastępami wrogów wydawała się wręcz coraz bardziej pobudzać pirata, aniżeli męczyć. Widać nawet po tak wycieńczającym dniu jak ten, siła, jak i wytrzymałość Gorta Kingstone'a wśród zwykłych ludzi wciąż nie miały sobie równych.
Wraz ze zniknięciem słońca za horyzontem Suro i Haru udali się na spoczynek. W przeciwieństwie do swej lubej elf nie pogrążył się w sennych marzeniach. Jego umysł pracował na pełnych obrotach. Można by wręcz powiedzieć, że znacząco poza nie wykraczał. A gdy coś pracuje bardziej niż powinno, wymaga poważnego schłodzenia. Białowłosy wyswobodził się z objęć swojej narzeczonej, przywdział na siebie swoje ubranie i z mieczami w ręce ruszył na przechadzkę po śpiącym zamku. Nie baczył na to gdzie idzie. Jego nogi, tylko częściowo połączone z jego myślami niosły go same. Zatrzymał się dopiero, gdy niemal nie wszedł w mur otaczający twierdzę. Traf chciał, że znalazł się w miejscu, gdzie w ciągu dnia toczył walkę z niewidomym. Pole walki nosiło jeszcze ślady wymiany ciosów. Szermierz był w stanie wskazać, którym śladom po krwi jego ciało dało początek. Czy miejsce, gdzie walczyło się z wrogiem było odpowiednim miejscem do treningu? Długouchy nie słyszał o żadnych przesądach związanych z tym faktem. Z resztą nawet gdyby wiedział… nie przejąłby się nimi. Suro już przyjmował pozycję do walki, gdy do jego uszu dotarł dźwięk pękających kamieni. Dochodził on zza murów. Elf w kilku susach znalazł się na blankach i wytężając wzrok szukał źródła dźwięków. Dochodziły one do Gorta walczącego z jakimiś kamiennymi posągami. Widać nie tylko szermierz postanowił trenować.
– Można dołączyć? – długouchy przy pomocy swych wietrznych ramion zatrzymał się kilka cali nad wodą. – No chyba, że chcesz pobyć sam, to sobie pójdę gdzie indziej.
- Gort's hard core mega punch! - wrzasnął pirat którego ręka przebiła się na wylot przez następny posąg i zatrzymała się zaledwie o kilka centymetrów przed stojącym za nim elfem. Po chwili zaś na twarzy Czarnoskórego wykwitło niemałe zdziwienie że jeden z jego tworów zdecydował się do niego przemówić, więc rozbił go na kawałki następnym uderzeniem i dopiero wtedy zorientował się że słowa te wypowiedział Suro.
[i]- A już żem se pomyślał, że słyszę o czym gadają kamienie[i] - orzekł z wyraźną ulgą, po czym uśmiechnął się do towarzysza i postanowił przyjąć jego propozycję. - Jak myślisz że za mną nadążysz, to możemy se urządzić nawet małe zawody.
Gort zamknął na chwilę oczy by lepiej się skupić, a zwody zaczęły wynurzać się dziesiątki i setki kamiennych sylwetek z najprzeróżniejszych minerałów - od miękkich wapiennych manekinów, przez marmurowe i piaskowcowe rzeźby, aż po masywne statuły z pokrytej diamentem litej skały. Następnie zaś pirat otworzył oczy i wyszczerzył się pewny siebie.
- Zero mocy. Moje piąchy, kontra twoje mieczyki. Kto pierwszy rozwali stu bożków ten wygrywa i może se przed odejściem pierwszy wybrać ulubione błyskotki ze skarbca. Stoi?
– Przydałoby się zaostrzyć moje szpony. – odparł Suro, po czym odbił się od najbliższego posągu i wykonując obrót w powietrzu wylądował zgrabnie na ziemi. – Zaczynamy z tego samego miejsca. Każdy ma do załatwienia po tyle samo posągów z danego minerału. Diament na końcu. Może być?
Nawet nie chodziło tutaj o sam zakład, czy możliwość wybrania skarbów, jako pierwszemu. Posągi z minerałów miały to do siebie, że w większości były dość wytrzymałe i mogły symulować ciężkozbrojnych przeciwników. Długouchy potrzebował znaleźć odpowiedni sposób, by rozprawić się z przeciwnikami odzianymi w zbroję. Taka rywalizacja powinna dać mu rozwiązanie tego problemu.
Richter przechadzał się pchając wózek starca, aż do jego uszu dobiegły znajome okrzyki. Gort znów się bawił.
- Jeden z mych… głośniejszych towarzyszy. - Rzekł do starszego pana, kierując się w stronę Czarnoskórego. Na miejscu odstąpił od wózka rzucając przez ramię:
- Jeśli nie ma pan nic przeciw… troszkę się rozruszam. - Richter uśmiechnął się pod hełmem znikając. Pojawił się tuż nad jednym z posągów rostrzaskując go cięciem z góry.
- Dołączam się. - Rzekł opierając Despair o ramię.
- No to zaczynamy! Iwabababa! - zarechotał pirat, po czym zaszarżował przed siebie. - Bari Bari no Hard Core Mega Smash!!!
Czarnoskóry z głośnym okrzykiem uderzył swym barkiem w jeden z wapiennych posągów, z łatwością przebijając się przez niego i dwa następne. Nie miał zamiaru przegrać z Puszką i Długouchym. Musiał jednak przyznać że miał nad nimi zdecydowaną przewagę, jako że zamiast w liche mieczyki uzbrojony był w swe własne gołe pięści.
– No to zaczynamy! – krzyknął Suro, jednocześnie skacząc w stronę pierwszego posągu. Z przebiciem się przez niego nie szło mu tak dobrze jak Gortowi. Był jednak od pirata wyraźnie szybszy. Wykorzystał to przy następnym „przeciwniku”. Dzięki odwróceniu broni tak by ostrza dotykały ramion i odpowiedniemu ułożeniu ciała względem posągu zwiększył siłę swych ataków. Zaowocowało to pozbawieniem głowy wapiennego bożka jednym cięciem. Mithril wydźwięczył zew wojny. Szpony łaknęły zdobyczy.
- Ehhh ta młodość… -starzec oparł się wygodniej o swoje siedzisko, poprawiając koc na kolanach. - Tam gdzie płacze ciało, cieszy się dusza. -dodał sam do siebie, kiwając ze zrozumieniem głową.
Z każdym kolejnym posągiem było coraz trudniej. Może i Suro był najszybszy z całego towarzystwa, lecz w tym starciu szybkość na niewiele się zdała. Brak siły elfa wyraźnie dawał się we znaki, gdy jego ostrza musiały po kilka razy atakować to samo miejsce, by uzyskać efekt, jaki Gort i Richter uzyskiwali po jednym ciosie. Ale nie zamierzał się poddać. Było to swoiste ocenienie własnych możliwości i porównanie ich z towarzyszami. A szło mu dość dobrze. Szybkim rzutem oka przekonał się, że w połowie celu był drugi...
Ale później było gorzej. Przewaga dzierżyciela rozpaczy rosła, a strata pirata malała, by w końcu zamienić się w przewagę. Ostrza w końcu znalazły przeszkodę niemożliwą dla nich do pokonania. Diamentowy posąg niewzruszenie przyjmował ich ciosy, nie doznając przy tym choćby zadrapania. Z każdym kolejnym atakiem gniew Suro przybierał na sile. Długouchy nie miał najmniejszego zamiaru przegrać z głupim kawałkiem kamienia. Wiatr zaczął wirować wokół mithrilowych mieczy. Dwa podmuchy żywiołu powietrza wystrzeliły z łokci białowłosego, gdy ten wbijał ostrza w sam środek posągu.
– Nah... Chyba przegrałem. – powiedział, rozrywając jednocześnie swojego nieożywionego przeciwnika.
Zbrojny z pełnym skupieniem obracał Despair, gdy ten rozbijał posążki w perzynę. Robił to tak szybko że jego miecz czasem zamieniał się w czarną smugę. Młynki, przerzucanie ostrza do drugiej ręki, młynek za plecami, nad głową, kolejne uderzenie. Richter pokazał swój kunszt, który szlifował od najmłodszych lat.
Gort pokiwał głową z uznaniem gdy zauważył jak Richter z łatwością rozbija ostatni diamentowy posąg, podczas gdy jemu zostało jeszcze ponad dziesieć. Surokaze również go prześcignął, jednak nagiął przy tym zasady rywalizacji.
- Puszka wygrał - oznajmił mocno już rozgrzany pirat, po czym żwawym krokiem wyszedł z fosy, rozebrał się do półnaga i zaczął wyciskać wodę z ubrania - Wychodzi że musze jeszcze sporo potrenować. Przegrać przez głupią wodę... no ale wygrany to wygrany. Puszka może se pierwszy wybrać błyskotki ze skarbca.
Dopiero po chwili Czarnoskóry zwrócił uwagę na przyglądającego się mu niepozornego staruszka.
- A ten to kto? - zapytał, wskazując palcem starszego jegomościa. - Któryś z was go tu przyprowadził?
- Ten Pan jest… ze mną. Obiecałem eskortować go do góry. - Odpowiedział zbrojny podrzucając Despair w powietrze, by posłusznie wpadło do amethystowego pokrowca.
- To chyba nie problem… prawda Gort? - Zapytał krzyżujące dłonie na napierśniku.
- Hoho gdzie moje maniery młodzieńcy… -staruszek napędzając kółka swego siedziska, podjechał do obsypanego szczątkami pola treningowego. - Nazywam się Kaiku silni młodzieńcy. -przedstawił się, a jego krucha dłoń została wyciągnięta w stronę ogromnego pirata. Staruszek uśmiechnął się lekko, jak gdyby obecność wszystkich tych potężnych istot nie robiła na nim wrażenia. Cóż czasem trudno zaskoczyć kogoś kto żył już tak długo.
- Kapitan Czarnoskóry - przedstawił się Gort, ściskając ostrożnie kruchą rękę starca, po czym zwrócił się do Richtera: - Pewno że nie problem. Może se z nami leźć, dopóki nie chce udziału w łupach.
- Skoro żyjecie, to albo Mirro umarł, albo faktycznie zmusiłem go do ucieczki - blondyn uśmiechnął się do znajomych twarzy. Powiódł wzrokiem po zgromadzonych, zatrzymując się dłużej na tych, których nie znał.
- Jestem Faust IV. - przedstawił się krótko.
- Dobrze cię widzieć, Blondas - ucieszył się Gort, podchodząc w samych bokserkach do strażnika równowagi, którego przyjacielsko poklepał po ramieniu i uprzedził Suro: - To nasz stary kamrat. Taki mundrala, ale wporzo gość.
Murzyn zaśmiał się krótko i trącił lekko łokciem blondyna
- A ty serio żeś se myślał że dalibyśmy uciec Masce po tym co zrobił? Oczywista że obiliśmy mu mordę! Ale wtedy pojawiła się jego szefowa, jakaś tam Biała Królewna, i tego no... uciekł nam. Ale następnym razem na pewno go dorwiemy i zgnieciemy go na miazgę tak że już się nie pozbiera!
Elf płynnym ruchem schował ostrza do pochew. Z całej trójki biorącej udział w teście to on był najbardziej zmęczony.
– Jestem Surokaze Raim. – Jego słowa skierowane były zarówno do starca jak i blondwłosego osobnika.
- Gort, Calamity, nie musimy już iść do góry przeznaczenia. - strażnik równowagi przemówił do znanych mu już wcześniej kamratów. Jego oczy świeciły się swoistą mieszanką dumy, ekscytacji, jak i pewnej niepewności, strachu przed tym, co nadejdzie. Nie był nawet pewien swoich domysłów dotyczących sprawcy całej plagi, a boskie potwierdzenie jego słów nie dawało mu tak wielkiej wiary w swe założenia.
- Richter, spytaj swoje szaleństwo, gdzie jego ojciec. - dodał po chwili, zaś jego twarz zamarła w wyrazie niesamowitej wręcz powagi. Wzrok zdawał się przeszywać osobnika odzianego w utkany z ludzkich smutków pancerze. Ciekawe jak wielką legendą zostanie ten właśnie osobnik?
Ślepia Richtera poszerzyły się odrobinę, nie kryjąc zaskoczenia tą prośbą.
- A skąd… pomysł że mi powie? - Zapytał Richter rozkładajac ręce.
- Moje nie miało nic przeciwko - odparł, zaś jego wzrok bezustannie przeszywał sylwetkę avatara smutku. Błękitne oczy zdawały się przygasnąć na kilka chwil.
- Ale już go nie ma. - dodał rozbawiony tym faktem.
- Dobrze więc… - Richter przetarł wiecznie płynące łzy kciukiem, po czy przemówił w sobie znanym kierunku. - Nie sądzę że muszę powtarzać… bo na pewno słyszałeś. - Słowa skierował do swego szaleństwa które na pewno było bliżej niż myślał.
- A co niby głuchy jestem Ririr? Chcecie mojego tatuśka znaleźć co? -szaleństwo wyszczerzył ozęby materializując się obok zbrojnego. - Ale nie ma nic za darmo Riruś!
- Mam ci oddać ciało? - Wypalił niemal od razu, nie kryjąc zirytowania.
- Niemal czytasz mi w myślach Riri. -odparła choroba z szerokim uśmiechem.
- Zdajesz sobie sprawę że… popełnisz, a raczej popełnimy samobójstwo? - Richter obrócił się do swych towarzyszy wskazując na nich ręką. - Zabiją nas. - Tym razem dziwnie to rozbawiło zbrojnego.
- O ile zdołają Riri...wiesz silny ze mnie gość. A oni pewnie nie będą chcieli poturbować twojego ciałka, prawda? - szaleństwo zaczęło chodzić to w lewo to w prawo. - Marzymy o tym samym Riri, ty chcesz zdjąć swoja klątwe, a ja swoją. Chce być samodzielnym i materialnym bytem, to chyba rozsądne życzenia prawda? Oraz niewysoka cena za lokalizację mego ojczulka, dzięki której oni zniszczą wszystkich mych braci. Nie uważasz tak?
- Wiedziałem że to nie ma… większego sensu Faust. To coś… chce przejąc nademną kontrolę, w zamian za informację. - Richter przykucnął, grzebiąc palcem w piachu.
- Niech każdy z was… się wypowie. - Dodał nie unosząc nawet wzroku na swych towarzyszy.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 26-11-2013, 01:26   #327
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Narodziny

- Nie - Faust IV zaprzeczył stanowczo, zaś jego ciało nawet nie drgnęło. Powaga sytuacji, propozycji dzierżyciela rozpaczy była tak wielka, że nawet włosy zdawały się zamierać we wszechoragniającej stagnacji.
- Jeśli twoje szaleństwo nie chce, możemy zwyczajnie udać się do góry. - stwierdził krótko, nie dając irracjonalnej chorobie możliwości stawiania żądań. Blondyn przekrzywił nieco głowę, zamknął na chwile oczy.
- Nie jestem pewien jakie imię nosisz, jednak jesteś tylko kolejną wariacją tego, co już zniknęło. Wiem dokładnie jak powstałeś. - mówił, próbując wykorzystać sztuczkę, której efekty dotychczas były niemalże zerowe. Próbował ujrzeć duszę Calamitiego.
- To zawszone królestwo nie jest warte walki z własnym towarzyszem. - odparł elf i jakby na poparcie swoich słów siadł na skrzyżowanych nogach. - Ale nie licz na to, że jeśli mnie zaatakujesz nie będę się bronił.
Gort wciągnął z powrotem swoje portki i zarzucił na siebie swoją skórzaną kamizelkę, po czym kucnął obok Richtera i położył mu dłoń na opancerzonym ramieniu.
- Nawet nie waż się poddać temu dupkowi - oświadczył z dziwaczną wręcz jak na niego powagą. - Oni wszyscy myślą że jesteśmy słabi. Że bez nich nie potrafimy pokonać rzeczy które próbują nas zgnieść. Ale wiesz co, Puszka? Oni się mylą. Bo wiem że ty i ja obijemy mordę każdemu kto stanie nam na drodze. To oni są słabeuszami którzy chcą żebyśmy dali sobą pomiatać, bo tylko wtedy są cokolwiek warci! A ja nigdy nie pozwolę żeby mną albo tobą rządził jakiś słabeusz, rozumiesz?
Czarnoskóry uśmiechnął się i chwycił Richtera, by podnieść go na równe nogi.
- Dlatego pokażemy im kto tu jest naprawdę silny! Zgadza się, Puszka?
W głębi swego pompującego fioletową maź serca liczył właśnie na taką postawę z ich strony.
- Widzisz żmiju? - Słowa te skierował do manifestacji swego szaleństwa. - Nie masz prawa… niczego żądać. Wracaj do dziury… z której wypełzłeś! - Wskazał na lokatora swego umysłu. Zaraz po tym zwrócił się do swych nakama. - Nie wierzę, że los… obdarował mnie takimi przyjaciółmi. - Zaśmiał się pod nosem.
Szaleństwo jednak nie wyglądało na smutne czy zawiedzione, a wręcz przeciwnie. - Jesteś pewien Riri? Że nie mogę? -choroba zaśmiała się, opierając się łokciami o wózek starca, tak jak by teraz ona chciała popchać jego pojazd. - Z dnia na dzień staje sie silniejszy, i tak w końcu dostanę czego chcę. A tak przynajmniej zaoszczędzisz kłopotu swoim Nakama. -stwierdził, gdy jego prawe ramie przemieniło się w kopie Despair. - I nikomu też się krzywda nie stanie… -dodał, unosząc miecz tak jak by chciał rozpłatać nim dziadygę na pół.
Gort widząc zdesperowane spojrzenie Richtera obrócił wzrok w tym samym kierunku i wyciągnął przed siebie rękę z której natychmiast wystrzeliła kamienna kolumna, przelatując tuż obok głowy starca, by zderzyć się ostatecznie z jednym z domostw. Potem zaś spojrzał ponownie w twarz dzierżyciela rozpaczy.
- Nie słuchaj tego słabeusza - rzekł stanowczo pirat. - Oni są tak słabi że bez nas nic nie mogą nawet zrobić. Oni umieją tylko grozić i straszyć. Zwykłe plugawe łotry.
Zbrojny tylko patrzył bezradnie na swoją maniefestację. To rzecz naprawdę była do tego zdolna?! W panice złapał się za głowę i wbił wzrok w podłożę. - Nie ma go tam...nie ma go tam… nie ma go tam… - Powtarzał jak zahipnotyzowany,a w jego głosie coraz bardziej było słychać zdesperowanie. Ostatnim razem pomogło…
Wtedy też stało się coś dziwnego. Na kolumnie stworzonej przez Gorta pojawiło się nagle wyszczerbienie, jak gdyby ktoś przesunął po niej ostrzem.
Mimo starań Fausta, nie był on wstanie zobaczyć co się dzieje, jedyną zmianą w jego systemie postrzegania, było to że powietrze falowało w okolicy, w której teoretycznie stało szaleństwo Richtera.
Dzierżyciel rozpaczy, na własne oczy zaś zobaczył, jak jego choroba z uśmiechem, ociera miecz o kamienną kolumnę, tak jak by ostrzyła go przed egzekucją.
- Co się dzieje młodzieńcy? -staruszek powoli zaczął jechać w stronę grupki, nieświadomy że choróbsko cały czas podąża za nim.
Gort przekrzywił głowę, przyglądając się ze zdziwieniem na twarzy filarowi który przed chwilą stworzył. Wyczuwane przez niego wibracje również dały mu znać, że coś szoruje po gładkim kamieniu, więc z pewnością wyszczerbienie które się na niej pojawiło nie mogło być jedynie przywidzeniem.
- Co do czorta!? - zapytał głośno pirat, zastanowiając się jednocześnie co to może oznaczać, aż wreszcie doszedł do jedynego sensownego wniosku. - Skoro ty możesz dotknąć mnie, to ja mogę przywalić tobie!
Czarnoskóy w jednej sekundzie nabrał w płuca powietrza i zaraz potem z szybkością karabinu maszynowego wypluł z ust serię drobnych kamyczków.
- Bari Bari no Hard core Spitter! - zakrzyknął tryumfalnie gdy skalne odłamki uderzyły w miejsce gdzie ostatni raz wyczuwał ocieranie się ostrza manifestacji szaleństwa Richtera.
Siedząc, Surokaze dość długo przyglądał się z uwagą każdemu ze swych towarzyszy z osobna jak i wszystkim razem. Ani nie rozumiał do końca, o czym mówią (a przynajmniej nie mógł się pogodzić z tym, co zrozumiał) ani nie pojmował działań, jakie podjęli. Czyżby wśród nich był jakiś wróg, którego on nie mógł zauważyć? Skoro wzrok go zawodził powinien skupić się na innych zmysłach.
Elf wstał jednym płynnym ruchem. Ostrza pojawiły się w jego rękach zupełnie jakby były w nich od zawsze. Równie szybko schował je za plecy. Tam zaczęły otaczać się wiatrem.
Wykorzystując żywioł powietrza białowłosy badał okolicę w poszukiwaniu wroga.
“- Kacie, skoro bogowie mogą wejść do świadomości śmiertelników, to czy mogą również wysłać tam duszę innego osobnika? - Faust zapytał swego patrona o coś, co nigdy wcześniej nie przeszło mu przez myśl. Nie miał informacji o tym, jakoby szaleństwo wskrzesiło Calamitiego, czy też podtrzymywało jego funkcje życiowe, więc zapewne mógł sobie poradzić bez niego.”
- Potęga umysłu jest niesamowita, zwłaszcza, gdy dodasz do tego nieco magii - straznik równowagi westchnął widząc próby szaleństwa.
- Nie sądzę by taki proces był możliwy. -odparł Kat. - Dusza jest mocno związana z ciałem, aczkolwiek nie musi to byc oczywiście ciało materialne.
Tym czasem kamyczki Gorta, zaczęły odbijać się od powietrza, które jakgdyby zabulgotało jeszcze bardziej. Richter widział jak jego kopia wymachuje ostrzem odbijając wszelakie ataki, pirata.
Surokaze wyczuwał zaś coś dziwnego… co chwilę cos pojawiało się i znikało w miejscu gdzie bulgotoało powietrze. Jak gdyby istniejące tam stworzenie, materializowało się tylko na ułamki sekund.
Jednak nie tylko rycerz rozpaczy usłyszał przerywane słowa, które przeszyły powietrze, od strony bulgoczącej masy.
- O...tak...możemy...dotknąć. - głos choroby zawibrował w powietrzu, ta zaś zniknęła nagle, by pojawić się nad Gortem, z dzikim chichotem lecąc w stronę jego głowy, by sciąć ją jak na gilotynie. Chociaż oczywiście tylko dzierżyciel rozpaczy mógł dostrzec jej zamiary.
- NIE! - Ryknął zbrojny chwytając za Despair, po czym wystrzelił jak obracający się dysk. Wiedząc nawet że walka z tym czymś jest beskuteczna, nie mógł stać bezczynnie i patrzeć jak morduje jego towarzyszy.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=9XrZLXH_A7o
[/media]

Kość w karku strażnika równowagi strzeliła głośno gdy ten zgiął swoją głowę. Jego oczy nie spoglądały w kierunku nieistniejącej choroby, lecz na dzierżyciela jednego z najsilniejszych uczuć. Rozpacz była czymś, co trawiła każdego przy wszystkich niepowodzeniach, przykrościach, które ich trawiła. Piękniejszym jednak jest to, że zwycięstwa, które dają szczęście jednej osobie zawsze będą smutkiem innych. W tym aspekcie gorycz porażk i cierpienie nie różniły się niczym od najwspanialszej z plag, które pojawiły się na kontynencie.
- Gdy po raz pierwszy ocknąłeś się po rozstaniu ze swą ukochaną, w nowym, dotkniętym klątwą ciele nazywałeś samego siebie potworem - Faust przypominał na głos kilka znanych mu faktów z przeszłości Richtera. - Opowiadałeś też, że tyrałeś się zabijaniem podobnych tobie “potworów” - kontynuował przechodząc przez okres, w którym w Calamitim ciężko było znaleźć człowieka, a nawet on sam zaczął wątpić w swe ludzkie początki. Strażnik nie znał wtedy rycerza, nie mógł opowiadać więc o jego dokonaniach będąc pewnym, że akurat nie wspomni o czymś, co nie miało prawa zaistnieć. Nie chciał jednak recytować kronik, odświeżać wspomnień, lecz zachwiać podstawą szaleństwa. Tak długo jak nikt nie przypisywał chorobie boskich mocy - gdy ta zostanie zmanifestowana, oni pokonają ją z łatwością.
- Jestem w stanie wyobrazić sobie to, co wtedy odczuwałeś. - blondyn kontynuował pojedynczym, niemalże oczywistym stwierdzeniem. W jego dłoni znalazł się rozpalony już papieros. Ręka powoli kierowała go w kierunku ust, licząc na niemalże magiczną moc narkotycznej używki, która tak często przynosiła spokój a z nim świeże spojrzenie na daną sytuację.
- Myślę nawet że imię twojego miecza, jak i jego kształt zostały nadane przez twoje podświadome oczekiwania wobec swego nowego żywota. - podzielił się swą teorią, zaś w przerwie na oddech papieros znalazł się w jego ustach. Wraz z wydychanym powietrzem w okolicy pojawiła się pierwsza warstwa dymu. - Despair. - dodał po chwili, chcąc dodatkowo podkreślić przekaz swych słów. Dłoń trzymała żarzącą się używkę z dala od twarzy, jakby czekając na słowa, których waga będzie wystarczająca, by można było nagrodzić samego siebie.
- Spotykałeś w otaczającym cię świecie tylko tych, którzy patrzy na ciebie tylko z racji twego fachu, oraz osobników których strach zwiastował rychły zgon. Śmierć i strach - to było jedyne, na co mogły patrzeć twe oczy. - zrobił krótką przerwę, zaś dłoń zaczęła powoli wędrować w kierunku ust.
- Dopiero gdy zdecydowałeś się wziąć udział w eskapadzie przeciwko szaleństwu odzyskałeś możliwość odczuwania innych uczuć. - głowa Fausta wróciła teraz do normalnej pozycji, zaś ostatni ze złotych kolczyków zatańczył mimo braku wiatru. Papieros znalazł się w jego ustach, zaś kolejna porcja specyfiku dostawała się do jego ciała. - Pragnąłeś tego, a to się spełniło. - kontynuował, zaś jego dłoń wypuściła używkę.
- Nawet teraz nie chcesz by choroba szalała tylko dlatego, że boisz się powrotu “Despair” do swego żywota. - głos blondyna narastał tak, jakby ten zbliżał się do punktu kulminacyjnego jakże nużącej wypowiedzi. - Zapewne manifestacja twojej choroby zachowuje się jak komik? Odrzuca to, czego się boisz… - ton wypowiedzi zachwiał się nieznacznie gdy blondyn zdał sobie sprawę z tego, czym dokładnie była Wataha. Personallizacją jego indywidualizmu, strachu przed buzującą w nim krwią zdrajcy zmieszaną z czymś, co dało jej możliwości, by zaistniałą.
- Nie bój się smutku, zaakceptuj go jako integralną część swego żywota. - powiedział w końcu, a papieros, który nie wiedzieć czemu zdawał się opadać w zwolnionym tempie, dotknął ziemi. - Nie ma łatwych rozwiązań. Nie ma istot, których inni nie zdołają dotknąć. Nie ma smutków, których nie da się przezwycieżyć. Nie ma szaleństwa, którego nie zdoła pokonać jego własny pan. - zakończył.
Suro rozumiał, że można mówić do własnego szaleństwa. Był w stanie zrozumieć, że szaleństwo odpowiadało (ci, którzy mieli takie doświadczenia byli raczej izolowani od społeczeństwa). To, że był w stanie zlokalizować cudze szaleństwo i ono mówiło tak, że był w stanie to usłyszeć… To zdecydowanie wykraczało po za wszelkie możliwości logicznego rozumowania. Mocno przeciążony mózg elfa wysnuł dwa możliwe (przynajmniej jego zdaniem rozwiązania).
- To na pewno jest szaleństwo? Znaczy szaleństwo Richtera? – zapytał towarzyszy, posyłając jednocześnie dwa wietrzne cięcia na spotkanie z dziwnym bytem. Białowłosy miał wyraźne wrażenie, że trójka mężczyzn wiedziała o czymś, o czym on nawet nie miał pojęcia. I chyba nie chciał mieć jakiegokolwiek pojęcia – Czemu kurde siedzi na zewnątrz a nie w nim?
- Nie mam pojęcia i nie obchodzi mnie to - oświadczył z werwą Gort, który miał zamiar przyjąć czołowo uderzenie manifestacji Richtera. Nogi wbił mocniej w ziemię i neprężył wszystkie muskuły, szykując się do ciosu w momencie w którym przeciwnik w niego uderzy.
- Ważne tylko, że mogę mu obić mordę! - zakrzyknął pirat z szerokim uśmiechem. - Gort's Hard Core Mega Punch!
Przemowa strażnika równowagi była idealnym remedium na walkę z chorobą. Zaakceptowanie w sobie tego, co zaraza ciągle nam wytykała była wspaniałym lekiem, gorzkim lecz skutecznym. W tym przypadku jednak lekarz przybył za późno, a pacjenci, nie należeli do pokornych.
Calamity wierzył iż szaleństwo zagraża obecnym na placu. Udowodnił to w momencie gdy pochwycił za swój miecz, by powstrzymać je przed atakiem na Gorta. Dał mu pierwszy potrzebny czynnik do rozwoju – zaakceptował jego odrębność.
Pirat przyczynił się do rozwoju choroby w swój sposób. Ten który pragnął walki z silnym przeciwnikiem, istota w której żyłach płynęła wręcz bitwa, wierzyła w to że może wygrać ze swym przeciwnikiem przy użyciu mięśni. Chciał dotknąć wroga, chciał go zobaczyć, by móc się z nim zmierzyć i udowodnić mu który z nich jest potężniejszy.
Ostatnim elementem, posypką na ciastku był Surokaze. Elf nie należał do myślicieli, więc jak nie wierzyć w coś co wyczuwa każdy zmysł? Jak nie ufać mocą wiatru, które jasno wskazywały na to że jakiś byt pojawił się w okolicy?
Pięść Gorta gruchnęła o niewidzialny kształt. Głośny brzdęk rozlał się po okolicy, gdy szaleństwo zasłoniło się mieczem. Wirujące powietrze odleciało do tyłu… nabierając coraz więcej kształtu. Cos przesunęło po ziemi, chyba stopy, tworząc szerokie bruzdy przy lądowaniu. Powietrze wypełnił dźwięk pękającego szkła.
W miejscu gdzie przed chwilą wirowała energia, zaczęły pojawiać się rysy, pęknięcia w przestrzeni. Tylko Faust był świadomy, że oto wszyscy są świadkami niezwykle rzadkiego fenomenu – oto rodził się byt stworzony z wiary i magii. Tak niegdyś rodzili się Bogowie.
Po chwili powietrze pękło, a na chwile w miejscu tkwiła tylko czerń i pustka. Ta jednak szybko zapadła się w sobie, znowu zamykając ściany doczesnego wymiaru, zaś istota która pojawiła się w tym miejscu wyszczerzyła zęby.



Odziana w czerń, owiana dymem utkanym jak by z nocy uśmiechała się wesoło, błyskając kłami w rytmie gwiazd. Jej skóra połyskiwała niczym wykonana z metalu, a oczy nie posiadały źrenic, parując wręcz czysta energią.
- Hej Riri i witam wszystkich. –zachichotało ucieleśnione szaleństwo. – Niespodziewałem się że tak szybko do tego dojdzie… MAM CIAŁO! –triumfalny krzyk wzniósł się w powietrze, wraz z ramionami osobnika.
Szaleństwo oficjalnie ożyło.
 

Ostatnio edytowane przez Zajcu : 26-11-2013 o 18:41.
Zajcu jest offline  
Stary 26-11-2013, 18:40   #328
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Blackskin’s Brutes & Guardian of Balance.

Riri


Manifestacja szaleństwa z szerokim uśmiechem, zaciskała triumfalnie pięści, gdy ciężkie powietrze powoli opadało na ramiona obserwatorów tego wydarzenia. Metalowa skóra, będąca żywą zbroją, tak jak w pewien metaforyczny sposób sam rycerz rozpaczy, lśniła w blasku gwiazd.
- Nareszcie mam ciało… –powtórzył tą samą frazę, wpatrując się w opuszczone lekko ręce. Następnie jego wzrok przeniósł się na grupę bohaterów naszej opowieści.

- Czyli chcecie znaleźć mojego tatuśka, co? – byt przechylił głowę na prawo, nie pozbawiając swej twarzy wesołego uśmieszku nawet na sekundę. – Szczerze to nawet was lubię, zabawne z was istotki. Szczególnie ty Riri, ciągle beczysz jak dzieciak, mimo że rąbiesz potwory jak profesjonalista. –zarechotała choroba.

- Ale jesteście za słabi by cokolwiek zdziałać przeciw mojemu ojczulkowi. –dodał strzelając karkiem. – Wgniótłby was w ziemię pierdnięciem. – dodał byt i nagle odbił się od ziemi.


Niczym ciemna smuga dotarł między Gorta i Calamitiego, a jego dłoń dotknęła ziemi. Ciało nagle wzniosło się ponad jej powierzchnię, sprawiając że prawe ramię było jedynym punktem podparcia, zaś nogi rozstawiły się w energicznym szpagacie. Metalowe buciory, uderzyły w ciała dwóch wojowników posyłając ich na bolesne spotkanie z murami twierdzy.
Richter i Gort jak jeden mąż wbili się w nie podrywając tumany kurzu, oraz sprawiają, że wątła już fortyfikacja obronna, utraciła jeszcze bardziej na swych walorach.
- Więc wybije wam te pomysły z głowy. –dodał szał, odbijając się dłonią od ziemi i lądując na prostych nogach. – W ogóle możecie mnie nazywać Riri, w końcu jesteśmy jednym, nie Riri? –dodał, w stronę dziury w zamkowych murach gdzie wpadł Calamity.

Kły zostały szeroko wyszczerzone po raz kolejny, gdy palcami zachęcił Surokaze i Fausta do podejścia. – Te chucherka, zatańczymy?

John Doe.

Na niewidzialnym szlaku.


Przedstawiciel handlowy, którego główną domeną była niepamięć na dłuższy czas i tobie drogi czytelniku, mógł zniknąć z pola widzenia. Teraz jednak Anonim powrócić miał, może nie w blasku chwały, ale w nikłym promieniu przyszłych przygód.

John w kompani kapelusznika, oraz zamkniętego w amulecie arcymaga umarłych, pojawił się na środku małej i pogrążonej we śnie wioski.


Jednak to nie ona była celem mężczyzny, a olbrzymia góra, kształtem przypominająca pień po olbrzymim drzewie. Dom wróżek górował nad okolicą, niczym król nad swoimi poddanymi. Ogromna szczelina zapewne stanowiła wejście do tego cudu natury, gdzie ponoć kryły się wszystko wiedzące.

- Ja tu poczekam. –stwierdził karciarz. – Wiem że wrócisz, bo słowny z ciebie facet. –dodał wesoło, siadając na swoim kapeluszu jak na taborecie. – Ruchy, ruchy Panie Doe, nie mamy całej wieczności! –dodał wesoło jego przymusowy towarzysz.

Czyżby wielka przygoda, niepozornego jak ziarnko piasku mężczyzny miała zacząć się teraz? Czy dotarł do góry jako pierwszy z drużyny i to on pozna sekrety tu drzemiące?

Treacherous Knights.

Posłowie 2


Shiba dziarskim krokiem, przemierzała królestwo zmarłych. Mimo że wejście nie zrobiło na niej wielkiego wrażenia, tutaj było już lepiej. Wypełnione duszami baseny, mieszane przez znudzone szkielety, doły ze smołą, oraz biczowani męczennicy. Wszystko czego było potrzeba do stereotypowego piekła.

Cela kata mieściła się głęboko pod tym miejscem, tak by nawet jeżeli zerwie okowy nie mógł łatwo wydostać się do innych dusz. Towarzyska o twarzy psa, opowiedziała Shibe trochę o ojcu Katów. Ponoć gdy trafił do piekła był tak żądny zabijania, że wypowiedział walkę samemu Hadesowi. Oczywiście bóg zmarłych poradził sobie bez większych problemów, ale od tamtej chwili kat nawet na chwile nie przestał myśleć o odwecie.

Codziennie próbował uciec i w jakiś sposób odzyskać ciało, na przestrzeni tysiąc leci był już kilka razy całkiem blisko celu.
Nie była to pocieszająca myśl, patrząc na zadanie jakie stało przed Shibą.

Jednak nie to teraz było ważne, bowiem cos nagle z chichotem śmignęło obok dwóch kobiet… a klucz został niemal w magiczny sposób zabrany z dłoni dawnej kapłanki. Ta musiała Az zamrugać, by zdać sobie sprawę, że właśnie została okradziona.


Malutki stworek o ostro zakończonym ogonku i szerokim uśmiechu, wpatrywał się na dwie kobiety z szczytu łuku bramy, która prowadziła w głąb świata umarłych. Zachichotał on cicho, machając dźwiganym w dwóch łapkach kluczem, do celi Kata.
- Złap mnie! –zaszczebiotał, by nagle zniknąć i pojawić się na schodach prowadzących w dół.

- Nie mam pojęcia co to było, jeżeli o to chciałaś zapytać. –odparła od razu Susan, ruszając biegiem. – Ale trzeba temu czemuś zabrać klucz!
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 12-12-2013, 22:09   #329
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Dziewczyna poczuła się zbyt pewna siebie. Piekło wydawało się przyjaznym miejscem. Była w błędzie. I za ten błąd zapłaci.
Jeżeli Kat nabierze przekonania, że za swoją wolność dłużny jest jakiemuś pieprzonemu chochlikowi, niebieskoskóra nie będzie już miała byt wielu argumentów poza czystą walką. Co niekoniecznie brzmiało skutecznie. Nie ma przypraw, nie ma swojej bransoletki, nawet safaia była przedmiotem. W kwestiach bojowych, dziewczyna czuła się wręcz goła.
Bez pytania ruszyła za chochlikiem, wykorzystując swoje zdolności przeskakiwania dużych odległości w przerażającym tempie.
Czarny stworek jednak nie należał do najwolniejszych, skakał i znikał co chwilę by pojawić się jeszcze dalej. Chichocząc przy tym nieznośnie.
Susan pędziła ile sił w nogach za Shibą, zarzucając swój kij do pochwy na plecach. - Na dole są straże powinny go złapać! -krzyknęła uspokajająco, gdy mały chochlik zniknął w wylocie korytarza.

Shiba zebrała sił w nogach, by zeskoczyć w dół jednym susem i z hukiem wylądować u dołu przejścia na niższe poziomy Hadesu. Jej kompanka nie myliła się, na dole było dwóch rosłych strażników.


Ponad dwumetrowi nieumarli, w ciężkich pancerzach i z ogromnymi mieczami w łapskach. Nawet Richter miałby chyba problem z uniesieniem tak ogromnej broni w jednej dłoni. Stalowe tarcze stylizowane były na wściekłe twarze, zapewne jakiś z nieznanych kapłance symboli Hadesu.
Jednak gdy imp pojawił się w korytarzu, od razu zniknął pojawiając się na ramieniu jednego z nich. Jego ostry ogonek uderzył w uch umarlaka, wbijając się do środka, a oczy strażnika przybrały czarnej barwy. Ogromny truposz ryknął wściekle i jednym cięciem pozbawił głowy swego niczego nie spodziewającego się towarzysza, po czym z głośnym jękiem przestąpił krok w stronę Shiby.
Dłoń niebieskoskórej wylądowała na jej twarzy gdy ta z ciężkim westchnięciem poczuła się zawstydzona. Dostała tytuł czampiona boga który nawet w własnym terytorium nie jest w stanie utrzymać porządku. Już bycie przydupasem Gorta nie brzmiało aż tak żałośnie.
- Właściwie teraz jestem duszą...jak mogę walczyć? - spytała niepewna siebie Susan. - Wiele moich zdolności opierało się na przedmiotach i predyspozycjach biologicznych ciała...działa tu magia? - spytała.
- Tutaj nic nie jest materialne… dla innych dusz dalej jesteś w pełni żywa istotą. Z tą różnicą, że zniszczona dusza całkowicie znika z historii. Nie ma piekła czy nieba, tylko nicość. -wyjaśniła Susan, a w jej dłoni pojawiła się Safaia. - Tego używałaś za życia? -zapytała, zaś chochlik zachichotał na ramieniu swego nowego wojownika.
- Czyli wszystko działa? - spytała jeszcze raz, wyrywając z dłoni Susan swoją broń. Zrobiła nią jeden krótki wymach. - Jest ok. - przytaknęła skacząc prosto na kościeja. Gdy tylko znalazła się blisko, jej wdzięczna broń zmieniła się kształtem w...prawęż. Na dużą broń, duża tarcza.
W tym samym momencie, druga dłoń zaczęła gonić w stronę ciała szkieleta.
- Oy… - uśmiechnęła się. - Heal.
Ogromna tarcza niebieskoskórej przyjęła uderzenie miecza strażnika. Co prawda ramię kapłanki aż zadrżało z wysiłku utrzymania tarczy po tak solidnym ciosie, ale nic się jej nie stało. Jej czar natomiast przyniósł oczekiwane rezultaty. Nieumarły ryknął, gdy święta energia, poparzyła go niczym kwas. Jego ciało zabulgotało, zaś bolesne bąble pojawiły się na nim.

Imp przechylił główke wyraźnie zainteresowany, a jego usta z trudem powtórzyły słowa kapłanki. - Heal? -zapytał, niczym dziecko uczące się mowy.
- H-e-a-l - wycedziła szczerząc się, bez odrywania ręki. Miała nadzieję, że jak ten cholerny szkielet się rozpadnie, to im trafi czaszką w cement i zdechnie na miejscu.
Ataki boskiej energii faktycznie były skuteczne, natomiast imp niezbyt przejmował sie losem swego obrońcy? Patrzył on na swoje małe rączki, powtarzając cichutko - Heal?
Po chwili zombie, opadło przepalone na ziemię, zaś stworek zgrabnie zeskoczył z jego ramienia by usiąść na ziemi.
- To nie jakaś magia żywiołów karle. Jak chcesz prawić modlitwy to powinieneś zmienić wiarę. - zarpoponowała biorąc zamach swoją (teraz) przerośniętą patelnią, nim cholernik jej ucieknie.
- Heal! -krzyknęło radośnie stworzonko wystawiając dłoń w stronę patelni. Buchnęła para, a Shiba i jej narzędzie pracy zostały odepchnięte do tyłu. Kobiecie zajęło chwile by wychamować. Stworzonko nie tyle co ukradło jej umiejętność… to przerobiło ją na coś innego?
- Heal! -zaśmiało się stając na głowie, z tej perspektywy obserwując Shibe.
- Pomogłabyś coś. - rzuciła do Suzan, zirytowana nagłym pokazem zdolności karła. Widać stworzenie znało jakąś magię, ale nie wiedziało jak ją wywołać. Sprytne jak na swój wygląd. - Czym to w ogóle jest? - spytała.
- Nie mam pojęcia. - mruknęła Susan obserwując stworzonko. - Dla tego też wole się nie angażować… mam dość związane boskimi prawami ręce. Ale to coś… -strażniczka pociągnęła mocno nosem. - Pachnie trochę jak ty… -dodała niepewnie.
- Oh daj spokój! - obraziła się Shiba. - Sugerujesz, że to moja rodzina!? - oburzyła się. - Z drugiej strony nie pamiętam kiedy brałam kąpiel…. - przyznała się jednak po chwili nie kryjąc swojego zakłopotania. - Oy. Jestem championem hadesa! Na mój rozkaz możesz atakować impy, prawda!?
- Gdyby to był imp to nie było by problemu… to cos z zewnątrz. -stwierdziła Susan opierając się o swoją broń, gdy stworek zrobił fikołka i wylądował na małych nóżkach. - Przygoda! -krzyknął wesoło.
- Jak to moja siostra to zacznę się śmiać. - rzuciła obojętnie Shiba. - Jak to jest łowca, to się wkurwie. - dodała po chwili drugą hipotezę klękając nad karłem. - Imię. I-m-i-ę - zaczęła cedzić przez zęby. - J-a S-h-i-b-a. T-y?
Stworzonko przechylało głowę to w lewo to w prawo. - Shiba! -powtórzyło pokazując kobiecie język.
dziewczyna westchnęła ciężko. - A ja myślałam, że to kaze, wampir i kiro byli ciężcy. - posmutniała. - On mówić nie umi, dopiero się uczy. Oy, Susan, nie boisz się o posadę? Jak jest z zewnątrz i nie wiesz co to, to znaczy, że zawiodłaś, prawda? - spytała unosząc brew.
- Niekoniecznie. -odparła strażniczka, gdy stworek oplótł rękę Shiby ogonem i zaczął się na niej kiwać. - Bez pozwolenia nie da sie tu dostać. Innymi słowy, skoro pachnie jak ty twoje pozwolenie musiało mu zapewnic dostęp do tego miejsca.
- Nie sądzę abym była szalona. Albo żeby szaleństwo miało własną świadomość. To w końcu miało wpływać na kogoś, prawda? Tak jak Hana się zmieniła. Gobliny z niej nie wyskakiwały. - spostrzegła. - To pewnie łowca. Albo jego piekielna inkantacja. Aż mi słabo. Może faust go zabije zanim mnie dorwie w rzeczywistości. - westchnęła przyglądając się, gdzie dziadyga ma klucz, aby go chapnąć, póki siedzi na jej nadgarstku.
- To że ty nie widziałas szaleństwa nie znaczy że nie ma formy. -odparła siostra anubisa przyklękając przy Shibie. - Ta choroba, to magia i ludzkie słabości. Ta wygląda na dziecko, niezbyt rozwinięte. Jest duża szansa… że to duch twojego szaleństwa. - spostrzegła, zaś stworek widząc że Shiba stara się odebrać mu klucz, od razu odskoczył do tyłu.
- hmm...W takim razie jest dziwny. On powinien chcieć abym użyła tego klucza. A nie uciekać. - podrapała się tył głowy. - Z drugiej strony, szalonym by było odrzucić tą okazję, więc może o to mu chodzi.
zauważając w jak zbędne rozważania się bez powodu pogrąża, natychmiast się otrząsnęła, aby przyklęknąć i wyciągnąć ręce do stworzenia. - Chodź tu i daj się uściskać. - zaproponowała. - skoro mam być katem, to logicznym wydaje się ignorowanie moralności, czyli szaleństwo, prawda? - zauważyła. - W takim razie ten karzeł jest symbolem mojego zdrowia psychicznego.
- To raczej błąd nazewnictwa. -stwierdziła Susan, wzdychając głośno gdy stworek zaczął żąglować kluczem nad głową. - Ta choroba to manifestacja wszystkiego czego w życiu...unikałaś? Byłas pewnie dość racjonalna osoba co? Dla tego on zachowuje się jak dziecko. -wysnuła wniosek.
- W takim razie co? Mam przejść medytacje i zaakceptować koncept dziecinności aby wyparował i dał mi święty spokój? - spytała.
- A co ja rodzinny terapeuta? -prychnęło boskie stworzenie. - To twój dzieciak, dogadaj się z nim.
- Jesteś najbardziej bezwartościowym bożkiem którego widziałam. Nie dość, że nie pomagasz, to jeszcze twoje sugestie są bez sensu. Jak mam się dogadać z czymś co nie zna języka? Albo wymyśl coś z sensem albo wracamy do Hadesa bo mi ręce opadają. - zagroziła shiba skargą do taty.
Susan warknęła gardłowo w stronę Shiby. - Myślisz że Hades będzie chciał mieć czempiona który nawet z tym nie potrafi sobie poradzić? Skoro nie zareagował znaczy że chce zobaczyć co zrobisz. -dodała groźnym tonem.
- A co ja mam zrobić? To piekło to jest dowcip od samego początku! - zbulwersowała się Shiba. - świat boga który ma problemy z budżetem? Małe karły których nawet nie potraficie połapać? Kadra która daje się naciągać na kasę żniwiarzowi? Atrapy pełniące funkcję wizualną? To faktycznie jest piekło dla moich racjonalnych oczekiwań. To miejsce to dowcip, już ja widzę ile pan Hades ma osób w kolejce o tytuł wybrańca skoro pełni rolę urzędnika jakiejś placówki dla przypadkowych, zbłąkanych dusz. - Była po prostu zła. Nawet wampir-cnotka nie był tak absurdalny jak ta sytuacja. Momentami zastanawiała się czy kat w ogóle będzie w celi, czy może po prostu postawili go w piwnicy i grzecznie poprosili aby nie ruszał się z miejsca.
Wnerwiony wzrok Shiby spojrzał na karła jak najbardziej wrogo. - A ty uspokój dupę. Jak jesteś częścią mnie to nie odpierdalaj mi na przekór.
- A co jeżeli wcale tak nie jest, a tylko tak to postrzegasz? -zapytała dźgając Shibę palcem w pierś.- Może tak to wszystko wygląda, bo tak sobie to wymarzyłaś… albo ja sobie to wymarzyłem? - dodała Susan, które twarz lekko zamigotała, a sylwetka zaczęła powoli się rozmywać.


Zamiast strażniczki pojawił się zaś mężczyzna w ciemnych okularach, odziany w niebieskawy komplet ubrań. Lekki zarost i elegancko przystrzyżony wąsik uniosły się gdy uśmiechnął się lekko. Shiba natomiast zauważyła, że zamiast w korytarzu znajduje się w czymś na kształt szklanej próbówki. W takiej samej obok niej znajdował się czarny chochlik, który straszył ją w wizji Hadesu, pogrążony w śnie lub jego odmianie.
- A więc ponownie, witamy w prawdziwym Hadesie… a raczej tym na co go przerobiłem. -uśmiechnął się Loki, odruchowo przecierając palcem po bliźnie która zafundował mu Hades w wieży Kata.
- Chyba dostaję migreny… - skrzywiła się Shiba. - Powoli. Co, gdzie, jak? - spytała załamując ręce.
Osobnik usiadł na krześle, które od tak pojawiło się za nim. Uśmiechnął się zarzucając elegacnko nogę na nogę. - Jestem Loki, bóg kłamstwa i obłudy. -przedstawił się z lekkim ukłonem.- Od niedawna też nieformalny Pan Hadeus, przynajmniej do momentu gdy prawdziwy król tego miejsca jest w...celi. -dodał z lekkim uśmiechem rozbawienia. - Co chcesz wiedzieć?
Shiba niesamowicie wysoko uniosła brew przytakująco kiwając głową w stronę boga. “co, myślisz, że cwany jesteś? takiś ty fajny? tym razem ci się udało.” - Pytanie pierwsze: gdybym zapytała osobę prawdomówną, czy odpowiadałbyś mi prawdą, co by odpowiedziała?
Loki przechylił lekko głowę zaciekawiony pytaniem. Chwile trwało nim udzielił odpowiedzi. - Zapewne powiedziałaby to… co wcześniej bym jej wmówił. -stwierdził w końcu, poprawiając okulary. - Prawdomówność to tylko względna interpretacja posiadanych informacji. -zauważył jeszcze.
- O. Wymigał się. - wyrzuciła z siebie lekko się uśmiechając. - Nie wiem czy się złościć czy cieszyć. W porównaniu z tym co mi pokazałeś, dużo bardziej wolę siedzieć z kłamcą. - wzruszyła ramionami. - Ale skoro zepsułeś hades...bądź też nie. Jak się ma ta impreza z katem? - spytała.
- Wszystko co słyszałaś o kacie to prawda.. no może z małym wyjątkiem. Znasz ogólna legendę o tym jak to się zaczęło?- zapytał czarnowłosy.
- Tym nikt mnie nie uraczył. - przyznała. - Ale drugie życie i możliwość zwalenia zepsutej moralności na winę swojego przeznaczenia...trochę mi się podobała. Choć chętnie się dowiem o co w tym chodzi...mniej lub więcej. - dodała, drocząc się z tytułu “kłamcy”.
- Wersja skrócona która zna większość osób i bóstw siedzących w tym temacie. Był sobie facet zwany Katem, który gwałcił i mordował, takie dobre barbarzyńskie tradycje, nie ma się co czepiać. Z tym, że tym gwałconym i mordowanym mało się to podobało, więc za jego głowę wyznaczono sporo złota. Znalazł się więc Łowca, który w końcu pochwycił rzezimieszka i oddał na szubienice. Sęk w tym że lina pękła w czasie egzekucji, a kat zbiegł. Od tego czasu trwają wieczne łowy. -przedstawił wersje skróconą, gdy w jego dłoni pojawił się drink. - Problemem jest to… że tak naprawdę Łowca nigdy nie złapał kata. Widzisz ten kim masz zostać od zawsze piastował stanowisko herolda czy też czempiona Hadesu. Natomiast Łowca… cóż moim czempionem. -zaśmiał się cicho upijając łyk ze szklanki. - Ten pierwszy trochę poczarował i pokłamał by wmówić wszystkim że pokonał czempiona Hadeus. Przez to szef barbarzyńcy trochę się wkurzył i rzucił przekleństwo na obu z nich. Póki Łowca nie zostanie zabity przez kata będą się odradzać. -wyjaśnił w końcu Loki.
- Cool. Czyli jednak wracam na górę? I w dodatku nic mi nie grozi z strony łowcy? - zauważyła. - O ile nie kłamiesz to całkiem fajnie.
- Piękne prawda? Mam teraz obu czempionów dla siebie. Dzięki temu mam pewność że mnie nie zdradzicie bo inaczej każe drugiemu zabić zdrajce, czym złamie klątwę lub też ja przedłuży. -ucieszył się Loki, że nie musiał drugi raz tłumaczyć Shibie tego samego. - Chociaż nie łatwo było Ci znaleźć odpowiedniego kandydata na Łowcę. Wiesz klątwy rządzą się swoimi prawami, są bardzo wybredne. - dodał by ponownie umoczyć usta w szklance. - Chcesz go poznać?
- Pewnie. - przytaknęła. - Technicznie to będzie mój partner w zbrodni, prawda? - zauważyła rozciągając się nieco. Bardziej z przyzwyczajenia niż potrzeby. W końcu teraz była duszą. - Być wolnym od zasad, żyć po raz drugi i mieć role przed samym bóstwem. Na żadnej loterii tyle nie wygrałam.
- Z tą wolnością bym nie przesadzał. Każdego obowiązują zasady. Szczególnie, że jeżeli Hades sie wydostanie to przejdziesz pod jego komendę. -westchnął wstając z miejsca. - Chociaż w to wątpię, ma wspaniałe więzienie. Co zabawne jest w nim drugi raz. Ciekawe jak to jest wrócić do brzucha swego ojca. -dodał zamyślony, gdy obok zaczęła formować się kolejna szklana próbówka. W niej zaś unosiło się kolejne ciało, pogrążone w letargu. Odziane w przepaskę biodrową chyba tylko ze względów estetycznych. Na pierwszy rzut oka Shiba nie rozpoznała mężczyzny o zmienionej fryzurze i zmytym makijażu…

… jednak twarzy Jokera wygiętej w specyficznym uśmiechu nie dało się wyrzucić z pamięci na długo.
- Mogę gwałcić i mordować, jestem wol...kurwa. - jej wesoła mina nieco zgasła gdy zaczęła przyglądać się probówce. - Ty zdajesz sobie sprawę, że ten pajac nie ma mózgu? - zapytała. - Już Gort był przy nim mędrcem.
- Rzadko kiedy zostawiam mózg swoich wybrańców nieruszony. Wiesz muszę dbać o swoją reputację, czempion to taka wizytówka. A ten chociaż ładnie wygląda. -zauważył przyglądając się sylwetce Jokera. - Czyli rozumiem że nie masz oporu z pracowaniem dla mnie? -dodał zerkając na niebieskoskórą.
- Eh? Wyglądam na głupią? Lepszej roli nie dostanę czego nie zrobie. Zwłaszcza po śmierci. - zauważyła. - Pokaż palcem co i gdzie a wezmę się do roboty.
-To Ci wytłumacze przed samym wyruszeniem.-stwierdził Loki.- Chcesz coś jeszcze wiedzieć? Może Ci się poszczęści i akurat powiem prawdę.-dodał z rozbawieniem w głosie.
Niebieskoskóra zaczęła się zastanawiać. Nie chciała przegapić czegoś istotnego.
- Jak bardzo będę mieć problemy, jeżeli dam się zabić po raz drugi? Rozumiem, że inni bogowie nie przepadają za katem? Papuru może nic by nie miał...ale ludzcy bogowie chociażby...z drugiej strony nie wiem ilu bogów istnieje. Sam fakt, że jest więcej niż jeden już niszczy moją wiedzę. - przyznała.
- Bogowie… nie powinni póki co być problemem. -odparł Loki. - Jeżeli znowu umrzesz, twoja dusza zostanie unicestwiona. Nie będzie możlwiości byś kiedykolwiek wróciła, nawet my nie wiemy co dzieje się z unicestwioną duszą. - wyjaśnił wsuwając ręce do kiszeni, a dotknięciem palca roztopił szkło ocierające kopułę w której była Shiba.
- W takim razie miałabym prośbę. - uśmiechnęła się lekko. - Wiem, że to trochę wcześnie aby wymagać...zwłaszcza od boga, ale...Czy byłaby możliwość abyś znalazł lub pomógł mi odnaleźć jakiś przeklęty przedmiot? - spytała. - Podczas swoich podróży natknęłam się na miecz w którym rezydowała świadoma dusza. Jestem pewna że istnieje więcej takich broni czy klejnotów. Gdyby udało mi się uzyskać artefakt na tyle żarłoczny, aby więził moją duszę gdy ciało znajdzie się u swojego skraju...byłoby to całkiem wygodne. - zaproponowała, wspominając wampira.
- To niewykonalne. -zauważył Loki, ale szybko dodał wyjaśnienie by jego słowa nie były tylko pustą odmową. - Kiedy zostaniesz katem twoja dusza od razu zostanie spętana klątwą, rzuconą przez Boga. By pochłonąć twoją dusze, broń musiałaby być silniejsza niż ten czar, a o taki inwentarz trudno i na pewno nie dałbym go czempionowi obcego bóstwa.
Shiba skomentowała to krótkim milczeniem. Takie rozwiązanie skończyłoby się...właściwie utratą kata a klątwa nigdy by się nie skończyła. Nie dziwiło ją, że Loki spostrzegł to od razu.
- Czempioni często mają swoich pomocników, potrzebujesz bym kogoś dla Ciebie sprowadził?
- Hmm...przede wszystkim Kiro i Kaze. To dwójka która strasznie długo szwendała się przy mnie i muszę przyznać, że są zdolni. - odpowiedziała bez wahania, zastanawiając się co dalej.
Mogłaby przywołać swoją siostrę, ale wiedziała, że ta jest teraz nieco pustą lalką, jeszcze mniej świadomą siebie niż gdy widziała ją szaloną. Zresztą, pół życia jej zazdrościła a potem traktowała jako wymówkę dla porzucenia obowiązków. To nie było w ogóle interesujące.
No i zawsze była stara gwardia. Jej możliwości wydawały się niezwykle szerokie. Rozmawiała z królem umarłych, mogła przywołać każdego kto przyszedł jej do głowy...w granicach rozsądnej drużyny. Nie chciała wielkiej armii którą widać z daleka.
Faust? Prędzej chciałby jej martwej. Nawet gdy była niczym więcej jak duszą dbał tylko o zrobieniu dobrego interesu, bo miał okazję.
Gort? Mało go znała. Pomocny i miły, ale straszny z niego lider. Zbyt ciężko byłoby go zdominować.
Calamity? Był nieco naiwny ale... - Była jedna osoba...rycerz. Nazywał się Calamity. Niezwykle wysoki potencjał choć słaby charakter. On sam nie jest mi potrzebny, chyba...że oszalał. Nie wiem jak to działa z szaleństwem, czy ono jest czymś obok czy jedną osobą czy siedzi w kimś jako dwie dusze. Ale jeżeli jest jego pełen, tak jak się spodziewam, to byłby świetnym wsparciem. - postanowiła. - W sumie mam podróżować z łowcą czy po prostu działać z nim ale na innym froncie? Jeżeli ma się za mną wlec, to tyle osób wystarczy. W innym wypadku, mógłbyś przywrócić moją starą znajomą. Hanę. - oznajmiła w końcu wzruszając ramionami. - Z charakteru właściwie była bliska katu. Możliwe nawet, że z jakiejś jego sekty.
- Zmarli nie są przydatni. -westchnął Loki. - Nie mogę im dać wolnej woli, musiałbym kontrolować tą cała Hanę, a od tego teraz mam Ciebie by nie musieć wszystkiego kontrolować osobiście. -pierwszym stwierdzeniem była odmowa na ostatnią z próśb.
- Krio i Kaze? -Loki skrzyżował ramiona na piersi, przechylając głowę na bok. - Małe dziecko...magiczny potencjał...lód i te sprawy. Drugi to jakaś nieludzka istota… stworzona z mroku, w dziwny sposób mi znajoma choć nie wiem skąd… o nich chodzi? -upewnił się chyba tylko z grzeczności.
- Co do szaleństwa nie ma mowy by Ci towarzyszyło. Widzisz to zjawisko nie może być kontrolowane przez Bogów. Bowiem samo działa na pewnych prawach wyższych. -wyjaśnił dość mgliście. - Na przykład ten mały tutaj. -Loki postukał w ściany próbówki. - Sam wkradł się do iluzji, mimo słabego związania z twoją osoba był wstanie przecisnąć się przez moje zabezpieczenia i trochę w świecie namieszać. W pełni rozwinięta choroba to nie jest materiał na sojusznika. -wytłumaczył w końcu Loki. - Co do Łowcy, póki co wymaga dopracowania… będziecie raczej pracować oddzielnie, chociaż czasem znajdę zapewne wam wspólne zajęcie.
Dziewczyna zastanawiała się jeszcze dość długi moment. Przypominała sobie wszystkich wojowników jakich spotkała i podsumowywała ich charaktery oraz zdolności. Osób było w rzeczywistości niewiele a nikt nie przypodobał się jej roli.
- W takim razie ta dwójka obecnie wystarczy. - postanowiła. - Zawsze jest szansa, że napotkam kogoś silnego po drodze.
- Dobra… zanim rusysz sprowadzę Ci twoich dawnych towarzyszy. -stwierdził Loki, po czym objął Shibe ramieniem. - A teraz przejdźmy do omówienia twojego pierwszego zadania…
 
Fiath jest offline  
Stary 25-12-2013, 19:25   #330
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny
W więzieniu własnego umysłu

“Przynajmniej odzyskałem wzrok”, pomyślał Ren z uporem ignorując głos z tyłu głowy, który ironicznie dopytywał “za jaką cenę”. Rycerz. rozglądając się ruszył przed siebie. Próbował zrozumieć gdzie jest, oraz co się w ogóle stało. Po przejściu kilkudziesięciu metrów zatrzymał się.
-Czy ktoś może mi powiedzieć gdzie jestem?!- Wykrzyczał pytanie używając całego powietrza ze swoich płuc.
- TUTAJ! -odparły mu wesołe głosy zdeformowanej dziatwy. Zaiste pomocna odpowiedź.
-Czyli gdzie? Jak się nazywa to miejsce?- Skierował swoje pytania do dziwacznych dzieci.
Dzieci zastanowiły się na chwile, nie przerywając swej bitwy na organy. - Chyba śledziona Iiana. -stwierdziły, rzucając owym narządem w stopę mężczyzny.
Ren przekrzywił nieco głowę.
-Śledziona Liana? Kto to jest?- Zapytał dzieci jednocześnie odkopując od siebie organ, który miał koło stopy.
- Lian! -odparły p oraz kolejny z zatrważająca logiką istoty.
Ren przejechał dłonią po twarzy w akcie rezygnacji.
-Jak się mam wydostać z tej śledziony Liana?- Rycerz postanowił zadawać proste pytania.
- Najłatwiej będzie podnieść nogę. -kolejna morderczo logiczna odpowiedź, padła po rzuceniu kilkoma organami.
Ren wzruszył ramionami po czym stanął na jednej nodze…
Tym samym wydostał swoją nogę z rzeczonej śledziony o której mówiły dzieciaki. Bo nie miały chyba one na myśli całego miejsca, a jedynie organ na którym stał mroczny rycerz.
- O to moje! -jedno z zdeformowanych dzieci, o zamykanej zamkiem błyskawicznym piersi podbiegło po zdeptany przez Rena obiekt. Zapewne to był rzeczony Lian, który po chwili cisnął zakrwawioną masa w innego rówieśnika.
Ren pokręcił głową z rezygnacją. Najwidoczniej od tych dzieci nie dowie się niczego wartościowego. Rycerz ruszył przed siebie, rozglądając się za kimś, lub czymś co wyglądało jakby mogło dać mu odpowiedź na jakiekolwiek pytanie.
Szedł...i szedł… A ciągle mijał te same domostwa. Zdawało sie że horyzont w ogóle się nie przybliża, a wszystkie zdeformowane postaci które mijał były do siebie dziwnie podobne. Nawet czas wydawał się jakoś dłużyć, bowiem na jego twarzy co chwile pojawiał się zarost by zaraz potem zniknąć.
Ren wpadł w szał, nie miał pojęcia co robić. By dać upust swoim emocjom zebrał aurę w lewej dłoni i wystrzelił ją przed siebie. Zaraz potem zaczął rozglądać się za jakąś rozumną istotą, która jednocześnie nie była dzieckiem rzucającym wnętrznościami.
Atak pofrunął, rozbijając gdzieś jeden z budynków, który dość szybko złożył się do kupy. Jedyną istotą, która wydawała mu się rozumną...był on sam, stojący na wielkim wahadle zegara, które górowało nad miasteczkiem.
Ostatnio mało rzeczy było w stanie zadziwić Rena, ale ktoś wyglądający tak samo jak on, cóż to było co najmniej warte sprawdzenia, chyba, że to tylko jego umysł płatał mu figle. Rycerz wzruszył ramionami i ruszył w kierunku zegara.
Tym razem droga zdawała się nad wyraz krótka, parę chwil i nagle znalazł się na wahadle, górującym nad miastem. Drugi z Renów spoglądał na niego pustymi białymi oczyma, z lekko przechyloną w lewo głową. - Trochę Ci to zajęło… -zauważyła kopia… a może i ten prawdziwy?
-Wiem, wybacz, nie jestem teraz za bystry. Więc, gdzie jestem i jak mam się wydostać?- Ren od razu przeszedł do rzeczy.
- Może wiem… a może jesteś już wolny? -odparło pytaniem na pytanie stworzenie.
-Może faktycznie jestem wolny, ale nadal chciałbym opuścić to miejsce, a skoro jestem wolny, to raczej mogę to zrobić. Więc powiedz mi tylko jak.- Rycerz zupełnie nie miał ochoty na gierki słowne.
- Ale ja nie chce byś opuścił to miejsce, gdy to zrobisz znowu zostanę zamknięty. -odezwał się klon.
-Więc to tak.- Mruknął Ren-To nie zmienia faktu, że nadal chciałbym wiedzieć chociaż gdzie jestem.
- To twój umysł… nie zauważyłeś? -zapytał zdziwiony klon wojownika.
-Szczerze, nawet mi to nie przeszło przez myśl. Mój umysł co? Liczyłem, że będzie jakimś bardziej przytulnym miejscem. Została jeszcze jedna kwestia. Kim jesteś?
- Tobą. -odparła istota. - Tym co tak uparcie każdy człek w sobie kryje, twoimi pragnieniami i mrokiem który kryłeś przed światem.
Czarny rycerz westchnął głęboko.
-Chciałbym choć raz spotkać moją dobrą stronę, tą która chce pomagać ludziom i tak dalej. No, ale cóż, jesteś mrokiem i nic z tym nie zrobię. Jednego tylko nie rozumiem, twierdzisz, że jesteś pragnieniami, które skrywałem przed światem. Nawet nie byłem świadomy, że takie mam, ale to nie ważne. Skoro już jesteś wolny, to co planujesz robić?- Zapytał Ren samego siebie.
- Jak to możliwe że moje drugie ja jest takie głupie? Chociaż to tłumaczyłoby moja inteligencję… -zamyśliła się istota zupełnie ignorując pytanie Rena.
-Może i nie jestem zbyt inteligentny.- stwierdził samokrytycznie Ren.-Ale zawsze robiłem to co słuszne.- Powiedział z lekkim uśmiechem.
- Tak uważasz? A kto wyznacza słuszność twoich decyzji, czemu przyjmujesz że tylko twoje racje mają prawo bytu? -odparował natychmiast klon Rena. - Kto dał Ci prawo osądzać co jest słuszne?
-Nikt mi tego prawa nie dał. Sam je sobie wziąłem. Poza tym moje życie było bardzo łaskawe pod tym względem, więc nigdy nie musiałem się zastanawiać. Po prostu, zabójca, handlarz niewolników i tak dalej to zło. Z tym walczyłem całe swoje życie.
- Zarabia na swój sposób, czemu to zło? Czy ludzie których sprzedawał byli lepsi czy gorsi od niego? -osobnik zalewał pytaniami rycerza.
-Nie ważne kim byli ludzie, którymi handlował. Człowiek powinien być wolny, dlatego walczyłem z handlarzami niewolników. Nie obchodziło mnie, zresztą dalej nie obchodzi, to kim byli ci, którzy zostali porwani. Należało ich uwolnić. Ponieważ to było słuszne. - Powiedział pewnym głosem rycerz.
- A jeżeli Ci których uwolniłeś byli zarządcami więzień? Twojej logice brakuje spójności, osądzasz coś samemu zakładając tylko jeden scenariusz. Kultywujesz wolność mimo, że większości zamykasz drogę do niej -odparł klon powoli obchodząc rycerza po małym okręgu.
-Zarządcy więzień rzadko są sprzedawani jako niewolnicy. Sprzedają zwykle ludzi, którzy popadli w długi, albo tych po których nikt nie będzie płakał. Niewolnicy to dosyć specyficzna grupa. Poza tym skoro jesteś mną to doskonale wiesz czemu walczę z handlarzami niewolników.- Rzucił Ren wodząc wzrokiem za swoim klonem.
- Walczysz bo nie umiesz patrzeć. Myślisz że czemu straciłeś wzrok? Los jest sprawiedliwy dla każdego. Nie umiałeś widzieć więc odebrano Ci oczy. -istota mówiła dalej niczym wilk obchodząc rycerza.
-Dorabiasz filozofię tam gdzie jej nie ma. Nie straciłem wzroku z powodu jakiegoś losu. Tylko dlatego, że byłem za wolny i nie zdążyłem uniknąć ciosu. Nic więcej tam się nie stało.-Odparł Ren pewnym głosem, nie spuszczając wzroku z istoty.
- A gdybyś zapytał Boga i powiedziałby inaczej? -klon rozłożył ręce z szerokim uśmiechem. - Wszystko ma spisane losy, Ci którzy ich nie rozumieją cierpią. Nie istnieje wolność, w zamkniętym pudełku.
Ren uśmiechnął się lekko.
-Chętnie zapytałbym Boga, ale jakoś żadnego nie mam pod ręką, zresztą nigdy nie miałem. Może i wszystko ma spisane przeznaczenie, ale nie zamierzam tego zaakceptować Nie zamierzam żyć w zamkniętym pudełku, wolę się z niego wyrwać i być wolny.
- Nie umiesz nawet wyrwać się ze swego umysłu. -zauważyła kopia.
-Mój umysł jest czymś rzeczywistym, a nie metaforycznym więzieniem przeznaczenia.- Powiedział Ren z uśmiechem.-Poza tym jeszcze nie próbowałem się wydostać.
- Więc spróbuj. -zaproponował klon.
Ren zamknął oczy. Skoro był w swoim umyśle powinien mieć nad nim władzę i właśnie to chciał sprawdzić najpierw. Skupił całą swoją wolę na jednej myśli, by z jego umysłu zniknęły zdeformowane dzieci, oraz wszelkie inne obrazy wyglądające jakby wyciągnięto je z piekła. Rycerz nie był pewien ile czasu spędził stojąc z zamkniętymi oczami. Otworzył je po chwili i rozejrzał się po okolicy.
I faktycznie teraz był już tylko zegar, jego klon oraz on sam. - I co to wszystko? Potrafisz rozmyć tylko nędzne wizje? -zapytało drugie ja Rena. W tym czasie ten dostrzegł że ciemność jak gdyby wpływa na zegar od spodu, kierując się ku nim.
-Mam nadzieję, że nie tylko.- Rzucił Ren wyobrażając sobie kolejne rzeczy, korzystając z tego, że był w swoim umyśle i miał władzę. Wyobraźnia podsunęła mu obraz meteorytu mającego uderzyć w podstawę zegara, niszcząc ostatnią zakotwiczoną w umyśle rycerza, zostawiając go samego ze swoim klonem.
To jednak nic nie dało… gdzieś na granicy świadomości zaistniały obrazy meteorytów, ale ciemność szybko je pochłonęła. Zegar natomiast tykał miarowo, odmierzając sobie tylko znane jednostki czasu.
-A więc nie mogę wpływać na zegar.- Stwierdził oczywistość.- Skoro tak, to strzelam, że właśnie w nim tkwi klucz do uwolnienia się. No i zapewne zamierzasz mi w tym przeszkodzić, czyż nie?- Spytał swojego klona z ciekawością w głosie.
- Czemu mam przeszkadzać ślepcowi w znalezieniu drogi? Nie jest to konieczne. -odparł sobowtór.
-Ta twoja gadka o mroku jakoś tak na mnie zadziała.- Mruknął Ren, po czym zeskoczył z zegara...
Gdy tak leciał w dół dostrzegł jak w mroku pojawiają się paszcze i dziwne kształty. Ciemność od razu ruszyła ku niemu, niczym tysiące biczy łowców niewolników. Zeskoczenie z zegara chyba nie było najlepszą opcją. Ren musiał myśleć teraz szybko.
Z dłoni czarnego rycerza wystrzelił biały łańcuch zakończony hakiem, który poszybował w górę, Ren chciał tylko jednego, by hak zaczepił się o cokolwiek. Ren zaczął piąć się w górę zaczepiając hak o coraz , skoro nie mógł zejść na dół, to rozwiązanie musiało być na górze, a rycerz był prawie pewien, że je poznał. Po chwili stał przed swoim sobowtórem.
-Będę strzelał, że ty jesteś kluczem do mojego uwolnienia się. Czyli muszę się ciebie pozbyć.- Powiedział ciężko dysząc.
- Nie… wystarczyło sobie z tego zdać sprawę. -stwierdził klon, a wszystko zaczęło powoli się rozmywać.
 
pteroslaw jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172