Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-11-2013, 17:36   #216
vanadu
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
Rytualny, runiczny krąg pulsował energia i błękitnym światłem. Wszystko wokół jakby zatrzymało się na chwilę, zwolniło. Zaskoczenie na twarzy szamana i zebranych gobosów i orkowych popychli, zdziwienie na twarzach krasnoludów, piana na pyskach dzików. Heksagam w środku wzoru zamigotał, tak jak i ryty, jakieś takie nie orcze się zdające, opasowujące i tworzące ten wytrysk manicznej fluksacji. W ułamku sekundy jednak, nie zauważalnie wszystko wróciło do normy, jaką były: dziki ryk, hałas i szarża. Na krótki rozkaz Buttala powietrze rozcięły niczym trzaski bicza strzały, bełty i kule, które banda wkurwionych krasnali posłała prosto w jak to określił kiedyś Thorgi: „szefa czarującego orka”, nie zwalniając jednak ani na sekundę dzikiej szarży na złamanie karku…orków oczywiście. Z dzikim rykiem Buttala gnającego na samym przedzie: -Paaaaaal, rżnij, biiiiiiiiij dzika włochata horda (wsparta dzikami) rozpoczęła rzeźnię.

Szaman, wyraźnie nastraszony zamachną swą dziwaczną laską opatrzona wypatroszonym łbem wiewiórki z frędzlami wystającymi z nosa i z powolnym miarowym, acz dudniącym dźwiękiem przed szarżującymi począł wyrastać cierniowy las. Rósł jednak o wiele za wolno i w chwilę, nim zdążył się ukształtować czy zaszkodzić, zostal rozjechany i stratowany. Ot, pierdółka na drodze, jak sarna czy przechodzień dla pośpiesznego dyliżansu.


Pociski wszelkiego typu sypały się skąpa mżawką na zieloną ścianę przyszłych trupów. Co i raz, choć nie dość często któryś z wojowników padał trafiony bełtem czy strzałą, kilku zaś goblińskich czarorzutów stratowanych zostało na miazgę przez twarde niczym stal racice bojowych dzików. W pewnym momencie jeden z bełtów smyrgnął w skroń szamana, wyrywając go z transu i przerywając mu nim cisną kolejne zaklęcie. Po chwili szarża dotarła do ściany zielonych wojowników. A po kolejnej zaczęli ginąć.


W pełnym pedzie Resnik dotarł do poszukiwanego przez siebie szamana, sprawcy całego tego cyrku który gnębił go tak długo i odbierał mu dobry nastrój i siły…i z całej mocy jaką w sobie miał zamachną się toporem. Topór, mocne, solidne a krasnoludzkie ostrze o szerokim ostrzu wbiło się głęboko w bark szamana, niemalże odrąbując mu lewą rękę i obalając go na ziemię. Cudem jeno widać swych obszczymurzych bogów uniknął stratowania przez racice potwora, którego to Buttal dosiadał. Tymczasem sam potwór rozdarł na strzępy jednego z przybocznych szamana, potężnymi uderzeniami swych kłów rozdarł go na strzępy.

W tej fazie bitwy niejeden ork padł na ziemie by już nie powstać. Jeno na lewej flance, gdzie zgromadziło się kilku uciekających goblińskich czaromiotów doszło do nieprzyjemnej czy wręcz tragicznej dla sytuacji. To jest jeden z dzików padł trafiony oszczepami, przygniatając swego właściciela. Natychmiast dwóch kompanów rzuciło się na pomoc powalonym lecz nadciągali już orkowie. Doszło do szybkiej i krwawej rzeźni. Obustronnej.


Nim kolejne krasnolud nadciągnęły na pomoc, orkowie, w bersekerskim niemal szale, nie zwalczając na straty zarznęli obydwu dzielnych obrońców, przygniecionego jak i dzika, ponosząc jednak straty, walcząc bez opamiętania i bez rozsądku, nie zważając na straty, ból i śmierć.
Tymczasem kurier zeskoczył z rozpasanej bestii na której akurat jechał i z pędem, samotną szarżą rzucił się by dobić tego pierdzielonego upierdliwa w szmatach ze szczurów. Szamana znaczy się.

Na jego drodze stanął oczywiście kolejny upierdliwiec. Wielki, oskórzony i okuty blachami (gdzieniegdzie przynajmniej) ork z kanciastym toporem rzucił się by go zatrzymać. Syn klanu Resników, ufny we wpojone mu przez szkolenie i krew odruchu nie zatrzymując się osunął w swej dłoni trzon swego topora, by trzymać go przy ostrzu i z całej siły tępym obuchem okutego końca zdzielił nadbiegającego w skroń, miażdżąc ją, tak że gdy biegł dalej, z topora ściekały kęsy rozbitego mózgu. W tym czasie Torga, wojowniczy syn równie wojowniczego (choć raczej rachunkowo) klanu potykał się ze swoją działką orków, siekąc ich z ogromną wprawą, tnąc, rzezając i gryząc. Tymczasem Floina czekało dość niespodziewane przeżycie.

Konkretnie próbował on skasować małego goblinka, wyjątkowo karłowatego szamana, można by dla precyzyjności rzec, ale ten uciekał i uciekał, umykając sprawnie pomiędzy walczącymi. Gdy w końcu udało się Floinowi osaczyć go między sobą a jakowąś skałą… ten obrócił się i cisnął w Floina kamieniem. Nie był w tym jednak zbyt dobry. Kapłan chwycił lecący pocisk i obserwował rosnące przerażenie szamana, gdy tenże kamień przemienił się w jego rękach w młot. Po chwili było po wszystkim.

W międzyczasie, czy też biorąc pod uwagę tępo bitwy, równoczasie, kurier doskoczył do szamana, który zdążył się był już ponieść. Jednak zabrakło mu refleksu – nie zdążył zasłonić się przed toporem wrażającym mu się prosto w łeb. Upadł ponownie, już na stałe.
Kurier wolno, zmęczony podszedł do jego magicznej laski i złamał ją z Butta. Eksplozja odrzuciła go an dobre pięć sześć metrów. Upadł i podniósł się z trudem.


Wokół, po skalach i drzewach zaczęły walić pioruny. Niebo zasłoniły ciemne chmury. Lunęło.

Kopula zaczęła się zapadać. Strząsnąwszy błoto z twarzy, Buttal ponownie rzucił się do walki. Po kilku minutach ostatni uciekający orkowie i nieszczęsne resztki goblinów z tej dolinki, byli martwi.
 
vanadu jest offline