Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-11-2013, 01:25   #37
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Pierwsi z sukcesów, jak to zwykle bywa, mogli cieszyć się skryci wśród drzew strzelcy. Otwierające salwy co prawda nie okazały się celne w każdym przypadku, ale nie można też było narzekać na ich wynik. Dwa bełty przyniosły śmierć jednemu z najemników, który nawet nie zdążył zarejestrować, że nastąpił jakiś atak. Rozglądając się wokół nierozumiejącym wzrokiem, oberwał jednym pociskiem w biodro, a drugim w czaszkę. Wykrwawił się na poszycie leśne, wciąż ściskając w dłoni nadgryziony barani udziec.

Po drugiej stronie obozu drużynowy strzelec wyborowy - Tylo - dwiema naprędce posłanymi strzałami wyłączył z gry kolejnego najemnika. Beorn również mógł poszczycić się celnym okiem, ale jego pocisk jedynie zachwiał wojownikiem. Czarnoskóry Południowiec wystrzelił zza drzew jako jeden z pierwszych i to właśnie ten nieszczęśnik znalazł się na jego drodze. Sierpowe ostrze świsnęło, przeprowadzając momentalną dekapitację. Były gladiator był w swoim żywiole i szybkim piruetem wyminął kolejnego delikwenta, by za chwilę skrwawić mu plecy zamaszystym cięciem.

Madyass był zaraz za Niezłomnym i chociaż nie mógł poszczycić się tak wspaniałą karierą jak jego masywny, nowy sprzymierzeniec, to dotrzymywał mu kroku. Szybkim sztychem prosto w trzewia pozbył się najemnika, który pod impetem alzizowego ciosu zatoczył się w jego stronę. Kilkanaście kroków na prawo dwójka edvinowych gwardzistów starła się z dwoma najemnikami w akompaniamencie uderzeń żelaza.

Vindieri był gdzieś pomiędzy nimi, a Madyassem i Alzizem, którzy doskoczyli do ostatniego przy życie po tej stronie najemnika. Zakonnik w białym płaszczu stał okrążony ścierającymi się zbrojnymi, nonszalancko dzierżąc półtoraręczny miecz. "Raz matka rodziła," przemknęło Vinowi przez myśl i skoczył w stronę rycerza. Kątem oka zauważył jeszcze jak daleko po prawej Elva i Eryann biegną w kierunku pozostałych przy życiu najemników. Później porwał go wir walki.

Sztylet zawirował kilka dobrych cali od rycerskiej głowy, ale Vindieri już był przy nim i zmuszał do defensywy. Wprawione w ruch ostrze sięgnęłoby potylicy zakonnika, gdyby nie parada. Profesjonalna, solidna i szybka parada; Vin wiedział już wtedy, uskakując przed ripostą, że tak łatwo nie będzie. I nie było. Nawet w ograniczającym ruchy płaszczu i ciężkiej zbroi, rycerz uderzył dwakroć, i to dwakroć celnie. Mastegneńczyk wzbogacił się od dwie nowy rany - jedną na biodrze, drugą tuż pod żebrami. Vindieri odwinął się, skrwawiając zakonnikowi nadgarstek, ale drugie cięcie jedynie ześlizgnęło się po napierśniku, nie czyniąc zbytnich szkód.

Madyass i Alziz radzili sobie lepiej. Rudy żołnierz co prawda nie uczynił zbytnich szkód, tnąc jedynie powietrze, ale też sam wywinął się od dalszych uszkodzeń na ciele. Południowiec za to dwoma zamaszystymi cięciami pozbył się najemnika, otwierając go od obojczyka aż po męskość. Tylo i Narsaini, skryci pomiędzy drzewami, mieli dobry widok na pole bitwy. Skorzystaliby może ze swoich łuków, ale zamieszanie było niezłe i ryzykowaliby trafieniem w swoich.

Obie strony trwały w swego rodzaju impasie; żelazo albo uderzało w naprędce składane parady, albo przecinało powietrze. Jedynie młody Eryann udowodnił swój szermierczy talent, jak i zarozumiałość. Skłonił się nadbiegającemu najemników w szyderczym ukłonie, przybrał pozycję, zrobił wypad i... Umiejscowił rapier w oku przeciwnika, wykręcając rękojeść z sadystycznym uśmiechem na twarzy.

Krzyk, który wzniósł się ponad wrzawę zdawał się nieludzki. Przepełniony bólem i strachem krzyk wyrwał się z vindierowego gardła. Wszystko zdarzyło się szybko - próbował uderzyć w rycerza, ten natomiast zbił uderzenie i zripostował. Potężnie i boleśnie. Półtoraręczny miecz uderzył w przedramię, zamieniając je w krwawą ruinę i chyba druzgocząc kość. Vindieri nie wiedział. Był bezbronny; z prawą ręką niezdatną do użytku, z mieczem gdzieś pod nogami, mógł tylko próbować się wycofać. Szok i utrata krwi jednak zrobiły swoje i, nie wiedząc kiedy, leżał na ziemi. Czekał na uderzenie, które zakończy jego żywot.

Nie nadeszło, bowiem Madyass i Alziz przyszli mu w sukurs. Duet zmusił zakonnika do cofnięcia się, nieustannie i nieubłaganie kąsając i uderzając. Ale Vindieri tego już nie widział. Wpatrywał się w ciemniejące niebo, zbyt słaby nawet na jakieś próby odczołgania się w bezpieczne miejsce. Gdzieś niedaleko niego rozbrzmiały kroki i po chwili ktoś zaczął go ciągnąć za kołnierz po ziemi.

Walka dobiegała końca, tyle było wiadome. Najemnicy Zakonu wykrwawiali się w błocie, podobnie jak dwójka edvinowych gwardzistów i Pamvilos. Ostał się jedynie rycerz, który najwyraźniej postanowił zginąć z mieczem w dłoni. Nawet pomimo tylowej strzały w barku i przeoranego przez Marcela ognistym grotem boku, utrzymywał się na nogach. Alzizowe cięcie napotkało paradę, Madyass trafił jedynie powietrze. Zakonnik zdołał jeszcze uderzyć dwa razy rudego żołnierza, przy drugim uderzeniu rozbrajając go i posyłając na ziemię, ale nie mógł odwołać nieuniknionego.

Alziz zakończył walkę, potężnym ciosem z góry pozbawiając rycerza ręki i, w ostatecznym rozrachunku, życia.




Cern, Ellyria

Niegdysiejsza stolica Soennyru przedstawiała się marnie. Oczywiście każdy, nawet Narsaini, znali jako tako historię tych miejsc. Wielokrotne wojny o Międzyrzecze spustoszyły kraj, przetrzebiły większość szlachty i posiadaczy ziemskich, a zamki i posterunki wzdłuż obecnej granicy zostały zniszczone podczas tego, czy owego oblężenia. Cern miało najgorzej.

Usytuowane nad rzeką Viflod, na jednym ze wzgórz, przez lata umożliwiało cerneńskim siłom kontrolę nad niemal wszystkimi brodami i miejscami przepraw. Cern było również ważnym ośrodkiem handlu i przemysłu, jak również siedzibą soennyrskich Królów. Wszystko trafił szlag, kiedy Ellyria i Azavert zaczęły rościć sobie prawa do ziem Międzyrzecza. Kiedy upadło Królestwo, zaczęły się przepychanki Korony i Arcyksięstwa. Cern oblężano regularnie co kilkanaście lat i mieszkańcy stopniowo opuszczali gród, by szukać szczęścia gdzie indziej. Zamek dumnie górujący nad okolicą popadł w ruinę i któregoś dnia zwyczajnie zawalił się pod własnym ciężarem.

Cern, wedle Pokoju Errdeńskiego który zakończył ostatnią wojnę, powinno być podzielone pomiędzy Koronę, a Arcyksięstwo. Oba państwa trzymały po swoich stronach rzeki garnizon i fortyfikowały pozycje na wypadek (wedle niektórych nieuchronnego) konfliktu. Ale najemnicy już z daleka widzieli, że coś się święci. W ciemnicy ognie i łuna były aż nazbyt wyraźnie widoczne.

- Mówiłeś, że będzie bezpiecznie. - Elva powiedziała do Marcela.

- No i jest. - Mag wzruszył ramionami. - Przynajmniej po naszej stronie. To ta druga ma nieciekawie.

- Kurrrrwaaa... - Jęknął Vindieri z ręką unieruchomioną deseczką. - Mam dosyć wrażeń na dziś.

Nikt nie zaprotestował. Starcie z zakonnikiem Mastegneńczyk niemal przypłacił życiem i chyba tylko szybka pomoc Pedrusa go uratowała. Chyba po raz pierwszy od początku roboty widział cyrulika w pełnej przytomności, chociaż prawdę powiedziawszy pamiętał niewiele. Jeszcze teraz, po dwóch godzinach jazdy i trzech od starcia, czuł skutki potężnych magicznych mikstur przeciwbólowych, którymi został napojony. Ale musiał przyznać, było mu przyjemnie. Oprócz magii, w pedrusowych specyfikach musiało kryć się coś jeszcze. Halucynogeny? Alkohol? Nieważne. Ważne, że ręka pozostanie na swoim miejscu.

Co było dziwne, po tej nieciekawej stronie rzeki nie wisiały sztandary, które powinny. Zamiast czarnego, dwugłowego orła na szkarłatnym tle widzieli białego wilka w błękitnym polu. I jeszcze jeden, którego nie znali - młot na biało-niebieskim tle. Nie, żeby ich to obchodziło. Obchodziła ich tylko marcelowa obietnica noclegu i jedzenia. Tylko dlatego znaleźli się w Cernie.

* * *


Wartownicy nie sprawiali im żadnych problemów, dzięki statusowi Marcela. Wskazali nawet grzecznie drogę do posterunku, ale zamilkli na pytania o to, co się dzieje na zachodnim brzegu. Podobno takie mieli rozkazy. Sytuacja wyjaśniła się przy spotkaniu z komendantem.

- Zajęliśmy zachodni brzeg. - Oznajmił obojętnym tonem. - Takie mieliśmy rozkazy. Syn Jarla Varcyrnu przybył z posiłkami dwie noce temu z glejtem od Króla. Miał wzmocnić nasz garnizon na wypadek... Incydentów.

- Incydentów? - Powtórzył Marcel z uniesionymi brwiami.

- Gdzieście byli przez ostatnie dni? - Zapytał komendant. - Soennyrczycy skorzystali z chaosu w Azavercie i wzięli Easeyr, ogłaszając niepodległość. Robią, co chcą, bo większość azaveryjskich arystokratów opowiedziała się za Arcyksięciem Aronem i pomaszerowała na południe ze swoimi wojskami. Sam Arcyksiążę chuja może zrobić, bo siedzi między młotem, a kowadłem.

- I Korona postanowiła zaprowadzić porządek? - Elva skrzywiła się.

- A gdzie tam. - Wojskowy machnął łapą. - Dzisiaj Soennyrczycy podstępem wzięli zachodni Cern. Panicz Nevcemer zarządził przekroczenie rzeki i tymczasową okupację.

- "Tymczasową"... - Prychnął któryś z najemników.

- Nie utrzymają się długo. - Stwierdził z przekonaniem Madyass. - Wzięli Easeyr, ale jedno miasto nie czyni ich zwycięzcami.

- I dlatego właśnie maszerują na Areuze. - Oznajmił komendant i westchnął. - Najpierw wojna domowa w Azavercie, teraz soennyrska insurekcja. Nadchodzą ciekawe czasy.

Co do tego nie było wątpliwości.

* * *


Następny dzień przyszedł szybko, a wraz z nim moment na pożegnania. No, to za dużo powiedziane, bo żegnali się tylko Elva i Marcel. Reszta była jakoś mniej chętna na uściski i ciepłe słowa.

- Rozmawiałem z moimi przełożonymi. - Oznajmił im mag. - Są wdzięczni za wasz wkład i pomoc w całą sprawę. Kiedy dotrzecie do Errden, zgłoście się do tamtejszej filii Banku Żelaznego po zapłatę.

Obietnica złota poprawiła nastroje.




Errden, Ellyria
Sześć dni później


Ellyriańską stolicę Międzyrzecza zastali taką, jaką ją zostawili. Tylko że nie całkiem. Zmiany były subtelne, ale nadal dostrzegalne i wyłapywali je w drodze do edvinowej rezydencji. Kilka witryn sklepowych było wybitych, tu i ówdzie widzieli wywalone z zawiasów drzwi. Ludzie jakoś krzywiej spoglądali na Elvę i ogólnie każdego, kto wyglądał na Soennyrczyka. Nie wiedzieli, co o tym sądzić. Czyżby coś ich ominęło?

Przed rezydencją Edvina spotkała ich niemiła niespodzianka. Brama była zamknięta na cztery spusty i strzeżona przez dwójkę mężczyzn. Tyle że nie pracowali dla kupca. Czarno-czerwone, pasiaste uniformy to poświadczały. Jeden ze strażników obdarzył ich ponurym, znudzonym spojrzeniem.

- Czego tu? - Warknął drugi.

- Mieliśmy spotkać się z Edvinem Ravssenrem. - Walnął prosto z mostu Madyass.

- To macie pecha. - Ziewnął ten przyjemniejszy. - Siedzi tam, o... - Wskazał górujący nad miastem zamek. - W lochach.

- Co, kurwa? - Wyrwało się Vindieriemu. - Za co?

- Za zdradę stanu. - Oznajmił nieprzyjemny. - A teraz wypierdalać.

* * *


Uznawszy, że nie ma co strzępić sobie języków w próbach rozmowy ze strażnikami, drużyna skierowała się na Stary Plac, gdzie swoją siedzibę miała errdeńska filia Banku Żelaznego. Jak każdy z najpopularniejszych i najsolidniejszych banków, i ten należał do Wspólnoty Vuokaackiej. Oddział w Errden mieścił się w jednym z nowszych budynków, postawionym z marmuru i w myśl ellyriańskiej szkoły budowniczej.

Strażników było mało, prawie że wcale, ale to ich nie dziwiło. Powiedzenie, że tylko idiota próbowałby obrobić Vuokaatów, było całkiem dobrze znane. Ghrarr wyczuwał uśpione zaklęcia w ścianach i pod stopami, które były wystarczającymi środkami bezpieczeństwa.

Kiedy już odstali swoje w kolejce i dostali się do jednego z okienek, podali swoje imiona i powołali się na Marcela oraz Krąg. Dostali do rąk skrawki pergaminu, na których mieli się podpisać, ale tylko Pedrus złożył na swoim zamaszysty podpis. Reszta postawiła mniej lub bardziej koślawy krzyżyk. Wręczono im przyjemnie pełne sakiewki, po jednej dla każdego. Tylko że na tym się nie skończyło. Dostali też, ku zdziwieniu, po drugim woreczku monet.

- Coś nie tak, proszę państwa? - Obsługujący ich Vuokaat zlustrował ich spojrzeniem.

- Chyba zaszła jakaś pomyłka. - Odezwał się niepewnie Ghrarr.

- To niemożliwe. - Odparł bankier i zerknął w dokumenty. - Na pańskie imiona dokonano dwóch wpłat. Jedna została wykonana przez Krąg Magów, a druga przez Sigurda Lornssenra.

Najemnicy nie zamierzali dyskutować. Złota nigdy za wiele.

* * *


Zajazd "Pod Dwoma Toporami" był jednym z lepszych w Errden i to właśnie w nim drużyna zamierzała oblać wykonane zlecenie. Przeżyli oraz dostali zapłatę - na dodatek podwójną! Nie było co kręcić nosem i narzekać; mogli być z siebie zadowoleni. Zwłaszcza Vindieri, którego ręka wracała do stanu używalności, miał powody do świętowania. Wyszedł cało ze starcia z rycerzem Zakonu Białego Płomienia, a to nie lada wyczyn. Inni też mogli się cieszyć - nowe znajomości, pełne sakiewki. Było dobrze.

Zabawę i zadowolenie mógł umniejszać tylko fakt, że nie pozostaną w nienaruszonym składzie. Pedrus zamierzał szukać szczęścia w Greinie, Tylo zamierzał pójść swoją drogą, a Madyass z Elvą zamierzali odwiedzić Ylcveress. Vindieri i Narsaini jeszcze nie mieli żadnych planów, ale też raczej nie zamierzali zagrzewać miejsca w Errden.

Świat stał przed nimi otworem.






Koniec.

Dziękuję Panom za grę.



_______________________________
Proszę Obsługę o zamknięcie tematu w czwartek, 28.11. Z góry dziękuję.
Raport. ([Autorski] Zuchwali)
 
__________________
"Information age is the modern joke."

Ostatnio edytowane przez Aro : 24-11-2013 o 19:18.
Aro jest offline