Marco przyjął z podziękowaniem papierosa i trochę nerwowo go odpalił. Ale gdy odezwała się Monique mało brakowało, żeby się głośno roześmiał, przede wszystkim z siebie i swoich urojeń. Z pewnością nie udało mu się całkiem ukryć zaskoczenia.
- Torba powinna być trochę cięższa, żeby się nie ruszała - powiedział, z trudem zachowując powagę - i lepiej wygłuszona akustycznie. Najlepsze są podwójne ścianki izolowane czymś miękkim. Tak jak jest teraz, nawet upierdliwy patrol drogówki chcący tylko wymusić soborno może usłyszeć ładunek i sprawić problemy.
Zaciągnął się papierosem i wypuścił dym przez uchylone drzwi auta.
- Co do Pasto, señor, to kawał drogi. Nie mogę nic teraz obiecać. Ale jeśli zostawicie mi numer, odezwę się jak będę mógł i pojadę, jeśli to będzie dalej aktualne.
***
Opuszczając posesję Ruiz starał się z ciekawości choć rzucić okiem na ową Monique, którą señor darzył tak wielkim afektem. Zatrzymał się kawałek dalej w ustronnym miejscu i sprawdził skrytkę w bagażniku. Schował też arasakę z powrotem do schowka pod siedzeniem. Na lotnisko nie można było wnosić broni. Marco wysłał jeszcze sms-a do żony, że wszystko u niego w porządku i ruszył do Neivy. Mknąc na spotkanie gringos między polami przeplatanymi dżunglą włączył bardzo stary, heavy-metalowy klasyk: White man came across the sea
He brought us pain and misery... |