Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-11-2013, 10:25   #1
F.leja
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
Dni bez słońca - SESJA ZAWIESZONA


Anna stała na przystanku autobusowym, czekając w szarym tłumie bladych ludzi na transport. Miasto, w którym się ukrywała było pod pełną kontrolą Loży Kainitów. Nie trudno było stwierdzić, że niektóre szczepy wampirów były wielce pretensjonalne i nie grzeszyły pokorą. A jednak niewiele zmieniły w mieście. Firmy, sklepy, teatry, kina, opery, wszystko funkcjonowało, jak niegdyś.
Wprowadzono godzinę policyjną, ale od Dnia rzadko kto był na tyle odważny by wypuszczać się poza bezpieczne sanktuarium własnego domu po zmroku. Większość monstrów wciąż preferowało ciemność, mimo że słońce już ich nie raniło. Niezbity dowód na to, że nie da się tak po prostu zapomnieć tysięcy lat warunkowania.
Pojawiły się też mury okalające centrum metropolii. Mieszkańcy miasta zwykle pragnęli mieszkać za nimi. Na zewnątrz prawo i porządek nałożone przez wampiry nie obowiązywało. Watachy wilkołaków buszowały po osiedlach domków jednorodzinnych. Wiedźmy wykradały dzieci z kołysek. Zapomnieni bożkowie składali sami sobie ofiary, posilając się wnętrznościami młódek.
W Centrum można się było czuć bezpiecznym. Nawet jeśli od czasu do czasu podchodził do ciebie wampir i żądał zapłaty za opiekę. Nawet jeżeli to od czasu do czasu zdarzało się coraz częściej. Nawet jeżeli kolejni sąsiedzi padali z wycieńczenia. Nawet jeżeli niemal codziennie dało się słyszeć o przypadkach osuszenia przez wyjątkowo łakomego wampira.
W Centrum było bezpiecznie. Ale nie dla Anny. Z chwilą, gdy któryś z krwiopijców zanurzyłby w niej kły, byłaby stracona. Wszystko byłoby stracone. Dlatego musiała się wynosić jak najszybciej. I tak zabawiła zbyt długo.
Autobus odwoził ludzi, którzy nie mieli szczęścia być mieszkańcami Centrum, ale wciąż w nim pracowali do domów na obrzeżach miasta. Annie udało się zdobyć przepustkę zgarniając ją z ciała młodej dziewczyny, która skonała w ciemnym zaułku za chińską restauracją. Wytarła kawałek zalaminowanego papieru, ale wciąż miała wrażenie, że cuchnie krwią.
Gdy wreszcie autobus ruszył myślała, że w każdej chwili zostanie zatrzymany, a ona wywołana by odpowiedzieć za swe grzechy. Jednak nic takiego się nie stało. Wampiry nie wykonywały takich prostych prac, jak przewóz mięsa. Do tego miały ludzi, zdrajów, sprzedawczyków. Niepotrzebnie więc się bała.
Wreszcie dotarli do ostatniego przystanku i Anna wysiadła wraz z garstką chwiejących się na nogach kobiet i mężczyzn. Okolica wyglądała przygnębiająco. Okna zabite deskami i dyktą. Drut kolczasty na białych płotkach. Tu i ówdzie wyrastały nawet palisady. Ludzie uwielbiali tworzyć złudzenie bezpieczeństwa w pozbawionym złudzeń świecie.
Anna skierowała się na południe. Słyszała, że tam jest więcej grup oporu, może nawet michalitów. Podobno na wybrzeżu było miasto, w którym gnieździł się Aitvaras, chroniący wszystkich mieszkańców przed innymi nieboskimi stworzeniami. Nie chciało jej się w to wierzyć, ale musiała sprawdzić. Potrzebowała miejsca gdzie mogłaby odpocząć i wreszcie opracować jakiś plan. Póki co po prostu próbowała przeżyć.
Szła całą noc, przez opustoszałe przedmieścia, spaloną, zbezczeszczoną ziemię, wreszcie przez las. Nie męczyła się, nie potrzebowała snu, ani pożywienia. Coraz częściej czuła jednak pragnienie, zarówno to które można było łatwo zaspokoić kilkoma kroplami wody, jak i to, które obudziło się w niej wraz z przybraniem ludzkiego ciała o określonej płci. Organizm, który przywlekła jako ziemską powłokę zdawał się fabryką zbędnych uczuć i żądz. Nad ranem zbliżyła się do skraju lasu, między drzewami dało się już nawet dostrzec połacie nieskoszonego zboża. Nagle poczuła, że coś ją śledzi, coś krok w krok jej towarzyszy i obserwuje. Powietrze zrobiło się gęste, drzewa zaszumiały poruszone nie wiatrem, a ciężarem ptactwa. Jak mogła tego nie zauważyć?
Co to mogło być? Jakiś bożek? Musiała uciekać. Znaleźć schronienie. Puściła się biegiem. Ptaki zbiły się w powietrze. Szum skrzydeł przyprawiał ją o mdłości. Ludzkie ciało znów ją zdradzało. Chciała spalić wszystko dookoła, przerwać to paraliżujące przerażenie, które mroziło krew w jej żyłach i sprawiało, że nogi miała jak dwie żelazne sztaby. Ale nie mogła, nie mogła się zdradzić, bo wszystko byłoby stracone. Była głupia, sądząc, że jej spacer przez mroczne lasy nowego świata pozostanie niezauważony, że uda jej się przemknąć do następnego miasta, że nikt nie będzie jej chciał po drodze zabić. Dzięki pomocy sojusznika udało jej się ukryć przed Piekłem i to dało jej fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Wydawało jej się, że jest nietykalna.
- Nie, nie, nie - jej słaby protest ginął we wszechobecnym zgiełku.
Ptaki opadły ją ze wszystkich stron, dziobiąc, drapiąc i bijąc skrzydłami. Jej zdradliwe ciało ogarnęła panika. Krzyczała, padła na ziemię i zwinęła się w kłębek. Kruk próbował wydziobać jej oko, a sowa orała plecy ostrymi szponami. Bolało, krew zbierała się dookoła niej na asfalcie. I nagle nie mogła już znieść więcej. Chwała i potęga niebiańska zapłonęła pod jej skórą i wybuchła. Anna nie miała już skrzydeł. Sprzedała je za ochronę przed diabelskim wzrokiem. Jednak ochrona ta działała jedynie tak długo, jak długo Anna nie manifestowała swej mocy.

[MEDIA]http://25.media.tumblr.com/2d36b91fca849864df007d29d287358b/tumblr_mhm7bnjUY31rgonsxo1_500.gif[/MEDIA]

Potęga wypływała z niej przez blizny. Ptaki, drzewa, asfalt i powietrze wokół niej, wszystko płonęło jej bólem. Swąd płonących drzew niemal zamaskował zapach siarki. Zachwiała się. Znaleźli ją. Powietrze rozdarł ryk bólu. Dopiero po chwili zorientowała się, że to ona oznajmiała światu swą agonię. Spojrzała w dół. Na sercu wyrastał jej wielki krwawy kwiat. Czubek diabelskiego ostrza wystawał pomiędzy połami płaszcza. Bez udziału świadomości odwróciła się i spaliła tego, który ośmielił się zajść ją od tyłu. Pozostał po nim tylko pył na wietrze. Jej gniew był niepowstrzymany. Kolejni przyskoczyli, dźgając niemal lekkomyślnie i bez względu na swój los. Płonęli pod jej dotykiem, ginęli od własnych ostrzy, ale wiele z ich ciosów sięgało celu. W końcu nie został żaden z legionu, który po nią przysłali. Powietrze przesiąknął zapach siarki.
Anna padła na kolana, wyciągając ostrza z brzucha i uda. Tego w plecach nie mogła jednak sięgnąć. na jej podołku zbierała się krew. Wiedziała, że niedługo umrze. Nie była w stanie się uleczyć, zużyła zbyt dużo swej chwały na walkę i pozostanie przy życiu by się uratować. Urywany, chrapliwy śmiech, który wyrwał się z jej gardła świadczył o tym, że ironia sytuacji jej nie umykała.
Poczuła, jak ktoś wyszarpuje demoniczne ostrze spomiędzy jej żeber. Jej ciało wygięło się w łuk, ale nawet nie pisnęła. Nie miała siły. Para silnych rąk pochwyciła ją nim padła na asfalt.
- Hm - mruknął znajomy głos - To mi przypomina Sodomę i Gomorę.
- Nie było cię tam - uśmiechnęła się przez ból i łzy. Podniosła zamglone spojrzenie na swego wybawcę.
- Ale teraz jestem - zapewnił, ale wyglądał na zagubionego. Widziała, jak w jego głowie poruszają się skomplikowane mechanizmy, jak bezskutecznie próbuje znaleźć scenariusz, w którym ona żyje - Oddam ci skrzydła i…
- To nic nie da - przerwała mu i pochwyciła nieskazitelną białą koszulę zakrwawioną ręką. Przyciągnęła go bliżej, coraz trudniej było jej mówić - Za późno. Mało czasu - zaniosła się kaszlem. Czerwona piana wylądowała na klapie jego marynarki - To ciało ma wiedzę, ty je uleczysz.
Spróbował się odsunąć, jakby nagle jej dotyk parzył.
- Nie możesz dłużej umywać rąk - uśmiechnęła się słabo, gdy poczuła jak drgnął. Zawsze wiedziała, co musiał usłyszeć. Byli, jak dwie strony tej samej monety, a teraz na ułamek sekundy mieli zlać się w jedno w najbardziej intymnym zespoleniu pod tym słabym, ułomnym słońcem. Zapach siarki wypełnił jej usta i nos, zawładnął płucami i rozpłynął się po ciele, docierał do każdej komórki, każdego zakończenia nerwowego, aż wreszcie zapukał do wrót jej duszy.
A ona przyjęła go z otwartymi rękoma. Całe jego wypaczone jestestwo. Pocałował ją. Marzyła o tej chwili od kiedy spotkała go znów na rozdrożach, pełzającego w ziemskim pyle, kupującego dusze za spełnione życzenia. Anael i Wąż, znowu razem. Na zawsze.


 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks

Ostatnio edytowane przez F.leja : 24-11-2013 o 10:59.
F.leja jest offline